H. Sienkiewicz, bandytyzm i marzenie socyalisty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł H. Sienkiewicz, bandytyzm i marzenie socyalisty
Pochodzenie Trybuna (1906) nr 3
Redaktor Tadeusz Bobrowski
Wydawca Tadeusz Bobrowski
Data wyd. 1 grudnia 1906
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały numer
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Wacław Sieroszewski.
H. Sienkiewicz, bandytyzm i marzenie socyalisty.

Jakże szalenie musiał nudzić się mistrz Henryk, pisząc ostatnie swe wypracowanie na temat o »Położeniu w Królestwie«!
W wierszach wprost czuć krokodyle ziewanie, myśli wyszarzane, jak stare trojaki, toczą się od kropki do kropki bez błysku życia, bez dźwięku uczucia... Przyjacielu Petroniuszu; czyż nie wzdrygasz się na widok tak licho odegranej komedyi? Papo Pławicki, poco udawać na starość szaloną do ojczyzny namiętność? Dobre i to, że dochowałeś jej wiary pod okiem żandarmów!...
Ponieważ wszystko, co powiedziałeś, mistrzu, powiedzieli już inni, nie nudziłbym Cię swemi uwagami, gdyby nie... bandytyzm. Wprawdzie i o bandytyzmie wrzeszczeli nie mało też »inni« i, korzystając z ogólnego przerażenia i zamętu, łgali, oczerniali swych przeciwników, przeklinali »bojowców«, przeklinali nawet całe »pokolenie«... Ale »tamci« rzecz wiadoma, mścili się w ten sposób za swą obrażoną niebosiężną pychę, są więc w porządku. W dodatku mieli mały zaledwie sklepik z ideową konfekcyą i na handelku hasłami dorobili się niewielkiej fortunki. Ty zaś co innego... Ty napisałeś... trylogię!
Dziwno mi zaiste, że przy Swej wszechstronnej wiedzy i umysłowej bystrości, wskazując na źródła bandytyzmu, przemilczałeś zupełnie o swych dziełach. Wszak literatura polska nie posiada dzikszych i okrutniejszych wzorów nad te, którymi usiane są Twe, mistrzu, historyczne powieści?! Krew szeroką rzeką przelewa się przez stronice tych książek, tysiące ócz zachodzi bielmem śmierci, tysiące ciał pręży się wciąż w dreszczach konania.
Pamiętacie wbicie na pal Azyi:

...„Konie ruszyły: wyprężone sznury pociągnęły za nogi Azyi. Ciało jego sunęło się przez mgnienie oka po ziemi i trafiło na zadzierzyste ostrze. Wówczas ostrze poczęło się w nim pogrążać i jęło się dziać coś strasznego, coś przeciwnego naturze i człowieczym uczuciom. Kości nieszczęśnika rozstępowały się, ciało darło się na dwie strony; ból niewypowiedziany, tak straszny, że graniczący niemal z potworną rozkoszą, przenikał jego jestestwo. Pal pogrążał się głębiej i głębiej. Tuhay-beyowicz zwarł szczeki, wreszcie jednak nie wytrzymał — zęby jego wyszczerzyły się okropnie, a z gardzieli wydobył się krzyk: A! a! a! — do krakania kruka podobny.
— Wolno! — skomenderował wachmistrz.
Azya powtarzał swój straszny krzyk coraz szybciej.
— Kraczesz? — spytał wachmistrz.
Poczem krzyknął na ludzi:
— Równo! stoj! Ot, i już! — dodał zwracając się do Azyi, który umilkł nagle i tylko rzęził głucho.
Szybko wyprzężono konie, zaczem podniesiono pal, gruby jego koniec spuszczono w umyślnie przygotowany dół i poczęto obsypywać go ziemią, Tuhay-beyowicz patrzał już z wysoka na tę czynność. Był przytomny...“

Ale autorowi mało tego, on dalej wyciąga żyły z czytelników i drażni ich nerwy do histeryi.

