Flirt z Melpomeną/Lengyel, Tancerka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Flirt z Melpomeną
Wydawca Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska“
Data wyd. 1920
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Z teatru „Bagatela“: Tancerka, komedya w 3 aktach Melchiora Leugyela.

Straszny jest ten Kraków ze swoim wielkomiejskim młynem! Znów dwie premiery dzień po dniu, i to dwóch dobrych, interesujących sztuk. Doprawdy, mózg biednego recenzenta jest niby tabliczka, na której ktoś pisze szyfrem zawiłe zadanie, i zaraz potem, nie troszcząc się o to aby ją zmazać, ktoś inny kreśli coś innego, tak iż powstaje istny chaos krzyżujących się, drgających przed oczami cyfr, liter! W dodatku, ja mam te naiwność, że, kiedy jestem w teatrze, wzruszam się i myślę że to mnie się wszystko przytrafiło: pisząc tedy wczoraj przez dzień sprawozdanie z wtorkowej sztuki, jeszcze byłem cały rozmarzony, jeszcze miałem usta wilgotne od niewinnych, półdziecięcych pocałunków Niny-Zielińskiej, a już trzeba mi było, rzuciwszy niepoprawiony skrypt w paszczę machiny drukarskiej, poddawać się gibkim, nerwowym, świadomym wszystkich mysteryów rozkoszy ramionom Tancerki-Kozłowskiej... I jak tu zachować zawodową świeżość wrażeń!
Toteż, wróciwszy po drugiej sztuce do domu i położywszy się do łóżka, miałem okropny sen. Wszystko mi się do szczętu poplątało w głowie. Jakaś niewidzialna orkiestra grała namiętnego czardasza, przy którego akompaniamencie sympatyczny tenor miejskiego teatru wyciągał włoską barkarolę; prof. Larson tańczył w jedwabnych trykotach, posługując się swymi preparatami chemicznymi niby kastanjetami; fertyczna i zwinna subretka z „Bagateli“ rozbija mi raz po raz ciężkie rzeźby na głowie, ja zaś, tuląc się cały drżący w objęcia p. Prokesza, mówiłem przez łzy: „Czy myśmy temu winni, Mario?“ P. Prokesz gładził mnie po głowie i powtarzał nastrojowo: Trzeba być silnym... jak koń“. Obudziłem się zlany potem.
Pod niewinnym tytułem „komedyi”, utwór Lengyela przemyca doskonale napisaną sztukę psychologiczną, ocierającą się o dramat. Jest to jeden z tych dramatów serca, które najbardziej mnie osmucają: pojedynek ludzi nie z sobą — między sobą zawsze jakoś mogą się pogodzić, albo skaleczyć do „pierwszej krwi“ — ale z życiem, nieubłaganem codziennem życiem. To iż, kiedy dwoje ludzi się kocha, jedno z dwojga wcześniej przestaje kochać, drugie zaś cierpi z tego powodu, to wiemy, rozumiemy i godzimy się z tem; ale co jest stokroć tragiczniejsze, to gdy dwoje ludzi, w pełni namiętności, rwąc się ku sobie wszystkiemi fibrami ciała i duszy, dwoje ludzi wolnych, swobodnych, rozchodzi się, mimo to, na zawsze, bo — Życie tak chce.
Świat jest wogóle dziwny. Uderzała mnie zawsze lekkomyślność, z jaką świat potępia kobietę która miała dużo kochanków, nie zastanawiając się ani przez chwilę nad tem, że jej życie jest jednem pasmem cierpień. Aby mieć następnego, trzeba zerwać z poprzednim, prawda? otóż, każde zerwanie — bez względu na to czy się w niem jest stroną czynną czy bierną — to ciężkie przejście duszy, to rana która nie goi się bez blizny. Wyobraźmy sobie np. człowieka, któryby dwadzieścia pięć razy w życiu przechodził operacyę wyrostka robaczkowego!
Taką właśnie bolesną operacyę pokazano nam na scenie „Bagateli“, a przebieg jej śledzimy z tem większem napięciem, iż autor wprowadza nas w bardzo odrębny, nowy i pociągający swoim migotliwymi blaskiem światek. Lola jest wielką tancerką; jedną z tych światowych gwiazd, koczujących między Petersburgiem, Nizzą a Argentyną, których życie spływa w sleepingach i w banalnym komforcie stołecznych hoteli, a które, na dnie, wśród orgij szampańskich, zawsze mają swój kącik tęsknoty za zielonością wsi, mlekiem prosto od krowy i bezinteresowną miłością w ramionach młodego, niewinnego chłopca. I, od czasu do czasu, w tych obojętnych rojowiskach ludzi, mignie gdzieś takiej Loli świeża młodzieńcza twarz, i kobiece jej serce wypuka nieomylnie: „To byłby ten“. Ale godziny są policzone: ćwiczenie, próby, modniarki, spektakle, inne obowiązki... i znów sypialny wagon unosi het, daleko, po nowe laury biedną tancerkę z niezaspokojonem sercem. Tym razem, traf okazał się życzliwszy: młodzieniec, z którego oczyma oczy jej skrzyżowały się przelotnie, raz w Oxfordzie, raz, zdaje się, w Nizzy, zjawia się na drodze jej życia; gadzie? niewiadomo, kędyś w Europie. Jest to młody panek, wychowany na wsi, potem w Oxfordzie, gotujący się do służby dyplomatycznej; łatwo zgadnąć, iż, z tej potrójnej przyczyny, znajduje się na antypodach wszelkiego artyzmu, nawet tego który uprawia Lola; w zakresie sztuki, zna jedynie konin umiejącego tabliczkę mnożenia, Ale cóż to znaczy, w chwili gdy usta ich rozumieją się tak dobrze?
