Dziecię nieszczęścia/Część pierwsza/XXIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Dziecię nieszczęścia
Wydawca A. Pajewski
Data wyd. 1887
Druk A. Pajewski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józefa Szebeko
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXIII.

Baronowa znała w Besançon jeszcze z lat dziecinnych pewnego doktora, przyjaciela jej rodziny. Doktór ten, starzec siedmdziesięcioletni, nazywał się Fangel. Bogaty był, wdowiec, bezdzietny i nie praktykował już, ale używał powszechnie dobrze zasłużonej sławy wytrawnego lekarza i młodzi jego koledzy zawsze zasięgali u niego rady, gdy mieli do czynienia z ciężką i zawiłą chorobą, Baronowa de Vergy udała się wprost do niego.
Przyjął ją jak najuprzejmiej.
— Mam podwójne prawo ucałować cię, kochana baronowo — zawołał z uśmiechem — raz jako starzec, powtóre, że widziałem jak przyszłaś na świat, jak szczebiotałaś i skakałaś maleńka na moich kolanach... jużem nie spodziewał się pani zobaczyć... Czemże mogę pani służyć? W jakim charakterze odwiedzasz mnie pani... czy jako przyjaciela czy jako lekarza?..
— Szczególnie jako przyjaciela — odpowiedziała baronowa — ale trochę i jako lekarza..
— Czyżbyś pani była cierpiącą?.. Wcale pani przecie nie wyglądasz na chorą...
— Jestem jaknajzdrowszą...
— Więc to dla kogo innego chcesz się pani poradzić?
— Chodzi tu o pewną młodą osobę, jedną z moich przyjaciółek, która nawet nie wie, że się do pana udaję.
— Choroba zapewne niezbyt ciężka...
— Mam nadzieję...
— Słucham cię, kochana baronowo... Cóż za objawy?..
— Zaraz ci, doktorze opowiem...
Pani de Vergy zapoznała doktora z tem wszystkiem, co nam już wiadome jest, a nadto dodała wiele szczegółów, które uważaliśmy za zbyteczne przytaczać.
Starzec słuchał jej z uśmiechem.
— Czy to wszystko? — spytał, gdy baronowa zamilkła.
— Wszystko.
— No, to możesz pani przyjaciółce swej i jej mężowi zwiastować nowinę, która ich ucieszy niewątpliwie... Wkrótce cieszyć się będą dziecięciem...
Słowa doktora nie mogły być piorunującemi dla Blanki.
Przewidywała to nieszczęście, którego potwierdzenie usłyszała, bądź co bądź jednak cios był bolesny i pomimo wysiłków, nie zdołała ukryć wzruszenia.
— Cóż to, kochana baronowo — zawołał doktór — jeżeli się nie mylę, moja dobra nowina sprawiła fatalne wrażenie... Pani zbladłaś jak trup, w oczach masz łzy?.. Co pani jest?..
— Doktorze — szepnęła baronowa, ocierając oczy. — Nie wiesz jeszcze wszystkiego... twoja dobra nowina, zwiastuje, niestety! straszne nieszczęście.
Przyjaciółka, o której ci mówię, a kocham ją jakby była moją siostrą lub córką, nie ma wcale męża... To nie mężatka młoda... to młode szesnastoletnie dziewczę... Rozumiesz teraz, mój drogi przyjacielu?..
— O! aż nazbyt pojmuję! rzekł smutnie doktór; pochylając głowę — zapewne to nieszczęśliwe dziecko ma rodziców?
— Ojca ma, zacnego starca, który ją uwielbia, ale skonałby ze zmartwienia, przeklinając ją, gdyby się dowiedział o jej hańbie!
— Hańbę tego rodzaju można jeszcze zatrzeć.... Uwodziciel może naprawić swą zbrodnię i chyba musiałby być podłym nikczemnikiem, gdyby tego nie chciał uczynić...
— Uwodziciel nie żyje! — głucho odparła Blanka, — Mnie tylko samej pozostaje bronić jej, ratować...
— A ja, baronowo!.. — zawołał doktór. — Mnie to już za nic masz?
— Pan!.. — podchwyciła młoda kobieta ździwiona.
— Naturalnie i chociaż stary, przydam się jeszcze na coś, chcę także coś wziąść na siebie... Ubiegam się o wspólny udział z tobą, baronowo, w tym dobrym uczynku...
— Dziękuję panu z całej duszy... Ale cóż pan chcesz uczynić?..
— Uczynię wszystko, o co prosiłabyś pani ze drżeniem lekarza młodszego, nie będąc nadto pewną, czy zdoła dochować tajemnicy... Przyjdę z pomocą w chwili potrzebnej... znajdę dla dziecka schronienie i będę się niem opiekował, czego pani nie mogłabyś czynić bez wielkiej dla siebie kompromitacyi... Zresztą, wszystko się zrobi...
