Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.

W godzinę po odjeździe Gouliana, przyjechał Sebastyan. Chociaż umiał panować nad sobą, twarz blada i drżenie nerwowe, świadczyły o gwałtowności uczuć, jakie go przejmowały.
Miał przed sobą grę, od której zależała miłość, szczęście, przyszłość, a wyprawa zdawała się być bardzo wątpliwa.
Jeżeli jenerał na jego oświadczyny odmówi, pozostawało mu wprawdzie serce Berty i obietnica młodego dziewczęcia, że tylko jego będzie, ale w wieku panny de Franoy, czyż dusza dość jest zahartowana, aby mogła wierną być na długo przysięgom, uczynionym w chwili uniesienia? Jeżeli Sebastyan wydalony zostanie z zamku i będzie musiał w dalekie strony jechać i przez długie lata rozłączonym być z ukochaną, bez żadnej możności porozumienia, czyż nie sprawdzi się wtedy przysłowie. „Co z oczu, to i z myśli!“
Hrabia de Franoy, nie będąc biegłym spostrzegaczem, nie zauważył bynajmniej, jak Sebastyan zmienił się na twarzy, przyjął go z uprzejmością większą jeszcze, niżeli zazwyczaj i wziąwszy go pod rękę, poprowadził do altany ogrodowej, gdzie już czekały szachy.
Nie potrzeba chyba zapewniać, że młody oficer, w tym stanie ducha, w jakim się znajdował, wieleby dał, ażeby tego dnia uwolnić się od myślenia nad kombinacyami, jakich wymaga posuwanie króla, królowej, wieży, koni i pionków po czarnych i białych kwadratach. Ależ niepodobna było wymawiać się i odrazu źle usposabiać jenerała, pozbawianiem go codziennej ulubionej rozrywki,
Sebastyan poddał się konieczności i robił co mógł, ale że nie najlepiej, to łatwo odgadnąć.
P. de Franoy dziwił się, nie poznając wcale swego codziennego przeciwnika i od czasu do czasu wykrzykiwał ze źle tajoną niecierpliwością:
— Kapitanie, na miłość Boską, co ty robisz?.. Uważaj że przecie... Dziwnieś roztargniony!.. O czem u dyabła myślisz?
Sebastyan pomięszany przepraszał, natężał całą uwagę przez kilka minut, potem znów, gdy myśli odbiegały ku czemu innemu, mylił się w grze jaknajfatalniej.
I tak się spisywał ciągle, że wreszcie jenerał aż stracił cierpliwość do ostatka, machnięciem ręki przewrócił wszystkie figury na szachownicy i zawołał gniewnie:
— Któżby tak dalej grał. Lepiej odrazu skończyć, a co prawda, lepiej byłoby wcale nie zaczynać!..
Mówiąc to, starzec podniósł oczy na Sebastyana i zobaczył go tak bladego i tak drżącego, że natychmiast pożałował gwałtowności i co prędzej dodał:
— Mój drogi chłopcze, przebacz mi tę głupią gburowatość. Jeżeli kto winien, to ja!.. Tyś cierpiący a ja, gdybym nie był starym egoistą, powinienbym to oddawna spostrzedz... Cóż ci jest? no powiedz!.. może ci będzie można coś poradzić?
— Niewymownie wdzięczny ci jestem za twe współczucie, jenerale — odpowiedział Sebastyan złamanym głosem — dziękuje ci z całego serca. Nic mi nie jest, tylko głębokie, nieprzezwyciężalne wzruszenie...
— Z jakiegoż powodu!... zapytał p. de Franoy.
— Z powodu rozmowy poważnej, o jaką chcę pana prosić,
— Ależ jaknajchętniej, z całego serca, służę ci wszelką rozmową, jakiej tylko chcesz... Przedewszystkiem jednak uspokój się, bo, między nami mówiąc, wyglądasz tak, jakbyś miał natychmiast zemdleć.. Jestem pewny, że takiej miny nie miałbyś nawet w obec stu Beduinów...
— Bo z nieprzyjacielem, jenerale, to się tylko zabija lub jest się zabitym.
— A dzisiaj?..
— Dziś o co innego idzie, o cóś dla mnie ważniejszego...
— Wyznaję ci otwarcie, żeś mnie bardzo zaintrygował.
— Jenerale! — rzekł młody oficer — odkąd przypadek nas zbliżył, składałeś mi dowody życzliwości, za które ci obowiązany jestem niezmiernie...
— Życzliwość bardzo naturalna... przerwał p. de Franoy.
— Obiecywałeś mi sympatję...
— Którą czułem... i czuję...
— Nieraz mówiłeś mi, jenerale, że masz dla mnie szacunek...
— Nikt w świecie, według mnie, bardziej nań od ciebie nie zasługuje...,
— Wszystko to — ciągnął dalej Sebastyan — dodaje mi odwagi, a przysięgam panu, że potrzeba mi jej wiele, ażeby dalej mówić...
