<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ewunia
Tom IV
Podtytuł Opowiadanie z końca XVIII wieku
Wydawca „Ziarno”
Data wyd. 1913
Druk E. Szyller
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Podczaszy pragnął bardzo rozmówić się poufale z ochmistrzynią, a nie chciał ażeby to oczy zwróciło, długo więc manewrował, nim raz spacerującą z dwoma kotami po ogrodzie, niby przypadkiem napotkał.
— Cóż mi to asindźka tak samotnie w towarzystwie tylko Burka i Marmurka zażywasz świeżej aury? — rzekł po przywitaniu podczaszy.
— Panny przy robocie.
— A Ewunia?
— Książkę czyta.
— E! — bąknął stary — już bo ona bodaj nadto się wczytuje, a kto wie w jakie tam romanse, czy banialuki. Boję się, żeby jej to głowy nie psuło.
— Nie spodziewam się — odpowiedziała ochmistrzyni — ale gdyby, uchowaj Boże, trafić się to miało, to jej sercem naprawię. Serce to złote.
— O! toć ja wiem i dlatego — rzekł ciszej podczaszy — obawiam się, aby, jak to pospolicie bywa, lada kto go nie opanował.
Ochmistrzowa spojrzała nań pytająco.
— My się, kochana pani, nie od dziś znamy — mówił wzdychając podczaszy — mam do asindźki ufność wielką, radbym z nią otwarcie o Ewuni się rozmówić.
Ochmistrzyni niezwyczajnością tej apostrofy zdumiona nieco, stanęła milcząca.
— Doszły mnie słuchy, nie chcę ja temu wierzyć — rzekł ojciec — że Ewunia się w tym głupim, co tu u nas często bywał, w tym Sykstusie, jakoby pokochać miała, powiedz mi asindźka, czy to może być.
Kropiwnicka pobladła.
— To nie może być! — zawołała — do są kalumnie, to plotki. Ja nic podobnego nie dostrzegłam. Ewunia ma główkę dosyć nabitą prawda różnemi awanturami, o których nie sposób by nie słyszała, bo to po święcie chodzi, ale, żeby... żeby miała potajemnie.
— Asindźka powiadasz, że nie?
— Przynajmniej nie zdaje mi się, żeby to być mogło — rzekła ochmistrzyni.
— A nie uważałaś że asindźka, iż od czasu jak przestał bywać, posmutniała?
Kropiwnicka jakby myśli zebrać usiłując, zamilkła trzęsąc głową.
— No, co asindźka mówisz?
— Doprawdy, sama nie wiem, co mam mówić! Zabiłeś mi pan klina w głowę, aż mnie niepokój ogarnął. Prawda to, że Ewunia od niejakiego czasu wzdycha, popłakuje po kątach, zrobiła się pobożną bardzo, czasem niecierpliwą, że jest w niej zmiana, ale ja to wzięłam za zwyczajną tęsknotę młodą... bo to rośnie, wiotkie, słabe.
— Ale zdrowa była jak łania! — zawołał podczaszy. — Hm! Nieuważała asindźka, gdy tu bywał, jak oni byli z sobą.
— Bardzo dobrze i poufale, niemal jak brat z siostrą, boć przecie krewny, pan go sam jak krewnego przyjmował. Ewunia go lubiła, o! lubiła.
— Widzisz asindźka, lubiła go! — westchnął podczaszy. — Licho mi nadało tak często go tu sprowadzać! ale któż znowu, aby pomyśleć mógł, że oczy na nią podniesie.
— I nie ma też dowodu, żeby tak było! — rzekła Kropiwnicka.
— Są dowody! — mruknął ojciec — o! są, są! Chłopcu się snąć w głowie przewraca.
— Uważajże asindźka wszystko, pilnem okiem, wypytaj po macierzyńsku i powiedz mi.
— A jeśli w istocie coś jest, choćby dziecinne przywiązanie?
Podczaszy zaczerwieniony cały, uderzył laską w ziemię.
— Nie powinno być! nie może być! Ja na to nie pozwolę nigdy a nigdy. Gołysz, palestrancik.