...„po chwili wachmistrz zbliżył się do pala z świdrem w ręku i zawołał na stojących:
— Podsadzić mię!
Dwóch silnych chłopów podniosło go ku górze Azya począł patrzeć na niego z bliska, mrugając ciągle, jakby chciał poznać, co to za człowiek wspina się aż do jego wysokości. Tymczasem wachmistrz rzekł:
— Pani wybiła ci jedno oko, a ja sobie ślubowałem, że ci wywiercę drugie.
I to rzekłszy, zapuścił ostrze w źrenicę, zakręcił raz i drugi, a gdy powieka i delikatna skóra, otaczająca oko, owinęła się już naokół skrętów świdra — szarpnął“...

Mało tego: dragoni, odchodząc, zapalają żywe ręce skatowanego nieprzyjaciela...
Albo pamiętacie w »Potopie« scenę, gdy Kmicic przypieka płonącym kwaczem twarz i boki Kulikowskiego aż »swąd spalonego ciała począł rozchodzić się po stodole...«
W »Krzyżakach« dreszcz wstrętu i grozy budzi opis wyrywania języka i wypalania gorącą smołą oczu Jurandowi. Dziwne i dzikie są szczegóły boju czecha Hlawy z van Kristem: ...»pchnął nieszczęśnika dwukrotnie w gardło, kierując ostrze w dół ku środkowi piersi. Wówczas źrenice van Krista uciekły w głąb czaszki, ręce i nogi poczęły trzepać śnieg, jakby go chciały, oczyścić z popiołu, po chwili jednak wyprężył się — i pozostał nieruchomy, wydymając tylko jeszcze pokryte krwawą pianą wargi i krwawiąc nadzwyczaj obficie«.
Straszne w swem okrucieństwie, są postacie Luśni, Soroki i tylu innych, którzy zarzynają wprost ludzi jak woły (str. 316 »Pan Wołodyjowski«).
A pamiętacie scenę w cyrku w »Quo vadis«?
I tak co krok, na każdej niemal stronicy dzikie, okrutne obrazy, mordy i grabieże z drobiazgową opisane szczegółowością.
— Takie były czasy, takie były obyczaje... Wierność historyczna tego wymaga! tłomaczy się miejscami autor.
Wierność historyczna?! Dlaczegóż więc autor wypuścił ze swych opowieści dolę chłopa polskiego? Dla czego łudzi czytelnika pozorem, że te wszystkie romantyczne, miłosne i wojenne przygody wiszą w kryształowem powietrzu sprawiedliwej Rzeczypospolitej a nie opierają się na pańszczyźnianej gnojówce? Dlaczego sfałszował przysięgę Jana Kazimierza? Dlaczego milczy lub mówi bardzo skąpo o krzywdach rusinów? Dlaczego broni wojny zaborczej na Ukrainie?!
O nie: sumienności historycznej nie doszukać się w powieściach Sienkiewicza!
Nie robię mu z tego zarzutu, gdyż sztuka inne ma cele i sposoby niż nauka, ale odpieram tłomaczenie autora. Nie skrupulatność dziejopisarska podsuwała mu wciąż pod pióro rzeczy okropne lecz poprostu demagogia artystyczna — wiedział, że tłumy żądne są tych widowisk że kryminalne romanse są najpoczytniejsze. Opisywał przecie te same czasy T. Jeż, opisywali wojnę Adam, Zola, Tołstoj, Mickiewicz i Żeromski i oddali jej grozę z niemniejszą potęgą, a potrafili uniknąć... sadyzmu.
Z drugiej strony słyszałem w więzieniach bajarzy, których zbrodniarze najmują, by skracali im długie wieczory. Wyznaję, iż jedynie ich opisy dorównywają w mistrzowstwie sienkiewiczowskim obrazom morderstw, tortur, gwałtów, dreszczów konania rozmaitych ciał rzniętych, gniecionych, palonych, rozpłatanych...
