Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Berta prowadziła Sebastyana do tego domku wiejskiego w ogrodzie, dokąd czytelnicy już nam towarzyszyli, a który mieścił fortepian, stalugi, zeszyty rysunkowe i w ogóle całe urządzenie artystyczne.
Kiedy tu weszli oboje, mieli już schronienie przed burzą, ale znaleźli się w zupełnej ciemności.
Zapalić świecy było niepodobna. Gdyby jenerał obudzony burzą, wyjrzał oknem, zauważyłby niezawodnie światełko, błyszczące z pawiloniku i powziąłby zaraz podejrzenie,
Chwilami błyskawice rozświetlały ten mały pokoik, potem ich przelotna światłość gasła i tem większe zapadały ciemności.
— Sebastyanie — szepnęło dziewczę, gdy drzwi zamknęli po za sobą — chociaż najprzykrzejszem miałoby być opowiedzenie rozmowy twej z moim ojcem, miej odwagę powtórzyć... Powiedz mi wszystko... Chcę wszystko wiedzieć...
Berta, złamana znużeniem i wzruszeniami tego wieczoru i tej nocy, osunęła się na kanapkę, stojącą pod ścianą.
Kapitan, nie śmiejąc obok niej usiąść, stał przed nią.
Spełnił prośbę dziewczęcia i opowiedział aż do najdrobniejszych szczegółów smutną scenę, przy której byliśmy obecni,
W miarę, jak posuwało się jego opowiadanie, w miarę, jak powtarzał słowa jenerała, jego wyrazy pogardliwe, obelgi, słyszał szlochanie biednego dziecka, zrazu powstrzymywane, potem już wydobywające się w całej pełni, jak wody bystrego potoku gdy przerwą tamę.
Kiedy skończył mówić, Berta powstała i nie wyrzekłszy ani słowa, zbliżyła się do Sebastyana rzuciła mu ręce na szyję, i twarz, zroszoną łzami, oparła na jego ramieniu.
W tym ruchu nie zniknęła bynajmniej skromność. To dziewczę, obejmujące tak młodzieńca, którego kochała, nie udzielało mu teraz żadnej pieszczoty W cierpieniu swem i silna niewinnością swoją, opierała się na nim z zaufaniem siostry do brata.
— Moja Berto ukochana — szepnął Sebastyan po chwili — widzisz, że jesteśmy zgubieni.
Panna de Franoy podniosła głowę na wpół.
— Zgubieni — powtórzyła — nie, tego nie widzę, zdala będziemy od siebie, to prawda, ale nikt nie ma możności rozłączyć serc naszych i pozostaje przyszłość...
— Jakąż więc masz nadzieję?..
— Sebastyanie! ojciec był dla ciebie bardzo surowy, bardzo okrutny... Dotknął twojej uczciwości, za zbrodnię poczytał miłość, jaką czuję dla ciebie, jakby ta miłość nie obudziła się w mem sercu sama przez się, ani bez twojej ani bez mojej winy... Gniew go zaślepił i uczynił niesprawiedliwym, ale gniew ten nie będzie przecie trwał zawsze... On taki dobry, wiesz o tem najlepiej, kocha mnie nieskończenie... da się wzruszyć memi łzawemi prośbami, cierpliwością... Całe tygodnie, całe miesiące może obstawać będzie przy swojem, aż pewnego dnia, zrozumiawszy, iż chodzi tu o szczęście moje na całe życie, wreszcie ustąpi...
Sebastyan zlekka wstrząsnął głową. Przy blasku błyskawicy Berta spostrzegła ten ruch.
— Nie wierzysz? — spytała zbolałym głosem.
— Jakże mogę wierzyć? — odpowiedział oficer. — Czyś zapomniała o małżeństwie, jakie ojciec chce ci narzucić?..
— To małżeństwo... — żywo odparło dziewczę — ja odrzucam ze wstrętem... nie nastąpi ono nigdy...
— Hrabia de Franoy widzi dla ciebie szczęście w tytule margrabiny... — podchwycił Sebastyan — i bynajmniej nie z tyranii, ale z przywiązania uczyni cię margrabiną de Flammaroche!..
— Nigdy!..
— Dziś, moja droga, tak myślisz, wiem o tem dobrze... szczerą jesteś, ale kiedy ja odjadę, kiedy zostaniesz sama z ojcem i z baronową, a oni oboje protegują mojego rywala i oboje połączą się przeciw mnie, kiedy ci przyjdzie walczyć każdej godziny, każdej chwili, z radami i prośbami ich obojga... kiedy hrabia zaklinać cię będzie na swe siwe włosy, ażebyś mu dała ten najwyższy dowód miłości dziecięcej i czci... kiedy ci powtarzać będą, co mnie już powiedziano, że cię nie kocham, że ty w błędzie jesteś, myśląc, że mnie kochasz... Wtedy potrochu zwątpisz o mnie, wreszcie zwątpisz i o sobie samej... Złamana, wyczerpana, powiesz sobie że już za długo cierpieć dla przyszłości niepewnej, której widoki przestaną istnieć i pewnego dnia nie ojciec twój, ale ty sama ustąpisz...
— Mój Boże!.. mój Boże!.. — zawołała zrozpaczona Berta — już i mnie nie ufasz.
— Ufam twojemu sercu, moja najdroższa, ale ufać nie mogę twoim siłom i czuję się zgubionym, zgubionym zupełnie.
