[15]AKT PIERWSZY
[17]PROLOG
FAUST / ARJEL / CHÓR ELFÓW
UROCZA OKOLICA
(Faust leży na łące kwiecistej; znużony; pogrążony w śnie niespokojnym)
(jutrznia)
(pląsający krąg małych, nadobnych duchów)
ARJEL
(śpiew przy akompaniamencie harf eolskich)
Wiosna wstaje z nocnych cieni
i kwiatami wkoło sieje —
wraz z soczystych ziół zieleni
wykwitają serc nadzieje.
Kręgu elfów uśmiechnięty,
lotne duchy — śpieszcie — śpieszcie —
czy kto grzeszny, czy kto święty,
jedną miarą miłość mierzcie.
Duchów powietrznych łaskawa gromado,
cierpiące serce rozpogódź pieśniami;
przewiej zciszeniem nad tą twarzą bladą,
wyrzut sumienia pogrzeb pod kwiatami
i ten lęk duszy przed złem i zagładą.
Wypełnijcie noc jego miłością po brzegi,
godziny gorzkie zmieńcie na słodkie noclegi;
niechaj strudzoną głowę na wezgłowiu złoży
pachnących kwiatów; — skropcie go zapomnień rosą,
aż zmarzłe wyprostuje członki — wiew zrozumie boży,
aż pieśni wasze z mroków na dzień go wyniosą —
[18]
na dzień jasny i rzeźki, jak powietrze płucom;
niechaj go tchnienia wasze światłości przywrócą.
CHÓR
(naprzemiany: pojedynczo, dwugłosem, społem)
Bezszelestną, wonną ciszą
na zielenie kwietnych łąk
i na mgły, co się kołyszą,
zmierzch się kładzie modry wkrąg;
budzi szepty, ukojenia,
snem dziecięcym barwi tła,
cicho — sprawnie — odniechcenia —
złote drzwi przymyka dnia.
Noc się wądołami skrada,
przebudzone gwiazdy drżą,
możne światło, iskra blada —
w bliży — w dali — mżą i skrzą;
lśni jeziora toń ruchliwa,
szepty śle do gwiezdnych pól —
ciszy, szczęścia, snów przędziwa
przędzie księżyc, nocy król.
Chwila w chwilę się przemienia
mija szczęście, mija smęt —
wypręż ręce! — Wyzwolenia
zdrowie jutrzni niesie z pęt.
Góry budzą się w zaraniu
w jęku dygocących iw,
w fal srebrzystych kołysaniu
kłosi się uroda żniw.
Twe tęsknoty — tam — zza świata —
spełni światło gwiezdnych dróg,
senna omgła cię oplata,
sen twój mara — wiarą Bóg!
[19]
Wstań i głowę wznieś w wichurę,
która straszy śpiący tłum —
szlachetnego wznosi w górę
szybkich skrzydeł wielki szum.
(potężne fanfary wieszczą wschód słońca)
ARJEL
Słyszcie! Zamęt! — Warczy burza,
wypełniona godzin kruża,
nowy dzień się z mgieł wynurza!
Rozwierane skrzypią brony,
rydwan słońca wynaglony —
na step nieba! Wieczny ruch!
Hejnał trąb — krzyk zolbrzymiony!
Ślepną oczy! Głuchnie słuch!
W górę serca! Świt! Czuj duch!
Lecz wy duchy nocy cichej,
w kwiatów skryjcie się kielichy,
niech was wonny cień osłania,
lotne duchy przedświtania.
FAUST
Budzi się życie w wartkiem serca tętnie,
jutrznia przybrała krajobraz odświętnie,
ziemia w radości przebudzonej, świeżej,
u nóg mych młoda, odurzona leży.
Uroda twoja, o ziemio, tęsknoty
krzesi i pręży na najwyższe wzloty!
Świat się podnosi z modrości jutrznianej,
las szumi pieśnią — urok niesłychany
z jaru do jaru przerzuca się strugą —
i płynie śpiew ten dróg omglonych smugą.
Z turni się jasność przechyla w doliny,
budzi gałęzie i liście w ćmie sinej
[20]
i z dna przepaści, z wilgotnych podcieni
woła do życia lśniący sen strumieni.
Budzi się życia najwyższa potęga,
barwa się z barwą rozwodzi i sprzęga,
kolory szemrzą, jak drżące pogłosy
i łzami kwiatów skrzą — rubinem rosy.
Spójrz w górę! Tam — ku onym gór koronom,
które jak wici żarzą się i płoną;
one pierwsze modlitwą jutrznianej godziny
wyprzedzają roraty tęskniącej doliny;
a oto zórz gołębie nad halą kołują
i po zboczach, upłazach ku niżom zlatują —
tak wyprzedzają słońce co za niemi kroczy!
Jawi się! Roześmiane! —
— Blask rani me oczy!
O tak! Ilekroć chęci nasze na wierze oparte
przymkną się ku nadziei z radosną otuchą,
znajdują wrota ziszczeń na oścież otwarte;
lecz wnet przepaście nagłe oddzwaniają głucho,
płomień wybucha z szczelin, stajemy zmartwiali,
bo oto świat się cały pod nogami pali!
Pochodnię życia chcieliśmy rozżagwić! — Gorze!
Bezmiar ognia nas zżera; zalewa skier morze!
Czy to miłość? nienawiść? — nie pytaj! — nikt nie wie;
— bólu i szczęścia spala nas zarzewie —
powracamy na ziemię, a złudy młodzieńcze
łowią przyszłe dni nasze w niewody pajęcze.
Odwracam się od słońca! —
— Zachwycone oczy
chłoną cud wodospadu, co ze skał się toczy,
spada z hukiem, spieniony, szarfami strumieni
rozwiany, stu barwami iskrzy się i mieni,
i w łuk sprężony skacze przez śliskie urwiska
i deszczem chłodnych kropel mży, siępi i pryska —
[21]
aż pod płonącem słońcem — przeszkloną obręczą
wodospad cały zawisł siedmiobarwną tęczą —
mostem świetlistym złuczył się ponad przestrzenią,
zadumany błękitem, rozśmiany czerwienią.
Oto zwierciadło ludzkich zabiegów! Te cuda
to jeno załamanie barw, tęczowa złuda.