Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Trzy dni upłynęło od czasu, jak margrabia de Flammaroche napisał list, który powyżej przytoczyliśmy dosłownie.
Elegancki paryżanin, przejęty trochę więcej niż chciał okazać, czarującą pięknością Berty a szczególniej bardzo zainteresowany jej posagiem, dzięki któremu mógłby załatać szczerby, zrządzone sześcioletniem życiem zbytkownem, korzystał z danego mu przez hrabiego de Franoy pozwolenia i nadskakiwał młodej dziedziczce grzecznie, ale nieustannie i do tego jak najwyraźniej.
Sebastyan Gérard ani łudzić się nie mógł.
Dla niego aż nadto było widocznem, iż jenerał daje tym zabiegom przybysza co najmniej milczące poparcie.
Oficer od huzarów czuł, że szaleje z rozpaczy i bezsilnej wściekłości. Odraza, jaką powziął od pierwszej chwili do pana de Flammaroche, przybierała już rozmiary nienawiści, tem gwałtowniejszej, iż nie mogła się na niczem ujawniać.
Bo pod jakim pozorem wyzwać na pojedynek stałego gościa zamku Cusonce, krewnego baronowej, która sama znów jest blizką krewną jenerała? A zresztą do czego doprowadzi to wyzwanie? Pierwszem następstwem, następstwem nieuniknionem, byłoby zamknięcie przed nim drzwi domu, którego gościnności uszanować nie umiał,
Sebastyan nie spuszczał z oczu niższości swej co do położenia społecznego, zwłaszcza z punktu widzenia takiego człowieka, jak hrabiego de Franoy, na wskroś przesiąknięty przesądami swej kasty. Syn mera wiejskiego, wzbogaconego handlarza drzewa, był nazbyt mizerną osobą w obec margrabiego de Flammaroche, którego nazwisko lśniło blaskiem średniowiecznych wojen krzyżowych... A przytem co za opłakane wspomnienie musiały pozostawić w umyśle jenerała odwiedziny jego w Hantmont!.. Sebastyar uwielbiał i szanował swego ojca, a jednak czuł do niego żal, że jest tak nieokrzesany i rubaszny.
Z największą chęcią oddałby cały majątek, przypaść nań mający w przyszłości; również oddałby swe szlify, przyszłość w zawodzie żołnierskim, krzyż honorowy tak dobrze zasłużony, ażeby tylko mieć prawo zwać się szlachcicem.
Ze wszystkich pragnień, ze wszystkich nadziei, ze wszystkich marzeń dawniejszych nic dlań nie pozostawało. Dla niego, dla jego życia istniała tylko jego miłość i Berta...
Berta!
To imię ukochane burze wzniecało w jego sercu! A w tej blizkiej godzinie, gdy bezwątpienia wszystko się przeciw niemu obróci, czy przynajmniej będzie mógł liczyć na pannę de Franoy?
Czy może być pewnym, że ona go kocha? Jakiż i w czem dowód mógł mieć, że jego niewysłowionemu, bezgranicznemu uczuciu odpowie równe w jej sercu uczucie? Danie mu bukietu róż zwiędłych, a nawet tylko pozwolenie, ażeby go wziął, ot i cała urojona miłość Berty dla niego. Czyż zresztą dziecko szesnastoletnie umie kochać? Czy nie bierze ona za miłość jedynie sympatyi, która uczucia tego jest tylko dalekim odbłyskiem?
Wszystko to mówił sobie Sebastyan i z jaką niewysłowioną goryczą! Zwątpienie, zazdrość i gniew, szarpały mu serce. Nigdy przy Bercie nie był sam, nigdy nie mógł się z nią swobodnie rozmówić, ona jakby uciekała przed nim (tak mu się zdawało) i widział, jak z uśmiechem słuchała komplementów margrabiego de Flammaroche.
— Trzeba raz skończyć... szepnął — to nad moje siły... Muszę raz wiedzieć... Muszę działać... Ale jak się dowiedzieć?.. jak działać?..
Nadarzyła się sposobność.
Zaproszenia na wieczór tańcujący, wydawany przez podprefekta z Baume-les-Daumes przysłano do zamku Cusance, do zamku Saint-Juan, do zakładu leczniczego w Gullion, a także i do domku mera w Hantmont, wiemy bowiem, że Sebastyan był kolegą szkolnym podprefekta.
W przeddzień tego balu baronowa de Vergy była na obiedzie w zamku Cusance, jak i margrabia i Sebastyan, i miała tam przenocować.
