<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Trybuna | |
Pochodzenie | Trybuna (1906) | |
Redaktor | Tadeusz Bobrowski | |
Wydawca | Tadeusz Bobrowski | |
Data wyd. | 1 grudnia 1906 | |
Druk | Drukarnia Narodowa w Krakowie | |
Miejsce wyd. | Kraków | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
KRAKÓW, 1 GRUDNIA 1906.NR. 3.
TRYBUNA
WYCHODZI 1 i 15 KAŻDEGO MIESIĄCA
TREŚĆ:
Warunki prenumeraty na ostatniej stronie.
Adres Redakcyi i Administracyi: Kraków, Retoryka l2.
|
Na ostatnim Zjeździe Polskiej Partyi Socyalistycznej z powodu przyjęcia przez Zjazd rezolucyi, stawiającej Wydział Organizacyi bojowej i wszystkich solidaryzujących się z Wydziałem towarzyszy poza obrębem Partyi, kilkunastu uczestników Zjazdu złożyło następującą deklaracyę:
„Wobec przyjęcia przez IX Zjad P. P. S. rezlucyi, stawiającej po za Partyą tak znaczną i poważną jej część, jak członków Organizacyi Bojowej, towarzyszy, którzy czynami, poświęceniem i oddaniem sprawie Partyi naszej zasługiwali na odmienne traktowanie;
Wobec wyraźnie wypowiedzianej ze strony całego szeregu członków Zjazdu chęci doprowadzenia Partyi do rozłamu i usunięcia z niej nietylko członków Organizacyi Bojowej, ale i innych towarzyszy;
Wobec tego, że pretekstem dla takiego dobrowolnego rozrywania Partyi i niszczenia solidarności tej części proletaryatu polskiego, która do chwili dzisiejszej złączona była pod sztandarem P. P. S. — służy nieraz zupełnie fałszywe przedstawianie poglądów zarówno niżej podpisanych, jak i wielu innych towarzyszy;
Niżej podpisani delegaci na IX Zjazd P. P. S. stwierdzają, że zdaniem ich:
1) W walce o zniesienie wyzysku; kapitalistycznego i zwycięstwo socyalizmu, prowadzonej przez proletaryat kraju naszego, w solidarnej łączności z proletaryatem wszystkich krajów, jedynym ustrojem politycznym, który odpowiada klasowym interesom ekonomicznym, politycznym, społecznym i kulturalno-narodowym klasy robotniczej, jest niepodległa republika demokratyczna polska;
2) Że zdobycie tego ustroju stanowi i nadal pierwszy punkt programu politycznego P. P. S.;
3) Że w dzisiejszym okresie rewolucyjnym, dopóki stan sił proletaryatu i warunki zewnętrzne nie pozwalają nam na zupełne zwycięstwo i osiągnięcie celu powyższego, walka rewolucyjna toczy się o obalenie caratu i zdobycie dla kraju jak najdalej idącego prawno-państwowego usamodzielnienia, jak to było niejednokrotnie przez przedstawicieli P. P. S. na zjazdach i radach jednomyślnie, aczkolwiek w różnej formie stwierdzone;
4) Że cel dopięty być może tylko na drodze walki rewolucyjnej;
5) Że taka walka winna być prowadzona w zupełnej solidarności z resztą proletaryatu państwa;
6) Że ta solidarność nietylko nie wyklucza własnych haseł politycznych proletaryatu naszego, ale walka może być prowadzona skutecznie tylko wtedy, gdy hasła partyi będą w zgodzie z wszystkiemi potrzebami klasy robotniczej;
7) Że ostatecznym wyrazem tej walki musi być zbrojne powstanie proletaryatu kraju naszego przeciwko rządowi carskiemu, powstanie, dokonane w chwili; gdy pod naciskiem ruchu rewolucyjnego w całem państwie oraz rozkładu wewnętrznego, carat nie będzie w stanie obronić się przed atakiem rewolucyi;
8) Że do takiego zbrojnego powstania proletaryatu dojść nie można bez poprzedniego długiego okresu wyszkolenia proletaryatu w walce, jego ubojowienia i zaprawienia do walki;
9) Że i wszystkie etapy, przez które przechodzi ruch rewolucyjny, wymagają ciągłej bojowej gotowości proletaryatu;
10) Że akcya taka musi być prowadzona planowo, a wyrazem tej planowości nie może być co innego, jak organizacya bojowa, obejmująca jaknajszersze masy.
Niżej podpisani protestują jaknajenergiczniej przeciwko wszelkim próbom sprowadzenia Partyi z tej drogi rewolucyjnej, którą ona szła dotąd i która wynika logicznie z jej programu.
Protestują przeciwko rozbijaniu Partyi w chwili tak ciężkiej, jak dzisiejsza.
Stwierdzają, że znaczna część delegatów, pozostałych na Zjeździe, co do poglądów swoich prawie nic już nie ma wspólnego z programem P. P. S., w żadnym wypadku jej prawdziwych dążności nie reprezentuje, a w ciągu ostatniego, 2-letniego okresu istnienia Partyi stale i systematycznie sprzeciwiała się propagowaniu tych dążności wśród proletaryatu, oraz świadomie zaniedbywała szerzenia w prasie i agitacyi naszych podstawowych postulatów politycznych.
Niżej podpisani wyrażają przeświadczenie, że ogół proletaryatu kraju naszego te ich poglądy podzieli, uważają Zjazd za frakcyjne zebranie części towarzyszy i apelują do opinii wszystkich zorganizowanych towarzyszy“.
Deklaracyę podpisali:
Delegat Wydziału Technicznego.
Gość na Zjeździe z Wydziału Technicznego.
Delegat Komitetu Zagranicznego.
Delegat Okręgu Zagłębia. Delegat Okręgu Kielce.
3 Delegaci Okręgu Częstochowa.
Delegat Okręgu Warszawa Podmiejska.
Delegat Okręgu Płock. Delegat Okręgu Łowicz.
Delegat okręgu Kijowa.
Powstrzymując się na razie od wszelkich uwag i komentarzy, do sprawy tej wrócimy w numerze najbliższym i omówimy ją szczegółowo.
Marya Markowska.
Krwawy siew.
Towarzyszom Bojowcom
hołd i cześć. Po polach błądzą duchy łez ***
Zapomniane ciche smętne groby! Wichrowe loty!... Grają trąbki jak hejnały, ***
Po polach błądzą duchy łez Zapadam w mroki leśnych dróg... W okrwawione strzępy rwało?... Nic tych szeregów nie przełamie!
|
Jakże szalenie musiał nudzić się mistrz Henryk, pisząc ostatnie swe
wypracowanie na temat o »Położeniu w Królestwie«!
W wierszach wprost czuć krokodyle ziewanie, myśli wyszarzane, jak stare trojaki, toczą się od kropki do kropki bez błysku życia, bez dźwięku uczucia... Przyjacielu Petroniuszu; czyż nie wzdrygasz się na widok tak licho odegranej komedyi? Papo Pławicki, poco udawać na starość szaloną do ojczyzny namiętność? Dobre i to, że dochowałeś jej wiary pod okiem żandarmów!...
Ponieważ wszystko, co powiedziałeś, mistrzu, powiedzieli już inni, nie nudziłbym Cię swemi uwagami, gdyby nie... bandytyzm. Wprawdzie i o bandytyzmie wrzeszczeli nie mało też »inni« i, korzystając z ogólnego przerażenia i zamętu, łgali, oczerniali swych przeciwników, przeklinali »bojowców«, przeklinali nawet całe »pokolenie«... Ale »tamci« rzecz wiadoma, mścili się w ten sposób za swą obrażoną niebosiężną pychę, są więc w porządku. W dodatku mieli mały zaledwie sklepik z ideową konfekcyą i na handelku hasłami dorobili się niewielkiej fortunki. Ty zaś co innego... Ty napisałeś... trylogię!
Dziwno mi zaiste, że przy Swej wszechstronnej wiedzy i umysłowej bystrości, wskazując na źródła bandytyzmu, przemilczałeś zupełnie o swych dziełach. Wszak literatura polska nie posiada dzikszych i okrutniejszych wzorów nad te, którymi usiane są Twe, mistrzu, historyczne powieści?! Krew szeroką rzeką przelewa się przez stronice tych książek, tysiące ócz zachodzi bielmem śmierci, tysiące ciał pręży się wciąż w dreszczach konania.
Pamiętacie wbicie na pal Azyi:
...„Konie ruszyły: wyprężone sznury pociągnęły za nogi Azyi. Ciało jego sunęło się przez mgnienie oka po ziemi i trafiło na zadzierzyste ostrze. Wówczas ostrze poczęło się w nim pogrążać i jęło się dziać coś strasznego, coś przeciwnego naturze i człowieczym uczuciom. Kości nieszczęśnika rozstępowały się, ciało darło się na dwie strony; ból niewypowiedziany, tak straszny, że graniczący niemal z potworną rozkoszą, przenikał jego jestestwo. Pal pogrążał się głębiej i głębiej. Tuhay-beyowicz zwarł szczeki, wreszcie jednak nie wytrzymał — zęby jego wyszczerzyły się okropnie, a z gardzieli wydobył się krzyk: A! a! a! — do krakania kruka podobny.
— Wolno! — skomenderował wachmistrz.
Azya powtarzał swój straszny krzyk coraz szybciej.
— Kraczesz? — spytał wachmistrz.
Poczem krzyknął na ludzi:
— Równo! stoj! Ot, i już! — dodał zwracając się do Azyi, który umilkł nagle i tylko rzęził głucho.
Szybko wyprzężono konie, zaczem podniesiono pal, gruby jego koniec spuszczono w umyślnie przygotowany dół i poczęto obsypywać go ziemią, Tuhay-beyowicz patrzał już z wysoka na tę czynność. Był przytomny...“
Ale autorowi mało tego, on dalej wyciąga żyły z czytelników i drażni ich nerwy do histeryi.
...„po chwili wachmistrz zbliżył się do pala z świdrem w ręku i zawołał na stojących:
— Podsadzić mię!
Dwóch silnych chłopów podniosło go ku górze Azya począł patrzeć na niego z bliska, mrugając ciągle, jakby chciał poznać, co to za człowiek wspina się aż do jego wysokości. Tymczasem wachmistrz rzekł:
— Pani wybiła ci jedno oko, a ja sobie ślubowałem, że ci wywiercę drugie.
I to rzekłszy, zapuścił ostrze w źrenicę, zakręcił raz i drugi, a gdy powieka i delikatna skóra, otaczająca oko, owinęła się już naokół skrętów świdra — szarpnął“...
Mało tego: dragoni, odchodząc, zapalają żywe ręce skatowanego nieprzyjaciela...
Albo pamiętacie w »Potopie« scenę, gdy Kmicic przypieka płonącym kwaczem twarz i boki Kulikowskiego aż »swąd spalonego ciała począł rozchodzić się po stodole...«
W »Krzyżakach« dreszcz wstrętu i grozy budzi opis wyrywania języka i wypalania gorącą smołą oczu Jurandowi. Dziwne i dzikie są szczegóły boju czecha Hlawy z van Kristem: ...»pchnął nieszczęśnika dwukrotnie w gardło, kierując ostrze w dół ku środkowi piersi. Wówczas źrenice van Krista uciekły w głąb czaszki, ręce i nogi poczęły trzepać śnieg, jakby go chciały, oczyścić z popiołu, po chwili jednak wyprężył się — i pozostał nieruchomy, wydymając tylko jeszcze pokryte krwawą pianą wargi i krwawiąc nadzwyczaj obficie«.
Straszne w swem okrucieństwie, są postacie Luśni, Soroki i tylu innych, którzy zarzynają wprost ludzi jak woły (str. 316 »Pan Wołodyjowski«).
A pamiętacie scenę w cyrku w »Quo vadis«?
I tak co krok, na każdej niemal stronicy dzikie, okrutne obrazy, mordy i grabieże z drobiazgową opisane szczegółowością.
— Takie były czasy, takie były obyczaje... Wierność historyczna tego wymaga! tłomaczy się miejscami autor.
Wierność historyczna?! Dlaczegóż więc autor wypuścił ze swych opowieści dolę chłopa polskiego? Dla czego łudzi czytelnika pozorem, że te wszystkie romantyczne, miłosne i wojenne przygody wiszą w kryształowem powietrzu sprawiedliwej Rzeczypospolitej a nie opierają się na pańszczyźnianej gnojówce? Dlaczego sfałszował przysięgę Jana Kazimierza? Dlaczego milczy lub mówi bardzo skąpo o krzywdach rusinów? Dlaczego broni wojny zaborczej na Ukrainie?!
O nie: sumienności historycznej nie doszukać się w powieściach Sienkiewicza!
Nie robię mu z tego zarzutu, gdyż sztuka inne ma cele i sposoby niż nauka, ale odpieram tłomaczenie autora. Nie skrupulatność dziejopisarska podsuwała mu wciąż pod pióro rzeczy okropne lecz poprostu demagogia artystyczna — wiedział, że tłumy żądne są tych widowisk że kryminalne romanse są najpoczytniejsze. Opisywał przecie te same czasy T. Jeż, opisywali wojnę Adam, Zola, Tołstoj, Mickiewicz i Żeromski i oddali jej grozę z niemniejszą potęgą, a potrafili uniknąć... sadyzmu.
Z drugiej strony słyszałem w więzieniach bajarzy, których zbrodniarze najmują, by skracali im długie wieczory. Wyznaję, iż jedynie ich opisy dorównywają w mistrzowstwie sienkiewiczowskim obrazom morderstw, tortur, gwałtów, dreszczów konania rozmaitych ciał rzniętych, gniecionych, palonych, rozpłatanych...
