Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Grandeur et décadence de César Birotteau
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


BALZAC
KOMEDJA
LUDZKA

Historja wielkości i upadku
Cezara Birotteau

ARCYDZIEŁA LITERATURY FRANCUSKIEJ
BIBLJOTEKA BOY’A“

Wydanie nowe
Drukarnia
Współczesna
Szpitalna 10
Warszawa


OD TŁUMACZA

I oto, ani wiedzieć kiedy, rozpoczynam drugi pięćdziesiątek[1] tej zaimprowizowanej „Bibljoteki“, której kilkanaście tomów w rękopisie jeszcze czeka swej kolei. Czyżbym już naprawdę miał pozostać na tej benedyktyńskiej (styl p. recenzentów) drodze, na którą wykoleiłem się tak przypadkowo? Tak się czuję stworzony do zupełnie innego rodzaju życia! takim się czuję ptaszeczkiem bożym, zrobionym nato aby ćwierkać sobie nieuczonym głosem na chwałę Stwórcy! Tyle jest we mnie soku, tyle melodji! Coś mnie paraliżuje, coś mi zaciska gardziołko. Szkoda. „Szkoda kwiatów, które więdną w ustroni,

Szkoda męztwa, gdy nie przyjdzie do tarcia...

jak trawestowała Asnyka jedna śliczna pani, której wiele zawdzięczam. Ale — wróćmy do rzeczywistości, przerwał Balzac jednemu z przyjaciół, który mu opowiadał o chorobie siostry: mówmy o Cezarze Birotteau. Natychmiast, mistrzu.

Jeżeli uprzytomnimy sobie społeczeństwo, tak jak się ono odbija w dawnej literaturze francuskiej, widzimy dwa wyraźnie odcinające się od siebie światy. Jeden, to świat rycerzy, kawalerów, kochanków, o bujnych kędziorach, wzniosłem sercu, szlachetnym geście, zdolny do wielkich cnót lub też powabnych występków. To u góry. W dole, gmin: mieszczuch, zawsze komiczny, zawsze oszukiwany, wydrwiony; wreszcie sługa, zbyt sprytny lub zbyt głupkowaty, chciwy na zysk, choćby go przyszło okupić porcją kijów, pocieszny w swoich amorach, wyzuty z podnioślejszych uczuć. Podział ten długo utrzymuje się bezwzględnie. Tkwi w nim jeszcze Molier, mimo śmiałości swoich nowatorstw, i wybitnej, jak na owe czasy, realistycznej tendencji. Kiedy Arnolf w Szkole żon, „komiczna“ figura sztuki, pożycza synowi zamożnego przyjaciela niewielką sumę pieniężną, już i to musiało snadź razić ówczesną konwencję, skoro Molier czuje się obowiązany, w Krytyce Szkoły żon, usprawiedliwić ten rys, wobec podnoszonych niewątpliwie zarzutów:

LIZYDAS: A Arnolf, czyż nie oddaje zbyt ochoczo Horacemu sakiewki? I, skoro to ma być komiczna figura sztuki, czyż powinien był, w tym wypadku, postąpić jak człowiek najprzyzwoitszy w świecie?

Na co Molier, ustami rzecznika swego, Doranta, odpowiada:

Co do pieniędzy, które daje tak ochoczo, to, poza tem że list najlepszego przyjaciela stanowi dlań zupełnie wystarczającą porękę, nie jest przecież niemożebnem, aby dany osobnik był śmieszną figurą w pewnym kierunku, a zupełnie przyzwoitym człowiekiem w innych.

„Nie jest niemożebnem, aby dany osobnik był śmieszną figurą w jednym względzie, a zupełnie przyzwoitym człowiekiem w innych!“ Postulat, zdawałoby się, skromny, racjonalny i prosty; a jednak, od chwili wypowiedzenia go, literatura dwieście lat blisko będzie jeszcze czekać na jego ziszczenie; tak wolno postępują pewne zdobycze w dziedzinie sztuki! Nie umiały wejść w duszę tego „komicznego“ dotąd gminu, komedja czy dramat mieszczański XVIII w.; przerzuciły się poprostu w przeciwny kraniec: wziąwszy za bohaterów ludzi z szarego, przeciętnego środowiska, zatraciły ich swoiste cechy, wyposażając ich jednostajną szlachetnością uczuć i sentymentalnym patosem. Takim jest Syn naturalny Diderota — ce beau fils, si peu naturel, jak go nazywa jeden ze współczesnych krytyków — takim jego Ojciec rodziny; takiemi, słabsze jeszcze, pierwsze utwory sceniczne Beaumarchais‘go.
Dopiero Balzakowi przeznaczonem było skruszyć obowiązujące słupy graniczne między komizmem a tragizmem, między gminnością a szlachectwem ducha, między pobudkami materjalnemi a idealnemi, i, objąwszy bezpośredniem, głębokiem spojrzeniem życie, odmalować je w całem mieniącem się bogactwie barw, tonów i odcieni. Balzac nietylko nie obawia się przebyć tego klasycznego kroku który wiedzie od wzniosłości do śmieszności, ale zna, naodwrót, i te bardziej strome ścieżki, które prowadzą od śmieszności do wzniosłości, i wydobywa z tego sąsiedztwa wciąż nowe wartości artystyczne. Pod tym względem, Cezar Birotteau jest jednym z najtypowszych i, tem samem, najciekawszych jego romansów. Już sam tytuł: Historja wielkości i upadku Cezara Birotteau, będący niewątpliwie świadomą parafrazą Monteskiusza Historji wielkości i upadku Rzymian, jest jakby programem i kryje tę niejednokrotnie przez Balzaka wyrażoną myśl, iż pojęcia wielkie i małe, wysokie i nizkie, są rzeczą bardzo względną i że jedno mizerne serce ludzkie może być teatrem równie interesujących i głębokich wstrząśnień co kataklizmy wielkich narodów i cywilizacyj. Obojętnem jest dla naturalisty, czy przedmiotem badań jego będzie lew czy mucha.
A przeprowadzenie tego dramatu jest nie mniej znamienne. Balzac tworzy i po mistrzowsku modeluje typ ograniczonego i próżnego mieszczucha, godnego, w kilku scenach, stanąć obok nieśmiertelnego pana Jourdain Moliera; ale co robi dalej! Zamiast bawić się poprostu jego komizmem i oświetlać go z wciąż nowych punktów, wydobywa, z tej zwykłej mieszczańskiej doli, prostymi codziennymi środkami, dramat wzruszający, szlachetny i wyciągnięty tak śmiało do szczytów patetyczności, iż scenę, w której zbankrutowany kupiec pachnideł ma podpisać bilans upadłości, możnaby porównać ze sceną Marji Stuart idącej na szafot. I oto mamy wytyczone dla literatury nowe drogi; dramat codziennego życia staje się, od Balzaka, owym żerem, którym nowoczesna powieść i teatr karmią się od stu lat — aż do niestrawności. Tryumfująca demokracja posiadła swoją sztukę, i Balzac — mimo swego absolutystyczno-monarchicznego snobizmu — stwarzając tę sztukę jest prawem dzieckiem Rewolucji francuskiej. Zniósł, w literaturze, przywilej szlachectwa w cierpieniu.
Ale inne jeszcze są przyczyny, które wykopują przepaść między Balzakiem a jego poprzednikami. Jak przedstawia się świat takiemu Molierowi? Jako menażerja typów, galerja indywiduów, z których każdy ściga swoje osobiste szczęście z towarzyszeniem mniej lub więcej komicznych gestów. Społeczeństwo dla ówczesnych pisarzy nie istnieje, tak jak, ściśle biorąc, pojęcie to nie istniało wówczas wogóle: społeczeństwo, to Państwo; a Państwo — to JA, mówił wszak Ludwik XIV! Jakże inaczej u Balzaka. Z jednej strony, wstrząśnienia całego szeregu przewrotów i nowe kształtowanie się świata na które patrzy codzień własnemi oczami, z drugiej, wnikający w umysły, w krew niemal, nowoczesny, przyrodniczy sposób myślenia[2], sprawiają, że Balzac bezwiednie, automatycznie spogląda na wszystkie stany i funkcje indywidualne jako na przejawy społeczne, i wciąż zważa je pod tym kątem. Społeczeństwo jest też prawdziwym bohaterem Komedji ludzkiej, a wszystkie osobiste problemy są mu podporządkowane. Tam gdzie Molier widzi śmieszności i wady jednostek, tam Balzac, nie zamykając bynajmniej na nie oczu, wyczuwa równocześnie dźwignie i siły twórcze społeczeństwa. Skąpstwo Harpagona porusza się w klasycznej próżni; przedmiot jego, to szkatułka zakopana w ziemi: Harpagony Balzaka — stary Grandet, pan de la Baudraye z Muzy z Zaścianka, Nucingen, Cointet — sieją, karczują, spekulują zbożem, gruntami, papierem: to budownicy — per fas et nefas — nowej Francji. Pan Jourdain — Mieszczanin szlachcicem — to próżność mieszczańska w jej wyłącznie komicznej formie; Cezar Birotteau, to ta sama próżność, pojęta jako dążność całego stanu do wywyższenia się społecznego, przetworzona częściowo w motor pracy, ambicji, szlachetnego heroizmu. „Szlacheckie“ ubranie, jakie, przy dźwiękach muzyki, krawiec wkłada panu Jourdain, zmienia się, u Cezara Birotteau, w nawskroś uspołeczniony symbol próżności, w czerwoną wstążeczkę Legji honorowej.
Ten bezwiednie społeczny kąt patrzenia na sprawy ludzkie jest, w znacznej mierze, przyczyną tego, co nazywano niemoralnością Balzaka. Tam, gdzie mieliśmy do czynienia z dramatem wyłącznie indywidualnym, tam jakiś instynkt w nas domagał się końcowego wymierzenia sprawiedliwości: jeżeli cnota nie zawsze bywała nagrodzona, występek bodaj powinien być ukarany! U Balzaka próżnobyśmy szukali tej moralności; równie napróżno, co np. w świecie pożerających się wzajem mieszkańców dna morskiego. Tryumfuje instynkt życia, siła; może nią być i cnota, ale nie musi nią być, i nie ona wyłącznie. Łajdak Cointet (Cierpienia wynalazcy) żeni się w końcu z córką szlachetnego Anzelma Popinot i zasiada razem z nim na ławach Izby Parów. Obaj budowali Francję. Du Tillet — o ile mu się noga nie powinie — skończy w bogactwie i honorach, bez cienia wyrzutów sumienia.
I sama moralność indywidualna staje się zresztą, w tem ujęciu, czemś bardzo dalekiem od bezwzględności. W wielu wypadkach, jestto raczej sprawa właściwego lub niewłaściwego umieszczenia danej jednostki w machinie społecznej. Przywary mogą się stać cnotami i odwrotnie. Filip Bridau, Maksencjusz Gilet (Kawalerskie gospodarstwo), mogli być bohaterami, stali się szubrawcami, albowiem los wyważył ich z właściwej sfery działania. Zbrodniarz godzi się ze społeczeństwem, zostając agentem policji.
Omawiając, w swoim czasie, Córkę Ewy, zwróciłem uwagę, iż, w stosunku do poprzedników, Balzac, w powieściach swoich, przyznaje dość szczupłe miejsce miłości; a raczej detronizuje miłość z jej udzielnego, suwerennego — mówiąc żargonem polskich ministerjów — stanowiska, aby ją również podporządkować złożonej grze sił i czynników społecznych. Tym razem jednak Balzac dokazał cudu: potrafił napisać powieść niezmiernie zajmującą, dającą się pochłonąć jednym tchem, wyzuwszy ją najzupełniej z zainteresowań erotycznych: cnotliwy bowiem „płomień“, jakim Anzelm goreje dla Cezaryny, odgrywa bardzo uboczną rolę, o ile może być wogóle policzony za miłość, z rzędu tych w jakich powieści zwykły czerpać sposoby zaciekawienia czytelnika. Balzac powtarzał ów eksperyment kilkakrotnie, i zawsze zwycięzko; nie każdemu jednak byłoby bezpiecznie w tem go naśladować.
Jeszcze jedno trzeba mi bodaj w kilku słowach zaznaczyć. Wspominałem już przy innej sposobności, jak olbrzymie epiczne dzieło Balzaka przesiąknięte jest zarazem subjektywizmem, ile osobistych wspomnień, walk i przeżyć wchodzi w każdą jego powieść, ile w każdym niemal jego bohaterze, mimo tak zupełnej ich różności, jest z niego samego. Przypomnijmy tedy, że Balzac miał poniekąd prawo widzieć siebie w uczciwym Birotteau; i on poznał wszystkie palące męczarnie powolnego bankructwa, wszystkie pokusy i złudzenia ratowania się od grożącej upadłości, przez nowe, coraz niebezpieczniejsze kombinacje; a kiedy wreszcie padł z olbrzymim długiem, całe niemal życie obrócił na to, aby spłacić ponad prawny obowiązek, do ostatniego grosza swoich wierzycieli. Esencją kapilarną, która go ocaliła, był mu jego geniusz, jego talent, który dopiero po tej katastrofie handlowej dał mu odskoczyć jak piłka od ziemi. Bliżej o tych perypetjach drukarskich Balzaka znajdzie czytelnik we wstępie do Dwóch poetów.

Kraków, w marcu 1919.