Pan de Franoy, pragnąc wielce prędkiego doprowadzenia do skutku małżeństwa córki z Goulianem i wiedząc wybornie, że ten na balu najlepiej wykazać może swój wdzięk paryski i elegancyę, życzył sobie bardzo, ażeby Berta była na tym wieczorze, ale dla siebie uważał nie bez słuszności za bardzo ciężkie zadanie, towarzyszyć jej i przy 75 latach a niedawnym ataku, przepędzić część nocy na nogach.
Poddawał się jednak konieczności i bohatersko ukrywał wielkie poświęcenie.
Naraz przyszła mu myśl. Wydało mu się śmielszem, bez popełnienia nietaktowności, uniknąć rodzicielskiego ciężaru.
Zawołał:
— Baronowo, wszak będziesz jutro na balu u podprefekta?
— A naturalnie... odpowiedziała pani de Vergy — niepodobna odmówić tak miłemu człowiekowi, jak p. de Saulx... Zresztą stryj będzie z Bertą, więc tembardziej...
— Baronowo, chcesz mi wyświadczyć przysługę?..
— Jakto, i stryj jeszcze pyta?.. O cóż chodzi?
— Gdybyś tak jutro wybrała się z domu od siebie o dwie godziny wcześniej, i po drodze do Baume-les-Daumes, wstąpiła tutaj po Bertę...
— A ty, jenerale?
— Ja położę się do łóżka jaknajspokojniej i wyśpię się dobrze, co ludziom w moim wieku bardziej przystoi, niż jeździć po nocy i przyglądać się wesołym zabawom młodzieży.
— Pozbawieni będziemy twej obecności...
— Zyskasz moją wdzięczność...
— Jak chcesz kochany stryju...
— Więc się zgadzasz?
— Z całego serca, chociaż przykro mi...
— Aniołem jesteś, baronowo!
— Ślicznie dziękuję! — odrzekła młoda wdowa ze śmiechem.
Poczem dodała:
— Mam zatem opiekować się Bertą z całą powagą mego sędziwego wieku i olbrzymiego doświadczenia... Muszę tylko pewną zmianę zaprowadzić w tym projekcie...
— Zgadzam się na wszystko... Cóż to za zmiana?
— Da mi stryj u siebie gościnę na noc... Zamiast jutro wieczorem przyjeżdżać po Bertę, zabiorę ją z sobą jutro zrana, dzień przepędzi u mnie, a wieczorem po balu ci ją odwiozę...
— Tak, ale z ubraniem?..
— Przewieziemy je z sobą już tak, że się nie pogniecie i Berta ubierze się w Saint-Juan...
— A to i owszem, moja baronowo, i upewniam cię że nigdy żadna synowica, nie była taką jak ty pociechą dla starego stryja!
Uwolniony od tak męczącej nocy w blizkiej przyszłości, jenerał nadzwyczaj wesół był podczas obiadu a następnie i wieczorem.


∗             ∗

W głębi ogrodu Cusance, w parkanie naprzeciw zamku, poza gęstęmi krzakami bzów, znajdowała się mała furtka, pomalowana na zielono, zamknięta zardzewiałym kluczem, a prowadząca na łąki przerznięte strumykiem Cusancin.
Sebastyan nieraz zauważył tę furtkę. Po obiedzie, kiedy wszyscy udali się do ogrodu odetchnąć świeżem powietrzem wieczornem, podszedł do niej zblizka i przekonał się, że klucz dobrze obraca się w zamku. Klucz ten włożył do kieszeni.
Księżyc, prawie w pełni, słał na ziemię czyste, jasne światło. Sebastyan napisał ołówkiem kilka wierszy na kartce w notesie, wydarł ją, złożył jak najdrobniej, poczem przyłączył się do innych osób, od których odszedł przed chwilą.
Na zakręcie alei znalazł się obok Berty na sekundę i korzystając z tego zbliżenia, wsunął jej do ręki zwiniętą kartkę papieru.
Młode dziewczę, zdziwione zrazu i prawie przestraszone, drgnęło, jakby przebiegła po niem iskra z bateryi elektrycznej, nie rzuciła jednak kartki, ale ja włożyła za gors.
Od tej chwili Berta, ogarnięta podwójną gorączką ciekawości i niepokoju o jednem tylko myślała: co zawiera tajemnicza kartka, którą jej oddał Sebastyan, a która jakby obdarzona władzą magiczną, paliła jedwabistą skórę jej piersi.
