Dzieci wieku/Tom II/Rozdział VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Dzieci wieku
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1883
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ VII.

W saloniku panien właśnie ranny robiono porządek, słudzy pootwierawszy okna, pościągawszy dywany, opylali, zamiatali, czyścili — Emmy nie było. Iza z niespokojnością gorączkową pobiegła jej szukać i znalazła siedzącą w swoim pokoju, na ziemi, z głową w dłoniach, z oczyma zapłakanemi.
Na szelest sukni siostry, Emma powoli podniosła oczy i spostrzegłszy niezwyczajnie ożywioną twarz Izy, zdziwiła się.
— Co ci jest? spytała.
— Mnie nic — a tobie?
— Ale ty cała promieniejesz?
— Nie — nie, byłam w ogrodzie, latałam, a ty?
— Byłam u ojca, płakałam, odparła Emma cicho i rozpłakała się znów.
Izie poruszyło się serce na widok tej boleści i przyklękła przed siostrą.
— Moja ty droga — rzekła — i ja też ojca kocham — ale, niestety, my mu nie pomożemy naszem współczuciem i łzami.
— A! straszne! okropne to życie nasze, poczęła mówić Emma, ten ojciec, ta macocha, ten brat przybrany, dwór i niewola! Człowiek dźwiga brzemię, które mu los na ramiona wrzucił, w końcu złamany pada, bezsilny. W sercu taka boleść i tęsknota, w duszy takie przepaście ciemne. Chwilami pytam sama siebie, na co mnie Bóg stworzył, jeźli mi nic oprócz męczarni nie przeznaczył? Noc, noc i ani promyka nadziei.
— A! Emusiu ty moja, rzekła Iza siadając na ziemi przy niej, gdyby promyk błysnął nawet, czyż ty byś oślepiona ciemnością spojrzeć się nań odważyła. W naszem położeniu trzeba odwagi, zuchwalstwa posuniętego do szaleństwa, na wielkie bóle są lekarstwa gwałtowne tylko, a ty... a tobie Emusiu braknie odwagi właśnie.
— Kto ci to powiedział? nie znasz mnie, zawołała Emma, mam może więcej jej nad ciebie, ale mnie przykuwa i rozbraja ojciec... O! inaczej dawnoby mnie tu nie było! tak jak ty pierwszemu lepszemu bym podała rękę.
— Alboż ja ją podałam? — spytała zdumiona Iza.
— Przynajmniej mocno się na to zanosi, odparła Emma.
— Zkądże ty to masz?
Emma ruszyła ramionami.
— Izo, rzekła, wychowałyśmy się razem, żyłyśmy tchem i myślą jedną, co w tobie drgnie, ja odczuwani jak bliźnię, w myślach twych czytam jak w swoich, w rysach rozumiem co je zmarszczy, lub rozjaśni i ty przedemną chcesz mieć tajemnice?
— Ale przecież ja nierozumiem doprawdy, niepojmuję tego, odparła zmięszana Iza.
— Uspokój się, niewiem nic, mówiła Emma, ale wiem, że jest cóś czego niewiem. Stało się to wczoraj, dziś, niepowiem.
W tej chwili spojrzała na ręce siostry i zawołała żywo:
— Oddałaś mu pierścionek?
Iza zmięszała się niezmiernie.
— Komu? gdzie? — zapytała.
— Niewiem, aleś oddała, śmiejąc się boleśnie, mówiła młodsza. Cóż? czy baronowi?
Iza zrobiła minkę pogardliwą i potrzęsła głową.
— Nie, baron dla ciebie.
— A! baron dla mnie! niewiedziałam, zawołała Emma, czy mam koniecznie go wziąć? nie bardzo mi się podobał.
— Koniecznie, szepnęła Iza, trzeba żeby ci się podobał.
— Ale naturalnie, przerwała Emma, nie patrzy się na rękę, która wywraca mury więzienia i wyciąga się ku nam.
— Moja droga, marszcząc brew zimno poczęła Iza, nauczono nas tak życia, że ono dla nas już niema tajemnic. Idzie o to, aby się wydobyć z niewoli, a małżeństwo... wszak nieraz się potem zrywa.
Emma zadrżała, jakby ją dreszcze przeszły.
— Tak, rzekła, jest-to śliczne życie nowe, które świat zrobił, znajdując że tamte dawniejsze było niewygodne. Przecież swoboda warta pewnej ofiary, a...
— Baron jest człowiek wcale przyzwoity.
— Oni wszyscy wiele ich jest, rzekła Emma wzgardliwie, są w salonie bardzo, ale bardzo, przyzwoici. Szkoda że ci aktorowie salonowi, jakimi są ludźmi w domu, w pożyciu rodzinnem, o tem nikt na świecie nie wie i tego żadna się z nas nie domyśli.
