Syrena (Jezierski, 1911)
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Syrena |
Pochodzenie | Ze świata czarów. Zbiór baśni, podań i legend różnych narodów. |
Wydawca | M. Arct |
Data wyd. | 1911 |
Druk | M. Arct |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
W całej wiosce nazywano Piotra odludkiem.
Bo i rzeczywiście, pomimo, że był najzamożniejszym mieszkańcem małej rybackiej wioski; pomimo że miał największą i najmocniejszą łódź i zazwyczaj obfitszy połów niż drudzy; pomimo, że był młodym i przystojnym chłopcem, tak że niejedna rybaczka, gdy na nią spojrzał, rumieniła się, jednakże nie żył z nikim. Prócz starej krewnej, zajmującej się gospodarstwem domowem, oraz małego chłopca, pomagającego mu, nie miał innego towarzystwa. W karczmie, oraz u sąsiadów nigdy nie bywał, raz tylko, w niedzielę, pojawiał się w kościele na południowem nabożeństwie, poczem zaraz odchodził nad morze.
Całą jego przyjemnością było leżeć na wyniosłym brzegu morza i podczas ciszy patrzeć na ciągnącą się w dal siną toń jego. Od czasu do czasu tylko poruszy się ono, wzniesie się fala jedna i druga, uderzy z szumem o brzeg, potem cofa się z powrotem, mrucząc groźnie i rozstępując się kołami coraz dalej i dalej. Czasem na horyzoncie zabieleje żagiel łódki, zdając się być w blaskach promieni słonecznych jakąś plamką świecącą.
Przypatrywał się Piotr temu wszystkiemu, przysłuchiwał się szeptom fal morskich, i zdawało się, że je rozumiał. Czasami znów, gdy morzem wstrząsała burza, wsiadał w łódź i z uśmiechem puszczał się w dal, gdzie olbrzymie bałwany wspinały się, jak góry, nacierając na się i z trzaskiem opadając, by znów się wspinać. Wątła łódź, śmiałą kierowana ręką, wpadała w największy wir. Nacierające ze wszech stron fale, zda się, że ją zmiażdżą, — lecz nie, po chwili wypływa ona dalej, cała i nieuszkodzona.
Pewnego razu, powróciwszy z połowu, zaraz po wieczerzy, Piotr poszedł nad morze. Księżyc dopiero co wypłynął na niebo, oblewając wszystko naokół bladem, srebrzystem światłem. Piotr, położywszy się na urwisku, wznoszącem się nad piasczystą ławicą, przypatrywał się morzu i skałom, okrytym z wierzchu tajemniczem światłem, podczas gdy boki i załamy pozostawały w cieniu. Morze zlekka tylko uderzało falami o brzegi, nic więc nie przerywało ogólnej ciszy. Wkrótce też Piotr, korzystając z tej bezbrzeżnej ciszy, pogrążył się w zadumę.
Po pewnym czasie jakieś pluskanie na morzu zwróciło jego uwagę; spojrzał bacznie i ujrzał przybliżające się do brzegu jakieś dziwne istoty, z postaci których trudno było wnioskować, czy to ludzie, czy zwierzęta. Bojąc się je spłoszyć, przyczaił się za kamieniem i patrzał co dalej będzie.
Po chwili zagadkowe owe istoty podpłynęły do brzegu i wyszły nań. Otrząsnęły się z wody i wnet opadły z nich okrywające je skóry; siedem młodych, cudnej urody dziewic, w powiewnych szatach, stanęło na brzegu. Rozpoczęły wesołe igraszki i śpiewy. Głosy ich słabe, lecz o pięknym, czystym dźwięku, uczyniły wielkie wrażenie na młodym rybaku. Śpiewały o morzu, o czarach jego i o przyjemnościach pobytu w niem.
Oczarowany Piotr słuchał tych śpiewów, aż nareszcie zapragnął przyjąć udział w ich wesołej zabawie. Boczną więc ścieżką, skradając się, aby nie być przez nie spostrzeżonym, podsunął się na wybrzeże i wkrótce stanął wśród rozbawionego grona dziewic. Krzyknęły z przestrachu, ujrzawszy go, śpiesznie poczęły naciągać skóry i rzucać się w morze. Kolejno wszystkie pogrążyły się w odmętach, pozostała tylko jedna, której skórę Piotr zdołał pochwycić.
Stała przed nim drżąca, blada, ze złożonemi rękami, siostry zaś jej wychylały się z głębin morza i wzywały ją do siebie.
— Oddaj mi moją szatę, — prosiła go — a zapewnię ci najobfitszy połów!
— Nie, nie oddam ci jej, — odrzekł Piotr — lecz powiedz mi, ktoś ty?