Więc może dzieła Sienkiewicza przesiąka jaka boleść wszechludzka albo gorąca, głęboka miłość do ojczyzny, które wynagradzają powyższe, ich wady ideowe i uczuciowe? Bynajmniej. Jedyny filozoficzny jego utwór »Bez dogmatu« jest »romansem rozciętego na trzy części włoska kobiecego«, jak dowcipnie o nim wyraził się w swoim czasie Anatol France. Wzniosłej mickiewiczowskiej miłości ojczyzny śladu niema w tych dziełach. Ulubiony bohater Sienkiewicza, podawany przezeń za wzór męża stanu, to słynny Jarema Wiśniowiecki, który kazał zbuntowanych rusinów mordować, »tak, by czuli, że umierają«. Sienkiewicz wie o tem, gdyż pomieszcza w dopiskach nawet jakieś pseudo-naukowe, aptekarskie sprostowanie[1]. Nie może również nie wiedzieć Sienkiewicz, że ten Jarema na sejm Pradze sprowadził 4.000 swoich »rezuniów«, aby rozpędzili posłów, jeżeli zapadną uchwały nie po myśli jasnego księcia pana[2]. Każdy z tych wychwalanych przez Sienkiewicza »królewiąt« miał aż nazbyt często na ustach dobro Rzeczypospolitej, ale historya wykazała, że za takie uważali wyłącznie własne wpływy, własne dochody i własną pychę... Wszak i targowiczanie zasłaniali się dobrem Rzeczypospolitej a przecież z ich winy dziś walczymy o niepodległość ojczyzny z tak straszną męką i trudem... Zimno, sztucznie, po aktorsku brzmią również patryotyczne tyrady włożone przez autora w usta Skrzetuskich, Wołodyjowskich, Ketlingów i t. d. Kmicic, choć też od czasu do czasu coś tam mówi o Polsce, ale dobija się głównie... zbawienia duszy i miłości Oleńki... Pycha, mściwość, lubieżność oraz chciwość — oto główne sprężyny typów sienkiewiczowskich. Domieszka uczuć szlachetnych, myśli wzniosłych jest tak małą, że nigdy nie przekracza »dozwolonego przez cenzurę« kresu. Niezmierne powodzenie jego, dzieł było wyrazem głębi naszego upadku. Wdzięczni byliśmy mu, że, dzięki jego sensacyjnym romansom, obcy znowu mówią o nas, wymazanych ze spisu żywych narodów. Ale była to sława herostratowa. Gdyby w przyszłości historyk chciał sądzić o naszych ideałach i upodobaniach z dzieł Sienkiewicza, ciężko by nas pokrzywdził. A przyznanie temu poecie »Ognia i miecza: nagrody Nobla, miłośnika wieczystego pokoju, przedstawia się jak gorzka losu ironia i zostanie nigdy nieodgadnioną, zagadką. Chyba przypuścimy, że sędziowie w ten sposób chcieli wyrazić swe współczucie narodowi polskiemu, wstępującemu w nowy okres ostrej walki o wolność, walki potępionej obecnie przez pana Sienkiewicza.
Pana Sienkiewicza przestrasza bandytyzm, w który według niego przerodził, się polski socyalizm!...
Bandytyzm zawsze towarzyszył wszelkim wojnom i ruchom zbrojnym. Pan Sienkiewicz sam to nie raz opisuje. Pan Sienkiewicz kłamie, twierdząc, że nie było bandytyzmu w 63 roku. Spotkałem na Syberyi wielu ówczesnych wygnańców, którzy opowiadali mi że bandy zbójeckie, podszywające się pod powstańców, były plagą ruchu i że powstańcy musieli z niemi walczyć równie krwawo i bezwzględnie jak teraz walczą z bandytami P. P. S-owi bojowcy. Tylko, że poniewaź powstanie odbywało się przeważnie na wsi, więc i bandytyzm kwitł na wsi[3]. Gdybym podzielał socyologiczne poglądy p. Sienkiewicza, musiałbym twierdzić na podstawie obrazów, zaczerpniętych z jego dzieł, których małe próbki przytoczyłem, że jest on ojcem bandytyzmu w Polsce. Propaganda opisywanych przezeń uczuć i pojęć prowadzona była o wiele energiczniej i szerzej niż propaganda socyalizmu i o wiele była dla tłumów przystępniejsza. Trylogię czytały już nie dziesiątki tysięcy, lecz krocie a może miliony, W rezultacie tej artystycznej propagandy grabieży i mordu pojawili się współcześni Kiemlicze, Rzędziany, Bogdańce, Czatany i inni łotrzykowie, których łupieżcze fortele ogromnie zostały spopularyzowane w oczach tłumów, dzięki pełnym humoru ich opisom. Gdyby tak było, jak dowodzi p. Sienkiewicz, rada na bandytyzm byłaby równie prosta, jak jego objaśnienia: należy wyłapać bandytów, wytępić socyalizm i... spalić trylogię.
Szkoda, że bandytyzm jest zjawiskiem o wiele więcej skomplikowanem, że więc nie usuną go ani udoskonaleni łapacze i policyanci, ani zabójczo-oszczercze artykuły rzucane przez »wyklinaczy« na głowy rewolucyjnych szermierzy i bojowców, że nie usunie go nawet zniszczenie pereł naszej literatury...
Każdy naród chowa w swych głębiach przeżytki swojej przeszłości. Wiadomo, że obyczaje i budowle, wzory i odzież, uczucia i pojęcia warstw uprzywilejowanych, po kilku wiekach odnajdują się wśród ludu prostego, że bajki opowiadane obecnie po chałupach były ongi książkowemi powieściami, uciecha możnych i ukształconych.
Na długo przed rewolucyą mieliśmy »nożowców«.
Ktokolwiek uważniej przyjrzał się temu zjawisko, przyzna, że nie byli to zwykli opryszkowie, że w wielu swych cechach i obyczajach zdradzali bliskie pokrewieństwo z naszą szlachtą z siedemnastego stulecia, Ta sama krewkość, ta sama pogarda dla śmierci, ran i uszkodzeń ciała, ta sama brawura, śmiałość i zadzierżystość, ta sama czułość na najmniejszą obrazę czci, lub przytyk osobisty. Mieli »nożowcy« swój własny kodeks honorowy i własny język, gdzie sienkiewiczowskie wyrażenia: »prać« »usiec«, »zbigosować«, »prasnąć« zastapione były przez bardziej spółczesne synonimy: »przeświecić«, »zakantopić«, »chlajnąć« i t. d. »Nożowcy« — zabijali ludzi jak muchy, ot tak, często niewiadomo po co, aby spróbować nowego sztyletu, jak Sykaryjczycy w Jerozolimie w okresie wojen rzymskich. Grasowali oni długo, nadręczyli i namordowali moc roboczego ludu, ale zwrócono na nich uwagę dopiero wtedy, kiedy wdarli się na Marszałkowską, ulicę i Nowy Świat.
Z jakim zachwytem ludzie ci musieli czytać lub słuchać sienkiewiczowskich opowieści, gdzie poznawali samych siebie? Jakiego artystycznego wykończenia nabierały ich zbrodnicze instynkty, zapłodnione urokiem poezyi. O tak, pan Sienkiewicz szczodrą ręką siał kult gwałtu, przemocy, grabieży... Umiejętnie podniecał i kształcił wyobraźnię przyszłych bandytów i dlatego bandyci u nas są tak niesłychanie śmiali i pewni siebie.
Zakon »nożowców« — bezpośrednio stykał się i silnie oddziaływał na obszerną klasę złodziei, koniokradów, grabieżców zawodowych, jaka zorganizowała się w całym kraju pod opieką policyi rosyjskiej. Wiadomo, iż chłop nasz i robotnik z dawien dawna opłacali potrójny stały haracz: carowi podatki, urzędnikom rosyjskim łapowki i okup złodziejom. Pewnego razu, jeszcze przed rewolucyą, grubo mię okradziono. Szukając swych rzeczy, trafiłem do złodziejskiej wsi. Główny herszt mieszkał jak włókowy gospodarz: w oknach firanki, kwiaty, pierzyny zasiane wysoko na łóżku, w szafie wiejska »palita« i kaftaniki kobiece na jedwabiu... Pokazano mi klub złodziejski i opowiedziano o ich obyczajach i życiu... »W jednej kieszeni rewolwert, w drugiej kieszeni rewolwert, a na kamizeli dwa złote zegarki... I tak sobie tu chodzą... spacerują!.. Po tej drożce!...« tłomaczył mi młody chłopak. — »Dzień w dzień, a my musimy robić!« dodał z żalem. Policya dzieliła się zdobyczą i ochraniała złodziei. Z jej powodu nie znalazłem moich rzeczy a gdym wskazał na niewłaściwe zachowanie się policyi sędziemu śledczemu, to miałem tyle z tego powodu nieprzyjemności i tylem stracił czasu, że sam poczułem się w końcu winnym i prześladowanym... Wyobrażam sobie, co cierpieli ludzie prości, kiedy ośmielali się skarżyć. Pamiętne są procesy koniokradów w Płocku, proces Kiriczenki w Radomiu, sprawa jawnych grableży drogowych w powiecie nowomińskim, dokonywanych pod obroną tamtejszej policyi... Sprawa rozboju w Zawierciu i okolicach z udziałem strażników... Wszystkie one skończyły się mniej lub więcej szczęśliwie dla policyantow. Ukarano ich lekko i nie wielu.
Każdy z nas pamięta, że w ostatniem dziesięcioleciu złoczyńcy trzymali wprost w oblężeniu przedmieścia większych naszych miast, Łodzi i Warszawy, że z chłopów, jadących na targi pobierali grabieżcy regularne opłaty...
W atmosferze ciemnoty i niewoli ogromna, wybornie zorganizowana złodziejsko-policyjna kammora rozrastała się na naszym organiźmie społecznym rozkosznie, jak grzyb, jak liszaj trujący... W miarę jej rozkwitu doskonaliły się jej sposoby i uzbrojenia, pierwotny kij i nóż zamieniały się zwolna na broń palną. Już pan Krwawnicki z Zawiercia miał w swej partyi strzelców i pisał do wybranych przez się ofiar: »wielmożny panie proszę grzecznie tysiąc rublów, albo pana zarżnę!« Sam czytałem tę kartę wówczas, kiedy o bojowcach jeszcze nikt nie słyszał.
Twierdzę stanowczo, że idąc po tej drodze znaleźlibyśmy się wcześniej, czy później w położeniu Elizawietgradu, gdzie na rok przed rewolucyą mieszkańcy z powodu rozbojów nosa w nocy z domu pokazać nie śmieli, że odbywałyby się u nas te same co na Kaukazie i Syberyi napady na sklepy, poczty i pociągi[4], że bandy »chunchuzow i psu-hań-doń’gów«, grasowałyby u nas nie gorzej, niż w Chinach i Korei, gdyż rozwój bandytyzmu zawsze idzie w parze z rozwojem biurokracyi i wieńczy go jak naturalny owoc i kwiat. Im samowola biurokratyczna jest większą, im słabszemi są, kontrola i wpływ społeczeństwa w państwie, tym wspanialej organizują się w niem i cieszą powodzeniem rozboje! Moglibyśmy nie mieć ani jednego bojowca, ani jeden wyraz socyalistyczny mógł nie rozbrzmieé u nas w powietrzu, a mielibyśmy bandytyzm nie mniej wspaniały, niż dzisiaj. Bezstronny postrzegacz zgodzi się z tem niechybnie. Rewolucya jedynie przyspieszyła ten proces i cokolwiek zmieniła go. — Pierwszym odruchem przebudzonego ludu był rozumie się napad na swych najbliższych i odwiecznych dręczycieli, na rabusiów. Nastały dla nożowców, złodziei, koniokradów i sutenerów krwawe dni, rzezie i samosądy. Wówczas rewolucya miała zaledwie kosy i »pistole« domowej roboty; nieprzyjaciele jej bronili się rewolwerami. Gdzie pobytowców było dużo, wiązali się oni z policyą i odgrywały się okropne sceny, odwetu... Pamiętne są utarczki na ulicach Siennej, Towarowej, Dzikiej... »Broni!.. broni!...« wołali z rozpaczą robotnicy do swych organizacyj. Czy i wowczas dostarczyli broni złodziejom »bojowcy«, jak to następnie bezczelnie twierdzili rozmaici »wyklinacze?« Na nieszczęście nie mieli jeszcze jej sami. Należy przypuszczać, że zgodnie z popytem byli i są zawsze dostarczycielami broni i wszelkich innych rzeczy bandytom rozmaici Bigle i Połanieccy, którzy przecież umieją skupywać w czasie głodu zboże, aby zarobić na klęsce ludności, lub umieją mrozić umyślnie w zimie miasta, aby zedrzeć miliony za węgiel. Ci panowie nie cofną się, dla zysku przed niczem a handel bronią, obecnie w Królestwie, to bez żartów »złoty interes«.
Jeżeli broń i żywność można przemycić do obleganej twierdzy, to dla czegóż nie można jej dostarczyć do otwartego na wsze strony kraju. I dlatego dziś pomimo stanu wojennego o browninga i mauzera łatwiej w Polsce, niż przed dwoma laty i będzie coraz łatwiej w miarę jak będzie rosło zapotrzebowanie płynące z poczucia, że jedynie z bronią w ręku można skończyć z całem tem piekłem biurokracyi, bandytyzmu, bratobójczych mordów i gospodarczego bezładu...
Wolności, za jaką bądź cenę wolności!
Stało się, że robotnicy, choć źle uzbrojeni, wyparli z swoich dzielnic złodziei. Na Woli, gdzie przedtem o zmroku nikt już nie był pewny życia, ustały zabójstwa i rozboje... To samo w innych dzielnicach. Chłopi rozpędzili i wymordowali złodziejskie organizacye po wsiach. Łotrzy w szalonym popłochu rozbiegli się i ukryli w bogatych miejskich dzielnicach, które przedtem odwiedzali jedynie chwilowo. Tu rychło przedzierzgnęli się w bandytów, przystosowali do innego otoczenia, inaczej uzbroili i odziali. Wyszło to im na dobre raz dla tego, że bogatsze zbierali łupy, po drugie dla tego, że na słabszy trafiali opór, niż wśród zrewolucyonizowanego ludu. Porośli w pierze, zaczęli kupować broń dobrą i drogą, przejmować się kulturą »podfilipskich«, odwiedzać` wielkopańskie szyneczki, opłacać drogie kokoty, umieszczać »oszczędności« w bankach... Dlaczego nie: wszak nie tylko Rzędziany i Kiemlicze miewali zakopane w ziemi »skarbczyki«, lecz nie wstydzili się tego i Skrzetuscy i Kmicice!?...