Więc może dzieła Sienkiewicza przesiąka jaka boleść wszechludzka albo gorąca, głęboka miłość do ojczyzny, które wynagradzają powyższe, ich wady ideowe i uczuciowe? Bynajmniej. Jedyny filozoficzny jego utwór »Bez dogmatu« jest »romansem rozciętego na trzy części włoska kobiecego«, jak dowcipnie o nim wyraził się w swoim czasie Anatol France. Wzniosłej mickiewiczowskiej miłości ojczyzny śladu niema w tych dziełach. Ulubiony bohater Sienkiewicza, podawany przezeń za wzór męża stanu, to słynny Jarema Wiśniowiecki, który kazał zbuntowanych rusinów mordować, »tak, by czuli, że umierają«. Sienkiewicz wie o tem, gdyż pomieszcza w dopiskach nawet jakieś pseudo-naukowe, aptekarskie sprostowanie[1]. Nie może również nie wiedzieć Sienkiewicz, że ten Jarema na sejm Pradze sprowadził 4.000 swoich »rezuniów«, aby rozpędzili posłów, jeżeli zapadną uchwały nie po myśli jasnego księcia pana[2]. Każdy z tych wychwalanych przez Sienkiewicza »królewiąt« miał aż nazbyt często na ustach dobro Rzeczypospolitej, ale historya wykazała, że za takie uważali wyłącznie własne wpływy, własne dochody i własną pychę... Wszak i targowiczanie zasłaniali się dobrem Rzeczypospolitej a przecież z ich winy dziś walczymy o niepodległość ojczyzny z tak straszną męką i trudem... Zimno, sztucznie, po aktorsku brzmią również patryotyczne tyrady włożone przez autora w usta Skrzetuskich, Wołodyjowskich, Ketlingów i t. d. Kmicic, choć też od czasu do czasu coś tam mówi o Polsce, ale dobija się głównie... zbawienia duszy i miłości Oleńki... Pycha, mściwość, lubieżność oraz chciwość — oto główne sprężyny typów sienkiewiczowskich. Domieszka uczuć szlachetnych, myśli wzniosłych jest tak małą, że nigdy nie przekracza »dozwolonego przez cenzurę« kresu. Niezmierne powodzenie jego, dzieł było wyrazem głębi naszego upadku. Wdzięczni byliśmy mu, że, dzięki jego sensacyjnym romansom, obcy znowu mówią o nas, wymazanych ze spisu żywych narodów. Ale była to sława herostratowa. Gdyby w przyszłości historyk chciał sądzić o naszych ideałach i upodobaniach z dzieł Sienkiewicza, ciężko by nas pokrzywdził. A przyznanie temu poecie »Ognia i miecza: nagrody Nobla, miłośnika wieczystego pokoju, przedstawia się jak gorzka losu ironia i zostanie nigdy nieodgadnioną, zagadką. Chyba przypuścimy, że sędziowie w ten sposób chcieli wyrazić swe współczucie narodowi polskiemu, wstępującemu w nowy okres ostrej walki o wolność, walki potępionej obecnie przez pana Sienkiewicza.
Pana Sienkiewicza przestrasza bandytyzm, w który według niego przerodził, się polski socyalizm!...