— Więc to coś ciężkiego do powiedzenia?..
— Bardzo ciężkiego, jenerale...
— Chciałbym ci dopomódz, mój drogi chłopcze, ale słowo honoru, nic a nic się nie domyślam, co masz mi powiedzieć...
Sebastyan otarł chustką czoło, na które pot wystąpił i mówił dalej:
— Zdaje mi się, jenerale, że mogę się nazwać dobrym żołnierzem... kapitanem będąc już w dwudziestym piątym roku, mam nadzieję przy pierwszej bitwie dostać stopień pułkownika i legię honorową... Przeszłość ręczy mi za przyszłość i spodziewam się świetnej karyery wojskowej... Nazwisko, jakie noszę, jest bardzo skromne, ale uczciwe, i sam to czuję, że powinienem mu dodać blasku, jakiego mu jeszcze brak... Ojciec mój posiada majątek zebrany długą pracą i dość mi powiedzieć słówko, ażeby większa część tego majątku stała się już teraz moją własnością...
Sebastyan zamilkł na kilka chwil. Czuł, że sił mu braknie do wymówienia stanowczych słów.
P. de Franoy tymczasem począł się już niepokoić, targał machinalnie wąsy i mówił sobie w myśli:
— Masz tobie! to jakby wstęp do oświadczyn!.. Czyżby Blanka i margrabia mieli słuszność i widzieli jaśniej odemnie!.. Głupia awantura!..
Młody oficer zebrał słabnące siły i rzekł znowu:
— Otwierając mi swój dom, jenerale, wystawiałeś mnie na niebezpieczeństwo, którego unikać nakazywała mi rozwaga. Ale któż jest rozważnym? Zobaczyłem pannę de Franoy i uczułem się ku niej pociągniętym... To uczucie zmieniło się wkrótce w miłość... Kocham pannę Bertę... czuję, że uczynię ją szczęśliwą... błagam pana o jej rękę...
Głęboka cisza nastąpiła po tych słowach.
Sebastyan, przestraszony tem milczeniem, pośpieszył dodać:
— Jeżeli mnie jenerale, nie uważasz za niegodnego tak wielkiego zaszczytu, nie sądź przecie, ażebym prosił o małżeństwo zaraz, albo w prędkim czasie... Daj mi tylko nadzieję... Racz mi zapewnić przyszłość a pójdę krwią zdobyć nową rangę, wyższe odznaczenie i wrócę dopiero, gdy będę mógł z sobą przynieść tyle chwały, abym godnym się stał dostąpić tego szczęścia, jakiego pragnę...
— Mój drogi chłopcze — odpowiedział p. de Franoy głosem zgnębionym, po nowem, krótkiem milczeniu — prośba twoja, której się bynajmniej nie spodziewałem, gdyż wcale a wcale nie podejrzewałem tego wszystkiego, coś mi powiedział, sprawia mi wielkie zmartwienie... Muszę cię zasmucić, a Bóg widzi, jak chciałbym ci oszczędzić wszelkiej najmniejszej przykrości... Kocham cię, szanuję, jesteś człowiekiem uczciwym, niezmiernie miłym i oficerem wybornym... Przyznaję ci wszystkie te przymioty... Że tą, którą zaślubisz uczynisz szczęśliwą, tego jestem pewny, ale nie mogę i nie powinienem dawać ci żadnej nadziei ani ma teraz, ani na przyszłość... Jakbądź zaszczytną jest twoja prośba, nie mogę jej zadość uczynić... Berta nie może być twoją żoną...
Oszołomiony spadającym nań ciosem, Sebastyan szepnął tylko:
— Gdyby pan wiedział, jak ja ją kocham!
— Kochasz ją, nie wątpię o tem... — odpowiedział jenerał, — ale przecie mężczyzną jesteś i żołnierzem, więc podwójnie winieneś być mężczyzną... W sercu masz ranę, ale się ona zgoi...
— Nigdy! — przerwał Sebastyan,
— Pocieszysz się, zapomnisz... — mówił dalej p. de Franoy, jakby nie słysząc tego, co powiedział młodzieniec. — W każdym wieku człowiek z czasem zapomina, a cóż dopiero w twoim... — Wiesz że służyłem pięćdziesiąt lat w wojsku; otóż zapewniam cię, że przez tak długi czas, ani razu nie słyszałem, ażeby który oficer umarł z miłości... I ty nie umrzesz!.. będziesz żył na pożytek dla naszej armii, której jesteś ozdobą... której będziesz chwałą...
— Jenerale... jenerale... — wyjąkał Sebastyan, — nie staraj się podnieść mnie we własnych oczach, skoro odmową swoją pokazałeś jak nizko stoję.
— Ależ szalony jesteś, mój chłopcze! — zawołał hrabia. — Cóż ty pleciesz?.. Czy w tem jest jaki sens? Jeżeli ci odmawiam, to dla innych projektów, jakie mam, a nie dla czego innego... Szanuję cię bardzo, wiesz o tem dobrze, i odmowa moja niema nic wspólnego z twoją czcią...