Złodzieje mają czas i pilnie czytają kryminalne kroniki, sensacyjne powieści i procesy. Przecież nawet słynny okrzyk »ręce do góry« przybył do nas z Ameryki (hand up!), gdzie napady na pociągi i banki odbywają się co rok w taki sam jota w jotę sposób, jak to urządziła słynna banda zbójecka, która ośmieliła się zapożyczyć u socyalistów tytuł »Zmowy Robotniczej«. Złodzieje mają doskonałą pamięć zawodową i daremnie »wyklinacze« przypisują bojowcom rozmaite ich »nauki« — bojowcy nigdy nie używali tego okrzyku, gdyż uważają siebie za żołnierzy wolności i spotykają nieprzyjaciela z bronią w ręku napadają nań wprawdzie znienacka, jak partyzanci, ale nie troszczą się o to, czy ci mają oręż, czy nie, czy trzymają ręce do góry; czy przed sobą.
Dopóki rabunki, grabieże, morderstwa trapiły lud pracujący, prasa nasza mówiła o nich mało i półgębkiem, »przeklinacze« nie rzucali gromów, nie wskazywali na zagładę; »pokoleń...« Dopiero gdy bandyci zaczęli grasować w bogatych dzielnicach, wszczęła się w gazetach niezmierna wrzawa: gwałtu, świat się wali! A jednak liczba morderstw i kradzieży niewiele przewyższa dawne, długie litanie robotnicze. Zaczęto szukać niezwłocznie przyczyny i znaleziono ją... w socyalizmie. W tym samym socyalizmie. który prześladowany i ścigany pouczał masy tajemnie od dziesiątków lat, kiedy jeszcze nie śniło się o tem ani »oświatowcom« ani »organicznikom«, że trwałe polepszenie ich doli możliwe jest jedynie przy zmianie całego systemu gospodarczego, że wolność polityczna jest koniecznym warunkiem tej zmiany, a w programie Polskiej Partyi Socyalistycznej ten socyalizm dowodził, że tylko niepodległość Polski pozwoli zaprowadzić w niej ład ekonomiczny, planową wytwórczość, racyonalne prawodawstwo, ochronę pracy i uczyni kulturę polska, służebnicą warstw pracujących... Ten to socyalizm zdaniem oszczerców, okazał się nauczycielem bandytów!... Dlatego, że kilkunastu, może nawet kilkudziesięciu nicponiów zakradło się do organizacyi socyalistycznych nie tylko zresztą socyalistycznych, gdyż bandyci byli i wśród narodowców, nie mieli ich jedynie postępowcy, którzy wogóle nie mają wcale organizacyi — — — dla tego tylko, że setka szantażystów poczęła wzorem rewolucyonistów zbierać pieniądze, fałszując ich odezwy i pieczęci; dlatego tylko, że bandyci przyswoili sobie pozory i hasła socyalistyczne — okrzyknięto bandytami socyalistów a przedewszystkiem najdzielniejszą, najofiarniejszą ich część — bojowców.
Za życia opluto bohaterów, którzy oddawali duszę za wolność i szczęście współbraci! Rząd skwapliwie skorzystał z tych dobrowolnych usług urodzonych niewolników i świadomie zaczął mieszać, nazywać i tracić razem zbrodniarzy i świętych... W tym wrzasku, który nadawał sobie pozory moralnego oburzenia, zapomniano o niezmiernej nędzy, braku pracy, o przymusowej bezczynności tysięcy ludzi, wywołanych wojną i wstrząśnieniami politycznemi zapomniano o niezmiernem zaniedbaniu i ciemnocie, w jakie pogrążone były te tłumy dzięki dotychczasowemu egoizmowi i lękliwości klas posiadających, dzięki uciskowi obcej biurokracyi; zapomniano o złym przykładzie, jakim im przez dziesiątki lat dawano z góry, gdzie bogacenie się za jaką bądź cenę i używanie, były panującemi hasłami, zapomniano, że zbrodnia, że afekty społeczne zawsze i wszędzie ubierają się w najjaskrawsze, najsilniejsze barwy epoki, że w czasach wojen religijnych pokrywają się one mistycznemi zawołaniami, w czasach pracy organicznej uprawiają pokojową lichwę, defraudacyę, fałszywe bankructwa, skomplikowane kradzieże, a ujście swej krewkości dają wówczas w pojedynkach, czy to na noże, czy na pistolety...
Czy pan Świętochowski, ideolog owego okresu, bierze na siebie odpowiedzialność za wszystkich zbiegłych kasyerów i cichych »czerwiennych waletów?« Był czas, że pomawiano go o to, jako »pozytywistę«, lecz wyparł się tego z oburzeniem.
Czy pan Henryk Sienkiewicz odpowiada za mordy pojedynkowe, jakie grasowały wśród nas niedawno, jak istotna zaraza?
Dla czegóż ci panowie zrzucają odpowiedzialność na rewolucyonistów i socyalistów za mimiczne zapożyczenie od nich haseł przez zbrodnię obecną?
Co to jest: zła wola czy oszalałe ze strachu krótkowidztwo? Nie tędy droga, szanowni Panowie! Stare wasze oczy już nie dowidzą i dlatego przebaczamy wam wasze okrutne i złośliwe oszczerstwa!... A do stropionych waszymi wrzaskami dusz szlachetnych ale chwiejnych, zwrócimy się ze słowami: zamiast gniewać się, rozpaczać i przeklinać, zamiast roztaczać przedwcześnie pesymistyczne żale i biadania, połączcie się lepiej z nami i pomóżcie nam co rychlej zdobyć niepodległość... Niech w walce zginie połowa naszych bogactw, my wolni rychło z reszty zbudujemy ojczyznę, i lepszą, i milszą, i sprawiedliwszą... Bandytyzm i bezład znikną jak sen. Wytępią ich nie nawerbowani z Sokołów »udoskonaleni« policyanci, nie karne ekspedycye i kaźnie socyalistów, lecz bujna praca twórcza...
Będziemy wznosić pośpiesznie słoneczne, przestronne, skanalizowane i oświetlone dzielnice robotnicze; zbudujemy tysiące szkół, bibliotek, muzeów, szpitali; wytkniemy nowe drogi i kanały, po których z końca w koniec kraju przelewać się będzie bogactwo, jak zdrowa krew, uwłaszczymy chłopów i stworzymy w ten sposób olbrzymi i niezależny rynek wewnętrzny dla naszego nadrujnowanego przemysłu, karmiciela robotników wiejskich, Nie będzie on już zależny od kiwnięcia palcem obcego ministra... Tłumy robotników i włościan, oświeconych i poważnych, będą czuwały nad czynnościami obieralnych przez nich urzędników... Znikną zwolna kłótnie, swary, drapieżność... Do serc zstąpi życzliwość... Silne namiętności znajdą szlachetne ujście w broniącej kraju od najeźdźców milicyi, w niebezpiecznych wyprawach w głąb kopalń i gór...
Ojczyzna po stuletniej niewoli uśmiechnie się nareszcie słonecznym, dobrym uśmiechem...
A wtedy wy przyjdziecie płakać na mogiłach poległych w walce bohaterów...
Takie jest marzenie socyalisty. —
Jadąc przed laty na wygnanie, przy wjeździe do Rosyi, poeta nasz zapytywał:
Kraina pusta, biała i otwarta,
Jak zgotowana do pisania karta...
Czyż na niej pisać będzie palec boski?
I ludzi dobrych używszy za głoski,
Czyliż tu skreśli prawdę świętej wiary,
Że miłość rządzi plemieniem człowieczem,
Że trofeami świata są — ofiary?
Czyliż tu Boga nieprzyjaciel stary
Przyjdzie i w księdze tej wyryje mieczem,
Że ród człowieczy ma być w więzy kuty,
Że trofeami ludzkości są — knuty?
Dzieje panowania Mikołaja I-go, Aleksandra II-go, Aleksandra III-go i Mikołaja lI-go dały odpowiedź, że więzy i knuty były przeznaczone i dla narodu rosyjskiego i dla tych narodów, do ujarzmienia których on dopomógł.
Nagromadzone cierpienia przebrały wreszcie swoja miarę. Uczucie niezadowolenia i pragnienie zmiany losu, podsycane przez coraz silniejszą i sprężystszą propagandę rewolucyjną, poruszyły masy ludowe, a zwycięstwa małych Japończyków zniweczyły urok wszechpotęgi caratu i zainicyowały burzliwe kołysanie się fal morza ludowego. Czy to anarchia, czy też to rewolucya? zapytujemy wraz z Ularem, autorem książki wymienionej na czele. Czy jest to odruch żywiołowy, powodowany jedynie chęcią burzenia i grabieży bez przewodnich ideałów, bez wyraźnie określonego celu? Niewątpliwie wśród ludności robotniczej większych miast i osad fabrycznych, wśród inteligencyi zawodowej, wśród pewnej części ziemiaństwa istnieje w mniejszym lub większym stopniu świadome rewolucyjne dążenie. Są to jednak wobec olbrzymiego morza chłopskiego drobne siły, mało przytem z sobą skoordynowane w działaniu. »Ażeby nie skonała rewolucya miast — pisze Ular — musi wybuchnąć rewolucya chłopska«.
Dawniej o rewolucyi chłopskiej niepodobna było myśleć. Tak wielką była bierność i uległość niewolnicza włościan. Dzisiaj — jak pomiędzy innemi i Ular twierdzi — wiele się zmieniło w tym względzie. Trzeba przyznać, że stronnictwo socyalno-rewolucyjne dokonało ważnej wychowawczej pracy wśród włościan: zniweczyło przesadną wiarę w cara, osłabiło lękliwą uległość wobec urzędników, rozbudziło poczucie własnej godności i własnej siły. Jeszcze niedawno wolno było wszystko krytykować i potępiać, lecz było rzeczą niebezpieczną mówić źle o carze. A obecnie się zdarza, że sami chłopi to czynią. Kiedy w gubernii twerskiej — opowiada Ular — znany socyolog, Dr. Roberti, skończył swą przemowę, którą miał wobec tysiąca włościan i w której wykazywał wszystkie wady politycznego ustroju państwa rosyjskiego — wystąpił z tłumu stary włościanin i rzekł: »Śliczna była twoja mowa, lecz nie powiedziałeś wszystkiego otwarcie; wzywam więc braci moich włościan, ażeby wraz ze mną, wykrzyknęli: precz z carem!« I całe zgromadzenie śmiało z zapałem powtórzyło: precz z carem!
Agitacya socyalno-rewolucyjna poruszyła w uśpionej duszy włościan mgliste wspomnienia o czasach gminnej równości i swobód republikańskich. Zabytkiem dawnych tych czasów pozostała gmina, mir, która przez długie wieki wystarczała ciasnemu widnokręgowi umysłów włościańskich. Lecz samowładza carsko-biurokratyczna wypaczała ją i przeobrażała w instytucyę finansowo-policyjną. Ostatecznie ją ujarzmił Aleksander III, ustanawiając naczelników ziemskich. Włościanie wreszcie znienawidzili tę gminę, która chłostą cielesną wyciskała podatki i zmuszała do pokornego znoszenia wszelkiego ucisku i wyzysku. Aleksander Nowikow, który sam był naczelnikiem ziemskim, daje ciekawy obrazek, czem się stała ta gmina w ostatnich czasach. »Mir — powiada — jest to zgromadzenie, które powinno załatwiać wszystkie sprawy w drodze porozumienia się wzajemnego. Wybiera ono samo swoją zwierzchność, posiada własny kapitał społeczny, samo prowadzi rewizyę i przed niem jest odpowiedzialną wybrana jego zwierzchność. Tak jest w teoryi, tak powiada prawo. Inaczej dzieje się w praktyce. Zgromadzenie gminne, złożone często z pięciuset włościan, musi stać przez dwie lub trzy godziny pod gołem niebem w oczekiwaniu przybycia naczelnika ziemskiego. Wreszcie z daleka ukazuje się jego powóz. Grał on w karty u swego przyjaciela i zapóźnił się. Zgromadzeni ustawiają się w szeregi jakby żołnierze na przeglądzie. Wszyscy zdejmują czapki i dopóki przemawia naczelnik, stare łysiny pozostają odkryte. Groźnym on głosem każe pisarzowi gminy przedstawić mu sprawy, które mają być rozstrzygnięte. Wszystko już naprzód zostało postanowione. Zgromadzenie, czy chce czy nie chce, musi przystać na to. Każda bowiem uchwała gminy musi być zatwierdzona przez naczelnika. Jeżeli więc ten jest niezadowolony z niej, to ją odrzuca i czyni to tak długo, aż wreszcie stanie się podług jego życzenia. Wiedza o tem wszyscy i ażeby nie drażnić nadaremnie naczelnika, nie sprzeciwiają się jego woli. Oczywista rzecz, że przy takim stanie rzeczy zniweczona zostaje wszelka samodzielność gminy«.
Ular, który przytacza ten ustęp, opowiada ciekawy fakt zachowania się pewnego naczelnika ziemskiego. Przy wyborze delegata do ziemstwa w zgromadzeniu wołostnem (które składa się z delegatów gmin) w gubernii razańskiej naczelnik ziemski przedstawił swego kandydata i kazał nań głosować. Ci, co się zgodzili na kandydata, mieli przejść na prawą stronę, przeciwni zaś mu — na lewą. Głosowanie się odbyło i wszyscy okazali się po lewej stronie. Naczelnik przeszedł wówczas majestatycznie na przeciwną stronę i, obróciwszy się ku zgromadzonym, rzekł: »ponieważ niema nikogo po lewej stronie, więc przedstawiony kandydat został wybrany«.
