Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dziecię nieszczęścia |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1887 |
Druk | A. Pajewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Józefa Szebeko |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była godzina dziewiąta wieczorem, kiedy panna de Franoy wróciła do pokoju po rozmowie z baronową.
Odsłoniła firanki i stanęła w oknie. U jenerała jeszcze się świeciło. Na parterze chodzili służący, sprzątając lub szykując.
Berta pomyślała sobie, że przynajmniej ze dwie godziny upłyną, zanim będzie mogła zejść do ogrodu.
Zresztą nic jej nie nagliło.
Najprostsza przezorność zalecała Sebastyanowi przyjść wtedy dopiero, gdy w zamku spać wszyscy będą. A zresztą czyż nie zapowiedział w liście, iż całą noc będzie czekał?
Dziewczę postawiło lampę na podłodze, usiadło na fotelu i czekało cierpliwie, pogrążając się w marzenia, których nastrój melancholijny i posępny odgadną czytelnicy.
Bogu wiadomo, jak się jej wydawało długiem to czekanie... Minuty wlokły się jak godziny, mała skazówka na zegarze zdawała się być nieruchomą.
Nareszcie wybiła północ. Berta drgnęła, wstała z fotela, przystąpiła znowu do okna i wychyliła się, ażeby rozejrzeć się dokoła. U pana de Franoy już się nie świeciło. W domu, w ogrodzie, w okolicy, wszędzie panowała cisza. Księżyc, płynąc po widnokręgu; oświetlał jeszcze wierzchołki wyniosłych drzew, ale głęboka ciemność ogarniała aleje, trawniki, mury.
Zapewne Sebastyan już przybył,
Panna de Franoy, drżąca ale zdecydowana, wyszła z pokoju, minęła garderobę, i schodami o których wspominaliśmy, dostała się do ogrodu i szybko podążyła ku altanie, gdzie czekać miał na nią młody oficer.
Winną się nie czuła. Usprawiedliwiała się sama przed sobą naiwnym sofizmatem, że idzie nie na schadzkę miłosną, ale dla spełnienia aktu poświęcenia. Czyż mogła głuchą pozostać na rozpaczliwe wołanie tego, którego kochała i odmówić mu przyjścia z pomocą, nie dowiedziawszy się nawet, jakie mu grozi niebezpieczeństwo i jak je można zażegnać?
Berta zadawała sobie to pytanie i odpowiadała na nie przecząco. Bezwątpienia winną była, ale kto z najsurowszych sędziów miałby odwagę potępić biedne dziecko? Ktoby przynajmniej nie wziął pod uwagę okoliczności łagodzących?..
Z zamku do altany odległość była niewielka i prędko też została przebyta.
W chwili, gdy dziewczę wchodziło we drzwi altany, opięte bluszczem i powojem, czyjaś ręka rozpalona pochwyciła jej dłoń i głos tłumiony wzruszeniem, szepnął jej do ucha:
— Przyszła pani... A ja zaledwie śmiałem mieć nadzieję...
— Jakżebym miała nie przyjść? — odparło dziewczę. — Napisał pan do mnie, że ja tylko mogę oddalić od pana niebezpieczeństwo, jakiego by pan nie przeżył... Szacunek i... przyjaźń, jaką mam dla pana nie pozwoliły mi się wahać wcale... Cóż to za nieszczęście... cóż ja mogę poradzić?..
— Niestety! — podchwycił Sebastyan głosem coraz bardziej drżącym, — jeżeli te dwa wyrazy, które pani wyrzekłaś, są jedyne, jakie pani znajdujesz w sercu, nic pani nie możesz... Jeżeli pani masz tylko dla mnie szacunek i przyjaźń, jestem zgubiony...
— Co pan chce przez to powiedzieć?.. — wyjąkała Berta, tracąc z kolei przytomność, — nie rozumiem pana...
I osunęła się na ławkę altany.
— Co chcę powiedzieć? — podchwycił Sebastyan, prawie klęcząc przed dziewczęciem, — zaraz się pani dowiesz, ale na miłość Boską wysłuchaj mnie bez gniewu i pozwól wypowiedzieć wszystko!..
