<<< Dane tekstu >>>
Autor Wincenty Rapacki (ojciec)
Tytuł Hanza
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1912
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXX.
Zwycięstwo.


Gwałtowne wstrząśnienie, jakiego dokonał wystrzał armatni, podziałało i na kobietę; drgnęła i otworzyła po chwili oczy.
Wzrok jej padł na Oldermana i teraz dopiero zobaczyła krew na jego twarzy, sączącą się z rany na czole. Popatrzyła nań obłąkana, potem na zwłoki syna.
Zdawało się, że w tej chwili w mózgu jej odbywał się jakiś straszliwy przewrót.
Patrzyła tak długo, — wreszcie wybuchła szalonym śmiechem.
— Och, Agato! biedna moja, ukochana! Przyjdź do zmysłów! Patrz na mnie i płacz, płacz razem ze mną naszego dziecka, naszego ukochanego syna. Agato, żono moja! Przysięgam ci na rany Chrystusa Pana, przysięgam ci tu, wad zwłokami dziecka naszego, iżem bronił jego życia, że pomszczę się zań, że rzucę to przeklęte gniazdo podłości i żyć już będziemy razem, jako małżonkowie. Usłysz mnie, Agato biedna!
Kobieta wciąż się śmiała.
Promieni słońca padł przez szerokie otwarte okno i oświecił skrwawione zwłoki Rudolfa.
Kobieta się wzdrygnęła, wydała jęk przeraźliwy, potem rzuciła się na zwłoki syna i rozpłynęła we łzach.
Światło przywróciło jej zmysły.
— Pójdź, ukochana moja, zabierzemy to drogie dla nas ciało i wyjdziemy z tego piekła... na zawsze!
Wyszedł, a za chwil parę wrócił z dwoma żałobnymi braćmi, którzy złożyli ciało na mary.
Olderman, podtrzymując kobietę, szedł za zwłokami syna przez gmach Sukiennic, nie wstrzymany, nie zaczepiony przez nikogo.
Gdy się znaleźli na rynku, zatrzymał się, spojrzał na Sukiennice i wyrzekł:
— Bądźcie przeklęci! Niech pamięć o was zaginie! Niech grom bożego gniewu zmiecie wasz dom, aby i śladu po nim nie zostało.
I obojętny na wszystko, co go otaczało, pociągnął kobietę i szli dalej.milczący, nie widząc, nie słysząc, co się dzieje.
Oto obok nich przeleciał na spienionym koniu człowiek, okryty kurzawą i znojem, krzycząc:
Victoria! Victoria! Pod Grunwaldem! Pod Grunwaldem w Prusiech wielka Victoria!
— Pod Grunwaldem? — powtarzali ludzie, wybiegłszy na ten krzyk z domu. — Co znaczy to nazwisko? Grunwald? Gdzie to? W Prusiech powiada...
A goniec pędzi... aż stanął przed ratuszem.
Wydobył z skórzanego worka papier i kazał stojącemu woźnemu, aby go oddał burmistrzowi.
Potem popędził na ulicę św. Anny i takiż papier wręczył rektorowi akademii. Dalej pognał na Wawel.
Tu mu koń odmówił już posłuszeństwa; biedne zwierzę padło wyczerpane, ale goniec — szczęśliwszy od owego Greka z pod Maratonu, co w połowie wyrazu Zwy...cięs...two... oddał Bogu ducha, — obleciał wszystkich listami, krzycząc pa całe gardło po drodze:
— Grunwald! Zwycięstwo! Pobici Niemcy na głowę! Victoria!
Burmistrz, w uroczystem otoczeniu rajców, z heroldem, wychodzi na rynek i czyta list królewski:
„Sławetni i uprzejmie nam mili mieszczanie stołecznego naszego miasta Krakowa! Podobało się Bogu Wszechmocnemu udarować nas wielkiem zwycięstwem pod wsiami Grunwaldem i Tannenbergiem w pruskiej ziemi. Padł wielki mistrz, padł chorąży Konrad. Książęta Kazimierz Oleśnicki i Pomorski w niewoli. Pięćdziesiąt tysięcy ludzi dało gardło. Chwała Najwyższemu Panu na wysokościach! Władysław król“.
Herold grzmi w trąbę — aż tu i drugi i trzeci i czwarty mu się odzywa.
Radość wielka bucha z wszystkich piersi, dzwony, przed chwilą ponuro dźwięczące, teraz rozkołysane radośnie, śpiewają ze spiżowych gardeł hymn zwycięstwa. Puszczyki i nietoperze pochowały się w nory, a trąby wciąż brzmią. Dźwięk ich oczyszcza powietrze nad zatęchłym od zgnilizny niemieckiej miastem.