Bandytyzm zawsze towarzyszył wszelkim wojnom i ruchom zbrojnym. Pan Sienkiewicz sam to nie raz opisuje. Pan Sienkiewicz kłamie, twierdząc, że nie było bandytyzmu w 63 roku. Spotkałem na Syberyi wielu ówczesnych wygnańców, którzy opowiadali mi że bandy zbójeckie, podszywające się pod powstańców, były plagą ruchu i że powstańcy musieli z niemi walczyć równie krwawo i bezwzględnie jak teraz walczą z bandytami P. P. S-owi bojowcy. Tylko, że poniewaź powstanie odbywało się przeważnie na wsi, więc i bandytyzm kwitł na wsi[3]. Gdybym podzielał socyologiczne poglądy p. Sienkiewicza, musiałbym twierdzić na podstawie obrazów, zaczerpniętych z jego dzieł, których małe próbki przytoczyłem, że jest on ojcem bandytyzmu w Polsce. Propaganda opisywanych przezeń uczuć i pojęć prowadzona była o wiele energiczniej i szerzej niż propaganda socyalizmu i o wiele była dla tłumów przystępniejsza. Trylogię czytały już nie dziesiątki tysięcy, lecz krocie a może miliony, W rezultacie tej artystycznej propagandy grabieży i mordu pojawili się współcześni Kiemlicze, Rzędziany, Bogdańce, Czatany i inni łotrzykowie, których łupieżcze fortele ogromnie zostały spopularyzowane w oczach tłumów, dzięki pełnym humoru ich opisom. Gdyby tak było, jak dowodzi p. Sienkiewicz, rada na bandytyzm byłaby równie prosta, jak jego objaśnienia: należy wyłapać bandytów, wytępić socyalizm i... spalić trylogię.
Szkoda, że bandytyzm jest zjawiskiem o wiele więcej skomplikowanem, że więc nie usuną go ani udoskonaleni łapacze i policyanci, ani zabójczo-oszczercze artykuły rzucane przez »wyklinaczy« na głowy rewolucyjnych szermierzy i bojowców, że nie usunie go nawet zniszczenie pereł naszej literatury...
Każdy naród chowa w swych głębiach przeżytki swojej przeszłości. Wiadomo, że obyczaje i budowle, wzory i odzież, uczucia i pojęcia warstw uprzywilejowanych, po kilku wiekach odnajdują się wśród ludu prostego, że bajki opowiadane obecnie po chałupach były ongi książkowemi powieściami, uciecha możnych i ukształconych.
Na długo przed rewolucyą mieliśmy »nożowców«.
Ktokolwiek uważniej przyjrzał się temu zjawisko, przyzna, że nie byli to zwykli opryszkowie, że w wielu swych cechach i obyczajach zdradzali bliskie pokrewieństwo z naszą szlachtą z siedemnastego stulecia, Ta sama krewkość, ta sama pogarda dla śmierci, ran i uszkodzeń ciała, ta sama brawura, śmiałość i zadzierżystość, ta sama czułość na najmniejszą obrazę czci, lub przytyk osobisty. Mieli »nożowcy« swój własny kodeks honorowy i własny język, gdzie sienkiewiczowskie wyrażenia: »prać« »usiec«, »zbigosować«, »prasnąć« zastapione były przez bardziej spółczesne synonimy: »przeświecić«, »zakantopić«, »chlajnąć« i t. d. »Nożowcy« — zabijali ludzi jak muchy, ot tak, często niewiadomo po co, aby spróbować nowego sztyletu, jak Sykaryjczycy w Jerozolimie w okresie wojen rzymskich. Grasowali oni długo, nadręczyli i namordowali moc roboczego ludu, ale zwrócono na nich uwagę dopiero wtedy, kiedy wdarli się na Marszałkowską, ulicę i Nowy Świat.
Z jakim zachwytem ludzie ci musieli czytać lub słuchać sienkiewiczowskich opowieści, gdzie poznawali samych siebie? Jakiego artystycznego wykończenia nabierały ich zbrodnicze instynkty, zapłodnione urokiem poezyi. O tak, pan Sienkiewicz szczodrą ręką siał kult gwałtu, przemocy, grabieży... Umiejętnie podniecał i kształcił wyobraźnię przyszłych bandytów i dlatego bandyci u nas są tak niesłychanie śmiali i pewni siebie.