Jakkolwiek wielki, jakkolwiek głęboki jest mój szacunek dla pani, nie nakazuje mi on milczyć wobec groźnego położenia... Kocham cię pani, kocham cię miłością głęboką, gorącą i nieskończoną, jakiej się doznaje raz tylko w życiu, jaka sama jest przez się życiem, więcej nawet niż życiem, bo ja gotów jestem umrzeć, gdyby mi przyszło żyć bez ciebie... O! to nie są czcze słowa, przysięgam... i jeżeli marzenie wziąłem za rzeczywistość, jeżeli pani mnie kochasz tylko jak brata, wyrokiem na mnie będzie rozczarowanie... Nie usłyszysz pani z mych ust ani jednej skargi... Więcej mnie pani nie zobaczysz... Jutro odjadę... Pójdę na ziemi afrykańskiej zginąć jak żołnierz... a kula co mnie ugodzi, tylko ciało zabije... złamane serce dawno żyć przestanie... Teraz wiesz pani wszystko... Czy żyć mam? czy umierać?
— Żyć... — szepnęła Berta głosem cichym jak oddech.
— Więc pani mnie kochasz?
— Kocham.
— Niech cię Bóg błogosławi za to słowo, o moja ubóstwiana Berto. Ale, czy miłość dla mnie mając, będziesz miała i odwagę?.. Czy dość silną będziesz do walki?..
— Do walki? o!.. pan mnie przestraszasz... jakaż walka nam grozi?..
— Ta, którą przewiduję a jest ona blizką... Chcą nas rozłączyć na zawsze...
— Któż tego chce?..
— Jenerał, ojciec pani...
— Nie... nie... mylisz się pan... Ojciec nie wie, że się kochamy... nie może myśleć o rozłączeniu nas...
— A! drogie dziecię zaślepione! czy nie widzisz, że przygotowują dla ciebie małżeństwo?..
— Małżeństwo?.. z kim?..
— Czy nie odgadłaś, że baronowa de Vergy, twoja przyjaciółka, wprowadziła do was margrabiego de Flammaroche, swego krewnego, po to tylko, ażeby został twoim narzeczonym, a ojciec twój patrzy na niego bardzo łaskawie?..
— Nie, ja nic się nie domyślałam...
— O! ja się nie omyliłem! nie mylę się ani na chwilę!.. Od pierwszego dnia, od pierwszej godziny, poznałem w tym margrabi rywala!.. Nienawiść instynktowna czyniła mnie jasnowidzącym. A zresztą on widocznie konkuruje o twoją rękę... Po coby się miał taić?.. Upoważniono go!..
— A ja w jego postępowaniu względem mnie wcale nie widziałam miłości...
— Ja też nie mówię, ażeby on cię kochał... Tacy panicze nie umieją kochać!.. Dla nich małżeństwo nie jest wcale miłością, to tylko połączenie dwóch majątków i dwóch herbów.
— Ojciec mi dotąd ani razu nie mówił o tym margrabi...
— Bo zapewne chce mu dać czas, ażeby zdołał ci się podobać, zanim ci go przedstawi jako narzeczonego... Ale bądź pewna, będzie o nim mówił, i to wkrótce...
— Więc jeżeli to prawda, cóż my poczniemy?
— Nasz los jest w twojem ręku... Opór zawsze jest możebny...
— Drżę cała...
— Ale bądź silną w godzinę walki... jeżeli ona nastąpi!. Kto wie! może nie wszystko jeszcze stracone...
Berta wyciągnęła ku Sebastyanowi złożone ręce z wyrazem błagalnym na twarzy i szepnęła:
— Jakąż pan masz nadzieję?
— Jenerał okazuje mi dużo sympatyi — odrzekł młody oficer — przyznaje mi pewne zasługi i jestem przekonany, że ceni mój charakter... Margrabiemu de Flammaroche nie mógł się jeszcze nieodwołalnie i ostatecznie zobowiązać, ponieważ ciebie dotąd nie pytał, a w dzisiejszych czasach nie można rozporządzać ręką córki bez jej zgody.
— Więc? — spytała Berta, tamując oddech.