— Jam Syrena, najmłodsza córka króla morza, — odrzekło dziewczę — oddaj mi moją skórę, a otrzymasz wszelkie bogactwa, jakie tylko zapragniesz; bez niej nie mogę żyć w morzu.
— Skóry nie oddam ci za żadne skarby morza i ziemi, gdyż pragnę posiadać ciebie i musisz zostać moją żoną.
— Nie czyń tego; ja nie przeżyję rozłąki z rodziną moją, nie będę mogła żyć na ziemi i wkrótce umrę.
— Otoczę cię wszelkiemi wygodami, zastąpię ci rodzinę, wszystko. Chodź teraz ze mną, a z pewnością znajdziesz szczęście.
I powiódł z sobą rzewnie płaczącą Syrenę, ukrywszy poprzednio pod płaszczem jej skórę. Siostry jej patrzały czas jakiś za niemi, wołając żałośnie, lecz widząc, że niknie w załomach skał, przestały wołać i pogrążyły się w morzu.
∗
∗ ∗ |
Dotrzymał Piotr danego słowa. Przeznaczył Syrenie najpiękniejszą izbę w małym swym domku i przybrał ją z niewidzianym w całej wiosce przepychem; otoczył Syrenę wszelkiemi wygodami, uprzedzał wszystkie jej życzenia, tak, że w końcu poczęła miłościwiej spoglądać na niego. Na wielkie jej prośby pozwolił jej nocą wychodzić na jakiś czas nad morze, gdzie wyglądała przybycia sióstr. Skórę schował tak starannie, że mimo najusilniejszych poszukiwań znaleźć jej nie mogła. Płakała więc biedaczka i błagała go, żeby tę skórę jej oddał, gdyż inaczej długo nie pożyje na ziemi i rozpłynie się jak mgła poranna, — lecz on pozostał nieugiętym.
Ona też z udzielonego pozwolenia wychodzenia nad morze korzystała skwapliwie, lecz od owego czasu siostry do brzegu nie przypływały.
Nareszcie pewnej nocy, gdy księżyc, podobnie jak wtenczas oblewał ziemię pięknemi potokami światła, ujrzała z radością kołyszące się na falach postacie swych sióstr.
Przypłynęły blizko do brzegu, uniosły się nad falami i żałośnie wzywać poczęły wyczekującą. Uradowana zbiegła do morza i wyciągnęła ku nim ręce. Lecz one, obawiając się zasadzki, nie zbliżały się do niej.
— Siostry! siostry kochane, — zawołała radośnie, — nareszcie was widzę; oswobódźcie mnie z tej niewoli, bo czuję, że koniec mój się zbliża!
Syreny podpłynęły jeszcze bliżej żałośnie na nią spojrzały, a najstarsza z nich rzekła:
— Siostro, starałyśmy się, prosiłyśmy ojca, by cię ratował, lecz on odrzekł, że na ziemi władza jego nie ma żadnego znaczenia. Musisz więc wynaleźć swą skórę, przyodziać się w nią i uciekać do nas, do morza.
— A jakże się dowiem, gdzie ona jest schowaną? — pytała Syrena ze łzami.
— Idź o północy do czarownika, zamieszkującego opodal w jaskini, a on ci wskaże środki, za pomocą których dowiesz się, gdzie twoja skóra jest ukryta.
— Dzięki wam, siostry! — wykrzyknęła Syrena — dzięki wam, bo mimo wszystko, mimo że on mnie kocha i otacza wygodami i zbytkiem, jakiegom nawet nie zaznała w ojcowskim pałacu, nie mogę żyć bez wolności, bez wspólnych z wami igraszek. Powietrze ziemi dusi mnie i osłabia. Dłużej tak nie mogłabym żyć.
Przysunęły się siostry jeszcze bliżej i tak gawędziły, aż wschodzące słońce zaróżowiło wschodni kraniec niebios.
Zaniepokojony długą nieobecnością Syreny, Piotr ukazał się na brzegu. Ujrzały go zdaleka siostry, pożegnały się więc skwapliwie i rzuciły w morze. Załzawionemi oczami patrzała Syrena za niemi, aż Piotr podszedł do niej i czułemi słowy począł nakłaniać do powrotu. Usłuchała go Syrena i uradowana z zobaczenia sióstr wróciła wraz z nim do domu.
Na drugą noc uprosiła sobie również pozwolenie wyjścia, lecz zamiast iść na brzeg morza, skierowała się ku skałom, rozpadliny których tworzyły głębokie jary i jaskinie.
