Dziecię nieszczęścia/Część druga/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.

Tegoż dnia o godzinie siódmej wieczorem pani de Nathon, Herminia i hrabia zasiedli do stołu.
Armand uprzedził, że nie może być na obiedzie.
Twarz Berty nie miała już śladu strasznych wzruszeń, odczutych po południu. Biedna kobieta, tak szczęśliwa z pozoru, a tak nieszczęśliwa w rzeczywistości, naróżowała się dla ukrycia bladości.
Pozostawmy państwa domu w sali jadalnej i prosimy czytelników naszych zajrzeć do małego pokoju dla bielizny.
Pokój oświetlała duża stołowa lampa, na kominie palił się suty ogień. Panna Fanny wyciągała się rozkosznie na fotelu, a Julcia, jak przystoi drugorzędnej garderobianej, siedziała na krzesełku skromnie, z pokorną minką.
Fanny miała nad nią wielką przewagę, imponowała jej swoją wyższością.
— Moja droga — rzekła do niej panna służąca tonem poważnym -jesteś młodą. Przedtem nie byłaś nigdy w służbie... doświadczenia ci brak... ludzi nie znasz... Chcę ci dać dobrą radę, która ci może przydać się w życiu.
— O! będę z niej korzystała, ręczę pannie Fanny... — żywo odparła Julcia — wy umiecie tak dobrze radzić.
— Prawda, że mam trochę rozumu i sprytu, ale się z tego nie dmę... Widzisz, taka moja rada: kiedy jesteś garderobianą lub panną pokojową (bo może z czasem do tego dojdziesz), nie mówi się nigdy źle o państwu, a chociażby się działo przy tobie co dziwnego... nigdy o tem nic nie gadaj... Słowem, naśladuj mnie...
— Tak, to pewna, panno Fanny, że wy nie macie w sobie ani za grosz złośliwości.
— Tak, to wielka pociecha, moje dziecko, że można to samemu sobie powiedzieć, lepiej już przeczyć rzeczywistości, niż co złego powiedzieć o swem państwu...
— Tak... wy to potraficie... Ale mnie się zdaje, że tutaj w domu, nie dzieje się nic złego...
— Bogu dzięki! — szepnęła Fanny, podnosząc dziękczynnie oczy ku sufitowi.
— Pani hrabina to prawdziwa cnota — podchwyciła garderobiana.
— Ja jej też oddaję sprawiedliwość... Inni na mojem miejscu, może przypuszczaliby to i owo... Ja tam święcie trzymam się daleko od wszelkich przypuszczeń...
— Przypuszczeń?.. — powtórzyła Julcia ździwiona.
— Zapewne...
— Co do pani?
— Niestety!.. Czyś nie zauważyła, że od pewnego czasu naszą pani nie jest już taką jak dawniej...
— Nie, nie zauważyłam...
— To mnie nie dziwi.. Tak mało ją widujesz... Ale ja, co z nią jestem codzień i tak blizko...
Fanny przerwała sobie.
— To co? — spytała Julcia, a oczy jej się zaiskrzyły z ciekawości.
— Ot! pani hrabina jest roztargniona, zamyślona... Czasem blada jak trup, to znów jakby się naraz zbudziła ze snu. Jeżeli się wtedy do niej odezwę, cała zaraz się wstrząśnie, słucha mnie, a nic nie rozumie... Wyobrażam sobie, że tak muszą wyglądać ludzie, których gryzie sumienie...
— Przypuszczacie, że panią gryzą wyrzuty sumienia?.. — spytała Julcia naiwnie.
— A niech mnie Bóg zachowa! — zawołała Fanny — cobym miała przypuszczać, kiedy ja nic nigdy nie przypuszczam... Zwaryowałaś czy co?.. Wystrzegaj się, moje dziecko, takiej paplaniny!
— Ależ ja nic nie powiedziałam...
— Jakto nic? Aż nadto!.. Zkądżeby pani hrabina miała wyrzuty sumienia? Jakżeby je mieć mogła taka osoba bez zarzutu.
— Bo ja myślałam...
— Nie można myśleć... Jej postępki tajemnicze mogą być niewinne, a nawet bardzo szlachetne... Nawet, niezawodnie są takie... Że jest tam jakaś tajemnica, to jeszcze nic, przecie nikt nie może wzbronić tajemnic.
— Więc jest jakaś tajemnica?..