— No, przerwała Emma, ale któż jest twoim baronem? Co się święci? co się robi? przecież ja powinnam coś wiedzieć...
Zaszeleściało w przedpokoju, obie siostry zniżyły głos, przestraszyły się. Iza położyła palec na ustach i zaczęły mówić o czem innem.
— Założyłabym się, poszepnęła na ucho Emma siostrze, żeś ty już zdecydowana na tego, co to nas spotkał u karczemki w lesie, gdy się nam koło złamało...
Iza potakująco skinęła głową.
— I już dałaś mu pierścionek? — zapytała Emma.
Iza wejrzeniem odpowiedziała.
Po chwili wyszła do drugiego pokoju, obejrzała drzwi, pootwierała te, które podsłuchującego ukrywać mogły i zbliżywszy się do Emmy, poczęła poważnie, zimno, sucho.
— Znasz mnie, dla ciebie ja nie mogę mieć tajemnic, bo by mi wzrok twój zajrzał do duszy i mogłabyś powiedzieć mi: kłamiesz... Mnie jak tobie idzie o swobodę, o pokruszenie więzów, o wyjście w świat i życie. Ten człowiek mi się podobał, ma ambicję wielką, jest żywy, śmiały, może mieć i wady. Kochać go będę, chcę, pragnę, jeźli potrafię, jeźli serce nie przemówi, wszystko mi jedno. Rachuję na to, że biorę ubogiego, że go podnoszę, że mi wszystko winien będzie, żem starsza i że poprowadzę go jak zechcę. Niemam żadnych złudzeń, patrzę w świat rzeczywisty. Zgadłaś, że jestem zupełnie zdecydowaną. Idzie o ciebie. Ja bez ciebie nie mogę być wolną.
Emma spojrzała.
— Ja idę w dodatku? — rzekła, ale prawda, my się rozdzielać nie możemy. Poszłabym, mogęż tego nieszczęśliwego ojca tak zostawić?! Jeźli jeszcze mnie nie będzie, ci ludzie go zamęczą.
— Ale życie ojca jest im potrzebne!
— Tak, prawda, a przecież go zamęczą, on jedną mnie zna i kocha, ja jedna przychodzę do niego z uśmiechem i pieszczotą. Co on pocznie gdy mnie zabraknie, na samą myśl się tę wzdrygam?!
— O! tyś lepsza, tyś poczciwsza ode mnie, przemówiła Iza po chwili, tak, ale powiedz-że mi, mogęż ja ciebie tu porzucić i mamyż tak pozostać wiecznie?
— Siostro droga, smutnie rzekła Emma, dni tego biednego ojca policzone. A wówczas gdy w tym domu zostaną tylko wspomnienia trupie i ta hałastra, ta szarańcza francuzka, pójdziemy już gdzie zechcesz...
— Słuchaj, przerwała Iza, no, a gdybyśmy ojca wzięły z sobą?
— Ojca! z sobą! — śmiejąc się boleśnie zawołała Emma, ależ jak ruszyć tego kalekę? tego więźnia strzeżonego pilniej jeszcze niż my?... To jest śmieszność, to rzecz zupełnie niemożliwa.
— Niemożliwa! smutnie powtórzyła Iza, tak, dla nas niemożliwe wszystko, prócz niedoli...
I zamilkły obie. Milczenie jednak nie trwało długo, Iza była pod wrażeniem dwóch rozmów porannych, a w życiu jej dwa te stanowcze kroki zbyt ważną stanowiły epokę, by ją do głębi nie poruszyły. Dotąd znosiła z rezygnacyą los swój, znała powszednie jego warunki, od tej chwili rzucała się w nieznane i musiała z biernej istoty stać się energiczną i samoistną. Zmiana taka nie przychodzi łatwo, czuła w sobie niepokój, chwilami przestrach, ale niebezpieczeństwo ją ciągnęło, przepaść ta co się zowie nieznanem, nieodgadniętem, tajemniczem, nęciła ją.
Co bądź byle życie nowe!
Poruszyła się, jakby otrząsając z wrażenia niemocy i zwątpienia.
— Uczynisz Emmo, co ci serce natchnie, rzekła, mój los jest rozstrzygnięty, dałam słowo, jemu i sobie go dotrzymam.
Emma spojrzała na nią z podziwieniem i przestrachem razem.
— A! gdyby nie ojciec! — szepnęła, poszłybyśmy razem.
— Cokolwiek się stanie, dodała Iza, mój los i postanowienie wpłynie na twój i nie może go pogorszyć.
Głos Manetki, która wbiegła, jak się zdaje siostry szpiegować, przerwał nagle rozmowę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.