Panu
Alfonsowi de Lamartine
jego wielbiciel
de Balzac

I
CEZAR U SZCZYTU WIELKOŚCI

W noce zimowe, na ulicy św. Honorjusza hałas ustaje tylko przez chwilę; ogrodnicy ciągnący do hal wznawiają ruch, jaki czyniły pojazdy wracające z teatrów lub balów. W tym właśnie momencie, który, w wielkiej symfonji paryskiego zgiełku, przypada około pierwszej zrana, żona pana Cezara Birotteau, właściciela perfumerji przy placu Vendôme, obudziła się nagle ze straszliwego snu. Perfumiarka ujrzała swego sobowtóra; ujrzała samą siebie w łachmanach, jak ujmuje suchą i pomarszczoną ręką klamkę własnego sklepu, gdzie znajdowała się równocześnie i na progu i na fotelu za ladą; prosiła sama siebie o jałmużnę, słyszała swój głos i u drzwi i od lady. Chciała szarpnąć męża, ręka jej napotkała zimne miejsce. Wówczas, strach jej wzmógł się tak, że nie mogła poruszyć zdrętwiałą szyją; gardło jakgdyby się skleiło, głos zamarł; siedziała tak, przyrośnięta do łóżka, z szerokiemi i martwemi oczyma, z włosami jeżącemi się boleśnie, z uszami pełnemi osobliwych dźwięków, z sercem ściśniętem ale bijącem, zlana potem i zlodowaciała, w alkowie której drzwi były otwarte na oścież.
Strach jest uczuciem nawpół chorobliwem, które ogarnia organizm ludzki tak gwałtownie, iż władze dochodzą nagle bądź do najwyższego stopnia swej potęgi, bądź do rozstroju. Długi czas fizjologja była zdumiona tym objawem, który obala jej systemy i mąci jej hipotezy, mimo że to jest poprostu uderzenie piorunu dokonane wewnątrz, ale, jak wszystkie przejawy elektryczne, dziwne i kapryśne w swych odmianach. Wytłómaczenie to stanie się czemś pospolitem w dniu, w którym uczeni uznają olbrzymią rolę, jaką odgrywa elektryczność w myśli ludzkiej.
Pani Birotteau doznała wówczas uczucia bólu poniekąd jasnowidzącego, jaki powodują te straszliwe wyładowania woli rozlanej lub skupionej zapomocą nieznanego mechanizmu. Toteż, przez pewien czas — bardzo krótki jeśli go oceniać miarą zegarka, ale niezmierzony wedle ilości jej szybkich wrażeń — biedna kobieta posiadała potworną moc wydzielania więcej myśli, budzenia w sobie więcej wspomnień, niż, w zwyczajnym stanie, byłaby ich poczęła przez cały dzień. Przejmującą historję tego monologu możnaby streścić w kilku słowach, niedorzecznych, kłócących się z sobą i pozbawionych sensu jak on sam.
— Niema żadnej przyczyny, któraby mogła go skłonić do opuszczenia łóżka! Zjadł tyle cielęciny na obiad, może mu niedobrze? Ale, gdyby był chory, obudziłby mnie. Od dziewiętnastu lat jak sypiamy razem w tem łóżku, w tym samym domu, nigdy nie zdarzyło się aby opuścił swoje miejsce bez oznajmienia mi o tem, niebożątko! A żeby miał nie wrócić na noc! chyba tylko wówczas gdy miał nocną wartę w Gwardji. Czy położył się wieczór ze mną? Ależ tak; mój Boże, jaka ja głupia!
Spojrzała na łóżko i ujrzała szlafmycę męża, która zachowała stożkowaty niemal kształt jego głowy.
— Chyba umarł! Czyżby się zabił? Dlaczego? ciągnęła. Od dwóch lat kiedy go zamianowali tym wice-merem, chodzi jak zwarjowany. Jemu dawać urzędy publiczne, czyż to nie jest śmiechu godne, słowo uczciwej kobiety! Interesy stoją dobrze, kupił mi szal. Może źle? Ech, wiedziałabym o tem. Alboż się wie, kiedy i co tam mężczyzna dusi w środku? a kobieta tak samo! Toć dziś jeszcze mieliśmy pięć tysięcy franków obrotu! Zresztą, wice-mer nie może się sam sprzątnąć ze świata, zbyt dobrze zna ustawy. Gdzież tedy jest?
Nie mogła ani obrócić szyi, ani wysunąć ręki, aby pociągnąć za dzwonek, który byłby wprawił w ruch kucharkę, trzech subjektów i chłopca z magazynu. Zdana na pastwę koszmaru, ciągnącego się dalej na jawie, zapomniała o córce śpiącej spokojnie w przyległym pokoju, od którego drzwi znajdowały się tuż koło stóp łóżka. Wreszcie krzyknęła: — Cezar! — i nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zdawało się jej, że krzyknęła głośno to imię a wymówiła je tylko w myśli.
— Czyżby miał kochankę? Za głupi jest, ciągnęła, a przy tem zanadto kocha mnie na to. Czyż nie powiedział pani Roguin, że nigdy mnie nie zdradził nawet myślą. Ten człowiek, to chodząca uczciwość. Jeśli kto wart jest iść do nieba, to chyba on! Z czego on może się spowiadać? ot, baje coś trzypotrzy. Jak na rojalistę (którym został sam nie wiedząc czemu, daję słowo), nie robi parady ze swojem nabożeństwem. Biedaczek, idzie o ósmej pocichutku na mszę, tak jakby szedł do takiego domu. Boi się Boga dla samego Boga, piekło go tam nie straszy. Jakimż cudem miałby mieć kochankę? trzyma się mojej spódnicy, że aż mnie to nudzi czasem. Kocha mnie bardziej niż własne oko w głowie, dałby je sobie wyłupić dla mnie. Przez dziewiętnaście lat, nie zdarzyło mu się głosu podnieść, mówiąc do mnie. Córka idzie dopiero na drugiem miejscu... Ależ Cezarynka śpi tu obok... (Cezarynko! Cezarynko! Cezarynko!) Nie miał nigdy jednej myśli, żeby mi jej nie powiedział. Kiedy zachodził pod Marynarza, miał rację, mówiąc, że go poznam dopiero w praktyce. I niema go!... to coś nadzwyczajnego.
Obróciła z wysiłkiem głowę i spojrzała przelotnie na pokój, pełen owych malowniczych efektów nocnych, które stanowią rozpacz słownika i dadzą się wyłącznie wyrazić pędzlem rodzajowych malarzy. Skąd wziąć słów, aby oddać straszliwe zygzaki padających cieni, fantastyczne rzuty firanek wzdętych wiatrem, grę mdłego światła lampki nocnej snującego się po fałdach czerwonego perkalu, kontur sukni zwisającej z krzesła, słowem wszystkie te dziwne zjawy, które przerażają wyobraźnię w chwili gdy zdolna jest jedynie odczuwać ból? Pani Birotteau miała wrażenie, że widzi silne światło w sąsiednim pokoju i zrazu przyszedł jej na myśl pożar; ale, kiedy spostrzegła czerwony fular, który jej się wydał kałużą rozlanej krwi, myśl jej pochłonęli wyłącznie złodzieje, zwłaszcza odkąd się jej zdało, iż w nieładzie mebli dostrzega śladów walki. Na wspomnienie sumy znajdującej się w kasie, strach zgasił zimną gorączkę koszmaru; rzuciła się przerażona, w koszuli, na środek pokoju, ratować męża, który w jej wyobraźni pasował się ze złodziejami.
— Cezar! Cezar! krzyknęła wreszcie głosem pełnym lęku.
Znalazła olejkarza na środku sąsiedniego pokoju, z łokciem w ręku i mierzącego powietrze, ale tak licho zawiniętego w zielony barchanowy szlafrok w czekoladowe groszki, iż nogi poczerwieniałe miał od zimna. Nie czuł tego, tak był zajęty. Kiedy Cezar obrócił się, aby spytać żony: — „Co takiego? czego chcesz, Kostusiu?“ mina jego, jak u ludzi pochłoniętych rachunkiem, była tak szalenie głupia, iż pani Birotteau zaczęła się śmiać.
— Mój Boże Cezarku, co z ciebie za figura! — rzekła. Czegóż zostawiasz mnie samą, nie uprzedziwszy mnie ani słowem? Mało nie umarłam ze strachu, nie wiedziałam co myśleć. Cóż ty tu robisz, rozpięty na cztery wiatry? Zakatarzysz się jak nieboskie stworzenie. Słyszysz, Birotteau?
— Tak duszko, już jestem, odparł olejkarz, wchodząc do pokoju.
— No chodźże się zagrzać, i powiedz mi co za giez cię ukąsił, odparła pani Birotteau, rozgarniając popiół na kominku i rozniecając coprędzej ogień. Skostniała jestem. Ależ byłam głupia, żeby się zrywać w koszuli! Doprawdy, myślałam, że cię mordują.
Kupiec postawił świecę na kominku, zawinął się w szlafrok i poszedł machinalnie poszukać dla żony flanelowej spódnicy.
— Masz, kiciu, odziej się, rzekł. Dwadzieścia dwa na ośmnaście, ciągnął swój monolog, możemy mieć wspaniały salon.
— Cezarku, dziecko, czyś ty ze szczętem oszalał? czy tobie się śni?
— Nie, żonusiu, ja obliczam.
— Na to aby robić głupstwa, mogłeś przynajmniej doczekać dnia, wykrzyknęła opasując spódnicę pod kaftanikiem i otwierając drzwi od pokoju gdzie sypiała córka.
— Cezarynka śpi, rzekła, nie usłyszy nas. Słuchajże, Cezar, mów, co tobie?
— Możemy wydać bal.
— Wydać bal! my? Słowo uczciwej kobiety, tobie się coś majaczy, kochanie.
— Nic mi się nie majaczy, kotusieczku. Słuchaj, powinno się zawsze czynić to, co należy do pozycji jaką człowiek zajmuje. Rząd postawił mnie na świeczniku, jestem człowiekiem rządu; mamy obowiązek śledzić jego ducha i wspierać jego intencje. Książę Richelieu dokonał dzieła oczyszczenia Francji z okupantów. Wedle pana de La Billardière, funkcjonarjusze którzy reprezentują miasto Paryż, powinni, każdy w sferze swoich wpływów, uczynić sobie obowiązek z tego, aby uczcić oswobodzenie terytorjum. Rozwińmy prawdziwy patryjotyzm, który przyprawi o rumieniec wstydu tak zwanych liberałów, tych przeklętych intrygantów, hę? Czy myślisz, że ja nie kocham kraju? Chcę pokazać liberałom, moim wrogom, że kochać króla, to znaczy kochać Francję.
— Sądzisz, że ty masz wrogów, mój poczciwy Birotteau?
— Tak jest, żono, mamy wrogów. Połowa naszych przyjaciół w dzielnicy, to wrogowie. Wszyscy mówią: Birotteau ma szczęście. Birotteau, to żadna głowa: mimo to, jest wice-merem, wszystko mu się udaje. Ładnie się oni załapią, poczekaj. Dowiedz się pierwsza, że jestem kawalerem Legji honorowej: król podpisał wczoraj dekret.
— Och, w takim razie, rzekła pani Birotteau wzruszona, w takim razie trzeba dać bal, kotuśku. Ale coś ty takiego zrobił, aby dostać krzyż?
— Kiedy wczoraj pan de La Billardière oznajmił mi tę nowinę, odparł Birotteau zakłopotany, i ja zapytałem sam siebie, jak ty, jakie są moje tytuły: ale, zastanowiwszy się, uznałem je w końcu, i pochwaliłem postąpienie rządu. Po pierwsze, jestem rojalistą, zraniono mnie pod kościołem św. Rocha w dniach Vendémiaire‘a: czyż to nic nie jest, ująć w owym czasie broń za dobrą sprawę? Następnie, zdaniem wielu kupców, wywiązałem się z moich funkcyj konsularnych ku ogólnemu zadowoleniu. Wreszcie, jestem wice-merem; otóż, król dal cztery krzyże Legji ciału municypalnemu miasta Paryża. Rozpatrzywszy się w osobach, które, pośród wice-merów, nadawały się do dekoracji, prefekt pomieścił mnie pierwszego na liście. Król musi mnie zresztą znać; dzięki staremu Ragon, dostarczam mu jedynego pudru jakiego używa; my jedni posiadamy przepis pudru nieboszczki królowej, biednej drogiej dostojnej ofiary! Mer poparł mnie nader energicznie. Cóż chcesz? Jeżeli król daje mi krzyż, o który nie prosiłem, zdaje mi się, że nie mogę go odrzucić bez nieprzyzwoitości. Czy chciałem być wice-merem? Toteż, żonusiu, skoro wszystko idzie nam jak po maśle, jak mówi wujaszek Pillerault kiedy jest w humorze, mam zamiar postawić dom na stopie zgodnej z naszym świetnym losem. Jeżeli mogę czemś być, niechże będę czem Bóg mi przeznaczy; podprefektem, jeśli taka jego wola. Moja żono, ty popełniasz wielki błąd, sądząc że obywatel spłacił dług krajowi, skoro sprzedawał przez dwadzieścia lat pachnidła tym którzy przychodzili je kupować. Jeżeli państwo żąda pomocy naszych inteligencyj, jesteśmy mu ją winni, tak jak winni mu jesteśmy podatek od nieruchomości, zarobkowy, et caetera. Czy masz ochotę zawsze tkwić za kantorem? Już, chwała Bogu, rezydujesz tam od dosyć dawna. Ten bal, to będzie nasze święto. Koniec z kramarstwem, rozumie się dla ciebie. Palę nasze godło KRÓLOWEJ RÓŻ, zamalowuję na szyldzie CEZAR BIROTTEAU, OLEJKARZ, DAWNIEJ RAGON, i umieszczam poprostu Perfumerja grubemi złotemi literami. Na półpiętrze biuro, kasa i ładny gabinet dla ciebie. Robię magazyn z tylnych ubikacyj, z obecnej jadalni i kuchni. Wynajmuję pierwsze piętro w sąsiednim domu, przebijam drzwi w murze. Przerabiam schody, aby można było przechodzić wprost z jednego domu do drugiego. Wówczas będziemy mieli wielki apartament, umeblowany caca! Tak, odnawiam twój pokój, wykrawam ci buduarek i daję ładny pokoik Cezarynie. Panna sklepowa którą przyjmiesz, pierwszy subjekt i twoja pokojowa (tak, mościa pani, będziesz miała pokojową!) mieszkają na drugiem piętrze. Na trzeciem, kuchnia, kucharka i chłopak do posług. Na czwartem, wielki magazyn butelek, kryształów i porcelany. Pracownia robotnic na strychu! Przechodnie nie będą już widzieli jak się przykleja etykietki, robi torebki, korkuje fiolki. To było dobre przy ulicy św. Dyonizego, ale przy ulicy św. Honorjusza, pfe! nie wypada. Nasz magazyn musi być strojny jak salon. Powiedz, czy my jesteśmy jedyni olejkarze, którzy weszli na drogę zaszczytów? Czyż niema fabrykantów octu, musztardy, którzy są majorami Gwardji Narodowej, bardzo dobrze widzianymi na Zamku? Naśladujmy ich, rozwińmy nasz handel, a jednocześnie windujmy się w wysokie sfery.
— Wiesz, Cezarze, co mi przychodzi na myśl, kiedy cię słucham? Robisz na mnie wrażenie człowieka, który na głowę upadł. Przypomnij sobie, com ci radziła, kiedy była mowa o tem, aby cię zrobić merem: twój spokój przedewszystkiem! „Jesteś stworzony, mówiłam, do godności publicznych, jak moje ramię na skrzydło u wiatraka. Wielkości będą twoją zgubą“. Nie posłuchałeś mnie, no i przyszła nasza zguba. Aby odgrywać rolę polityczną, trzeba pieniędzy: czy je mamy? Jakto! chcesz spalić swoje godło, które kosztowało sześćset franków, i wyrzec się Królowej Róż, twojej prawdziwej chluby? Zostawże innym te wszystkie ambicje. Kto kładzie rękę w ogień, ten się sparzy, czy nie? Polityka parzy dzisiaj. Mamy ładnych sto tysięcy franków, w gotowiźnie, ulokowanych poza naszym handlem, fabryką i towarami. Jeżeli chcesz pomnożyć majątek, rób jak w 1793; renta jest po siedemdziesiąt dwa, kup rentę. Będziesz miał dziesięć tysięcy franków rocznie, bez narażenia naszych interesów. Skorzystaj z tego obrotu aby wydać za mąż córkę, sprzedaj sklep i przenieśmy się w twoje strony na wieś. Jakże! toć przez piętnaście lat mówiłeś tylko o tem, aby kupić Winniki, mająteczek koło Chinon, gdzie jest woda, łąki, las, winnice, dwa folwarki, który przynosi tysiąc talarów i gdzie się nam obojgu tak podobało! Dziś jeszcze możemy go mieć za sześćdziesiąt tysięcy franków, i nagle panu zachciało się być figurą, być w rządzie! Przypomnij-że sobie czem jesteśmy: olejkarzami. Przed szesnastu laty, nim wynalazłeś Podwójny krem sułtanek i Wodę karminową, gdyby ci ktoś był powiedział: „Będziesz miał tyle, ile potrzeba aby kupić Winniki“, czy nie byłbyś się rozchorował z radości? I ot! możesz nabyć tę posiadłość, na którą miałeś taką ochotę że o niczem innem gadać z tobą nie było można, i teraz mówisz o wydawaniu na głupstwa pieniędzy któreśmy zarobili w pocie czoła. Mogę powiedzieć zarobili, bo sama siedziałam, lato czy zima, za tym kantorem, niby pies w swojej budzie. Czy nie lepiej jest mieć dwa pokoiki u córki, która będzie panią rejentową w Paryżu, i spędzać ośm miesięcy co roku w Chinon, niż tutaj zacząć wymieniać złotówki na grosze, a grosze na figę z makiem? Czekaj aż pójdą w górę papiery, dasz ośm tysięcy renty córce, zachowamy dwa dla siebie, to co uzyskamy ze sprzedaży sklepu pozwoli nam kupić Winniki. Tam, w twoich stronach, mój kotusiu, zabrawszy stąd nasze meble, które też są coś warte, będziemy żyli jak książęta, gdy tu trzeba mieć co najmniej miljon, ażeby coś znaczyć.
— Tum cię czekał, moja stara, rzekł Cezar Birotteau. Nie jestem jeszcze dość głupi (mimo że ty mnie uważasz za porządnie głupiego!) aby nie pomyśleć o wszystkiem. Posłuchaj uważnie. Aleksander Crottat jest wymarzonym zięciem dla nas i będzie miał kancelarję Roguina; ale czy myślisz, że zadowoli się stoma tysiącami posagu (przypuściwszy że oddalibyśmy całą gotowiznę, aby wyposażyć córkę, a co do mnie, jestem za tem. Wolałbym raczej obywać się suchym chlebem przez resztę życia, a widzieć ją szczęśliwą jak królowę, słowem żoną rejenta w Paryżu, jak powiadasz). Ale ba! sto tysięcy franków, lub nawet ośm tysięcy franków renty, to jest nic, gdy chodzi o kupienie kancelarji Roguina. Oleś, jak go nazywamy, uważa nas, jak wszyscy zresztą, za bogatszych o wiele niż jesteśmy w istocie. Jeżeli ojciec jego, kutwa czternastej próby, nie sprzeda jakiego folwarku za sto tysięcy, Oleś nie będzie rejentem: kancelarja Roguina warta jest czterykroć lub pięćkroć. Jeżeli Crottat nie da połowy gotówką, w jakiż sposób zdoła dobić targu? Cezarynka musi mieć dwieście tysięcy posagu, a co do nas, chcę abyśmy się wycofali z interesów jako szanowni obywatele Paryża z piętnastoma tysiącami renty. He? Jeżeli ci to wykażę jasno na dłoni, czy zamkniesz wtedy buzię?
— A, jeśli masz kopalnię złota...
— Tak jest, mam, moja kiciu. Tak, rzekł, ujmując żonę wpół i przyklepując ją lekko, przejęty radością, która ożywiła wszystkie jego rysy. Nie chciałem ci mówić o tej sprawie, nim będzie dojrzała; ale, na honor, jutro jej może dobiję. Ot, co: Roguin zaproponował mi interes tak pewny, że sam przystępuję do niego z Ragonem, z twoim wujem Pillerault, i z dwoma jeszcze ze swoich klientów. Kupimy koło św. Magdaleny grunty, które, wedle obliczeń Roguina, nabędziemy za czwartą część wartości do jakiej dojdą od dziś za trzy lata, pory, w której, po wygaśnięciu kontraktów, zaczniemy je eksploatować. Jest nas sześciu, wedle umówionych działów. Ja mam dostarczyć trzysta tysięcy franków, aby być w trzech ósmych. Jeżeli który z nas będzie potrzebował pieniędzy, Roguin znajdzie je na jego część, wchodząc na hipotekę. Aby mieć wszystko w garści i być pewnym swego, zażądałem abym był nominalnym właścicielem połowy, która będzie wspólną własnością Pilleraulta, starego Ragona i moją. Roguin będzie figurował pod nazwiskiem niejakiego Karola Claparon, mego współwłaściciela, który da, jak ja, kontr-rewers wspólnikom. Roguin rozpatrzy jakie kontrakty muszą być legalizowane, bo nie jest pewne czy będziemy mogli uniknąć zahipotekowania i przerzucić je na tych którym sprzedamy detalicznie, ale toby było za długo ci tłómaczyć. Spłaciwszy tereny, będziemy potrzebowali tylko założyć ręce, i za trzy lata będziemy mieli okrągły milionik. Cezaryna skończy dwadzieścia lat, interes tymczasem sprzedamy, i wówczas popłyniemy, za łaską bożą, skromnie ku zaszczytom.
— No dobrze? a skądże weźmiesz swoich trzysta tysięcy? rzekła pani Birotteau.
— Nie rozumiesz się nic na interesach, kotuśko najsłodsza. Oddam sto tysięcy franków które są u Roguina, pożyczę czterdzieści tysięcy na budowle i ogrody gdzie mieszczą się nasze fabryki; mamy dwadzieścia tysięcy w kasie; razem sto sześćdziesiąt. Pozostaje jeszcze sto czterdzieści tysięcy, na które podpiszę weksle na zlecenie pana Karola Claparon, bankiera; wypłaci za nie gotówkę z potrąceniem eskontu. I oto jest całe trzysta tysięcy franków; kiedy weksle będą płatne, pokryjemy je z zysków. Gdybyśmy się nie mogli wypłacić, Roguin dostarczy mi kapitałów po pięć od sta, zahipotekowanych na mojej części. Ale pożyczki będą niepotrzebne; odkryłem esencję na porost włosów: Komagen! Livingston dostarczył mi prasy hydraulicznej dla wytłaczania mojej esencji z orzechów, które, pod silnem ciśnieniem, wydzielają natychmiast wszystką oliwę! Za rok, wedle moich obliczeń, zarobię conajmniej sto tysięcy. Obmyślam afisz, który zacznie się od słów: Precz z peruką! efekt będzie bajeczny. Ty nie uważałaś, ile ja bezsennych nocy przemyślałem. Od trzech miesięcy, powodzenie Olejku Makassara nie daje mi spać. Zapędzę Makassara w kozi róg!
— Więc to są te piękne projekty, które wałkujesz w mózgownicy od dwóch miesięcy, nie chcąc mi pisnąć ani słowa! Widziałam się przed chwilą żebraczką u własnych drzwi, cóż za ostrzeżenie niebios! Za jakiś czas zostaną nam tylko oczy do płakania. Nigdy nie zrobisz tego, póki ja żyję, słyszysz mnie, Cezarze? Pod tem wszystkiem kryją się jakieś matactwa, których ty nie spostrzegasz, jesteś nadto rzetelny i uczciwy aby podejrzewać hultajstwa u innych. Czemu przychodzą częstować cię miljonami? Wypruwasz się z całej gotowizny, zadłużasz się ponad możność, a potem, jeśli twoja Esencja nie chwyci, jeśli ci nie znajdą pieniędzy, jeśli terenów nie da się spieniężyć, czem spłacisz weksle? może łupinami ze swoich orzechów? Aby się wywindować w górę, nie chcesz już figurować pod swojem nazwiskiem, chcesz zdjąć godło Królowej Róż, a za to będziesz smarował cudackie afisze i prospekty, będziesz obwieszał Cezara Birotteau na rogu każdej ulicy i na każdej desce rusztowania gdzie tylko budują!
— Oho! właśnieś nie trafiła. Będę miał filię pod nazwiskiem Popinota, gdzieś koło ulicy Lombardzkiej, gdzie osadzę mojego Anzelmka. Spłacę w ten sposób dług wdzięczności wobec starych Ragonów, podając rękę ich siostrzeńcowi, który będzie mógł zrobić majątek. Wiesz, te biedne Ragoniska wydają mi się od jakiegoś czasu w nieświetnych interesach.
— Słuchaj, ci ludzie chcą twoich pieniędzy.
— Ale co tobie się śni, moja kiciu? Czy wuj Pillerault, który nas kocha jak oczko w głowie i przychodzi tu na obiad co niedzielę? Czy poczciwy stary Ragon, nasz poprzednik, który ma za sobą czterdzieści lat uczciwości i z którym grywamy w bostona? Czyżby wreszcie Roguin, rejent paryski, człowiek pięćdziesięcioośmioletni, liczący dwadzieścia pięć lat notarjatu? Rejent paryski! W potrzebie moi wspólnicy dopomogliby mi! Gdzież więc ten spisek, moja kiciusiu złota? Słuchaj, muszę ci wypalić całą prawdę, daję słowo, leży mi to na sercu. — Byłaś zawsze podejrzliwa jak kotka! Skoro tylko mieliśmy dwa grosze w kasie sklepowej, zaraz myślałaś że klienci są złodzieje. — Trzeba klękać przed tobą i błagać cię, abyś się pozwoliła wzbogacić! Jak na panienkę urodzoną w Paryżu, nie masz za grosz ambicji! Gdyby nie twoje ustawiczne obawy, nie byłoby człowieka szczęśliwszego odemnie! — Gdybym cię był słuchał, nigdybym nie stworzył ani Kremu sułtanek, ani Wody karminowej. Sklep pozwolił nam żyć, ale te dwa odkrycia i nasze mydełka dały nam sto sześćdziesiąt tysięcy franków, które posiadamy na czysto, gotóweczką! Gdyby nie moja głowa — o, bo ja mam talent jako olejkarz — bylibyśmy kramarzami, zaharowywalibyśmy się aby związać koniec z końcem, nie byłbym jednym z wybitnych kupców którzy wybierają sędziego w trybunale handlowym, nie byłbym sędzią ani wice-merem. Czy wiesz, czem byłbym? sklepikarzem, jak stary Ragon, nie ubliżając jego honorowi. — Nasprzedawawszy się pachnideł przez czterdzieści lat, zbilibyśmy, jak on, trzy tysiące renty; przy obecnym zaś wzroście cen, zaledwie mielibyśmy, jak oni, z czego żyć. (Z każdym dniem bardziej troskam się o tych starych. Muszę w to wejrzeć, jutro dowiem się wszystkiego od Popinota!) Gdybym szedł za twoją radą — ty-bo zawsze się wszystkiego strachasz i myślisz że ci z ręki ucieknie! — nie miałbym kredytu, nie miałbym krzyża Legji honorowej i nie byłbym na drodze do zostania politycznym człowiekiem. Tak, możesz sobie kiwać głową; jeżeli nasz interes się uda, mogę zostać posłem miasta Paryża. Hehe! nie darmo mi Cezar na imię, wszystko mi się powodziło. To nie do pojęcia! poza domem każdy przyznaje mi zdolności; ale tutaj, jedyna osoba której tak chcę się przypodobać że siódme poty z siebie wypieram aby ją zrobić szczęśliwą, musi właśnie, ona jedna, uważać mnie za durnia!
Zdania te, mimo że przerywane wymownemi pauzami i wyrzucane jak kule — jak robi człowiek, który oskarża — wyrażały przywiązanie tak głębokie, tak trwałe, że pani Birotteau uczuła się rozczulona; ale, jak wszystkie kobiety, miłością, którą wyczuła, posłużyła się, aby przeciągnąć słuszność na swoją stronę.
— Więc dobrze, Cezarze, rzekła, jeżeli mnie kochasz, pozwólże mi być szczęśliwą na swój sposób. Ani ty ani ja nie otrzymaliśmy edukacji, nie umiemy mówić ani robić reweransów jak ludzie światowi, jakże chcesz aby nam było do twarzy w tych honorach? Ja tam byłabym najszczęśliwsza w Winnikach! Zawsze lubiłam zwierzęta i ptaszki, doskonale spędzę życie troszcząc się o kurczęta, bawiąc się w gospodynię. Sprzedajmy sklep, wydajmy Cezarynę i zostaw swoje fiufiu. Będziemy mieszkać przez zimę w Paryżu, u zięcia, będziemy szczęśliwi, żadna polityka ani handel nie będą mogły nic zmienić w naszem życiu. Czemu piąć się ponad drugich? Czy obecny majątek nam nie wystarcza? Kiedy będziesz milionerem, czy zjesz dwa obiady? czy potrzebujesz innej kobiety oprócz mnie? Przyjrzyj się wujowi Pillerault! zadowolił się roztropnie swojem skromnem mieniem i życie spływa mu na dobrych uczynkach. Czy on potrzebuje modnych mebli, co? Pewna jestem, że zamówiłeś umeblowanie: widziałam że tu zachodził Braschon, z pewnością nie poto aby kupować perfumy.
— Więc tak, moja lubciu, mebelki dla ciebie zamówione, roboty mają się zacząć jutro: poprowadzi je architekt, którego polecił mi pan de la Billardière.
— Boże, wykrzyknęła, miej litość nad nami!
— Doprawdy, kiciu, ty nie jesteś rozsądna. Czy, w trzydziestu siedmiu latach, taka ładna i świeża, masz zagrzebać się gdzieś pod Chinon? Ja, Bogu dzięki, mam dopiero trzydzieści dziewięć. Przypadek otwiera przede mną ładną drogę, korzystam z niej. Poczynając sobie roztropnie, mogę zająć poczesne miejsce w mieszczaństwie paryskiem, jak to bywało niegdyś: założyć dom Birotteau, jak są Kellerowie, Desmarets, Roguin, Cochin, Gilleaume, Lebas, Nucingen, Saillard, Popinot, Matifat, którzy liczą albo liczyli się za coś w swojej dzielnicy. Dajże pokój! gdyby ten interes nie był tak pewny jak złoto...
— Pewny!...
— Tak, pewny. Oto już od dwóch miesięcy go kalkuluję. Niby nic nie pokazując po sobie, informuję się u budowniczych, w agencjach, u architektów i przedsiębiorców. Pan Grindot, młody architekt, który ma przerabiać mieszkanie, jest w rozpaczy że nie ma pieniędzy aby przystąpić do naszej spekulacji.
— Węszy tam przyszłe budowy, namawia aby cię oskubać.
— Alboż można załapać ludzi takich jak Pillerault, jak Claparon i Roguin? Zysk jest tak pewny jak na Kremie sułtanek, pojmujesz?
— Ależ, mój drogi, nacóż Roguinowi spekulować, skoro ma kancelarję czystą i majątek w garści? Widzę go nieraz, jak idzie, bardziej zasumowany niż sam minister, z tem spojrzeniem z podełba którego nie lubię; ukrywa swoje troski. Od pięciu lat, nie podoba mi się jego facjata: trąci mi starym rozpustnikiem. Kto ci ręczy, że on nie drapnie, skoro będzie miał w ręku kapitały? Widywano takie rzeczy. Czy my go dobrze znamy? Darmo jest od piętnastu lat nibyto naszym przyjacielem, nie włożyłabym za niego ręki w ogień. Śmierdzi mu z nosa, żona z nim nie żyje, musi mieć kochanki, którym płaci i które go rujnują; nie widzę innej przyczyny jego smutku. Kiedy, ubierając się, patrzę przez żaluzje, widzę go jak idzie piechotą do siebie, rano, wracając skąd? — nikt tego nie wie. Robi na mnie wrażenie człowieka, który ma dwa domy; wydaje na swoją rękę, pani na swoją. Czy to jest życie rejenta? Jeżeli człowiek zarabia pięćdziesiąt tysięcy a wydaje sześćdziesiąt, w dwadzieścia lat ma płótno w kieszeni, goły jest jak turecki święty; ale że nawykł błyszczeć, obdziera bez litości przyjaciół; miłość bliźniego zaczyna się od siebie. Żyją blisko z tym nicponiem du Tillet, naszym dawnym subjektem: nic mi dobrego nie wróży ta zażyłość. Jeżeli nie poznał się na du Tillecie, jest bardzo ślepy; jeżeli go zna, pocóż go tak pieści? Powiesz mi, że żona jego romansuje z du Tilletem? wiesz, nie wiele rozumiem o człowieku, który nie ma honoru na punkcie żony. A obecni posiadacze terenów, to muszą być skończeni głupcy żeby dawać za sto su to co warte sto franków. Gdybyś spotkał dziecko, któreby nie wiedziało ile wart złoty ludwik, czybyś mu nie powiedział? Powiem ci, z przeproszeniem, twój interes robi na mnie wrażenie kradzieży.
— Mój Boże, jakie kobiety są czasem dziwne i jak wszystko bałamucą! Gdyby Roguin nie był w tej sprawie, powiedziałabyś mi: Ej, Cezarze, robisz interesy o których Roguin nic nie wie: nie puszczaj się na to. A teraz, kiedy on występuje jako rękojmia, powiadasz...
— Nie on, tylko jakiś Claparon.
— Ależ notarjusz nie może pod własnem imieniem figurować w transakcji.
— Czemuż tedy robi rzecz, której prawo zabrania? Cóż odpowiesz, ty, który ciągle gadasz o prawie?
— Pozwól mi mówić dalej. Roguin przystępuje do spółki, a ty mówisz, że interes nic nie wart? Czy to rozsądnie? Mówisz znowu: Robi rzecz przeciw prawu. Ależ on wystąpi jawnie, jeśli będzie trzeba. Powiadasz: Jest bogaty. Czyż nie możnaby powiedzieć tego samego o mnie? Czy Ragon i Pillerault dobrzeby się wybrali, gdyby mi zaczęli kłaść w uszy: „Pocóż wdajesz się w ten interes, kiedy wszystkiego masz po dziurki w nosie?“
— Kupiec a rejent to zupełnie co innego, rzekła pani Birotteau.
— Wreszcie, moje sumienie jest czyste, ciągnął dalej Cezar. Ludzie, którzy sprzedają, sprzedają z konieczności; nie okradamy ich, jak nie okrada się tego, od kogo kupuje się rentę po siedmdziesiąt pięć. Dziś kupujemy tereny po cenie dzisiejszej; za dwa lata, będzie inaczej, tak samo jak z rentą. Wiedz, Konstancjo-Barbaro-Józefino Pillerault, że nigdy nie przychwycisz Cezara Birotteau na uczynku, któryby był przeciw najsurowszej uczciwości, albo przeciw prawu, albo przeciw sumieniu, ani przeciw honorowi. Po ośmnastu latach pożycia podejrzewają człowieka we własnym domu o nieuczciwość!
— Cezarze, uspokójże się! Istotnie, dość długo żyję z tobą, aby znać do gruntu twoją duszę. Ostatecznie, jesteś panem. Tyś zrobił majątek, nieprawdaż? jest twój, możesz go wydać. Choćbyś nas doprowadził do ostatniej nędzy, nigdy ani ja ani córka nie uczynimy ci najlżejszego wyrzutu. Ale słuchaj: kiedy wynalazłeś swój Krem sułtanek i swoją Wodę, cóż ryzykowałeś? pięć czy sześć tysięcy franków. Dziś stawiasz na jedną kartę cały majątek, a nie sam siadasz do gry: masz wspólników, którzy mogą się okazać sprytniejsi od ciebie. Wydaj bal, odnów mieszkanie, wyrzuć dziesięć tysięcy, to niepotrzebne, ale to jeszcze nie ruina. Co do sprawy z terenami, sprzeciwiam się stanowczo. Jesteś olejkarzem, bądź olejkarzem a nie spekulantem. My, kobiety, mamy instynkt, który nas nie myli! Uprzedziłam cię, a teraz rób jak chcesz. Byłeś sędzią w trybunale handlowym, znasz prawa, pokierowałeś dobrze naszą łodzią, pójdę za tobą, Cezarze. Ale będę drżała, dopóki nasz majątek nie będzie pewnie ulokowany, a Cezarynka na swojem gospodarstwie. Dałby Bóg, aby mój sen nie był proroctwem!
Rezygnacja ta nie na rękę była Cezarowi; użył niewinnego podstępu, do jakiego uciekał się w podobnych okolicznościach.
— Słuchaj, Kostusiu, nie dałem jeszcze słowa, ale tak jakby.
— Och, Cezarze, w takim razie niema o czem mówić. Honor idzie przed majątkiem. No, połóż się, kotku, brakło drzewa. Zresztą, w łóżku jeszcze wygodniej będziemy mogli rozmawiać, jeżeli masz ochotę. Och, cóż za szkaradny sen! Mój Boże! Widzieć siebie samą! Ależ to straszne! obie z Cezarynką będziemy codzień odprawiały nowennę za powodzenie twoich terenów.
— Bezwątpienia, pomoc boża nie zawadzi w niczem, rzekł poważnie Birotteau. Ale essencja orzechowa też jest potęgą, moja żono! Dokonałem tego odkrycia jak niegdyś Podwójnego Kremu sułtanek, przypadkiem: pierwszy raz otwierając książkę, a tym razem patrząc na rycinę przedstawiającą Hero i Leandra. Wiesz, ta kobieta, która leje oliwę na głowę kochanka, jakie to śliczne? Najpewniejsze spekulacje to te, które opierają się na ludzkiej próżności, na miłości własnej, chęci błyszczenia. Te uczucia nie giną nigdy.
— Niestety! widzę to.
— W pewnym wieku, mężczyzna oddałby duszę za to aby mieć włosy, jeśli ich nie ma. Od pewnego czasu, balwierze mówią mi, że sprzedają nietylko Makassar, ale wszystko służące do farbowania włosów lub też uchodzące za środek na ich porost. Od czasu pokoju, mężczyźni upędzają się o wiele więcej za kobietami, a te szelmeczki nie lubią łysków, he he! kotusiu! Popyt na ten artykuł tłómaczy się sytuacją polityczną. Preparat, któryby utrzymywał włosy w dobrem zdrowiu, sprzedawałby się jak bułka za grosz, tembardziej że ta esencja będzie z pewnością aprobowana przez Akademię Nauk. Poczciwy pan Vauquelin poprze mnie może i tym razem. Jutro przedstawię mu moją myśl, ofiarowując rycinę, którą znalazłem w końcu w Niemczech, po dwóch latach poszukiwania. Zajmuje się właśnie analizą włosów, powiedział mi to Chiffreville, jego wspólnik w wyrobie produktów chemicznych. Jeśli odkrycie zgodzi się z jego badaniami, esencja moja obiegnie świat. Ta myśl, to fortuna, powtarzam ci. Mój Boże, spać mi to nie daje. Na szczęście, młody Popinot ma najładniejsze włosy pod słońcem. Znajdziemy pannę sklepową, która będzie miała włosy do ziemi i będzie mówiła, jeśli to możebne bez obrazy boskiej i bliźnich, że Esencja Komagen (bo to będzie stanowczo esencja) przyczyniła się do tego. Stare łyski rzucą się na Komagen jak szarańcza. Powiedz-no, kotusiu, a nasz bal? Nie jestem złośliwy, ale chciałbym spotkać tego hultaja du Tillet, który udaje Krezusa przy swoim mająteczku i stale unika mnie na giełdzie. Wie, że znam jeden jego figiel, doprawdy bardzo brzydki. Może byłem z nim za dobry. To śmieszne, moja kiciu, człowiek jest zawsze ukarany za swoje dobre uczynki; tu na ziemi, rozumie się! Postąpiłem z nim jak ojciec, ty nie wiesz nawet co ja dla niego zrobiłem.
— Dostaję gęsiej skórki, kiedy słyszę o tym człowieku. Gdybyś ty wiedział, co on chciał zrobić z ciebie, nie byłbyś zachował w sekrecie tych skradzionych trzech tysięcy franków, bo ja odgadłam dobrze jak rzecz się ułożyła. Gdybyś go był posłał do kryminału, kto wie, może oddałbyś przysługę niejednemu na świecie.
— Cóż on chciał zrobić ze mnie?
— Nie. Gdybyś miał dziś uszy do słuchania, dałabym ci dobrą radę, Birotteau; mianowicie abyś zostawił w spokoju du Tilleta.
— Czy nie wydałoby się ludziom dziwne, że pomijam dawnego subjekta, zaręczywszy zań pierwsze dwadzieścia tysięcy z któremi rozpoczął interes? Trzeba robić dobre dla dobrego. Zresztą, może du Tillet się poprawił.
— Trzeba będzie wszystko przewrócić do góry nogami.
— Co za do góry nogami? Ależ wszystko będzie w porządku jak w pudełeczku. Zapomniałaś tedy, co ci rzekłem o schodach i o lokalu w sąsiednim domu, o który porozumiałem się z parasolnikiem Cayron? Mamy iść jutro do pana Molineux, właściciela; ba, jutro mam spraw na głowie jak jaki minister...
— Zakotłowałeś mi głowę twemi projektami, rzekła Konstancja, pokiełbasiło mi się wszystko. Zresztą, ja już śpię.
— Dzień dobry, odparł mąż. Słuchaj-no, mówię ci dzień dobry, bo już jest rano, kiziuniu. Oho, śpi już, drogie dziecko. Nie bój się, będziesz milionerką, albo postradam imię Cezara.
W kilka chwil później, Konstancja i Cezar chrapali spokojnie.
Pospieszny rzut oka na dawniejsze życie tego małżeństwa, utwierdzi pojęcia, jakie musiała obudzić przyjacielska sprzeczka dwojga bohaterów tej sceny. Malując obyczaje drobnego kupiectwa, szkic ten wytłumaczy zresztą, przez jakie osobliwe przypadki Cezar Birotteau był wice-merem i olejkarzem, ex-oficerem Gwardji Narodowej i kawalerem Legji. Przenikając głębie jego charakteru i sprężyny jego wielkości, będzie można zrozumieć, w jaki sposób perypetje handlowe z którymi dają sobie radę tęgie głowy, stają się katastrofami bez ratunku dla ludzi miernych. Wydarzenia nie są nigdy absolutne, rezultaty ich zależą w zupełności od człowieka: nieszczęście jest tramboliną dla geniusza, poświęcaną sadzawką dla chrześcijanina, skarbem dla człowieka zręcznego, przepaścią dla słabych.
Wieśniak z okolic Chinon, imieniem Jakób Birotteau, zaślubił pokojówkę damy, u której obrabiał winnice; miał z niej trzech chłopców, przy trzecim żona umarła w połogu, mąż zaś poszedł niedługo po niej. Pani lubiła pokojówkę; kazała chować razem ze swemi synami najstarszego z chłopców, imieniem Franciszek i umieściła go w seminarjum[3]. Wyświęcony na księdza, Franciszek Birotteau ukrywał się w czasie rewolucji i prowadził tułacze życie księży niezaprzysiężonych, szczutych jak dzikie zwierzęta i conajmniej gilotynowanych. W chwili gdy zaczyna się ta historja, był on wikarym katedralnym w Tours i tylko raz opuścił to miasto aby odwiedzić brata Cezara. Ruch paryski tak oszołomił biednego księdza, że nie śmiał wyjść z pokoju: wszystko dziwiło go i przejmowało lękiem. Po tygodniu czmychnął do Tours, przyrzekając sobie nigdy nie wracać do stolicy.
Drugi syn winiarza, Jan Birotteau, wzięty do milicji, rychło zdobył stopień kapitana w pierwszych wojnach republiki. W bitwie pod Trebią, Macdonald zażądał ochotników dla wzięcia baterji. Kapitan Jan Birotteau wysunął się ze swą kompanją i zginął. Snadź los rodziny Birotteau żądał, aby członkowie jej, wszędzie gdziekolwiek się znajdą, byli ofiarami ludzi lub wypadków.
Ostatnie dziecko jest bohaterem tej sceny. Skoro, w czternastym roku, Cezar nauczył się czytać, pisać i rachować, opuścił strony rodzinne i, z jednym ludwikiem w kieszeni, przybył pieszo do Paryża, aby tam szukać fortuny. Dzięki poleceniu aptekarza w Tours, dostał się za chłopca składowego do państwa Ragon, olejkarzy. Cezar posiadał wówczas parę podkutych butów, niebieskie spodnie i pończochy, kamizelę w kwiaty, kaftan chłopski, trzy grube koszule z mocnego płótna i kij podróżny. Jeżeli włosy miał ucięte niby chłopiec z chóru, miał w zamian krzepkie bary Tureńczyka; jeżeli poddawał się czasem lenistwu tak zwyczajnemu w jego stronach, równoważyła je chęć zrobienia fortuny; jeśli zbywało mu dowcipu i wykształcenia, posiadał wrodzoną prawość i szlachetność. Odziedziczył je po matce, istocie, która, wedle miejscowej opinji, miała złote serce. Cezar otrzymał życie, sześć franków na miesiąc i legowisko na pryczy, na strychu obok kucharki; chłopcy sklepowi, którzy go nauczyli zawijać paczki i załatwiać posyłki, zamiatać magazyn i ulicę, drwili zeń wkładając go równocześnie do służby, zgodnie z obyczajem sklepowym, w którym żart jest głównym czynnikiem wychowawczym; oboje państwo Ragon traktowali go jak psa. Nikt nie zwracał uwagi na znużenie chłopca, mimo że wieczorem nogi jego, zbite od bruku, bolały go straszliwie, a ramion zupełnie nie czuł. To surowe zastosowanie każdy dla siebie, ewangelji wielkiego miasta, sprawiło, iż Cezarowi życie w Paryżu zdało się bardzo twarde. Wieczorami płakał myśląc o Turenii, gdzie wieśniak pracuje wedle ochoty, gdzie murarz kładzie jeden kamień na dwanaście zawodów, gdzie lenistwo roztropnie pomięszane jest z pracą; ale zasypiał nie mając czasu pomyśleć aby stąd uciec, miał bowiem posyłki od rana, spełniał zaś obowiązki z wiernością psa podwórzowego. Jeżeli przypadkiem skarżył się, pierwszy subjekt uśmiechał się jowialnie.
— Ha! mój chłopcze, nie stąpa się po różach w Królowej Róż; pieczone gołąbki nie wpadają same do gąbki; trzeba najpierw gonić za nimi, potem je schwytać, a w końcu trzeba mieć czem je przyprawić.
Kucharka, gruba Pikardka, zagarniała dla siebie najlepsze kąski, i odzywała się do Cezara jedynie poto aby się skarżyć na państwa Ragon, którzy nie dawali się okradać. Pod koniec pierwszego miesiąca, dziewczyna ta, zmuszona pilnować domu w niedzielę, wdała się w gawędkę z Cezarem. Umyta i ubrana odświętnie, Urszula wydała się czarująca biednemu chłopcu do posyłek, który, gdyby nie przypadek, byłby się rozbił na pierwszej rafie ukrytej na drodze jego życia. Jak wszystkie istoty bez oparcia, pokochał pierwszą kobietę która mu rzuciła życzliwe spojrzenie. Kucharka wzięła Cezara pod opiekę: wynikła z tego miłostka z której chłopcy sklepowi szydzili niemiłosiernie. W dwa lata później, kucharka porzuciła szczęśliwie Cezara dla młodego dezertera z jej stron ukrywającego się w Paryżu, dwudziestoletniego Pikardczyka, mającego parę morgów ziemi, który dał się Urszuli wystrychnąć na męża.
Przez te dwa lata, kucharka żywiła dobrze swojego Cezarka, wytłómaczyła mu wiele tajemnic życia paryskiego, pokazując mu to życie od dołu, i zaszczepiła w nim, przez zazdrość, głęboki wstręt do podejrzanych miejsc, których niebezpieczeństwa były jej, jak się zdaje, niezupełnie obce. W 1792, nogi Cezara przyzwyczaiły się do bruku, ramiona do skrzyń, a umysł do gorączkowego ruchu Paryża. Toteż, kiedy Urszula go opuściła, pocieszył się rychło, nie ziściła bowiem żadnego z jego cichych marzeń. Rozwiązła i oburkliwa, obleśna i zachłanna, samolubna i zaglądająca do kieliszka, raziła poczciwą naturę Cezara, nie otwierając mu w zamian ponętnych widnokręgów. Niekiedy biedny chłopiec z bólem patrzał na to, iż związany jest węzłami najsilniejszemi dla naiwnych serc z istotą z którą nie sympatyzował. W chwili gdy stał się panem swego serca, podrósł i doszedł szesnastu lat. Umysł jego, rozwinięty przez Urszulę i przez drwiny subjektów, pozwolił mu objąć handel spojrzeniem, w którem, pod powłoką naiwności, kryła się inteligencja; obserwował klijentów, prosił w wolnych chwilach o objaśnienia co do towarów, zachowując pilnie w pamięci ich odmiany i miejsce; z czasem zaczął znać artykuły, ceny i numery lepiej od nowoprzyjętych praktykantów; wówczas państwo Ragon przyzwyczaili się nim posługiwać.
W dniu, w którym straszliwy pobór roku II wyludnił sklep obywatela Ragon, Cezar Birotteau, posunięty do rangi drugiego subjekta, pobierał pięćdziesiąt franków na miesiąc i zasiadał z niewymowną rozkoszą u stołu Ragonów. Drugi subjekt Królowej Róż, już posiadający sześćset franków oszczędności, zajmował pokój, gdzie mógł przyzwoicie rozmieścić mozolnie zdobyte graciki. W dnie dekady, ubrany tak jak ówcześni młodzi ludzie, którym moda nakazywała przybierać wzięcie raczej gminne, łagodny ten i skromny kmiotek miał minę wcale niegorszą od nich, i w ten sposób przebył zapory, jakie w innych czasach niski stan byłby postawił między mieszczaństwem a nim. Z końcem tego roku, uczciwość jego zyskała mu miejsce przy kasie. Imponująca obywatelka Ragon miała staranie o bieliznę subjekta, i para pryncypałów coraz bardziej spoufaliła się z chłopcem.
W miesiącu Vendémiaire 1794, Cezar, który posiadał sto ludwików, zamienił je na sześć tysięcy franków w asygnatach, kupił rentę po trzydzieści franków, zapłacił ją w wilię dnia w którym ogłoszono na giełdzie skalę deprecjacji i schował do kuferka swój dokument z nieopisanem szczęściem. Odtąd śledził ruch papierów i spraw publicznych z tajemnym niepokojem, który kazał mu drżeć w czasie opowiadań o klęskach lub powodzeniach, jakiemi znaczył się ten okres naszych dziejów. Pan Ragon, ex-olejkarz J. K. M. Marji Antoniny, zwierzył się, w tych krytycznych chwilach, Cezarowi ze swego przywiązania do upadłych tyranów. Zwierzenie to było jedną z najważniejszych okoliczności życia Cezara. Te wieczorne rozmowy, po obliczeniu kasy i zamknięciu sklepu, w ciszy jaka zalegała ulice, sfanatyzowały Tureńczyka, który, stając się rojalistą, szedł za swemi wrodzonemi uczuciami. Opowiadanie o cnotach Ludwika XVI-go, wspominki w jakich para małżonków wysławiała przymioty królowej, rozpaliły wyobraźnię Cezara. Okropny los tych dwojga głów koronowanych, ściętych o kilka kroków od sklepu, poruszył jego tkliwe serce i obudził w nim nienawiść do rządu, w którym rozlanie niewinnej krwi nie liczy się za nic. Zmysł kupiecki Cezara spostrzegał śmierć handlu w burzach politycznych, zawsze wrogich interesom. Jako prawdziwy olejkarz, nienawidził zresztą rewolucji, która strzygła wszystkich jednostajnie à la Titus i usuwała puder. Rozumiejąc, iż jedynie spokój jaki przynosi absolutna władza może dać życie pieniądzowi, stał się namiętnym monarchistą. Kiedy pan Ragon poznał w nim tak gorliwego ucznia, mianował go pierwszym subjektem i wtajemniczył go w sekret Królowej Róż, której klijenci byli najczynniejszymi, najbardziej oddanymi emisarjuszami Burbonów i gdzie skupiały się tajemne konszachty. Porwany zapałem młodości, zelektryzowany stycznością z takimi ludźmi jak Georges, La Billardière, jak rodziny Montauran, du Guénic, Fontaine, Cezar rzucił się w sprzysiężenie, jakie zjednoczeni rojaliści i teroryści skierowali 13 vendémiaire przeciw dogasającemu Konwentowi.
Cezar miał zaszczyt walczyć przeciw Napoleonowi na stopniach św. Rocha, gdzie z samego początku odniósł ranę. Każdy zna wynik tego ruchu. Jeśli adjutant Barrasa wyszedł z dotychczasowego cienia, Birotteau ocalał dzięki temu iż pozostał w cieniu. Paru przyjaciół odniosło wojowniczego subjekta do Królowej Róż, gdzie przeleżał ukryty na strychu, opatrywany przez panią Ragon i szczęśliwie zapomniany. Był to jedyny błysk wojskowej odwagi Cezara Birotteau. Przez miesiąc, który trwała jego rekonwalescencja, zastanowił się gruntownie nad tem, iż szaleństwem jest łączyć politykę i perfumerję. Jeżeli został rojalistą, postanowił być jedynie i poprostu olejkarzem-rojalistą, nie narażając karku, i oddał się ciałem i duszą swemu zawodowi.
Po 18 brumaire, państwo Ragon, zwątpiwszy o sprawie prawowitego monarchy, postanowili rzucić sklep i żyć jako stateczni mieszczanie, nie mięszając się już do polityki. Dla tej tranzakcji, trzeba im było człowieka, któryby miał więcej uczciwości niż ambicji, więcej zdrowego rozumu niż talentów. Ragon zaproponował tedy kupno pierwszemu subjektowi. Birotteau, w dwudziestym roku życia posiadacz tysiąca franków renty w skarbie państwa, zawahał się. Ambicją jego było osiąść w okolicy Chinon z chwilą gdy uciuła sobie tysiąc pięćset franków renty, i gdy pierwszy konsul umocni dług publiczny umacniając się sam w Tuillerjach. Poco narażać uczciwą i skromną niezależność w ryzykach handlu? mówił sobie. Nigdy nie przypuszczał iż zdobędzie tak znaczny majątek, dzięki operacjom na które puszcza się człowiek jedynie za młodu. Marzeniem jego było pojąć w Turenji żonę posiadającą kapitalik mniej więcej równy jego zasobom, aby módz kupić Winniki, małą posiadłość której pożądał od dziesiątego roku życia, którą w marzeniach swoich uprawiał, powiększał, gdzie zdobyłby sobie tysiąc talarów renty i pędziłby szczęśliwie beztroskie życie. Miał odmówić, kiedy miłość zmieniła nagle jego postanowienie, mnożąc dziesięciokrotnie cyfrę jego ambicji.
Od zdrady Urszuli, Cezar żył cnotliwie, zarówno z obawy niebezpieczeństw jakiemi grozi w Paryżu miłość, jak wskutek swojej pracy. Kiedy namiętności są bez pokarmu, zmieniają się w potrzebę; małżeństwo staje się wówczas, dla ludzi średniej klasy, obsesją; ten bowiem tylko mają sposób zdobycia sobie i nabycia na własność kobiety. Cezar Birotteau był w tem położeniu. Wszystko opierało się o pierwszego subjekta w magazynie Królowej Róż; nie miał ani chwili czasu na przyjemności. W podobnem życiu, głos natury staje się tem natrętniejszy; toteż spotkanie ładnej dziewczyny, na którą młody człowiek prowadzący wesołe życie ledwie zwróciłby uwagę, musiało wywrzeć ogromne wrażenie na cnotliwym Cezarze. W piękny dzień czerwcowy, przechodząc przez most na wyspę św. Ludwika, ujrzał młodą dziewczynę stojącą przed sklepem. Konstancja Pillerault była pierwszą panną sklepową magazynu nowości pod godłem Marynarza, pierwszego z magazynów jakie później obsiadły Paryż z mniej albo więcej okazałemi godłami, flagami, z wystawą pełną szalów w kształt huśtawki, krawatów ułożonych niby zamki z kart i tysiąca innych pokus: ceny stałe, opaski, afisze, iluzje i efekty optyczne doprowadzone do tego stopnia doskonałości, że wystawy sklepowe stały się istnemi poematami. Niska cena wszystkich tych przedmiotów pod godłem „nowości“, jakie znajdowały się pod Marynarzem, zapewniły magazynowi niesłychany odbyt, w miejscu najmniej pomyślnem dla powodzenia i handlu. Ta panna sklepowa była wówczas głośna z piękności, jak później piękna bufetowa z kawiarni Tysiąca Kolumn i wiele innych biednych istot, które ściągnęły więcej młodych i starych nosów do szyb sklepów, kawiarń i magazynów, niż jest kamieni w bruku Paryża. Pierwszy subjekt Królowej Róż, trawiący życie pomiędzy kościołem św. Rocha a ulicą de la Sourdière, wyłącznie zajęty olejkarstwem, nie domyślał się istnienia Marynarza, jako iż działy drobnego handlu paryskiego mało wiedzą wzajem o sobie. Piękność Konstancji podziałała tak silnie na Cezara, iż wszedł jak oszalały do Marynarza aby zakupić sześć płóciennych koszul, które oglądał bardzo długo, każąc sobie rozwijać sterty płócien, niczem targująca się Angielka (shoping). Panna sklepowa raczyła się zająć Cezarem, spostrzegłszy, po pewnych objawach znanych wszystkich kobietom, że przychodzi o wiele więcej dla kupczyni niż dla towaru. Podyktował nazwisko i adres pięknej pannie, która, po zakupie, stała się bardzo obojętna na zachwyt klienta. Biedny subjekt niewiele musiał ponosić trudów aby zdobyć względy Urszuli, pozostał tedy niezaradny jak baranek; że zaś miłość ogłupiła go jeszcze bardziej, nie śmiał powiedzieć ani słowa, był zresztą zbyt olśniony, aby zauważyć obojętność, jaka zajęła miejsce uśmiechu sklepowej syreny.
Przez ośm dni, chodził co wieczora wystawać pod Marynarzem, żebrząc spojrzenia jak pies żebrze kości pod kuchnią, obojętny na szyderstwa na jakie sobie pozwalali subjekci i panny. Usuwał się z pokorą kupującym i przechodniom, śledzącym z zaciekawieniem przeobrażenia wystawy. W kilka dni później, wszedł na nowo do raju gdzie był jego anioł, nietyle aby kupić chustek, co aby wybąkać długo przygotowywane zdanie:
— Gdyby panienka potrzebowała perfumerji, obsłużyłbym ją z przyjemnością, rzekł, płacąc za towar.
Konstancja Pillerault otrzymywała codzień świetne propozycje, w których nie było nigdy mowy o małżeństwie; mimo że jej serce było równie czyste jak czoło białe, dopiero po sześciu miesiącach marszów i kontrmarszów w jakich Cezar dał wyraz swej niestrudzonej miłości, raczyła przyjąć starania biednego chłopca, nie deklarując się zresztą wyraźnie: ostrożność, mająca za źródło nieskończoną mnogość jej wielbicieli, winiarzy, korzenników i innych, którzy robili do niej słodkie oczy. Kochanek zdobył oparcie w opiekunie Konstancji, panu Klaudjuszu-Józefie Pillerault, kupcu żelaznym, którego odkrył w końcu dzięki talentom szpiegowskim cechującym prawdziwą miłość. Szczupłość miejsca każe nam pominąć milczeniem słodycze miłości paryskiej w jej niewinnej postaci, zamilczeć hojności rozkochanego subjekta, nowalje, obiadki w restauracji po których szło się do teatru, wycieczki dorożką na wieś w niedzielę. Nie będąc ładnym chłopcem, Cezar nie posiadał nic odpychającego. Życie paryskie i pobyt w ciemnym magazynie zgasiły z czasem żywość jego wieśniaczej cery. Obfite czarne włosy, kark normandzkiego konia, grube kości, wejrzenie proste i uczciwe, wszystko usposabiało raczej na jego korzyść. Wuj Pillerault, poczuwający się do obowiązku czuwania nad szczęściem bratanicy, zasięgnął informacyj i poparł intencje Tureńczyka. W 1800, w pięknym miesiącu maju, panna Pillerault zgodziła się zaślubić Cezara Birotteau, który zemdlał z radości, w chwili gdy, pod lipą w Sceaux, Konstancja-Barbara-Józefina przyjęła jego oświadczyny.
— Moja mała, rzekł wuj Pillerault, będziesz miała dobrego męża. Ma serce gorące i uczciwe: szczere to jak złoto, a niewinne jak dzieciątko Jezus; słowem, istna perła.
Konstancja wyrzekła się szczerze świetnych losów, o których, jak wszystkie panny sklepowe, marzyła czasami; chciała być uczciwą żoną, dobrą matką, pojmowała życie wedle religijnego programu klasy średniej. Ta rola była zresztą zgodniejsza z jej pojęciami, niż niebezpieczne próżności, które uwodzą w Paryżu tyle młodych wyobraźni. Z ciasną inteligencją, Konstancja przedstawiała typ mieszczki, której pracowitość nie obywa się bez odcienia zgryźliwości, która zaczyna od tego iż odmawia tego czego pragnie a gniewa się kiedy ją wziąć za słowo, której niespokojna skrzętność unosi się równocześnie nad kuchnią i nad kasą, nad najważniejszemi sprawami i nad drobnemi naprawkami bielizny, która kocha zrzędząc, ogarnia jedynie najprostsze pojęcia, drobną monetę myśli, rezonuje o wszystkiem, boi się wszystkiego, oblicza wszystko i wciąż myśli o przyszłości. Piękność jej, zimna ale szlachetna, sympatyczna fizjognomja, świeżość, nie pozwoliły Cezarowi myśleć o jej wadach, zrównoważonych zresztą ową drobiazgową uczciwością wrodzoną pewnym kobietom, zamiłowaniem porządku, fanatyzmem pracy i genjuszem sprzedaży. Konstancja miała wówczas ośmnaście lat; posiadała jedenaście tysięcy franków. Cezar, w którego miłość tchnęła niesłychaną ambicję, kupił Królowę Róż i przeniósł ją w pobliże placu Vendôme, do pięknego domu. Mając ledwie dwadzieścia jeden lat, ożeniony z ładną i ubóstwianą kobietą, posiadając na własność sklep którego cenę w trzech czwartych spłacił, musiał widzieć przyszłość w różowych barwach, zwłaszcza mierząc drogę jakiej dokonał od punktu z którego wyszedł. Roguin, rejent Ragonów, twórca kontraktu ślubnego, dał roztropne rady młodemu olejkarzowi, odradzając spłacenie sklepu posagiem.
— Zachowaj-że kapitał na jakie dobre przedsiębiorstwo, mój chłopcze.
Birotteau spojrzał na rejenta z podziwem, nawykł się go radzić i wszedł z nim w zażyłość. Miał on, jak Ragon i Pillerault, tak absolutną wiarę w Notarjat, że zawierzał się ze wszystkiem Roguinowi, nie pozwalając sobie ani na cień podejrzenia. Dzięki tej radzie, Cezar, zbrojny w jedenaście tysięcy franków Konstancji na rozpoczęcie interesów, nie byłby wówczas zamienił swojego salda z pierwszym Konsulem, mimo całej świetności jaką zdawało się błyszczeć saldo Napoleona. Zrazu, Birotteau miał tylko jedną służącą, zamieszkał z żoną w antresoli nad sklepem, w małej norce dość wdzięcznie ozdobionej przez tapicera, gdzie młode małżeństwo rozpoczęło wiekuisty miodowy miesiąc. Pani Cezarowa zajaśniała niby cud za kantorem. Słynna jej piękność miała ogromny wpływ na pokup; wśród elegantów Cesarstwa wciąż było mowa o pięknej pani Birotteau. Jeżeli pomawiano Cezara o rojalizm, świat oddawał sprawiedliwość jego uczciwości; jeżeli ten i ów z sąsiadów zazdrościł mu szczęścia, uznawano iż był go godny. Postrzał jaki otrzymał na stopniach św. Rocha dał mu reputację zucha otartego o politykę oraz odważnego człowieka, mimo iż nie posiadał ani cienia odwagi wojskowej, a żadnej politycznej myśli w mózgownicy. Na tych danych, poczciwcy z jego okręgu mianowali go kapitanem Gwardji Narodowej, ale nominację tę skasował Napoleon, który, wedle Cezara, zachował doń urazę za owo starcie z dni Vendémiaire. Cezar nabył wówczas tanim kosztem aureolę prześladowania, które zwróciło nań oczy opozycji i dało mu niejaką wagę.
Oto jaki był los tego małżeństwa, stale szczęśliwego w uczuciach, wstrząsanego jedynie wzruszeniami natury handlowej.
Przez pierwszy rok, Cezar Birotteau zapoznał żonę ze sprzedażą i z sekretami perfumerji, w którem-to rzemiośle okazała się nieocenioną; zdawała się wręcz stworzona i zrodzona poto aby ekspedjować rękawiczki klijentom. Z końcem tego roku, inwentarz przeraził ambitnego olejkarza; po potrąceniu wszystkich kosztów, ledwie w dwadzieścia lat miał widoki zdobyć skromny kapitał stu tysięcy franków, na jaki oszacował swoje szczęście. Postanowił wówczas dojść szybciej do fortuny; obok detalicznej sprzedaży zamierzył puścić się na fabrykację. Wbrew zdaniu żony, wynajął budynek i grunt, i kazał wymalować wielkiemi literami FABRYKA CEZARA BIROTTEAU. Odmówił Grasse‘owi robotnika, z którym zaczął, na wspólny rachunek, wyrób jakichś mydeł, esencyj i wody kolońskej. Spółka z tym robotnikiem trwała tylko pół roku i zakończyła się stratami, które pokrył sam. Nie zniechęcając się, Birotteau chciał uzyskać rezultat za każdą cenę, jedynie aby nie być połajanym przez żonę, której wyznał później, iż, w tym krytycznym czasie, w głowie gotowało mu się jak w garnku, i że, gdyby nie religja, byłby się rzucił do Sekwany. Zrozpaczony paroma bezowocnemi próbami, wałęsał się jednego dnia, wracając na obiad, po bulwarach, wałęsający się bowiem Paryżanin jest równie często człowiekiem w rozpaczy jak próżniakiem. Między paroma groszowemi książkami rozłożonemi w koszu, oczy jego uderzył ten tytuł zżółkły od kurzu: Abdeker, czyli Sztuka zachowania piękności. Wziął w rękę tę rzekomą księgę arabską, rodzaj powieści napisanej przez zeszłorocznego lekarza, i trafił na stronicę, gdzie była mowa o perfumach. Oparłszy się o drzewo aby przejrzeć książkę, przeczytał notę, w której autor tłómaczył przyrodę skóry i naskórka, i wykazywał, iż taka a taka maść lub mydło wywołuje często skutek przeciwny oczekiwaniu, jeżeli maść lub mydło ściąga skórę która wymaga zmiękczenia, lub miękczy skórę która wymaga środków tonicznych. Birotteau kupił tę książkę, w której ujrzał majątek. Mimo to, nie dość zaufany w swoim rozumie, udał się do sławnego chemika Vauquelin, i, z całą naiwnością, poprosił go o sposoby sporządzenia podwójnego kosmetyku, któryby działał stosownie do rozmaitych właściwości naskórka u ludzi. Prawdziwi uczeni, ci ludzie tak naprawdę wielcy, w tem znaczeniu że nigdy nie zyskują za życia sławy jaka powinna opłacać ich olbrzymią pracę, są prawie zawsze uczynni i uśmiechają się do ubogich duchem. Vauquelin wspomógł tedy olejkarza, pozwolił mu mienić się wynalazcą maści na białość rąk, której mu dał przepis. Birotteau nazwał ten kosmetyk Podwójnym Kremem Sułtanek. Aby dopełnić dzieła, przepis maści na ręce zastosował do wody na cerę, którą nazwał Wodą Karminową. Oparł swój przemysł na systemie z pod Marynarza, rozwinął, pierwszy pośród olejkarzy, ów zbytek afiszów, anonsów i reklamy, który świat nazywa, może niesprawiedliwie, szarlatanerją.