Zakon »nożowców« — bezpośrednio stykał się i silnie oddziaływał na obszerną klasę złodziei, koniokradów, grabieżców zawodowych, jaka zorganizowała się w całym kraju pod opieką policyi rosyjskiej. Wiadomo, iż chłop nasz i robotnik z dawien dawna opłacali potrójny stały haracz: carowi podatki, urzędnikom rosyjskim łapowki i okup złodziejom. Pewnego razu, jeszcze przed rewolucyą, grubo mię okradziono. Szukając swych rzeczy, trafiłem do złodziejskiej wsi. Główny herszt mieszkał jak włókowy gospodarz: w oknach firanki, kwiaty, pierzyny zasiane wysoko na łóżku, w szafie wiejska »palita« i kaftaniki kobiece na jedwabiu... Pokazano mi klub złodziejski i opowiedziano o ich obyczajach i życiu... »W jednej kieszeni rewolwert, w drugiej kieszeni rewolwert, a na kamizeli dwa złote zegarki... I tak sobie tu chodzą... spacerują!.. Po tej drożce!...« tłomaczył mi młody chłopak. — »Dzień w dzień, a my musimy robić!« dodał z żalem. Policya dzieliła się zdobyczą i ochraniała złodziei. Z jej powodu nie znalazłem moich rzeczy a gdym wskazał na niewłaściwe zachowanie się policyi sędziemu śledczemu, to miałem tyle z tego powodu nieprzyjemności i tylem stracił czasu, że sam poczułem się w końcu winnym i prześladowanym... Wyobrażam sobie, co cierpieli ludzie prości, kiedy ośmielali się skarżyć. Pamiętne są procesy koniokradów w Płocku, proces Kiriczenki w Radomiu, sprawa jawnych grableży drogowych w powiecie nowomińskim, dokonywanych pod obroną tamtejszej policyi... Sprawa rozboju w Zawierciu i okolicach z udziałem strażników... Wszystkie one skończyły się mniej lub więcej szczęśliwie dla policyantow. Ukarano ich lekko i nie wielu.
Każdy z nas pamięta, że w ostatniem dziesięcioleciu złoczyńcy trzymali wprost w oblężeniu przedmieścia większych naszych miast, Łodzi i Warszawy, że z chłopów, jadących na targi pobierali grabieżcy regularne opłaty...
W atmosferze ciemnoty i niewoli ogromna, wybornie zorganizowana złodziejsko-policyjna kammora rozrastała się na naszym organiźmie społecznym rozkosznie, jak grzyb, jak liszaj trujący... W miarę jej rozkwitu doskonaliły się jej sposoby i uzbrojenia, pierwotny kij i nóż zamieniały się zwolna na broń palną. Już pan Krwawnicki z Zawiercia miał w swej partyi strzelców i pisał do wybranych przez się ofiar: »wielmożny panie proszę grzecznie tysiąc rublów, albo pana zarżnę!« Sam czytałem tę kartę wówczas, kiedy o bojowcach jeszcze nikt nie słyszał.