Pani de Vergy przejęta do głębi duszy, wzruszona do łez, schwyciła ręce starca, ten ucałował ją z czułością iście ojcowską, mówiąc:
— Jesteś żywym portretem swej zacnej matki, kochana baronowo, i jak ona najlepszą i najbardziej anielską z kobiet!..\


∗             ∗

Blanka nazajutrz opuściła Besançon i pojechała z powrotem do Cusance, gdzie prawie całkiem już osiadła, odkąd kuzynka jej, potrzebowała codzień jej starań, jej pielęgnowania.
Myśl o współudziale, ofiarowanym jej tak szlachetnie przez doktora Fangela, ulżyła jej trochę w niezmiernem strapieniu, ale miała jeszcze przed sobą zadanie bardzo ciężkie, bardzo drażliwe i bolesne, a jednak nieodzowne, winna była zjednać sobie zupełne zaufanie Berty, nakłonić ją do wynurzeń, dowiedzieć się z jej ust o wszystkiem...
Baronowa postanowiła niezwłocznie zagadnąć pannę de Franoy w tej smutnej sprawie.
Nazajutrz, gdy się znalazła sama z młodem dziewczęciem, ułożyła sobie w myśli zdanie, jakiem miała rozpocząć tę przykrą rozmowę.
— Moja droga — chciała jej powiedzieć — czyż nie jestem twoją przyjaciółką, twoją siostrą?.. czyż niema w mojem sercu dla ciebie skarbów miłości i pobłażliwości?.. Chociaż młodą jeszcze jestem, wiem przecie, że pewne błędy, nieprzebaczalne w oczach świata, są raczej nieszczęściem, aniżeli winą... Tak, nie usłyszysz odemnie żadnego wyrzutu... Zaufaj mi zupełnie... Powiedz mi wszystko, moja droga Berto, bo ja wszystko odgadłam!..
Ale w chwili kiedy miała mówić, pani de Vergy uczuła się zakłopotaną, krępowało ją nieprzezwyciężone uczucie wstydliwości.
Spojrzała ona na Bertę i zobaczyła wyraz tak głębokiej niewinności na jej młodej twarzyczce, wybladłej i zmęczonej, taką anielską skromność w jej łagodnych i smutnych oczach. Znowu obudziły się w baronowej wątpliwości i zapytała się w duchu, czy się doktór Fangel nie omylił.
Trzeba więc było jeszcze czekać.
Tak upłynęło kilka tygodni. Stan panny de Franoy nie uległ zmianie. Objawy charakterystyczne powtarzały się z niezmienną peryodycznością.
— Czy podobna — zapytała się baronowa sama siebie ze zgrozą — czy podobna, aby to szesnastoletnie dziewczę znało się tak już na obłudzie i żeby ta twarzyczka anielska była tylko maską? Co tu myśleć, co czynić?..
Przypadek wreszcie dał młodej wdowie klucz do tej zagadki.
Było to posępne popołudnie styczniowe. Na dworze mróz dawał się we znaki. Wiatr huczał i płaty śniegu waliły w okna zamku Cusance,
Pani de Vergy i Berta, siedziały w pokoju tej ostatniej, przed kominkiem, na którym palił się suty ogień. Baronowa trzymała w ręku książkę, ale jej nie czytała wcale. Panna de Franoy bledsza jeszcze i bardziej zmęczona niż zwykle, wypuściła z rąk na dywan robótkę szydełkową. Ręce jej białe, jakby z alabastru, zwieszały się bezwładnie, ciało jej całem ciężarem wspierało się na fotelu a wzrok utkwił bezwiednie w płomieniach kominka.
Nagle drgnęła gwałtownie, dreszcz wstrząsnął nią od stóp do głowy, podniosła się jakby zelektryzowana, a na twarzy jej odbił się niepokój i przestrach.
Natychmiast też wstała i pani de Vergy.
— Berto, droga Berto, co ci jest? — spytała strwożona.
— O! — odpowiedziało dziewczę — to dziwne... gdybyś wiedziała... uczułam...
— Co takiego?
— Tu... — podchwyciła Berta, przyciskając ręce do łona. — Jakby to powiedzieć... Zdawało mi się, że we mnie porusza się jakaś żywa istota... Nie jest to uczucie bolesne... ale jakieś szczególne... przerażające... O! znowu!.. Blanko, ja się boję... Blanko, zdaje mi się że umieram...
Baronowa przystąpiła do dziewczęcia, objęła je wpół i oparłszy głowę Berty na swem ramieniu tak, aby mówiąc, nie widzieć jej, ani nie być widzianą, wyjąkała:
— Nie, nie umrzesz droga Berto, a to, co cię przestrasza!.. niestety, musiało się stać... to dziecko swoje czujesz w sobie...
Zaledwie wymówiła te wyrazy, gdy panna de Franoy wyrwała się gwałtownie z objęć Blanki, cofnęła się o dwa kroki i wlepiwszy w kuzynkę przestraszone spojrzenie, zawołała:
— Dziecko moje!.. powiadasz... dziecko moje!..
— Ciszej, na miłość Boską, ciszej!.. — szepnęła baronowa, usiłując rękę przyłożyć Bercie do ust dla stłumienia jej głosu. — Zapominasz, że może cię kto usłyszeć... Przecież nie chcesz zabić ojca?..