— Czy upoważniasz mnie, ażebym dziś powiedział panu de Franoy, że cię kocham i prosił o twą rękę?
— O! tak... tak! — To jeszcze nie wszystko, — mówił dalej Sebastyan, — czy pozwalasz mi także powiedzieć, że i ty mnie kochasz?..
Ciemności skryły rumieniec, jaki oblał twarz dziewczęcia.
— Jeżeli tego potrzeba koniecznie — wyjąkała — to powiedz pan całą prawdę... Tylko, jak pan już powiesz, to chyba umrę, gdy zobaczę ojca... Niech pan lepiej zaczeka... błagam pana... niech pan jeszcze zaczeka...
— Moja ukochana, moja droga... czas nagli... Nie można ani dnia tracić, ani godziny... Wszak jutro zrana wyjeżdżasz z zamku z baronową?
— Tak, wrócimy dopiero w nocy, po balu...
— Trudno o lepszą sposobność... Skorzystam z twej nieobecności, ażeby jenerała poprosić o twoją rękę...
— Tak prędko!..
— Po co zwlekać? Tylko pośpiech może nam dać więcej szans powodzenia...
— Bo ja teraz nie wiem doprawdy, czy mam jechać z baronową...
— Dlaczego?
— Bo czyż w takiej niepewności, w takim niepokoju, będę miała odwagę iść na bal?
— Potrzeba mieć tę odwagę... koniecznie...
— To ja teraz zapytam dlaczego?
— Ponieważ ja się z tobą muszę zobaczyć na tym balu, i jakakolwiek będzie odpowiedź twego ojca, będziemy mogli z sobą pomówić swobodnie, naradzić się...
— Masz pan słuszność; będę na balu, ale czekając na pana i przez cały ten długi dzień, spędzony razem z Blanką, moją nieprzyjaciółką, ponieważ ona jest przyjaciółką margrabiego de Flammaroche, mój Boże, jakże ja się nacierpię!..
Rozmowa trwała jeszcze chwil kilka, poczem kochankowie rozstali się, a usta Sebastyana nie dotknęły nawet czoła Berty.
∗
∗ ∗ |
O godzinie dziewiątej zrana, pani de Vergy wyruszała w drogę z Bertą. Wielkie pudło tekturowe, postawione na przednich poduszkach powozu, mieściło w sobie umiejętnie złożoną suknię balową młodego dziewczęcia, z białego muślinu, przybraną fijołkami i bluszczem... Baronowa była rozpromieniona... Panna de Franoy pomimo wysiłku, nie zdołała ukryć głębokiego zamyślenia.
— O Goulianie myśli, — mówiła do siebie młoda wdowa. — Widocznie kocha go!
Mówią, że starzy lubią samotność. Być może, ale jenerał hrabia de Franoy do takich nie należał. Nie cierpiał być samym, to też skoro postanowiony został wyjazd Berty, prosił margrabiego de Flammaroche, ażeby przyjechał zrana zjeść z nim śniadanie i obiecywał sobie przeciągnąć je dopóty, póki znów Sebastyan nie zjawi się na codzienną partyę szachów.
Rozmowa między margrabią a ojcem Berty, była z początku zupełnie błahą, ale kiedy służący wyszedł z jadalnego pokoju, postawiwszy wprzód na stoliczku kawę z likierami, których niestety jenerał nie śmiał się tknąć z obawy nowego ataku, rozmowa stała się poufniejszą.
— No, kochany margrabio, — rzekł pan de Franoy, zapalając cygaro, — jak daleko zaszliśmy?.. Odkąd rozpocząłeś szturm do serca Berty i bombardujesz kochane dziecko zabójczemi spojrzeniami, komplementami grzecznemi i innemi tym podobnemi kartaczami miłosnemi, czyś zadowolony z postępów? Czy oblężona warownia prędko wywiesi chorągiew parlamentarzową?.. Czy poddanie blizkie?
Goulian za całą odpowiedź wstrząsnął głową przecząco.
— A! — zawołał p. de Franoy zdumiony, — ależ to niemożebne!.. — dodał.