— Więc to już twój nieodwołalny wyrok, jenerale?
— Tak.
Blada twarz oficera stała się ponsową.
I ze śmiałością, jakiej się sam po sobie niespodziewał, zapytał:
— A gdyby mnie, jenerale. panna de Franoy kochała?..
Tym razem starzec zbladł. Czoło mu się zmarszczyło, nozdrza się rozdęły, wydatne czarne brwi połączyły się w jeden ciemny łuk po nad błyszczącemi oczyma.
— Nie patrzyłem wcale na rzecz z tego punktu widzenia — rzekł sucho i krótko. — Postawmy kwestyę jasno: Czy moja córka wie o tem, że ją pan kochasz?
— Tak, jenerale...
— Pan jej to powiedziałeś?
— Powiedziałem, jenerale...
— I ona cię kocha?
— Tak, jenerale...
— Powiedziała ci?..
— Powiedziała mi. Co więcej, jenerale, pozwoliła mi to powtórzyć, i wie o tem, że w tej chwili błagam pana o jej rękę...
Przez te kilka sekund p. de Franoy wyglądał przerażająco.
Blade policzki nabrały nagle ceglastego koloru, oczy krwią nabiegły i Sebastyan zadrżał na myśl, że nowy atak apoplektyczny spiorunuje starca.
Tak się jednak nie stało. Grożący kryzys nie nastąpił i hrabia odezwał się ze spokojem, straszniejszym od najgwałtowniejszego gniewu:
— Rzeczywiście, to zmienia położenie, panie Sebastyanie Gérardzie... widzę, żem się nie poznał na panu!.. Mieli słuszność ci, co mnie ostrzegali, ażebym panu nie ufał, a ja ich głupi stary nie chciałem słuchać... W mojem wieku człowiek łatwo się daje zaślepić!.. Wiedząc, żeś dzielny żołnierz, miałem cię za uczciwego!.. Cóżeś uczynił z mojem zaufaniem? W tym domu, który przed tobą otworzyłem, w którym cię przyjmowałem jak syna, tyś o miłości mówił mojej córce!.. mojej córce!.. dziecku szesnastoletniemu! Ależ to zbrodnia, mój panie! to więcej, niż zbrodnia, to podłość! Zdejm swój krzyż, panie Gérard, nie godzien jesteś nosić godła honoru!
— Jenerale... jenerale... — wyjąkał zrozpaczony oficer, załamując ręce.
— Pozwolże mi pan mówić! — zawołał hrabia rozkazująco, Człowiek zdolny zdradzić tak zaufanie starca, zdolny jest do wszystkiego!.. Nie wierzę już w twoją miłość!.. Chodziło ci o świetną partyę małżeńską i powiedziałeś sobie, że gdy rozkochasz w sobie moją córkę, zdołasz mnie tem zmusić do oddania ci jej ręki! Fałszywa to była rachuba! Zresztą, Berta ciebie nie kocha, rozumiesz!.. Jej się tylko zdaje, ale jest w błędzie... Alboż kto w szesnastym roku wie co to jest miłość?.. Mąż ją dopiero nauczy tego uczucia... Tak, mąż, bo za kilka dni panna de Franoy, moja córka zostanie żoną margrabiego de Flammaroche!.. A teraz nie zatrzymuję pana dłużej...
Złamany, unicestwiony Sebastyan znowuż zbladł jak trup. Grube łzy płynęły mu po twarzy. W najzimniejszem sercu mógł teraz dla siebie obudzić współczucie, i sam jenerał nawet uczułby się niewątpliwie wzruszonym, gdyby nie uniesienie, które go zaślepiło.
— Jenerale — odezwał się oficer, ledwie dosłyszalnym głosem — byłeś bez litości... Znieważyłeś mnie okrutnie...
— Tak pan sądzisz? — zapytał starzec, zakładając ręce na szerokiej piersi. — Zgoda! Mam siedmdziesiąt pięć lat, to prawda, ale serce zawsze odważne, a ręka zawsze pewna. Zapomnij pan, że mam siwe włosy, jak ja o tem zapominam... Jeżeli chcesz żądać odemnie satysfakcyi, służę panu.
— Pojedynkować się z panem!.. ja!.. — zawołał Sebastyan — nigdy!..
— Jak się panu podoba, ale wiedz pan o tem: Jeżeli się namyślisz i przyślesz do mnie sekundantów, przyjmę ich z ochotą... Teraz nie mamy już sobie nic do powiedzenia, kapitanie Sebastyanie Gérardzie... i po raz wtóry powtarzam, że nie zatrzymuję pana dłużej...
Sebastyan skłonił się starcowi, ale ten wcale mu się nie odkłonił. Chwiejnym krokiem wyszedł z altany, wsiadł na konia i opuścił tę siedzibę, do której już nie wolno mu było wrócić, przynajmniej jawnie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.