Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau/Od tłumacza

<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł Od tłumacza
Pochodzenie Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


OD TŁUMACZA

I oto, ani wiedzieć kiedy, rozpoczynam drugi pięćdziesiątek[1] tej zaimprowizowanej „Bibljoteki“, której kilkanaście tomów w rękopisie jeszcze czeka swej kolei. Czyżbym już naprawdę miał pozostać na tej benedyktyńskiej (styl p. recenzentów) drodze, na którą wykoleiłem się tak przypadkowo? Tak się czuję stworzony do zupełnie innego rodzaju życia! takim się czuję ptaszeczkiem bożym, zrobionym nato aby ćwierkać sobie nieuczonym głosem na chwałę Stwórcy! Tyle jest we mnie soku, tyle melodji! Coś mnie paraliżuje, coś mi zaciska gardziołko. Szkoda. „Szkoda kwiatów, które więdną w ustroni,

Szkoda męztwa, gdy nie przyjdzie do tarcia...

jak trawestowała Asnyka jedna śliczna pani, której wiele zawdzięczam. Ale — wróćmy do rzeczywistości, przerwał Balzac jednemu z przyjaciół, który mu opowiadał o chorobie siostry: mówmy o Cezarze Birotteau. Natychmiast, mistrzu.

Jeżeli uprzytomnimy sobie społeczeństwo, tak jak się ono odbija w dawnej literaturze francuskiej, widzimy dwa wyraźnie odcinające się od siebie światy. Jeden, to świat rycerzy, kawalerów, kochanków, o bujnych kędziorach, wzniosłem sercu, szlachetnym geście, zdolny do wielkich cnót lub też powabnych występków. To u góry. W dole, gmin: mieszczuch, zawsze komiczny, zawsze oszukiwany, wydrwiony; wreszcie sługa, zbyt sprytny lub zbyt głupkowaty, chciwy na zysk, choćby go przyszło okupić porcją kijów, pocieszny w swoich amorach, wyzuty z podnioślejszych uczuć. Podział ten długo utrzymuje się bezwzględnie. Tkwi w nim jeszcze Molier, mimo śmiałości swoich nowatorstw, i wybitnej, jak na owe czasy, realistycznej tendencji. Kiedy Arnolf w Szkole żon, „komiczna“ figura sztuki, pożycza synowi zamożnego przyjaciela niewielką sumę pieniężną, już i to musiało snadź razić ówczesną konwencję, skoro Molier czuje się obowiązany, w Krytyce Szkoły żon, usprawiedliwić ten rys, wobec podnoszonych niewątpliwie zarzutów:

LIZYDAS: A Arnolf, czyż nie oddaje zbyt ochoczo Horacemu sakiewki? I, skoro to ma być komiczna figura sztuki, czyż powinien był, w tym wypadku, postąpić jak człowiek najprzyzwoitszy w świecie?

Na co Molier, ustami rzecznika swego, Doranta, odpowiada:

Co do pieniędzy, które daje tak ochoczo, to, poza tem że list najlepszego przyjaciela stanowi dlań zupełnie wystarczającą porękę, nie jest przecież niemożebnem, aby dany osobnik był śmieszną figurą w pewnym kierunku, a zupełnie przyzwoitym człowiekiem w innych.