— A jednak to najzupełniejsza prawda! — odrzekł margrabia tonem melancholijnym, — Daremnie wzmaga się moja miłość... Panna Berta pozostaje jak lód... Nie mogę tego chłodu przezwyciężyć...
— Jestem przecież świadkiem, że kochana pieszczoszka przyjmuje cię jaknajlepiej.
— Przyjmuje mnie, jakby przyjmowało każde dziecko grzeczne i miłe... Śmieje się z moich najczulszych wyrażeń, z moich najbardziej doborowych komplementów... Jestem albo bardzo niezręczny, jenerale, czy też bardzo nieszczęśliwy, ale dość, że panna Berta, opancerzona obojętnością, jakby nawet nie domyślała się miłości, jaką we mnie wzbudza, ani też mych pragnień gorących, ażebym mógł się jej podobać...
— To rzecz szczególna!.. — wyszeptał p. de Fraaoy. — Ale to niczego nie dowodzi... Sam pan powiedziałeś, że Berta jest dzieckiem.. Nie wie nawet o swem sercu... Tylko nie ustawaj pan, a miłość sama się zjawi...
Goulian wstrząsnął znowu głową.
— Jakto? — podchwycił jenerał z wyraźnym niepokojem, — miałżebyś być zrażony?
— I to bardzo, wyznaję...
— Ale się przecie nie cofniesz, spodziewam się?..
— Pozwolisz mi jenerale, pomówić z tobą zupełnie otwarcie?..
— Nietylko pozwalam, ale proszę.
— Kiedym przyjechał w te strony, wezwany przez moją kuzynkę — podchwycił Goulian — wiedziałem, że będę miał zaszczyt przedstawionym być państwu i że związek między naszemi rodzinami nie jest niemożebnym... Panny de Franoy nie widziałem przedtem nigdy, ale baronowa, która się na tem zna, zapewniała, że jest śliczną... Przyjąłem projekt małżeństwa, przedstawiającego się dobrze pod każdym względem i pragnąłem go, ale pragnąłem go z całym spokojem... Kiedy poznałem pańską córkę, wszystko się zmieniło... Widząc jak jest powabną, jak godną uwielbienia, serce moje żywo zabiło... Miłość, która mną owładnęła, tak wzrosła, że dziś chodzi o me życie... Cierpię straszliwie wobec tej nieprzezwyciężonej obojętności, na którą nic nie mogę poradzić i zwątpiwszy o powodzeniu, gotów jestem uciec, ażeby zapomnieć, zanim rana, dziś już głęboka nie stanie się śmiertelną!
— Ależ to czyste szaleństwo| — zawołał jenerał, niezmiernie ździwiony — walczysz z wiatrakami!.. Podobasz mi się na zięcia, powiedziałem ci to i powtarzam!. Przyrzekłem ci Bertę za żonę... Czyżbyś sądził przypadkiem, że nie dotrzymam słowa?
— A niechże mnie Bóg zachowa od takich myśli — odparł Goulian — ale kiedy pan raczyłeś uznać mnie za zięcia, dodałeś pan jednocześnie, że przedewszystkiem trzeba mi się spodobać pannie de Franoy... Jak najsłuszniej!.. Jeżeli się nie spodobam, pan jesteś zwolniony ze słowa... Nie chcę być mężem narzuconym... Nie przyjmuję ręki bez serca.
— To pięknie, uczciwie, po rycersku, ale niedorzecznie!.. — odparł niecierpliwie hrabia. — Przed dwoma tygodniami nie miałem słuszności... Młode dziewczęta same nie wiedzą czego chcą... Berta pokocha cię po ślubie..
— Ja chcę, ażeby mnie kochała przed ślubem...
— E! do djabła!.. nie bądźże gorączką... nie pal za sobą mostów... Czyś kiedy widział, ażeby wiosna nie nadeszła dlatego że śnieg nie stopnieje od pierwszego promienia słońca... Staraj się dalej, nadskakuj, a śnieg stopnieje.
— Pozwoliłeś mi jenerale, mówić z całą otwartością... Otóż szczerze «ci powiadam, że jest w tem przeszkoda...
— Alboż to nie można jej usunąć?