— Powiedziałaś, dziecko moje! — powtórzyło dziewczę, jakby w przystępie obłędu. — Czyżbym się przesłyszała... może źle zrozumiałam... czy doprawdy to powiedziałaś?..
— Powiedziałam prawdę, choć bardzo smutną... Alboż nie wiedziałaś o swem nieszczęściu?..
— Niewiedziałam o niczem i nie wiem jeszcze, bo jakże mogę być matką, kiedy nie miałam ani męża, ani kochanka...
— Berto, Berto — rzekła Blanka tonem łagodnej wymówki — komuż możesz się zwierzyć, jeżeli nie mnie: Któż cię ocali, jeżeli nie ja?.. Dlaczego chcesz się przedemną wypierać?
— Wypierać się przed tobą! — zawołała panna de Franoy — czegóż się mam wypierać?
— Zapomniałaś o Sebastyanie Gérard!..
— Nie nie zapominam... — odpowiedziała Berta, schylając głowę, potem, po chwili milczenia, dodała: Sebastyan kochał mnie i ja go kochałam to prawda... ale ani przed Bogiem, ani przed ojcem nie potrzebowałam się wstydzić tej miłości...
Pani de Vergy spojrzała na kuzynkę ze zdumieniem.
— Czyż wątpisz? — spytało dziewczę z błyskiem dumy w oczach. — Miałażbyś mnie posądzać o kłamstwo?
— Nie! o! nie! wierzę ci! — żywo odpowiedziała baronowa — ale w tem wszystkiem jest coś niepojętego!.. ponura jakaś tajemnica, którą należy wyświetlić... Berto, czuję że jesteś niewinną... Tyś tylko ofiarą...
— Ofiarą?.. czyją?..
— Twej własnej niewinności... Niestety, muszę tę niewinność zamącić... Okrutny to obowiązek... Pomimo wstydu swego i twego, muszę go jednak wypełnić... Berto, moje drogie dziecko, nie miej mnie już za krewną, za przyjaciółkę, za siostrę... Wyobraź sobie, że jestem twoją matką, matką, która cię pyta i błaga, żebyś jej odpowiedziała... Wszak to uczynisz?
— Gotowa jestem...
— Przywołaj więc swe wspomnienia, zanadto świeże są, aby miały być zamroczone... powtórz mi od pierwszego dnia, od pierwszej godziny każde słowo, zamienione między nieszczęśliwym Sebastyanem a tobą, opowiedz mi każdy szczegół ze spotkań z nim...
— Dobrze i przekonasz się, że mam o tem prawo mówić, bez spuszczania oczu. Zapewne byłam nieroztropną, ale winną, nigdy!
Baronowej zdawało się że śni, widząc wyraźnie zaokrągloną kibić tej, która do niej tak przemawiała z niezachwianą dobrą wiarą, z dumą naturalną, z jaknajszczerszem przekonaniem.
A jednak miała przed oczyma rzeczywistość!
Berta na wstępie opowiedziała o swych młodych i niewinnych wrażeniach, znanych już naszym czytelnikom. Baronowa słuchała jej z zajęciem i wzruszeniem łatwem do zrozumienia. Niekiedy przerywała jej pytaniami, na które dziewczę odpowiadało bez żadnego wahania, bez żadnych wymijań. Szczerość była widoczną.
W miarę, jak rozwijało się opowiadanie, wzmagało się zdziwienie pani de Vergy. W tych spotkaniach krótkich i ukradkowych nie działo się nic grzesznego. Atmosfera czystości otaczała oboje kochanków. Berta, jak trafnie się sama osądziła, była nieroztropną, ale winną bynajmniej.
Nareszcie panna de Franoy doszła do oświadczyn Sebastyana, tak gwałtownie i okrutnie odepchniętych przez jenerała. Powtórzyła krótkie i smutne słowa, wyszeptane podczas kontredansu, na balu w podprefekturze. Opowiedziała ostatnie spotkanie i scenę w pawilonie, kiedy żegnali się z sobą i składali sobie nawzajem obietnice, a burza szalała na dworze. Nakoniec piorun uderzył w sąsiednią altanę i padła bez zmysłów na ręce Sebastyana.
Straszna tajemnica sfinksa dawała się odgadnąć.
Baronowa zrozumiała zbrodnię popełnioną przez tego, którego czekała śmierć i ręką delikatną, ręką iście macierzyńską uchyliła zasłonę, która zakrywała przed panną de Franoy ohydną rzeczywistość,
Berta oszalała z wstydu, z przestrachu, Z rozpaczy, uczuła że serce jej pęka, że w oczach jej ciemno. Wybuchła płaczem, szlochaniem. Rzuciła się w objęcia swej przyjaciółki, szepcząc:
— Ojciec mnie przeklnie... Jestem zgubiona... zgubiona... zgubiona...
— Nie, moja droga, moja ukochana — odpowiedziała pani de Vergy, całując bladą twarzyczkę nieszczęśliwego dziecka — nie, nie jesteś zgubioną... ja jestem przy tobie, ażeby cię pokrzepić, obronić, ocalić!.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: Józefa Szebeko.