Faust (Goethe, tłum. Zegadłowicz)/Część druga/Laboratorjum alchemiczne

<<< Dane tekstu >>>
Autor Johann Wolfgang von Goethe
Tytuł Faust
Wydawca Franciszek Foltin
Data wyd. 1926
Druk Franciszek Foltin
Miejsce wyd. Wadowice
Tłumacz Emil Zegadłowicz
Tytuł orygin. Faust
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 1
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część 2
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
LABORATORJUM
ALCHEMICZNE

MEFISTOFELES  /  WAGNER  /
HOMUNKULUS

(komnata na modłę średniowieczną, pełna cudacznych, nieporadnych przyrządów)
WAGNER
(przy ognisku)

Dzwon kędyś bije, dzwon w ciemności,
zczerniałe mury drżą strwożone;
żyję w okropnej niepewności,
czekaniem spalam się i płonę;
lecz mroki, zda się, jasność płoszą —
w głębi naczynia — zarys biały —
Ściany się żarzą — o rozkoszy! —
Wnętrze jak brylant skrzy wspaniały!
Ciemność błyskaniem wypłoszona!
Światło w tęczowym błyska zwidzie!
Zbliża się chwila wytęskniona!
Boże! — Drzwi skrzypią! — ktoś tu idzie — —

MEFISTOFELES
(wchodzi)

To ja! Dzień dobry! Przyjaciel życzliwy.

WAGNER
(trwożliwie)

Witaj! Obyś tu przyszedł w godzinie szczęśliwej.

(cicho)

Na Boga! milcz! i oddech wstrzymaj, panie!
za chwilę coś wielkiego się tu stanie!

MEFISTOFELES
(ciszej)

No cóż takiego?

WAGNER
(jeszcze ciszej)

Robię człowieka.

MEFISTOFELES

Człowieka? Z kim? ach pewnie parkę miłą
zwabiłeś do tej nory — nie dojrzę zdaleka.

WAGNER

Broń Boże! Przestarzałość! To się tak robiło!
Od dziś sposób płodzenia odmieni się cale;
za chwilę sam obaczysz, że ja się nie chwalę.
Te miejsca delikatne, z których życie tryska,
owa przymilna siła, która z wnętrza parła,
pożądanie, chęć owa, tak nam ongi bliska,
owo branie, dawanie — to przeszłość zamarła!
Ostawmy ją zwierzętom!! Lecz człowiek przyszłości,
wielki — nie może powstać z cielesnej miłości.

(ku ognisku zwrócony)

Błyska! Spójrz panie! Ach jak to pociesza —
ta pewność! Gdy się sto materji zmiesza,
— bo wszystko na mieszaniu, wiedz, polega —,
gdy się ludzką materję sprawnie skomponuje,
zagotuje, zalutuje, wreszcie zesterylizuje —
dzieło jest już zrobione, jak waść tu dostrzega.

(znowuż ku ognisku zwrócony)

Staje się! — Spójrz — już wnętrze rozjaśnione!
Masa się rusza, a z tem przeświadczenie,

że wszelkie tajemnice, wszelkie mroki, cienie,
któremi się przyroda okrywa ostrożna,
rozumem spenetrować i dochodzić można —
co ona zorganizowała,
to wiedza skrystalizowała.

MEFISTOFELES

Kto długo żyje, ten doświadcza wiele,
dziw go nie zaciekawi, ani nowość złudzi;
w mojem wędrownem — tem się param — dziele,
widziałem skrystalizowanych ludzi.

WAGNER
(wpatruje się z uwagą w retortę)

Powstaje, potężnieje!! Błyska urokiem zórz,
ach! jeszcze chwila — chwilka mała a powiem: już!
Niejeden pomysł, zda się szaleństwem z początku.
Przypadek? Zbyjmy śmiechem! Myśl się w wszystko wciela!
Myśl rozwagą poparta, kiedyś z swego wątku
wysnuje bez wątpienia nawet myśliciela.

(z zachwytem — ku retorcie zwrócony)

Szkło już pobrzęka pieśnią słodką,
mętnieje, zjaśnia się! — Z pod wieczka
już widzę, widzę — postać wiotką
miłego, małego człowieczka.
Mówię ci świecie! — świat mnie słucha —
życie już nie jest tajnią mglistą,
przychylcie jeno dźwiękom ucha,
dźwięk mową zabrzmi rzeczywistą.