Trzy miesiące pobytu na wsi, w majątku młodego Laszlo, spływają jak marzenie. Lola rzuciła wszystko, teatrzyk który bez niej bankrutuje, kolegów, sztukę. Żyje pełnem życiem kobiety; ale w duszy jej otwiera się znowuż czeluść nieugaszonej tęsknoty za tem co stanowiło istotną treść jej życia, za tańcem, za tą atmosferą nerwową, podnieconą, tryumfalną. A Laszlo? Laszlo kocha ją, niewątpliwie, daleki jest od przesytu; ale, ostatecznie, czuje iż nie może tak strawić życia w jej ramionach! Przytem, co chwila, lada drobiazg ujawnia, do jakiego stopnia życie ich wewnętrzne należy do dwóch różnych światów. Konflikt wybucha pod wpływem wtargnięcia kolegów z teatrzyku w ustronie tancerki; ta inwazya świata którym Laszlo pogardza i którym się brzydzi wyprowadza go z równowagi; padają słowa twarde, bolesne, — następuje zerwanie. A chociaż potem, raz jeszcze tęsknota wzajemna sprowadza kochanków ku sobie, chociaż Laszlo posuwa się aż do ofiarowania tancerce swej ręki pod warunkiem natychmiastowego porzucenia sceny, Lola zrozumiała że drogi ich życia rozchodzą się nieodwołalnie; cierpi straszliwie, ale zostaje; zostaje przy życiu które jest jej życiem.
Sztuka, napisana z talentem, inteligencyą i doskonałem znawstwem przedmiotu, jest jednem ogniwem więcej w tej analizie — i apoteozie poniekąd — „miłości kurtyzany“, jaka, od teatru Romantyków, od Marion Delorme Wiktora Hugo, często powtarza się w literaturze. Jest i tutaj, oczywiście, moment idealizacyi, ale, zasadniczo, autor obraca się na mocnym gruncie prawdy życiowej i psychologicznej. Jest tu wreszcie i domieszka owego swoistego (sympatycznego zresztą) węgierskiego sentymentu, który zawsze dźwięczy potrochu nastrojem nocnej restauracyi, flaszki szampana i prymasza rżnącego do ucha zawodzące melodye cygańskie. W skali sentymentalizmu, Tancerka zajmuje miejsce — powiedziałbym — pomiędzy Damą kameliową a Księżniczką czardasza.
Sztukę grano bardzo dobrze. P. Kozłowska, jako Lola, uchwyciła zasadniczy ton nerwowego, gorączkowego życia tancerki; szczęśliwe warunki zewnętrzne, giętka, szlachetnie zarysowana linia czyniły z niej w istocie ową wcieloną „kapłankę tańca“, rozmiłowaną w swej sztuce; kiedy zaś tancerka przedzierzgała się w kobietę, oddychała szczerością i prawdą. Ciekawy typ dał p. Fritsche w roli Bojdana. Ten człowiek, który „stworzył“ Lolę, który — jak mówi — uczynił ją i wciąż czyni tem czem jest, który patrzy pobłażliwie nawet na jej miłostki, gdyż „węzły jakie ją z nim łączą są wyższe i mocniejsze“, ten impresaryo i quasi-kochanek tancerki, wymawiający, w owem tinglowem otoczeniu, z namaszczeniem słowo sztuka, i zachowujący, w spodleniu swojem, coś nakształt godności, stał się, w interpretacyi p. Fritschego, interesującą figurą, w której dość trudno, w istocie, się rozeznać gdzie się kończy alfons a zaczyna poeta. Dwuznaczność zaś wszystkich uczuć, to zasadnicza cecha tego osobliwego światka, który niedarmo wszak dwuznacznym nazwano. Dużo ciepła i wdzięku miał p. Brzeski jako Laszlo. Reszta zespołu była bez zarzutu; dekoracye znów zieleniły się starodrzewiem, ptaszki śpiewały...

Uff! ładnie było, ale już wolę, że dziś, trzeciego wieczora, niema trzeciej premiery!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Boy-Żeleński.