— Czy jest tajemnica?.. Tego zaprzeczyć niepodobna, bo to widoczne... Ale żebym miała zaraz to jakoś tłomaczyć... Ja tam wolę nie rozumieć, a to, co mi się wydaje ciemnem, wolę uważać za dobre... Mogę ci dać dowód... chcesz?
— Dobrze... proszę bardzo.
— Widzisz, moja mała, ja raczej sama bym siebie podejrzewała niż panią, nawet nie wiedząc, co ma się stać tej nocy.
— Czy ma się co stać?
— O! mój Boże, rzecz bardzo prosta... to jest co prawda, nie tak bardzo prosta, bo nawet dziwnie osobliwa?
— Cóż to będzie, panno Fanny, co to będzie?..
— Doprawdy nie wiem, czy mam ci powiedzieć... Waham się, waham bardzo... Gdybyś niezdolną była pobłażliwą być i litościwą, cały ciężar winy spadłby na moje sumienie.
— Już ja pannie Fanny przyrzekam, że będę taką litościwą jak wy, to przecie dosyć.
— No cóż, moje dziecko, jak sobie wyobrażasz, co pani hrabina robić będzie dzisiaj między godziną dwunastą a pierwszą w nocy?
— Zapewne pójdzie spać sobie spokojnie.
— Gdzież tam, niestety!.. Wyjdzie z pałacu...
— Zapewne z panem hrabią?..
— Jakaś ty naiwna!.. Pan hrabia nie będzie wiedział o tem nic a nic...
— Więc pani sama wyjdzie?..
— Jaknajzupełniej! sama i to w masce...
— Dokąd?
Fanny obejrzała się do koła ostrożnie, ażeby się przekonać, czy kto obcy nie słucha, potem zniżywszy głos i nachyliwszy się do Julci, która także się do niej podsunęła, szepnęła te trzy słowa:
— Na bal Opery.
Garderobiana aż odskoczyła w tył.
— E! cóż znowu! — zawołała,
— Ależ tak, moja droga.
— Jesteście tego pewni?
— Jaknajzupełniej.
— To nie do uwierzenia,
— Wiem, a jednak to prawda.
— Po co pani może iść na bal Opery?
— Zapewne ma spełnić jaki miłosierny uczynek, chociaż na pierwszy rzut oka, miejsce do tego niezbyt stosowne, ale nasza pani jest tak doskonałą... Może chwyta jedyną sposobność, ażeby jaką duszę zbłąkaną nawrócić na drogę zbawienia... Wierna zasadzie, że trzeba działać dobrze w skrytości, pani ukryje się też pod dominem weneckiem.
— Jakto — zawołała Julcia — wiecie nawet jaki pani będzie miała kostjum?
— Ja o wszystkiem wiem zawsze, moje dziecko...
— Czy pani się przed wami zwierzyła?
Fanny wzruszyła ramionami.
— Sama nie wiesz co mówisz, moja mała — odparła. — Nasza kochana pani jest osobą delikatną i nie opowiada nikomu o swych interesach... Pani nie powiedziała mi ani słówka, ale to nie przeszkadza mi wiedzieć o wszystkiem.
— Ale jakim sposobem?..
— To właśnie szarada... Wiadomo ci, że nie jestem ciekawą...
— O tem my wszyscy wiemy, panno Fanny... Wyście prawdziwa doskonałość.
Panna służąca przyjęła tę pochwałę z taką miną, jakby jej oddawano tylko sprawiedliwość i mówiła dalej:
— Nie lubię się mieszać w to, co do mnie nie należy, ale kiedy kto zdaje się mi nie dowierzać, to mnie draźni i kiedy co przedemną ukrywają, muszę koniecznie to wykryć, o czem pragną żebym nie wiedziała.
— To się należy... — potwierdziła naiwnie Julcia.
— Pani hrabina, mając szczęście posiadać dwie panny służące, z których jednę trudno byłoby zastąpić — ciągnęła dalej Fanny — nie zajmuje się nigdy szczegółami swojej garderoby. Otóż dzisiaj rzecz się taka stała...
I opowiedziała wszystko, o czem czytelnicy już wiedzą, aż do chwili, kiedy pani de Nathon odprawiwszy ją doraźnie, zamknęła się na klucz w pokoju z sukniami.
— A to dziwne! — zawołała Julcia. — Czegóż nasza pani tam szukała?