Krem Sułtanek i Woda Karminowa pojawiły się w eleganckim i handlowym świecie z aparatem barwnych ogłoszeń, na których czele widniały te słowa: Uznane przez Akademję! Formuła ta, użyta po raz pierwszy, miała magiczny skutek. Nietylko Francję, ale cały kontynent upstrzyły żółte, czerwone, niebieskie afisze, z ramienia władcy Królowej Róż, który posiadał, dostawiał i wyrabiał po umiarkowanej cenie wszystko w zakresie swego towaru. W epoce w której wszędzie mówiono tylko o Wschodzie, nazwać jakikolwiek kosmetyk Kremem Sułtanek, odgadując czarodziejstwo tych słów w kraju gdzie każdy mężczyzna tak samo pragnie być sułtanem jak kobieta sułtanką, było pomysłem, na który równie dobrze mógł wpaść człowiek przeciętny co człowiek genjalny. Jednak, publiczność sądzi jedynie podług rezultatów; Birotteau tedy uchodził tem bardziej za człowieka niepospolitego — mówiąc handlowo — ile że sam ułożył prospekt, którego śmieszna frazeologja stała się czynnikiem powodzenia. We Francji, świat śmieje się jedynie z rzeczy i ludzi któremi się zajmuje, a nikt nie zajmuje się tem co się nie powiodło. Mimo iż Birotteau nie podrabiał zupełnie swej głupoty, przypisano mu ten talent, iż umiał być głupim w porę. Znaleźliśmy, nie bez trudu, jeden egzemplarz tego prospektu w firmie Popinot i Sp., drogistów. Oto ów ciekawy dokument:
PODWÓJNY KREM SUŁTANEK

ORAZ WODA KARMINOWA
CEZARA BIROTTEAU,
cudowne odkrycie

uznane przez Akademję Nauk w Paryżu.

„Oddawna już obie płcie w Europie wyczekiwały z upragnieniem kremu na ręce oraz wody na twarz, któreby dawały, w sferze gotowalni, wyniki świetniejsze niż Woda Kolońska. Poświęciwszy wiele dni i nocy na studjowanie tkanki dermalnej i epidermalnej u obu płci, które, tak jedna jak druga, słusznie przywiązują największą wagę do miękkości, gibkości, połysku, aksamitu skóry, pan Birotteau, olejkarz zaszczytnie znany w stolicy i zagranicą, odkrył Krem i Wodę, ze słusznością, od chwili ich pojawienia, nazwane cudownemi przez elegantów i elegantki Paryża. W istocie, ten Krem i ta Woda posiadają zdumiewającą własność działania na skórę, nie wywołując przedwczesnych zmarszczek, nieuchronnego następstwa kosmetyków używanych niebacznie aż do dziś dnia, a puszczanych w obieg przez nieuctwo i chęć zysku. Odkrycie to opiera się na rozróżnieniu temperamentów, które się dzielą na dwie wielkie klasy, wskazane kolorem Kremu i Wody, różowym dla dermy i epidermy osób przyrody limfatycznej, białym zaś dla osób cieszących się temperamentem sangwinicznym.
„Krem ten nazwany jest Kremem Sułtanek, ponieważ odkrycia tego dokonał już niegdyś dla seraju pewien lekarz arabski. Aprobował go Instytut na wniosek naszego znakomitego chemika Vauquelina, zarówno jak Wodę, wytworzoną na zasadach które podyktowały stworzenie Kremu.
„Ten szacowny Krem, który zaleca się najrozkoszniejszą wonią, gubi zastarzałe piegi, bieli najbardziej oporne naskórki i usuwa pocenie rąk, na które skarżą się tak słusznie zarówno kobiety jak mężczyźni.
Woda Karminowa uprząta te lekkie pryszczyki, które, w pewnych epokach, występują znienacka u kobiet w najniepożądańszej chwili; odświeża i ożywia cerę, rozszerzając lub zwężając pory wedle wymagań temperamentu; jest już tak znana jako cenna ochrona przed zniewagami czasu, iż wiele dam nazywa ją, przez wdzięczność, PRZYJACIÓŁKĄ PIĘKNOŚCI.
„Woda Kolońska, jestto poprostu obojętne pachnidło bez specyficznego działania, gdy Podwójny Krem Sułtanek i Woda Karminowa są to dwie kompozycje o specyficznej energji, o sile motorycznej działającej bez niebezpieczeństwa na właściwości wewnętrzne i wspomagające takowe; woń ich, essencjonalnie balsamiczna i krzepiąca, oddziaływa cudownie ożywczo na serce i mózgowie, dodaje uroku myślom i pobudza je. Środki te są równie zdumiewające skutecznością jak prostotą: słowem, stanowią jeden powab więcej dla kobiet, a środek podboju dla mężczyzn.
„Codzienny użytek wody karminowej uśmierza pieczenie skóry podrażnionej goleniem: chroni również wargi od pękania i utrzymuje ich czerwoność; usuwa, w naturalny sposób, przy dłuższem użyciu piegi i wraca jędrność tkankom. Skutki te zwiastują zawsze u człowieka doskonałą równowagę humorów; toteż środki te pomagają osobom podległym migrenie uwolnić się od tej strasznej choroby. Wreszcie, Woda Karminowa, której panie mogą używać do wszystkich zabiegów tualetowych, chroni od schorzeń skórnych, nie tamując transpiracji tkanek, i udzielając im zarazem trwale aksamitnego połysku.
„Zwracać się należy franco do p. CEZARA BIROTTEAU, następcy Ragona, dawnego olejkarza królowej Marji Antoniny, pod godłem Królowej Róż, ul. św. Honorjusza, Paryż, koło placu Vendôme.
„Cena słoika z kremem trzy franki, cena flaszki sześć franków.

„Dla uniknięcia wszelkich falsyfikatów, p. Cezar Birotteau uprzedza P. T. Publiczność, że słoiki z kremem zawinięte są w papier opatrzony jego podpisem, butelki zaś mają pieczątkę wyciśniętą w szkle“.