Twierdzę stanowczo, że idąc po tej drodze znaleźlibyśmy się wcześniej, czy później w położeniu Elizawietgradu, gdzie na rok przed rewolucyą mieszkańcy z powodu rozbojów nosa w nocy z domu pokazać nie śmieli, że odbywałyby się u nas te same co na Kaukazie i Syberyi napady na sklepy, poczty i pociągi[4], że bandy »chunchuzow i psu-hań-doń’gów«, grasowałyby u nas nie gorzej, niż w Chinach i Korei, gdyż rozwój bandytyzmu zawsze idzie w parze z rozwojem biurokracyi i wieńczy go jak naturalny owoc i kwiat. Im samowola biurokratyczna jest większą, im słabszemi są, kontrola i wpływ społeczeństwa w państwie, tym wspanialej organizują się w niem i cieszą powodzeniem rozboje! Moglibyśmy nie mieć ani jednego bojowca, ani jeden wyraz socyalistyczny mógł nie rozbrzmieé u nas w powietrzu, a mielibyśmy bandytyzm nie mniej wspaniały, niż dzisiaj. Bezstronny postrzegacz zgodzi się z tem niechybnie. Rewolucya jedynie przyspieszyła ten proces i cokolwiek zmieniła go. — Pierwszym odruchem przebudzonego ludu był rozumie się napad na swych najbliższych i odwiecznych dręczycieli, na rabusiów. Nastały dla nożowców, złodziei, koniokradów i sutenerów krwawe dni, rzezie i samosądy. Wówczas rewolucya miała zaledwie kosy i »pistole« domowej roboty; nieprzyjaciele jej bronili się rewolwerami. Gdzie pobytowców było dużo, wiązali się oni z policyą i odgrywały się okropne sceny, odwetu... Pamiętne są utarczki na ulicach Siennej, Towarowej, Dzikiej... »Broni!.. broni!...« wołali z rozpaczą robotnicy do swych organizacyj. Czy i wowczas dostarczyli broni złodziejom »bojowcy«, jak to następnie bezczelnie twierdzili rozmaici »wyklinacze?« Na nieszczęście nie mieli jeszcze jej sami. Należy przypuszczać, że zgodnie z popytem byli i są zawsze dostarczycielami broni i wszelkich innych rzeczy bandytom rozmaici Bigle i Połanieccy, którzy przecież umieją skupywać w czasie głodu zboże, aby zarobić na klęsce ludności, lub umieją mrozić umyślnie w zimie miasta, aby zedrzeć miliony za węgiel. Ci panowie nie cofną się, dla zysku przed niczem a handel bronią, obecnie w Królestwie, to bez żartów »złoty interes«.
Jeżeli broń i żywność można przemycić do obleganej twierdzy, to dla czegóż nie można jej dostarczyć do otwartego na wsze strony kraju. I dlatego dziś pomimo stanu wojennego o browninga i mauzera łatwiej w Polsce, niż przed dwoma laty i będzie coraz łatwiej w miarę jak będzie rosło zapotrzebowanie płynące z poczucia, że jedynie z bronią w ręku można skończyć z całem tem piekłem biurokracyi, bandytyzmu, bratobójczych mordów i gospodarczego bezładu...
Wolności, za jaką bądź cenę wolności!
Stało się, że robotnicy, choć źle uzbrojeni, wyparli z swoich dzielnic złodziei. Na Woli, gdzie przedtem o zmroku nikt już nie był pewny życia, ustały zabójstwa i rozboje... To samo w innych dzielnicach. Chłopi rozpędzili i wymordowali złodziejskie organizacye po wsiach. Łotrzy w szalonym popłochu rozbiegli się i ukryli w bogatych miejskich dzielnicach, które przedtem odwiedzali jedynie chwilowo. Tu rychło przedzierzgnęli się w bandytów, przystosowali do innego otoczenia, inaczej uzbroili i odziali. Wyszło to im na dobre raz dla tego, że bogatsze zbierali łupy, po drugie dla tego, że na słabszy trafiali opór, niż wśród zrewolucyonizowanego ludu. Porośli w pierze, zaczęli kupować broń dobrą i drogą, przejmować się kulturą »podfilipskich«, odwiedzać` wielkopańskie szyneczki, opłacać drogie kokoty, umieszczać »oszczędności« w bankach... Dlaczego nie: wszak nie tylko Rzędziany i Kiemlicze miewali zakopane w ziemi »skarbczyki«, lecz nie wstydzili się tego i Skrzetuscy i Kmicice!?...
