Dzwonek (Lenartowicz)
Oj dwonkuż ty mój dzwonku,
Dzwoń mi o białym dzionku,
Dzwoń i na odwieczerzy,
Kiedy się świat uśmierzy,
I schodzi Anioł Pański
Na ten brzeg nadwiślański.
Na daleki głos dzwonka,
Uspokaja się łąka,
I dalekie przestrzenie,
Strumienie, nie strumienie,
Jak zasięgnie brzęk czysty,
Po dolinie rosistéj.
Ubożuchnéj sierocie,
Dobrze w takiéj tęsknocie,
W tém dzwonieniu i w złocie.
Słucha, patrzy na zorzę,
Żywe niebo tam gorze,
Nasłuchać się nie może....
Dzwonek dzwoni z kościoła,
I coś w duszy wciąż woła,
Zrobię z ciebie anioła.
Coś jéj serce otwiera,
Coś jak na płacz się zbiera:
Że dzień przestaje świecić,
Rade za słońcem lecieć,
Za doliny, obszary,
Jak za światłem komary.
Chwila idzie po chwili,
W płacz się serce rozkwili,
I drży nuta kochana:
Oj! dana, dana, dana,
Wszystko wszystko w tém dana.
Głodne ranki wieczory,
Nędza kmiecéj komory,
Swiat[1] do pociech nieskory.
Dana dana w tém słowie,
Co wie wszystko wypowie,
Wyśpiewa to jak umie,
A Bóg święty zrozumie.
Świat się ściemnia, mniéj jasno,
Rychło zorza pogasną,
Za to od gwiazd dość blasku,
A tyle ich co piasku.
I sierota nieboże,
Przygarnie się gdzie może,
Czasem téż i na dworze.
Łania sypia na wrzosach,
Kuropatwa w pokosach,
Chmurami lecą szpaki,
Ptasi rodzaj wszelaki,
Na bagniska, na krzaki.
Cyranka równo płynie,
Aż się schowa we trzcinie,
O zachodniéj godzinie.
Jak tylko dzwonek brzęknie,
Świat przed Bogiem poklęknie,
Wszędzie czysto i pięknie.
Bo Anioł Pański zgania
Bożą trzódkę do spania,
I już niema gadania.
Dziecko złoży w kolebce,
Pacierz nad niem poszepce,
Cichość zrobi w izdebce.
Potem w progu usiędzie,
I snów tyle naprzędzie,
Że z nocy na dzień zbędzie.
I sierocie się przyśni:
Ogródek pełny wiśni;
I ludzi dobrych siła;
Każda twarz Bogu miła
Słonkiem się rozświeciła;
Jeden je ręką gładzi,
Drugi przy sobie sadzi,
Nikt nie łaje, nie bije,
Ani nie pyta czyje?...
Jak w niebie sobie żyje.
Bocianowi we śpiączki
Śnią się smaczne zajączki,
Co krok zrobi to dziobnie,
Bocianicy podobnie.
Rybie śni się zabawa,
Pod brzeg płynie ciekawa,
Kędy raka zobaczy,
Co ją godnie uraczy.
A trzciniak się spodziewa,
Że słowika prześpiewa,
Że mu przyzna świat cały,
Że ma głos doskonały.
Tymczasem jak potrzeba
Powraca słonko z nieba,
Lecz nim oko otworzy,
Doprasza się u zorzy,
By obeszła świat Boży.
I téż każe jutrzence,
We złocistéj sukience,
Gasić gwiazdy zwierzęce.
Zaś potem na niebiosy
Wypuszcza złote kosy,
Aż się zaiskrzą rosy.
Wodę w rzece zrumieni,
Od najpierwszych promieni,
I wyjrzy wszystko z cieni.
Ze mgły wychodzą gaje,
Dalekie świata kraje,
Cały Boży świat wstaje.
I widać kraj szeroki
I za krajem obłoki.
Wtedy z kaplicy dzwonek
Ogłasza nowy dzionek,
A kukułka mu z lasu
Odpowiada zawczasu,
Bydło rykiem wesołym,
A sioło całem siołem.
