<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Golankówna
Pochodzenie Ze świata czarów. Zbiór baśni, podań i legend różnych narodów.
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1911
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Golankówna.
(Polskie).

Przed wielu, bardzo wielu laty, w Ojcowskich górach, u podnóża olbrzymiej skały, miał malutką chatkę kmieć Golanek. Stary to był wojak; chadzał on ongi na boje śmiało i ochotnie, i wiele wyniósł blizn, po ranach otrzymanych w bitwach. Aż na starość, sterawszy siły na wojence, straciwszy przytem dwóch synów w boju z pohańcami, zamienił miecz na lemiesz, i jak dawniej wrogów, tak teraz krajał nim ziemię rodzinną.
Miał on przy sobie jedyną córkę, Hanię, przezwaną od niego Golankówną. Młoda to była, cnotliwa i cudnej piękności dziewoja, tak, że sława o jej urodzie daleko naokół rozbrzmiewała, ściągając licznych zalotników. Ona jednak obojętnem patrzała na nich okiem, nie wyróżniając z nich żadnego. Mimo to, starając się o jej rękę, zajeżdżali ciągle do chaty Golanka, aż nakoniec, wielu z nich, widząc próżnemi swe zabiegi, zwrócili afekta swe do innych dziewic. Przed chatą Golanka, gdzie przedtem panował ciągły gwar i ruch, zapanowała cisza.
Pewnego letniego popołudnia wyszła Golankówna do boru na grzyby, a bory wtedy były takie, jakich teraz napróżno szukać. O parę kroków w głąb była już taka gęstwina, że ani się przedrzyj, a ciemność panowała jak w lochu jakim. Odwieczne dęby i sosny dumnie wznosiły się w górę, rozpościerając naokół olbrzymie swe gałęzie. Pod niemi zaś, dołem, kipiało życie: rozkładały się szmaragdowe kobierce mchów i traw, wiły się krzewiny, przemykała się zwierzyna, i to nie taka jak teraz, lecz same tury, łosie, jelenie, niedźwiedzie, żubry, wilki, nie licząc zajęcy i innej podlejszej zwierzyny, na którą wtedy nikt nawet nie polował. Zaledwie niekiedy, pacholę, ćwicząc się w strzelaniu z łuku, ustrzeliło które.
Udała się więc Hania Golankówna do boru takiego na grzyby i zaszła już w głąb spory kawał drogi, gdy naraz u podnóża skały, na której się znajdowała, usłyszała tentent, potem ryk krótki lecz straszny, następnie szamotanie, jakby walkę jakąś zaciętą. Wbiegła śpiesznie na skałę i spojrzała w dół. Tam przedstawił się jej straszny widok.
Ukryty za olbrzymim dębem, w lekkiej, szmelcowanej na czarno zbroi, bez hełmu na głowie, z rozrzuconemi na ramionach bujnemi złocistemi włosami, stał młody rycerz, broniąc się odłamkiem kopji od napaści rozjuszonego tura, który, podrażniony otrzymanemi ranami, z krwią napłyniętemi ślepiami, wyrzucając wysoko racicami ziemię, atakował wściekle pień dębu, po za którym ukrywał się młody rycerz.
Słabły coraz bardziej siły junaka, znać to było na pięknem obliczu jego; odłamek oszczepu coraz słabszy dawał odpór, — jeszcze chwila, a tur dopadnie do swej ofiary i w mig rozniesie ją na strasznych rogach.
Jednem spojrzeniem objęła Golankówna tą straszną walkę i z nadludzką siłą, bez namysłu, spostrzegłszy leżący opodal olbrzymi odłam skały, posuwała ku brzegowi. Udało się jej wreszcie zrzucić go na dół. Zaświstał głaz w powietrzu i w jednej chwili, tur, trafiony w głowę, padł zmiażdżony.
W porę przyszła ta pomoc młodemu rycerzowi, gdyż właśnie wypuścił z osłabłych rąk oszczep, padł na kolana i legł na ziemi zemdlony.
Śpiesznie zbiegła ze skały Hania, i podszedłszy ku leżącemu, poczęła go cucić.
Ocknął się wkrótce rycerz z omdlenia i ujrzawszy pochyloną nad sobą Hanię Golankównę, domyślił się, że to ona przyszła mu z pomocą. Chciał jej dziękować, lecz spojrzawszy na jej cudnej piękności lice, na wdzięk całej postaci, z zachwytu nie mógł wymówić ani słowa.
Po chwili dopiero, słabym głosem zapytał:
— Ktoś ty? czyś nie bogini lasu tego?…
Zapłoniła się z kolei Hania i odrzekła:
— Nie bogini jam żadna, lecz córka kmiecia tutejszego, Golanka.
Westchnął rycerz i już nie przemówił ani słowa, wciąż się w oblicze jej wpatrując.
Odpocząwszy chwilę, powstał i podpierając się oszczepem, przy pomocy Hani zaszedł do chaty jej ojca. Gościnnie przyjął go stary Golanek; opatrzył mu rany i guzy, nacierając je ziołami uzdrawiającemi i przygotował łoże w świetlicy.
On zaś widać coś w umyśle rozważał, gdyż coraz marszczył białe czoło a od czasu do czasu uśmiech rozjaśniał mu oblicze, gdy spoglądał na Hanię.
Na drugi dzień zrana zatętniało na drodze i przed chatą Golanka stanęła gromada wspaniale przybranych jeźdźców. Wyszedł przed chatę zdumiony Golanek, a tu najstarszy z przybyszów pyta go, czy nie widział gdzie wojewodzica, który, polując wczoraj w tych stronach, zapędził się za turem i znikł im z oczu.