Ular optymistycznie zapatruje się na włościan rosyjskich. Mniema on, że gdyby wybuchła rewolucya włościańska i odniosła zwycięstwo, to naród rosyjski wróciłby do dawnych gminno-republikańskich tradycyj, któremi był się kierował przed powstaniem caratu i państwo rosyjskie zamieniłoby się w wolną federacyę prowincyj, w nowe Stany-Zjednoczone, podobne do istniejących w Północnej Ameryce. Szczególnie ważny w tym względzie jest rozdział p. t. »Polityka chłopska w przyszłości«. Podaje w nim autor sporo wiadomości o »Wszechrosyjskim Związku Chłopskim« i jego słynnym Manifeście z września 1905 r. Związek ten wzrastał z nadzwyczajną szybkością. Powstał on w lipcu, a we wrześniu liczył już sto tysięcy płacących wkładki członków; liczba ta w listopadzie potroiła się, a na początku 1906 r. było już zapisanych członków ze 400.000, Manifest wrześniowy tego Związku miał wielki rozgłos i wpływ wśród włościan. Pomimo wyrazu »wszechrosyjski«, który Związkowi nadał pozory centralizacyi państwowej, stanął on istotnie na gruncie uznania właściwości i potrzeb narodowych i jest z ducha swego federacyjny. Wzorem Manifestu Komunistycznego woła on: Chłopi wszelkiej narodowości, Rosyanie, Rusini, Polacy, Litwini, Tatarzy i wszyscy inni, łączcie się z sobą, ażeby na całej przestrzeni państwa rosyjskiego zapanowały prawda i równe prawa dla wszystkich i ażeby rządy były sprawowane przez swobodnie wybranych przedstawicieli tego ludu. Jak wiadomo, carat uląkł się tej rosnącej potegi i w listopadzie 1905 r. kazał uwięzić wszystkich członków centralnej organizacyi Związku włościańskiego. Krótki więc był jego żywot, pokazał on jednak, że myśl i pragnienia polityczne obudziły się już wśród biernych dotąd mas włościaństwa.
Niestety, historya nie zna nagłych zwrotów. Po zwycięskich nawet rewolucyach, następowała reakcya. Powinniśmy to mieć na uwadze i nie dawać się łudzić, że zwycięska rewolucya chłopów rosyjskich ma doprowadzić koniecznie do republiki federacyjnej. W historyi widzimy często stopniowy powrót do poprzednich, przeżytych już form, przeistoczonych wszakże odpowiednio do nowych warunków życia. Może i z caratem stać się coś podobnego.
Powstał on podczas panowania mongolsko tatarskiego i przejął się nawskróś okrutnym duchem najeźdców, a uznawszy się spadkobiercą cesarza byzanckiego, z okrucieństwem połączył jeszcze przewrotność i obłudę byzancką. Pomimo to ten moskiewski carat był mniej uciążliwy dla gmin chłopskich od późniejszego caratu petersburskiego, przerobionego przez Piotra I-go na modłę kapralsko-pruską. »Deutsche Zwangherrshaft« — jak się wyraża Ular — przymusowe rządy niemieckie, czyli Słuszniej pruskie, ujęły cały naród w swe kleszcze i wyciskały z niego siły żywotne. Wobec tych rządów dawny przedpiotrowy carat przedstawiał się w jaśniejszych barwach. Pisarze tak zwani słowianofilscy, a zwłaszcza Aksakow, posuwali się do idealizowania go. Uznawali go za instytucyę narodową, z ducha i potrzeb narodowych wynikłą. Car w bezpośrednim stosunku z ludem, car i doradcza Ziemska Duma — to był ich ideał. Nienawiść do rządów niemieckich jest powszechna i silna. Ular, który — — jak widać z treści jego książki — przebywał dość długo w Rosyi i poznał dobrze usposobienie rozmaitych w niej warstw społecznych, powiada, że wypowiedziana zagłada rządom niemieckim byłaby najbardziej silnem hasłem do poruszenia całego narodu. Przytacza on ciekawy i mało znany fakt. Wiosną 1882 r. przygotowywano już podobny zamach. Generał Skobelew, przy pomocy arcybiskupa włodzimierskiego i wielkiego bogacza z Tuły Malcewa, miał w Moskwie wobec całkowicie mu oddanego wojska, ogłosić obalenie dynastyi holsztyno-gottorpskiej i sam koronować się uroczyście na cara. W Petersburgu dowiedziano się o tem wczas i postarano się cichaczem usunąć Skobelewa z tego świata.
Kto wie, czy dzisiejszy reakcyjny ruch »prawdziwych ludzi rosyjskich« nie przyczyni się także do przywrócenia dawnego moskiewskiego porządku, nieco pogodzonego z wymaganiami nowoczesnej cywilizacyi. W rozgłoszonej przez dzienniki rozmowie Ulara z przewódcą prawdziwych Rosyan Dubrowinem, miał ten oświadczyć się przeciwko rządom biurokratycznym, intrygom dworu petersburskiego i życiu swawolnemu wielkich książąt. W przemówieniach, które nie tchną wyłącznie dziką i głupią reakcyą, dają się odczuwać odgłosy aksakowskiej propagandy o carze, któremu naród bezpośrednio wyjawia swoje bóle, swoje dolegliwości i swoje pragnienia A »duch pańszczyźniany, duch niewolniczy«, który tak wymownie przedstawia Jakób Bojko w Dwóch duszach, w jeszcze większym stopniu musi panować wśród włościaństwa rosyjskiego, aniżeli wśród włościan galicyjskich. Gdyby więc wysunął się car moskiewski przeciwko petersburskiemu z hasłem: »precz z rządami niemieckiemi!«, chłopi rosyjscy prawdopodobnie entuzyastycznieby go okrzykiwali.
»Mnożą się oznaki, że spokój i trzeźwość powraca... Socyaliści tracą wpływ... Żywioły narodowe zdobywają stanowczą przewagę i skutecznie walczą z anarchią... Sądy polowe walczą również nie bez powodzenia... Bojówka rozbita... Teatry znowu są przepełnione...«
Taka oto tryumfalna nuta rozbrzmiewa w ostatnich czasach z łamów naszych pism burżuazyjnych. I radowało się serce poczciwego obywatela, że maluczko — a skołatana ojczyzna, ojczyzna-fabryka, ojczyzna-sklep, ojczyzna-majątek ziemski, ojczyzna-kasa ogniotrwała — zazna pożądanego spokoju. A wraz z poczciwym obywatelem radował się Skałon i z wielkiej ochoty odważył się nawet na przejażdżkę po Wiśle. Co prawda, właśnie w dniu tej przejażdżki odbył się pamiętny atak pod Rogowem, który niewątpliwie zasępił mocno burżuazyjno-skałonowską radość...
Ale rząd nie omieszkał skorzystać ze złudnego spokoju, aby poczciwym obywatelom pokazać naocznie, czego się spodziewać można po prawdziwym spokoju. W tych samych numerach pism, które obwieszczały rychły powrót do »ładu i porządku«, można było przeczytać, co następuje: »Minister oświaty oznajmił deputacyi polskiej, że uniwersytet rządowy w Warszawie musi być rosyjskim...« »Na kolejach w Królestwie samowolnie wprowadzono język polski w komunikacyi wewnętrznej. W sprawie tej ministeryum komunikacyi porozumiewa się ze Skałonem...«
Wiadomości te świadczą dobitnie, jaką monetą carat odpłacić zamierza naszym klasom posiadającym za ich zabiegi »pokojowe«. Dla każdego, kto nie postradał rozumu, w orgiach rodzimej kontrrewolucyi, mowa rządu jest w swojej brutalności niezmiernie jasna: »niech tylko wróci ład i porządek, niech Polacy się uspokoją, a wrócimy do dawnych dobrych czasów bezwzględnej rusyfikacyi«. Rząd nie zawaha się ani chwili odebrać zupełnie albo przynajmniej okroić mocno te drobne ulgi i zmiany na lepsze, do których go przymusiła rewolucya. »W gminach przywrócono zupełnie język rosyjski« — z tryumfem ogłosiła niedawno władza rosyjska. A przywrócono go właśnie w chwili czasowego odpływu fal rewolucyjnych, po wypadkach grudniowych, przywrócono — dodajmy — z pomocą narodowej demokracyi, która kapitulowała haniebnie bez walki i bez oporu, byle nie narażać się rządowi i bez przeszkód dostać się do Dumy.
Wszystko, wszystko bez wyjątku, co stanowi zmianę na lepsze w porównaniu z czasami Hurki lub Czertkowa, zawdzięczamy rewolucyi. Ta odrobina wolności słowa, która pozwala pismakom burżuazyjnym z błotem mieszać ruch rewolucyjny i kłameć patryotyczną ekstazę, ta Macierz szkolna, która klerykalizmowi oddaje na łup oświatę ludową — to przecież niemożliweby było bez rewolucyi! Ukaz o tolerancyi, prywatne szkolnictwo polskie, żywszy puls życia umysłowego i politycznego we wszystkich warstwach społeczeństwa — to wszystko, zaiste, nie jest owocem przedpokojowych zabiegów ugody, kontrrewolucyjnych wrzasków narodowej demokracyi ale zdobyczą rewolucyi. Słusznie pisał tow. T—z w 1-ym N-rze »Trybuny«: »Krew dziś przelana, życia dziś zgaszone, wydadzą pełny plon dopiero w przyszłości. Lecz już obecnie społeczeństwo korzysta z pęknięć nieznacznych, jakie w otaczającym nas murze niewoli poczyniły dreszcze konania ginących za sprawę bojowników«.
Ale niech tylko rząd się przekona, że ziściło się jego i rodzimej naszej reakcyi marzenie o tem, iżby »porządek panował w Warszawie« — a fala rusyfikacyi wnet zaleje nawet dotychczasowe, tak nadzwyczajnie skromne i szczupłe zdobycze. Zaiste, wtedy będziemy widzieli, jak carat:
na grobach zasiędzie,
i sądzić nas będzie —
swem krwawem zwycięstwem pijany.
Bo i kogóż rząd miałby się lękać? Czy tych zuchów »narodowych«, którzy „Orłowi białemu“ obcięli szpony i w klatce go umieścili, jako oswojonego ptaka na pokaz i gwoli zabawie „narodowej“? Czy tych, „patryotycznych“ dziennikarzy, którzy w walce z rewolucyą nie cofają się przed niczem, nawet przed denuncyacyą? Czy tych „poczciwych obywateli“, którzy obijają progi Wittow i Stołypinów i wraz ze szczwanymi lisami biurokracyi moskiewskiej radzą nad obdarzeniem nas karykaturą samorządu miejskiego i ziemskiego? Czy rząd ulęknie sie lokajów, tchórzliwych filistrów, karyerowiczów, tęskniących do urzędów, łamistrejków, klerykałów — całej tej bandy, która narzuca się dziś narodowi na przewodnika w imię „patryotycznego“ frazesu, a rządowi na pełnomocnika w zwalczaniu „anarchii“?!
Kiedy ajencya telegraliczna podała wiadomość, że układy miedzy Guczkowem, a jakimiś tam „Polakami“ są na dobrej drodze i że ci ostatni gotowi się wyrzec autonomii politycznej — nasza prasa doznała ataku „cnotliwego oburzenia“. To kłamstwo i oszczerstwo — zawołano chórem — autonomii nie wyrzekniemy się nigdy. Doprawdy? Ależ wyrzekacie się jej na każdym kroku, każdym swoim czynem! Nic tu nie pomoże strojenie się w płaszcz patryotyczny, „przepychem dawnych przodków świetny“. W praktyce, w rzeczywistości czynami swymi wyrzekacie się nawet tego okrojonego bytu narodowego, jaki daje autonomia polityczna. Bo wyrzekacie się rewolucyi, wyrzekacie się wszelkiej walki, nie tylko wyrzekacie się, ale ze wszystkich sił przeciwdziałacie jej. Dla naiwnych i nieświadomych macie przynętę — Polskę, wywijacie chorągiewka, „polskości“, aby odwrócić uwagę od żarłoczności tych interesów klasowych, w imię których działacie. Cały wasz czyn „narodowy“ w dzisiejszej dobie to wybory do Dumy petersburskiej, to łowienie ryb w mętnej, trupów pełnej wodzie stanu „wojenno-polowego“ to szerzenie po kraju dżumy ugodowej pod płaszczykiem narodowego frazezu.
Interesy i przywileje klas posiadających były tem przekleństwem, które ciążyło na naszej sprawie narodowej w dobie porozbiorowej. Nasza reakcya społeczna czynna jest w chwili obecnej, aby i tym razem wraz z rewolucyą zaprzepaścić wolność kraju naszego. Tem większy, tem świętszy obowiązek ciąży na Polsce robotniczej, Polsce rewolucyjnej — prowadzić dalej wielkie dzieło narodowego i społecznego wyzwolenia. A każdy, kto zrozumiał, że bez walki rewolucyjnej nie masz wyzwolenia, pod sztandarem tej Polski, czerwonym sztandarem socyalizmu, stanąć powinien.
Niejednokrotnie już zwracano uwagę na charakter początków naszego nacyonalizmu — zupełnie charakteru pozbawiony, do wroniego podobny gniazda, stanowiący zlepek najsprzeczniejszych, zwalczających się wzajem żywiołów Nic dziwnego. Na „stronnictwo“ ówczesne składały się najrozmaitsze formacye: epigoni r. 1863 i wczorajsi socyaliści, wzburzeni przeciw wynaradawiającej szkole studenci i onegdajsi, we wzory rosyjskiego „chodzenia między lud“ wpatrzeni „narodnicy“ polscy z Warszawy; stąd w pierwszych rocznikach „Przeglądu wszechpolskiego“ szereg sprzeczności i bałamuctw co do kardynalnych punktów programowych, Wystarczy przypomnieć, że przez pewien czas organa „Ligi narodowej“ były w bliskich stosunkach z socyalistami, „narodowcy“ wchodzili z nimi nawet w formalne porozumienie, dawali im ludzi do pracy i środki; gdy socyaliści stosunki te zerwali — „przez dłuższy jeszcze czas — opowiada „Przegląd wszechpolski“ (1901, 473) — stosunek nasz względem socyalistów opierał się na uznaniu ich użyteczności...“ Wystarczy dalej przypomnieć zmieniające się ciągle w „Przeglądzie wszechpolskim“ zdanie co do kwestyi powstania zbrojnego w Polsce i granic przyszłego państwa narodowego. W lipcu 1891 r. „Przegląd wszechpolski“ opierał granice tego państwa o „Bałtyk i Karpaty“ a w grudniu tego samego roku rozciągał te granice „od Odry do Dniepru a od Bałtyku nietylko do Karpat, ale może nawet do Czarnego Morza“. Z końcem 1900 r. nawoływał do stworzenia „kadrów lub przynajmniej jakiegoś zawiązku organizacyi wojskowej“; w maju 1901 r. akcentował, że z jego programu „wypływa konsekwentnie postulat zbrojnej walki, powstania“; w listopadzie tegoż roku z całą energią twierdził, że powstanie jest absolutną niemożliwością. Okres chaosu — odbicie tego, co się działo w głowach.