W tych jaskiniach, według opowieści mieszkańców, przemieszkiwał straszny czarownik. Wiele złego zdziałał on dawniej, obecnie jednak przestał już szkodzić ludziom. Obawę jednak wzbudzał wielką, i rzadko kto odważał zapuszczać się w głębokie jary i przepaście, wiodące do jaskini, będącej jego kryjówką.
Odważnie zapuściła się Syrena w przejście, prowadzące do jaskini, w jakiś czas jednak odwaga jej poczęła słabnąć. Potwory i dziwy różne zastępowały jej drogę, tak, że zamierzała już wrócić się, lecz myśl, że nie ujrzy już sióstr, ani ojca, że nie będzie podzielać ich wspólnego życia, popchnęła ją naprzód.
Na samym końcu wązkiego przejścia zabłysło słabe światełko. Syrena podeszła szybko i ujrzała przed sobą małe drzwiczki, za mykające wejście do jaskini. Zapukała w nie dwukrotnie drżącą ręką. Za drzwiami wszczęła się piekielna wrzawa, w której odzywały się: ryk niedźwiedzia, wycie wilka, szczekanie psa, miauczenie kota, krakanie kruka, skrzeczenie sowy i wiele, wiele innych odgłosów. Syrenę zdjęła straszna trwoga i już zamierzała uciec od progu, gdy w jaskini ktoś odezwał się drżącym głosem:
— Uciszcie się, dziateczki!
A gdy zwierzęta ucichły, zapytał:
— Kto tam puka do moich drzwi?
— To ja, Syrena! — odrzekła.
— Otwórz, Smoku! — rozkazał czarownik.
Drzwi się otworzyły i strwożona Syrena weszła do jaskini.
Na środku jaskini, przed roznieconem ogniskiem, z zawieszonym nad niem kociołkiem, na wysokiem krześle, wybitem skórą, siedział starzec wyniosłej postawy, z długą siwą brodą. Okryty był obszernym czarnym płaszczem, na głowie miał wysoką czapkę futrzaną, przenikliwie patrzące oczy okrywały okulary, w ręku trzymał szklaną łyżkę, którą mieszał płyn w kociołku. Na poręczy krzesła siedział kruk i sowa, naokoło zaś rozłożyły się różne zwierzęta, jak niedźwiedź, wilk, lis, pies, borsuk, kret, jeż i t. p., ogromny czarny kot usiadł przy samem ognisku. Z pułapu zwieszały się olbrzymie węże i jaszczurki; na czaszce trupiej, leżącej na stole, zastawionym różnemi narzędziami, siedziała wielka ropucha i wytrzeszczone swe ślepia zwróciła na Syrenę.
Potwór, nazwany przez starca Smokiem, wsunął się za nią i stanął za krzesłem. Wzrostu był on niewielkiego, o olbrzymiej głowie, pokrytej rodzajem łuski, o wyłupiastych, iskrzących oczach, z łapami podobnemi do szponów, — mógł przestraszyć najodważniejszego.
Długi czas wpatrywał się starzec w drżącą Syrenę, aż wreszcie spytał:
— Czego żądasz odemnie?
Podniosła spuszczone oczy Syrena i proszącym głosem rzekła:
— Wskaż mi sposób, w jaki mogłabym się dowiedzieć gdzie Piotr, mój mąż ukrył moją skórę.
— Wskazać ci ten sposób nie jest dla mnie trudnem, lecz czem mnie za to wynagrodzisz?
— A czego żądasz, starcze?
— Tego, co masz najpiękniejszego — włosów twoich.
Zawahała się chwilę Syrena, usłyszawszy to żądanie starca, lecz zaraz odrzekła:
— Bierz je; wszystko poświęcę, byle tylko uzyskać upragnioną wolność.
— Zaśmiał się cicho starzec, zaśmiały się zwierzęta i Smok, z ostremi nożycami przystępując do Syreny.
Zbladła biedaczka, czując zimne dotknięcie żelaza. Jedno i drugie cięcie, i złotą kaskadą spadły bujne kosy, ozdoba dziewiczej jej główki.
Powstał starzec ze swego krzesła, zdjął kociołek z nad ognia i zawiesił drugi. Wlał do niego z paru flaszeczek po kilka kropel różnych płynów i począł je mieszać. Płyn zawrzał i uniosła się z niego aromatyczna para. Dosypał później jakichś ziółek, dorzucił parę kostek i wymówił słowa zaklęcia. Para z kociołka wzbiła się w górę, poczem opuściła na dół, otoczyła starca jakby mglistym obłokiem i rozwiała się. W kociołku, na dnie, pozostało cokolwiek płynu, czerwonego jak krew.
