Dziecię nieszczęścia/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W salonie wszczął się ruch. Berta wstała i uciekła, Onieprzytomniała tak dalece, że nie pamiętała już, dlaczego z taką trwogą schroniła się do mieszkania zaledwie przed kwadransem. Bez namysłu otworzyła drzwi do galeryi, narażając się na spotkanie z mężem.
Na szczęście, hrabiego już tu nie było i hrabina de Nathon, nie spotkawszy nikogo, dostała się nareszcie do swego pokoju.
— Czy ja śnię? — spytała sama siebie.
Nie, nie śniła wcale!..
Przed nią stawała jak widmo, straszliwa rzeczywistość.
Armand, ten syn, którego kochała z całego serca, z całej duszy, narażał życie swe i ani domyślając się, bić się miał, ażeby obronić i pomścić swą matkę, a bohaterskie dziecko miało za przeciwnika zawołanego junaka, którego szpada godziła zawsze pewnie, a kula nigdy nie chybia celu czy to w strzelnicy, czy w pojedynku.
Berta schwyciła się za głowę i ścisnęła ją konwulsyjnie, zdało jej się, że czaszka jej rozpęknie od burzy, jaka wrzała w jej wnętrzu.
Czuła się blizką obłąkania i usta jej ciągle powtarzały machinalnie:
— Co czynić?.. co czynić?..
Po chwili, nieład w jej myślach, podobny do gorączki obłędu, ustał i uspokoiła się trochę.
— Trzeba temu pojedynkowi przeszkodzić, przeszkodzić bądź co bądź — odpowiedziała sama sobie.
Przeszkodzić? ale jak? do kogo udać się?
Do margrabiego de Flammaroche? Berta aż się wzdrygnęła na tę myśl.
Do Armanda? ale jakże z nim mówić o tem? Jak mu wytłomaczyć, zkąd się o tem wszystkiem dowiedziała? trzeba byłoby zawołać do niego z rumieńcem na twarzy, ze wstydem w oczach:
— Jestem twoją matką!
A gdyby się dowiedział o prawdzie, czy tembardziej nie będzie się chciał bić?
Hrabia de Nathon miał wielki wpływ na młodzieńca we wszystkiem i on mógłby go powstrzymać Od wyzwania margrabiego.
Ale czy Berta mogła korzystać z tego wpływu, czy mogła nawet czynić jakiebądź w tym celu starania?
Czyż mogła powiedzieć Henrykowi:
— Tą kobietą znieważoną ja jestem!.. Byłam u Armanda, schowałam się kiedy mówiono o pojedynku i wszystko słyszałam.
Nie! stokroć nie!.. tego uczynić nie mogła!..
Hrabina czuła się oplątaną siecią niemożebności. W którąkolwiek zwracała się stronę, wszędzie napotykała niezwyciężalną przeszkodę i traciła energię, nadzieję, jak ranny traci krew ze śmiertelnej rany.
Jakieś odrętwienie ogarnęło i ciało jej i duszę. Przestała myśleć, ale nie przestała czuć. Głowa jej opadła na grzbiet fotelu. Patrząc na twarz jej pobladłą, myśleć możnaby że omdlała, ale z oczu zamkniętych płynęły łzy.
Naraz światełko jakieś błysnęło, w chwilowo zamroczonym umyśle.
Pani de Nathon ożywiła się, podniosła głowę i wyszeptała:
— Tę myśl zsyła mi niebo!.. Pójdę i ja także tej nocy na bal do Opery!.. W dominie, w masce, gdy zmienię głos, nikt mnie nie pozna... Armand nie będzie mógł się domyślić. Zkądżeby zresztą mógł przypuszczać, że to ja jestem w takiem miejscu zabawy?.. A ja ciągle przy nim będę... Przemówię doń w imieniu matki... zaklnę go na jej pamięć... muszę go wzruszyć... musi mnie wysłuchać... musi mi być posłusznym!..
W okolicznościach poważnych, gdy się poweźmie jakie postanowienie, które, jak nam się zdaje zażegnać może niebezpieczeństwo, wtedy wszystko nam się poczyna przedstawiać przez różowy pryzmat nadziei i w tych złudnych często odbłyskach, przyszłość wygląda mniej ponuro.
Odkąd Berta wydobyła się z odmętu myśli, zapragnęła czemprędzej już usunąć wszelkie materyalne przeszkody, sprzeciwiające się jej przedsięwzięciu.
Dla kobiety uczciwej i dla kobiety z wielkiego świata trudnem to rzeczywiście, prawie niemożebnem jest, wśród czujności licznych służących, ukryć się pod maskę i domino i wymknąć ukradkiem z pałacu w nocy, ażeby udać się na bal maskowy lub dokąd indziej.
Nadomiar, pani de Nathon musiała działać sama. Trzeba jej było jaknajzupełniej ukrywać się przed tymi, co ją otaczają, przed mężem, przed córką, przed służbą. Trzeba było jej samej wszystko przewidzieć, wszystko przygotować i wszystko wykonać bez niczyjej pomocy.
Przedewszystkiem chodziło o maskę i domino, musiała najprzód o nie się wystarać. Już się ubrała, ażeby pójść do magazynu z wynajmem kostjumów, gdy sobie przypomniała, że przypadek, który jej tak rzadko sprzyjał, tym razem może jej oddać usługę.