Dzwonki perełki trzęsą,
Stokrotka mruga rzęsą,
Przechwala się mak duży,
Że piękniejszy od róży;
Lipa rozrzuca kwiatem
I woń przeciąga światem.
I znowu dana, dana
Brzmi nóta zabłąkana
Od wieczora do rana.
Jeno nie ta sieroca,
Która nędzę ozłoca.
Ale téj co ją zową
W grze najpierwszą królową,
W chacie srebrem i złotem,
A w kochaniu nicpotem.
I u téj dana, dana,
To znaczy że kochana,
U matki wychowana.
Że u niéj krówka dojna,
Że chata czysta, strojna,
Że Boża ręka hojna.
Dana, dana, u Basi
Znaczy że jadą nasi,
Na konikach, na wronych,
Na siodełkach czerwonych.
Dana, dana, powtarza,
Że pójdzie do ołtarza,
Nie za króla, cesarza,
Jeno za gospodarza,
Co się za nią zastawi,
I w zabawie zabawi,
Co go wszyscy ciekawi.
A w południe gdy dzwonią,
Ludzie w cienie się chronią,
Przeczyścieje przezrocze,
Konik w zbożu strzekocze.
Drzewna żabka się żali,
Że słońce bardzo pali....
I powoli, powoli,
Coraz ciszéj na roli,
Jak ten w polu kłos plenny,
Tak ten w zbożu człek senny.
Ludzkie szczęście, mój Boże,
Kiedy padnie we zboże,
I przy szumie tych kłosów,
Przy błękicie niebiosów
Zmruży oko na chwilę,
Dobrze człeku i tyle.
Nad tem czołem spotniałem,
Nad tem ciałem zbiedniałem,
Nad tą nędzą odkrytą,
Nad ludzką łzą obfitą,
Szemrze jęczmień i żyto.
A śród bujnych jęczmieni
Senna postać się mieni,
I oświeca te kości
Promieniami jasności,
Anioł Bożéj miłości,
I jak gdyby z czem drogiem,
Chwali się z tém przed Bogiem.
Skwarne słońce dopieka,
Ciągną chmury z daleka,
Napływają obłoki,
Na ten błękit wysoki,
Białe, ciężkie, jak runo,
Pod błękitem się suną,
Tak, że się zdaje oku
Z tych obłoków natłoku,
Że potem przyjdzie w zgrozie
Święty Eljasz na wozie,...
Że sądny dzień nadchodzi,
A to burza się rodzi.
Na obłoków pościeli,
Na téj przejasnéj bieli,
Szara, brudna i sina,
Już się jawić poczyna.
Słońce z pod chmur odzieży
Raz jeszcze świat przemierzy,
Dwoma smugi srebrnemi
Od nieba aż do ziemi;
A gdy zniknie w téj chwili
Każde drzewo się chyli,
Szumią liście, a zboże
Kołysze się jak morze.
I przez pola zagony
Pędzi wicher szalony,
I obnosząc wieść srogą,
Trwoży chatę ubogą.
Tymczasem dziecię burza
Już czarny łeb wynurza,
Ręce rozwiesza sine
Nad przelękłą dolinę.
A kiedy się rozśmieje,
Ogniem ziemię obleje,
Ciemne rozświeci knieje.
A gdy słowo zagada,
W proch się ziemia rozpada,
Rzeki w łożyskach wzbiorą,
Bokami dęby gorą,
I świat tonie w powodzi,
Tak to burza się rodzi.
Wtedy naraz wśród grzmotu,
Starych dębów łomotu,
Gdy wicher ziemię kąsa,
A piorun światem wstrząsa,
Nasz dzwon srebrny uderzy
I to piekło uśmierzy;
Jak dwa skrzydła anioła,
Wygóruje nad sioła,
I cudnym dźwiękiem zgody
Porozrywa te wody
Aż do czystéj pogody.
I dzwoni pozdrowiona,
O Panno nad pannami,
O ty błogosławiona
Pomiędzy niewiastami
I owoc twego łona,
Święta Panno i Matko,
Odwróć nieszczęścia rzekę,
I nad rolnika chatką
Rozciągnij swą opiekę.