Panna de Franoy nie mogła już zapanować nad rozpaczą. Osunęła się na kanapę, pociągając za sobą Sebastyana i szepcząc:
— Więc jakich słów potrzeba, ażeby cię przekonać?.. Na co ci przysiądz, że będę wierną? że cokolwiekbądź się stanie, pozostanę dla ciebie?
Młodzieniec nic nie odpowiedział.
— Nie mówisz nic!.. — podchwyciła Berta. — Więc nie chcesz mi wierzyć... To źle!.. to okrutnie!.. O! gdybyś wiedział, jak ja cierpię...
I prawie mdlejąca, opuściła znów głowę na ramię Sebastyana, łzy jej popłynęły z oczu, a wśród płaczu szeptała ledwie dosłyszalnym głosem:
— A przecie ja cię kocham... kocham!..
Ciało drżące dziewczęcia opierało się o niego.
Oddychał wonią jej włosów, których rozpuszczone sploty muskały mu policzki i usta,
A biedne dziecko, pozostawione samo sobie szeptało:
— Kocham cię...
W pokoiku powietrze przesycała od burzy elektryczność.
Sebastyan jakby po mocnem winie czuł dziwny jakiś zawrót, upojenie.
Ta struna czysto ziemska, zmysłowa, odzywająca się niestety w każdej miłości, i w nim teraz zadrgała. Młodzieniec przestawał panować nad sobą... Zasłona jakaś zaciągnęła się nad jego sumieniem... Szatan nocy namiętnych owładnął całą jego istotą.
Otoczył ramieniem kibić panny de Franoy i głosem nerwowo drzącym rzekł:
— Berto, cierpisz, ponieważ wątpię, płaczesz, bo przyszłość mnie przestrasza... Jeżeli jednak zechcesz, nie będę wcale wątpił... jeżeli chcesz, nie będę dłużej się lękał...
Usta Sebastyana dotknęły się ust dziewczęcia...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Na zewnątrz szalała burza, piorun uderzył tak blizko, że się aż wstrząsnęły kruche ściany pawilonu.
Rzec możnaby, że iskra elektryczna gromu raziła dziewczę i odebrała mu resztkę sił. Głuchy jęk wydarł się z ust panny de Franoy i głowa jej opadła w tył.
Sebastyan tulił do siebie bezwładne ciało...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Kiedy Berta odzyskała przytomność, oficer klęcząc przed nią, okrywał pocałunkami jej zimne ręce i przemawiał tkliwie,

Dziewczę słuchało go, wcale nie rozumiejąc. Słuchało go zaledwie, pracując myślami dla odzyskania pamięci. Nie mogła się upewnić, czy to, co się działo, było na jawie czy we śnie.
Wysiliwszy pamięć nadaremnie, poczęła przysłuchiwać się słowom Sebastyana,
— Cóż znaczy rozłączenie teraz, Berto moja ukochana? — mówił młodzieniec. — Oddalę się, jeżeli nie uradowany, to przynajmniej spokojny... O! dobrześ powiedziała! przyszłość należy do nas... doczekamy się jeszcze dni szczęścia... Teraz, kiedy należysz do mnie, wszystkie już chmury znikły... Teraz nie boję się już ani woli ojca, ani rad przyjaciółki, ani zabiegów rywala!.. Moją jesteś i możesz być tylko moją... Przepaść jest teraz między tobą a światem... Berto, życie mi ocaliłaś, a ja to życie, które tobie winienem, poświęcę całe, ażeby cię uczynić kobietą najszczęśliwszą ze wszystkich,
Panna de Franoy, owładnięta dziwnym jakimś niepokojem, od którego ściskało się jej serce, zdołała się ledwie melancholicznie uśmiechnąć.
I głosem cichym, jakby osłabionym długą gorączką, wyszeptała:
— Więc szczęśliwy jesteś teraz, mój drogi?
— Większego szczęścia chyba niema na ziemi! — wykrzyknął Sebastyan z zapałem.
— Będziesz czekał cierpliwie, aż starania moje i wola Boża usuną przeszkody i ojca mego dadzą nam błogosławieństwo.
— Będę czekał spokojny i ufny.
— Zapewne nie będziesz miał sił pozostać w tych stronach, kiedy dom nasz jest przed tobą zamknięty... Kiedyż odjedziesz?..
— Za dwa dni.
— Chciałabym cię widzieć jeszcze przed odjazdem... będę czekała na cię jutro o pierwszej w nocy... tutaj.
— Już mnie opuszczasz?
— Cierpię tak, jakbym miała umrzeć... Ledwie zdołam dojść do swego pokoju.
— Ależ burza...
— Już się uspakaja... grzmotów prawie nie słychać... deszcz przestał bić w szyby... Do widzenia, mój drogi... do jutra...
— Do widzenia... twój na zawsze...
Berta nadstawiła czoło młodzieńcowi i przy tem pożegnaniu dziwnie jakoś sztywna, sama nie wiedząc dlaczego, krokiem powolnym i niepewnym skierowała się następnie do zamku.
Upojenie Sebastyana nie ustało bynajmniej, choć widział w jakim stanie jest Berta, choć wiedział, jaką jej krzywdę wyrządził.
— Przyszłość do mnie należy teraz!.. — mówił do siebie idąc ku furtce. — Jestem kochany, więc będę żył... Za kilka godzin, o ósmej zrana zabiję margrabiego de Flammaroche!..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.