Odbicie przedewszystkiem chaosu, będącego treścią umysłu redaktora „Przeglądu“ J. L. Popławskiego. W tym jednym z najstarszych przewódców nacyonalizmu polskiego kojarzą się dwa decydujące czynniki: rasowy szlachcic polski, przemieniony intelektualnie w chłopomana i umysł ogromnie mało samodzielny, gwałtem usiłujący więc nadać sobie pozory niezależności. Z całej plejady ultra-demokratycznego „Głosu“ (1886) nikt tak zapalczywie nie głosił ideałów ludowych, nikt nie pomiatał tak przeszłością narodu i nawet jej kulturą, co obecny szowinista narodowy; formalnie uginał się wówczas pod brzemieniem win swojej kasty wobec ludu, w żalu i goryczy kajał się, przed nim, na ołtarzu go stawiał — z wyrozumowania, z potrzeby gruntu realnego pod nogami. Radykalizm Popławskiego wzorowany był na doktrynach i przykładach głównie rosyjskich; oburzenie całej politycznej Warszawy wywoływał naówczas Popławski, który z szczególnem zamiłowaniem chodził w rubaszce rosyjskiej i po rosyjsku mówił; gdy z powodu pamfletu, jaki napisał był w „Prawdzie“ przeciw Zapolskiej („Sztandar ze spódnicy“) miał rozprawę sądową, Świętochowski, któremu Się odmawia polskości, bronił się po polsku — Popławski wygłosił mowę po rosyjsku. Brak odczucia idei polskiej cechował całą jego działalność także publicystyczną; Balicki w artykule o „Głosie“, pisanym w „Przeglądzie społecznym“, zarzucał mu obniżenie ideałów narodowych, sprowadzenie Polski do kwestyi etnicznej, brak idei państwowej. Podobne aspiracye zupełnie też, obce były Popławskiemu, a prędzej uśmiechała mu się rewolucya socyalna („Plaster belgijski“ w „Głosie“), a przedewszystkiem rozbicie żywej Polski, jej kultury, jej religii, jej stanowości, by zrobić miejsce bezkresne dla twórczości ludowej. Z zapałów tych został w Popławskim pewien ton ludowy, dozwaiający mu redagować „Polaka“, została pewna dobroduszność i poczciwość „słowiańska“, nadajaca jego „rozprawom“ charakter gawędziarski — zresztą przetrwał szlachcic ze wszystkimi jego instynktami, który też bardzo rychło dawną politykę „podporządkowywania“ wszystkich interesów ludowi — jął podporządkowywać polityce „jedności“ i wspólności: Radykał ludowy na gruncie galicyjskim nie zdobył się nawet na żądanie dla tego ludu równouprawnienia, politycznego, powszechnego, równego prawa głosowania. Ewolucye te zależne od wpływu wywieranego nań przez środowisko. Gromiąc hałaśliwie uleganie wpływom intelektualnym rosyjskim, Popławski jak nikt drugi wpływom tym ulegał; za młodu był typowym na gruncie polskim „narodnikiem“, teraz odnosi się do „inorodców“ w sposób także typowy dla „prawdziwych“ Rosyan; po długich rozważaniach akceptuje n. p. hasło, że „niema Rusi, jest tylko Polska albo Moskwa“ („P. W.“ 1905, str. 223). Wykładnikami jego pojęć są zawsze silniejsze, indywidualności z otoczenia; sam słaby intelektualnie ma zawsze nad sobą pana. Za czasów „Głosu“ pozostawał Popławski pod wpływem Więckowskiego i Bohusza, jednej z najszlachetniejszych postaci ówczesnej Warszawy, pracownika poszukującego z trudem ducha niemałym dróg nowych; w Galicyi pierwotnie popadł był pod wpływ patryotów ludowców i wiernem ich był echem (broszura jego „Polityka autonomiczna w Austryi“ brzmi jak przedruk z dzisiejszego „Kuryera lwowskiego“[7]; nareszcie wzięła nad nim przewagę silniejsza indywidualność Dmowskiego. Typowo szlachecką jest u Popławskiego logika. Czytając jego rozprawy, zdumiewać się nieraz przychodzi nad dziwnym stosunkiem jego konkluzyi do założeń, nad nagłymi skokami jego z rozumowania do wybuchów uczuciowych; rozprawy jego są też wzorem bałamuctwa, a gdzie usiłuje być samodzielnym, staje się wprost... paradoksalnym, jak n. p. w owej rozprawie literackiej o modernistach[8], w której dowodzi, że „średniowiecczyzna właściwa, dekadencya i modernizm, jest wytworem ducha barbarzyńców nowoczesnych“. Wszystkie te czynniki pozwoliły mu jednak zżyć się z przeciętnością ogółu polskiego, w którym tkwi tyle szlachetczyzny w dobrem i złem tego słowa znaczeniu; zejść się z nim w Galicyi na gruncie jego fantazyowania politycznego, robienia bezustannego Polski, wyśmiewania żyda, nienawidzenia Rusina. Dodawszy do tego szczere, głębokie umiłowanie swojskości, niezamącone obecnie żadnemi grzesznemi sympatyami do bogów i ideałów ogólnoludzkich, ku którym wśród mąk i szałów inni się wyrywają, ku którym szarpało się serce Maryana Bohusza — a wytłómaczony będzie jeden ze stopni ewolucyi a zarazem jedna z zagadek wpływu obecnego nacyonalizmu.
Skarbiec jego ideologii wzbogacił niemało Zygmunt Balicki. Jak wielu innych gorących „narodowców“ przeszedł dobrą szkołę socyalizmu; około r. 1880 hołdował mu w Warszawie, agitował potem za nim we Lwowie (jako fotograf Sidorowicz); aresztowany — w romantyczny sposób przy pomocy nędzarza-robotnika — uciekł z więzienia, aby w Genewie łupinę po łupinie z socyalizmu odrzucać, nareszcie i jądro jego zdeptać. Jeszcze w zurychskim kongresie socyalistycznym (1893) Balicki brał udział, naieżał także do „Związku Zagranicznego Socyaiistów Polskich“, jeszcze w r. 1895 pisywał w „Przedświcie“ londyńskim listy do „towarzysza-redaktora“, zawsze przytem stojąc na gruncie narodowym; od lat przytem w najściślejszych zatrudniony robotach „Ligi Polskiej“ — jej duch ostatecznie w nim zwyciężył. Fluktuacyom swoim ideowym dawał wyraz w szeregu prac teoretycznych, dziwnie scholastycznych, niezmiernie zawiłych i krętych, które przeciwnikom z obozu socyalistycznego dawały sposobność do niemiłosiernych szyderstw i analiz (polemiki Feliksa Daszyńskiego, K. Krauza) — jednakowoż nie niemi wpływ wywierał na adeptów. Długie lata na emigracyi brał udział w życiu młodzieży i wyrobił sobie dar agitowania wśród studentów i panienek, organizowania ich w kółka tajemnicze, grania na wszystkich czułych strunach serc. Poezya ta służyła bardzo prozaicznej prozie, która zbrojna w imponującą laikom terminologię naukową skondensowała się ostatecznie, jako etyka nowa, jako teorya i praktyka egoizmu narodowego[9]. Jedyna to praca Balickiego, która zdobyła sobie rozgłos, bo też jest ujęciem faktów istniejących, sformułowaniem uczuć i myśli, które z początkiem XX wieku tysiące ludzi uprawiało, zanim się dowiedzieli, że żyją podług etyki nowej. Ostatecznie sprzykrzyła się olbrzymiej masie szlachty i mieszczaństwa polskiego rola idealistów, bojowników za wolność, krzewicieli ducha Chrystusa w stosunkach międzynarodowych, rola, z którą nigdy im zbyt nie było do twarzy. I czegóż mamy być lepsi od drugich, od Niemców, Anglików, Rosyi, gdzie jedna panuje religia: egoizmu. Praktykują ją od dawna krzyżaki i pan Krupa chce być taki. Precz więc z „etyką ideałów!“ niech żyje etyka „egoizmu narodowego“, nie dogadzająca — „lubieżnym popędom swego humanitaryzmu“. I oto uczucia, bez których cofamy się w rozwoju o niezliczoną ilość szczebli do najniższych stanów homofagii, uczucia humanitaryzmu napiętnowane, jako objaw patologiczny, jako „lubieżnosć“; deklaruje się stanowczo, że w stosunkach między narodem a narodem nie istnieje moralność lub niemoralność; moralnością jest najlepszy interes polityczny; miejsce propagowanego przez romantyków ducha wszechludzkiego zajmuje barbarya nienawiści. Księga nacyonalizmu wzbogaciła się o jedną z najcharakterystyczniejszych swych kart; pojęcie ojczyzny, które dawniej było identyczne z wolnością, które dawniej prowadziło „przez Polskę do ludzkości“, zostało w molocha przemienione.
Dwaj ci ideologowie — pozbawieni nerwu politycznego w prawdziwem słowa znaczeniu, nie byliby jeszcze zdolni do stworzenia stronnictwa, a nawet kierunku polityki czynnej; najwięcej do tego przyczynił się najmłodszy z bractwa, który niebawem mistrzów swoich przerósł: Roman Dmowski.
Syn Powiśla warszawskiego, wniósł na arenę publiczną mnóstwo cech dziecka tego ludu: jego temperament, język, przedsiębiorczość, maniery, oczywiście przedystylowane w szkole życia wielkoświatowego, Duża doza awanturniczości i namiętność przewodzenia, cechujące ów typ, przemieniły się u niego w gorączkę polityczną, szukającą bezwzględnie ujścia dla swej potrzeby burmistrzowania — za wszelką cenę. Stąd wylęgiwanie się w tej głowie rozległych planów, wyglądających zbliska nieraz komicznie, rzucanie się w awantury, które w dojrzałem, karnem społeczeństwie nie znalazłyby przebaczenia. Wstępujący w kadry pracowników dla odrodzenia ojczyzny Roman Dmowski — rzuca się do Parany, jakoby przyszłość ojczyzny za oceanem leżała; z wybuchem wojny rosyjsko-japońskiej — wyrusza do Japonii, by tam na dworze mikada być ambasadorem Polski; po ogłoszeniu „konstytucyi“ w Rosyi i oblaniu jej w Warszawie krwią, gdy deputacya polska wysłana do Wittego, spotkała się w Petersburgu z obelżywym komunikatem rządowym i postanawia wrócić — Dmowski na własną rękę wyrabia sobie audyencyę u premiera, ofiarowuje mu na własną rękę stłumienie socyalizmu i anarchii za cenę samorządu. We wszystkich tych krokach uderza niecierpliwy apetyt, gorączkowe rwanie się do władzy, namiętność czynu o ile możności w wielkim stylu — równocześnie umie jednak Dmowski zdobyć się na pracę drobiazgową, codzienną, z zaciętemi ustami i pięścią zaciśniętą i tylko podnoszenie tej pięści w stronę nieprzyjaciela zdradza, że wewnętrzne napięcie nigdy nie ustało.
Ten pierwiastek woli, jaskrawo rzucający się w oczy we wszystkich występach czynnych i piśmiennych Dmowskiego, ta jego bezwzględność w dążeniu do zakreślonych sobie celów, to wkładanie w każdą robotę całego siebie i chwalebne branie na siebie największej także odpowiedzialności, ta działalność, nie licząca się z możliwością katastrof i nieszczęść — wszystko to wyniosło Dmowskiego nad poziom reszty jego współpracowników, będących przedewszystkiem „literatami“ i uczyniło go prawie dyktatorem stronnictwa. Pomaga mu przytem inteligencya, odznaczająca się dziwną prostolinijnością i grubością zarysów. Nie przeczuwa wcale sfery myślenia i uczucia, wyższej nad empiryzm chwili, i bezbrzeźną okazuje pogardę dla wszelkiej metafizyki, czem byłaby ideowość daleka od utylitaryzmu danego momentu. Sam zupełnie niezdatny do wznoszenia się nad interes momentalny — zupełnie ulega chwili; z całą plastycznością jednostki głębszej kultury pozbawionej, poddaje się tylko sile imponującej powodzeniem, zwycięskiej. Po krótkim pobycie w Londynie był najlepszym Anglikiem między Polakami, szkoda tylko, że u Anglików nie podpatrzył np. zasady autonomii narodowościowej i jednostkowej; po parutygodniwym pobycie w Japonii jest najlepszym wśród Polaków Japończykiem, („Przegl wszechp.“ 1905) — znowu bez rycerskości i szlachetności kraju kwitnącej wiśni Natomiast kultura, nie brutalizująca powodzeniem bezpośredniem, materyalnem, jemu nie może imponować. Respekt ma ogromny przed Prusakami, gdyż „historya coraz wyraźniej udowadnia, że energiczna, bezwzględna polityka Prus, posługująca się faktem i wiarołomstwem, nie cofająca się przed nnjbrutalniejszym gwałtem, że polityka ta dała istotną potęgę Prusom[10]; natomiast światopogląd i patryotyzm romantyków polskich — to dla niego „stare woskowe świece“[11], humanitaryzm — sentyment śmieszny; jak de Maistre z respektów przed „porządkiem“ doszedł do gloryfikowania kata, tak Dmowski doszedł do gloryfikowania policyanta. A kto po drodze — to wróg. Pokazać mu pięść, gdy słabszy; zaciąć usta i czekać swej kolei — gdy mocniejszy. Na tem polega istota polityki. Wzorem Prusacy z swą dewizą: ausrotten, którą uważa za zupełnie racyonalną formułę polityczną; „pogardę“ czuje dla nich tylko za ich środki brutalne — jakby szlachetny ich cel innymi zdołał posługiwać się środkami i przenosząc wzór godny na ziemię własną, stosuje ich metodę np. do Rusinów, każąc im w dodatku być za to wdzięcznymi, gdyż w drodze walki i wysiłków nabędą hartu i mocy. Najwyższym celem: nieograniczona swoboda dla gry swych muszkułów i apetytów niepowstrzymanych; zwie się to ekspansyą narodową. Szkołą w tym kierunku ma nam być Anglia — przyczem zapomina, że Anglia utrzymuje swoje rozlegle posiadłości i wpływy właśnie dzięki nieograniczonej swobodzie, jaką pozostawia ludom, jednostkom i wierzeniom.