Powodzenie było, bez świadomości Cezara, dziełem Konstancji, która poradziła mu wysłać Wodę Karminową i Krem Sułtanek do wszystkich perfumeryj we Francji i zagranicą, ofiarowując rabat trzydzieści od sta, jeśli zechcą brać te dwa artykuły większemi partjami. Krem i woda warte były, w rzeczywistości, więcej niż analogiczne kosmetyki i pociągały nieświadomych przez rzekome rozróżnienie między „temperamentami“; pięciuset olejkarzy we Francji, znęconych grubym zarobkiem, kupowało corocznie u Cezara po więcej niż trzysta partyj kremu i wody, co dawało zysk skromny w stosunku do artykułu, ale znaczny przez ilość. Cezar mógł wówczas zakupić szopy i tereny w dzielnicy Temple, zbudował tam obszerną fabrykę i ozdobił wspaniale magazyn Królowej Róż; życie jego domowe zaznało drobnych słodyczy dostatku, a żona przestała tak drżeć o przyszłość.
W 1810 r., pani Cezarowa, przewidując zwyżkę czynszów, skłoniła męża, aby wynajął większą część domu w którym zajmowali sklep i antresolę i aby się przeniósł na pierwsze piętro. Szczęśliwa okoliczność skłoniła Konstancję do zamknięcia oczu na rozrzutność z jaką Birotteau przyozdobił jej apartamencik. Olejkarza wybrano właśnie sędzią w trybunale handlowym. Uczciwość jego, znana skrupulatność i poważanie jakiem się cieszył zjednały mu tę godność; odtąd znalazł się w rzędzie wybitnych kupców paryskich. Aby rozszerzyć swoje wiadomości, Cezar wstawał o piątej rano, czytał podręczniki prawa i książki traktujące o sporach handlowych. Jego poczucie sprawiedliwości, rzetelność, dobra wola w rozstrzyganiu zawikłań przedkładanych do wyroków konsularnych, uczyniły go jednym z najbardziej poważanych sędziów. Braki Cezara również przyczyniły się do jego reputacji. Czując własną niższość, Cezar poddawał się chętnie sądowi kolegów, którym pochlebiało to iż słuchał ich tak pilnie; jedni zabiegali się o milczącą aprobatę człowieka, któremu oględność w wyrażaniu zdania zjednała opinię głębokości; inni, zachwyceni jego skromnością i ustępliwością, wychwalali go szeroko. Podsądni sławili jego przychylność, jego zmysł pojednawczy; często brano go na rozjemcę w sporach, w których zdrowy rozsądek Cezara podsuwał mu wyroki godne Salomona. Przez czas który trwały jego funkcje, zdołał sobie wytworzyć język naszpikowany komunałami, usiany aksjomatami i kalkulacjami wyrażonemi w okrągłych zdaniach, które, wygłaszane w sposób skromny, brzmiały w uszach ludzi powierzchownych jak wymowa. Dzięki temu wszystkiemu, Cezar pozyskał sobie względy ludzi z natury rzeczy miernych, wiekuiście skazanych na pracę, na przyziemne horyzonty. Cezar tracił tyle czasu w trybunale, iż żona zmusiła go aby się uchylił na przyszłość od tego kosztownego zaszczytu.
Około 1813 r., dzięki niezmąconej jedności tej pary, po szeregu lat pospolitej wędrówki po drodze życia, zaczął się dla małżeństwa okres pomyślności, której, na pozór, nic już nie miało przerwać. Oboje państwo Ragon ich poprzednicy, wuj Pillerault, rejent Roguin, Matifatowie (zamożni drogiści, dostawcy Królowej Róż), Józef Lebas, sukiennik, jeden ze świeczników ulicy St. Denis, sędzia Popinot brat pani Ragon, Chiffreville (dom Protez & Chiffreville), X. Loraux, spowiednik i przewodnik duchowy nabożnych dusz tej koterji, i kilka innych jeszcze osób, oto było koło ich przyjaciół. Mimo przekonań rojalistycznych Cezara, opinja publiczna była za nim; uchodził za bardzo bogatego, mimo iż, poza swoim handlem, posiadał dopiero sto tysięcy. Jego akuratność w interesach, ścisłość, przyzwyczajenie aby nic nie być dłużnym, aby nigdy nie wypuszczać obligu ze swoim podpisem, przyjmować natomiast pewne walory od ludzi którym mógł wygodzić, jego uczynność, jednały mu ogromne wzięcie. Zarobił zresztą w istocie sporo pieniędzy; ale budowle i fabryki pochłonęły dużo. Przytem dom kosztował go około dwudziestu tysięcy rocznie. Wychowanie Cezarynki, jedynej córki którą on i Konstancja jednako ubóstwiali, pociągnęło wydatki. Ani mąż ani żona nie liczyli się z pieniędzmi, kiedy chodziło o zrobienie przyjemności córce, z którą nie chcieli się rozłączyć. Wyobraźcie sobie radość biednego wieśniaka na dorobku, kiedy słyszał swoją uroczą Cezarynę ćwiczącą na fortepianie sonatę Steibelta lub śpiewającą romancę; kiedy widział jak poprawnie pisze po francusku, kiedy ją podziwiał czytającą Racine‘ów ojca i syna, tłumaczącą mu ich piękności, rysującą pejzażyk lub malującą akwarelę! Cóż za szczęście dla niego odżyć w tym kwiecie tak pięknym, tak czystym, który nie opuścił jeszcze macierzystej łodygi; w tym aniele, którego rodzące się powaby, którego młodociany rozwój śledził tak namiętnie; jedynej córce, niezdolnej gardzić ojcem lub szydzić z jego braku wykształcenia, tak bardzo była naprawdę dobrze wychowana! Przybywając do Paryża, Cezar umiał pisać, czytać i rachować, ale wykształcenie jego utknęło na tem; pracowite życie nie pozwoliło mu nabywać myśli i wiadomości poza swoim przemysłem. Stykając się ustawicznie z ludźmi którym nauka, literatura, były obojętne i których wykształcenie obejmowało jedynie specjalności, nie mając czasu poświęcić się wyższym studjom, olejkarz stał się człowiekiem praktycznym. Przyswoił sobie, z konieczności, mowę, przesądy, sądy mieszczucha paryskiego, który podziwia Moliera, Woltera i Russa na słowo, kupuje ich dzieła nie czytając ich; który utrzymuje, że powinno się mówić dzień powszechny zamiast powszedni. Potier, Talma i panna Mars mają po dziesięć miljonów majątku i nie żyją tak jak inni ludzie; słynny tragik jada surowe mięso, panna Mars daje od czasu do czasu przyrządzać w potrawce perły, aby naśladować słynną aktorkę egipską. Cesarz ma w kamizelkach skórzane kieszenie aby móc zażywać tabakę garściami, wsiada na konia w galopie ze schodów oranżerji w Wersalu. Pisarze i artyści kończą w szpitalu wskutek swoich szaleństw; są zresztą wszystko ateusze, niech Bóg broni przyjmować ich u siebie! Józef Lebas przytaczał ze zgrozą historję małżeństwa swojej szwagierki Augustyny z malarzem Sommervieux. Astronomowie żyją pająkami. Te punkty świetlne ich wiadomości z języka francuskiego, ze sztuki dramatycznej, polityki, literatury, wiedzy, tłómaczą horyzont tych mieszczańskich inteligencyj. Poeta, który przechodzi ulicą Lombardzką, może, uderzony pewnymi zapachami, marzyć o Azji, o bajaderach Wschodu. Olśniony blaskiem koszenili, przypomina sobie poematy bramańskie, religje i ich kapłanów. Patrząc na surową kość słoniową, wsiada na grzbiet słoni w klatce z muślinu i tonie w rozkoszach miłości jak król Lahory. Ale mały kupczyk nie wie skąd przychodzą i gdzie rosną wszystkie produkty którymi operuje. Birotteau, olejkarz, nie znał ani jednej litery z nauk przyrodniczych lub chemji. Patrząc na Vauquelina jako na genjusza, uważał go za wyjątek; był on człowiekiem tego samego kroju co ów ex-korzennik, który w ten sposób streszczał dyskusję o sposobie sprowadzania herbaty: Herbata może przychodzić tylko w dwojaki sposób, przez karawanę albo przez Hawr, powiadał z miną myśliciela. Woda różana, rzekomo z Konstantynopola, wyrabia się, jak woda Kolońska, w Paryżu. Te nazwy miejsc, to blagi wymyślone na to aby przypodobać się Francuzom, którzy nie mogą znieść rzeczy ze swego kraju. Kupiec francuski powinien zachwalać swój wynalazek jako angielski, tak jak w Anglji drogista wywodzi swój z Francji. Mimo to, Cezar nie robił nigdy wrażenia dudka ani głuptasa; uczciwość, dobroć rzucały na wszystkie jego postępki odblask, który je czynił godnymi szacunku, ładny uczynek bowiem pozwala przełknąć wszystkie możebne ignorancje. Stałe powodzenie dało mu pewność siebie. W Paryżu, pewność siebie przyjmowana jest za siłę której jest oznaką. Wyrobiwszy sobie sąd o Cezarze przez pierwsze trzy lata, żona przechodziła ustawiczne obawy. Napozór, w tym związku ona reprezentowała roztropność i przezorność, wątpienie, opozycję, obawę, gdy Cezar przedstawiał śmiałość, ambicję, czyn, niesłychane ślepe szczęście. Mimo tych pozorów, kupiec był strachajłą, gdy żona jego miała w istocie dzielność i wytrwałość. W ten sposób, człowiek małoduszny, mierny, bez wykształcenia, bez idei, bez wiadomości, bez charakteru, któremu nie powinno było się powieść w miejscu najbardziej ślizgiem na świecie, doszedł, przez swój statek, przez poczucie sprawiedliwości, przez dobroć naprawdę chrześcijańską, przez miłość jedynej kobiety jaką posiadał, do tego, iż uchodził za człowieka wybitnego, dzielnego i rzutkiego. Publiczność widziała jedynie wyniki. Poza wujem Pillerault i sędzią Popinot, osoby żyjące z nim bliżej, widując Cezara tylko powierzchownie, nie mogły go przejrzeć. Zresztą, inni mężczyźni z jego kółka mówili te same głupstwa, powtarzali te same komunały, a uważali się wszyscy za wybitnych w swoim zawodzie. Kobiety walczyły na obiady i tualety, a każda poczuwała się do obowiązku aby rzucić wzgardliwe słówko na temat męża. Jedna pani Birotteau miała ten zdrowy rozum, aby publicznie traktować męża z szacunkiem; widziała w nim człowieka, który, mimo sekretnej nieudolności, zdobył dla rodziny majątek, i którego dobre imię dzieliła. Zapytywała jedynie niekiedy sama siebie, czem jest ten świat, jeżeli wszyscy ludzie rzekomo wybitni podobni są do jej męża. To postępowanie niemało przyczyniało się do utrzymania respektu jakim otaczano Cezara, w kraju w którym kobiety dosyć skłonne są lekceważyć mężów i utyskiwać na nich publicznie.
Pierwsze dni roku 1814, tak fatalne dla Cesarstwa, zaznaczyły się u państwa Birotteau dwoma wypadkami, błahemi w każdem innem małżeństwie, ale zdolnemi wstrząsnąć dusze proste jak Cezara i jego żony, które, obracając oczy w przeszłość, widziały w niej jedynie słodkie wzruszenia. Przyjęli, jako pierwszego subjekta, młodego człowieka lat dwudziestu dwu, imieniem Ferdynand du Tillet[4]. Chłopiec ten, który opuścił pewien zakład olejkarski gdzie odmówiono mu procentu od zysków i który uchodził za genjusza, krzątał się mocno aby się dostać do Królowej Róż, której osoby i obyczaje były mu dobrze znane. Birotteau przyjął go i dał mu tysiąc franków rocznie, z zamiarem uczynienia zeń swego następcy. Ferdynand miał tak wielki wpływ ma losy tej rodziny, iż koniecznem jest rzec o nim kilka słów. Przedewszystkiem, nazywał się poprostu Ferdynand, bez nazwiska. Bezimienność ta okazała się ogromną korzyścią, w chwili gdy Napoleon zaczął przyciskać rodziny aby w nich znaleźć żołnierzy. Urodził się jednakże gdzieś, naskutek jakiegoś okrutnego i zmysłowego kaprysu. Oto niewiele szczegółów jego stanu cywilnego. W 1793, biedna dziewczyna z Tillet, wioski w pobliżu Andyles, urodziła dziecko w nocy, w ogrodzie proboszcza w Tillet, i poszła się utopić zapukawszy w okiennicę. Dobry ksiądz przygarnął dziecko, dał mu imię świętego z kalendarza na ten dzień, wykarmił je i wychował jak swoje. Proboszcz umarł w 1804, nie zostawiwszy majątku, któryby mógł nastarczyć zaczętemu wychowaniu. Ferdynand, rzucony w Paryż, prowadził tam życie awanturnicze, którego przypadki mogły go zaprowadzić na szafot lub przywieść do fortuny, w sądzie, w armji, w handlu, w służbie. Ferdynand, zmuszony żyć jak prawdziwy Figaro, został komiwojażerem, później subjektem perfumerji w Paryżu, dokąd wrócił przebiegłszy całą Francję, zgłębiwszy świat i postanowiwszy wybić się za wszelką cenę. W 1813, uznał za potrzebne stwierdzić swój wiek i postarać się o wpisanie w księgi cywilne, żądając w trybunale Andyles orzeczenia, mocą którego przeciągnięto akt jego chrztu z ksiąg parafjalnych do rejestrów gminy. W akcie tym uzyskał poprawkę, domagając się, aby w nim pomieszczono nazwisko du Tillet, pod którem figurował w świecie, uprawniony faktem podrzucenia go w tej gminie. Bez ojca i matki, bez innego opiekuna prócz prokuratora, sam na świecie, nie obowiązany do rachunków przed nikim, odnosił się do społeczeństwa jak wróg, znalazłszy w niem macochę; nie znał innej pobudki prócz własnego interesu, wszystkie środki do fortuny były mu dobre. Normandczyk ten, uzbrojony w niebezpieczne zdolności, z żądzą zdobycia majątku łączył przykre wady, jakie, słusznie lub nie, zarzucają jego krajanom. Obleśne wzięcie pokrywało w nim ducha pieniactwa, był to bowiem jeden z najtęższych graczy sądowych; ale, o ile śmiało atakował cudze dobro, nie ustępował nic z własnego; brał przeciwnika na przetrzymanie, nużył go niezłomną wolą. Głównym jego przymiotem był talent Skapenów z dawnej komedji: posiadał ich obfitość fortelów, zręczność w ocieraniu się o bezprawie, ich świerzbiączkę aby zagarnąć wszystko co może się przydać. Obdarzony gorączkową energją, żołnierską nieustraszonością w tem aby od każdego żądać zarówno dobrego jak złego czynu usprawiedliwiając swoje żądanie teorją osobistego interesu, nadto gardził ludźmi uważając ich wszystkich za przedajnych, nadto był bez skrupułów w wyborze środków które wszystkie były dlań dobre, zbyt niezłomnie uważał sukces pieniężny jako rozgrzeszenie, aby, wcześniej czy później, nie miał dojść do celu. Podobny człowiek, ślizgający się między więzieniem a miljonami, musiał być mściwy, bezwzględny, szybki w postanowieniach, ale obłudny jak Kromwell któryby chciał uciąć głowę uczciwości. Chytrość jego kryła się pod pozorami lekkości i szyderstwa. Prosty subjekt perfumerji nie stawiał granic swej ambicji; objął społeczeństwo nienawistnym rzutem oka, powiadając sobie: — Będziesz mojem! Poprzysiągł sobie, że się nie ożeni aż w czterdziestym roku, i dotrzymał słowa. Fizycznie, Ferdynand był to słuszny młody człowiek, o zręcznej postawie i giętkiem wzięciu, które pozwalało mu w potrzebie dostroić się do tonu każdej sfery. Ściągła jego twarz robiła na pierwszy rzut oka miłe wrażenie; ale później, przy bliższem obcowaniu, chwytało się ma miej szczególne gry fizjognomji, jakie malują się na twarzy ludzi w niezgodzie z sobą, których sumienie szemrze od czasu do czasu. Cera jego, bardzo gorąca pod miękką skórą Normanda, miała tony ostre. Spojrzenie szarych oczu o srebrnem połysku było niepewne i straszliwe, kiedy skierował je wprost na ofiarę. Głos zdawał się zgaszony, jak głos człowieka, który długo mówił. Cienkie wargi nie były pozbawione wdzięku; ale szpiczasty nos, lekko wysklepione czoło, zdradzały brak rasy. Włosy wreszcie, o odcieniu podobnym jak u koni pomalowanych na czarno, wskazywały mięszańca społecznego, który wziął dowcip po wielkim panu rozpustniku, a nikczemność po uwiedzionej wieśniaczce, który czerpał swoje wiadomości z niedokończonego wychowania, a przywary ze swego opuszczenia. Birotteau dowiedział się ze zdumieniem, że subjekt wychodzi wykwintnie ubrany na miasto, wraca późno i bywa na balach u bankierów lub rejentów. Te obyczaje nie spodobały się Cezarowi; wedle jego pojęć, subjekci powinni wyłącznie studjować księgi sklepowe i myśleć jedynie o interesie. Olejkarz wziął do serca różne drobnostki: wymówił łagodnie du Tilletowi, że nosi zbyt wykwintną bieliznę, że ma bilety wizytowe gdzie nazwisko jego wypisane jest w ten sposób: F. DU TILLET, która to moda, wedle jego handlowego prawoznawstwa, przystała jedynie ludziom światowym. Ferdynand wszedł w dom tego Orgona w zamiarach Tartufa; zaczął się zalecać do pani Cezarowej, próbował ją uwieść i osądził swego szefa tak samo jak ona, ale z przerażającą szybkością. Mimo że dyskretny, oględny, mówiący tylko to co chciał powiedzieć, du Tillet odsłonił swoje poglądy na ludzi i życie, w sposób zdolny przerazić kobietę lękliwą która dzieliła zasady męża i uważała za zbrodnię najmniejszą krzywdę bliźniego. Mimo zręczności z jaką zachowała się z nim pani Birotteau, du Tillet odgadł jej wzgardę. Konstancja, do której Ferdynand napisał parę miłosnych listów, spostrzegła niebawem zmianę w zachowaniu subjekta, który przybrał ton pewny siebie, aby obudzić domysły iż jest z nią w porozumieniu. Nie zdradzając mężowi swych tajemnych pobudek, poradziła mu aby odprawił du Tilleta. Birotteau godził się na tym punkcie z żoną, postanowiono oddalić subjekta. Na trzy dni przed wypowiedzeniem, pewnej soboty wieczór, Birotteau przeprowadził miesięczny rachunek kasy i znalazł brak trzech tysięcy. Był straszliwie wzruszony, mniej z przyczyny straty, ile z powodu podejrzeń, jakie zawisły nad trzema subjektami, kucharką, chłopcem z magazynu i personelem robotniczym. Kogo podejrzewać? Pani Birotteau nie opuszczała kantoru. Subjektem mającym dozór nad kasą był siostrzeniec pana Ragon, nazwiskiem Popinot, dziewiętnastoletni młody człowiek, mieszkający u nich, chodząca uczciwość. Cyfry jego, w niezgodzie z kasą, wskazywały deficyt i dowodziły iż naruszenie odbyło się po ostatniem obliczeniu. Oboje małżonkowie postanowili milczeć i mieć oko. Nazajutrz, w niedzielę, podejmowali przyjaciół. Rodziny, które składały to kółko, ugaszczały się kolejno. Grając w banczek, rejent Roguin położył na stole parę starych ludwików, jakie pani Cezarowa otrzymała kilka dni przedtem od młodej mężatki, pani d‘Espard.
— Cóż to, okradłeś pan skarbczyk kościelny? rzekł śmiejąc się olejkarz. Roguin odparł, iż wygrał te pieniądze w domu pewnego bankiera od du Tilleta, który bez zarumienienia potwierdził. Birotteau stał się pąsowy. Po skończonym wieczorze, gdy Ferdynand miał się udać na spoczynek, Birotteau pociągnął go do magazynu po pozorem interesów.
— Du Tillet, rzekł zacny człowiek, brakuje w kasie trzech tysięcy franków i nie mogę podejrzewać nikogo; obecność tych sztuk złota u ciebie nadto przemawia przeciw tobie, abym ci o niej nie wspomniał; toteż, nie położymy się, dopóki nie znajdziemy omyłki, ostatecznie bowiem to może być tylko omyłka. Mogłeś przecie wziąć coś z góry na poczet swojej płacy.
Du Tillet przyznał się, iż, istotnie, wziął ludwiki. Olejkarz otworzył główną księgę, konto subjekta nie było obciążone.
— Spieszyłem się, miałem powiedzieć Popinotowi aby wpisał sumę, rzekł Ferdynand.
— A, tak, rzekł Birotteau, wstrząśnięty chłodną czelnością Normandczyka, znającego dobrze zacnych ludzi w których dom wcisnął się z zamiarem zrobienia majątku.
Olejkarz i subjekt spędzili noc na sprawdzaniu, o którem zacny kupiec wiedział że jest bezużyteczne. Wśród tego zajęcia, Cezar wsunął do kasy trzy tysiączki przylepiając je do brzegu szuflady, następnie udał że jest wyczerpany zmęczeniem, udał że usypia i zaczął chrapać. Du Tillet obudził go z tryumfem, i z radością oznajmił że znalazł błąd. Nazajutrz, Birotteau wyłajał publicznie młodego Popinota, żonę, gniewał się na ich roztrzepanie. W dwa tygodnie potem, du Tillet wstąpił do kantoru wymiany. Perfumerja nie odpowiada mu; mówił, chce się poświęcić bankowości. Opuszczając dom państwa Birotteau, du Tillet napomykał o pani Cezarowej, w ten sposób aby dać do zrozumienia, że pryncypał odprawia go przez zazdrość. W kilka miesięcy potem, du Tillet odwiedził dawnego pryncypała i zażądał odeń poręczenia na dwadzieścia tysięcy franków, dla uzupełnienia gwarancyj jakich żądano od niego przy interesie który wiedzie go do fortuny. Widząc zdumienie z jakiem Birotteau przyjął tę bezczelność, du Tillet zmarszczył brwi i zapytał czy nie ma doń zaufania. Matifat i dwaj kupcy rozmawiający właśnie z Cezarem o jakichś sprawach, zauważyli oburzenie olejkarza, który powściągnął gniew w ich obecności. Du Tillet stał się może uczciwym człowiekiem; przyczyną błędu mogła być kochanka w rozpaczliwem położeniu albo też przegrana w karty; publiczne potępienie uczciwego w gruncie chłopca zapędzi może na drogę zbrodni i nieszczęścia młodego jeszcze i żałującego winy człowieka. Anielski kupiec ujął pióro i położył podpis na obligu du Tilleta, mówiąc iż chętnie oddaje tę przysługę pracownikowi który mu był bardzo użyteczny. Krew biła mu do twarzy, kiedy wymawiał to miłosierne kłamstwo. Du Tillet nie wytrzymał spojrzenia Cezara i poprzysiągł mu bezwątpienia w tej chwili ową nieubłaganą nienawiść, jaką aniołowie ciemności żywią do aniołów światła. Du Tillet tak dobrze umiał zachować równowagę tańcząc na napiętej linie spekulacji, iż okazywał się zawsze wytworny i bogaty na pozór, zanim był nim w rzeczywistości. Z chwilą gdy doszedł do kabrjoletu, już go nie wypuścił; utrzymał się w sferze ludzi którzy przeplatają przyjemności interesami, czyniąc z przedsionka Opery filję Giełdy, w sferze Turcaretów[5] owej epoki. Dzięki pani Roguin, którą poznał w domu Cezara, rychło znalazł wstęp do domu najwyżej stojących finansistów. W tej chwili, du Tillet dobił się dobrobytu, który nie miał nic kłamliwego. Zażyły z domem Nucingenów, gdzie go wprowadził Roguin, zbliżył się rychło z braćmi Keller, z wysokiemi sferami bankowemi. Nikt nie wiedział skąd ten młodzik czerpie olbrzymie kapitały któremi obraca, ale przypisywano to szczęście jego inteligencji i rzetelności.
Restauracja uczyniła wybitną figurę z Cezara, u którego wir wydarzeń politycznych zatarł oczywiście pamięć tych dwóch domowych wypadków. Niezłomność jego przekonań rojalistycznych, na które stał się mocno obojętny od czasu swej rany ale w których wytrwał dla decorum, pamięć jego poświęcenia w dniach Vendémiaire, zjednały mu wysokie względy, właśnie dlatego iż nic nie żądał. Zamianowano go majorem Gwardji Narodowej, mimo że był niezdolny powtórzyć najmniejszego słowa komendy. W 1815, Napoleon wciąż wróg Cezara Birotteau, usunął go. W czasie Stu Dni, Birotteau stał się celem pocisków dla liberałów swej dzielnicy; dopiero bowiem w 1815 zaczęły się tarcia polityczne między kupiectwem, dotąd jednomyślnem w chęci spokoju jakiego żądały interesy. Po drugiej Restauracji, rząd królewski wziął się do przeobrażenia władz gminnych. Prefekt chciał mianować Cezara Birotteau merem. Dzięki żonie, olejkarz przyjął jedynie miejsce wice-mera, na którem mniej był wysunięty. Skromność ta zwiększyła jeszcze szacunek jakiego powszechnie zażywał i zjednała mu przyjaźń mera, pana Flamet de La Billardière. Birotteau, który widywał go zachodzącego do Królowej Róż w czasie gdy sklep służył za punkt zborny rojalistycznym spiskowcom, wskazał go sam prefektowi Sekwany, który radził się go co do wyboru. Nigdy mer nie zapomniał o państwu Birotteau w swoich zaproszeniach. Pani Cezarowa kwestowała często u św. Rocha w towarzystwie pań z wielkiego świata. La Billardière poparł gorąco olejkarza, kiedy chodziło o rozdanie krzyżów Legji ciału municypalnemu, kładąc nacisk na ranę odniesioną pod św. Rochem, na jego przywiązanie do Burbonów i szacunek jakiego zażywał. Ministerjum, które, pospolitując rozmyślnie Legię honorową aby zwalić dzieło Napoleona, chciało zarazem stworzyć sobie popleczników i skłonić ku Burbonom rozmaite gałęzie handlu, wiedzy i sztuki, wciągnęło tedy Cezara Birotteau na najbliższą listę. Wyróżnienie to, harmonizujące z blaskiem jakim Birotteau jaśniał w swoim okręgu, stawiało go w położeniu które musi rozszerzyć horyzont człowieka aż dotąd cieszącego się nieodmiennem powodzeniem. Nowina, jakiej udzielił Cezarowi mer o jego nominacji, była ostatnim argumentem pchającym go w przedsięwzięcie które przed chwilą przedstawił żonie, aby co rychlej rzucić perfumerję i wznieść się w regiony wysokiego paryskiego mieszczaństwa.
Cezar miał wówczas czterdzieści lat. Prace, jakim oddawał się w fabryce, przyprawiły go o parę przedwczesnych zmarszczek i posrebrzyły długie bujne włosy, na których owal kapelusza wyciskał błyszczące kółko. Czoło jego, na którem włosy rysowały się pięcioma klinami, zwiastowało prostotę życia. Krzaczaste brwi nie miały nic groźnego, gdyż niebieskie oczy harmonizowały swojem jasnem, zawsze szczerem spojrzeniem z czołem uczciwego człowieka. Nos, załamany u samej nasady i gruby na końcu, dawał mu zdziwiony wyraz gapiów paryskich. Usta były bardzo mięsiste, a duży podbródek ścięty był prostą linją. Twarz jego, żywej cery, kanciasta, miała w każdej zmarszczce i w całym wyrazie coś z naiwnej chytrości chłopa. Silna budowa, grube kości, rozłożyste bary, szerokie stopy, wszystko zresztą znamionowało wieśniaka przeszczepionego do Paryża. Ręce szerokie i włochate, wielkie kwadratowe paznokcie świadczyłyby o jego pochodzeniu, gdyby ślad tego pochodzenia nie pozostał w całej osobie. Miał na ustach ten życzliwy uśmiech, jaki przybierają kupcy na widok wchodzącego gościa; ale ten zawodowy uśmiech był znakiem wewnętrznego zadowolenia i wyrażał życzliwą duszę Cezara. Nieufność jego nie sięgała nigdy poza sferę interesów, spryt opuszczał go na progu giełdy lub w chwili odłożenia ksiąg. Podejrzliwość była dlań tem samem co drukowane faktury, koniecznością handlową. Twarz przedstawiała coś z komicznej pewności, zadowolenia z siebie pomięszanego z dobrodusznością, co dawało jej oryginalne piętno, chroniąc ją od zupełnego podobieństwa z płaską fizjognomją paryskiego mieszczucha. Bez tego wyrazu naiwnego podziwu i wiary w swą osobę, budziłby zbyt wiele szacunku; w ten sposób zbliżał się do ludzi, opłacając swą cząstkę śmieszności. Zazwyczaj, mówiąc, zakładał ręce na grzbiecie. Kiedy sądził iż powiedział coś dowcipnego lub głębokiego, podnosił się nieznacznie na końcach palców, na dwa zawody, i opadał ciężko na pięty, jakby dla podkreślenia swego zdania. W dyskusji obracał się czasami nagle, robił kilka kroków jakby szukając argumentu i wracał ku przeciwnikowi nagłym ruchem. Nie przerywał nigdy i często padał ofiarą tej uprzejmości, inni bowiem wydzierali sobie słowo, i poczciwiec dawał za wygraną nie zdoławszy puścić pary. Wielkie doświadczenie w sprawach handlowych zaszczepiło mu przyzwyczajenia, które wiele osób uważało za manje. Jeżeli ktoś nie zapłacił w terminie weksla, Cezar oddawał skrypt komornikowi i nie troszczył się o niego więcej, aż poto aby otrzymać kapitał, procent i koszta. Komornik miał ścigać dłużnika aż do upadłości; wówczas Cezar przerywał wszelkie kroki, nie zjawiał się na żadnem zebraniu wierzycieli i zachowywał swoje prawa. Ten system i jego nieubłagana pogarda dla bankrutów, były spadkiem po panu Ragon, który, w ciągu swej handlowej karjery, spostrzegłszy ile czasu pochłania dochodzenie takich wątpliwych spraw, uważał, iż chudą i niepewną dywidendę zyskaną na drodze ugody wynagradza w zupełności czas jaki się oszczędza na chodzeniu, przeróżnych krokach i gonitwie za niesumiennymi dłużnikami.
— Jeżeli bankrut jest uczciwym człowiekiem i wyliże się, spłaci twój dług, mówił pan Ragon. Jeżeli został bez środków i jest poprostu nieszczęśliwy, poco go dręczyć? jeżeli hultaj, nigdy nic nie dostaniesz. Twoja znana surowość zyskuje ci opinję niewzruszonego; skoro niepodobieństwem jest targować się z tobą, póki tylko ktoś będzie zdolny płacić, spłaci raczej ciebie.
Cezar przybywał na schadzkę o umówionej godzinie, ale, w dziesięć minut potem, odchodził z niezłomnością której nic nie zdołałoby ugiąć; toteż punktualność jego zniewalała do punktualności tych, którzy z nim mieli jakąś sprawę.
Strój, jaki zwykł był nosić, zgodny był z jego obyczajem i fizjognomją. Żadna potęga nie zmusiłaby go aby się wyrzekł białej muślinowej krawatki, której zwisające rogi wyhaftowane były przez żonę lub córkę. Biała pikowa kamizelka na dwa rzędy schodziła nisko na dość wystającym brzuszku, Birotteau bowiem skłaniał się nieco do otyłości. Nosił niebieskie pantalony, czarne jedwabne pończochy i trzewiki z kokardkami które rozwiązywały się często. Oliwkowy surdut, zawsze za obszerny, i kapelusz z szerokiem rondem dawały mu wygląd kwakra. Kiedy ubierał się na niedzielę wieczór, kładł spodeńki jedwabne, trzewiki o złotych klamrach i nieuchronną dwurzędową kamizelkę, której klapy rozwierały się wówczas aby ukazać fałd żabota. Brunatny frak miał długie poły i szerokie wyłogi. Cezar zachował, aż do 1819, dwie wiszące równolegle dewizki u zegarka, ale nosił obie tylko do paradnego stroju.
Takim był Cezar Birotteau, godny człowiek, któremu wróżki, kształtujące przy urodzeniu zaczątki człowieka, odmówiły zdolności obejmowania całości polityki i życia, wzniesienia się nad poziom klasy średniej. Szedł we wszystkiem kolejami rutyny; wszystkie sądy otrzymywał gotowe od kogoś i stosował je bez rozeznania. Ślepy ale dobry, mało inteligentny ale głęboko religijny, miał serce czyste. W tem sercu błyszczała jedna miłość, światło i siła jego życia: albowiem jego żądza splendorów, niedostatek wykształcenia, wszystko pochodziło z przywiązania do żony i córki.
Co do pani Cezarowej, liczącej wówczas trzydzieści siedm lat, była tak podobna do Wenus milońskiej, iż wszyscy którzy ją znali widzieli jej portret w tym pięknym posągu, świeżo przysłanym przez księcia de Rivière. W kilka miesięcy, zgryzoty zmieniły tak szybko jej olśniewającą białość, tak okrutnie wyżłobiły i zczerniły sinawy krąg w którym błyszczały piękne zielone oczy, iż robiła wrażenie starej madonny. Zachowała stale, wśród swoich nieszczęść, słodką pogodę, spojrzenie czyste choć smutne; niepodobna było nie widzieć w niej zawsze pięknej kobiety, o wejrzeniu statecznem i pełnem skromności. Na balu, jaki Cezar obmyślał, Konstancja miała zresztą cieszyć się ostatnim błyskiem swej urody.
Wszelka egzystencja ma swój szczytowy punkt, epokę w której działające przyczyny znajdują się w ścisłym związku z wynikami. To południe życia, w którem żywe siły równoważą się i objawiają w całym swoim blasku, jest powszechnem prawem nietylko żyjących istot, ale także miast, narodów, idej, instytucyj, handlów, przedsięwzięć, które, podobne szlachetnym rasom i dynastjom, rodzą się, wznoszą i upadają. Skąd pochodzi siła, z jaką ta linja wzrostu i opadu określa wszystko co żyje na ziemi? — śmierć bowiem nawet, ma, w czasach zarazy, swój rozwój, swoje omdlenie, nawroty i sen. Sam nasz glob nawet jest może tylko racą trwalszą od innych. Historja, opowiadając przyczyny wielkości i upadku wszystkiego co było na tym padole, mogłaby ostrzec człowieka o chwili w której winien powstrzymać swą czynność, ale ani zdobywcy, ani aktorzy, ani kobiety, ani autorowie nie słuchają jej zbawczego głosu.