Złodzieje mają czas i pilnie czytają kryminalne kroniki, sensacyjne powieści i procesy. Przecież nawet słynny okrzyk »ręce do góry« przybył do nas z Ameryki (hand up!), gdzie napady na pociągi i banki odbywają się co rok w taki sam jota w jotę sposób, jak to urządziła słynna banda zbójecka, która ośmieliła się zapożyczyć u socyalistów tytuł »Zmowy Robotniczej«. Złodzieje mają doskonałą pamięć zawodową i daremnie »wyklinacze« przypisują bojowcom rozmaite ich »nauki« — bojowcy nigdy nie używali tego okrzyku, gdyż uważają siebie za żołnierzy wolności i spotykają nieprzyjaciela z bronią w ręku napadają nań wprawdzie znienacka, jak partyzanci, ale nie troszczą się o to, czy ci mają oręż, czy nie, czy trzymają ręce do góry; czy przed sobą.
Dopóki rabunki, grabieże, morderstwa trapiły lud pracujący, prasa nasza mówiła o nich mało i półgębkiem, »przeklinacze« nie rzucali gromów, nie wskazywali na zagładę; »pokoleń...« Dopiero gdy bandyci zaczęli grasować w bogatych dzielnicach, wszczęła się w gazetach niezmierna wrzawa: gwałtu, świat się wali! A jednak liczba morderstw i kradzieży niewiele przewyższa dawne, długie litanie robotnicze. Zaczęto szukać niezwłocznie przyczyny i znaleziono ją... w socyalizmie. W tym samym socyalizmie. który prześladowany i ścigany pouczał masy tajemnie od dziesiątków lat, kiedy jeszcze nie śniło się o tem ani »oświatowcom« ani »organicznikom«, że trwałe polepszenie ich doli możliwe jest jedynie przy zmianie całego systemu gospodarczego, że wolność polityczna jest koniecznym warunkiem tej zmiany, a w programie Polskiej Partyi Socyalistycznej ten socyalizm dowodził, że tylko niepodległość Polski pozwoli zaprowadzić w niej ład ekonomiczny, planową wytwórczość, racyonalne prawodawstwo, ochronę pracy i uczyni kulturę polska, służebnicą warstw pracujących... Ten to socyalizm zdaniem oszczerców, okazał się nauczycielem bandytów!... Dlatego, że kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu nicponiów zakradło się do organizacyi socyalistycznych nie tylko zresztą socyalistycznych, gdyż bandyci byli i wśród narodowców, nie mieli ich jedynie postępowcy, którzy wogóle nie mają wcale organizacyi — — — dla tego tylko, że setka szantażystów poczęła wzorem rewolucyonistów zbierać pieniądze, fałszując ich odezwy i pieczęci; dlatego tylko, że bandyci przyswoili sobie pozory i hasła socyalistyczne — okrzyknięto bandytami socyalistów a przedewszystkiem najdzielniejszą, najofiarniejszą ich część — bojowców.
Za życia opluto bohaterów, którzy oddawali duszę za wolność i szczęście współbraci! Rząd skwapliwie skorzystał z tych dobrowolnych usług urodzonych niewolników i świadomie zaczął mieszać, nazywać i tracić razem zbrodniarzy i świętych... W tym wrzasku, który nadawał sobie pozory moralnego oburzenia, zapomniano o niezmiernej nędzy, braku pracy, o przymusowej bezczynności tysięcy ludzi, wywołanych wojną i wstrząśnieniami politycznemi zapomniano o niezmiernem zaniedbaniu i ciemnocie, w jakie pogrążone były te tłumy dzięki dotychczasowemu egoizmowi i lękliwości klas posiadających, dzięki uciskowi obcej biurokracyi; zapomniano o złym przykładzie, jakim im przez dziesiątki lat dawano z góry, gdzie bogacenie się za jaką bądź cenę i używanie, były panującemi hasłami, zapomniano, że zbrodnia, że afekty społeczne zawsze i wszędzie ubierają się w najjaskrawsze, najsilniejsze barwy epoki, że w czasach wojen religijnych pokrywają się one mistycznemi zawołaniami, w czasach pracy organicznej uprawiają pokojową lichwę, defraudacyę, fałszywe bankructwa, skomplikowane kradzieże, a ujście swej krewkości dają wówczas w pojedynkach, czy to na noże, czy na pistolety...