Od Grodzkiej z Wawelu wyszła procesya. Celebruje biskup krakowski.
Procesya obchodzi miasto, zabierając w siebie po drodze z każdego kościoła mnichów i księży... i rośnie... rośnie!
Cały Kraków na ulicach.
Ci, co poznali w domach, otworzyli na rozcież okna, a w nich powiewają drogie makaty i chorągwie.
Tymczasem zrozpaczeni rodzice z zwłokami syna stanęli przed kościołem św. Florjana, a za niemi i przed niemi grzmi radosna pieśń zwycięstwa.
— Bóg jest sprawiedliwy! Chwała, chwała Mu na wysokościach! Zwycięstwo!
Pan von Bonar podniósł głowę, spojrzał w jasną przestrzeń nieba i wyszeptał wraz z chórem:
— Bóg jest sprawiedliwy! Chwała, chwała Mu na wysokościach!
Któż to bieży w ślubnym stroju z wiankiem na głowie?
To Wierzynkówna, żona Rudolfa. Ona wciąż czekała jeszcze na swojego oblubieńca, bo tajono przed nią jego porwanie. Wreszcie, wywabiona z domu radosną wieścią zwycięstwa, myślała, że się spotka, z nim na której z ulic, aż oto litościwi ludzie pokazali jej tu drogę.
Za nią pośpiesza ojciec, dalej stryj, „wyklęty“, a potem i stary Ziemba.
Wierzynkówna patrzała, suchem okiem na zwłoki męża. W tej młodej twarzy czytać można było nienawiść do świata, który na progu jej życia otworzył grób...
Ona też nie wróci już do niego. Klasztor ją zamknie na wieki.
Pochwyciła ten martwy posąg Agata i tuli go w ramiona.
Na Oldermana patrzą z litością starcy, bo czytają z tej twarzy i z tej postawy, ile przecierpieć musiał.
Nie widać w ich obliczach gniewu i nienawiści.
Bonar postąpił ku nim, pochylił kornie głowę.
— Śmierć mego syna przywiodła mnie do upamiętania i żalu za dawne przewiny. Padam w prochu przed wami i proszę o przebaczenie! Nasza pycha nieludzka, niechrześcijańska, kazała mi deptać to, co warte części. Ona zamknęła serce moje dla was i zagłuszyła sumienie. Przyszedł czas, Wierzynku, że się zbudziło w duszy, jakeś przepowiedział. O, czemuż dopiero teraz! Święcicie tryumf dzisiaj. Zdeptaliście hydrę przewrotności i fałszu, a ja, niegdyś jej sługa gorliwy, święcę go z wami i z duszy wołam: Niech przepadnie to wszystko, co wzrosło na ciemięstwie, grabieży i pogardzie uczuć szlachetnych człowieka, a niech żyje ludzkość, co w waszych sercach mieszka! Bóg jest sprawiedliwy!
— Bóg jest sprawiedliwy! — powtórzył Wierzynek wyklęty, podając rękę Bonarowi.
— Bóg jest sprawiedliwy! — rzekł za nim Ziemba. — Kórzmy się przed jego wyrokiem i nie bądźmy odeń surowsi. Spełniło się to, co było zapisane w wyrokach. Przebaczam ci... boś cierpiał!
Bonar rzucił się do nóg Ziemby.
Duch Rudolfa uśmiechnął się ponad nimi.
Miasto szalało z radości długo w noc.
A Hanza?... I ona miała swój dzień wesela. Smażyła w oleju kuternogę, którego wreszcie wyśledził mściwy Folchard, i... zastąpił dawnego kata.

∗             ∗

U mogiły Rudolfa, przy św. Floryanie, widziano potem często dwoje ludzi, modlących się gorąco. Byli to: pan Bonar, kupiec krakowski, i jego żona, Agata. Czasem i stary Ziemba się tam zjawił. Wkrótce jednak go nie stało, bo i on poszedł położyć się przy wnuku, — ale za to Bonarowie już nie byli sami, bo im towarzyszyły urodziwe dzieci i ród Bonarów rósł w dostatki i sławę w narodzie naszym przez długie wieki.
Hanza wlokła czas jakiś nędzny żywot, aż wreszcie wyrzucono ją z miasta, jako sprzęt niepotrzebny.

Warszawa. — Październik — luty 1888.

KONIEC.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wincenty Rapacki (ojciec).