Hanza/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hanza |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Piotr Laskauer |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Trwoga padła na Hanzę.
Olderman otworzył skryte drzwi w swoim kantorze, i wszedł do wązkiej trójkątnej izby.
Na łóżku spoczywał Chrzan, oświecony skąpo światłem zakratowanego okienka, oparty na ręku i pogrążony w głębokich myślach.
Zerwał się na przybycie Oldermana.
— Źle z nami! — rzekł pan Bonar. — Słyszysz te krzyki? To oni! żądają twojej głowy. Jużeś tu niebezpieczny. Musisz uciekać!
— Gdzież mnie uciekać? — rzekł z rozpaczą. — Jeżelim u was nie pewny, to gdzież pewnym być mogę?
— Udasz się na Spiż, do Koszmarku; tam cię żadna ręka nie dosięgnie. Damy ci listy. Cicho, pod osłoną nocy wyjedziesz z miasta. Na Kleparzu podadzą ci konia i ruszysz w drogę bezpieczny.
— O, czemużem, czemu dał się uwieść głosowi waszej i mojej zemsty! O biedny ja, nieszczęśliwy człowiek!
— Milcz! nie czas tu rozwodzić żale. Stało się, ratować się trzeba.
— Och, cóż mnie teraz uratować zdoła! Ufałem w waszą potęgę, teraz widzę, że ona krucha i słaba!
— Ona silna i potężna, bo cię okryje swoim płaszczem; ale nie tu, wśród wrogów. Bądź gotowym.
I wielki zwierzchnik Hanzy wyszedł, zostawiając zbrodniarza wyrzutom i rozpaczy.
Zaledwie jednak zdążył zamknąć ukryte drzwi, ukazało się poselstwo, złożone z sześciu szlachty i tyluż pachołków, mające na czele burgrabiego cieszyńskiego zamku.
Donosiło ono Oldermanowi o wykryciu fałszerza kuternogi i domagało się krótkiemi słowy wydania mordercy księcia Przemysława, grożąc wojną.
Reinhold uzbroił się w powagę wielką i odpowiedział sucho:
— Co się tyczy wykrycia fałszerza, jesteśmy wam nieskończenie wdzięczni, zacni panowie, boście nam oszczędzili kłopotu w dalszem śledztwie przestępcy... ale skądże my wiedzieć mamy o zbójcy? Czyżbyście śmieli podejrzywać nas o wspólnictwo w tej zbrodni?... Jakkolwiek wielkie, nieobliczone straty ponieśliśmy od waszego pana, to przecież nie tą drogą żądać nam zadosyćuczynienia. Sprawa odesłana została do wielkiego Sejmu w Lubece, który pewnie nie zaniedba ściągnąć strat naszych na dobrach Oświęcima i Cieszyna.
Powaga, zimna krew i wymowa, argumentująca jasno, krótko i dobitnie, — oddziaływały zawsze w takich razach na wzbudzone umysły. To też i teraz wysłuchano przemowy Oldermana i długo się namyślano, co na nią odpowiedzieć, gdy nagle wystąpił z tłumu Natan.
— Co wasz Sejm w Lubece postanowi, to nas nie obchodzi w tej chwili, my żądamy wydania mordercy, który się uciekł pod wasze skrzydła; żądamy wydania go dobrowolnie, w przeciwnym razie stanie się to, co się stało z domem Justusa Knabego. Nie myślcie, żeby to była czcza przechwałka. Jeżeli raczycie rzucić okiem na rynek, przekonacie się, że, krom naszych ludzi, są tysiące wzburzonego pospólstwa, które was rozszarpie w kawałki.
— Czego tu chce ten niewierny? Czyż już brak ludzi w chrześcijańskim narodzie, ażeby Żyd zabierał głos w sprawach tak ważnych!
— Ten żyd jest wiernym sługą księcia, zamordowanego przez was! ten Żyd jest mścicielem wszystkich krzywd, któreście zadali jego braciom! ten Żyd dowiedzie wam, że kochać i czcić potrafi swoich panów... i jeżeli tu — natychmiast nie wyprowadzicie nam mordercy na światło dnia białego, to my go wywleczeni przemocą z nory, w której się ukrywa. Za mną, panowie!
I postąpił ku Oldermanowi.
Była chwila, że, pociągnięci i sfanatyzowani gorącą przemową żyda, postąpili za nim gotowi do czynu, jaki on im spełnić każe, — gdy nagle Detmold, dotychczas siedzący, milczący i skulony przy stole, powstał, wziął w rękę krucyfiks i stanął między Żydem i Oldermanem.