Ten konglomerat też i wskazówek zwie się razem polityką realną. I oto główne hasło, najistotniejszy kierunek „nowej szkoły“, „nowoczesnego myślenia“ realizm[12]. Czarodziejskie to Sezam jest jednak tylko słowem. Realizmem jest wszystko, co przystosowane do danych warunków. Są chwile, kiedy największym realizmem jest „szaleństwo“, n. p.rewolucya, strejk, atak bezbronnych na bagnety. Cały realizm Dmowskich i wszystkie ich najmisterniejsze sztuczki nie byłyby n. p. Królestwu do uzyskania względnych jego swobód pomogły, gdyby nie szaleństwo mas robotniczych i ich powszechne bezrobocie z października 1905. Realizmem jest praca powszednia, niestrudzona, ofiarna, realizmem jest erupcya rewolucyjna, dla niektórych zaś realizmem jest przedewszystkiem brutalstwo, dzisiaj pięść — jutro szubienica, pozbycie się przeciwnika, dziś przez denuncyacyę — jutro przez sądy polowe własne. W przeszłości politycznej Dmowskiego najważniejszymi czynami realnymi są: budowanie Polski w Ameryce, robienie polityki narodowej w Japonii, ofiarowanie świętego przymierza Wirtemu. Jedna tylko jest dziedzina pracy, w której istotnie okazał duży zmysł praktyczny i nagromadził zasoby, z których stronnictwo długo będzie mogło czerpać: praca wśród chłopów, przygotowanie i organizowanie gmin wiejskich; tej natomiast siły, mającej zaważyć na szali wypadków, którą okazała się klasa robotnicza, nie dostrzegał zgoła — wypadki więc zaskoczyły wielkiego polityka nieprzygotowanym. Tak samo mści się teraz na wszechpolakach polityka ich w sprawie żydowskiej, której ojcem „rasowiec“ Dmowski; radziby się wycofać z „rdzennego stanowiska“ — zapóźno. Jako pisarz rozwijał w pismach partyjnych swe zasady, których treścią — odrzucanie wszelkich zasad, etyka biologiczna na najkrótszą metę, jako jedyna norma; jego „Myśli nowoczesnego Polaka“ stały się wykładnikiem dla całego kierunku, zastępy młodzieży odwiodły od kształcenia się na Mickiewiczach i sprusaczyły je duchowo, jak pruskim od a do z jest cały duch tej ewangelii. W taktyce politycznej realizm ten jest szkołą kompromisów, absolutnem zaprzeczeniem czystości jakiegokolwiek sztandaru, mordownią moralną dla charakterów. W imię realizmu związała się też partya w Galicyi z szlachtą podolskż, z klerem; w imię realizmu gardzącego „przesądami“, Dmowski kilkakrotnie prowadził szeregi pod progi stańczykow — drzwi jednak zastawał zamknięte. Realizm nareszcie to odrzucenie wszelkich „marzeń“, zakaz podnoszenia głowy ponad warsztat codzienny, bierność wobec wielkich wypadków — ślepe posłuszeństwo i karność „narodowa“ wobec... niedającej się kontrolować dyktatury przewódców.
Wybór uzupełniający do sejmu z miasta Krakowa!
— Czemu Daszyński nie kandyduje? W chwili, kiedy reforma wyborcza ma znaleźć się na porządku dziennym sejmu, powinien tam wejść Daszyński. To wszyscy czują! Czemuż nie kandyduje?
Takie głosy dochodziły nas z różnych strom przed wyborami 7 listopada. Ale pochodziły one od ludzi, u których życzenie łatwo rodzi nadzieję, którzy przez okulary swoich pragnień w różowej barwie widzą rzeczywistość. Po dokonanym wyborze doszli zapewnie i ci optymiści do przekonania, że dopóki istnieje obecna ordynacya wyborcza sejmowa, kandydat socyalistyczny nie ma żadnych szans.
Przyczyna tego tkwi w jawności wyborów. Że prawo wyborcze do sejmu przywiązane jest do cenzusu podatkowego, to samo przez się jeszcze nie uniemożliwiłoby wyboru socyalisty w takiem mieście jak Kraków, gdzie i wśród wyborców uprzywilejowanych, t. j. płacących podatek bezpośredni w wymaganej wysokości, znalazłaby się niewątpliwie większość dla kandydata socyalistycznego. Ale jawność aktu głosowania wyklucza zupełnie tę możliwość.
Bo proszę sobie konkretnie wyobrazić jawne głosowanie. Wyborca musi osobiście stanąć w obliczu komisyi wyborczej, mianowanej przez władze (przy wszelkich innych wyborach, n. p. przy wyborze do centralnego parlamentu członkowie komisyj wyborczych wybierani są przez wyborców, a tylko autonomiczny sejm galicyjski nie dał wyborcom tej autonomii, lecz przelał tę funkcyę w ręce komisarzy rządowych!) i tej komisyi głośno powiedzieć, na kogo głosuje. Komisya zapisuje do protokołu, kto na kogo głosował i jeszcze po dziesięciu czy dwudziestu latach można będzie z aktów wyborczych sprawdzić, na jakiego kandydata dany wyborca głos swój oddał. Proszę sobie teraz wyobrazić urzędnika, któryby chciał głosować na kandydata innego, niż ten, którego zaleciła władza przełożona; proszę sobie wyobrazić właściciela domu, mającego ochotę głosować opozycyjnie, gdy w komisyi wyborczej, albo obok komisyi siedzi... urzędnik podatkowy. Proszę sobie wyobrazić wyborcę, mającego w Krakowie jakiekolwiek interesy, oparte na kredycie, któryby się odważył w dniu 7 listopada b. r. głosować jawnie na kandydata opozycyjnego, skoro kandydatem stańczykowskim był dyrektor potężnej instytucyi kredytowej: Miejskiej Kasy Oszczędności; jeżeli ów wyborca zadłużony jest w tej kasie i przyjdzie sprawa prolongaty, jeżeli nawet nie jest tam zadłużony, ale spodziewa się, że jutro lub za rok lub może za pięć lat będzie w tej kasie potrzebował kredytu — a uprzytomni sobie, że komisya wyborcza zapisze, na kogo głosował i że za rok, za pięć i za dziesięć lat będzie to można z aktów urzędowych skonstatować, to wyborcy takiemu pozostają dwie drogi: albo głosować na kandydata stańczykowskiego, albo wcale nie głosować.
Tem tłómaczy się zjawisko, że w dniu 7 ub. m. z pośród 8,723 uprawnionych do głosowania wyborców głosowało zaledwie 4.206, a wstrzymało się od głosowania 4.517, t. j. więcej, niż połowa. A jeżeli się jeszcze zważy, że pomiędzy oddanymi głosami było blisko 2.000 »pełnomocnictw« (o których niżej pomówimy), to w rzeczywistości głosowała tylko jedna trzecia część wyborców. Dwie trzecie teroryzm kliki rządzącej odpędził od »urny«, jak się zwykle mówi, chociaż przy wyborach do sejmu galicyjskiego żadnej urny niema, bo głosuje się nie kartkami, lecz ustnie...
Z »pełnomocnictwami«, o których wspomnieliśmy wyżej, rzecz się ma następująco. Każdy dom ma prawo głosu bez względu na to, czy ma jednego właściciela, czy kilku, czy właściciel jest małoletni, lub pod kuratelą; jeden dom — jeden głos. Dom głosuje przez pełnomocnika, a pełnomocnictwo wystawiają współwłaściciele, względnie zarządca masy spadkowej małoletnich właścicieli lub kurator. Nic łatwiejszego dla »hyen wyborczych« wpływowego kandydata (n. p. dyrektora kasy oszczędności, w której hipoteka danego domu jest obciążona długiem), jak wymusić takie pełnomocnictwo.
Podobnie kobiety opłacające podatek, nauczycielki, urzędniczki pocztowe itp. mają prawo wyborcze do sejmu, ale nie wolno im go wykonywać osobiście, lecz tylko przez pełnomocnika. Oto znowu żniwo dla »hyen wyborczych«. Wyborca bowiem płci męskiej, który musi głosować osobiście, a nie przez pełnomocnika, może w najgorszym razie wstrzymanie się od wyboru usprawiedliwić chorobą, nagłym wypadkiem itp., jeżeliby go o to interpelował ktoś, od kogo jest zależnym. Kobieta zaś, której nie wolno osobiście głosować, nie może odmówić hyenie podpisania pełnomocnictwa pod żadnym pozorem; musiałaby chyba zdradzić swe przekonania polityczne i narazić się potentatom, od których jest zależna.
Nic dziwnego, że w takich warunkach w dniu 7 listopada kandydat stańczykowski został wybranym w Krakowie, otrzymawszy 2399 głosów, podczas gdy kandydat demokratyczny (którego opozycyjność nawet nie bardzo jest czerwona, skoro jest to c. k. dyrektor państwowej szkoły średniej) otrzymał zaledwie 1.807 głosów.
W tym samym Krakowie, w tej samej kuryi, ale w tajnem głosowaniu, wybrani zostali do parlamentu kandydaci demokratyczni...
Jaka ordynacya wyborcza — tacy posłowie!
Do sejmu galicyjskiego są wybory jawne. Ani do parlamentu centralnego, ani do żadnego innego sejmu krajowego w Austryi nie wybiera się jawnie — tylko do sejmu galicyjskiego. A trzeba pamiętać o tem, że każdy sejm krajowy, sam sobie swoją ordynacyę wyborczą uchwala...
Wybory do sejmu galicyjskiego odbywają się w czterech kuryach. Kurya wielkiej posiadłości ziemskiej wybiera 44 posłów, izby handlowe 3, kurya miejska 28, kurya chłopska 74. Nadto zasiada w sejmie 12 ludzi, których nikt nie wybrał, czyli t. zw. »wirylistów« a mianowicie 3 arcybiskupów, 5 biskupów, 2 rektorów uniwersytetów, rektor politechniki i prezes akademii umiejętności. Natomiast robotnicy prawa wyborczego wcale nie posiadają.
We wszystkich kuryach głosowanie jest jawne, a w kuryi chłopskiej jeszcze nadto i pośrednie, przyczem naturalnie prawybory dają jeszcze jedno pole do oszustw wyborczych i korupcyi.
Z tej ordynacyi wyborczej można już sobie wyrobić pojęcie o składzie sejmu galicyjskiego. Dla ściślejszej intormacyi dodamy jednakowoż, że na 161 członków tego sejmu jest obecnie 92 szlachciców, a mianowicie 5 książąt, 18 hrabiów, 1 baron i 68 zwyklej szlachty.
W tem, co dotąd powiedzieliśmy, znajduje dostateczne wytłómaczenie reakcyjny charakter sejmu galicyjskiego, na wskroś wrogiego interesom 7 milionów ludności chłopskiej, mieszczańskiej i robotniczej, a broniącego zaciekle interesów paru tysięcy rodzin obszarniczych[13].
Wszelkie wnioski, dotyczące rozszerzenia i reformy sejmowego prawa wyborczego, natrafiały na zacięty opór ze strony szlacheckiej większości sejmowej.
I niechaj teraz — po zastanowieniu się nad przytoczonymi tu faktami — ktokolwiek powie, że rozszerzenie autonomii tego sejmu ma być dogmatem patryotyzmu polskiego, jak to głoszą narodowi demokraci. Każdy zrozumie, że byłoby to tylko rozszerzeniem autonomii kliki szlacheckiej, a pogrążeniem w gorszą niż dziś niewolę ludu, któremu rząd centralny i parlament centralny dały większe prawa, niż sejm »polski«.
Ze stanowiska narodowego można uznać za racyonalne jedynie żądanie polskiej partyi socyalno-demokratycznej Galicyi i Śląska, żądanie, stosownie do którego trzeba wprzód zaprowadzić powszechne, równe, bezpośrednie i tajne prawo wyborcze do sejmu, a potem dopiero można mówić o rozszerzeniu autonomii tegoż sejmu.
A przytem jeszcze i druga kwestya nie pozwala na zalatwienie kwestyi autonomii w duchu narodowo-demokratycznym. Mianowicie w Galicyi obok Polaków są jeszcze i Rusini, tak jak na Śląsku austryackim są obok Polaków Niemcy i Czesi. Na przykładzie Śląska zrozumiemy rzecz najlepiej. Otóż śląska ludność polska — gdyby autonomia sejmów została rozszerzona — byłaby zdana wprost na łaskę i niełaskę większości niemieckiej sejmu śląskiego, w którym Polacy i Czesi razem stanowią beznadziejną mniejszość. W parlamencie centralnym Polacy śląscy mają oparcie w liczebnie silnej i wpływowej reprezentacyi polskiej, w sejmie, śląskim nic zdziałać nie mogą.
W parlamencie centralnym każdy naród jest w mniejszości, ale może liczyć na poparcie narodów z nim niesąsiadujących, a zatem wobec niego bezinteresownych i bezstronnych. W sejmie krajowym, gdzie są tylko dwie narodowości, z których jedna ma większość, a druga mniejszość, ta mniejszość nie ma żadnych przyjaciół, ma przed sobą tylko swego bezpośredniego wroga, który jest panem sytuacyi i wobec którego jest ona bezbronna. Tak się ma rzecz z Polakami na Śląsku, a z Rusinami w Galicyi.
Widoczne jest zatem, że rozwój autonomii w Austryi nie może pójść drogą rozszerzenia autonomii »królestw i krajów«, lecz musi pójść drogą autonomii narodowej, w myśl berneńskiego programu narodowościowego austryackiej socyalnej demokracyi, domagającego się przekształcenia Austryi w państwo federacyjne autonomicznych narodów.