HOMUNKULUS
(z wnętrza retorty do Wagnera)

No cóż ojczulku? nie żart!! Wpatruj się, wpatruj w kulę —
przybliż się, przybliż, do serca przyciśnij mnie czule;

Lecz nie tak mocno! — Szkło kruche skaleczy.
Poznaj właściwość wszechrzeczy —:
naturalnemu — mało jest wszechświata,
sztucznemu starczy taka szklana chata.

(do Mefistofelesa)

A i ty tutaj francie?! — wujaszku, kochanie —
w porze dobrej przychodzisz, jak na zawołanie;
wiodły cię do nas szczęsne, wiecznych gwiazd obroty.
Z chwilą gdy się już stałem — rwę się do roboty
i do wszelkiego czynu — wszak działać już mogę?
Tyś mądry, więc mi wskażesz tę najkrótszą drogę.

WAGNER

Jedno słówko chcę wtrącić! — Z wstydem się przyznaję,
że, jak wół przed wrotami, przed problemem staję —
— zapytany — kluczyłem zawsze, nie wiedziałem —:
dlaczego dusza przecież tak związana z ciałem,
tak mocno, jakby jedną stanowiły postać,
a przecież żyją w kłótni, chciałyby się rozstać —
— więc jeśli — przecież —

MEFISTOFELES

— raczej zapytaj się pono,
dlaczego to mąż często źle żyje ze żoną?
nigdy dociec nie można czyja w tem jest wina.
Tu pole czynów! czynów pragnie ta drobina.

HOMUNKULUS

Roboty! Roboty!

MEFISTOFELES
(wskazuje na drzwi boczne)

Tu będziesz miał jej wbród!

WAGNER
(ciągle w retortą wgapiony)

Prześliczny chłopczyk — istny cud!

(otwierają się drzwi boczne; Faust leży na łożu)
HOMUNKULUS
(zdumiony)

Przedziwnie! —

(retorta wyślizguje się z rąk Wagnera)
(unosi się nad Faustem; oświetla go)

— Śliczny pejzaż! — Czyste, szklane wody,
piękne panie zrzucają w krzach nadbrzeżnych szaty;
przesłodkie! — idą w blasku rytmicznej urody.
Lecz ta jedna! — czar piękna jakże przebogaty!
Podobna wiecznie młodym urodziwym bogom;
na brzegu oto siada, wodę głaszcze nogą.
Jak marmurowa wnętrznym ogniem żywa kruża —
w chłodnym, przytulnym nurcie ciało swoje nurza.
Znagła zamęt powietrzny skrzydeł wzdęty szumem
mierzwi gładkość lustrzaną; — opadają tłumem
łabędzie białe — jakaż wabi je przynęta —?—
Z krzykiem trwożliwym na brzeg wbiegają dziewczęta;
jeno ona, królowa, tą skrzydlatą wieścią
nie trwoży się, nie lęka — z uciechą niewieścią
i z wyniosłym uśmiechem w łabędzia spoziera,
co szyją w piersi, skrzydłem w kolana się wpiera
z natarczywą słodyczą — dziobem warg dostaje — —
wtem zwichrza się powietrze, gęsta mgła powstaje
z łąk kwiecistych — i skrywa gromadkę spłoszoną
i jej słodką pieszczotę, niewidną zasłoną.

MEFISTOFELES

Co też ty mówisz, gdzież ten łabędź i niewiasta?
mały jesteś, a pleciesz jak duży fantasta;
ja nic nie widzę —

HOMUNKULUS

— wierzę! Tyś z północy,
urodzony w pomroce i posępnej nocy,

pośród ponurych mnichów, milczących rycerzy,
więc jakże wzrok twój dojrzy czar młodości świeży?
Ojczyzna twa ponura i ty sam ponury.

(rozgląda się)

Omszone, obrzydliwe, zapleśniałe mury,
zakamarki złuczone, pułapy schylone!
Biedny! — jeśli się zbudzi — oczy przelęknione
spojrzą dokoła trwożnie — zamkną się na wieki.
Jemu się, widzisz, kraj śni słoneczny, daleki,
leśne źródła, łabędzie i nagie piękności —
— jakżeż mu się wzwyczaić w mroczne ponurości?
Ja z was najwygodniejszy, zaledwie to znoszę.
Trzeba go wynieść prędko!

MEFISTOFELES

Chytry wybieg — proszę!