„Nie jest niemożebnem, aby dany osobnik był śmieszną figurą w jednym względzie, a zupełnie przyzwoitym człowiekiem w innych!“ Postulat, zdawałoby się, skromny, racjonalny i prosty; a jednak, od chwili wypowiedzenia go, literatura dwieście lat blisko będzie jeszcze czekać na jego ziszczenie; tak wolno postępują pewne zdobycze w dziedzinie sztuki! Nie umiały wejść w duszę tego „komicznego“ dotąd gminu, komedja czy dramat mieszczański XVIII w.; przerzuciły się poprostu w przeciwny kraniec: wziąwszy za bohaterów ludzi z szarego, przeciętnego środowiska, zatraciły ich swoiste cechy, wyposażając ich jednostajną szlachetnością uczuć i sentymentalnym patosem. Takim jest Syn naturalny Diderota — ce beau fils, si peu naturel, jak go nazywa jeden ze współczesnych krytyków — takim jego Ojciec rodziny; takiemi, słabsze jeszcze, pierwsze utwory sceniczne Beaumarchais‘go.
Dopiero Balzakowi przeznaczonem było skruszyć obowiązujące słupy graniczne między komizmem a tragizmem, między gminnością a szlachectwem ducha, między pobudkami materjalnemi a idealnemi, i, objąwszy bezpośredniem, głębokiem spojrzeniem życie, odmalować je w całem mieniącem się bogactwie barw, tonów i odcieni. Balzac nietylko nie obawia się przebyć tego klasycznego kroku który wiedzie od wzniosłości do śmieszności, ale zna, naodwrót, i te bardziej strome ścieżki, które prowadzą od śmieszności do wzniosłości, i wydobywa z tego sąsiedztwa wciąż nowe wartości artystyczne. Pod tym względem, Cezar Birotteau jest jednym z najtypowszych i, tem samem, najciekawszych jego romansów. Już sam tytuł: Historja wielkości i upadku Cezara Birotteau, będący niewątpliwie świadomą parafrazą Monteskiusza Historji wielkości i upadku Rzymian, jest jakby programem i kryje tę niejednokrotnie przez Balzaka wyrażoną myśl, iż pojęcia wielkie i małe, wysokie i nizkie, są rzeczą bardzo względną i że jedno mizerne serce ludzkie może być teatrem równie interesujących i głębokich wstrząśnień co kataklizmy wielkich narodów i cywilizacyj. Obojętnem jest dla naturalisty, czy przedmiotem badań jego będzie lew czy mucha.
A przeprowadzenie tego dramatu jest nie mniej znamienne. Balzac tworzy i po mistrzowsku modeluje typ ograniczonego i próżnego mieszczucha, godnego, w kilku scenach, stanąć obok nieśmiertelnego pana Jourdain Moliera; ale co robi dalej! Zamiast bawić się poprostu jego komizmem i oświetlać go z wciąż nowych punktów, wydobywa, z tej zwykłej mieszczańskiej doli, prostymi codziennymi środkami, dramat wzruszający, szlachetny i wyciągnięty tak śmiało do szczytów patetyczności, iż scenę, w której zbankrutowany kupiec pachnideł ma podpisać bilans upadłości, możnaby porównać ze sceną Marji Stuart idącej na szafot. I oto mamy wytyczone dla literatury nowe drogi; dramat codziennego życia staje się, od Balzaka, owym żerem, którym nowoczesna powieść i teatr karmią się od stu lat — aż do niestrawności. Tryumfująca demokracja posiadła swoją sztukę, i Balzac — mimo swego absolutystyczno-monarchicznego snobizmu — stwarzając tę sztukę jest prawem dzieckiem Rewolucji francuskiej. Zniósł, w literaturze, przywilej szlachectwa w cierpieniu.
Ale inne jeszcze są przyczyny, które wykopują przepaść między Balzakiem a jego poprzednikami. Jak przedstawia się świat takiemu Molierowi? Jako menażerja typów, galerja indywiduów, z których każdy ściga swoje osobiste szczęście z towarzyszeniem mniej lub więcej komicznych gestów. Społeczeństwo dla ówczesnych pisarzy nie istnieje, tak jak, ściśle biorąc, pojęcie to nie istniało wówczas wogóle: społeczeństwo, to Państwo; a Państwo — to JA, mówił wszak Ludwik XIV! Jakże inaczej u Balzaka. Z jednej strony, wstrząśnienia całego szeregu przewrotów i nowe kształtowanie się świata na które patrzy codzień własnemi oczami, z drugiej, wnikający w umysły, w krew niemal, nowoczesny, przyrodniczy sposób myślenia[2], sprawiają, że Balzac bezwiednie, automatycznie spogląda na wszystkie stany i funkcje indywidualne jako na przejawy społeczne, i wciąż zważa je pod tym kątem. Społeczeństwo jest też prawdziwym bohaterem Komedji ludzkiej, a wszystkie osobiste problemy są mu podporządkowane. Tam gdzie Molier widzi śmieszności i wady jednostek, tam Balzac, nie zamykając bynajmniej na nie oczu, wyczuwa równocześnie dźwignie i siły twórcze społeczeństwa. Skąpstwo Harpagona