Dziecię nieszczęścia/Część druga/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Zaraz po obiedzie na którym był i Armand Fangel, szczególnie zafrasowany został głębokim smutkiem pani de Nathon, ta, skarżąc się na silną migrenę, oddaliła się do swoich pokoi.
Nie mogła przenieść myśli, ażeby Armand, zachęcany przez hrabiego i pewny upoważnienia również od niej, zmieniał względem Herminii oznaki przyjaźni braterskiej, na delikatne i czułe zaloty narzeczonego, mającego zostać mężem.
Rozmyślała również i Bóg wie z jakiem przerażeniem o widzeniu się jutrzejszem, które fatalność czyniła koniecznem.
Czy znajdzie w swej duszy dość słów, ażeby odwieść Armanda od małżeństwa, które byłoby zbrodnią? Czy da się on wzruszyć jej błaganiami, rozczulić jej łzami? Czy (jak do tego z pewnością ma prawo) nie zechce poznać prawdziwych pobudek tej odmowy, tak podobnej do wyrządzenia zniewagi?
Cóż mu odpowiedzieć, jeżeli przemawiając jak człowiek honorowy, dotknięty w swym honorze, zażąda powodów? Więc Berta mogłaby być doprowadzona do bolesnej ostateczności, rumienienia się przed synem, musiałaby wyznać przed nim tajemnicę przeszłości?
— O! stokroć lepiej byłoby umrzeć! mówiła do siebie nieszczęśliwa matka.
Ale dla niej nawet ucieczka do ciszy grobu nie byłaby środkiem skutecznym. Gdyby umarła nic nie wyznawszy, śmierć jej byłaby nieużyteczną, bo spełniłoby się to kozirodne małżeństwo.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Po odejściu jej, hrabia, Herminia i Armand pozostali sami w salonie, lecz Berta oddalając się, jakby i nad nimi rozpostarła melancholię.
Armand pomimowolnie myślał o tej wstrętnej i oburzającej scenie, w której lokaj August był bezwstydnym aktorem. Daremnie powtarzał sobie, że niebezpieczeństwo nie istnieje, nie mógł się przecie obronić jakiemuś nieokreślonemu a uporczywemu niepokojowi i czasami wyrzucał sobie, iż nie zgodził się na targ, proponowany przez tego bandytę w liberji.
Po raz pierwszy nadto czuł się zakłopotanym w obecności Herminii. Bardziej niż kiedykolwiek widział w niej anioła, istotę prześliczną, ale nie mógł oswoić się z myślą, że to ma być jego narzeczona.
— Jakże się do niej zalecać? — zapytywał sam siebie.
I nie umiał sobie na to odpowiedzieć.
Pan de Nathon bardziej niż chciał, rozmyślał nad odmową Berty. Im dłużej się zastanawiał, tem opór jej wydawał mu się niepojętym.
Usiłował objaśnić to sobie przystępem gorączki, ale takie tłomaczenie żadnej nie wytrzymywało krytyki. Znajdował się więc wobec jakiejś zagadkowej tajemnicy. Owóż wszystko co tajemnicze, niepokoi, i p. de Nathon niepokoił się bardzo.
Tylko Herminia nie miała żadnej troski, lecz i ona widząc ojca i Armanda Fangela zamyślonych i milczących, także się nie odzywała i jej szczebiot wiosenny nie mógł rozerwać obu mężczyzn w zadumie.
Taki stan nie mógł jednak długo potrwać. Po upłynięciu prawie godziny, hrabia powstał.
— Idź się dowiedzieć, moje dziecko, jak się miewa matka... — rzekł do Herminii, całując ją w czoło.
Uścisnął Armanda za rękę i pożegnali się.
Nazajutrz pani de Nathon opuściła swój pokój dopiero na śniadanie.
Nie miała już twarzy tak zmienionej jak w przeddzień, gdyż róż maskował bladość jej policzków.
Mówiła wiele, interesowała się rzeczami najbłahszemi, uśmiechała się ze wszystkiego i często bez żadnego powodu.
Ale Henryk poznał się na tem, zrozumiał, iż sili się tylko na udaną wesołość.
— Co z sobą dziś robisz? — zapytał hrabia Armanda w czasie śniadania.
— Nie ruszę się od siebie... — odpowiedział młodzieniec. — Mam zamiar skończyć wiadomą panu pracę.
— Doskonale! — podchwycił pan de Nathon — jak wrócę z posiedzenia, przyjdę do ciebie i odczytasz mi swój artykuł... Dobrze?
— I owszem!
Gdy wstano od stołu, Berta wyszła za mężem i skoro tylko znalazła się w jego pokoju, znikło jej wymuszone ożywienie.
Znów poczęła nalegać na Henryka, ażeby wymódz na nim to, czego tak stanowczo w przeddzień odmawiał: zerwanie projektowanego małżeństwa.