— I ja też pytałam o to siebie i ażeby się dowiedzieć, zaraz poszłam do tego pokoju, jak tylko pani hrabina otworzyła drzwi. Nakładła ona rzeczy, ponawieszała niedbale, bez żadnego porządku, ale ja wiem jakie tam są suknie, wszystkie mam spisane... Przejrzałam wszystkie, sprawdziłam czego niema i przekonałam się, że wszystko jest oprócz domina weneckiego, które pani miała przed dwoma laty na balu u księcia... Ulotniła się również i maseczka aksamitna... Pani zabrała je do siebie i dzisiejszej nocy, naprędce, sama bez niczyjej pomocy, będzie mogła się ubrać na bal maskowy, kiedy pan hrabia będzie myślał, że żona śpi i sam zaśnie nad gazetą wieczorną.
— Tak, to pewna — ośmieliła się zauważyć Julcia — że pani wybiera się na bal, ale może właśnie do jakiego księcia, jak przed dwoma laty...
— E! gdzietam... Gdyby pan hrabia miał iść z żoną, niekryłaby się przedemną... Na co tajemnica, gdy się idzie prosto... Powiadam ci, że na bal Opery... Dziś mamy zapusty... Zresztą zobaczę, czy się nie mylę...
— A jakżeż to zobaczycie, panno Fanny?
— Myślisz może, że pani przejdzie przez pokoje, wyjdzie głównemi schodami i pojedzie swoją karetą? Zobaczysz ona się wymknie bocznemi schodami, a później ogrodem i furtką wydostanie się na ulicę... Musi więc po schodach przejść i obok mojego pokoju... Ho! ho! moja mała, mam ja gotowy plan! Jak tylko pani powie mi, że mnie już na dziś nie potrzebuje, położę się nierozebrana i drzwi tylko przymknę... To takie proste... I choćby pani była kotką albo myszą, nie wymknie się tak, ażebym jej nie usłyszała.
— A jak spostrzeże że ją śledzicie?
— Nic nie zobaczy... Najprzód, światła palić nie będę, potem udawać będę że śpię, a dopiero kiedy przejdzie, wstanę i pójdę za nią.
— A jak się obróci?..
— E! już ja potrafię być ostrożną... Zresztą albo co przez to ryzykuję?
— Przecie stracić można miejsce... a musi wam o nie chodzić, bo warte...
Panna Fanny, zapomniawszy na chwilę o zwykłej obłudzie, uśmiechnęła się z bezczelnym cynizmem.
— A! moje dziecko — rzekła — jak ty jeszcze nie masz pojęcia o niczem... Miejsce miałabym stracić!.. Ależ bynajmniej!..
— Jednakże...
— Niema żadnego jednak... A choćby mnie pani zobaczyła, niechno spróbuje mnie odprawić!.. Mam nadzieję co prawda, że może się mylę, może to tylko fałszywe pozory!.. błagam niebiosa, ażeby od pani naszej oddaliły podszepty złego ducha, ażeby odwiodły od nieszczęsnego zamiaru włóczenia się po balach maskowych... Ale jeżeli nieszczęście odgadłam dobrze, już ja będę w tym domu trwalej siedzieć, niż same fundamenty!.. Na pozór, jak przedtem, będę niby słuchała pani i spełniała jej rozkazy, ale w rzeczywistości, to pani zależeć będzie odemnie!.. Będę ją miała w ręku przez jej tajemnicę i zobaczysz, jak ja ją poprowadzę!.. Widzisz, moja mała, taka to już powszechna zasada (zapamiętaj ją dobrze), że kiedy żona ukrywa co przed mężem, a panna służąca pochwyci tę nitkę, wtedy zmieniają się role. Pani, chociażby była samą księżną, słuchać musi każdego kiwnięcia palcem, każdego mrugnięcia okiem tej, która ją może zgubić. Gdyby to nie było obrazą Boga życzyć, ażeby istota ludzka zeszła z drogi cnoty, pragnęłabym, aby hrabina dostała się tak w moje ręce... Spokojna byłabym o stare lata... zarobiłabym jak nic ze dwa tysiące franków dożywocia.
— Ale... — szepnęła Julcia — pani do dziś uchodziła za najuczciwszą kobietę.
— Zapewne i ja też najgoręcej pragnę, ażeby nią być nie przestała... Ale widzisz, reputacya niczego jeszcze nie dowodzi.. cnota! cnota przedewszystkiem!.. Każda cnotliwą jest, dopóki nią być nie przestanie, a jak się noga poślizgnie, to spada się coraz dalej.