porusza się w klasycznej próżni; przedmiot jego, to szkatułka zakopana w ziemi: Harpagony Balzaka — stary Grandet, pan de la Baudraye z Muzy z Zaścianka, Nucingen, Cointet — sieją, karczują, spekulują zbożem, gruntami, papierem: to budownicy — per fas et nefas — nowej Francji. Pan Jourdain — Mieszczanin szlachcicem — to próżność mieszczańska w jej wyłącznie komicznej formie; Cezar Birotteau, to ta sama próżność, pojęta jako dążność całego stanu do wywyższenia się społecznego, przetworzona częściowo w motor pracy, ambicji, szlachetnego heroizmu. „Szlacheckie“ ubranie, jakie, przy dźwiękach muzyki, krawiec wkłada panu Jourdain, zmienia się, u Cezara Birotteau, w nawskroś uspołeczniony symbol próżności, w czerwoną wstążeczkę Legji honorowej.
Ten bezwiednie społeczny kąt patrzenia na sprawy ludzkie jest, w znacznej mierze, przyczyną tego, co nazywano niemoralnością Balzaka. Tam, gdzie mieliśmy do czynienia z dramatem wyłącznie indywidualnym, tam jakiś instynkt w nas domagał się końcowego wymierzenia sprawiedliwości: jeżeli cnota nie zawsze bywała nagrodzona, występek bodaj powinien być ukarany! U Balzaka próżnobyśmy szukali tej moralności; równie napróżno, co np. w świecie pożerających się wzajem mieszkańców dna morskiego. Tryumfuje instynkt życia, siła; może nią być i cnota, ale nie musi nią być, i nie ona wyłącznie. Łajdak Cointet (Cierpienia wynalazcy) żeni się w końcu z córką szlachetnego Anzelma Popinot i zasiada razem z nim na ławach Izby Parów. Obaj budowali Francję. Du Tillet — o ile mu się noga nie powinie — skończy w bogactwie i honorach, bez cienia wyrzutów sumienia.
I sama moralność indywidualna staje się zresztą, w tem ujęciu, czemś bardzo dalekiem od bezwzględności. W wielu wypadkach, jestto raczej sprawa właściwego lub niewłaściwego umieszczenia danej jednostki w machinie społecznej. Przywary mogą się stać cnotami i odwrotnie. Filip Bridau, Maksencjusz Gilet (Kawalerskie gospodarstwo), mogli być bohaterami, stali się szubrawcami, albowiem los wyważył ich z właściwej sfery działania. Zbrodniarz godzi się ze społeczeństwem, zostając agentem policji.
Omawiając, w swoim czasie, Córkę Ewy, zwróciłem uwagę, iż, w stosunku do poprzedników, Balzac, w powieściach swoich, przyznaje dość szczupłe miejsce miłości; a raczej detronizuje miłość z jej udzielnego, suwerennego — mówiąc żargonem polskich ministerjów — stanowiska, aby ją również podporządkować złożonej grze sił i czynników społecznych. Tym razem jednak Balzac dokazał cudu: potrafił napisać powieść niezmiernie zajmującą, dającą się pochłonąć jednym tchem, wyzuwszy ją najzupełniej z zainteresowań erotycznych: cnotliwy bowiem „płomień“, jakim Anzelm goreje dla Cezaryny, odgrywa bardzo uboczną rolę, o ile może być wogóle policzony za miłość, z rzędu tych w jakich powieści zwykły czerpać sposoby zaciekawienia czytelnika. Balzac powtarzał ów eksperyment kilkakrotnie, i zawsze zwycięzko; nie każdemu jednak byłoby bezpiecznie w tem go naśladować.
Jeszcze jedno trzeba mi bodaj w kilku słowach zaznaczyć. Wspominałem już przy innej sposobności, jak olbrzymie epiczne dzieło Balzaka przesiąknięte jest zarazem subjektywizmem, ile osobistych wspomnień, walk i przeżyć wchodzi w każdą jego powieść, ile w każdym niemal jego bohaterze, mimo tak zupełnej ich różności, jest z niego samego. Przypomnijmy tedy, że Balzac miał poniekąd prawo widzieć siebie w uczciwym Birotteau; i on poznał wszystkie palące męczarnie powolnego bankructwa, wszystkie pokusy i złudzenia ratowania się od grożącej upadłości, przez nowe, coraz niebezpieczniejsze kombinacje; a kiedy wreszcie padł z olbrzymim długiem, całe niemal życie obrócił na to, aby spłacić ponad prawny obowiązek, do ostatniego grosza swoich wierzycieli. Esencją kapilarną, która go ocaliła, był mu jego geniusz, jego talent, który dopiero po tej katastrofie handlowej dał mu odskoczyć jak piłka od ziemi. Bliżej o tych perypetjach drukarskich Balzaka znajdzie czytelnik we wstępie do Dwóch poetów.

Kraków, w marcu 1919.





  1. Pisane w r. 1919.
  2. Znamiennem jest, iż jedno z pierwszych wielkich arcydzieł Balzaka, Ojciec Goriot, nosi następującą dedykacyę: Wielkiemu i znakomitemu Geoffroy Saint-Hilaire, jako świadectwo podziwu dla jego prac i geniuszu.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .