<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Rapacki (ojciec)
Tytuł Hanza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.
Nowe życie.

Wojna wypowiedziana, postanowiona, nieunikniona.
Nigdy jeszcze Polska nie postawiła swej egzystencyi całej na ostrzu miecza, jak oto w tej właśnie chwili.
Miała pójść w zapasy z odwiecznym swoim wrogiem, teutonizmem, który właśnie dzięki jej bezradności i powolności bujnie się rozkrzewił i groził jej zagładą doszczętną.
Miała to być walka o śmierć i życie.
Bój krzyża z pogaństwem, bój cywilizacyi z ciemnotą — jak mawiali Niemcy a z nimi cała prawie Europa.
Dla nas znów chodziło, o poskromienie żarłocznej hydry, która, niepomna praw boskich ni ludzkich, wydzierała nam ziemię, deptała cześć narodu, plugawiła i poniewierała tem wszystkiem, przed czem się człowiek korzyć nauczył, — która od wiekowi walczyła z nami bronią, wkutą w najohydniejszej kuźni ludzkich występków; jednam słowem, miała się. powtórzyć owa legendowa walka ze spiekiem, co pił krew narodu.
Na Wawelu odbyła się walna rada wojenna.
Zygmunt Brzezia wniósł, aby obok ojczystych cudzoziemskie zaciągnąć chorągwie, mianowicie: czeskie i morawskie.
Najęto więc kilka hufców pod wodzą Sokoła, Zoławy, Zbyszka, Kostki i innych.
Z Krakowa, na Korczyn i Słupią odbył król boso pielgrzymkę pobożną na Łysą Górę, gdzie krzyżem leżąc, prosił Boga o zwycięstwo.
Stamtąd ruszył do Wolborza, skąd się wojenne miały rozpocząć działania.
Obliczano, rachowano, słowem przystępowano z oględnością, umiarkowaniem, pokorą i ufnością w pomocy bożej.
Niemcy za to, z butą niesłychaną i zuchwalstwem, trąbili po świecie o rozszarpanej Polsce i już dzielili się przyszłym łupem.
Nigdy silniej i jaskrawiej nie zabłysły ich narodowe grzechy, jak w tej chwili.
Po Krakowie śpiewano ich pieśni, urągające dzielności naszego oręża i ubliżające królowi.
Pisane paszkwile krążyły z rąk do rąk.
Wydawano uczty, ciesząc się zwycięstwem pewnem.
Do Krakowa napływały jakieś postacie rycerzy błędnych, gdzieś z końca świata, jak mawiano wówczas. Słyszano języki: hiszpański, angielski, włoski, szwedzki.
Niektórzy z nich przyłączali się do wojsk polskich, inni przechodzili do Krzyżaków, a pośrednikiem między nimi była czynna zawsze Hanza, która pomimo tarapatów, jakie spadły na nią w tej chwili, robiła swoje służąc gorliwie (sprawie teutonizmu.
Dlatego też sprawa jej osobista, obudziła, o tyle tylko zajęcie, o ile dotykała interesów miejskich; cała uwaga, cały interes zwrócił się ku wojnie.
Polska — cała zawodziła na klęczkach pieśni i modły, gotowa, od najmniejszego do najwyższego, nieść życie w ofierze. A choć buta zuchwałego wroga nieraz krew napędzała do skroni, przeklinano ich z cicha i zaciskano pięście.
U Wierzynków skupiał się wszystek duch i zapał polskiego mieszczaństwa.
Jeden z synów pana Wawrzyńca szedł pod chorągiew pana Zawiszy Czarnego, a za nim poszło dwóch Turzonów, Wierzbięta, Bursztyn, Zyganty, dwóch Borhów... i wielu, wielu jeszcze, jako podatek krwi dla Ojczyzny.
Nasz młody Rudolf porwał matkę z tego piekła i, niby drugi Eneasz z zburzonej Troi, wiódł świętość swoją, w świat inny, piękny, do którego tak przylgnął duszą całą.
Nieszczęśliwa a zbłąkłąna niewiasta znalazła się naraz między otoczeniem, co jej najpiękniejsze dni życia przypomniało.
Gościnny dom Wierzynków przyjął wpośród siebie tę zbłąkaną owcę, zanim stary Ziemba, nie da się przebłagać i nie otworzy jej ramion ojcowskich, tak jak już uczynił dla wnuka.
Piękna kobieta, przybrana w niebieską barwę, na znak żałoby, po podnosiło jej piękność, bez ozdób i drogich kamieni, była przedmiotem podziwu i czci dla tych wszystkich, co ją otaczali.
Urok piękności był dla świata zamsze i będzie po wszystkie czasy nieprzeparty. Zapomniano jej wszystko i, niby przed pokutującą Magdaleną, schylano czoła i wielbiono głośno i po cichu.
Przy niej Rudolf, błyszczący młodością i rozumem, co bił z jego czoła, i pięknych oczu, tak miłujący wszystko, co nasze, a tak podobny do tego, co był dla nich wszystkich wrogiem nieprzejednanym, stanowił dziwną a niepojętą sprzeczność. Zastanawiano się też nad tem i komentowano nieraz w dziwny sposób.
— W tej Hanzie zły duch obrał sobie siedlisko i męczy i morduje ludzi. Nie pozwala im ani myśleć, ani czuć po ludzku, ale po szatańsku.
I rosło coraz silniej to przekonanie, że w Hanzie nie ludzie, ale dyabli obracają sprawami, bo inaczej nie robiłaby tyle złego.
Sowizdrzał, który tymi czasy zjawił się w Krakowie, z długiej wędrówki przyniósł wieści i przepowiednie, że w tym roku 1410 wielkie mają się zdarzyć rzeczy na świecie.
Przepowiednie takie przynosił zawsze każdy dziesiątek, wieku. Przywiązywano się do liczby, bo w niej ukrytą tajemnicza jakaś siła, niezbadana dla umysłów ciemnych.
Mawiano tedy, że lepiej już ma być na świecie. Poniżeni będą pyszni i zuchwali, a wywyższeni mali i słabi — a wszystko to w imię tej dziesiątki, która teraz w kalendarzu.
Zwykła piosnka biedaków!...
Bądź co bądź dla nas jednak rok ten miał stanowić epokę.
Stanowił on i epokę dla bohaterów naszej powieści, a szczególniej dla najmłodszego z nich, Rudolfa, bo oto w tym roku rozgorzał miłością ku nadobnej Wierzynkównie i świat mu się taki piękny i jakiś cudowny wydał, jakgdyby go po raz pierwszy dopiero w życiu oglądał.
Ta święta, która mu tak nagłe zeszła z ołtarza na ziemię, stawała się dlań coraz bardziej ziemską a przytem i uroczą postacią, bez której już żyćby nie mógł.
Co się działo w sercu Elżbiety, odbijało się na jej licu i czytać mogłeś niby w zwierciedle.
I dla niej z początku Rudolf okazał się niby cherubin z jakiegoś otoczenia świętych Pańskich. Potem wyobraźnia jej porównywała go do męczennika, dalej widziała go w gloryi niebiańskiej, to znów wydał się jej niby złym duchem w postaci uroczego młodzieńca... aż dopóki się nie spotkały ich ręce, nie zamieniły słowa i nie otworzyły dusze.
Starzy patrzyli na to pobłażliwie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Rapacki (ojciec).