Oczywiście pierwszym krokiem do tego musi być demokratyzacya parlamentu i sejmów. Parlament kończy już dzieło reformy wyborczej — sejm galicyjski jeszcze się do tego nie zabrał. Ale konieczność dziejowa i szlachtę galicyjską rychło zmusi do zmiany frontu.
Z jednej strony jaskrawa różnica między parlamentarną a sejmową ordynacyą wyborczą wytworzy jaskrawy rozdźwięk między składem i jakością reprezentacyi kraju w parlamencie a w sejmie. Po wyborach do parlamentu na podstawie »czteroprzymiotnikowego« prawa wyborczego rozdźwięk ten dojdzie do tego stopnia, że do szczętu zniknie fikcya polityczna »autonomistów« galicyjskich, iż reprezentacya kraju w parlamencie jest reprezentacyą sejmu krajowego. Taka zupełna rozbieżność pomiędzy prawodawstwem krajowem a reprezentacyą kraju w prawodawstwie państwowem — ostać się nie będzie mogła.
Z drugiej zaś strony lud nie będzie znosił cierpliwie swej krzywdy politycznej »krajowego wyrobu«. Minął już bezpowrotnie ów czas, kiedy hr. Wojciech Dzieduszycki mógł powiedzieć: »Niech burza szaleje — my mamy spokojny dach nad głowami!«
Zeszłoroczne olbrzymie demonstracye robotnicze przed sejmem wykazały, że lud potrafi energicznie pukać do bram sejmu. I gdy tylko we Lwowie znowu sejm się zbierze, rozszaleje się w kraju taka burza, że bramy sejmu dla ludu się otworzą, albo — pękną...
Wobec olbrzymich zadaż, czekających socyalistów polskich, koniecznem jest częste zwracanie uwagi na życie polityczne wśród żydów, w Polsce zamieszkałych.
Polityka szlachty i kleru w dawnej Polsce zdążała świadomie do izolowania żydów od społeczeństwa polskiego, a dzisiejsze klasy posiadające i rządzące u nas częścią w myśl zasady: divide et impera również niechętnie widzą wszelkie polityczne zbliżenie się i współdziałanie polityczne żydów i chrześcian, częścią zaś są niezdolne do dokonania tego wielkiego dzieła historycznego. Ponieważ jednak w interesie proletaryatu polskiego, walczącego o wolność i niepodległość, jest pozyskanie jak najszerszych mas żydowskich, przeto coraz widoczniej zadanie powyższe spada na barki walczącego proletaryatu.
Zadanie to łatwe nie jest. Tradycye historyczne, wieki prześladowań i ucisku, polityka rządów zaborczych, fanatyzm religijny u żydów i klerykalizm wśród ludności chrześciańskiej, odmienność języka, stroju, zwyczajów — wszystkie te czynniki złożyły się na wytworzenie takiej sytuacyi, że masom żydowskim jeszcze bardzo daleko do zrozumienia solidarności interesów i wspólności walki politycznej z otaczającą je ludnością polską. W Austryi i Prusiech polityka rządów zaborczych zdążała do germanizacyi żydów, a wyższość kulturalna Niemców w obu tych państwach popierała skutecznie te dążenia. Pozatem brak tam było do niedawna (w zaborze pruskim brak jeszcze dziś) ośrodka kulturalnego polskiego, umożliwiającego asymilowanie żydów. W Królestwie sytuacya jest pod tym względem korzystniejsza, za to na Litwie te same przyczyny, co w Austryi i Prusiech szerzą germanizacyę, popierały rusyfikacyę inteligentnych żywiołów żydowskich.
»Ghetto« żydowskie nie mogło jednak być długo nieczułe na prądy, wciskające się z zewnątrz. Różniczkowanie wewnętrzne społeczeństwa żydowskiego musiało wywołać różniczkowanie polityczne. Wprawdzie ucisk i prześladowanie, jakiemu podlegają żydzi, wytworzyły wśród nich silne węzły solidarności plemienno-wyznaniowej, jednak to przeszkodzić nie mogło utworzeniu się odrębnych partyj politycznych w »ghetto« żydowskiem. Partye te odpowiadały i odpowiadają równoległym partyom ludności otaczającej, jednakże nie zlały się z partyami temi dlatego, że nie dozwalała na to owa solidarność »narodowa« żydów.
I tak ruch syonistyczny odpowiada coraz bardziej narodowej demokracyi; »poalesyonizm« i t. zw. syoniści-socyaliści mają wiele podobieństwa z demagogami chrześciańsko-społecznymi i narodowo-demokratycznymi, operującymi wśród robotników; wreszcie potrzebie agitacyi socyalistycznej wśród proletaryatu służyć ma »Bund« w zaborze rosyjskim i t. zw. »separatyści« w Galicyi.
Faktem tedy jest, że w zwierciedle ghetta odbiły się partye polityczne, jednak warunki społeczne spowodowały, że odbicie to nastąpiło w miniaturze lub w karykaturze. »Bund« stanowi tylko pozorny pod tym względem wyjątek. Przed rewolucyą »Bund« uchodził za jedno z najsilniejszych stronnictw socyalistycznych; z chwilą wybuchu rewolucyi, kiedy każda partya rewolucyjna lub opozycyjna musiała wystąpić z pewnym programem minimalnym, w imię którego wzywała członków swych do walki, kiedy jedni żądali niepodległości narodowej, inni federacyi lub autonomii, inni konstytucyi lub republiki, »Bund« znalazł się w tem kłopotliwem połozeniu, że nie mógł stworzyć programu, ktoryby usprawiedliwiał istnienie tej partyi jako osobnej partyi. Mimo więc silnej swej organizacyi, musiał ostatecznie zlać się z rosyjską socyalną demokracyą.
Innym partyom żydowskim również w chwilach stanowczych, w chwilach jakiejkolwiek akcyi nie pozostaje nic innego, jak tylko popieranie tej lub owej partyi nieżydowskiej.
Partye te więc nie mogą występować z pewnymi samodzielnymi postulatami i muszą„ chcąc nie chcąc, być ogonkiem stronnictw demokratycznych i socyalistycznych ludności otaczającej.
Dwie są przyczyny tego zjawiska:
Pierwszą jest brak programu politycznego, któryby był wyłączną własnością partyi żydowskiej, któryby nie wchodził w sklad programu nieżydowskich stronnictw opozycyjnych i socyalistycznych. O programie politycznym partyi można mówić jedynie wtedy, gdy partya ta chce jakąś korzyść materyalną lub moralną wywalczyć dla warstwy ludności, której jest reprezentantką. Czy ta korzyść jest celem sama przez się, czy środkiem do dalszego celu, to obojętne; zwykle jest jednem i drugiem. Musi to jednak być korzyść pewna realna. Uznanie np. narodowości żydowskiej nie jest samo przez się taką korzyścią, jest nią natomiast żądanie równouprawnienia zupełnego żydów, zniesienie wszelkich ograniczeń w prawodawstwie publicznem i prywatnem, w szkolnictwie i urzędach, wogóle na wszelkich polach, gdzie tylko sięga ingerencya władzy państwowej, krajowej lub gminnej.
Ale równouprawnienie to wchodzi w skład wszelkich programów demokratycznych i socyalistycznych.
Powiadają jednak partye żydowskie, że te usiłowanie stronnictw »aryjskich« są nieszczere, że nie zechcą one lub nie potrafią równouprawnienia urzeczywistnić. Tu wysuwa się hasło, będące wypływem jakiegoś spaczonego rozumowania, godnego upartego dzieciaka; że żydzi muszą się zorganizować na narodowej podstawie, a przeprowadzą swe żądania. Po jednym z pogromów rosyjskich słyszałem dowodzenie, że nie byłoby pogromów, gdyby... wszyscy żydzi byli syonistami. Zmmienne to rozumowanie nie jest wyłącznie własnością jednej osoby, jest to ogólny objaw jakiegoś szalu rozpaczy, będącego wynikiem długoletniej niewoli Żydów, szału, sprowadzającego dalsze, sroższe prześladowania. Szał ten jest sprzymierzeńcem wszelkiej kontrrewolucyi, gdyż odrywa żydów od społeczenstwa, wśród którego żyją i popiera akcyę czarnej sotni, narodowej demokracyi lub klerykalizmu.
Tu przejawia się druga przyczyna niemocy partyj żydowskich. Każda partya dążąca do urzeczywistnienia swej woli opiera się na pewnej warstwie, dość obszernej i posiadające] dość siły do osiągnięcia tego celu potrzebnej, Klasa, na które] stronnictwo się opiera, musi być dość liczną ale musi być też wpływową. W warunkach konstytucyjnych, w legalnych warunkach walki politycznej orężem są dla partyj ludowych kartki wyborcze, demonstracye, strejki.
Czyż można sobie wyobrazić, by żydzi sami zdołali w ten sposób choćby najdrobniejszą ulgę sobie wywalczyć, skoro terytoryalnie skazani są zawsze na odgrywanie roli mniejszości.
W państwie absolutnem, w Rosyi rzecz się ma podobnie. Choćby najbardziej rewolucyjna akcya partyi żydowskiej nic a nic sama przez się zdziałać nie zdoła; owszem ściąga na siebie, jak magnes, całą wściekłość sfory carskiej, której sprzymierzeńcem staje się sfanatyzowana część ludności chrześciańskiej. W ten sposób ruch ten mimowoli szkodzi straszliwie żydom a wzmacnia kontrrewolucyę carską, narodowo~demokratyczną i klerykalną.
Mimo tedy krzykliwej reklamy, w jakiej celują partye żydowskie, są one zupełnie słabe i bezbronne. Minęły już czasy, kiedy głosy trąb wystarczyły do zburzenia murów Jerycha.
A jednak byłoby błądem ignorować działalność tych partyi, czekać aż praktyczny rozum, instynkt samozachowawczy zwyciężą u żydów i, wskażą im drogę, którą kroczy rewolucyjny proletaryat polski. Doktrynerstwo czyni tak straszne spustoszenia w głowach nawet rozsądnych, że zdrowy rozum jest wobec niego częstokroć bezbronnym. Jeżeli zaś, jak w danym wypadku, doktryna pozostaje w harmonii z tradycyą wiecznej żałoby, rozpaczy i rezygnacyi ogarniającej masy żydowskie, wówczas jest obowiązkiem jednostek światłych wśród socyalistów żydowskich przeciwdziałanie temu zgubnemu prądowi. Bo separatystyczne stronnictwa żydowskie z syonistami na czele, choć nic pozytywnego zdziałać nie potrafią, zdołają jednak szkodzić partyom socyalistycznym w Polsce, odrywając od pracy wiele inteligentnych jednostek, zwłaszcza wśród młodzieży, spychając je z pola pracy partyjnej w wir jałowych dyskusyj po kółkach i stowarzyszeniach.
Zadaniem żydowskich towarzyszy w P. P. S. wszystkich zaborów jest rugowanie z pośród mas żydowskich wpływów germanizacyjnych, rusyfikacyjnych i »narodowo-żydowskich« i wszczepianie kultury polskiej, stałe budzenie, utrzymywanie i uwydatnienie poczucia łączności proletaryatu i ludu polskiego i żydowskiego i doprowadzenia mas żydowskich do zrozumienia, że przejęcie się ideą niepodległości narodowej jest w interesie obydwu ludów w Polsce zamieszkałych.
Zmarły w Ameryce pod koniec października b. r. weteran socyalizmu międzynarodowego T. A. Sorge wydał na kilka tygodni przed śmiercią zbiór 217 listow Marxa, Engelsa i innych wybitnych socyalistów z lat 1867—l895[14]. Listy te maja ogromne znaczenie dla każdego, kto chce poznać, jak twórcy socyalizmu naukowego sami stosowali i stosować zalecali swoją teoryę do bieżącej polityki. „Nasza teorya — pisze Engels — nie jest dogmatem, lecz przedstawieniem procesu ewolucyjnego, a proces ten obejmuje kolejno po sobie następujące fazy“, W miesiąc później pisze znów Engels; „Nasza teorya jest teoryą, ewolucyjną, nie dogmatem, któregoby się uczono na pamięć i mechanicznie powtarzano“. Ktoby nie wiedział, że Engels umarł w roku 1895, że zatem nie dożył obecnej rewolucyi w państwie rosyjskiem, mógłby myśleć, iż pisząc powyższe słowa, miał on na myśli pewne prądy w naszym socyalizmie... Engels jednakowoż pisał je w latach 1886 i 1887 i miał na myśli ówczesnych socyalnych demokratów angielskich i amerykańskich. „Socyalno-demokratyczna Federacya tutejsza (angielska) — pisał on do Sorge’go — podzielić się może z waszymi niemiecko-amerykańskimi socyalistami zaszczytem, iż są to jedyne partye, które tego dokazały, że z marksowskiej teoryi rozwoju zrobiły skostniałą ortodoksyę, do której robotnicy nie mają dochodzić ze swego poczucia klasowego, lecz które, jak artykuły wiary przełknąć maja natychmiast, bez rozwoju“. Jak aktualną jest ta krytyka Engelsa dziś jeszcze i to u nas, gdzie S. D-cya szerzy, niestety, nietylko w swoim obozie, tego samego gatunku spustoszenie umysłowe.
Ale listy Engelsa zawierają nietylko krytykę. Wskazuje on tez pozytywnie linie wytyczne rozumnej polityki socyalistycznej. „Jeden lub dwa miliony głosów robotniczych w najbliższym listopadzie — pisze on w odniesieniu do wyborów amerykańskich — oddanych na prawdziwą partyę robotniczą, są w danej chwili nieskończenie więcej warte, niż sto tysięcy głosów oddanych na program teoretycznie doskonały“. W następnym liście komentuje on ten pogląd polityczny następującem doświadczeniem taktycznem: „Gdybyśmy od r. 1864 do 1873 byli upierali się przy tem, żeby współdziałać tylko z tymi, którzy nasz program otwarcie przyjęli — gdziebyśmy jeszcze dziś byli“?