HOMUNKULUS

Chcesz tęsknotę uleczyć, na smęt coś zaradzić —
musisz mężnych w potyczki, dziewki w tan prowadzić.
Oto rada: chcesz zleczyć tego mroków syna?
trza dlań stworzyć z snu jego poczęte zdarzenie;
dziś się noc klasycznego sabatu zaczyna —
tam właśnie pójść on musi! Tu wchłoną go cienie.

MEFISTOFELES

To banialuki! — Mnie kłamstwo nie wzruszy.

HOMUNKULUS

Wiem! wiem! Słonecznych pieśni nie słyszą twe uszy,
strachy znasz jeno pełne romantycznych bredni;
strój antyczny dla duchów bardziej odpowiedni.

MEFISTOFELES

Ku jakiej go prowadzić chcesz drodze, czy miedzy?
mnie z kretesem obmierźli antyczni koledzy.

HOMUNKULUS

Zachód i północ, djable, to kraj twej pomroki —
my na wschód i południe skierujemy kroki.
Tam, gdzie po wielkiej, wolnej, słonecznej równinie
Ponejos pośród wiklin i zagai płynie;
tam, gdzie dolina wnika w wądoły i jary,
tam Farsalos się wznosi i nowy i stary.

MEFISTOFELES

Tylko nie to! Te spory, tyranje, niewole,
to takie dla mnie nudne, jak flaki z olejem;
skończyło się, zaczyna — i tak w wiecznem kole
znów dobrodziej spór wiedzie z innym dobrodziejem —
ten dorwie się do władzy, więc kieruje sterem —
woła wolność!! i nie wie, że djabeł suflerem.
To się nazywa walka o prawo wolności! —
wrzeczy —: służalczość walczy przeciw służalczości.

HOMUNKULUS

Ano — ludzkość tak krąży po opacznym torze,
każdy się, widzisz, broni jak umie i może;
dziecięctwo swe i męskość musi zabezpieczyć.
Mniejsza! Tu chodzi o to, jak Fausta uleczyć!
Jeżeli sam potrafisz, proszę, daj mu leki —
w przeciwnym razie ja go nie puszczę z opieki.

MEFISTOFELES

Możeby łysogórskiej spróbować rozpusty?
Grecja dla mnie zamknięta jest na cztery spusty.
Zresztą Grecja, cóż Grecja? — nie wiele jest warta,
cała na zmysłów czarze i omamie wsparta,
wesołemi grzeszkami łudzi was i nęci —
a nasz grzech — jest ponury, powiadacie, smęci;
więc wobec tego — cóż?

HOMUNKULUS

Wszakżeś niebity w ciemię,

przecieżto opisałem ci tessalską ziemię,
a czarownice tessalskie są sławne!

MEFISTOFELES
(pożądliwie)

Tessalskie czarownice?! — Te historje dawne,
o których wieści milczą, nęcą niepomiernie;
wylegiwać się z niemi noc po nocy wiernie,
byłoby żmudą, mniemam — lecz odwiedzić, wrócić!

HOMUNKULUS

Radzę płaszcz twój powietrzny na Fausta zarzucić;
polecimy — ja drogę oświecę —

WAGNER
(trwożnie)

— a ja?

HOMUNKULUS

— ech!;
Tyś jest potrzebny tutaj, pilnuj swoich strzech!
Wydobądź pergaminy zmurszałe z ukrycia,
wedle przepisów badaj elementy życia,
zliczaj, a dodawania kładź przezornie znak,
na co uważaj pilnie, lecz pilniej na jak!
Ja tymczasem z podróży wiecznie żywych dni
może wyłowię kędyś tę kropkę nad i —
— tak osiągniemy wielki, ostatni cel bytu,
otrzymamy nagrodę za żmudną robotę:
sławę i życie pełne bujnego rozkwitu,
złoto, szczęście i wiedzę, a może — i cnotę!
Bądź zdrów Wagnerze! —

WAGNER
(zasmucony)

— Bądź zdrów; te słowa złowieszcze
lękiem mnie napawają; — ujrzęż ciebie jeszcze?

MEFISTOFELES

Więc do Peneju! — raźno bracie!
Słowa twe kuszą! — płonę żądzą!

(do widzów)

Bogiem a prawdą — w rezultacie —
kreacje nasze nami rządzą.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Johann Wolfgang von Goethe i tłumacza: Emil Zegadłowicz.