P. de Nathon pozwolił jej mówić, a gdy słuchał, najczulsza dobrotliwość malowała się w jego oczach.
— Moja droga — odezwał się, całując ją w rękę, gdy przestała mówić — mogę ci tylko powtórzyć raz jeszcze: wskaż mi jaki powód twej odrazy, choćby jeden, ale poważny... Zobaczysz, że zaraz się poddam... Wiesz, że nie jestem wcale uparty i uległbym ci, nawet bez powodu, gdyby mi pozwalała na to moja uczciwość... Niestety, nie podajesz żadnego... Troskliwość o honor mój jak i Armanda, poszanowanie dla słowa, danego dobrowolnie, nakazują mi wytrwać i wytrwać muszę.
Teraz postanowienie jej, było już nieodwołalne.
Skoro tylko hrabia wyjdzie z pałacu, zobaczy się z Armandem!..


∗             ∗

Pan de Nathon zabierał się do wyjścia. Na podwórzu przed gankiem czekał jego powóz.
Wtem naprzeciw pałacu, na bulwarze Hausmana zatrzymała się stara dorożka. Stare, roztrzęsione pudło, chwiało się na koślawiących się kołach.
Na koźle Jan Chardin ćmił fajeczkę, kapelusz pognieciony wcisnął na twarz, jakby niezbyt rad był popisywać się ekwipażem swym w biały dzień, on, co zwykle pracował dopiero w nocy.
W środku dorożki Rossignol palił cygaro i rozpamiętywał z lubością sute śniadanie, zafundowane mu przez Augusta.
P. de Nathon wkładał rękawiczki. Zapukano delikatnie we drzwi i wszedł lokaj.
— Czy to jaka wizyta — odezwał się doń Henryk — nie mogę nikogo przyjąć... wychodzę...
— To panna Fanny, panna służąca pani hrabiny, z panem Augustem, kamerdynerem pana Fangela pragną się z panem hrabią widzieć — odrzekł służący.
— To co innego... niech wejdą.
Panna Fanny weszła pierwsza. Ta żmijowata istota przybrała minę najpokorniejszą i ruchy jaknajskromniejsze. Nie szła tylko stąpała na palcach. Oczy miała spuszczone, ale dziwny płomień tryskał z pod nawpół przymkniętych powiek.
Za nią postępował piękny August, jak zwykle wspaniały, ale widocznie czemś przejęty.
— Czyżby pani hrabina była cierpiąca? — spytał żywo p. de Nathon.
— Nie sądzę, panie hrabio... Przynajmniej przed chwilą pani miała się wybornie... — odpowiedziała Fanny.
— Więc czego chcecie?
— Przychodzę powiedzieć panu hrabiemu, że przestaję służyć u pani... — odezwała się pokojówka.
— Tak jak ja przestałem już od wczoraj służyć u pana Armanda... — wtrącił August.
Henryk spojrzał kolejno na starą pannę i na młodego służącego. Zaniepokoiła go ich mina.
— A! odchodzicie... oboje... — szepnął — a to dlaczego?..
— Bośmy uczciwi ludzie... — rzekła Fanny głosem bardzo cichym, ale doskonale wyraźnym.
— A w oczach naszych dzieją się takie rzeczy, na jakie nie chcemy dłużej patrzeć... — poparł piękny August.
— Zanadto wiele tajemnic trzebaby ukrywać w tym domu... — podchwyciła pokojówka.
— A jak bardzo dobrze powiedziała Fanny, jesteśmy zbyt uczciwi, ażeby jeść taki chleb... — mówił dalej służący.
Pan de Nathon pobladł przerażająco, ale nie przestał być spokojnym, a taką miał moc nad sobą, że spytał zaledwie zmienionym głosem:
— Cóż się to dzieje w tym domu? O jakich to tajemnicach mówicie?
Panna Fanny udała zakłopotanie tak doskonale, że pierwszorzędna aktorka z trudnością jej wyrównałaby.
— Nie wiem doprawdy, jak to powiedzieć panu hrabiemu... — to bardzo trudno... Ja tylko prosta służąca, ale dzięki Bogu, zawsze postępowałam uczciwie i nigdybym nie chciała mieć coś podobnego do ukrywania!.. Nie, panie hrabio, za wszystko nawet złoto Banku Francuzkiego.
— Ani ja, choćby za całą Kalifornię! — dodał August jakby echo.
— Ja, co czciłam panią hrabinę jak świętą!.. — podchwyciła Fanny, ocierając suche oczy. — A! napłakałam się co niemiara...
Zęby pana de Nathon szczęknęły, ale pozwolił nikczemnym oskarżycielom odegrać rolę do końca. Widział już przed sobą przepaść, ale przepaść ta, ciągnęła go ku sobie.
— Więc to o panią hrabinę chodzi?.. rzekł.
— Niestety! — westchnęli naraz Fanny i piękny August.
— Śmielibyście przypuszczać, że postępowanie mej żony nie było zawsze honorowe i bez zarzutu?
— Czyż się bez zarzutu nazywa „postępowanie kobiety zamężnej, kiedy daje ona schadzki potajemne mężczyźnie, który nie jest jej mężem...“ — spytała pokojówka.