Panna Fanny byłaby jeszcze dłużej rozwodziła się nad zasadami moralności, gdyby nie kuchcik który wszedł i powiedział, że już podano obiad dla służby.
W pałacu i służba miała między sobą arystokracyę. Stół nie był dla wszystkich wspólny. Rządca mieszkania, dozorca nad stajniami, starszy kuchmistrz, kamerdynerzy, lokaje, stangreci i pokojówki, jadali razem; parobcy, stajenni, kuchciki i pomywaczki, mieli jedzenie podawane osobno.
U stołu arystokracyi służbowej rej wodził lokaj Armanda Fangela, piękny August. Pełen humoru, chociaż trywialnego, sypał anegdotkami, jak z rękawa, opowiadał różne przygody prawdziwe i zmyślone, wszystkich potrafił przegadać i na wszystkich wywierał swój wpływ. Odczuwała to na sobie i Fanny i czułe do niego robiła oczy, ale on zdawał się tego nie widzieć, czy też nie chciał widzieć wcale.
Tego wieczora piękny August był nie do poznania. Zamiast jak zwykle, mieszać się do każdej rozmowy, siedział ponury, milczący, nie mówił nic, tylko wybierał sobie najlepsze kąski na półmiskach, jadł chciwie i pił win co niemiara.
— Co to panu dziś jest? — spytała go Fanny, która siedziała między nim i Julcią. — Nie odpowiadasz pan, gdy się ciebie pytają, krzywisz się, miny wyprawiasz, z któremi wcale ci nie do twarzy i wyglądasz pan, jak pies na łańcuchu.
— Bo mam do tego powód... Nie wiem doprawdy, co mnie w tym domu jeszcze trzyma.
— Co! — wykrzyknęli wszyscy biesiadnicy.
— Miałem na dzisiejszy wieczór różne projekty. Wszak dzisiaj jak wiecie, są zapusty... Przepyszna schadzka... ładna i dystyngowana kobietka, dalibóg... Używalibyśmy sobie, co się zowie, na balu „pod Kogutem“... Wynająłem dla siebie kostjum... Rozkosze wyciągały do mnie objęcia... Ani pomyślałem o panu... A tu panu mojemu strzelił jakiś kaprys do głowy... Bęc! wszystko poszło do djabła!
— Jaki kaprys! — spytała Fanny.
— Wierzyć się nie chce... Pan Fangel, który, odkąd z nim jestem, nigdy się nie wtrąca co robię wieczorem i bardzo słusznie, dziś kazał mi przyjść o północy, ażeby go ubrać, bo wybiera się na bal do Opery!
— Na bal do Opery!! — powtórzyła pierwsza panna służąca, trącając łokciem Julcię dla zwrócenia jej uwagi. — Ale z tego, co słyszę zawsze, to pan Fangel wcale nie ma gustu do takich zabaw.
— Ale nie ma, nie cierpi tego... Kiedym usłyszał, osłupiałem! Mój pan na balu w Operze, to tak jak jabym poszedł na kazanie! Co go u djabła tam ciągnie?
— Widzisz, jak się to dziwnie składa — szepnęła Fanny, potem nachylając się ku pięknemu Augustowi rzekła do niego pocichu: Jeden z moich kuzynów jest pierwszym subjektem w wielkiej dystylarni... podarował mi na Nowy rok kilka flaszek z wybornym likierem... doskonałym... szczególnie pyszna jest orzechówka... Przyjdź pan do mnie po obiedzie do mego pokoju... skosztujesz pan trochę... Pomówimy...
— A o czem mamy pomówić? — spytał piękny August nie bez pewnego niepokoju, patrząc na pokojówkę, mizdrzącą się do niego.
— O pańskim panu i o pewnej damie... — odpowiedziała Fanny żywo — i może we dwoje odgadniemy prędzej, po co p. Fangel idzie dziś na bal do Opery... Nawet niezawodnie odgadniemy... Pan jesteś taki sprytny...
August nadstawił uszu.
— Przyjdę... — odparł — idź panna naprzód... ja za chwilę będę...
Obiad się skończył. Zacna pokojówka i poczciwy służący wymknęli się cichaczem.
Kiedy z sobą pomówili przez godzinę, Fanny znała już historyę z kluczem, a August z dominem maskowem, i ani służąca, ani lokaj nie wątpili już, że na balu Opery wyznaczyli sobie schadzkę Armand Fangel i hrabina de Nathon.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.