Cezar Birotteau, mimo iż powinien był uważać się za człowieka który doszedł swego apogeum, brał ten czas wytchnienia jako nowy punkt wyjścia. Nie rozumiał życia; zresztą, ani narody ani królowie nie ulegli pokusie wypisania niestartemi głoskami przyczyny owych upadków których historja jest pełna i których tyle domów panujących lub handlowych przedstawia wielki przykład. Czemu nowe piramidy nie miałyby przypominać wciąż tej zasady, jaka powinna przyświecać polityce narodów, zarówno jak postronnych osób: Kiedy osiągnięty skutek nie jest już w prostym związku z przyczyną ani też w zgodnym z nią stosunku, zaczyna się rozkład. Ale te pomniki istnieją wszędzie, to tradycje i kamienie mówiące do nas z przeszłości, uświęcające kaprys niezwalczonego losu, którego ręka maże nasze sny i dowodzi nam, że największe fakty streszczają się w idei. Troja i Napoleon są tylko poematami. Oby ta historja mogła być poematem mieszczańskich kolei, o których żaden głos nie pomyślał, tak zdają się wyzute z wielkości, podczas gdy są, z tego samego tytułu, olbrzymie: nie chodzi tu o jednego człowieka, ale o cały naród cierpień.
Usypiając, Cezar lękał się, aby nazajutrz żona nie czyniła mu jakich stanowczych trudności; postanowił wcześnie wstać aby wszystko załatwić. Z pierwszym tedy brzaskiem wymknął się pocichu, zostawił żonę w łóżku, ubrał się żwawo i zeszedł do magazynu w chwili gdy chłopiec zdejmował z okien ponumerowane okiennice. Birotteau, znalazłszy się sam, zaczekał aż wstaną subjekci i stanął w progu, przyglądając się w jaki sposób posługacz, nazwiskiem Raguet, wywiązuje się ze swych funkcyj, a Birotteau znał się na tem doskonale! Mimo zimna, czas był wspaniały.
— Popinot, weź kapelusz, włóż trzewiki, powiedz panu Celestynowi aby zeszedł na dół, pójdziemy porozmawiać trochę do Tuilleryj, rzekł, widząc schodzącego Anzelma.
Popinot, cudowny kontrast du Tilleta, zesłany Cezarowi przez jeden z owych szczęśliwych przypadków, które każą wierzyć w Opatrzność na codzień, odgrywa tak wielką rolę w tej historji, że trzeba go tu naszkicować. Pani Ragon była z domu Popinot. Miała dwóch braci. Jeden, najmłodszy z rodziny, był wówczas sędzią przy trybunale pierwszej instancji departamentu Sekwany. Starszy puścił się na handel wełną, zjadł w nim majątek i umarł, zostawiając na barkach Ragonów i bezdzietnego sędziego swego jedynego syna, którego matka już wcześniej zmarła w połogu. Anzelm Popinot był mały, kuternoga: ułomność, którą przypadek obciążył lorda Byrona, Walter-Scotta, pana de Talleyrand, aby nie zniechęcać tych którzy ją dzielą. Był rudy i piegowaty; ale jego czyste czoło, oczy barwy agatu, ładne usta, jego białość i wdzięk skromnej młodości, nieśmiałość płynąca z kalectwa, wszystko to jednało mu życzliwe i opiekuńcze uczucia: lubimy słabych. Popinot budził sympatje. Mały Popinot — wszyscy nazywali go w ten sposób — pochodził z rodziny nadzwyczaj religijnej, w której cnoty kojarzyły się z inteligencją, a życie było skromne i pełne dobrych uczynków. Toteż chłopiec, wychowany przez sędziego, skupiał w swej osobie przymioty które czynią młodość tak piękną: stateczny i serdeczny, nieśmiały ale pełen ognia, łagodny jak baranek ale zawzięty w pracy, oddany, wstrzemięźliwy, miał wszystkie cnoty chrześcijanina z pierwszych czasów Kościoła.
Słysząc zapowiedź przechadzki po Tuillerjach — propozycja najbardziej nieoczekiwana jaką mógł mu uczynić o tej godzinie imponujący pryncypał! — Popinot sądził, iż Birotteau chce z nim mówić o jego przyszłości; natychmiast subjekt pomyślał o Cezarynie, prawdziwej Królowej Róż, żywem godle domu, w której zakochał się w pierwszym dniu, kiedy, na dwa miesiące przed du Tilletem, wstąpił do handlu Cezara. Idąc tedy po schodach, musiał przystanąć; serce wzbierało mu, tętnice pulsowały zbyt silnie. Zeszedł niebawem z Celestynem, pierwszym subjektem. Anzelm i jego pryncypał skierowali się, nie mówiąc słowa, do Tuilleryj. Popinot miał wówczas dwadzieścia jeden lat, Birotteau ożenił się w tym wieku. Anzelm nie widział tedy żadnej przeszkody do małżeństwa z Cezaryną, mimo że majątek pryncypała i piękność córki stanowiły olbrzymie zapory dla jego ambitnych planów; ale miłość miewa takie przypływy nadziei. Im bardziej jego ubóstwiana była odeń dalsza, tem były żywsze pragnienia Anzelma. Szczęśliwe dziecię, które, w epoce gdy wszystko się niweluje, gdy wszystkie kapelusze są do siebie podobne, zdoła stworzyć dystans między córką kupca a nim, potomkiem starej rodziny paryskiej! Mimo swoich zwątpień, niepokojów, był szczęśliwy; jadł obiad codzień w sąsiedztwie Cezaryny! Toteż, krzątając się koło spraw firmy, czynił to z zapałem i gorliwością, która odejmowała pracy wszelką gorycz: robiąc wszystko w imię Cezaryny, nie czuł się nigdy zmęczony. W dwudziestu latach, miłość karmi się poświęceniem.
— To będzie tęgi kupiec, wybije się, mówił o nim Cezar do pani Ragon, chwaląc obrotność Anzelma w fabryce, jego bystrość w finezjach rzemiosła, przypominając gorliwość w chwilach większych wysyłek, kiedy, z zawiniętymi rękawami, kulas ładował i zabijał więcej paczek sam jeden niż wszyscy inni razem.
Znane i uznane zamiary Aleksandra Crottat, pierwszego dependenta Roguina, majątek jego ojca, zamożnego rolnika z Brie, były wielką przeszkodą dla tryumfu sieroty; ale nie te trudności były najcięższe! Popinot krył na dnie serca smutne sekrety, które pogłębiały przepaść między Cezaryną a nim. Majątek Ragonów, na który mógłby liczyć, był nadwerężony; sierota miał to szczęście iż pomagał żyć wujostwu, oddając im swą skromną płacę. Mimo to, wierzył w powodzenie! Niejeden raz podchwycił spojrzenie, jakie rzuciła nań, z pozorną dumą, Cezaryna: na dnie jej niebieskich oczu ośmielił się wyczytać tajemną myśl pełną rozkosznych obietnic. Szedł tedy pchany nagłym przypływem nadziei, drżący, milczący, wzruszony, jak byłby w podobnych okolicznościach każdy młody człowiek, dla którego życie jest tylko pączkiem.
— Popinot, rzekł zacny kupiec, czy ciotka ma się dobrze?
— Dobrze, panie szefie.
— Mimo to, wydaje mi się stroskana od jakiegoś czasu: czyżby tam coś u nich nie szło jak należy? Słuchaj, chłopcze, nie trzeba się ze mną bawić w tajemnice, należę niemal że do rodziny, toć już dwadzieścia pięć lat jak znam twego wuja. Wstąpiłem do niego w grubych podkutych butach, przybywszy od nas ze wsi. Miałem za cały majątek jednego ludwika, którego mi dała chrzestna matka, nieboszczka margrabina d‘Uxelles, krewna obojga księstwa de Lenoncourt, którzy należą do naszych klientów. Toteż, modlę się co niedzielę za nią i za całą jej rodzinę; siostrzenicy jej, pani de Mortsauf, posyłam do Turenji wszystkie moje produkty. Zawsze mi stamtąd przychodzą jacyś klienci, naprzykład pan Vandenesse,[6], który bierze za tysiąc dwieście franków na rok. Gdyby człowiek nie był wdzięczny z serca, powinienby nim być bodaj z wyrachowania; ale tobie życzę dobrze bez ubocznej myśli, ze szczerej przyjaźni.
— Ach, panie pryncypale, pan ma, niech mi pan daruje wyrażenie, tęgą łepetę!
— Nie, mój chłopcze, nie, to nie wystarcza. Nie powiadam aby moja łepeta była gorsza od innych, ale miałem uczciwość, do kroćset, miałem statek, ale kochałem zawsze tylko moją żonę. Miłość, to djabelny motor: piękne słowo, którego użył wczoraj pan de Villèle na trybunie.
— Miłość! rzekł Popinot. Och, panie, czyżby...
— Patrz, patrz, stary Roguin sunie piechotą przez plac Ludwika XV, o ósmej rano! Co on tu może robić? pomyślał Cezar, zapominając o Popinocie i o esencji z orzechów.
Roguin, wysoki i tęgi mężczyzna o twarzy popryszczonej, o czole zbyt już wysokiem, włosach czarnych, nie był niegdyś pozbawiony wyrazu; był chwacki i młody, kiedy, z mizernego dependenta, wybił się na notarjusza; ale w tej chwili twarz jego zdradzała oczom bystrego spostrzegacza, niepokój i znużenie płynące z niezdrowych roskoszy. Skoro człowiek zanurzy się w bagnie wyuzdania, trudno aby twarz jego nie odbijała tego brudu; toteż zmarszczki, rumieńce miały u Roguina coś nieszlachetnego. W miejsce owego czystego blasku który prześwieca niejako przez skórę ludzi wstrzemięźliwych i daje im jakiś kwiat zdrowia, czuło się u niego nieczystość krwi smaganej podnietami przeciw którym ciało staje oporem. Nos miał zadarty, jak u ludzi, u których humory, obierając drogę tego narządu, powodują ukrytą skazę, którą pewna cnotliwa królowa Francji uważała naiwnie za nieszczęście wspólne całemu rodzajowi męzkiemu, nie zbliżywszy się, prócz króla, do nikogo dość blisko aby poznać swój błąd. Zażywając obficie hiszpańską tabakę, Roguin sądził iż zdoła pokryć swoją dolegliwość, ale pomnożył tylko jej przykrości, które stały się główną przyczyną jego nieszczęść.
Czyż to nie jest pochlebstwem trwającem już nazbyt długo, zawsze malować ludzi fałszywemi barwami, nie mieć odwagi odsłaniać prawdziwego źródła ich przywar, tak często sprowadzonych chorobą? Cierpienie fizyczne, płynące z niego spustoszenia moralne, jego wpływ na mechanizm życia, nazbyt może było zaniedbywane przez malarzy obyczajów. Pani Cezarowa dobrze odgadła tajemnicę małżeństwa Roguinów.
Od pierwszej nocy po ślubie, prześliczna jedynaczka, córka bankiera Chevrel, powzięła do biednego rejenta niezwyciężony wstręt i chciała natychmiast żądać rozwodu. Zbyt szczęśliwy z posiadania żony wnoszącej pięćset tysięcy franków nie licząc nadziei, Roguin błagał ją aby nie wdrażała kroków rozwodowych, zostawiając jej swobodę i poddając się wszystkim następstwom podobnego paktu. Pani Roguin, stawszy się wszechwładną panią, poczynała sobie z mężem jak kurtyzana ze starym kochankiem. Roguinowi wydała się niebawem własna żona zbyt drogą, i, jak wielu paryskich mężów, stworzył sobie rodzaj drugiego domu. Wydatek stąd płynący, utrzymywany w rozsądnych granicach, nie groził zrazu katastrofą.
Początkowo, Roguin znajdował, bez wielkich kosztów, gryzetki bardzo szczęśliwe z jego pomocy; ale, od trzech lat, żarła go jedna z owych niepokonanych namiętności, jakie chwytają mężczyzn między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem. Namiętność tę usprawiedliwiała jedna z najwspanialszych istot owego czasu, znana w złotej księdze prostytucji pod przydomkiem pięknej Holenderki, miała bowiem stoczyć się w otchłań, w której śmierć[7] okryła ją blaskiem. Swego czasu, przywiózł ją z Bruges jeden z klientów Roguina, który, zmuszony do wyjazdu z powodów politycznych, zrobił mu z niej podarunek. Rejent kupił dla swego bóstwa pałacyk na Polach Elizejskich, umeblował go bogato i dał się wciągnąć kosztownym kaprysom tej kobiety, której rozrzutność pochłonęła jego mienie.
Posępny wyraz fizjognomji Roguina, zamaskowany wesołym uśmiechem na widok klienta, był w związku z tajemniczemi wypadkami, które zawierały sekret szybkiego zbogacenia się du Tilleta. Plan du Tilleta zmienił się od pierwszej niedzieli kiedy mógł przyjrzeć się, w domu pryncypała, stosunkowi państwa Roguin. Subjekt wszedł do domu nietyle aby uwieść panią Cezarową, co aby uzyskać rękę Cezaryny jako odszkodowanie stłumionej namiętności; tem łatwiej przyszło mu wyrzec się tego małżeństwa, ile że uważał Cezara za bogacza, a znalazł go biednym. Zaczął szpiegować rejenta, wślizgnął się w jego zaufanie, postarał się o wstęp do pięknej Holenderki, wybadał jak była z Roguinem i dowiedział się, iż groziła staremu kochankowi odprawą, w razie gdyby chciał ukrócić jej zbytek. Piękna Holenderka była z rzędu owych szalonych kobiet, które nie troszczą się nigdy o to skąd pochodzą pieniądze ani jak się je zdobywa, i która wydałaby ucztę za złoto ojcobójcy. Nie myślała nigdy o wczoraj ani o jutrze. Dla niej, przyszłość, to było spędzenie wieczoru, koniec zaś miesiąca wiecznością, nawet kiedy miała wiszące rachunki. Uszczęśliwiony iż znalazł pierwszą dźwignię, du Tillet zaczął od tego, iż uzyskał od pięknej Holenderki aby kochała Roguina za trzydzieści tysięcy rocznie zamiast za pięćdziesiąt; przysługa, jakiej rozkochani starcy niełatwo zapominają. Wreszcie, po jakiejś kolacji obficie skrapianej winem, Roguin zwierzył się du Tilletowi ze swego finansowego przesilenia. Ponieważ nieruchomości jego były obciążone hipoteką żony, namiętność popchnęła go do tego, iż zaczerpnął w kapitałach klientów sumę przerastającą już połowę wartości kancelarji. Skoro utonie reszta, nieszczęśliwy Roguin zamierzał strzelić sobie w łeb, mniemał bowiem iż budząc współczucie zmniejszy ohydę bankructwa. Du Tillet spostrzegł pewną i szybką fortunę, która zalśniła mu niby błyskawica na tle tej pijanej nocy; dodał otuchy Roguinowi i odpłacił jego zaufanie, każąc mu wystrzelić pistolety w powietrze. — Puszczając się na taką grę, rzekł, człowiek pańskiej miary nie może sobie poczynać jak głupiec ani iść po omacku, ale powinien operować śmiało. — Poradził mu, aby wziął znaczną sumę, aby ją powierzył du Tilletowi dla zaryzykowania w śmiałej kombinacji giełdowej, lub w jakiejś spekulacji z pośród tysiąca nastręczających się w tej chwili. W razie wygranej, założyliby we dwóch dom bankowy, w którym obracałoby się korzystnie depozytami, i którego dochody pozwoliłyby rejentowi zadowolić swą namiętność. Gdyby los obrócił się przeciw nim, Roguin wyjechałby za granicę, miast się zabijać, ponieważ jego du Tillet byłby mu wierny do ostatniego szeląga. Był to sznur rzucony człowiekowi który się topi, ale Roguin nie spostrzegł, że młody opryszek okręca mu go koło szyi.
Stawszy się panem tajemnicy Roguina, du Tillet posłużył się nią aby utrwalić swą władzę wraz nad żoną, nad kochanką i mężem. Uprzedzona o klęsce, której w najlżejszej mierze nie przewidywała, pani Roguin przyjęła usługi du Tilleta, który, pewny swej przyszłości, opuścił wówczas sklep Cezara. Bez trudu udało mu się skłonić kochankę rejenta do zaryzykowania pewnej sumy, aby nie musiała wracać do prostytucji w razie gdyby się zdarzyło nieszczęście. Pani Roguin uregulowała swoje sprawy, zebrała kapitalik i oddała go człowiekowi, w którym mąż jej pokładał zaufanie. Rejent dał na początek swemu wspólnikowi sto tysięcy. Wziąwszy rzecz z panią Roguin z tonu pozwalającego przekształcić interesy pięknej pani w miłości du Tillet zdołał w niej obudzić namiętne uczucie. Każde z trojga cichych wspólników, przyznało mu, oczywiście, udział; ale, nie zadawalając się tym udziałem, miał to zuchwalstwo, aby grając na giełdzie, porozumieć się z przeciwnikiem, który mu zwracał wysokość rzekomych strat; du Tillet grał bowiem i za swoich klijentów i za siebie. Skoro tylko zdobył pięćdziesiąt tysięcy, pewien był iż zrobi wielką fortunę; orlem spojrzeniem które go znamionuje ogarnął fazy jakie przechodziła Francja; grał na zniżkę w czasie kampanji Francuskiej, na zwyżkę za powrotem Burbonów. W dwa miesiące po powrocie Ludwika XVIII, pani Roguin miała dwieście, a du Tillet trzysta tysięcy franków. Rejent, w którego oczach ten młody człowiek był aniołem, przywrócił równowagę w interesach. Piękna Holenderka trwoniła wszystko, była pastwą haniebnego wrzodu, nazwiskiem Maxym de Trailles[8], dawnego pazia cesarza. Du Tillet odkrył prawdziwe nazwisko tej dziewczyny, sporządzając z nią akt prawny. Nazywała się Sara Gobseck. Uderzony tożsamością jej nazwiska z nazwiskiem lichwiarza którego znał ze słychu, udał się do tego wekslarza, opatrzności młodych utracjuszów, aby się przekonać do jakich granic sięgają u niego uczucia rodzinne. Brutus lichwiarzy okazał się nieubłagany dla stryjecznej wnuczki, ale du Tillet umiał pozyskać jego sympatje, przedstawiając się w charakterze bankiera Sary i człowieka obracającego znacznemi kapitałami. Natura normandzka i natura lichwiarska nadały się sobie. Przypadkowo, Gobseck potrzebował właśnie młodego i zręcznego człowieka dla dopilnowania interesiku za granicą. Pewien audytor Rady Stanu, zaskoczony powrotem Burbonów, wpadł na myśl, celem zaskarbienia sobie łask Dworu, udania się do Niemiec, aby wykupić obligi długów zaciągniętych przez rodzinę królewską na emigracji. Zyski z tej operacji, dla niego wyłącznie politycznej, odstępował tym, którzyby mu dostarczyli kapitałów. Lichwiarz godził się wykładać sumy jedynie stopniowo, w miarę wykupu wierzytelności, pod kontrolą wytrawnego pełnomocnika. Lichwiarze nie polegają na nikim, chcą gwarancji; u nich okoliczności są wszystkiem; zimni jak lód kiedy nie potrzebują kogoś, stają się obleśni i gotowi do ustępstw kiedy ten sam człowiek okaże się potrzebny. Du Tillet znał olbrzymią mimo iż sekretną rolę odgrywaną na rynku paryskim przez Werbrustów i Gigonnetów, przez Palmę z dzielnicy Poissonière, prawie zawsze operujących do współki z Gobseckiem. Ofiarował tedy zabezpieczenie, każąc sobie wyznaczyć procent i żądając aby ci panowie użyli w swoich operacjach kapitału jaki im zostawił: zapewniał sobie w ten sposób stosunki. Towarzyszył panu Klemensowi Chardin des Lupeaulx[9] w podróży po Niemczech, która trwała przez czas Stu Dni, i wrócił z drugą Restauracją, raczej pomnożywszy czynniki swej fortuny niż fortunę samą. Wszedł w sekrety najtęższych rachmistrzów Paryża, zdobył przyjaźń człowieka którego miał nadzorować; ten zręczny krętacz obnażył mu bez osłonek sprężyny i prawoznawstwo wysokiej polityki. Du Tillet był jednym z tych umysłów które rozumieją w pół słowa, dokończył wykształcenia w tej podróży. Za powrotem, zastał panią Roguin wierną. Co do biednego rejenta, oczekiwał on Ferdynanda z niecierpliwością równą tej jaką okazywała jego żona: piękna Holenderka zrujnowała go na nowo. Du Tillet wziął na egzamin Piękną Holenderkę, ale nie mógł ustalić cyfry wydatków odpowiadających strwonionej sumie. Wówczas, du Tillet odkrył tajemnicę, jaką Sara Gobseck ukrywała tak starannie, jej szaloną miłość do Maksyma de Trailles, którego początki w karjerze występku i rozpusty zapowiadały to czem został, jednego z łajdaków politycznych potrzebnych każdemu dobremu rządowi. Gra zrobiła z Maksyma istną otchłań. Uczyniwszy to odkrycie, du Tillet zrozumiał nieczułość Gobseka. W tych okolicznościach, bankier du Tillet — stał się bowiem bankierem — gorąco radził Roguinowi aby zostawił sobie jakąś ucieczkę, wplątując najbogatszych swych klientów w interes w którym będzie mógł zatrzymać dla siebie pokaźną kwotę, w razie gdyby na nowo podjęta gra na giełdzie skończyła się bankructwem. Po licznych huśtawkach zwyżki i zniżki, korzystnych jedynie dla du Tilleta i dla pani Roguin, rejent usłyszał wreszcie bijącą godzinę katastrofy. Wówczas najlepszy przyjaciel wyzyskał jego agonję. Du Tillet wymyślił spekulację, mającą za przedmiot grunty położone koło św. Magdaleny. Oczywiście, sto tysięcy franków, które Birotteau złożył u Roguina w oczekiwaniu korzystnej lokaty, przeszły do rąk Du Tilleta, który, chcąc zgubić olejkarza, wytłómaczył Roguinowi, że na mniejsze niebezpieczeństwo naraża się chwytając w sieci blizkich przyjaciół. „Przyjaciel, rzekł, zachowuje względy nawet w oburzeniu“. Niewiele osób wie dzisiaj, jak mało był wart w owej epoce sążeń gruntu koło św. Magdaleny, ale wartość tych terenów musiała niechybnie iść w górę; otóż, du Tillet chciał zgarnąć korzyści, nie ponosząc kosztu długoterminowej spekulacji. Inaczej mówiąc, plan jego polegał na tem, aby pogrzebać sprawę i opanować trupa, wiedząc iż zdoła go ożywić. W podobnych okolicznościach, wszystkie Gobsecki, Palmy, Werbrusty, Gigonnety użyczały sobie wzajem poparcia; ale du Tillet nie był z nimi dość zażyle, aby prosić o pomoc. Zresztą, prowadząc całą sprawę, chciał tak dobrze ukryć swoją rękę, aby zebrać korzyści kradzieży nie ponosząc jej wstydu; uczuł tedy konieczność posiadania jednego z owych manekinów, zwanych, w języku handlowym, słomianym człowiekiem. Jego fikcyjny kontr-gracz na Giełdzie zdał mu się sposobny do tego celu; przywłaszczył sobie tedy prawo boskie, stwarzając człowieka. Z ex-komiwojażera, bez środków i bez zdolności, wyjąwszy tej iż potrafił, nie mówiąc nic, rozprawiać bez końca o wszelkim przedmiocie; bez grosza przy duszy, ale zdolnego zrozumieć rolę i odegrać ją nie kładąc sztuki; obdarzonego nader rzadkim punktem honoru, mianowicie zdolnego dochować tajemnicy i dać się odrzeć z czci dla swego mocodawcy, du Tillet uczynił bankiera, który stwarzał i prowadził największe przedsięwzięcia, naczelnika firmy Claparon. Losem Karola Claparon było, iż, któregoś dnia, miał być wydany na pastwę żydom i faryzeuszom, w razie gdyby puszczone w ruch przez du Tilleta interesy wymagały upadłości; i Claparon wiedział o tem. Ale, dla biedaczyny, który, kiedy kamrat du Tillet go spotkał, przechadzał się melancholijnie po bulwarach z dwoma frankami w kieszeni, drobne zyski jakie miały mu przypaść z każdego interesu wydały się istnem Eldorado. Tak więc, jego przyjaźń dla du Tilleta, jego oddanie, wzmocnione ślepą wdzięcznością, podsycane potrzebami hulaszczego i nieporządnego życia, kazały mu powiadać amen na wszystko. Następnie, sprzedawszy swój honor, ujrzał, iż du Tillet stawia go na kartę z taką ostrożnością, iż przywiązał się w końcu do dawnego kolegi, niby pies do swego pana. Claparon był psiakiem bardzo niepokaźnem, ale zawsze gotowem wykonać skok Kurcjusza. W obecnej kombinacji, miał on przedstawiać połowę nabywców terenu, jak Cezar Birotteau przedstawiał drugą połowę. Weksle, jakie Claparon miał otrzymać od Cezara, poszłyby do eskontu w ręce jednego z lichwiarzy, od którego du Tillet umyślił pożyczyć nazwiska, aby wtrącić perfumiarza w przepaść bankructwa, wówczas gdy Roguin uwiezie jego kapitały. Syndykowie upadłości mieli postąpić w myśl wskazówek du Tilleta, który, posiadając pieniądze jakie wyłożą Birotteau i jego wierzyciel pod różnemi nazwiskami, mógł zlicytować tereny i kupić je za połowę wartości, płacąc kapitałami Roguina i dywidendą upadłości, Rejent dał się wciągnąć do planu, sądząc iż uzyska sporą część z łupów po Cezarze i jego wspólnikach: ale człowiek, na którego dyskrecję był zdany, miał sobie wykroić i wykroił sobie rzeczywiście lwią cząstkę. Roguin, nie mogąc ścigać du Tilleta przed żadnym trybunałem, szczęśliwy był iż może ogryzać kość jaką ten mu rzucał, z miesiąca na miesiąc, kędyś w zapadłą dziurę w Szwajcarji, gdzie rejent, na pocieszenie, znalazł wybrakowane piękności. Okoliczności, a nie namysł autora tragedji obmyślającego intrygę spłodziły ten piekielny plan. Nienawiść bez pragnienia zemsty jest niby ziarno padłe na granit; ale zemsta jaką przysiągł Cezarowi du Tillet, była jednym z najnaturalniejszych odruchów, albo też trzeba zaprzeczyć walki między aniołami światła a duchami ciemności. Du Tillet nie mógł, bez wielkich niebezpieczeństw, zamordować jedynego człowieka w Paryżu który go chwycił na domowej kradzieży; ale mógł go wtrącić w błoto i unicestwić tak, aby uczynić jego świadectwo bezwartościowem. Długi czas zemsta kiełkowała w jego sercu nie kwitnąc, ponieważ nawet ludzie najbardziej pełni nienawiści tworzą w Paryżu bardzo mało planów; życie jest tam zbyt szybkie, zbyt ruchliwe, zachodzi zbyt wiele nieprzewidzianych wypadków; ale też te ustawiczne drgania, jeżeli nie pozwalają na premedytację, wspomagają bardzo skutecznie myśl zagrzebaną na dnie duszy dość wytrwałej aby śledzić ich mieniące się horyzonty. Kiedy Roguin zwierzył się du Tilletowi, subjekt ujrzał mglistą możliwość zniszczenia Cezara, i nie omylił się. Blizki utraty swego bóstwa, rejent dopijał resztek trunku ze stłuczonej czary, udawał się codzień do pałacyku na Polach Elizejskich i wracał późnym rankiem. Toteż, nieufna pani Cezarowa miała słuszność. Z chwilą gdy człowiek zdecyduje się odegrać rolę jaką du Tillet podsunął Roguinowi, nabywa talentów największego aktora, ma wzrok rysia i przenikliwość jasnowidza, umie zamagnetyzować swą ofiarę; toteż rejent ujrzał Cezara o wiele wcześniej nim Birotteau ujrzał jego, i, kiedy perfumiarz nań spojrzał, już wyciągnął zdaleka rękę.
— Sporządzałem właśnie testament wielkiej figury, która nie ma ani tygodnia życia przed sobą, rzekł najnaturalniej w świecie; ale potraktowano mnie niby wiejskiego cyrulika: posłano po mnie powozem, a wracam piechotą.
Słowa te rozprószyły chmurkę nieufności, która zacieniła czoło Cezara a którą Roguin dojrzał; toteż rejent strzegł się pierwszy zagadać o sprawie terenów, miał bowiem zadać ostatni cios swej ofierze.
— Po testamentach, kontrakty ślubne, rzekł Birotteau, oto życie. He, he, a kiedy mowa o kontraktach, kiedyż nasze weselisko z Magdalenką? co? papo Roguin, dodał klepiąc go po brzuchu.
W męskiem kółku, najcnotliwsze mieszczuchy silą się przybierać ton rozpustników.
— Hm, jeżeli nie dziś, odparł rejent z dyplomatyczną miną, to już chyba nigdy. Boimy się aby sprawa się nie rozgłosiła, już dziś naciskają mnie dwaj najbogatsi klijenci, którzy chcieliby przystąpić do interesu. Toteż, ma pan wóz albo przewóz. Dziś popołudniu przystępuję do wygotowania aktów, tak iż może się pan zdeklarować jedynie do godziny pierwszej. Do widzenia. Idę właśnie przejrzeć bruljony, które Oleś miał sporządzić w nocy.
— Więc dobrze! już się stało, masz pan moje słowo, rzekł Birotteau biegnąc za rejentem i uderzając go w dłoń. Weź pan sto tysięcy franków, które miały służyć na posag córki.
— Dobrze, rzekł Roguin oddalając się.
Przez chwilę, która upłynęła nim Birotteau wrócił do młodego Popinota, kupiec doświadczył we wnętrznościach gwałtownego żaru, skurczu przepony, w uszach mu szumiało.
— Co panu? spytał subjekt, widząc bladość pryncypała.
— Och, mój chłopcze, dobiłem, zapomocą jednego słowa, wielkiego interesu; nikt nie jest panem swoich wzruszeń w podobnym wypadku. Zresztą, rzecz obchodzi i ciebie. Przyprowadziłem cię tutaj, aby porozmawiać swobodniej, nikt nas nie usłyszy. Ciotka twoja jest w kłopotach, powiedz-że mi, gdzie ona straciła wszystko?
— Proszę pana, wujostwo mieli kapitały u pana de Nucingen[10], musieli przyjąć akcje kopalni worczyńskich, które nie dają jeszcze dywidendy, a w ich wieku trudno żyć nadzieją.
— Ale z czegóż żyją?
— Zrobili mi tę przyjemność, iż przyjęli moją pensję...
— Dobrze, dobrze, Anzelmie, rzekł kupiec, nie kryjąc łzy która zakręciła mu się w oczach, wart jesteś przywiązania jakie mam dla ciebie. Toteż, otrzymasz wysoką nagrodę twojej gorliwości w moich sprawach.
Mówiąc te słowa, kupiec tyleż rósł w oczach własnych co w oczach Popinota; wygłosił je z ową mieszczańską i naiwną emfazą, będącą wyrazem jego fałszywej wielkości.
— Jakto! czyżby pan odgadł moją miłość do...
— Do czego? rzekł olejkarz.
— Do panny Cezaryny.
— Ej chłopcze, bardzo jesteś śmiały, wykrzyknął Birotteau. Ale zachowaj dobrze swoją tajemnicę, przyrzekam ci zapomnieć o niej, a jutro opuścisz mój dom. Nie mam ci tego za złe; tam do djaska! na twojem miejscu, uczyniłbym toż samo. Taka śliczna!
— Och, panie szefie! jęknął subjekt, na którym koszula była mokra, tak się spocił podczas tej rozmowy.
— Mój chłopcze, ta sprawa, to nie jest rzecz jednego dnia; Cezaryna ma własną wolę, matka też ma swoje poglądy. Toteż wejdź w siebie, otrzyj oczy, trzymaj serce na wędzidle i nie mówmy o tem nigdy. Nie rumieniłbym się, mając ciebie za zięcia; bratanek pana Popinot, sędziego przy trybunale pierwszej instancji, siostrzeniec Ragonów! ba, ba, masz wszelkie prawo sięgać tam gdzie inni; ale są tu różne ale, różne jeśli, albowiem... Cóż ty mi strzelasz z taką rzeczą w rozmowie o interesach! Ot, siadaj tu, na tem krześle, i niech supirant ustąpi miejsca subjektowi. Popinot, jesteś mężczyzną? rzekł, patrząc subjektowi w oczy. Czy czujesz odwagę aby walczyć z silniejszym od siebie, zmierzyć się z nim na gołe pięści?
— Tak, panie szefie.
— O cóż chodzi?
— O pogrążenie olejku Makassar! rzekł Birotteau, prężąc się na nogach niby bohater z Plutarcha. Nie łudźmy się, nieprzyjaciel jest silny, dobrze obwarowany, groźny. Olejek Makassar to był interes kapitalnie poprowadzony. Pomysł zręczny. Graniate fiolki nęcą oryginalnością formy. Dla mojego zamiaru, zamierzałem użyć trójkątnych; ale, po dojrzałym namyśle, zdecydowałem się na małe buteleczki z cienkiego szkła, wysmukłe jak trzcina; miałyby wygląd tajemniczy, a klijent lubi wszystko co go intryguje.
— To kosztowne, rzekł Popinot. Trzebaby przeprowadzić wszystko możliwie najtaniej, aby móc dać znaczny opust detalistom.
— Słusznie, chłopcze, oto zdrowe zasady. Zastanów się dobrze, olejek Makassar będzie się bronił: jest kuszący, imię ma powabne. Biorą go ludzie za produkt zagraniczny, a my będziemy mieli to nieszczęście, iż będziemy krajowi. Pomyśl, Popinot: czujesz w sobie siłę aby zabić Makassara? Najpierw, pogrążysz go w ekspedycji zamorskiej: zdaje się, że Makassar jest naprawdę w Indjach. Naturalniejsze tedy jest posyłać Indjanom produkt francuski, niż wracać im to, co rzekomo oni nam przysyłają. Zatem, za morze! Ale trzeba walczyć zagranicą, walczyć na prowincji! Olejek Makassar jest znakomicie afiszowany, nie trzeba taić przed sobą jego potęgi, zdobył grunt wszędzie, publiczność go zna.
— Pogrążę go, wykrzyknął Popinot z płomieniem w oku.
— Czem? rzekł Birotteau. Oto, jak młodzi są w gorącej wodzie kąpani. Wysłuchaj mnie do końca.
Anzelm przybrał postawę żołnierza prezentującego broń przed marszałkiem Francji.
— Wynalazłem tedy, mój drogi Popinot, esencję mającą pobudzać porost, wzmacniać uwłosioną skórę, konserwować barwę włosów, płci męskiej i żeńskiej. Esencja ta będzie miała powodzenie nie mniejsze niż mój Krem i moja Woda; ale nie chcę eksploatować tego sekretu osobiście, myślę wycofać się z handlu. Ty, moje dziecko, rzucisz w świat mój Komagen (od coma, łacińskiego słowa, które oznacza włos, jak powiada pan Alibert, lekarz królewski. Słowo to znajduje się w tragedji Berenice, gdzie Racine pomieścił króla Komagenu, kochanka tej pięknej królowej tak słynnej ze swych kędziorów, który-to kochanek, z pewnością przez pochlebstwo, dał owo imię swemu królestwu! Jak ci wielcy genjusze znają duszę ludzką! zstępują do najmniejszych drobiazgów!)