Wylał starzec ten płyn w kryształową flaszeczkę, zatkał szmaragdowym koreczkiem i wręczył go Syrenie, mówiąc:
— Gdy słońce zajdzie i rybak powróci z połowu, wlej mu parę kropel tego płynu do szklanki z winem. Uśnie on wnet i pytany przez ciebie, wskaże ci miejsce, gdzie skóra ukryta. Lecz śpiesz się, gdyż działanie płynu trwa tylko godzinę.
Uradowana Syrena schwyciła flaszeczkę i, nie oglądając się nawet, wybiegła z jaskini. Śmiech Smoka i wycie zwierząt ścigały ją czas długi.
Śpiesznie biegła do domu, gdy na zakręcie drogi spotkała Piotra, który, zaniepokojony długą jej nieobecnością, szedł na jej poszukiwanie. Spostrzegł zaraz brak włosów i spytał
— Gdzie twoje włosy?
— Włosy? — oddałam je siostrom, by uplotły z nich sieć dla ciebie!
Mówiąc to, potrząsała krótko obciętemi włosami, które w blasku księżyca tworzyły złocistą aureolę nad jej głową.
∗
∗ ∗ |
Nadszedł znów wieczór. Piotr powrócił dopieroco z połowu i zasiadł z Syreną do wieczerzy. Wesoło żartował z niej, ona również wesoło mu odpowiadała, lecz trwoga ściskała jej serce: nuż się nie uda?
Pod koniec wieczerzy kobieta usługująca podała wino. Nalała Syrena sobie w szklankę i Piotrowi, przyczem, korzystając z tego, że się odwrócił, wpuściła parę kropli płynu z flaszeczki. Nie podejrzywając podejścia, wypił Piotr wino; zaraz opadła mu na piersi głowa i usnął; — płyn zaczął działać.
Podeszła ku niemu Syrena i, zobaczywszy że śpi, spytała:
— Powiedz, gdzie jest moja skórka?
— Schowana w komorze, za workami z mąką, w kryjówce — bezwiednie odrzekł Piotr.
Pobiegła uradowana do komory i poczęła odsuwać worki z mąką. Odsunęła je i ujrzała kryjówkę, lecz, niestety, zamkniętą na klucz.
Powróciła więc śpiesznie do komnaty. Piotr siedział jeszcze za stołem, pogrążony we śnie.
— Gdzie jest klucz od kryjówki w komorze? — zapytała.
— U mnie, na piersiach — odrzekł.
Rozpięła mu odzież i wyciągnęła klucz, zawieszony na piersiach, na żelaznym łańcuchu.
Porwała go i pobiegła do komory. Otworzyła śpiesznie kryjówkę, na dnie której leżała skóra, porwała ją i uradowana wybiegła z domu.
Właśnie upłynęła godzina, naznaczona przez czarownika na działanie płynu. Piotr się obudził i spojrzał dokoła zdumionym wzrokiem. Syreny w komnacie nie było, odzież miał na piersiach rozpiętą i poczuł zaraz brak klucza.
Tknięty złem przeczuciem wybiegł przed dom i ujrzał w dali uciekającą syrenę. Puścił się w pogoń za nią, lecz akurat wtedy zdążył, gdy Syrena, ubrawszy się w swoją skórę, rzuciła się w morskie odmęty, by połączyć się z siostrami, pływającemi opodal. Wiatr tylko przyniósł mu echo nuconej przez nią pieśni pożegnalnej.
∗
∗ ∗ |
Na drugi dzień znaleziono Piotra leżącego na wybrzeżu, nieprzytomnego. Zaniesiono go do domu i otoczono opieką. Długi czas leżał w tym stanie, aż nareszcie ocknął się, lecz zmienił się bardzo i w krótkim czasie zestarzał znacznie.
Gdy wyzdrowiał, całe dnie i noce przepędzał na wybrzeżu, wsłuchując się w tajemnicze szepty, płynące z morza lub wpatrując się w przepastne jego odmęty, w nadziei, że ujrzy jeszcze choć na chwilę niewierną Syrenę, lub usłyszy echo jej pieśni.
Aż pewnego razu straszna burza rozszalała się na morzu. Piotrowi zdało się, że widzi w oddali, wśród wznoszących się fal, Syrenę, wzywającą go do siebie. Zbiegł na wybrzeże, wskoczył w łódkę i popłynął w tamtą stronę. Olbrzymie bałwany poczęły miotać jak piłką wątłą skorupę, aż nareszcie jeden olbrzymi bałwan, nakrył ją i przewrócił, zatapiając w czeluściach wodnych śmiałego rybaka.
Na drugi dzień morze wyrzuciło na brzeg szczątki rozbitej łodzi Piotra.