Nie zdążył odpowiedzieć Golanek, gdy z chaty wyszedł ranny rycerz. Zeskoczył wnet z konia wódz, zeskoczyła drużyna, i otoczywszy go kołem, z radością witać poczęli, rozpytując o powód zbłąkania.
Poznał wnet stary Golanek, kogo gościł w swej chacie, i ściągnąwszy z głowy czapę, nizkim ukłonem uczcił znakomitego gościa.
Rozpowiedział wojewodzic drużynie swą przygodę, poczem, zwracając się do Golanka, rzekł:
— Chodźmy, ojcze, do izby; chcę z wami pomówić o tem, co mnie i waszą córkę zrobi szczęśliwymi.
Weszli do izby. Prosił Golanek dostojnego gościa, by usiadł, gdy ten naraz, kłaniając mu się nizko, rzecze:
— Słuchajcie, ojcze; córka wasza ocaliła mi wczoraj życie, chcę się jej wywdzięczyć; rozmiłowałem się przytem w niej na zabój; dajcie mi ją za żonę, a osadzę ją w zamku i zrobię panią.
Zdumiał się Golanek tej mowie, nie rozumiejąc początkowo, czego chce od niego ten rycerz piękny, młody, tak wspaniale przybrany. Gdy zaś zrozumiał, stropił się srodze, zmarszczył czoło, zamyślił się chwilę, i kłaniając się, odrzekł:
— Darujcie panie, że wam odmówię, lecz Hanka moja niestworzona na panią; ot, za kmiecia jej iść, równego z nią rodu, domu i dzieci pilnować, nie zaś na zamku siadywać. Wyrzućcie ją z serca i myśli, dostojny panie, gdyż nie wiecie, czy ona was miłuje, i czy rodzic wasz zgodzi się na to.
— Ona mnie miłuje! — wykrzyknął wojewodzic i zwrócił się do stojącej niedaleko Hani. Lica jej, blade dotychczas, zalały się purpurą, i gdy wojewodzic poszedł ku niej, podała mu rękę i spuściła oczy, z których strzelał wymowny płomień.
Podprowadził ją wojewodzic do ojca, i klękając przed nim, rzekł:
— Pobłogosławcie nas, ojcze. Widzicie, że Hania mnie miłuje, musi więc, mimo wszystko, zostać mą żoną. Jadę teraz do ojca, — dodał wstając: — poczem przyjadę na zrękowiny; a gdyby się zgodzić nie chciał…
Nie dokończył, lecz widać było, że i bez pozwoleństwa rodzicielskiego miłować ją będzie i na swojem postawi.
— Czekajcie na mnie dwie niedziele, — zakończył — a ja wam dam wieści.
Pożegnał się z Golankiem, uściskał czule ukochaną, wsiadł na konia, i wkrótce cała gromada jeźdźców zniknęła w tumanie kurzu.
Mijał dzień po dniu, cicho i spokojnie, nadszedł ostateczny termin, oznaczony przez wojewodzica. Z utęsknieniem, połączonem z nadzieją i trwogą, wyglądała Hania, czy nie nadjeżdża ukochany; smutniał coraz bardziej Golanek, myśląc o losie córki.
Aż nareszcie ostatecznego dnia, na drodze od wojewodzińskiego zamku, ukazał się orszak jakiś wspaniały.
Z niepokojem patrzyli nań Golankowie, nie wiedząc, czy dobro, czy zło on im niesie, gdy naraz na spienionym rumaku nadjechał wojewodzic.
Zeskoczył z konia i z radością jął witać ukochaną. Za nim nadciągnął orszak jezdnych, otaczających wspaniałą kolasę, wewnątrz próżną.
— Ojciec się zgadza i pragnie rychło was zobaczyć, — rzekł wojewodzic — dla tego przysyła swą kolasę, byście mogli natychmiast udać się do niego.
Skinął, i wnet służebne, otoczywszy Hanię kołem, zawiodły ją do izby, gdzie wkrótce przybrały ją we wspaniałe szaty, które tak podniosły jej urodę, iż gdy wyszła z chaty, wszystkich czoła pochyliły się nizko przed nią, jak przed królewną.
Westchnął ciężko Golanek, słuchając słów wojewodzica, a żal bezbrzeżny ścisnął mu serce.
.. Więc on tę jedyną córę swoją oddać musi obcemu. Cóż mu z tego, że zostanie panią, gdy może, z czasem, wyprze się ojca… kmiecia!
Nie rzekł jednak ni słowa, widząc radość córki z ujrzenia ukochanego; przeżegnał się tylko, otarł ukradkiem łzę z oczu, wziął obrazek święty, miecz, i wraz z córką wsiadł do kolasy. Orszak zawrócił i wkrótce mała chatka u podnóża skały znikła im z oczu.
Wspaniałe weselisko wyprawił wojewoda synowi z Golankówną. Gadki o niem krążyły długo pomiędzy ludem.
Udobruchał się z czasem stary Golanek, widząc szczęście córki i że szanują go oboje z mężem, nie wstydząc się kmiecego jego pochodzenia.
Chciał wojewoda zatrzymać Golanka przy sobie, lecz ten wkrótce po weselu wrócił do swej ubogiej chaty.
Powiększył mu ją wojewoda, upiększył; dodał przytem dużo ziemi, ludzi, koni i bydła i wystawił zabudowania.
I żył tak Golanek długie lata, czczony i szanowany przez często nawiedzającą go córkę, wraz z mężem i licznemi wnukami.
Lud zaś okoliczny, chcąc uczcić pamięć cnotliwej i bohaterskiej córki, skałę, przy której znajdowała się chata, nazwał „Golanką“, głaz zaś, znajdujący się na tej skale, a którym Hania zabiła tura, „Golankówną“.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.