Pod pierwszym lepszym pozorem wróciła sama do zamku, zamknęła się w swoim pokoiku, zapaliła świecę i blada, drżąca, wyciągnęła z po za gorsu kartkę Sebastyana, rozwinęła ją ręką niepewną i przeczytała następujące wyrazy:
„Pani! Wielkie niebezpieczeństwo grozi mi... nieszczęście jakiego bym nie przeżył... Być może, w mocy pani jest, oddalić je odemnie, ale o tem muszę z panią pomówić bezzwłocznie. Błagam więc panią, ażebyś raczyła udzielić kilka chwil rozmowy, — Mam klucz od furtki... czekać na panią będę przez całą noc w ogrodzie... Nie odtrącaj pani mej prośby! — Na imię nieba — przyjdź!“
List ten, może się oczywiście wydać niedorzecznym, a nawet śmiesznym. Nigdy żaden bohater romansu, umiejący się szanować, nie użył wyrażeń podobnych dla pozyskania schadzki nocnej, ale Sebastyan Gérard, był kapitanem a wcale nie bohaterem romansu i nie miał ani czasu, ani ochoty silić się na „styl“, a zresztą najpiękniejsze nawet słówka nie osiągnąłyby skuteczniejszego wpływu nad ten, jaki on wywarł.
Berta, Bóg wie z jakiem wzruszeniem, odczytała te ogólnikowe zdania. Przeraziło ją to nieszczęście: nieznane, grożące młodemu oficerowi i takie, że nie mógłby go przeżyć. Widziała go już teraz leżącego u jej nóg, bladego, zakrwawionego, nieżywego może, gdyby go nie ratowała, i ani na chwilę nie pomyślała, żeby mu odmówić widzenia, o które tak błagał. Opuścić go, odtrącić w tak wielkiem niebezpieczeństwie, jakie wskazywał list, byłoby to, według panny de Franoy, podłością nie do przebaczenia...
Ochłonąwszy trochę ze wzruszenia, wróciła do ogrodu, gotowa jakimbądź znakiem dać do zrozumienia Sebastyanowi, że może na nią liczyć, że przyjdzie na schadzkę.
Ale kapitan, lękając się, ażeby Berta przy zobaczeniu się z nim zaraz, nie odpowiedziała mu odmownie, odjechał, unosząc nadzieję, że nieobecność jego uniemożebni odmowę.
Wiemy już, że według nowego projektu, pani de Vergy nocować miała w Cusance. Ponieważ nazajutrz noc całą miano tańczyć, młoda wdowa życzyła sobie wcześniej udać się na spoczynek. Berta odprowadziła ją do jej pokoju, chciała jej koniecznie służyć za pokojówkę przy rozebraniu i pożegnała się dopiero wtedy, gdy baronowa leżała już w łóżku.
— Pocałuj mnie raz jeszcze na dobranoc, moja droga — rzekła do niej baronowa i także połóż się prędko spać... Jesteś dziś trochę blada, sen ci powróci kolory i jutro będziesz najpiękniejszą z pięknych na balu u podprefekta.. Jeżeli tańczyć będziesz, a to będzie niezawodnie, z margrabią de Flammaroche, przepowiadam wam obojgu furorę...
— Dlaczego mi wspominasz o margrabi? — spytała Berta z instynktownym niepokojem.
— Bo mój kochany kuzynek, jest prawdziwie eleganckim młodzieńcem i zobaczysz, że na balu nie będzie miał sobie równego...
— Z jakim zapałem to mówisz? — szepnęło młode dziewczę z uśmiechem, nieco wymuszonym.
— To nie żaden zapał! przyznaje to tylko Goulianowi, co mu się należy słusznie...
— Gdyby cię słyszał, dopiero byłby dumnym
— Cóż znowu! on przyzwyczajony jest do takiej, oceny... a zresztą wierzaj mi, że wolałby te pochwały słyszeć nie odemnie...
Berta nie pytała o znaczenie tych słów. Powtórzyła: „Do widzenia, kuzynko, dobrej nocy!“ wzięła świecę i wyszła z pokoju.
— Nasza mała zazdrosna jest o mnie, sama o tem niewiedząc... — rzekła wtedy do siebie baronowa.
Lękam się, ażebym za dobrze nie oceniała przymiotów Gouliana. Zaczyna go więc kochać, to dobrze. Atmosfera balowa jest cieplarnią, gdzie kwiat miłości szybko kiełkuje. Jutrzejszy wieczór przyśpieszy rzeczy i wesele będziemy mieli niedługo...
I młoda wdowa, ucieszona, podłożywszy rękę pod głowę, zamknęła oczy i zasnęła.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.