Hanza/XXIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hanza |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Piotr Laskauer |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Choć prędko spostrzeżono zniknięcie Rudolfa, nie prędko jednak zabrano się do odsieczy.
Odgadniono, że to Hanza, a na Hanzę nie można pójść z próżnemi rękami.
Trzeba było wrócić do domów, przywdziać inne suknie i uzbroić się.
Tymczasem błysnął dzień i kawał go już było na niebie, gdy cała kawalkata gości i wszelkiego rodzaju adherentów Wierzynków stanęła przed Sukiennicami.
Zastęp coraz się powiększał, krzyczano i zwoływano na wszystkie strony, aby, kto w Boga wierzy, śpieszył na pomoc przeciw zdradzieckim Hanzeatom, co uprowadzili zięcia Wierzynkowi.
Poważny zastęp uzbrojonego mieszczaństwa, kipiącego zemstą i wściekłością dla Niemców, otoczył Sukiennice i jęli walić do bram i furt, grożąc zburzeniem, jeżeli im jeńca nie wydadzą.
Detmold przewidział napad i zabezpieczył się w porę.
Ciekawą była taka wojna w mieście w owych czasach.
W chwili, gdy jedni dobywali wszystkich sił i padali w boju, drudzy się obojętnie przypatrywali.
Ratusz i całe stronnictwo Hanzy nie brali wcale udziału w tej walce — byli neutralni.
Walki takie ha ulicach bywały dosyć częste.
Biły się cechy z sobą.
Bili się mnichy.
Biło się miasto z zamkiem.
Biły się wszelkie korporacye i narodowości.
Dziś przyszła kolej na Hanzę i polskie mieszczaństwo.
Gdy nienawiść dojrzała, czekano lada okazyi, aby obustronnie chwycić za broń — a cóż dopiero, gdy srogi gwałt i hańba oburzyły do żywego, jak w obecnym razie.
Zanosiło się na poważną rozprawę.
Było wielką przewagą dla stronnictwa, jeżeli miało po sobie kościół.
Tu kościół oświadczył się za mieszczaństwem.
Uderzono we wszystkie dzwony i wysłano od Panny Maryi wikarego, aby przemówił do Hanzeatów.
Odprawiono posła z szyderstwem.
Zgorszenie i oburzenie doszło do zenitu.
Posypał się grad kamieni w okna i zabrzęczały szyby.
Było to jednak ukąszenie komara.
Kto za murem i ryglem, ten się śmiał i urągał oblegającym.
Kończyło się nieraz na tem tylko, że sobie nawymyślano wzajemnie.
A nawymyślać musiano.
Walka na języki była tak dobrą, jak na pięści.
Co na wątrobie, należało wypluć.
Grube takie słowo lub przekleństwo zagrzewało do walki, niby tony gromkiej bojowej kapeli.
— Hola, psy parszywe! Hola, złodzieje i łupieżcy!
— Dyabły niemieckie! pamiętajcie, że za jeden włosek Rudolfa jelita z was ciągnąć będziem, aż do ostatniej kiszki!
— Bębny porobimy z waszych skór!
— Upiec tych łajdaków, upiec, jak wieprze!
— Głupiś! a nie wiesz to, że niemieckiego ścierwa i pies nie chwyci, bo by, się otruł? spalić na węgiel gałganów!
Zapalono smolne łuczywa i jęto je ciskać przez otwory do wnętrza. Ale tu zaprotestował ratusz dotąd milczący, wysławszy uzbrojonych ceklarzy i wzbraniając surowo pożaru.
Hanza nie dawała żadnej oznaki życia. Zdawało się, że, zajęta swymi interesami, nie zwraca wcale uwagi na to mrowisko ludu, co ją obsiadło.
Doprowadzało to do wściekłości oblegających.
Wtem od strony ulicy Szewskiej rozległ się głośny okrzyk: — Hura!
Wszystko, co żyło, poczęło się cisnąć w to miejsce.
Udało się wyważyć jedne drzwi, ukryte we wgłębieniu, dalej wązki korytarz... Miejsce to wskazała im piani Agata, która blada, zrozpaczona płaczem i prośbą, wołała o ratunek dla syna.
Nikt tam jednakże wejść nie śmiał. Matka się nie ulękła.
Ona znała ten korytarz i wiedziała, gdzie prowadzi.
Po kamiennych schodkach dostała się na górę.
Nie spotkała żywej duszy.
Była to obszerna izba, zawalona towarami rozmaitego rodzaju. Skierowała się ku jednym drzwiom, były zamknięte. Prowadziły one do wielkiej sali; zajrzała otworem w zamku i zobaczyła mnóstwo ludzi pracujących nad jakimś ciężkim przedmiotem, aby go umieścić w oknie. — Robotą dyrygował Detmold.
Skierowała się ku drzwiom drugim, które otwarły sięi z łatwością.
Była w kantorze. I tu żywej duszy. Z kantoru skierowała się ku drzwiom, gdzie było mieszkanie jej kochanka.
Uderzyły ją jęki rozpaczne.
Poznała je, to on, Olderman!
— Zamordowali nam dziecko, Agato!
Kobieta wydala krzyk straszliwy i padła przy trupie syna.
Tymczasem na rynku zawrzało i zahuczało z tysiąca piersi.
Oto od ulicy Grodzkiej zbliżał się Wawrzyniec Wierzynek w towarzystwie pancernych i wiózł z sobą machiny oblężnicze.
Wawel szedł w pomoc mieszczaństwu przeciw Hanzie.
Zamierzano się nie żartem do gruchotania Kazimierzowskich Sukiennic.
I kto wie, na czemby się skończyło, możebyśmy ich nie mieli dzisiaj, lecz nieprzewidziana okoliczność zmusiła mieszczan do odwrotu.
Ów przedmiot, który widziała pani Agata, przez otwór w zamku, został nareszcie umieszczony w oknie sali.
Kiedy machiny zbliżyły się do Sukiennic i chciały rozpocząć taranem kruszenie murów, nieznany przedmiot w oknie przemówił — a przemówił takim gromem, że wszystkie szyby w oknach Krakowa zadrżały a dom kuternogi, w który uderzyła kula, rozpadł się, jakgdyby zbudowany z klepek.
Trwoga opanowała miasto.
Popłoch. Poczęto uciekać i krzyczeć, że Hanza z piekłem zawarła przymierze.
Śmielsi, którzy jeszcze pozostali, usłyszeli z okna te słowa:
— Precz do domów, gałgany, bo was wybijemy do nogi!
Był to głos Folcharda.
Hanza wygrała, ale był to już jej ostatni tryumf.
Machiny oblężnicze i tarany stały jeszcze długo na rynku, — potem je spalono, jako sprzęt niepotrzebny.
Działo zapanowało na świecie i rozpoczęła się nowa era.