Mały Popinot zachował powagę słuchając tego pociesznego nawiasu, wyraźnie powiedzianego na intencję jego, chłopca z wykształceniem.
— Anzelmie, rzuciłem wzrok na ciebie, aby założyć dom handlowy, drogerję w wyższym stylu, przy ulicy Lombardzkiej, rzekł Birotteau. Będę twoim cichym wspólnikiem, dostarczę ci kapitału zakładowego. Po Komagenie, spróbujemy esencji waniljowej, spirytusu miętowego. Słowem, wejdziemy do drogerji aby uczynić w niej przewrót, sprzedając produkty skoncentrowane, miast sprzedawać je w naturze. Jesteś zadowolony, ambitny młodzieńcze?
Anzelm był tak wzruszony, że nie mógł odpowiedzieć, ale oczy pełne łez mówiły za niego. Miał wrażenie, że propozycję tę dyktowało pobłażliwe uczucie ojcowskie, powiadając mu niejako: Zasłuż Cezarynę, zdobywając reputację i majątek.
— Panie, rzekł wreszcie, biorąc wzruszenie Cezara za zdziwienie, i ja także wypłynę!
— Oto jaki ja byłem, wykrzyknął kupiec; toż samo powiedziałem sobie w twojem położeniu. Jeśli nie dostaniesz mojej córki, będziesz miał przynajmniej majątek. Cóż to, chłopcze, co się z tobą dzieje?
— Niech mi pan pozwoli mieć nadzieję, iż, zdobywając jedno, idę ku drugiemu.
— Nadziei nie mogę ci bronić, chłopcze, rzekł Birotteau wzruszony tonem Anzelma.
— A zatem, proszę pana, czy mogę już dziś zacząć szukać sklepu, aby jak najprędzej zacząć?
— Owszem, moje dziecko. Jutro, pójdziemy obaj do fabryki. Nim udasz się na poszukiwania, zajdziesz do Liwingstona, dowiedzieć się czy moja prasa hydrauliczna będzie mogła funkcjonować jutro. Dziś wieczór, w porze obiadowej, udamy się do znakomitego i zacnego pana Vauquelin, aby się go poradzić. Uczony ten pracuje obecnie nad składnikami włosów, docieka jakiej natury jest ich barwnik i skąd pochodzi, jaka jest budowa włosów. Wszystko tkwi w tem, Popinot. Poznasz moją tajemnicę, chodzi jedynie o to aby ją inteligentnie wyzyskać. Nim udasz się do Liwingstona, wstąp do Piotra Bérard. Moje dziecko, bezinteresowność pana Vauquelin, to wielki ból mego życia: niepodobna go skłonić, aby przyjął cokolwiek. Szczęściem, dowiedziałem się przez Chiffreville‘a, że pragnął mieć Madonnę Drezdeńską, rytą przez niejakiego Müllera; otóż, po dwuletniej korespondencji, Bérard znalazł wkońcu w Niemczech wspaniały egzemplarz na chińskim papierze; kosztuje półtora tysiąca franków, mój chłopcze. Dziś, dobroczyńca nasz ujrzy ją w swoim przedpokoju odprowadzając nas; ma być na dziś oprawna, upewnisz się o tem. Przypomnimy się w ten sposób, oboje z żoną, jego pamięci; co do wdzięczności bowiem, oto już szesnaście lat jak modlimy się codzień za niego. Ja nie zapomnę go nigdy; ale ci uczeni, zatopieni w wiedzy, zapominają wszystkiego: żony, przyjaciół, dłużników. My, nieboracy, mamy mało nauki, ale to nam pozwala zachować serce ciepłe. To kompensata dla człowieka, który nie jest znakomitością. Ci panowie z Instytutu tylko wciąż myślą; zobaczysz: takiego nie ujrzysz nigdy w kościele. Pan Vauquelin jest zawsze w gabinecie albo w laboratorjum; chcę wierzyć że myśli o Bogu wśród swoich dociekań. Zatem, rzecz ubita: dostarczam ci kapitału, daję ci mój sekret, podzielimy się zyskiem do połowy, niema potrzeby spisywać aktów. Niech tylko rzecz się uda, a jakoś się pogodzimy. Biegnij, chłopcze, ja idę za swemi sprawami. Słuchajno, Popinot, za trzy tygodnie wydaję wielki bal, każ sobie uszyć frak, przyjdź już jako poważny kupiec...
Ten ostatni rys dobroci tak wzruszył Popinota, że pochwycił grubą rękę Cezara i ucałował ją. Poczciwiec pogłaskał rozkochanego subjekta po sercu tem zwierzeniem, ludzie zaś zakochani zdolni są do wszystkiego.
— Biedny chłopiec, rzekł Birotteau patrząc za Anzelmem który gnał przez Tuillerje, gdyby Cezarynka go kochała! ale kuleje, włosy ma rude jak cynober, a młode panny są tak dziwne... Nie przypuszczam, aby Cezarynka... Zresztą, matka chce z niej zrobić rejentową. Aleksander Crottat da jej bogactwo; bogactwo czyni wszystko znośnem, gdy niema szczęścia któregoby nie strawiła nędza. Słowem, postanowiłem zostawić córkę panią swojej woli, oczywiście w granicach rozsądku.
Sąsiadem Cezara był skromny kupiec parasoli, umbrelek i lasek, nazwiskiem Cayron, południowiec, któremu nieszczególnie się powodziło i którego Birotteau ratował niejednokrotnie w kłopotach. Cayron chętnie godził się uszczuplić sklep i odstąpić bogatemu olejkarzowi dwie ubikacje na pierwszem piętrze, oszczędzając tyleż na komornem.
— Zatem, sąsiedzie, rzekł poufale Birotteau wchodząc do parasolnika, żona godzi się na powiększenie lokalu! Jeżeli chcesz, pójdziemy o jedenastej do pana Molineux.
— Mój drogi panie Birotteau, odparł parasolnik, nie żądałem jeszcze nic od pana za to ustępstwo, ale wiadomo ci, że dobry kupiec winien zarobić na wszystkiem.
— Bagatela, odparł perfumiarz, toć i ja nie mam setek i kroci. Nie wiem, czy architekt, którego oczekuję, uzna rzecz za możliwą do wykonania. Nim dobijemy sprawy, powiedział, musimy się przekonać, czy podłogi są na równym poziomie. Przytem, trzeba, aby pan Molineux pozwolił przebić ścianę; nie wiemy czy mur jest wspólny? Wreszcie, muszę przebudować schody: słowem, kosztów bez miary, a nie chcę się przecie zrujnować.
— Och, panie drogi, rzekł południowiec, nim pan się zrujnuje, słońce wlezie na ziemię i będą miały z sobą młode.
Birotteau pogłaskał się po podbródku, podnosząc się na końcach palców i opuszczając się na pięty.
— Zresztą, ciągnął Cayron, nie proszę pana o nic więcej, jak tylko abyś zechciał przyjąć ten drobiazg...
To mówiąc, podał mały plik złożony z szesnastu weksli, ogółem na pięć tysięcy franków.
— A! rzekł olejkarz przeglądając weksle, mały narybek, dwa miesiące, trzy miesiące...
— Niech je pan weźmie choć po sześć od sta, rzekł kupiec pokornie.
— Czyż ja uprawiam lichwę? odparł Cezar z wymówką.
— Mój Boże, drogi panie, byłem z tem u pańskiego dawnego subjekta du Tilleta; nie chciał ich za żadną cenę, zapewne dla przekonania się ile gotów jestem stracić.
— Nie znam tych podpisów, rzekł olejkarz.
— Bo my, w laskach i parasolkach, mamy takie cudaczne nazwiska: to kolporterzy!
— Więc dobrze, nie powiadam że wezmę wszystko, ale mogę przyjąć te najkrótsze.
— Ech, dla tych tysiąca franków które opiewają na cztery miesiące, niechże mi pan nie każe gonić za pijawkami które wysysają z nas trzy czwarte zysku; niech już pan weźmie wszystko. Tak mało korzystam z eskontu, nie mam żadnego kredytu, oto co nas zabija, nas detalistów.
— Niechże więc będzie, wezmę wszystko, Celestyn nas obliczy. Niech pan będzie gotów na jedenastą. Oto i mój architekt, pan Grindot, dodał, widząc zbliżającego się młodego człowieka, z którym umówił się poprzedniego dnia u pana de La Billardière. Wbrew zwyczajowi ludzi talentu, jest pan punktualny, rzekł Cezar, rozwijając najbardziej wyszukaną kupiecką dystynkcję. Jeżeli punktualność, wedle znanego panu powiedzenia, jest grzecznością królów, jest również majątkiem przemysłowców. Czas, czas jest złotem, zwłaszcza dla was, panowie artyści. Architektura jest syntezą wszystkich sztuk, jak pięknie powiedziano. Nie przechodźmy przez sklep, dodał, wskazując bramę.
Cztery lata wprzódy, pan Grindot otrzymał wielki medal architektury, wracał z Rzymu po trzechletnim pobycie na koszt państwa. We Włoszech, młody artysta myślał o sztuce, w Paryżu myślał o majątku. Jedynie rząd może dostarczyć miljonów, potrzebnych architektowi aby wznieść pomnik swej sławy; za powrotem z Rzymu, tak naturalnem jest uważać się za Fontaine‘a lub Perciera, iż każdy ambitny architekt skłania się do ministerjalizmu; zaczem, liberalny stypendysta, zostawszy rojalistą, starał się zdobyć poparcie ludzi mających wpływy. Kiedy laureat poczyna sobie w ten sposób, koledzy nazywają go intrygantem. Młody architekt miał przed sobą dwie drogi: iść perfumiarzowi na rękę, albo też oskubać go. Ale Birotteau, wice-mer, Birotteau przyszły posiadacz połowy terenów św. Magdaleny, dokoła której wcześniej czy później wyrośnie piękna dzielnica, był człowiekiem, którego względy warto było zachować. Grindot poświęcił tedy zysk doraźny dla przyszłych korzyści. Wysłuchał cierpliwie planów, powtarzań, pomysłów kołtuna, stałego celu konceptów i żarcików artysty, wiecznego przedmiotu jego wzgardy, i udał się za olejkarzem, potrząsając głową z uznaniem dla jego myśli. Skoro kupiec dobrze wytłómaczył wszystko, młody architekt spróbował streścić mu jego własny plan.
— Ma pan trzy okna frontowe wychodzące na ulicę, oraz jedno okno ślepe odpowiadające schodom. Do tych czterech, dołącza pan dwa na tym samym poziomie w sąsiednim domu, przerabiając schody tak, aby cały apartament od ulicy stanowił jeden lokal.
— Zrozumiał mnie pan doskonale, rzekł Cezar zdziwiony.
— Aby urzeczywistnić pański plan, trzeba oświetlić z góry nowe schody, i umieścić lożę odźwiernego pod cokołem.
— Cokołem...
— Tak, to część, na której spocznie...
— Rozumiem.
— Co do pańskiego apartamentu, niech mi pan zostawi wolną rękę w tem aby go urządzić i ozdobić. Chcę go uczynić godnym...
— Godnym! Znalazł pan właściwe słowo.
— Ile czasu daje pan na tę zmianę dekoracji?
— Trzy tygodnie.
— Ile pan przeznacza bonifikacji robotnikom? rzekł Grindot.
— A ile mogą wynosić koszta?
— Architekt oblicza kosztorys nowej budowli ściśle co do centima, odparł młody człowiek; ale, ponieważ nie jest w moim zwyczaju pompować łyków... (przepraszam! drogi panie, wyrwało mi się to słowo...) muszę pana uprzedzić, że niepodobieństwem jest skalkulować przeróbki i odnowienia. Ledwie za tydzień będę mógł przedłożyć przybliżony kosztorys. Niech mi pan użyczy swego zaufania: będzie pan miał śliczne schody oświetlone z góry, ozdobione ładną sionką od ulicy, pod cokołem zaś...
— Zawsze ten cokół...
— Niech się pan nie niepokoi, znajdziemy miejsce na lóżkę odźwiernego. Apartamenty pańskie zaprojektuję, odnowię con amore. Tak, panie, celem moim jest sztuka a nie pieniądz! Czyż nie trzeba mi zdobyć rozgłosu aby się wybić? Wedle mnie, najlepiej jest nie układać się hurtem z dostawcami, ale starać się osiągnąć piękne wyniki przy małych środkach.
— Z takiemi poglądami, młody człowieku, rzekł Birotteau protekcjonalnie, wybijesz się.
— Zatem, podjął Grindot, niech się pan umawia oddzielnie z murarzami, malarzami, ślusarzami, z cieślą, stolarzem. Ja podejmuję się skontrolować ich rachunki; niech mi pan przyzna dwa tysiące honorarjum, to będzie pieniądz dobrze ulokowany. Zechce mi pan oddać do rozporządzenia mieszkanie jutro w południe i wskazać wykonawców.
— Ile mogą wynosić koszta, tak, na oko? rzekł Birotteau.
— Dziesięć do dwunastu tysięcy, odparł Grindot. Ale nie liczę w to umeblowania, zapewne zechce je pan odnowić. Poda mi pan adres swego tapicera, muszę się z nim porozumieć co do kolorów, aby osiągnąć całość w najlepszym smaku.
— Pan Braschon, ulica św. Antoniego, jest do mojej dyspozycji, rzekł perfumiarz przybierając minę książęcą.
Architekt zapisał adres w maleńkim notatniku, pachnącym zdala podarkiem ładnej kobiety.
— Dobrze więc, rzekł Birotteau, zdaję się na pana. Niech pan zaczeka tylko, aż się załatwię z przelaniem najmu dwóch sąsiednich pokoi i uzyskam pozwolenie na przebicie muru.
— Niech mnie pan uwiadomi listownie dziś wieczór, rzekł architekt. Muszę w ciągu nocy wygotować plany, a, ostatecznie, przyjemniej jest pracować dla szanownego przemysłowca, niż dla króla pruskiego, to znaczy dla samego siebie. Na wszelki wypadek, wezmę miarę, wysokość, wymiar obrazów, szerokość okien...
— Musimy być gotowi na termin, rzekł Birotteau, inaczej nic z interesu.
— Postaramy się, rzekł architekt. Robotnicy będą pracowali w nocy, osuszy się malowanie specjalnym sposobem; ale niech się pan nie da oszwabić przedsiębiorcom, niech pan zawsze żąda ceny z góry i ułoży ściśle warunki!
— Paryż jest jedynem miejscem na świecie, gdzie można coś stworzyć jak zapomocą różdżki czarnoksięskiej, rzekł Birotteau, czyniąc mimowoli azjatycki gest, godny Tysiąca i jednej nocy. Zechce mi pan uczynić ten zaszczyt i przybyć na mój bal, drogi panie. Nie wszyscy ludzie talentu dzielą wzgardę jaką świat ściga kupiectwo; toteż mam nadzieję, iż spotka pan u mnie uczonego pierwszej klasy, pana Vauquelin z Instytutu! następnie pana de La Billardière, hrabiego de Fontaine, pana Lebas, sędziego i prezydenta trybunału handlowego; z urzędów: hrabiego de Granville z Izby apelacyjnej i pana Popinot z trybunału pierwszej instancji, pana Camusot z trybunału handlowego i pana Cardot jego teścia... wreszcie, być może, księcia de Lenoncourt, pierwszego ochmistrza dworu. Zaprosiłem kilku przyjaciół... zarówno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum... jak dla uczczenia... mojej promocji do krzyża Legji honorowej... (Tu Grindot uczynił szczególny ruch). Być może... stałem się godnym tego... osobliwego i... i... królewskiego zaszczytu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za sprawę Burbonów na stopniach św. Rocha, dnia 13 Vendémiaire, w którym to dniu otrzymałem ranę z rąk Napoleona. Te tytuły...
Konstancja wyszła w szlafroczku z pokoju Cezaryny gdzie się ubierała; pierwsze jej spojrzenie osadziło w miejscu swadę męża, silącego się skleić okrągłe zdanie, aby, bez uchybienia skromności, obznajmić bliźniego ze swemi dostojeństwami.
— Chodźno, kiciu: oto pan de Grindot, młody człowiek skądinąd wielce dystyngowany, jak również obdarzony niepospolitym talentem. To właśnie architekt, którego polecił nam pan de La Billardière dla pokierowania naszemi małemi robótkami.
Kupiec ukrył się przed żoną aby dać znak architektowi, kładąc palec na ustach przy słowie małemi; artysta zrozumiał.
— Kostusiu, pan Grindot chce wziąć pomiary, zechciej panu ułatwić, rzekł Birotteau wysuwając się na ulicę.
— Czy to będzie bardzo drogie? rzekła Konstancja do architekta.
— Nie, pani, jakieś sześć tysięcy franków, tak, na oko...
— Na oko! wykrzyknęła pani Birotteau. Proszę pana, niech pan nic nie zaczyna bez kosztorysu i podpisanych umów. Znam sposoby panów przedsiębiorców; sześć tysięcy, znaczy dwadzieścia tysięcy. Nie jesteśmy w położeniu, któreby nam pozwalało robić szaleństwa. Proszę bardzo, panie architekcie, mimo że mąż jest panem w swoim domu, niech mu pan zostawi czas do zastanowienia.
— Pani, pan wice-mer postawił za warunek abym mu oddał wszystko gotowe za trzy tygodnie; jeżeli się spóźnimy, będą państwo zmuszeni ponieść wydatek, nie osiągnąwszy celu.
— Są wydatki i wydatki, rzekła piękna kupczyni.
— Och, pani, czy pani sądzi, iż urządzać mieszkanie to wielka chluba dla architekta, który marzy o wznoszeniu pomników? Podjąłem się tego drobiazgu jedynie przez uprzejmość dla pana de La Billardière, ale, jeżeli to państwa przeraża...
Uczynił ruch w kierunku drzwi.
— Dobrze, dobrze, proszę pana, rzekła Konstancja wchodząc do swego pokoju, gdzie osunęła głowę na ramię Cezaryny. Ach, dziecko! ojciec pędzi do ruiny. Sprowadził sobie architekta, który ma wąsy i faworyty i który mówi o wznoszeniu pomników. Zburzy wszystko do fundamentów, aby nam wystawić nowy Luwr. Cezar nie spóźni się o minutę gdy chodzi o szaleństwo; mówił mi o swoim warjackim projekcie dziś w nocy, i oto wykonywa go od rana.
— Ba! mamusiu, pozwól ojczulkowi robić co chce, Pan Bóg zawsze się nim opiekował, rzekła Cezaryna ściskając matkę i siadając do fortepianu aby pokazać architektowi, że córce kupca nie są obce sztuki piękne.
Kiedy architekt wszedł do sypialnego pokoju, zdumiał się pięknością Cezaryny, stanął niemal zdrętwiały. Wyszedłszy ze swego pokoiku w rannym szlafroczku, Cezaryna, różowa i świeża jak bywa różową i świeżą młoda dziewczyna w ośmnastym roku, jasnowłosa i szczupła, z niebieskiemi oczami, zachwyciła wzrok artysty ową tak rzadką w Paryżu elastycznością, dającą jędrność najdelikatszym tkankom i tonującą ubóstwianym przez malarzy odcieniem niebieski kolor żyłek, których siatka pulsuje na tle śnieżnej cery. Mimo iż żyła w limfatycznej atmosferze paryskiego sklepu, gdzie powietrze krąży niedostatecznie a słońce zagląda rzadko, niewinność obyczajów zachowała jej tę samą świeżość, jaką daje ciągłe życie na powietrzu rzymskiej Transtewerynie. Obfite włosy, rosnące tak jak u ojca, podczesane w sposób ujawniający kształtną szyję, spływały potokiem miękkich kędziorów, wypielęgnowanych tak jak pielęgnują je panny sklepowe, którym chęć zwrócenia na siebie uwagi podsuwa iście angielskie wyszukania tualetowe. Uroda tej młodej dziewczyny to nie była ani piękność lady ani francuskiej księżniczki, ale pulchna i płowowłosa piękność rubensowskich Flamandek. Cezaryna miała zadarty nos ojca, ale delikatny i sprytny zarazem. Skóra jej, jędrna i zdrowa, zwiastowała dziewiczą żywotność. Miała piękne czoło matki, ale rozjaśnione beztroską, pogodą młodej dziewczyny. Niebieskie oczy, wilgotne i świeże, wyrażały tkliwy urok szczęśliwej blondynki. Jeżeli szczęście odejmowało jej główce ową poezję, jaką malarze silą się tchnąć w swoje twory dając im zbyt wiele zadumy, nieokreślona melancholja fizyczna, jaką dotknięte są młode dziewczyny które nigdy nie opuściły macierzyńskiego skrzydła, dawała jej coś idealnego. Mimo delikatnych kształtów, zbudowana była silnie; stopy zdradzały chłopskie pochodzenie ojca, grzeszyła bowiem nieco brakiem rasy, a może i czerwonością rąk, co jest znakiem mieszczańskiego trybu życia. Wcześniej lub później groziła jej zbytnia tusza. Mając sposobność widywać zbliska sporo wykwintnych kobiet, nabrała smaku w tualecie, wyuczyła się paru minek, sposobu mówienia, ruchów które naśladowały damę i zawracały głowę młodym subjektom: Cezaryna zdawała się im bardzo dystyngowana. Popinot poprzysiągł sobie, iż ta albo żadna. Ta nikła blondynka, którą jedno spojrzenie mogło obalić, gotowa rozpłynąć się we łzach za najlżejszą wymówką, była jedyną kobietą zdolną mu wrócić poczucie męskiej wyższości. Urocza ta dziewczyna budziła miłość, nie zostawiając czasu na reflekcje czy posiada dość inteligencji aby ją utrwalić; ale na co zda się to, co w Paryżu nazywa się inteligencją, w sferze, gdzie głównym czynnikiem szczęścia są zdrowy rozsądek i cnota? Moralnie, Cezaryna była portretem matki, nieco udoskonalonym przez staranne wychowanie: lubiła muzykę, rysowała kredką, czytywała panią Cottin i panią Riccoboini, Bernardyna de Saint-Pierre, Fenelona, Rasyna. W kantorze u matki zjawiała się jedynie na kilka chwil przed godziną posiłku, lub aby ją zastąpić w rzadkich wypadkach. Ojciec i matka, jak wszyscy dorobkiewicze, skwapliwie hodujący niewdzięczność w dzieciach wznosząc je powyżej siebie, przesadzali się w ubóstwianiu Cezaryny, która, na szczęście, posiadała rzetelne cnoty mieszczańskie i nie nadużywała ich słabości.
Pani Birotteau wodziła za architektem niespokojną i błagalną twarzą, patrząc ze zgrozą i wskazując córce dziwaczne ruchy metra oraz przyrządów któremi Grindot zdejmował pomiary. W tych ruchach niby różdżki czarnoksięskiej dopatrywała się najgorszej wróżby, byłaby wolała ściany niższe, pokoje mniejsze, a nie śmiała wypytywać młodego człowieka o skutki tego czarnoksięstwa.
— Niech pani będzie spokojna, nic nie wyniosę, rzekł artysta z uśmiechem.
Cezaryna nie mogła się wstrzymać od uśmiechu.
— Panie, rzekła Konstancja błagalnym głosem, nie zauważywszy nawet żartu budowniczego, niech się pan stara być oszczędny; kiedyś potrafimy pana wynagrodzić.
Nim udał się do pana Molineux, właściciela sąsiedniego domu, Cezar pragnął wziąć od Roguina akt, jaki Aleksander Crottat miał przygotować w tym celu. Wychodząc, Birotteau ujrzał du Tilleta w oknie Roguina. Jakkolwiek stosunek dawnego subjekta z żoną rejenta czynił dość naturalną obecność du Tilleta, w godzinie w której gotowało się akta tyczące gruntów, Birotteau, mimo swej nadzwyczajnej ufności, zaniepokoił się. Ożywiona twarz du Tilleta zwiastowała dyskusję. — Czyżby on maczał palce w tym interesie? pytał sam siebie, pod wpływem obudzonej kupieckiej ostrożności. Podejrzenie przemknęło przez jego duszę jak błyskawica. Odwrócił się, ujrzał panią Roguin, obecność bankiera nie wydała mu się już tak podejrzaną. — Jednakże, gdyby Konstancja miała słuszność? pomyślał. Cóż za głupota zważać na babskie urojenia! Pomówię zresztą o tem jeszcze dziś rano z wujem. Z domu gdzie mieszka ten pan Molineux, na ulicę des Bourdonnais jest tylko parę kroków.
Podejrzliwy obserwator, kupiec, który w swojej karjerze spotkał paru hultajów, byłby ocalony; ale poprzednie koleje Cezara, jego ograniczenie mało zdatne nizać ogniwa indukcyj przez które rozumny człowiek docieka przyczyn, wszystko go zgubiło. Zastał parasolnika odświętnie wystrojonego i miał już udać się z nim do właściciela, kiedy kucharka Wirginia, chwyciła go za ramię.
— Proszę pana, pani prosi, aby pan nie szedł...
— Ech, zawołał Birotteau, znowu te babskie pomysły!
—... Zanim pan nie wypije kawy, którą czeka na pana.
— A, prawda! Mój sąsiedzie, rzekł Birotteau do Cayrona, tyle mam rzeczy w głowie, że nie słyszę własnego żołądka. Bądź tak uprzejmy i idź naprzód, spotkamy się u bramy pana Molineux, chyba że zechcesz zajść pierwszy, aby mu wytłómaczyć całą sprawę, oszczędzilibyśmy w ten sposób na czasie.
Pan Molineux był to mały komiczny rentjer, typ istniejący jedynie w Paryżu, jak pewien gatunek mchu rośnie tylko w Islandji. Porównanie to, tem trafniejsze ile że człowiek ten należał do gatunku mięszanego, do królestwa zwierzęco-roślinnego, które jakiś nowy Mercier mógłby utworzyć ze skrytopłciowych, rosnących, kwitnących i umierających w tynkowanych murach rozmaitych dziwnych i niezdrowych domów, w jakich istoty te szczególnie sobie podobają. Na pierwsze wejrzenie, ta roślina ludzka, z gromady baldaszkowatych, zważywszy niebieski rurkowaty kaszkiecik jaki ją wieńczy, z łodygą owiniętą zielonkawemi spodniami, o gąbczastych korzeniach otulonych w sukienne pantofle, przedstawia białawą i płaską fizjognomję, która, zaiste, nie zdradza nic jadowitego. W tym dziwacznym produkcie rozpoznalibyście wiernego abonenta Kurjerków, wierzącego we wszystkie wiadomości jakie perjodyczna prasa chrzci swoim atramentem, i który wszystko zamyka w tych słowach: „Czytajcie w dzienniku!“ Mieszczuch, z zasady zwolennik porządku a wciąż buntujący się przeciw władzy, której, mimo to, słucha zawsze, istota słaba w masie a okrutna pojedynczo, nieczuła jak komornik o ile chodzi o jej prawo, a dająca świeżą mokrzycę ptaszkom i ości od ryb kotu, przerywająca pokwitowanie czynszu aby się popieścić z kanarkiem, nieufna jak klucznik więzienny, ale topiąca swoje oszczędności w oszukańczym interesie i siląca się wówczas odbić brudnem skąpstwem. Złośliwość tego kwiatu-mięszańca objawia się jedynie w praktyce; aby doświadczyć jej przyprawiającej o mdłości goryczy, trzeba jej wypróbować w odwarze jakiejś sprawy, w której interesa jego splatają się z interesami innych. Jak wszyscy Paryżanie, Molineux czuł potrzebę panowania, pożądał tej cząstki mniej lub więcej obszernego władztwa, jakie wykonywa każdy, nawet odźwierny, nad mniejszą lub większą ilością ofiar, nad żoną, dzieckiem, lokatorem, subjektem, koniem, psem lub małpą, którym oddaje rykoszetem, udręczenia cierpiane w sferze wyższej do której wzdycha. Ten mały nudny staruszek nie miał ani żony, ani dziecka, ani siostrzeńca, ani bratanicy; zbyt gnębił swą gospodynię aby móc z niej zrobić swą ofiarę, unikała bowiem, po spełnieniu obowiązków, wszelkiego z nim zetknięcia. Apetyty jego tyranji nie były tedy nasycone; aby je zaspokoić, wystudjował cierpliwie paragrafy tyczące prawa najmu i murów granicznych; zgłębił kodeks jaki włada domami w Paryżu w nieskończenie drobnych szczegółach ustaw, przyczynków, zobowiązań, podatków, ciężarów, sprzątań, dekorowań na Boże Ciało, rynien, ścieków, oświetlenia, wystawania na drogę publiczną i sąsiedztwa szkodliwych zdrowiu zakładów. Wszystkie zdolności i energję, całą duszę wkładał w to, aby utrzymywać swój stan właściciela w pełnym rynsztunku bojowym; uczynił sobie zeń zabawkę, a zabawa ta obracała się w monomanję. Lubił chronić współobywateli przed zakusami nielegalności; ale przyczyny do skarg były rzadkie, namiętność jego tedy rzuciła się na własnych lokatorów. Lokator stawał się jego wrogiem, jego podwładnym, lennikiem; sądził iż ma prawo do jego czołobitności i uważał za gbura tego, który minął go na schodach bez zagajenia rozmowy. Pisał sam kwity i przesyłał je w południe, w dzień terminu. Lokator, który się spóźnił, otrzymywał pozew z nieubłaganą regularnością. Zaczem zajęcie, koszta, cała kawalerja sądowa wyruszała natychmiast, z szybkością przyrządu, który, w narzeczu katowskiem, nazywa się mechaniką. Molineux nie udzielał terminu ani zwłoki; na punkcie czynszów serce jego było z kamienia. — Pożyczę panu pieniędzy, jeśli panu potrzeba, powiadał odpowiedzialnemu lokatorowi, ale zapłać mi pan czynsz, wszelkie opóźnienie powoduje stratę procentu, której prawo nam nie wynagradza. — Po długiem rozważaniu kapryśnych fantazyj lokatorów, którzy nie przedstawiali nic stałego, którzy następowali po sobie obalając tradycje poprzedników, ni mniej ni więcej tak samo jak dynastje, Molineux uchwalił sobie konstytucję, ale przestrzegał jej święcie. I tak, starowina nie naprawiał nic, żaden kominek nie dymił, schody były czyste, sufity białe, gzymsy nieskazitelne, posadzki niewzruszone, malowanie wystarczające; zamki miały zawsze dopiero trzy lata, żadnej szyby nie brakło, pęknięcia nie istniały; szpary w podłodze widział jedynie wtedy kiedy się ktoś wyprowadzał. Aby odebrać mieszkanie, przybywał w asyście ślusarza, malarza, szklarza, ludzi, jak powiadał, bardzo usłużnych. Najmujący miał zresztą wszelkie prawo wprowadzać ulepszenia, ale, jeżeli niebacznie odświeżył mieszkanie, staruszek Molineux rozmyślał dzień i noc nad sposobem wyparowania go, aby objąć w posiadanie odnowiony apartament; czyhał nań, zaczajał się i rozpoczynał serję wszelkich szykan. Znał na pamięć wszystkie finezje ustawodawstwa paryskiego na punkcie najmów. Pieniacz, zamiłowany w pisaninie, stylizował do lokatorów słodkie i grzeczne listy; ale, na dnie jego stylu, jak i pod jego obleśną i uprzedzającą miną, czaiła się dusza Shylocka. Czynszu wymagał zawsze za pół roku z góry, plus pokrycie domniemanych ostatnich sześciu miesięcy najmu, plus cały orszak podstępnych waruneczków które sam wymyślił. Sprawdzał czy lokator posiada dostateczną ilość mebli aby odpowiadać za czynsz. Gdy chodziło o nowego lokatora, poddawał go wywiadom swojej policji, nie życzył sobie bowiem niektórych zawodów, najlżejsze uderzenie młotka przerażało go. Następnie, kiedy chodziło o podpisanie umowy, przetrzymywał akt i wertował go tydzień, lękając się tego, co nazywał, „et caetera“ rejenta. Wyszedłszy z kręgu swego właścicielstwa, Jan Baptysta Molineux zdawał się dobry, uczynny; grywał w bostona nie skarżąc się jeżeli partner podniósł mu nie w porę; śmiał się z tego co budzi śmiech mieszczuchów, mówił o tem co oni mówią, o samowoli piekarzy, którzy mają tę bezczelność aby sprzedawać fałszywą wagę, o policji, o siedmnastu bohaterskich posłach lewicy. Czytywał ZDROWY ROZUM księdza Meslier i chodził na mszę, nie mogąc się zdecydować między deizmem a chrystjanizmem; ale nie płacił na kościół i prawował się do upadłego aby się bronić przeciw zaborczym uroszczeniom kleru. Z niestrudzoną wytrwałością pisywał w tym sensie do dzienników listy, których dzienniki nie ogłaszały i które zostawały bez odpowiedzi. Słowem, podobny był do każdego szanującego się mieszczucha, który wkłada uroczyste polano w ogień w wilję Bożego Narodzenia, szuka migdała w Trzech Króli, powtarza wszystkie bajdy, obchodzi bulwary kiedy jest ładnie, przygląda się ślizgawce i wędruje o godzinie drugiej na plac Ludwika XV w dnie fajerwerku, zabierając z sobą chleb w kieszeni, aby zająć zawczasu najlepsze miejsce.
Dworzec Batave, gdzie mieszkał starowina, jest produktem jednej z owych dziwacznych spekulacyj, których niepodobna sobie wytłumaczyć z chwilą gdy są faktem. Tę klasztorną budowlę, z arkadami i galerjami, zbudowaną z piaskowego kamienia, zdobną wewnątrz wodotryskiem, wodotryskiem zepsutym, który otwiera swoją lwią paszczę nietyle aby wyrzucać wodę co aby prosić o nią wszystkich przechodniów, wymyślono z pewnością poto, aby obdarzyć dzielnicę św. Dyonizego rodzajem Palais Royal. Budowla ta, niezdrowa, zamknięta z czterech stron wysokiemi domami, skupia życie i ruch jedynie w dzień, jest punktem zbornym ciemnych uliczek które się w niej zbiegają i które łączą Hale z przedmieściem św. Marcina przez słynną ulicę Quincampoix, oraz wilgotne uliczki, w których tłoczący się ludzie nabawiają się reumatyzmów; w nocy natomiast niemasz w Paryżu miejsca bardziej opustoszałego: rzekłby kto katakumby handlu. Oczywiście, apartamenty tego kupieckiego pałacu nie mają innego widoku prócz wspólnego dziedzińca, na który wychodzą wszystkie okna; co za tem idzie, czynsze są nadzwyczaj niskie. Pan Molineux mieszkał w jednym z narożników, na szóstem piętrze, dla zdrowia: powietrze jest tam czyste jedynie na wysokości siedmdziesięciu stóp! Tam, ów godny właściciel cieszył się czarownym widokiem młynów na Montmartre, przechadzając się na ganeczku gdzie pielęgnował kwiaty, nie zważając na przepisy policyjne co do wiszących ogrodów nowoczesnego Babilonu. Mieszkanie jego składało się z czterech izdebek. Nieprzystojna nagość zdradzała, już u samego wejścia, skąpstwo tego człowieka. W przedpokoju, sześć wyplatanych krzeseł, fajansowy piec, na ścianach zaś, obitych zielonkawym papierem, cztery ryciny nabyte na wyprzedażach. W jadalni dwie szafy, dwie klatki pełne ptaków, stół nakryty ceratą, barometr, dwa mahoniowe krzesełka pokryte włosiem. Salon zdobiły firaneczki ze starej zielonej materji oraz meble biało malowane, obite zielonym utrechckim aksamitem. Co do sypialni starego kawalera, posiadała ona zmęczone zbyt długiem użyciem meble z czasów Ludwika XV, o które biało ubrana kobieta lękałaby się powalać. Na kominku zegar z kolumienkami i z Palladą która potrząsała włócznią. Podłoga zastawiona była pełnemi talerzami przeznaczonemi dla kotów, tak iż gość musiał się strzec, aby na nie nie nastąpić. Nad komodą z różanego drzewa portret pastelami (Molineux w kwiecie młodości). Następnie książki, stoły zawalone jakiemiś zielonemi pudłami; na konsolce ś. p. kanarki wypchane; wreszcie, łóżko, którego chłód zakasowałby karmelitankę bosą.