Okazuje się zatem ze słów samego Engelsa, to prawdziwy marksizm nie jest zbiorem dogmatów, które należy ślepo powtarzać i mechanicznie stosować, jak to u nas systematycznie robi pewien kierunek krzykliwie reklamujacy się jako jedyny prawowity arendarz marksizmu. Widzimy, ze najwięksi z pośród uczniów Marxa i Engelsa nie przysięgają ślepo na każde słowo mistrzów, lecz starają się ducha ich teoryi wcielać w życie, poznawać tendencyę rozwoju historycznego za pomocą ich metody naukowej. Np. Kautsky nie wahał się dokonać rewizyi poglądów marksowskich na kwestyę agrarną[15] a Mehring w swej mistrzowskiej historyi socyalnej demokracyi niemieckiej, istnem arcydziele dziejopisarstwa marksistycznego, odważnie zrehabilitował pamięć Jana Baptysty Schweitza, owego wodza lassalczyków, tak zaciekle zwalczanego przez Marxa i Engelsa. Mehring wykazał w swej historyi socyalizmu niemieckiego, ze Marx i Engels, mylnie informowani przez Liebknechta i Bebla, fałszywie oceniali Schweitzera i jego działalność, że uprzedzoni niesłusznie na korzyść swoich informatorów, źle czynili, zwalczając „socyalpatryotyzm“! Schweltzera i lassalczyków, którzy w świetle prawdy historycznej okazują się lepszymi socyalistami w duchu marksowskim, niż nimi byli w owym czasie Liebknecht, Bebel i cała partya „eisenachczyków“, mimo ze ta właśnie za marksistyczną wtedy uchodziła. Ten mylny sąd Marxa i Engelsa usiłował Mehring wytłómaczyć hipotezą, ze czytywali oni tylko redagowany przez Liebknechta „Volksstaat“, nie otrzymywali wcale daleko lepiej, bardziej socyalistycznie redagowanego organu lassalczyków. Z listow wydanych przez Sorge’go okazało się jednak, że czytywali oni regularnie organ lassslczyków „Der Neue Sozialdemokrat“, a mimo to tak fałszywie oceniali obie zwalczające się w Niemczech partye. W obszernej recenzyi tego zbioru listów[16] prostuje więc Mehring swoją hipotezę, ale bynajmniej nie cofa swoich zarzutów przeciw Marxowi i Engeieowi, lecz tem ostrzej je formułuje, nazywając ich uprzedzenie „winą intelektualną“.
„Gdyby lassalleanizm — pieze Mehring we wspomnianej recenzyi — był istotnie tylko sektą, jak to oni (Marx i Engels) przyjmowali, to byłoby ustąpiło pewnego rodzaju uwstecznienie historyczne. W rzeczywistości jednak wyższość lassallczyków, o ile ona istniała, mianowicie co do zwartości i siły ich organizacyi, była ugruntowana w tem, ze Lassalle przyjął do swej agitacyi odrazu pierwiastek narodowy, który teraz wszędzie się wybijał i także eisenachczyków zaczał zobojętniać wobec międzynarodówki“.
Widzimy więc, że Mehring, o ile idzie o stosunki niemieckie, doskonale rozumie znaczenie pierwiastka narodowego w agitacyi socyalistycznej i bez zastrzeżeń przypisuje socyalizmowi z pierwiastkiem narodowym wyższość polityczną. Szkoda, ze przy ocenie stosunków polskich tenze Mehring znaczenia pierwiastka narodowego w agitacyi socyalistycznej uznać nie chce, zapoznając całkowicie wyższość P. P. S. nad sektą w gatunku naszej S. D-cyi. To uprzedzenie niepospolicie utalentowanego historyka marksistycznego wytłómaczyć się da w podobny sposób, jak Mehring usiłował objaśnić przyczynę uprzedzenia Marxa i Enlgelsa wobec lassalczyków. Pozwolimy sobie mianowicie na hipotezę, że Mehring o Polsce nic innego nie czytał, jak tylko informacye Róży Luksemburg. A ta nasza hipoteza niewątpliwie bliższą będzie prawdy, niż obalona zbiorem listów Sorge’go hipoteza Mehringa co do Marxa i Engelsa, albowiem Mehring sam w owym trzecim tomie wydanego przez siebie zbioru pism Marxa i Engelsa, w którym zamieścił swą głośną „rewizyę“ poglądów Marza na kwestyę niepodległości Polski, podał jako rzetelny dziejopis źródła swych poglądów, wymieniając wyraźnie jako jedyne znane sobie rzeczy o stosunkach polskich — pisma Róży Luksemburg. To oczywiście zmniejsza „winę intelektualną“ Mehringa, ale jej nie maże...
Z powodu „wywłaszczenia” w Rogowie.
— Czy i to pan nazywa wywłaszczeniem?
— A więc jak?
— To już nie jest wywłaszczenie a poprostu... pożyczka wewnętrzna. Do tego stopnia wyglądu na pożyczkę, że „Rosya“ wraz „Nowym Wremieniem“ zaczęły nawet wyliczać: wiele da się strącić? 20.000 weksli, 6000 rub. świadectw banku włościańskiego, kurtaż komisyonerski... Razem wypada tyle a tyle...
Ale czy zauważył Pan? „Nowe Wremia“ zaleca najsurowsze środki przeciw podobnym pożyczkom: zabronić rzucanie bomb ne stacyach, ulicach, kanałach.
— A co pan myśli? Koniec końców zabronią. Pozwólcie tylko, aby się cokolwiek uspokoiło, a reformy same się zjawią...
WILHELM FELDMAN. „Stronnictwa i programy polityczne w Galicyi 1846—1906,“ Tom pierwszy. Kraków, Spółka nakładowa „Książka“. 1907.
Galicya jest tą częścią Polski, gdzie życie polityczne od bardzo dawna weszło na tory powolnej, nieprzerywanej żadnemi katastrofami, ewolucyi politycznej. Życie partyjne przybrało tu skutkiem tego normalne formy rozwoju. Ścieranie się na gruncie kraju tego stronnictw i programów politycznych, odbywało się publicznie, znajdując swój wyraz w całej literaturze jawnej, legalnej, dostępnej dla szerokiego ogółu.
A jednak, pomimo tych warunków, które, zdawałoby się, ułatwiały nakreślenie obrazu ewolucyi stronnictw galicyjskich, obrazu takiego dotychczas nie było. Kto chciał się z walkami stronnictw galicyjskich bliżej zapoznać, ten musiał udawać się do źródeł w postaci artykułów, pism, odezw, broszur i. t. p. dokumentów rozproszonych. Co się zaś tyczy ogółu inteligencyi zaboru rosyjskiego, dla którego dostęp do tych informacyj źródłowych był prawie zupełnie zamknięty, to ogół ten musiał zadawalniać się prawie wyłącznie tem, co napisał Piotr Chmielowski w swym zarysie literatury polskiej po powstaniu, a co było nad wyraz niewystarczające.
Obecnie dzięki pracy p. Wilhelma Feldmana, dotkliwa ta luka w literaturze naszej została wypełniona. I dobrze jest, że „Stronnictwa i programy polityczne w Galicyi“ zjawiają się w chwili obecnej. Galicya bowiem stoi dziś na progu nowej ery, kiedy skutkiem dobiegającej do końca reformy wyborczej wprowadzą zmiany dalekosiężne tak w ugrupowaniu się stosunków, jak i w ich dążnościach.
Tom pierwszy nowej pracy p. Feldmana rozpada się właściwie na dwie części, z których jedna stanowi wstęp do reszty działu. Znajdujemy w niej zarys rozwoju politycznego Galicyi od rozbiorów aż do wytworzenia się partyj, dziś działających.
Z właściwą sobie umiejętnością plastycznego przedstawienia rzeczy p. Feldman roztacza przed nami obraz stosunków, jakie zapanowały w Galicyi po przyłączeniu jej do państwa Habsburgów. Prześlizgując się nad szczegółami, któreby, odgrywając rolę balastu, utrudniały objęcie całości, p. Feldman w szerokich rzutach charakteryzuje momenty najwybitniejsze. Na tle, podmalowanem wprawną ręką gruntownego znawcy przedmiotu, przewijają się szeregi postaci, wybijających się na czoło życia politycznego. Mamy przed sobą galeryę portretów lekko szkicowanych, a jednak wypukłych i wrażających się w pamięć.
Im bardziej p. Feldman zbliża się do chwili, kiedy powstają pierwsze zalążki działających dziś partyj, tem więcej skupia szczegółów, tem szerzej traktuje poszczególne osoby i zjawiska. okresowi walk prawnopolitycznych w siódmem dziesięcioleciu wieku ubiegłego, poświęcona została część dzieła p. Feldmana, poprzedzająca charakterystykę obozu konserwatywnego — stańczyków i podolaków. Tu już charakterystyki oddzielne poparte są przytoczonymi in extenso dokumentami historycznymi w postaci wyjątków z mów sejmowych, rezolucyj, wniosków i. t. d.
Wytknąwszy drogę, jaką rządy krajowe przeszły w ręce konserwatywno-szlacheckie, p. Feldman przechodzi do szczegółowej charakterystyki obozu konserwatywnego. Przesuwa więc przed oczyma naszymi konserwatystów krakowskich z Aleksandrem Wielopolskim, Antonim Zygmuntem Helzlem i Pawłem Popielem na czele, który stworzyli „Czas“ — to główne ognisko publicystyczne myśli konserwatywnej. Widzimy, jak się stopniowo wytwarza obóz stańczykowski i jak się krystalizuje jego ideologia, jak się zlewa z krakowską partyą konserwatywną i zdobywa wpływ przemożny na życie polityczne kraju.
Polityka państwowa i krajowa, polityka zewnętrzna i wewnętrzna stańczyków jest poddana rozbiorowi krytycznemu. Śledzi ją p. Feldman od źródeł aż do rozlania się w szerokie morze, pokrywające cały niemal obszar kraju, które z czasem poczyna się kurczyć i wysychać, uwidoczniając liczne mielizny. Zapoznajemy się z neokonserwatystami, którzy pragną wynaleźć jakieś sposoby ratowania zamierającego olbrzyma. Końcowy ustęp dzieła poświęcony jest podolskiej odmianie konserwatystów galicyjskich.
Praca p. Feldmana pisana jest z wielką werwą i zacięciem publicysty-szermierza. Nie traktuje on rzeczy z oschłym objektywizmem erudyty, badającego spleśniałe dokumenty. Ma on do czynienia z materyałem życiowym, to też i oświetla go ze stanowiska interesów życia bieżącego, i interesów prawdziwej demokracyi i postępu społeczno-narodowego. Nie potrzebuję chyba dodawać, że książka p. Feldmana odznacza się lekkością i potoczystością stylu, cechami, dość rzadkiemi w pracach te o rodzaju u nas. Z niecierpliwością oczekujemy ukazania drugiego tomu „Stronnictw.”
w Austryi | za granicą: | ||||
Rocznie | kor. 14·— | Mk. 14·— | Fr. 18·— | ||
Półrocznie | „ 7·— | „ 7·— | „ 9·— | ||
Kwartalnie | „ 3·50 | „ 3·50 | „ 4·50 | ||
Nr pojedyńczy | „ —·60 | „ —·60 | „ —·80 |
- ↑ »Ogniem i Mieczem« str. 33 (wydane jubileuszowe).
- ↑ Szajnocha, »Królewięta«.
- ↑ Dla przykładu wskażę na słynną sprawę Stamirowskiego, który zupelnin jak herszt »Zmowy Robotniczej« był istotnie z początku powstańcem, miał pod swem dowództwem szwadron jazdy, potem pod błahym pozorem wyłamał się z pod władzy naczelników, poprowadzi partyzantkę na własną rękę i zamienił się w prostego rozbójnika, straconego w końcu przez rodaków. (Patrz; ›Dzieje 1063 roku“ przez autora „Historyi dwóch ia “. T. Il, str. 29).
- ↑ Patrz W. Sieroszewski: „Na daleki Wschód“ str. 42.
- ↑ „Russlands Wiederanfbau“ von Alexander Ular. Berlin 1906.
- ↑ Wyjątek z mającego się niebawem pojawić II tomu pracy tegoż autora pt. »Stronnictwa i programy polityczne w Galicyi«.
- ↑ Jeżeli — pisze w w tej broszurze z r. 1898 (str.8) — stronnictwa opozycyjne w Galicyi „przeciwne są przekształceniu Rady państwa w delegacyę sejmów a nawet poniekąd rozszerzeniu kompetencyi sejmu i władz krajowych, to przedewszystkiem dlatego, że urzeczywistnienie tych postulatów w dzisiejszych warunkach, bez zasadniczej zmiany ustroju państwa i ordynacyi wyborczej do sejmu w duchu równouprawnienia obywatelskiego wszystkich warstw ludności — byłoby w rzeczywistości tryumfem reakcyi politycznej, uchwaleniem uprzywilejowanego stanowiska klas rządzących“.
- ↑ »Melitele« noworocznik literacki, 1902.
- ↑ Zygmunt Balicki: „Egoizm narodowy wobec etyki“. Lwów, 1902.
- ↑ „Myśli nowoczesnego Polska“ str. 19.
- ↑ „Myśli nowoczesnego Polaka“ str. 30.
- ↑ Poryw zapału i idealizmu jest tak dalece obcy naturze Dmowskiego, że już po wybuchu strejku młodzieży szkolnej w Królestwie on do tego ruchu olbrzymiej doniosłości narodowej odnosił się z najżywszą niechęcią i nieufnością. („Przegl wszechp.“ Nr. 3-4. „Szkoła i społeczeństwo“).
- ↑ Rusinów, ktorzy stanowią połowę ludności kraju, w sejmie, jest zaledwie 13 (z wirylistami 16); chłopów ruskich »reprezentują« przeważnie książęta polscy, hrabiowie i szlachcice...
- ↑ „Briefa und Auszüge aus Briefen von Johann Philipp Becker, Joseph Dietzgen; Friedrich Engels, Karl Marx und Anderen an F. A. Sorge und Andere“. Stuttgart 1906, J. H. W. Dietz Nachfolger.
- ↑ Karol Kautsky: „Kwestya rolna“. Warszawa 1906. Nakładem Towarzystwa wydawnictw Ludowych. Przekład z niemieckiego, w dwóch tomach.
- ↑ „Neue Zeit“, rocznik XXV, tom I, zeszyt 1 i 2.