— Pan tylko możesz to uczynić...
— To bądź pewny, że jej już niema... Cóż to za przeszkoda?
— Kapitan Sebastyan Gérard.
Słysząc to nazwisko, p. de Franoy ździwił się tak wielce, że upuścił cygaro i patrzał na margrabiego osłupiały.
— Sebastyan Gérard! — powtórzył, — Cóż to znaczy? W czem ci Sebastyan może przeszkadzać?
— On ciągle jest między mną a panną de Franoy i to na stopie nieznośnej poufałości. Jeżeli wypadkiem, uda mi się na chwilę rozmawiać z samą panną Bertą, zaraz on musi się przy nas zjawić i jak najniedelikatniej wtrącić się do rozmowy naszej. Gdybym nie ze względu na gościnność twoją jenerale, na dom twój, jużbym z dziesięć razy dał nauczkę, temu tak źle wychowanemu panu...
— Ależ — bąknął hrabia, tłumiąc głębokie westchnienie — Sebastyan jest bardzo miłym człowiekiem... oficerem wielkich zasług...
— O jego zasługach jako oficera, nie mogę być dobrym sędzią, ale co do tego, że jest miłym człowiekiem, pozwolisz mi jenerale inne mieć zdanie.
— Cóż zrobić? — podchwycił starzec, widocznie przygnębiony.
— Prosić po prostu huzara, ażeby bywał rzadziej, a najlepiej, ażeby wcale nie bywał...
— Jakto? wypędzić go od siebie...
— Atak...
— Pod jakim pozorem?..
— Pod byle jakim.
— Stracić człowieka bez powodu... i to człowieka, którym mogę się tylko chlubić... ależ to niepodobna!.. to byłoby potwornie!.. na to nigdy się nie zgodzę|.
— To niech mnie jenerał to zleci,
— Tobie zlecić! Chyba nie wiesz czem to pachnie!.. Pojedynek!
— Pojedynek!.. I owszem!..
— Jakto! więc ty tak nienawidzisz tego biednego Sebastyana?
— Margrabia de Flammaroche nie umiałby nienawidzieć jakiegoś pana Gérarda!.. On mnie tylko draźni!..
— A moje szachy!.. — szepnął starzec tonem coraz smutniejszym. — Któż ze mną grać będzie w szachy, jak kapitana nie będzie?..
— Jabym chętnie go zastąpił, — odparł Goulian. — Cóż, kiedy się wcale na szachach nie znam,
P. de Franoy zgnębiony, oparł głowę na ręku i przez kilka chwil nic nie mówił.
Margrabia patrzył nań z drwiącym uśmiechem.
Jenerał podniósł głowę.
— Namyśliłem się — rzekł. — Nie chcę ubliżyć człowiekowi, którego lubię i który zasługuje na szacunek...
P. de Flammaroche zmarszczył brwi. Hrabia skwapliwie dodał:
— Ale mam sposób, który da wszystko pogodzić...
— Jaki? — zapytał Goulian oschle.
— Poproszę jutro baronowę, ażeby Bertę wzięła do siebie na dwa tygodnie, zgodzi się na to z całego serca, a ty, zamiast prowadzić dalej swe konkury tutaj, będziesz jeździł do Saint-Juan... Cóż dobrze?
— Doskonale... — odrzekł margrabia — i w takich nowych warunkach nadzieję mam niezłomną, że uda mi się przełamać lody.
Goulianowi powiodło się nadspodziewanie, Nie odgadłszy jeszcze miłości Berty dla Sebastyana, przeczuwał wszakże że kapitan ją kocha i że ma na nią wielki wpływ. Oddalić więc od oficera pannę de Franoy, a nadewszystko powierzyć ją opiece baronowej, było to zastąpić wpływ Sebastyana wpływem Blanki, czyli, jak przypuszczał Goulian, uczynić Bertę jego wpływowi uległą.
Przebiegły paryżanin opuścił Cusance bardzo zadowolony z siebie, myśląc, że jaknajlepiej pokierował swoje interesa.
Ale odwiecznie powtarza się ta prawda:
Człowiek myśli i układa, a Bóg wszystkiem rządzi!