Cezara Birotteau mile ujęła niezrównana grzeczność pana Molineux. Zastał staruszka w szarym flanelowym szlafroku w chwili gdy pilnował mleka grzejącego się na śniadanie w małej blaszanej rynce na kominku. Aby nie trudzić gospodarza, parasolnik sam poszedł otworzyć drzwi. Molineux żywił szacunek dla merów i wicemerów miasta Paryża, których nazywał swemi władzami municypalnemi. Na widok urzędnika wstał i trwał w tej postawie z czapeczką w ręku, póki wielki Birotteau nie usiadł.
— Nie, panie; tak, panie; och! panie, gdybym wiedział iż mam zaszczyt posiadać w łonie moich skromnych penatów członka ciała municypalnego miasta Paryża, niech mi pan wierzy, iż uważałbym za swój obowiązek stawić się u pana, mimo że, będąc pańskim gospodarzem, lub — bliskim — zostania — takowym. Birotteau gestem zachęcił go do nakrycia głowy. — Nie, za nic, nie nakryję głowy, póki pan nie usiądzie i sam jej nie nakryje, o ile pan ma katar; jest u mnie cokolwiek chłodno, dochody moje nie pozwalają mi... Na zdrowie, panie wice-merze!
Birotteau kichnął, szukając aktów. Przedstawił je, oświadczywszy wprzód, dla uniknięcia wszelkiej zwłoki, że pan Roguin, rejent, sporządził je na jego koszt.
— Nie podaję w wątpliwość doświadczenia pana Roguin — stare nazwisko, dobrze znane w paryskim notarjacie; — ale mam swoje drobne przyzwyczajenia, sam zwykłem załatwiać własne sprawy: manja niewinna i dosyć usprawiedliwiona, a rejentem moim jest...
— Ależ nasza sprawa jest tak prosta, rzekł Cezar, nawykły w kupieckich stosunkach do szybkiej decyzji.
— Tak prosta! wykrzyknął Molineux. Nic nie jest proste w kwestjach najmu. Och! widzę, drogi panie, że nie jesteś właścicielem realności i tylko mogę panu powinszować. Gdyby pan wiedział, do jakiego stopnia lokatorzy posuwają niewdzięczność, i do jakich ostrożności jesteśmy zmuszeni! Ot, panie, mam lokatora...
Molineux opowiadał przez kwadrans, w jaki sposób pan Gendrin, rysownik, oszukał czujność odźwiernego przy ulicy św. Honorjusza. Pan Gendrin dopuścił się bezeceństw godnych Marata, bezwstydnych rysunków które policja toleruje, rozumie się, jest z nim w zmowie! Ów Gendrin, artysta głęboko niemoralny, wracał do domu z kobietami plugawego życia i sprawiał że schody były nie do użytku! Koncept zaiste godny człowieka który rysował karykatury przeciw rządowi. I dlaczego te łajdactwa?... dlatego, iż zażądano odeń czynszu 15-go! Molineux musi się procesować, ponieważ artysta, mimo iż nie płaci, upiera się zostać w mieszkaniu. Molineux otrzymuje anonimowe listy, w których ktoś, niewątpliwie Gendrin, grozi mu, iż zamorduje go wieczorem w zaułkach wiodących do jego domu.
— Do tego stopnia, proszę pana, ciągnął, iż pan prefekt policji, któremu zwierzyłem moje utrapienia (skorzystałem ze sposobności aby mu natrącić kilku słów o zmianach jakie należałoby wprowadzić w dotyczącej ustawie), upoważnił mnie do noszenia pistoletów dla osobistego bezpieczeństwa.
Starowina podniósł się z krzesła aby przynieść pistolety.
— Oto są, niech pan patrzy! wykrzyknął.
— Ależ, proszę pana, z mojej strony nie potrzebuje się pan lękać niczego podobnego, rzekł Birotteau, spoglądając na Cayrona z uśmiechem, w którym malowało się politowanie dla takiego człowieka.
Molineux podchwycił to spojrzenie; uraziło go iż spotkał podobny wyraz u dygnitarza, który miał obowiązek chronić podległych mu obywateli. Każdemu innemu byłby przebaczył, Cezarowi nie.
— Panie, odparł sucho, sędzia konsularny cieszący się powszechnym szacunkiem, wice-mer, stateczny kupiec, nie zniżałby się do podobnych małostek, bo to są małostki. Ale, w danej sprawie, chodzi o uzyskanie zgody na przebicie muru od pańskiego gospodarza, hrabiego de Granville, o ustalenie warunków co do przywrócenia muru z końcem najmu; wreszcie, czynsze są niezmiernie niskie, pójdą w górę, plac Vendôme zyska, już zyskuje! mają budować ulicę Castiglione! Wiążę się... wiążę się...
— Kończmyż, rzekł Birotteau zdumiony, o co panu chodzi? Mam na tyle doświadczenia w interesach, aby się domyślać, że te racje zamilkną przed racją wyższego rzędu, pieniędzmi? A zatem, ile pan żąda?
— Tylko tego co słuszne, panie wice-merze. Jaki jest termin pańskiego najmu?
— Siedm lat, odparł Birotteau.
— Za siedm lat, ile będzie warte moje pierwsze piętro! odparł Molineux. Ileby zapłacono za dwa umeblowane pokoje w tej dzielnicy? Więcej może niż sto franków na miesiąc! Wiążę się, wiążę sobie ręce taką umową. Podniesiemy tedy czynsz do tysiąca pięciuset franków. Za tę cenę, godzę się wyłączyć te dwa pokoje z najmu tu obecnego pana Cayrona, rzekł obrzucając kupca skośnem spojrzeniem, i oddaję je panu na siedm lat następnych. Przebicie ściany odbędzie się na pański koszt, pod warunkiem iż przyniesie mi pan pozwolenie i zrzeczenie się wszelkich praw od hrabiego de Granville. Weźmie pan na siebie odpowiedzialność za ewentualne wypadki przy tem przebiciu, nie będzie pan zobowiązany przywracać muru, ale da mi pan, jako odszkodowanie, pięćset franków natychmiast! Niewiadomo kto żyje, kto umiera; nie mam ochoty gonić za nikim dla odbudowy muru.
— Te warunki wydają mi się mniejwięcej sprawiedliwe, rzekł Birotteau.
— Następnie, rzekł Molineux, wyliczy mi pan siedmset pięćdziesiąt franków hic et nunc, płatne z góry za ostatnie pół roku użytkowania, za formalnem pokwitowaniem. Och, mogę przyjąć wekselki opiewające na wartość w najmie aby nie tracić mego zabezpieczenia, na dowolną datę, wedle pańskich życzeń. Ja jestem w interesach gładki i ustępliwy. Zastrzeżemy, że pan zamknie drzwi od moich schodów, których nie będzie pan miał prawa użytkować... pańskim kosztem... zamurujemy je. Niech pan będzie spokojny, nie będę żądał odszkodowania za przywrócenie komunikacji z końcem najmu; uważam że to już jest objęte kwotą pięciuset franków. Zawsze wymagam jedynie tego co słuszne.
— My kupcy nie jesteśmy tacy drobiazgowi, rzekł Birotteau, interesy nie byłyby możliwe przy takich formalnościach.
— Och, w kupiectwie to zupełnie co innego, zwłaszcza w perfumerji, gdzie wszystko idzie gładko jak po mydle, rzekł mały staruszek z kwaśnym uśmiechem. Ale, drogi panie, w kwestji najmu, w Paryżu, nic nie jest obojętne. Ot, miałem lokatora przy ulicy Montorgueil...
— Panie, rzekł Birotteau, za nic bym nie chciał narażać na zwłokę pańskiego śniadania; oto akty, niech je pan uzupełni, godzę się na wszystko czego pan żąda; podpiszemy jutro, przybijmy dziś na słowo, jutro bowiem mój architekt ma rozpocząć roboty.
— Drogi panie, odparł Molineux spoglądając na parasolnika, zapadł już termin, pan Cayron nie chce płacić, dołączymy go do sumy akceptu, aby najem liczył się od stycznia do stycznia. To bardziej okrągło.
— Niech będzie, odparł Birotteau.
— Jeden su od franka odźwiernemu...
— Ależ, rzekł Birotteau, pozbawia mnie pan schodów, wejścia, nie jest zatem słuszne...
— Och! jest pan lokatorem, rzekł roztrzygającym tonem Molineux wstępując na koturny zasad: winien pan jest podatek od drzwi, okien i udział w ciężarach. Skoro porozumieliśmy się co do wszystkiego, niema już trudności. Rozszerza się pan znacznie, jak widzę; interesy idą dobrze.
— Owszem, odparł Birotteau. Ale to z innej przyczyny. Podejmuję kilku przyjaciół, zarówno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum, co aby uczcić moją promocję do krzyża Legji honorowej...
— Ba, ba; rzekł Molineux, nagroda wielce zasłużona.
— Tak, rzekł Birotteau. Być może, stałem się godny tego osobliwego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za Burbonów ma stopniach św. Rocha, 13-go Vendémiaire, gdzie otrzymałem ranę z rąk Napoleona; te tytuły...
— Warte są czynów dzielnych żołnierzy dawnej armji. Wstążeczka jest czerwona, bo maczana jest w przelanej krwi.
Na te słowa, wzięte żywcem z Constitutionela, Birotteau nie mógł się wstrzymać od zaproszenia pana Molineux, który rozpłynął się w podziękowaniach i czuł się bliski przebaczyć kupcowi jego ironję. Starzec odprowadził nowego lokatora aż do sieni, obsypując go grzecznościami. Kiedy Birotteau znalazł się z Cayronem na ulicy, spojrzał na sąsiada jowialnie.
— Nie przypuszczałem, że mogą istnieć na świecie ludzie tak... upośledzeni, rzekł powstrzymując na ustach słowo głupcy.
— Och, panie, rzekł Cayron, nie wszyscy posiadają pańskie talenty. — Birotteau, mógł, w stosunku do pana Molineux, uważać się za człowieka wyższego; odpowiedź parasolnika sprowadziła na jego usta uśmiech zadowolenia; pożegnał go królewskim gestem.
— Jestem w Halach, rzekł w duchu Birotteau, załatwmyż sprawę z orzechami.
Po godzinie poszukiwań, Birotteau, odesłany przez władczynie hal na ulicę Lombardzką, gdzie był zbyt orzechów na pralinki, dowiedział się, od swego przyjaciela Matifat, że suchy owoc znajduje się na wielką skalę wyłącznie u pani Angeliki Madou, mieszkającej przy ulicy Perrin-Gasselin; jedyny handel, w którym są na składzie prawdziwe orzechy tureckie z Prowancji i prawdziwe białe orzechy alpejskie.
Ulica Perrin-Gasselin jest jedną ze ścieżek labiryntu ściśle ograniczonego wybrzeżem, ulicą św. Dyonizego, ulicą de la Ferronnerie i de la Monnaie i stanowiącego jakgdyby wnętrzności miasta. Roi się tam od bezliku najróżnorodniejszych i pomięszanych towarów, cuchnących i zalotnych, od śledzi i muślinów, jedwabiu i miodów, masła i tiulów, a zwłaszcza wielu drobnych przemysłów o których Paryż równie nie ma pojęcia, jak większość ludzi nie ma pojęcia o tem co się pitrasi w ich trzustce. Pijawką tego handlu był niejaki Bidault, zwany Gigonnet, wekslarz z ulicy Grénetat. Tutaj, dawne stajnie zamieszkałe są przez beczki z oliwą, remizy zawierają mirjady bawełnianych pończoch. Tam, mieszczą się hurtowne składy produktów sprzedawanych częściowo w halach. Pani Madou, ex-władczyni ryb morskich, przerzuciła się, od dziesięciu lat, w suche owoce, drogą stosunku z dawnym właścicielem interesu, stosunku którym długo karmiły się ploteczki Hal. Osoba ta, była to męska i zuchowata piękność, dziś zanikła pod nadmierną tuszą. Zamieszkiwała parter żółtego domku, na pół walącego się, ale wzmocnionego na każdem piętrze żelaznemi spojeniami. Nieboszczyk zdołał się pozbyć konkurentów i przekształcić swój handel w rodzaj monopolu; spadkobierczyni jego mogła tedy, mimo braku wykształcenia, prowadzić go dalej siłą rutyny, krzątając się w swoich magazynach, zajmujących remizy, stajnie i dawne pracownie, gdzie właścicielka walczyła ze skutkiem z owadami. Bez biura, kasy i książek, nie umiała bowiem ani pisać ani czytać, odpowiadała na list uderzeniami pięści w ladę: uważała go za zniewagę. Zresztą dobra kobiecina, o czerwonej twarzy, z fularem na głowie zawiązanym na czepku, jednająca sobie tubalnym głosem szacunek woźniców którzy zwozili jej towar i których misję uwieńczała buteleczką taniego wina. Nie miała żadnych trudności z producentami dostarczającemi owocu: traktowali z rączki do rączki, jedyny możliwy sposób porozumienia; zaś pani Madou odwiedzała ich w sezonie owocu. Birotteau zastał tę niezbyt okrzesaną kupczynię pośród worków z orzechami, kasztanami i orzechami włoskiemi.
— Dzień dobry, moja droga pani, rzekł Birotteau dość niedbale.
Twoja droga, odparła. Ej, mój synalku, znasz mię tedy, aby sobie pozwalać na poufałości? Czyśmy świnie paśli razem?
— Jestem kupcem, a co więcej wice-merem drugiego okręgu Paryża; zatem, jako urzędnik i jako odbiorca, mam prawo aby pani przemawiała do mnie innym tonem.
— Huśtam się wtedy kiedy mi się zachce, odparła Herod-baba. Nie szukam nic w merostwie i nie fatyguję panów urzędników. Co do mojej klenteli, przepadają za mną, i gadam do nich jak mnie się podoba. Kto nie kontent, wolna droga.
— Oto skutki monopolu, rzekł do siebie Birotteau.
— Poluś! to mój chrzestny synek: pewnie narobił jakich głupstw; czy o to pan przychodzi, szanowny panie urzędniku? spytała łagodniej.
— Nie, miałem zaszczyt powiedzieć pani, że przychodzę w charakterze odbiorcy.
— Aha! no i jakże cię wołają, mój chłopcze, nie widywałam cię jeszcze tutaj.
— Przemawiając podobnym tonem, musi pani sprzedawać towar bardzo tanio, rzekł Birotteau, który wymienił nazwisko i tytuły.
— A, Pan jesteś ów sławny Birotteau, co to ma ładną żonę. I ileż życzyłbyś sobie tych słodkich orzeszków, mój kiciu?
— Sześć tysięcy funtów.
— Pi, pi, toć to wszystko co mam, rzekła kupczyni głosem ochrypłego fletu. Idzie u pana interesik, idzie! Niech panu Bóg da zdrowie a dziewczętom pachnące mydełka! Sześć tysięcy! Będzie z pana kundman całą gębą, zapisze się pan w sercu kobiety która mi jest najdroższa na świecie...
— Któż taki?...
— A któżby? ta droga, zacna pani Madou.
— Po czemu orzechy?...
— Dla pana, obywatelu, dwadzieścia pięć franków za sto, jeżeli weźmiesz wszystko.
— Dwadzieścia pięć franków, rzekł Birotteau, tysiąc pięćset franków. A będę ich potrzebował może sto tysięcy na rok.
— Ale niech też pan patrzy co za piękny towar, paluszki lizać, rzekła zanurzając czerwoną rękę w worek tureckich orzechów. Pustego nie uświadczysz, mój drogi panie. Pomyśl pan, że kupcy sprzedają swoje tałałajstwo po dwadzieścia cztery su za funt, i że, na cztery funty, pakują więcej niż funt laskowych do tego. Mam może stracić na towarze dla pańskich pięknych oczu? Ładny chłoptaś z ciebie, ale tak znów jeszcze nie czuję bożej woli do pana! Jeżeli panu potrzeba aż tyle, będzie można się ugodzić na dwadzieścia franków, niby że to dla urzędowej osoby. Niech pan pomaca, co za towar: a ciężki! Ani pięćdziesiąt nie idzie na funt! pełne to, robaczka ani na lekarstwo.
— Więc dobrze, niech mi pani odeśle sześć tysięcy na ulicę Faubourg du Temple, do mojej fabryki, jutro bardzo rano. Płatne za trzy miesiące.
— Będę się spieszyć jak panna do ślubu, migiem będzie pan miał wszystko. Uniżona sługa, panie merze, bez obrazy pańskiej. Ale, jeżeli to panu wszystko jedno, rzekła idąc za Cezarem na dziedziniec, wolałabym lepiej pańskie papierki na czterdzieści dni; za tanio panu oddałam, nie chcę w dodatku tracić precentu! Niby że ojciec Gigonnet też nie jest miękki, wysysa z nas duszę jak ten pająk z muchy.
— Więc dobrze, niech będzie, na pięćdziesiąt dni. Ale będziemy ważyć po sto funtów, żeby nie było pustych. Inaczej nic z interesu.
— Uhm, pies stary, zna się na rzeczy, mruknęła pani Madou. Nie da sobie zawrócić kontramary. To te hycle z ulicy Lombardzkiej tak go wyuczyły! te wilczyska zawsze zwąchają się między sobą, aby zjadać biedne baranki.
Baranek miał pięć stóp wysokości i trzy stopy średnicy, podobny był do stogu siana ubranego w prążkowaną wełnę, bez wcięcia w pasie.
Perfumiarz zatopiony w swoich kombinacjach, medytował, idąc ulicą św. Honorjusza, o swoim pojedynku z olejkiem Makassar, obmyślał etykietki, kształt flaszeczek, opieczętowanie, kolor afiszów. I powiadają, że w handlu niema poezji! Newton nie więcej poczynił obliczeń do słynnego dwumianu, co Birotteau dla swego Komagenu, esencji ma porost włosów (z olejku bowiem przeszedł na esencję, wędrował od jednego terminu do drugiego, nie rozumiejąc ich znaczeń). Wszystkie kombinacje cisnęły się w jego głowie, a on brał tę czynność w próżni za tryumfalne funkcje talentu. Zatopiony w myślach, minął ulicę des Bourdonnais i musiał się wrócić, przypomniawszy sobie wuja.
Klaudjusz Józef Pillerault, niegdyś kupiec żelazny pod godłem Złotego Dzwonu, posiadał jedną z owych fizjognomij pięknych w każdym szczególe; wszystko było w nim w harmonji, strój i obyczaje, inteligencja i serce, język i myśl, słowo i czyn. Będąc jedynym krewnym pani Birotteau, Pillerault skupił całe przywiązanie na niej i na Cezarynie, straciwszy, w ciągu karjery handlowej, żonę i syna, a potem dziecko adoptowane, syna swej kucharki. Te bolesne straty wtrąciły poczciwca w chrześcijański stoicyzm, która-to piękna doktryna krzepiła jego życie i barwiła ostatnie dni światłem zarazem ciepłem i zimnem, jak to które złoci zachody słońca w zimie. Surowa jego twarz, zapadła i chuda, przedstawiała uderzające podobieństwo z głową, jaką malarze dają Czasowi, jednakże w pospolitem wydaniu: nawyki bowiem kupieckie zdrobniły w nim monumentalny i surowy charakter, przesadzony przez malarzy, rzeźbiarzy i odlewaczy zegarów. Średniego wzrostu, silnie zbudowany, Pillerault był raczej krępy niż otyły, natura wyciosała go do pracy i długowieczności; był to temperament raczej suchy, nie ulegający łatwemu wzruszeniu, ale nie nieczuły. Pillerault, mało skłonny do wylewów, jak o tem świadczyło spokojne zachowanie i stanowcza fizjognomja, posiadał wrażliwość nawskroś wewnętrzną, bez wielkich słów i emfazy. Oko jego, o zielonej, nakrapianej czarno źrenicy, uderzało niezmąconą jasnością. Czoło, poprzecinane prostemi linjami i pożółkłe od wieku, było małe, wąskie, twarde, pokryte srebrnym, krótko przystrzyżonym włosem. Inteligentne usta znamionowały przezorność a nie skąpstwo. Żywe oko świadczyło o powściągliwem życiu. Wreszcie, uczciwość, poczucie obowiązku, prawdziwa skromność tworzyły dokoła tej głowy jakgdyby aureolę, dając twarzy starca wygląd rześkości i zdrowia. Przez sześćdziesiąt lat prowadził twarde i wstrzemięźliwe życie wytrwałego pracownika. Historja jego podobna była do dziejów Cezara Birotteau, ale w mniej szczęśliwych okolicznościach. Do trzydziestego roku był subjektem; kapitalik swój umieścił w handlu, gdy Cezar obrócił oszczędności na kupno renty; w końcu padł ofiarą maximum, łopaty jego i żelazo zagarnęła rekwizycja. Charakter kupca, roztropny i oględny, jego przewidywanie i matematyczna refleksja oddziałały na jego sposób pracy. Przeważnie robił interesy na słowo i rzadko spotykał się z zawodem. Jak wszystkie natury skłonne do medytacji, był obserwatorem, studjował ludzi dając się im wygadać; często odrzucał interesy zyskowne, na które złakomili się sąsiedzi i żałowali później tego, powiadając że Pillerault węchem poznawał hultajów. Wolał zyski małe a pewne od owych śmiałych przedsiębiorstw w których rzuca się znaczne sumy. Miał na składzie płyty do kominka, kraty, ruszty, miedziane i żelazne kotły, motyki i inne sprzęty rolnicze. Ta dość niewdzięczna część handlu wymagała ogromnej pracy fizycznej. Zysk nie był w stosunku do mozołu, niewiele było zarobku na tych materjałach ciężkich, trudnych do poruszania, do magazynowania. Toteż Pillerault zabił w życiu dużo skrzyń, zapakował wiele paczek, wyładował, odebrał wiele wozów. Niczyj chyba majątek nie był szlachetniej zapracowany, ani też godziwszy i bardziej zaszczytny niż jego. Nigdy nie splamił się zdzierstwem, ani gonitwą za interesami. Pod koniec, widywało się go jak palił fajkę w progu sklepu, patrząc na przechodniów i doglądając subjektów. W 1814 r. (epoka w której się wycofał z interesów), majątek jego składał się najpierw z siedmdziesięciu tysięcy franków, które umieścił na Wielkiej Księdze i z których miał pięć tysięcy i parę set franków renty; następnie z czterdziestu tysięcy franków, płatnych w ciągu pięciu lat bez procentu: była to cena sklepu, który ustąpił jednemu z subjektów. Przez trzydzieści lat, mając rocznie po sto tysięcy obrotu, zarabiał siedm od sta z tej sumy, życie zaś pochłaniało połowę zarobku. Taki był jego bilans. Sąsiedzi, w których ta mierność nie budziła zazdrości, chwalili jego roztropność, nie rozumiejąc jej. Na rogu ulic de la Monnaie i św. Honorjusza mieści się kawiarnia Dawida, gdzie paru starych kupców chodziło, jak Pillerault, na poobiednią kawę. Tam, adoptacja syna kucharki była niekiedy przedmiotem paru żarcików, z tych na jakie można sobie pozwolić w stosunku do szanownego człowieka, gdyż Pillerault, budził powszechny szacunek, nie zabiegając się o to: wystarczał mu własny. Toteż, kiedy Pillerault stracił tego biednego młodzieńca, w orszaku pogrzebowym znalazło się więcej niż dwieście osób, które odprowadziły go aż na cmentarz. Zachowanie starca było w tej epoce heroiczne. Boleść jego, powściągana jak u wszystkich ludzi silnych bez ostentacji, pomnożyła sympatję dzielnicy dla tego tęgiego człowieka: przydomek ten dawano Pilleraultowi z akcentem który rozszerzał i uszlachetniał jego znaczenie. Wstrzemięźliwość Klaudjusza Pillerault, stawszy się przyzwyczajeniem, nie mogła się nagiąć do przyjemności bezczynnego życia, kiedy, rzuciwszy handel, kupiec przeszedł w stan spoczynku który tak podcina paryskiego mieszczucha; zachował nadal ten sam tryb życia i wypełnił swą starość swemi przekonaniami, które, powiedzmy, stawiały go na skrajnej lewicy. Pillerault należał do tej grupy robotniczej, którą rewolucja wprowadziła w szeregi mieszczaństwa. Jedyną skazą jego charakteru była waga jaką przywiązywał do swej zdobyczy; strzegł pilnie swoich praw i swobód, owoców rewolucji; sądził, iż jego dobrobyt i byt polityczny zagrożone są przez Jezuitów, których tajemną władzę otrębywali liberali, oraz zachwiane przez poglądy jakie Constitutionel przypisywał bratu królewskiemu. Był zresztą konsekwentny w swojem życiu i pojęciach; nie było nic ciasnego w jego polityce, nie lżył przeciwników, obawiał się dworaków, wierzył w republikańskie cnoty; uważał Manuela za wolnego od wszelkich przywar, genarała Foy za wielkiego człowieka, Kazimierza Perier za wyzutego z ambicji, Lafayette‘a za politycznego proroka, Couriera za dobrego człowieka. Słowem, przebywał w świecie szlachetnych urojeń. Ten piękny starzec żył życiem rodzinnem, bywał u Ragonów i u siostrzenicy, u sędziego Popinot, u Józefa Lebas i u Matifatów. Osobiście, półtora tysiąca franków zaspakajało wszystkie jego potrzeby. Co do reszty dochodów, obracał je na dobre uczynki, na podarki dla ciotecznej wnuczki: cztery razy do roku zapraszał przyjaciół na obiad i prowadził ich do jakiegoś teatru. Odgrywał rolę tych starych kawalerów, których zamężne kobiety biorą na cel gdy chodzi o zaspokojenie jakiegoś kaprysu: podwieczorek za miastem, Opera, jarmark podmiejski. Pillerault szczęśliwy był wówczas przyjemnością jaką mógł wyświadczyć, cieszył się w sercu drugich. Sprzedawszy sklep, nie chciał rozstać się z dzielnicą z którą był zżyty i wynajął przy ulicy des Bourdonnais trzy pokoiki na czwartem piętrze w starym domu.
Tak samo jak obyczaje pana Molineux odbijały się w jego cudacznem umeblowaniu, tak samo czyste i proste życie Pilleraulta ujawniało się w urządzeniu mieszkania, składającego się z przedpokoju, saloniku i sypialni. W trochę większych rozmiarach, była to cela Kartuza. Przedpokój z czerwoną podłogą miał tylko jedno okno przybrane perkalowemi firankami z czerwoną obwódką i mahoniowe krzesła obite czerwonym juchtem ze złoconemi gwoździkami; ściany, pokryte oliwkowym papierem, zdobne były Przysięgą Amerykanów, portretem Bonapartego jako pierwszego konsula i Bitwą pod Austerlitz. Salon, widocznie urządzony przez tapicera, miał żółte meble uwieńczone różyczkami, dywan, na kominku bronzowy garnitur, przed kominkiem malowany ekran, konsolkę z wazonikiem na kwiaty, okrągły stolik z patarafką i karafinką na likier otoczoną kieliszkami. Nowoczesny wygląd tego salonu zdradzał dostatecznie poświęcenie uczynione światowym zwyczajom przez starego kupca, który przyjmował rzadko. W sypialni jego, prostej jak izba zakonnika albo starego żołnierza — dwóch ludzi którzy najtrafniej oceniają życie — uderzał krucyfiks z kropielnicą, pomieszczony w alkowie. To wyznanie wiary u stoicznego republikanina było głęboko wzruszające. Stara kobieta przychodziła sprzątać, ale szacunek Pilleraulta dla kobiet był tak wielki, że nie pozwalał jej czyścić butów, załatwiając tę potrzebę w drodze abonamentu u publicznego czyściciela. Strój jego był prosty i niezmienny. Nosił zwyczajnie surdut i spodnie z niebieskiego sukna, płócienną kolorową kamizelkę, białą krawatkę i grube trzewiki; w dnie świąteczne, kładł rodzaj fraka z metalowemi guzikami. Godzina wstawania, śniadanie, wyjście z domu, obiad, wieczory i powrót do domu odmierzone były z najściślejszą dokładnością, regularność bowiem obyczajów jest warunkiem długowieczności i zdrowia. Nie było nigdy mowy o polityce między Cezarem, Ragonami, X. Loraux a nim, ponieważ ludzie tego kółka zbyt dobrze się znali aby dopuszczać do starć na gruncie przekonań. Jak jego siostrzeniec i jak Ragonowie, Pillerault pokładał wielkie zaufanie w Roguinie. Dla niego, rejent paryski był zawsze osobistością czcigodną, żywym obrazem prawości. W sprawie gruntów, Pillerault rozważył rzecz ze ścisłością, która usprawiedliwiała śmiałość z jaką Cezar zwalczał złe przeczucia żony.
Perfumiarz przebył siedmdziesiąt ośm schodów wiodących do brunatnych drzwi mieszkania wuja, myśląc w duchu, iż stary musi być bardzo krzepki, skoro może drapać się na te schody parę razy dziennie bez utyskiwania. Ujrzał surdut i pantalony umieszczone na wieszadle zewnątrz, pani Vaillant szczotkowała je i czyściła, gdy ten prawdziwy filozof, zawinięty w szlafrok z szarej baji, spożywał śniadanie przy kominku, czytając rozprawy parlamentarne w Constitutionelu czyli Gazecie Handlowej.
— Wuju, rzekł Cezar, sprawa ubita, mają wygotować akty. Gdybyś miał jednak jakie wątpliwości lub obawy, jest jeszcze czas zerwać.
— Czemu miałbym zrywać? interes jest dobry, tylko powolny w realizacji, jak wszystkie interesy pewne. Moje pięćdziesiąt tysięcy franków są w banku, wczoraj podjąłem ostatnich pięć tysięcy z ceny sklepu. Co do Ragonów, wkładają cały swój majątek.
— Co z nimi? jakże oni dają sobie rady?
— Hm, bądź spokojny, żyją jakoś.
— Rozumiem, cię wuju, rzekł Birotteau wzruszony, ściskając ręce surowego starca.
— W jaki sposób ułożymy interes? przerwał spiesznie Pillerault.
— Ja wchodzę w trzech ósmych, wuj i Ragonowie w jednej ósmej; otworzę wam konto w mojej książce, póki nie ustalimy sprawy w aktach notarjalnych.
— Dobrze! Mój chłopcze, jesteś tedy bardzo bogaty, aby w to rzucać trzysta tysięcy franków? Zdaje mi się, że trochę wiele ryzykujesz poza swoim handlem, czy nie ucierpi od tego? Ale to twoja rzecz. Gdybyś się znalazł w kłopotach, renta stoi po ośmdziesiąt, mógłbym sprzedać dwa tysiące z mojej sumy. Uważaj, chłopcze; gdybyś potrzebował mojej pomocy, pamiętaj, że nadwerężyłbyś majątek córki.
— Mój wuju, jak ty poprostu mówisz najpiękniejsze rzeczy! poruszasz mi serce.
— Generał Foy poruszył mi je nieco inaczej przed chwilą! Zatem, idź, dobij sprawy; grunta nie ulotnią się, będą należały do nas w połowie; gdyby trzeba było czekać i sześć lat, zawsze dadzą jakiś procent, są tam składy drzewa które opłacają czynsz; nie można tedy stracić. Jest tylko jedna możliwość, a ta jest niemożliwa: Roguin nie czmychnie przecie z pieniędzmi...
— A jednak żona mówiła mi to dziś w nocy, boi się.
— Roguin miałby drapnąć z pieniędzmi, rzekł Pillerault śmiejąc się, i poco?
— Ma, powiada żona, za dużo sentymentu w nosie, i, jak wszyscy ludzie którzy nie mogą podobać się kobietom, zajadły jest na...
Z niedowierzającym uśmiechem na ustach, Pillerault wydarł kartkę z małej książeczki, wypełnił sumę i podpisał.
— Ot, masz tu bon na Bank francuski na sto tysięcy franków, za Ragona i za mnie. Toż ci biedni ludzie sprzedali temu ladaco du Tilletowi swoich piętnaście akcyj w kopalniach worczyńskich aby uzupełnić kwotę! Poczciwi starzy są w opałach, aż serce się ściska. I to ludzie tak godni, tak szlachetni, słowem kwiat starego mieszczaństwa! Ich brat, sędzia Popinot, nie wie o niczem, kryją się przed nim, aby mu nie przeszkodzić w dobroczynności. Ludzie, którzy pracowali, jak ja, trzydzieści lat!
— Dałby Bóg aby mój Komagen się powiódł, wykrzyknął Birotteau, podwójnie byłbym szczęśliwy. Bywaj zdrów, wuju, przyjdź w niedzielę na obiad, będą Ragonowie, Roguin i pan Claparon. Podpisujemy pojutrze; jutro piątek i nie chcę...
— Wierzysz w te przesądy...
— Mój wuju, nie uwierzę nigdy, iż dzień, w którym ludzie wydali Syna Bożego na śmierć, może być dniem szczęśliwym. Toć przerywa się wszystkie sprawy 21-go stycznia[11].
— Do zobaczenia, w niedzielę, rzekł nagle Pillerault.
— Gdyby nie jego przekonania, rzekł Birotteau schodząc z czwartego piętra, nie wiem czy znalazłoby się podobnego człowieka na ziemi. Na kiego licha jemu ta polityka? takby dobrze mógł żyć, nie zaprzątając nią sobie głowy. Upór jego dowodzi, że niema człowieka doskonałego na ziemi.
— Już trzecia, rzekł Cezar wchodząc do domu.
— Proszę pana, pan bierze te papiery? spytał Celestyn pokazując akcepty parasolnika.
— Tak, na sześć, bez komisowego. Żono, przygotuj mi wszystko do tualety, idę do pana Vauquelin, wiesz po co. Zwłaszcza biały krawat.
Birotteau wydał parę zleceń subjektom; nie widząc Popinota, domyślił się, że przyszły wspólnik się ubiera. Przeszedł szybko do swego pokoju, gdzie znalazł Madonnę Drezdeńską wspaniale oprawną, w myśl jego rozkazów.
— Wiecie co, że to ładniusie, rzekł do córki.