Dwa lata temu, hrabia i jego żona byli na słynnym balu kostjumowym, wydanym przez księcia de Morny, o czem cały Paryż mówił przez trzy miesiące. Berta zamaskowana, przebraną była wtedy za małżonkę doży, a wspaniałe domino patrycyuszki, miało jaknajczystszy styl wenecki.
Maska i strój zapewne jeszcze istniały, trzeba było tylko je znaleźć. Rzecz prosta napozór, ale w wykonaniu niemniej trudna. Obok apartamentu Berty, w obszernym pokoju, stały cztery białe dębowe szafy, głębokie, a w nich wisiało mnóstwo przeróżnych sukien, szlafroczków, okryć, istny magazyn kobiecy.
Pani de Nathon bardzo rzadko zachodziła do tej garderoby, pozostającej pod szczególną opieką panny Fanny, wybitnej osobistości, z którą nieomieszkamy zapoznać naszych czytelników.
Kiedy usługa nie zatrzymywała panny Fanny przy jej pani, królowała ona w wielkim gabinecie, łączącym się z pokojem sukien. Miała ona zawsze pełno przy sobie romansów w książkach i w feljetonach i pożerała je, wyciągając się na wygodnym fotelu.
Czasami, ale bardzo rzadko, czyniła zaszczyt małej Julci, drugiej pokojówce, że ją przypuszczała do rozmowy z sobą, a nawet w przystępie dobrego humoru, czytała jej na głos z odpowiednią intonacyą i mimiką, drażliwsze rozdziały z romansów Pawła de Kocka,
Berta weszła do pokoju sukien, rozsunęła drzwi u jednej z szaf, wydobyła ubrania, po za któremi powinno było wisieć domino i rzuciła je w nieładzie na krzesło i na dywan.
Daremnie szukała! Pani zasunęła drzwi i poczęła przeglądać suknie w drugiej szafie.
Panna Fanny odczytywała tymczasem po raz trzeci przygody ulubionego bohatera romansu. Szmer jednak głośny, sprawiony przez Bertę, wyrwał ją z pośród wzruszeń; zamknęła książkę, otworzyła drzwi do pokoju sukien i stanęła na progu zdumiona, na widok pani swej, wyrzucającej z szafy na podłogę tak starannie ułożone lub troskliwie powieszone ubrania.
Berta zmieszała się, że ją zaskoczono na uczynku, chociaż trudno było odgadnąć czego szukała, zatrzymała się i uczuła na twarzy gorący rumieniec.
Fanny ukłoniła się nizko.
— Pani hrabina może dzwoniła na mnie... — rzekła — niech pani mi wybaczy... nie słyszałam...
— Nie... — odrzekła hrabina — nie wołałam cię wcale...
— Myślałam... bo pani hrabina czegoś szuka... zapewne jakiej sukni... może jaśnie pani podać... którą to? — Nie... nie... — odparła hrabina, aby cokolwiek powiedzieć.
Zaczerwieniła się jeszcze mocniej.
— Ale pani hrabina sama się trudzi...
Pani de Nathon zamyśliła się co począć.
Spojrzała na swą pannę służącą.
— Nie, nie potrzebuję cię wcale... możesz odejść.
Fanny, ciekawością zdjęta, nie oddalała się jednak.
— Możesz odejść — powtórzyła hrabina.
Rada nie rada, pokojówka ukłoniwszy się znowu, znikła za drzwiami.
W tejże chwili Berta przyskoczyła do nich i zamknęła je na klucz.
Zobaczywszy się znów samą, ochłonęła trochę.
Teraz znowu myślała tylko o odnalezieniu maskaradowego stroju.
Nareszcie w trzeciej szafie za jakiemś okryciem, zobaczyła rąbek bogatych koronek, jakiemi jak pamiętała, przybrany był kostjum Wenecyanki.
W głębi szafy rzeczywiście wisiało ładne domino weneckie, a obok czarna maska, Wyglądały jakby zupełnie nowe; Berta raz tylko miała je na sobie.
Uradowana, z gorączkowym pośpiechem zdjęła je z wieszadła, a wydobyte i leżące na podłodze ubrania, czemprędzej pochowała do szaf w nieładzie.
Nawinął się jej pod rękę jakiś duży szal. Chciała go włożyć do szafy, jak i inną odzież, gdy w tem przyszła jej praktyczna myśl.
Nie trzeba było, ażeby Fanny wiedziała, jakie ubranie zabiera ona z tego pokoju, a służąca łatwo mogła spotkać swą panią, wychodzącą z tego pokoju. Spotkanie mogło być przypadkowe, albo nawet umyślne.
Berta skorzystała więc z szala i zawinęła w niego domino i maskę.
Poczem gdy szafy już były zamknięte, otworzyła drzwi z klucza i nacisnęła klamkę.
W pokoju bielizny, któś prędko zerwał się z miejsca,
Wbiegła Fanny.
— Pani mnie wołała?
I spojrzała badawczo na zawiniątko.
— Nie.
— Przepraszam panią hrabinę, zdawało mi się...
Ale hrabiny już nie było. Poszła do swego pokoju.
— Zawiniątko... cóś zabrała... w takim sekrecie.,, ale co? muszę dowiedzieć się i dowiem!..
Fanny uśmiechnęła się przebiegle.