Czy pan Świętochowski, ideolog owego okresu, bierze na siebie odpowiedzialność za wszystkich zbiegłych kasyerów i cichych »czerwiennych waletów?« Był czas, że pomawiano go o to, jako »pozytywistę«, lecz wyparł się tego z oburzeniem.
Czy pan Henryk Sienkiewicz odpowiada za mordy pojedynkowe, jakie grasowały wśród nas niedawno, jak istotna zaraza?
Dla czegóż ci panowie zrzucają odpowiedzialność na rewolucyonistów i socyalistów za mimiczne zapożyczenie od nich haseł przez zbrodnię obecną?
Co to jest: zła wola czy oszalałe ze strachu krótkowidztwo? Nie tędy droga, szanowni Panowie! Stare wasze oczy już nie dowidzą i dlatego przebaczamy wam wasze okrutne i złośliwe oszczerstwa!... A do stropionych waszymi wrzaskami dusz szlachetnych ale chwiejnych, zwrócimy się ze słowami: zamiast gniewać się, rozpaczać i przeklinać, zamiast roztaczać przedwcześnie pesymistyczne żale i biadania, połączcie się lepiej z nami i pomóżcie nam co rychlej zdobyć niepodległość... Niech w walce zginie połowa naszych bogactw, my wolni rychło z reszty zbudujemy ojczyznę, i lepszą, i milszą, i sprawiedliwszą... Bandytyzm i bezład znikną jak sen. Wytępią ich nie nawerbowani z Sokołów »udoskonaleni« policyanci, nie karne ekspedycye i kaźnie socyalistów, lecz bujna praca twórcza...
Będziemy wznosić pośpiesznie słoneczne, przestronne, skanalizowane i oświetlone dzielnice robotnicze; zbudujemy tysiące szkół, bibliotek, muzeów, szpitali; wytkniemy nowe drogi i kanały, po których z końca w koniec kraju przelewać się będzie bogactwo, jak zdrowa krew, uwłaszczymy chłopów i stworzymy w ten sposób olbrzymi i niezależny rynek wewnętrzny dla naszego nadrujnowanego przemysłu, karmiciela robotników wiejskich, Nie będzie on już zależny od kiwnięcia palcem obcego ministra... Tłumy robotników i włościan, oświeconych i poważnych, będą czuwały nad czynnościami obieralnych przez nich urzędników... Znikną zwolna kłótnie, swary, drapieżność... Do serc zstąpi życzliwość... Silne namiętności znajdą szlachetne ujście w broniącej kraju od najeźdźców milicyi, w niebezpiecznych wyprawach w głąb kopalń i gór...
Ojczyzna po stuletniej niewoli uśmiechnie się nareszcie słonecznym, dobrym uśmiechem...
A wtedy wy przyjdziecie płakać na mogiłach poległych w walce bohaterów...
Takie jest marzenie socyalisty. —






  1. »Ogniem i Mieczem« str. 33 (wydane jubileuszowe).
  2. Szajnocha, »Królewięta«.
  3. Dla przykładu wskażę na słynną sprawę Stamirowskiego, który zupelnin jak herszt »Zmowy Robotniczej« był istotnie z początku powstańcem, miał pod swem dowództwem szwadron jazdy, potem pod błahym pozorem wyłamał się z pod władzy naczelników, poprowadzi partyzantkę na własną rękę i zamienił się w prostego rozbójnika, straconego w końcu przez rodaków. (Patrz; ›Dzieje 1063 roku“ przez autora „Historyi dwóch ia “. T. Il, str. 29).
  4. Patrz W. Sieroszewski: „Na daleki Wschód“ str. 42.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.