Umilkła pani Kropiwnicka, podczaszy się skłonił, odeszła.
Nazajutrz po namyśle wieczornym, podczaszy córki kazał prosić do siebie do kancelarji.
Ewunia nie jak zwykle biegiem i podskokiem, weszła zwolna i pokaszlując.
— Co ojciec każe?
— E! coś mi asanna zbladłaś i kaszelek! co? czy się nudzisz? czyś chora?
— Ani jedno, ani drugie.
— No, to jeśli ty nie nudzisz się, ja, przyznaję się, za ciebie i za siebie znudzony jestem. Bywało, miewaliśmy gości, od niejakiego czasu i pies nie zajrzy. Trzeba trochę się odświeżyć, mościa panno. Myślę sprosić sąsiadów i niechbyście zatańcowali.
Spojrzał na córkę, która stała obojętna, ruszyła ramionami tylko.
— Jak się ojcu podoba.
— A tobie?
— Mnie wszystko jedno.
— Hm! Jak to może być, żeby młodej panience było to obojętnem.
Ewunia uśmiechnęła się.
— Ot, tak jakoś. Czasem człowiek wesół, czasem smutny, któż to wie dla czego?
Popatrzył ojciec na nią.
— Toś ty smutna?
— Nie, alem nie wesoła.
— Hm! hm! — zakaszlał stary i zabębnił palcami po stole — może tam co do serduszka się niepotrzebnie zakradło.
— Nie patrzałam! — odpowiedziała Ewunia.
— No, to zajrzyj i powiesz mi potem.
— Nie powiem — szepnęła Ewa, — tatko byś mnie zburczał może, a mnie by to nie wykurowało.
— E! e! — zaśmiał się podczaszy — nie wykurowało! Jakbyś za mąż poszła, tobyś zapomniała.
— Zapewne, bo juściż mnie ojciec nie wyda, tylko za tego, kogo w sercu mieć będę — śmiało rzekła dziewczyna.
— A jakbyśmy się nie zgodzili?
— To poczekamy, aż się pogodzimy.
Spojrzał podczaszy, Ewunia stała niezmieszana bynajmniej, pewna siebie, na pozór chłodna, ale znać było, że z nią nie łatwa ojcu będzie sprawa.
— A gdyby, biedne, stare ojczysko, dla spokoju, dla miłości swej kazał.
— Ojciec nie każe! bo by mnie nie kochał, a ojciec mnie kocha.
— Ależ, ty, trzpiocie jakiś — począł podczaszy — czy ty możesz znać i wiedzieć co dla twej przyszłości dobre? Jak ci się podoba wiercipięta, gołowąs, ni z pierza, ni z mięsa, a serduszko zajmie, czy myślisz, że ja, widząc lepiej od ciebie przyszłość, pozwolę ci za niego iść?
Ewunia uśmiechnęła się smutno.
— Czyż tatko masz takie o mojem sercu wyobrażenie, że doń, jak do gospody lada pierwszy lepszy zajedzie? Serce kobiece ma też swój rozum, ma swój instynkt, i...
Stary załamał ręce.
— Dziewczyno! kto ci to takich rzeczy w głowę nabił. Skaranie Boże! przegada mnie starego sto razy.
— Bośmy o tem mówić nie powinni — rzekła Ewa — po co? dość na to czasu.
— O! przepraszam! ty go masz do zbytku, ja za mało. Mnie pilno, jam stary.
— O! o! — rozśmiała się Ewunia — tatko wcale nie stary i pilnego nie ma nic.
Zbyty tak ojciec umilkł.
— Otóż, co chciałem mówić — począł kwaśno — na przyszłą niedzielę spraszam sąsiedztwo, musimy się zabawić. Zajmijcie się tam wcześnie z Kropiwnicką, żeby nic nie zabrakło, bardzo proszę. Lepiej niech co znijdzie ze stołów, ażeby mi kto głodny nie odjechał. Wino ja sam rozrządzę i wynieść każę.
Ewunia nie sprzeciwiła się, ojciec przecież postrzegł łatwo, że się wcale nie ucieszyła, nie ożywiła, że tylko uległa jego woli.


∗             ∗


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.