I tak o każdéj porze,
Czy to o wschodniéj zorze,
Czy o zachodniéj zorze,
Dzwonek dzwoni na wieży,
Co się nad wioską jeży,
I pod którejto ścianą
Pacierz mówi co rano
Dziadek z brodą kościaną.
A siważ broda siwa,
Dziadowska już prawdziwa,
A twarz by prosto z głazu,
Że nie poznasz od razu,
Czy to kamień odwieczny,
Czy to taki dziad mleczny,
Bo już bardzo stateczny.
Zęby stracił nieboże,
I przeżuwać nie może;
Niepodobny do człeka,
I tylko śmierci czeka.
Czeka, świat mu się nudzi,
Już zna życie i ludzi;
Śmierć młode kwiatki ścina,
A o nim zapomina,
Więc narzeka dziadzina.
Oj dzwonie ty mój dzwonie,
Dzwoniłeś ty méj żonie,
Dzwoniłeś ty córeńce,
W siódmym roku dzieweńce.
Położyli to w trumnie,
Zagościła śmierć u mnie.
Rok nie minął, pamiętasz,
Ja znów z trumną na cmentarz,
Nieszczęśliwa godzina,
Pochowałem i syna.
Od téj pory, mój dzwonku,
Zaszły cienie na słonku.
I coś jęknął nad zmarłym,
Ja za włosy się darłem.
Ogarniała mnie trwoga,
I wołałem dla Boga!
I bywało że stoję
I dzwonienia się boję,
Chociem stracił już moje.
Lecz powoli, powoli,
To i śmierć się przeboli.
Znów przywykłem do dzwona,
Ktoś tam kona, ha! kona —
Skonałać moja żona.
Po niéj w czasie niedługim
Dziecko jedno po drugiém.
A co braci, przyjaciół,
A ja jeden się zaciął,
I jak żyję tak żyję,
Za swe grzechy nie czyje.
Śmierć mię widno nie chciała,
Boć na wojnie mnie miała,
Tyle braci zabrała.
Pod Pułtuskiem miasteczkiem,
W tem naszem Mazowieckiem,
Francuzi się zbierali,
A co daléj, co daléj.....
Więc ja siedzę przy dzwonie,
I łez więcéj nie ronię,
Siedzę, słucham i baczę,
Co ten dzwon się napłacze.
Gdy głód Polskę nawiedzi,
Jęk wychodzi z téj miedzi,
Gdy morowa zaraza,
Płacze serce z żelaza.
Oj! ty dzwonie, ty dzwonie,
Ludzka dusza w twém łonie.
Od czasu jak kij wziąłem
I pod starym kościołem
Na drewnianéj koronce
Szepcę modły gorące,
Jak się téż to podniosło,
Jak to wszystko porosło.
Ona brzózka żałosna,
Co łzy sączy co wiosna,
I zawijką swych liści
Zarośnięty grób czyści,
Jak to poszła od ziemi,
Jak się równa z drugiemi.
A ten jawor zielony,
Dawnoż temu sadzony?...
Będzie, pamięć zawodzi,
Coś dziesiąty rok schodzi
Jak Jan pornął na łodzi.
A powrócił bez łódki
Sztywny, zimny, cichutki,
Kto téż po nim nie szlochał,
Kto Janosza nie kochał.....
A kalina liściasta
Już mi bramę przerasta,
I na lewo na prawo
Coraz kapnie łzą krwawą.
Zatęskniła się młoda,
Krew zwyczajnie nie woda,
Ciche, dobre, ej! szkoda,
Zabrali go w sołdaty,
Popędzili za światy,
Gdzieś na Sybir daleki,
Popędzili na wieki.
Popędzili kozacy,
A był sprawny do pracy; —
Cicho w głuchéj ustroni
Nie przychodzi nikt do niéj,
Tylko stary dzwon dzwoni!
I gdy wioska ucichnie,
Słowik śpiewa Marychnie
Od wieczora do rania,
Aż głucho od śpiewania,
A ludzie słuchać muszą,
Panie świeć nad jéj duszą.
Szumią trawy mogilne,
Gną się krzaki bezsilne,
Czasem z piasku pościeli,
Ludzka kość się zabieli,
I na kąty struchlałe,
Pokaże szczęki białe,
Ciemnemi spojrzy oczy,
Z których się piasek toczy.