— Schadzki!.. — powtórzył hrabia — to niepodobna!.. Zycie pani de Nathon jest przejrzyste jak kryształ... Nie ukrywa ona nic i nie potrzebuje ukrywać!.. Drzwi jej pałacu i salonu są zawsze otwarte!.. Gdzież więc odbywałyby się te schadzki?
— Na balu Opery! — odparła wręcz Fanny.
— I gdzieindziej... — dorzucił August.
Zdawało się Henrykowi, że mu ktoś z piersi zrzucił przygniatający ciężar. Odetchnął swobodnie. Oskarżenie było tak dalece niedorzeczne, niemożebne, że upadało samo przez się.
— Szalona jesteś moja panno! — wykrzyknął z większą wzgardą niż gniewem. — Dałem ucho bezwstydnym potwarzom wypędzonych sług... To było niegodnie... Jestem za to ukarany, bardzo słusznie!.. Wyjdźcie!..
August przybrał minę butną i nie ruszył się wcale.
Fanny podniosła głowę jak wąż, gdy kto na niego nastąpi.
— Pan hrabia mi nie wierzy? — odezwała się z syczeniem gadu.
— Nie, nie wierzę ci i powtarzam, ażebyście wyszli!..
— A gdybym miała dowody? — spytała pokojówka, brzydko się uśmiechając.
— Tak, gdybyśmy mieli dowody? — powtórzył piękny August.
Henryk zachwiał się.
Dwie te obmierzłe istoty, jakie miał przed sobą, mówiły z przerażającą pewnością.
Co o tem należało myśleć?
— Dowody?.. — wyjąkał — dowody macie?.. na co?
— Że pani hrabina miała schadzkę na balu Opery zeszłego roku, bo to długo już trwa!.. — rzekła Fanny.
— I że pani hrabina odwiedza codzień człowieka, którego kocha!.. — wyrzekł z kolei August.
Człowieka, którego kocha!.. Nędznik powiedział: „człowieka, którego kocha!“
Pana de Nathon ogarnęła wściekłość, jaka nieraz popycha do zabójstwa. Gotów był rzucić się na służącego, schwycić go za gardło i udusić.
Ale i tym razem się pohamował. Trzeba było wysłuchać do końca. Jeżeli ten łotr kłamał, zawsze do zabicia go, był jeszcze czas.
— No! — wyrzekł złowrogim głosem — dowiedźcie, ponieważ macie dowody! Ale najprzód nazwisko tego człowieka, którego jak powiadacie, żona moja kocha... Mówcie! widzicie przecie, że czekam!..
Fanny spojrzała na Augusta, który postąpił kilka kroków naprzód.
— Jesteśmy na rozkazy pana hrabiego — zaczął — lecz sądzę, że przedewszystkiem należałoby postawić warunki maleńkiej tranzakcji. Pan hrabia pojmuje zapewne, jak nasze położenie jest draźliwe... Uczucie może zanadto delikatne, zniewala nas do opuszczenia służby, bardzo dobrej służby. Przekonani będąc, że niepodobna nam będzie znaleźć tak dobrych państwa, jak tych, których nam trzeba pożegnać, postanowiliśmy wyrzec się służby, pobrać się i zająć się handlem trochę... Ale brak nam głównej rzeczy i spodziewamy się jej od pana hrabiego wzamian za usługę, jaką mu mamy wyświadczyć.
— A! — zawołał pan de Nathon z niezmiernym wstrętem — chcecie być zapłaceni!.. Denuncjujecie nie z nienawiści, ani przez gniew, ale jak Judasz, dla pieniędzy!..
— Nie mamy zamiaru „pracować“ darmo!.. — wybełkotał piękny August.
— Dobrze... Ileż chcecie?..
Lokaj zawahał się przed oznaczeniem ceny, lecz Fanny wzruszyła ramionami i trąciła go łokciem. Śmiało więc przystąpił do rzeczy i rzekł wręcz, nie bez lekkiego przecie bicia serca:
— Pięćdziesiąt tysięcy franków...
Pan de Nathon nie zdawał się wcale być ździwiony wysokością sumy.
Kluczykiem, zawieszonym przy łańcuszku od zegarka, otworzył szafeczkę dębową rzeźbioną, wewnątrz zaopatrzoną w przegródki żelazne, która mu służyła za kasę.
Wyjął z tego sprzętu książeczkę z czekami i rewolwer i położył je obok siebie na stole.
August i Fanny, ucieszeni już zadziwiającą łatwością, patrzyli z niepokojem na rewolwer.
Hrabia wyrwał z książeczki czeków kwit, napisał kilka słów i u dołu podpisał swe nazwisko.
— To — rzekł następnie chłodno — jest przekaz na pięćdziesiąt tysięcy franków... Wasze to będzie, jeżeli oskarżenia dowiedziecie.
Nabił rewolwer i dodał:
— Ale jeżeli nie dowiedziecie, palnę w łeb lokajowi, a służącą odeślę do domu poprawy. A teraz mówcie!
Słucham...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.