— Precz, niewierny psie... — i wy wszyscy, co mu służycie! W proch tu, przed wizerunkiem ukrzyżowanego Chrystusa, albo przekleństwo pokręci wasze kości i skołczeją języki!... Precz!
Gdyby sufit runął na głowy napastników, nie byłby wywarł takiego popłochu, jak to wystąpienie Detmolda.
On ich naznaczył niejako piętnem niewiary, solidaryzując z niewiernym Żydem. Im, chrześcijanom, zagrodzono drogę krucyfiksem, jako parszywym owcom, co się wdarły w chrześcijański przybytek.
Pierwszą też myślą ich była niejako rehabilitacya, to jest wypędzenie Żyda a działanie na własną rękę, ale gdy się rozejrzeli za nim, Żyda w komnacie już nie było.
Tego też chciał Detmold.
Rozpoczęto pertraktacyę chłodniej, skutkiem której stanęło na tem, że Olderman zobowiązał się śledzić zbrodniarza i w razie wynalezienia wydać go w ich ręce, poddając się wszelkim niebezpieczeństwom, jakieby w razie niedotrzymania umowy spaść na niego miały.
Dano mu dwadzieścia cztery godziny czasu i cała ta falanga, przed chwilą wzburzona, wyszła spokojnie z izby.
Został Olderman z Detmoldem.
Sekretarz już nie miał miny pokornego skryptora, ale nagle przybrał ton wyniosły.
— Ocaliłem ci życie i uratowałem honor Hanzy!
— Przyznaję. Ale to jeszcze nie daje ci prawa odzywać się do mnie w ten sposób. Zapominasz, kim jesteś!
— Bynajmniej! i żeby cię o tem przekonać, oto dokument, który ci wyjaśni, czem ja jestem obecnie.
Olderman wziął z rąk Detmolda papier i, drżący, przeczytał co następuje:
„Postanowiono na najwyższym Sejmie w Lubece zamianować naszego wiernego Detmolda Schwarzbacha naszym najpierwszym radcą i stróżem głównej pieczęci i rozkazujemy Reinholdowi Bonar, Oldermanowi krakowskiej faktoryi, być mu we wszystkiem posłusznym.
„Najwyższy Sejm w Lubece.
„Podpisano: Wilhelm Knobelsdorf“.
Olderman z pokornym ukłonem wręczył dokument i czekał rozkazów nowego dostojnika.
— Wydasz im zbrodniarza, któregoś tam ukrył.
— Ależ on jest...
— Przekupiony przez ciebie? Mam nic do tego. Będziesz się wykręcał z tej sprawy, jak umiesz. Hanza nie odpowiada za wybryki swoich urzędników.
— Wszakże dla dobra...
— Dla dogodzenia swojej zemście... Hanza inne miała zamiary co do księcia Przemysława...
Olderman skłonił głowę.
— Uwięzisz Otberta z Kolonii.
— Otberta?
— Tak! to wspólnik Pater-noster-machera. Podczas kiedy ci wykryli jednego, ja odnalazłem drugiego. Jutro rozpoczniemy nad nimi sądy.
— Dobrze.
— Zerwiesz wszelkie stosunki, jakie cię wiążą z kobietą ową.
Olderman się wzdrygnął, jak pod ukąszeniem padalca; spojrzał na Detmolda wzrokiem tak strasznym, przed którymby zadrżał niejeden śmiałek, — były sekretarz jednak wytrzymał go spokojnie, skrzyżowawszy ręce na. piersiach. Potem krokiem poważnym wyszedł z kantoru.
Reinhold popatrzał na drzwi, zamykające się za nim, potem rozejrzał się po komnacie, jakgdyby chcąc uprzytomnić sobie to wszystko, co tu zaszło przed chwilą.
Tańcowały mu w wyobraźni postacie kuternogi, Otberta. To znów Chrzan mu się zjawił, a potem Wierzynek i Żyd Natan — razem ze sobą, jakgdyby spojeni, mówiący wspólnym językiem,... a pośród tego chaosu słów górowało jedno słowo uczciwego Wierzynka: Sumienie. „Pamiętaj, że sumienia kupić nie można!...“ Dalej ona stanęła mu w pamięci. Ona, Agata... i syn jej... i jego!... i Detmold, straszny, potężny, z krucyfiksem... i to wszystko zmieszało się w jakieś niewyraźne, poplątane pasmo.
Chwycił się za głowę i padł na krzesło, szepcząc:
— Pokuta się zaczyna!