<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Rapacki (ojciec)
Tytuł Hanza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVI.
Wszystkie koty szare w nocy.


Gdy Folchard przyszedł do przytomności, uczuł, że ma złamaną nogę.
Ból straszny, który go szarpał, wydobył mu z piersi jęki boleści, ale któż je mógł usłyszeć w tej otchłani!
Nie wiedział, jak długo leżał w tym dole, i nie miał pojęcia o jego głębokości.
Zebrał wreszcie ostatek sił i począł głośno modlitwę, żebrząc u Boga miłosierdzia.
W przestankach przysłuchiwał się bacznie, czy jakie zbłąkane echa ludzkiego głosu nie odbiją się o tę złowrogą jaskinię. Nic.
Tego rodzaju piwnice budowana prawie pod każdym domem; w niektórych bywały nawet dalekie przejścia podziemne. Służyły one na schronienie podczas napadu nieprzyjaciela. W nich chowano to wszystko, co miano do schowania. Labirynt tych krętych podziemnych ulic bywał nieraz niezbadany.
Biedną ludzkość nie stać było na murowane domy, ale piwnice i podziemia murowane mieć musiała.
Gdyby nie noga złamana Folcharda i upadek sił, mógłby on długo wędrować temi podziemnemi ulicami, — zmuszony jednali leżeć w miejscu, jękiem tylko bolesnym, modlitwą, a w końcu krzykiem zrozpaczonym wołał ratunku.
I usłyszano go wreszcie, bo zobaczył światło ponad sobą i głos z góry go doleciał:
— Ktoś ty?
— Ratujcie mnie, ludzie, a wszystko wam opowiem.
Spuszczono dług drabinę i słudzy miejscy zeszli po niej, aby wynieść znowu umierającego prawie Folcharda.
Dziwny widok przedstawił się jego zdumionym oczom.
Całe podwórze zawalone było ludem.
Przy studni stał wójt. z ławnikami, gdzie leżały również dwa ciała, w których Folchard poznał Ludera, cichego sługę Hanzy, podobnego do kota, i Wachmana Froscha.
Luder był trupem, Wachman ciężko ranny.
Więc to, on zabił Ludera i ranił Wachmana? a tamten trzeci, który go rzucił do przepaści, był kuternoga!
Jego tu niema, umknął, a ciosy, które mu się należały, otrzymali Luder i Wachman.
Ale co oni tam robili w piwnicy z tym fałszerzem?
Te myśli Folcharda, przerwał ławnik zapytaniem:
— Ktoś jest, człowieku, i jakim sposobem się tam dostałeś?
— Szukałem złoczyńcy i fałszerza, Justusa Knabego.
— Tu, w tym pustym domu?
— Tak, w tym pustym domu, panie przemądry ławniku! Gdyby rozum waszmości nie uciekł był do brzucha, to byłbyś zajrzał tu choćby z prostej ciekawości, ale złodzieje i rozbójnicy znają jego gorliwość i pod okiem świętej sprawiedliwości drwią z was w żywe oczy!
— Co mówisz, zuchwały?
— To Hanzeata!
— Folehard, Hanzeata! — odezwały się głosy.
Zwyczajem było Hanzeatów wyrażać się z całym cynizmem i urąganiem o władzy miejskiej, należało to prawie do powinności.
— A pocóżeśmy go wyciągnęli z tego lochu! — odezwał się wójt, który nie chciał być dłużnym w grzeczności Hanzeacie. — Niechby tam zgnił bestya!
— Jeżeli chcecie, abym wam odpowiadał i był dla was grzeczniejszym, to opatrzcie moją nogę. Ból mię szarpie wściekły!
Znalazł się i cyrulik, który zestawił i obandażował nogę Folcharda.
— Jeżeli możesz, to mów: oo to za ludzie i kto ich tak tu poczęstował?
— Jam to zabił jednego, a drugiego raniłem w ciemności, biorąc ich za stróżów waszego więzienia, którzy uciekli razem z Justusem; chciałem jednym zamachem zgładzić złoczyńców, bom poprzysiągł zemstę za mego brata Otberta — tymczasem zabiłem oto sługę Hanzy i tego psa raniłem, który na torturach wyśpiewać musi wszystko. Gdym chciał pochwycić trzeciego, zepchnął mnie do głębokiej. piwnicy.
— To sprawa!znów tej przeklętej Hanzy! — rzekł wójt. — Niechże ona się z nimi załatwi, dla nas tu nie miejsce.
I wykonawca sprawiedliwości miejskiej usunął się wraz z ławnikami, a za nimi podążyło pospólstwo, złorzecząc Hanzie.
Gdy cała ciżba opuściła podwórze, powlókł się Folchard ku rannemu Wachmanowi.
Miał on zgruchotane ramię i głęboką ranę w głowie.
— Nędzniku! — wrzasnął mu w ucho Folchard — więc i ty należałeś do współki z tym zbrodniarzem! ty, stróż porządku i wierny sługa Hanzy?
— Wciągnął mnie zdradliwie, tak jak i twojego Otberta. Owiń mi głowę mokrą szmatą, jeżeli chcesz, abym z tobą rozmawiał.
Folchard zanurzył w wiadrze chustkę i owinął mu głowę.
— Nie gub mnie, Folchardzie! dosyć, żeś mnie okaleczył na całe życie, bo rękę mi odjąć będą musieli. Posłuchaj. Stałem na warcie, gdy ten nędznik przemknął mi się pod samym nosem. Pochwyciłem go i chciałem oddać sędziom. „Chcesz być bogatym?“ pyta mnie. Któżby nie chciał? — „Co ci po mojem życiu, za które nie weźmiesz złamanego szeląga. Chodź ze mną, wyładuję ci kieszenie złotem“. I poszedłem. I widziałem, jak ten nędznik w oczach moich fabrykował polskie, czeskie i niemieckie pieniądze, które ludzie brali za dobrą monetę. Jednej nocy spotkałem tam Ludera, którego także wciągnął.
— Cóż się stało z stróżami więziennymi, którzy z nim razem uciekli, za których ja was wziąłem?
— O tych ja nie wiem. Słuchaj, Folchardze, nie gub mnie! Ten nędznik uciekając musiał zostawić zakopane duże pieniądze, o których ja wiem. Podzielimy się. Wskażę ci nawet miejsce, gdzie go znaleźć możesz. Przysięgnij mi, a powiem ci, Folchardzie, przysięgnij!
Ale, zanim Folchard się zdecydował, stanął na podwórku Olderman, otoczony silną strażą łuczników, wraz z Detmoldem.
— Oto wasz wierny sługa, Luder, a to Wachman Frosch, a ten znów Folchard! — rzekł Olderman ironicznym tonem do Detmolda. Z kimże to oni staczali tę walkę? Luder zabity, Frosch ledwie żywy, a Folchard prawie umierający. Nieście ich żywych i martwych do sali posiedzeń i otoczcie strażą, a my przetrząśnijmy ten dom zbrodniczy.
Detmold uśmiechnął się:
— Nie powiedziałbyś tego o nim przed dwoma miesiącami.
— Czem byłem, już nie jestem.
— Zobaczymy.
Rzucił przytem tak przeszywającym wzrokiem na Bonara, a tyle w nim było piekielnej ironii i ukrytej radości, że ten zadrżał.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Rapacki (ojciec).