I z zazdrości się chmurzy,
Że tyle stoi wzgórzy,
A jéj domek wiatr burzy;
Rozrzuca ściany chłodne,
I mieszkanie wygodne;
Że ją zimny deszcz rosi,
A kości kruk roznosi,
Białe żebra, piszczele,
Leżące przy kościele;
A sówka się chichocze,
Że się o to kłopocze.
Tam znowu jeden z krzyży,
Jak naczelnik żołnierzy
Stoi w środku najwyżéj,
Skrzypi, k'ziemi się skłania,
Od onych wichrów wiania,
Radby spoczął od stania, —
Ale mu rozkaz dano:
Strzedz swą wiarę rozsianą,
Pókąd nie zmartwychwstaną.
Tam grób ojca, tam kuma,
I dziad duma a duma.....
Ręka spadnie bezwładnie,
Głowa na pierś opadnie,
Wiatr mu włosy rozwichrzy,
I dziad coraz to cichszy.
Co nań przyjdzie to znosi,
I już o nic nie prosi,
Śpi, powiada głos ktosi.
Śpi jak gdyby bez duszy,
A przy nim kij pastuszy,
Laska krzywa a długa,
Jaki pan taki sługa.....
Nim wstać przyjdzie dziadzinie,
Dużo wody upłynie,
Wszystka woda upłynie.
Nim czas jego dośpieje,
Dużo wiatru przewieje;
Wszystkie wichry przelecą,
Wszystkie gwiazdy przeświecą.
Już on dobił do domu,
Łzą zapłacił od promu,
I dzwon w cichéj ustroni
Już dom, dzwoni dom, dzwoni,
Dom, dom, w koło powtarza,
Tak samo dla nędzarza,
Jak dla króla, cesarza.
I tak na zorzy złotéj,
To dzwonek dla sieroty,
Rajskie szczere tęsknoty,
A w poranku dla Basi,
Co śpiewa jadą nasi,
I dla gromady ptasiéj.
W południe na dożynku
Dzwoni anioł spoczynku.
Z pola rólniku z pola,
Boć to godzina twoja,
Oj dola, dola, dola,
Oj moja, moja, moja.
A choć to nóta jedna,
A choć to nóta biedna,
A choć taka powszedna,
Przecie aż się coś dzieje,
Jako chleb się nie przeje,
Jak Wisła nie przeleje;
I gdzie się człowiek ruszy,
To bez niéj jak bez duszy,
Nasze śliczności wieśne,
Na ziemi kwiaty wcześne,
Krzyże, pieśni boleśne.
A ma téż i to w sobie,
Że gdy o pewnéj dobie,
Huknie sercem na grobie,
Wszystkie prochy po świecie,
Onych ludzi co wiecie,
Jeden wicher znów zmiecie.
I z tych prochów się złoży,
Coś jak gdyby gniew Boży,
Pył do pyłu przystanie,
I lud wstanie na łanie,
I przebrzmiałe ich głosy,
W żywe hukną niebiosy:
Witaj dawna starszyzno!
Witaj matko ojczyzno!
Na brzęk dzwona w przestworze,
Lud się sypnie jak zboże,
Jak po deszczu we wiośnie,
Z matki ziemi wyrośnie.
A gdzież ziaren tych nie ma,
Gdzie powiedziesz oczyma,
Wszędzie ciche żałoby;
Wszędzie groby i groby,
Więc gdy dzwon ten z kościoła
Resurrexit zawoła!
Odrzucimy proch z czoła,
I dopiero dłoń w dłoni,
Po ojczystéj po błoni,
Zmartwychwstały lud dzielny,
Pójdzie w taniec śmiertelny.
Przeszły krwawych dni czasy,
Długie z śmiercią zapasy,
Gdy nas wrogi deptały;
Za kraj świata pędzały,
Prochy z prochów powstały,
Kości z kości wyrosły,
Matce wolność przyniosły.
A ty stary nasz dzwonie,
Jakoś dzwonił po zgonie,
Gdy człek łzami się rosił,
Jakoś wodził na groby,
Jakeś nosił żałoby,
Czas byś wolność roznosił....