— Ależ papo, powiedz że to piękne, inaczej będą się śmiali z ciebie.
— Patrzcie mi tę pannicę, która łaje własnego ojca!... Otóż wiesz, na mój smak, wolę Hero i Leandra. Madonna, to przedmiot religijny, nadaje się do kaplicy; ale Hero i Leander, och! Kupię to: wszak to flakon z oliwą nasunął mi myśl...
— Nic nie rozumiem, papo.
— Wirginjo, dorożkę, krzyknął Cezar grzmiącym głosem, skoro się ogolił i skoro nieśmiały Popinot zjawił się powłócząc nogą z powodu Cezaryny.
Zakochany młodzian nie spostrzegł jeszcze, że ułomność jego przestała istnieć dla sprzyjającego mu dziewczęcia: rozkoszny dowód miłości, dostępny jedynie ludziom, których los obarczył jakąś skazą!
— Panie szefie, rzekł, prasa będzie mogła iść jutro.
— Co się dzieje? Co tobie, Popinot, spytał Cezar, widząc rumieniec Anzelma.
— Panie, to ze szczęścia: znalazłem sklep, pokój za sklepem, kuchnię, pokoje na piętrze i magazyny, wszystko za tysiąc dwieście franków rocznie.
— Trzeba uzyskać najem na ośmnaście lat. Ale chodźmy do pana Vauquelin, pogadamy w drodze.
Cezar i Popinot wsiedli do powozu w oczach subjektów, zdumionych temi odświętnemi tualetami i niezwykłym pojazdem, a nieświadomych wielkiego planu jaki obmyślał pryncypał Królowej Róż.
— Dowiemy się tedy prawdy co do orzechów, rzekł do siebie olejkarz.
— Orzechów? powtórzył Popinot.
— Masz moją tajemnicę, Popinot, rzekł Cezar: wyrzekłem słowo orzechy, wszystko tkwi w tem. Olej z orzechów jest jedynym, który działa na włosy, żadna z firm kosmetycznych nie pomyślała o tem. Widząc rycinę Hero i Leandra, powiedziałem sobie: Jeżeli starożytni używali tyle oliwy na włosy, mieli w tem jakąś rację, starożytni bowiem to są starożytni! mimo nowoczesnych pretensyj, jestem, na punkcie starożytnych, tego zdania co Boileau. Wyszedłem z tego punktu aby dojść do oleju z orzechów, dzięki młodemu Bianchon, studentowi medycyny, twemu krewnemu; powiedział mi, że medycy używają olejku orzechowego aby pobudzić porost wąsów i faworytów. Brak nam już tylko sankcji znakomitego pana Vauquelin. Oświeceni przez niego, nie oszukamy publiczności. Przed godziną byłem w halach, u handlarki orzechów, aby zdobyć surowy materjał; za chwilę, będę u jednego z największych uczonych Francji aby wydobyć zeń kwintesencję. Przysłowia nie są głupie, ostateczności stykają się. Patrz, chłopcze! handel jest pośrednikiem pomiędzy płodami roślinnemi a wiedzą. Angelika Madou zbiera, pan Vauquelin wyciska, a my sprzedajemy esencję. Orzechy warte są pięć su za funt, pan Vauquelin pomnoży stokrotnie ich wartość, a my oddamy może usługę ludzkości, jeżeli bowiem próżność sprawia człowiekowi wielkie cierpienia, dobry kosmetyk jest dobrodziejstwem.
Religijny podziw, z jakim Popinot słuchał ojca Cezaryny, pobudził wymowę pana Birotteau, który pozwolił sobie na najdziksze frazesy, jakie mogą wylęgnąć się w mózgu mieszczucha.
— Bądź z szacunkiem, Anzelmie, rzekł wjeżdżając w ulicę gdzie mieszkał Vauquelin, mamy wniknąć do świątyni wiedzy. Ustaw Madonnę widocznie, ale bez przesady, w jadalnym pokoju, na krześle. Bylebym się nie zaplątał w tem co chcę powiedzieć, wykrzyknął naiwnie Birotteau. Wiesz, Popinot, ten człowiek robi na mnie chemiczne wrażenie, głos jego rozgrzewa mi wnętrzności, a nawet przyprawia mnie o lekkie wzruszenie kiszek. Jest moim dobroczyńcą, a za parę chwil, Anzelmie, będzie twoim.
Słowa te przejęły dreszczem Popinota, który stawiał nogi jakgdyby stąpał po jajkach, spoglądając niespokojnem okiem po ścianach. Pan Vauquelin był w swoim gabinecie, oznajmiono mu Cezara. Akademik, który wiedział iż olejkarz jest wice-merem i w wielkim faworze, przyjął go.
— Nie zapomina pan tedy o mnie w swoich wielkościach? rzekł uczony, ale wszak od chemika do olejkarza jest tylko jeden krok.
— Niestety, panie, między pańskim geniuszem, a ograniczeniem takiego nieboraka jak ja, jest przepaść. Winien panu jestem to, co pan nazywa „mojemi wielkościami“ i nie zapomnę tego ani na tym świecie ani na tamtym.
— Och, na tamtym, powiadają, będziemy wszyscy równi: królowie i szewcy.
— To znaczy, królowie i szewcy, którzy żyli po bożemu, rzekł Birotteau.
— To syn pański? rzekł Vauquelin, patrząc na młodego Popinot, osłupiałego iż nie ujrzał nic nadzwyczajnego w tym gabinecie, w którym spodziewał się zastać potworności, olbrzymie machiny, lotne metale, chodzące substancje.
— Nie, panie, ale młody człowiek którego kocham i który przybywa błagać pana o dobroć równą pańskim talentom; czyż nie jest nieskończona? dodał dwornie. Przychodzimy poradzić się pana drugi raz, po upływie lat szesnastu, w ważnym przedmiocie, w którym jestem ciemny jak olejkarz.
— No, cóż takiego?
— Wiem, że włosy zaprzątają pańskie bezsenne noce, i że poświęca się pan ich rozbiorowi; gdy pan myślał o nich dla sławy, ja myślałem o nich dla handlu.
— Drogi panie Birotteau, czego pan żąda odemnie? analizy włosów? Wziął ćwiartkę papieru. Mam właśnie odczytać w Akademji memorjał w tym przedmiocie. Włosy składają się z dość znacznej ilości mucyny, z małej ilości białego oleju, z wielkiej ilości oleju czarno-zielonkawego, z żelaza, z paru atomów manganu, fosforanu wapniowego, znikomej ilości węglanu wapniowego, krzemu i dużej ilości siarki. Rozmaity stosunek tych składników powoduje rozmaite ubarwienie. Tak np. ludzie rudzi mają o wiele więcej oleju czarno-zielonkowatego od innych.
Cezar i Popinot otwierali komicznie oczy.
— Dziewięć rzeczy, wykrzyknął Birotteau. Jakto! znajdują się we włosie metale i oleje? abym uwierzył, trzeba było, aby pan, człowiek którego czczę, powiedział mi to. To nadzwyczajne! Bóg jest wielki, panie Vauquelin.
— Włos jest produktem organu mieszkowatego, ciągnął wielki chemik, rodzaju kieszonki otwartej na dwóch końcach: przez jeden, ma ona styczność z nerwami i naczyniami, przez drugą wychodzi włos. Wedle niektórych kolegów, między innymi wedle pana de Blainville, włos jest martwą częścią, uprzątnięcia z tej kieszonki lub jamy, którą wypełnia soczysta substancja.
— To coś tak niby rdzeń w patyku, wykrzyknął Popinot, którego olejkarz kopnął lekko.
Vauquelin uśmiechnął się.
— Zdolny chłopak, nieprawdaż? rzekł wówczas Cezar, spoglądając na Popinota. Ale, proszę pana, jeżeli włosy są martwo urodzone, niepodobieństwem jest ożywić je, jesteśmy zgubieni! prospekt jest bez sensu; nie wie pan, jaka publiczność zabawna, niesposób powiedzieć jej...
— Że ma śmietnik na głowie, rzekł Popinot, chcąc jeszcze rozśmieszyć chemika.
— Katakumby wiszące, odparł chemik, podejmując żart.
— A ja już kupiłem orzechy, wykrzyknął Birotteau, wrażliwy na stratę w handlu. Czemuż tedy sprzedają te...
— Niech się pan uspokoi, rzekł Vauquelin z uśmiechem, widzę że chodzi o jakiś sekret przeciw wypadaniu lub siwieniu włosów. Posłuchaj pan, oto moje zdanie w tej kwestji w duchu wszystkich moich prac.
Tutaj, Popinot nastawił uszy, niby wystraszony zając.
— Odbarwienie tej substancji martwej lub żywej, jest, wedle mnie, spowodowane zatamowaniem wydzielania barwnika, coby tłumaczyło, w jaki sposób, w zimnym klimacie, sierść zwierząt o pięknym włosie blednie i bieleje w ciągu zimy.
— Aha! rzekł Popinot.
— Jasne jest, rzekł Vauquelin, iż skazy w uwłosieniu powstają pod wpływem nagłych zmian w temperaturze atmosferycznej.
— Sferycznej, Popinot, zapamiętaj, zapamiętaj, zawołał Cezar.
— Tak, rzekł Vauquelin, pod wpływem kolejnego ciepła i zimna, lub fenomenów wewnętrznych które wywierają ten sam skutek. I tak, prawdopodobnie, migreny i dolegliwości cefalalgiczne pochłaniają, rozpraszają, lub przemieszczają fluidy rodzajne. Wnętrzne obchodzi lekarzy. Co do działania zewnątrz, wchodzą w grę wasze kosmetyki.
— Och, panie, rzekł Birotteau, wraca mi pan życie. Zamierzałem puścić w handel olej z orzechów, w tej myśli, iż starożytni posługiwali się oliwą na włosy, starożytni zaś są starożytni, jestem zdania Boileau. Czemu atleci namaszczali...
— Oliwa zwykła tyleż jest warta co olej z orzechów, rzekł Vauquelin, który nie słuchał Cezara. Wszelka oliwa jest dobra, aby uchronić cebulkę od szkodliwych wpływów. Może pan ma słuszność: olej z orzechów posiada, mówił mi Dupuytren, składnik tonizujący. Postaram się zbadać różnice jakie istnieją między olejem buku, rzepaku, oliwy, orzecha, etc.
— Nie omyliłem się tedy, rzekł Birotteau z tryumfem, spotkałem się z wielkim człowiekiem. Makassar leży! Makassar, proszę pana, to kosmetyk, który dają, to jest sprzedają i sprzedają drogo, aby pobudzić porost włosów.
— Drogi panie Birotteau, rzekł Vauquelin, ani dwie uncje oliwy nie przybyły z Makassar do Europy. Oliwa makassarska nie ma najmniejszego działania na porost, ale Malajki kupują ją na wagę złota z powodu jej ochronnego wpływu na włosy, nie wiedząc iż oliwa z wieloryba jest równie dobra. Żadna siła, ani chemiczna ani boska...
— Och! boska... niech pan tego nie mówi, panie Vauquelin.
— Ależ, drogi panie, pierwsze prawo jakiego Bóg przestrzega, to aby być konsekwentnym z sobą samym; bez jedności niema potęgi...
— A, z tego punktu widzenia...
— Żadna siła nie jest w stanie wywołać porostu włosów u człowieka łysego, tak jak nigdy nie potrafi pan, bez niebezpieczeństwa, ubarwić włosów rudych lub siwych; ale, zachwalając używanie oliwy, nie popełnisz pan żadnego błędu, żadnego kłamstwa, i myślę że ci którzy się nią posłużą, zdołają zachować włosy.
— Czy sądzi pan, iż Królewska Akademja Nauk zechce zatwierdzić...
— Och! niema w tem żadnego odkrycia, rzekł Vauquelin. Zresztą, szarlatani tak nadużyli imienia Akademji, że niewiele-by to pana posunęło naprzód. Sumienie nie pozwala mi uważać oliwy z orzechów za cud...
— Jaki byłby najlepszy sposób wydobywania jej? przez wywar czy przez ucisk?
— Przez ucisk między dwiema gorącemi płytami uzyska się więcej oliwy; natomiast, jeżeli płyty będą zimne, otrzyma się ją w lepszym gatunku. Trzeba ją stosować, rzekł Vauquelin z dobrocią, na samą skórę, nie zaś pocierać nią włosy, inaczej cel byłby chybiony.
— Zapamiętaj to sobie, Popinot, rzekł Birotteau w zapale który rozpłomieniał mu twarz. Widzi pan, panie profesorze, młodego człowieka, który policzy ten dzień między najpiękniejsze dni swego życia. Znał pana, czcił, nim pana ujrzał na oczy. Och! często jest o panu mowa w moim domu; imię, które jest zawsze w sercach, często zjawia się na ustach. Żona moja, córka i ja, modlimy się za pana codzień jak za swego dobroczyńcę.
— To za wiele za taką drobnostkę, rzekł Vauquelin, zakłopotany obfitą w słowa wdzięcznością olejkarza.
— Ta, ta, ta! rzekł Birotteau, nie może mi pan zabronić kochać pana, skoro pan nie chce nic przyjąć odemnie. Jest pan jak słońce, daje pan światło, a ci których oświecasz, nie mogą ci nic oddać.
Uczony uśmiechnął się; wstał, olejkarz i Popinot wstali również.
— Patrz, Anzelmie, przyjrzyj się dobrze temu gabinetowi. Pozwoli pan, panie profesorze? pańskie chwile są tak kosztowne, że może już nie będzie tu więcej...
— I cóż, jak tam interesa, rzekł Vauquelin do Cezara, ostatecznie bowiem, jesteśmy dwaj przemysłowcy...
— Dosyć dobrze, proszę pana, rzekł Birotteau cofając się do jadalni, dokąd Vauquelin przeszedł za nim. Ale, aby puścić w ruch tę oliwę pod nazwą esencji Komagen, trzeba wielkich kapitałów...
— Esencja i Komagen, to strasznie krzyczące słowa. Niech pan nazwie swój kosmetyk Oliwą Birotteau. Jeżeli pan nie chce wysuwać swego nazwiska, weź pan inne. Ale co to!... Madonna Drezdeńska. A, panie Birotteau, chce pan abyśmy się rozstali w niezgodzie.
— Panie Vauquelin, rzekł olejkarz ujmując ręce chemika, całą wartością tego unikatu jest wytrwałość, jaką włożyłem w jego poszukiwanie. Trzeba było przetrząsnąć całe Niemcy, aby znaleźć Madonnę na papierze chińskim, z pierwszego tuzina; wiedziałem że pan jej sobie życzy, zatrudnienia nie pozwalały panu za tem chodzić, byłem pańskim komiwojażerem. Niech pan przyjmie tedy, nie lichą rycinę, ale starania, troskę, zabiegi i pamięć, które dowodzą bezwzględnego oddania. Byłbym chciał, aby pan życzył sobie jakich substancyj którychby trzeba było szukać na dnie przepaści i powiedzieć panu: Oto są! Niech pan nie odmawia. Jest tyle prawdopodobieństwa iż pan zapomni o nas, niech pan pozwoli przeto postawić sobie przed oczami mnie, moją żonę, córkę, przyszłego zięcia, wszystkich... Powie pan sobie, patrząc na Madonnę: Są poczciwi ludzie, którzy o mnie myślą.
— Przyjmuję, rzekł Vauquelin.
Popinot i Birotteau otarli sobie oczy, tak byli wzruszeni akcentem dobroci, jaki włożył akademik w to słowo.
— Chce pan dopełnić miary swej łaskawości? rzekł olejkarz.
— O co idzie? rzekł Vauquelin.
— Podejmuję kilku przyjaciół... (podniósł się na piętach, przybierając wszakże minę pokorną...) zarówno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum, jak dla uczczenia mojej promocji do Legji honorowej...
— A!... rzekł Vauquelin zdziwiony.
— Być może, stałem się godny tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym, i walcząc za Burbonów na stopniach św. Rocha, 13-go Vendémiaire, gdzie odniosłem ranę z rąk Napoleona. Żona moja wydaje bal w Niedzielę, za trzy tygodnie, niech pan zechce przybyć. Niech nam pan uczyni ten zaszczyt, aby spożyć z nami obiad w tym dniu. Dla mnie, będzie to znaczyło dwa razy otrzymać krzyż. Napiszę do pana zawczasu z przypomnieniem.
— Więc dobrze, chętnie, rzekł Vauquelin.
— Serce mi rośnie z przyjemności, wykrzyknął olejkarz na ulicy. Przyjdzie do nas. Lękam się, iż zapomnę tego co nam powiedział, ty pamiętasz, Popinot?
— Tak, panie, i za dwadzieścia lat jeszcze będę pamiętał.
— Wielki człowiek! co za spojrzenie i co za przenikliwość! rzekł Birotteau. Hehe! tem prosto umie trafić do celu; od pierwszego słowa odgadł naszą myśl i dał mam sposób położenia olejku Makassar. A! nic nie może wywołać porostu włosów; kłamiesz, mości Makassar! Popinot, mamy w rękach majątek. Zatem, jutro, o siódmej, bądźmy w fabryce, przyjdą orzechy i sporządzimy oliwę, dobrze mu bowiem gadać że wszelka oliwa jest dobra, bylibyśmy zgubieni gdyby publiczność to wiedziała. Gdyby nie wchodziło w naszą esencję trochę orzecha i trochę zapachu, pod jakim pozorem moglibyśmy ją sprzedawać po trzy lub cztery franki za cztery uncje?
— Otrzymał pan krzyż Legji! rzekł Popinot. Cóż za chwała dla...
— Dla kupiectwa, nieprawdaż, moje dziecko?
Tryumfalna mina Cezara Birotteau, pewnego fortuny, zwróciła uwagę subjektów, którzy dawali sobie znaki porozumiewawcze, wyprawa bowiem powozem, strój kasjera i pryncypała pchnęły ich w najbardziej fantastyczne domysły. Zadowolenie Cezara i Anzelma, zdradzające się w dyplomatycznie wymienionych spojrzeniach, wzrok pełen nadziei jaki Popinot skierował parę razy na Cezarynę, zwiastowały jakiś ważny wypadek i potwierdzały domysły subjektów. W tem życiu pracowitem i niemal klasztornem, najdrobniejsze wypadki nabierały wagi, jaką ma dla więźnia najmniejsze zajście w murach jego kaźni. Zachowanie pani Cezarowej, która, na olimpijskie spojrzenie męża, odpowiadała gestem powątpiewania, zdradzało nowe przedsięwzięcie, w zwyczajnym czasie bowiem, pani Cezarowa byłaby zadowolona, ona, którą powodzenie każdego szczegółu przejmowało radością. Osobliwym trafem, wpływ dzienny sięgał sześciu tysięcy; zapłacono parę dawnych rachunków.
Jadalnia i kuchnia, z oknem na małe podwórko i oddzielona od jadalni kurytarzem na który wychodziły schodki znajdujące się w rogu pokoju za sklepem, mieściły się w antresoli, tam gdzie niegdyś było mieszkanie Cezara i Konstancji; toteż, jadalnia, w której spłynął miodowy miesiąc, miała wygląd saloniku. Przez czas obiadu, Raguet, zaufany chłopiec, pilnował magazynu, ale w chwili deseru subjekci schodzili do sklepu, Cezar zaś, żona jego i córka kończyli obiad przy kominku. Zwyczaj ten przekazali mu Ragonowie, u których dawne zwyczaje i obyczaje kupiectwa, zawsze trwające w mocy, utrzymywały między nimi a subjektami olbrzymi dystans, jaki niegdyś istniał pomiędzy majstrem a czeladnikiem. Cezaryna lub Konstancja przyrządzała wówczas perfumiarzowi filżankę kawy, którą wypijał siedząc w berżerce przy ogniu. Przez tę godzinę, Cezar opowiadał żonie drobne wypadki dnia, co widział w Paryżu, co się działo w dzielnicy Temple, trudności fabrykacji.
— Kotuśko, rzekł skoro subjekci zeszli do magazynu, oto niewątpliwie najważniejsze dni naszego życia! Orzechy zakupione, prasa hydrauliczna gotowa do puszczenia w ruch, sprawa gruntów ubita. Masz, schowaj dobrze ten przekaz na bank, rzekł oddając jej bon Pilleraulta. Przeróbka apartamentu postanowiona, mieszkanie rozszerzone. Mój Boże, widziałem dziś rano człowieka bardzo osobliwego! I opowiedział wizytę u pana Molineux.
— Widzę, odparła żona przerywając w połowie, że zadłużyłeś się na dwieście tysięcy.
— To prawda, żonusiu, rzekł kupiec z udaną pokorą. Jak my to spłacimy, dobry Boże? nie można przecież za nic liczyć gruntów koło św. Magdaleny, mających stać się kiedyś najpiękniejszą dzielnicą Paryża.
— Kiedyś, Cezarze.
— Niestety, rzekł ciągnąc dalej żart, moje trzy ósme będą warte miljon dopiero za sześć lat. I jak tu spłacić dwieście tysięcy franków? podjął Cezar z gestem przerażenia. Otóż, spłacimy je tem, rzekł, wydobywając z kieszeni orzech wzięty od pani Madou i starannie przechowany.
Pokazał orzech ujęty w dwa palce Cezarynie i Konstancji. Żona nie rzekła nic, ale Cezarynka, zaintrygowana, rzekła do ojca, podając mu kawę: — Jakto, papusiu, ty żartujesz?
Perfumiarz, zarówno jak subjekci, podchwycił w czasie obiadu spojrzenia Popinota na Cezarynę, chciał tedy rozjaśnić swoje podejrzenia.
— A więc, córuchno, ten orzech jest przyczyną przeobrażeń w domu. Od dziś wieczora, ubędzie ktoś pod naszym dachem.
Cezaryna spojrzała na ojca, jakgdyby chcąc powiedzieć: Co mnie to obchodzi?
— Popinot się wynosi.
Mimo że Cezar był miernym obserwatorem i mimo że przygotował ostatnie zdanie zarówno aby zastawić pułapkę córce co aby dojść do oznajmienia swojej kreacji, firmy POPINOT & SPÓŁKA, czułość ojcowska pozwoliła mu odgadnąć złożone uczucia, jakie wytrysły z serca córki, zakwitając różami na policzkach, na czole, i barwiąc oczy które spuściła. Cezar nabrał przekonania, iż między Cezaryną a Popinotem zaszła jakaś wymiana słów. Nic podobnego nie miało miejsca: tych dwoje dzieci porozumiało się, jak wszyscy nieśmiali kochankowie, nie rzekłszy ani słowa.
Niektórzy moraliści sądzą, iż miłość jest namiętnością najbardziej bezwolną, bezinteresowną, najmniej wyrachowaną ze wszystkich, z wyjątkiem oczywiście miłości macierzyńskiej. Mniemanie to zawiera gruby błąd. Jeżeli większość ludzi nie zna przyczyn które im każą kochać, wszelka sympatja fizyczna lub moralna oparta jest, mimo to, na rachubach, dokonanych przez myśl, uczucie, lub przez brutalny instynkt. Miłość jest to namiętność nawskroś egoistyczna. Pojęcie egoizmu mieści w sobie pojęcie głębokiej rachuby. Tak więc, dla każdego umysłu zważającego jedynie rezultaty, może wydać się, ma pierwszy rzut oka, nieprawdopodobnem lub szczególnem, aby tak piękna panna jak Cezaryna zajęła się biednym chłopczyną kulawym i rudym. Mimo to, zjawisko to jest w harmomji z arytmetyką mieszczańskich uczuć. Wytłómaczyć je, znaczy zdać sprawę z małżeństw, wciąż notowanych z jednakiem zdumieniem, a kojarzących rosłe, ładne kobiety z nikłymi mężczyznami, lub drobne, szpetne istoty z ładnymi chłopcami. Wszelki mężczyzna dotknięty jakąś ułomnością, kuternoga, kulas, garbus, osobliwa brzydota, plamy na policzkach, defekt Roguina i inne poczwarności niezależne od woli autorów, ma jedynie dwie drogi przed sobą: albo uczynić się groźnym, albo stać się niewypowiedzianie dobrym; nie wolno mu się wahać między pośredniemi stanami, zwyczajnemi dla reszty ludzi. W pierwszym wypadku, powstaje talent, genjusz, siła; człowiek budzi grozę jedynie potęgą złego, szacunek jedynie genjuszem, obawę niepomiernym dowcipem. W drugim wypadku, zjednywa sobie miłość, nagina się cudownie do kobiecych tyranji, i umie lepiej kochać niż ludzie nieskazitelnej struktury. Wychowany przez zacnych ludzi, przez Ragonów, przez wuja swego, sędziego Popinot, Anzelm, i dzięki swej niewinności i dzięki religijnym uczuciom, snadnie mógł okupić lekką skazę cielesną zaletami charakteru. Uderzeni tą skłonnością, która w młodości jest takim powabem, Konstancja i Cezar często wychwalali Anzelma przed Cezaryną. Małe pod innym względem, to stadło sklepikarzy było wielkie przymiotami duszy i rozumiało dobrze rzeczy serca. Pochwały te znalazły oddźwięk w młodej dziewczynie, która, mimo swej niewinności, wyczytała w czystych oczach Anzelma uczucie gwałtowne, zawsze pochlebne, jakikolwiek byłby wiek, stanowisko i postać wielbiciela. Młody Popinot z daleko większą racją niż urodziwy mężczyzna predystynowany był do tego aby ubóstwiać kobietę którą pokocha. Jeśli byłaby piękna, szalałby za nią do ostatniego tchu, miłość wlałaby weń ambicję, zabijałby się aby uczynić żonę szczęśliwą, oddałby jej władzę w domu, dobrowolnie wszedłby pod jarzmo. Tak myślała Cezaryna, mimowoli i może nie tak wyraźnie; ogarniała z lotu ptaka plony miłości i rozumowała przez porównanie; miała przed oczami szczęście matki, nie pragnęła innego życia, instynkt ukazywał jej w Anzelmie drugiego Cezara, uszlachetnionego wychowaniem, podobnie jak i ona. Wyobrażała sobie Popinota merem okręgu, i z upodobaniem widziała siebie kwestującą w parafji, jak matka u św. Rocha. Doszła w końcu do tego, iż przestała widzieć różnicę między lewą a prawą nogą Popinota, byłaby zdolna powiedzieć: — Czyż on kuleje? Lubiła tę źrenicę tak jasną, lubiła śledzić wrażenia jakie wzrok jej budził w tych oczach, które tryskały natychmiast wstydliwym ogniem i opuszczały się melancholijnie. Pierwszy dependent Roguina, posiadający owo przedwczesne doświadczenie jakie dają interesy, Aleksander Crottat, miał wejrzenie nawpół cyniczne, nawpół dobroduszne, które odpychało Cezarynę, już zrażoną banalnościami jego rozmowy. Milczenie Popinota zdradzało umysł łagodny, lubiła ten nawpół melancholijny uśmiech, jaki budziły w nim płaskie błahostki; głupstwa z których on się uśmiechał wzniecały natychmiast w niej jakąś odrazę, uśmiechali się lub zasmucali razem. Ta wyższość nie przeszkadzała Anzelmowi ostro chwytać się roboty; jego niezmęczony zapał podobał się Cezarynie; odgadywała, że, gdy inni subjekci mówili: „Cezaryna wyjdzie za dependenta pana Roguin“. Anzelm, biedny, kulawy i ryży, nie tracił nadziei uzyskania jej ręki. Wielka nadzieja dowodzi wielkiej miłości.
— Dokąd odchodzi? spytała Cezaryna ojca, siląc się przybrać obojętny wyraz twarzy.
— Otwiera sklep przy ulicy Pięciu Djamentów, i jazda! z pomocą bożą, rzekł Birotteau, którego-to wykrzyknika nie zrozumiała ani żona ani córka.
Kiedy Birotteau napotykał trudności natury moralnej, czynił tak jak owady w obliczu przeszkody, rzucał się na prawo lub na lewo; odmienił tedy rozmowę, obiecując sobie pomówić o Cezarynie z żoną.
— Opowiedziałem twoje obawy i poglądy co do Roguina wujowi: uśmiał się, rzekł do Konstancji.
— Nie powinieneś nigdy powtarzać tego co mówimy między sobą, wykrzyknęła Konstancja. Ten biedny Roguin jest może najzacniejszym człowiekiem w świecie, ma pięćdziesiąt ośm lat i nie myśli już pewnie o...
Urwała, widząc Cezarynę wsłuchaną bacznie i wskazała ją spojrzeniem Cezarowi.
— Dobrzem tedy zrobił, iż dobiłem sprawy, rzekł Birotteau.
— Ależ ty jesteś panem, odparła.
Cezar ujął żonę za ręce i ucałował ją w czoło. Ta odpowiedź była u niej zawsze milczącą zgodą na projekty męża.
— Chłopcy, wykrzyknął perfumiarz schodząc do magazynu i zwracając się do subjektów, zamykamy sklep o dziesiątej. Panowie, do roboty, chodzi o to, aby, w ciągu nocy, przenieść wszystkie meble z pierwszego piętra na drugie. Trzeba zwijać się co wlezie, aby zostawić jutro architektowi wolne pole.
— Popinot wyszedł bez mego zezwolenia, rzekł Cezar, nie widząc Anzelma. A prawda, on tu nie nocuje, zapomniałem. Poszedł — pomyślał — albo spisać poglądy pana Vauquelin, albo wynająć sklep.
— Znamy przyczynę tej przeprowadzki, rzekł Celestyn, mówiąc w imieniu dwóch innych subjektów i Ragueta, ugrupowanych za nim. Czy będzie nam wolno powinszować panu zaszczytu, który spływa na cały sklep... Popinot powiedział nam, że pan...
— Ano tak, moje dzieci, jestem kawalerem Legji... Toteż, nietylko z przyczyny oswobodzenia terytorjum, ale też dla uczczenia mego odznaczenia, podejmujemy paru przyjaciół. Być może, stałem się godny tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za sprawę królewską, której broniłem... w waszym wieku, na stopniach św. Rocha, 13-go Vendémiaire; i, na honor, Napoleon, zwany cesarzem, zranił mnie! Do tego zraniono mnie w udo, pani Ragon mnie opatrywała. Bądźcie chwatami, a nagroda was nie minie. Oto, moje dzieci, jak niema złego coby na dobre nie wyszło.
— Już się nie będą bili na ulicach, rzekł Celestyn.
— Miejmy nadzieję, rzekł Cezar, który skorzystał ze sposobności aby wypalić kazanie subjektom, a zakończył je zaproszeniem.
Perspektywa balu ożywiła trzech subjektów, Ragueta i Wirginię zapałem, który dał im zręczność ekwilibrystów. Chodzili tam i z powrotem po schodach, nic nie tłukąc ani nie wywracając. O trzeciej rano ukończono przeprowadzkę. Cezar z żoną spali na drugiem piętrze. Pokój Popinota przeszedł na Celestyna i na drugiego subjekta. Trzecie piętro obrócono na tymczasowy skład mebli.
Opanowany tym magnetycznym żarem wytworzonym przez napływ fluidu nerwowego i zmieniającym przeponę w gorejące ognisko u ludzi ambitnych lub zakochanych pobudzonych wielkimi zamiarami, Popinot, tak łagodny i spokojny, parskał niby rasowy koń przed wyścigiem, kiedy znalazł się w sklepie wstawszy od stołu.
— Co tobie? spytał Celestyn.
— Cóż za dzień, mój drogi! idę na swoje, a pan Cezar otrzymał Legję.
— Masz szczęście, chłopcze, pryncypał ci pomaga, wykrzyknął Celestyn.
Popinot nie odpowiedział, znikł niby gnany wściekłym wichrem powodzenia.
— Och! szczęśliwy, rzekł, do sąsiada sprawdzającego etykietki, subjekt zatrudniony układaniem tuzinami rękawiczek; pryncypał spostrzegł że Popinot robi słodkie oczy do panny Cezaryny, a że pryncypał jest bardzo szczwany, pozbywa się Anzelma z domu; trudno byłoby mu go odrzucić, niby przez wzgląd na rodzinę. Celestyn bierze tę sztuczkę za szlachetność.
Popinot minął ulicę św. Honorjusza i biegł dalej aby dopaść młodego człowieka, w którym kupieckie jasnowidztwo Anzelma wskazywało mu główne narzędzie fortuny. Sędzia Popinot oddał ważną przysługę najzręczniejszemu komiwojażerowi paryskiemu, któremu tryumfalna wymowa i sprężystość zjednały później przydomek Znakomity. Oddany specjalnie kapeluszom i artykułom paryskim, ten król wojażerów nazywał się jeszcze krótko i poprostu Gaudissart[12]. W dwudziestu dwóch latach, odznaczał się już potęgą swego handlowego magnetyzmu. Wówczas szczupły, z okiem wesołem, wyrazistą twarzą, z niezmordowaną pamięcią, rzutem oka zdolnym odgadnąć upodobania każdego, wart był być tem, czem stał się później, królem komiwojażerów, Francuzem w pełni tego wyrazu. Kilka dni wprzódy, Popinot spotkał Gaudissarta, który mówił, że jest na wyjezdnem; nadzieja iż zastanie go jeszcze w Paryżu pchnęła tedy zakochanego młodzieńca w ulicę des Deux Ecus, gdzie dowiedział się że Gaudissart zatrzymał już miejsce w dyliżansie. Aby pożegnać się z kochaną stolicą, Gaudissart poszedł zobaczyć nową sztukę w Wodewilu: Popinot postanowił nań czekać. Powierzyć lokatę olejku orzechowego temu nieocenionemu patronowi wymysłów kupiectwa, już rozrywanemu przez najbogatsze firmy, czyż nie znaczyło zrobić krok siedmiomilowych butów ku fortunie? Popinot miał w ręku Gaudissarta. Komiwojażer, tak biegły w motaniu ludzi najbardziej opornych, drobnych prowincjonalnych kupców, dał się wplątać w pierwsze sprzysiężenie uknute przeciw Burbonom po Stu Dniach. Gaudissart, któremu swoboda i ruch były nieodzowne, znalazł się w więzieniu pod brzemieniem najcięższego oskarżenia. Sędzia Popinot, któremu powierzono śledztwo, wyłączył Gaudissarta ze sprawy, oceniwszy, iż jedynie nierozwaga młokosa wplątała go w tę awanturę. Gdyby, na miejscu Popinota, znalazł się sędzia żądny przypodobania się władzy lub zaciekły w rojalizmie, nieszczęsny kupczyk poszedłby na rusztowanie.
Gaudissart, przekonany iż zawdzięczał życie sędziemu śledczemu, był w rozpaczy, iż nie ma sposobu okazania wdzięczności swemu zbawcy. Nie mogąc dziękować sędziemu za to iż postąpił wedle sumienia, udał się do Ragonów, aby się zdeklarować jako oddany ciałem i duszą wszystkim Popinotom.
Czekając nań, Popinot poszedł oczywiście obejrzeć jeszcze raz swój sklep i spytać o adres właściciela, aby traktować o najem. Błądząc w ciemnym labiryncie wielkiej Hali, myśląc o środkach szybkiego sukcesu, Popinot pochwycił, na ulicy Aubry-le Boucher, wyjątkową i dobrze wróżącą okazję, którą spodziewał się uraczyć Cezara nazajutrz. Czatując na straży u bramy Hotelu Handlowego, Popinot usłyszał, około północy, w oddalach ulicy de Grenelle, finał wodewilu nucony przez Gaudissarta, z akompanjamentem charakterystycznie wleczonej laski.
— Panie, rzekł Anzelm, wynurzając się z bramy i pokazując się nagle, dwa słowa?
— Jedenaście, jeżeli pan sobie życzy, rzekł komiwojażer, podnosząc wypełnioną ołowiem laskę na napastnika.
— Jestem Popinot, rzekł biedny Anzelm.
— Wystarczy, rzekł Gaudissart, poznając go. Czego panu trzeba? pieniędzy? chwilowo są na urlopie, ale znajdą się dla pana. Mej dłoni do pojedynku? jestem do usług, od pięty aż do ciemienia:

To on, to on,
Francuskiej armji dzielny syn!

— Niech pan pójdzie pomówić ze mną dziesięć minut, nie u pana, mógłby nas kto usłyszeć, ale na wybrzeżu, o tej godzinie niema nikogo, rzekł Popinot. Chodzi o rzecz poważną.
— Pali się, chodźmy zatem!
W dziesięć minut, Gaudissart, wtajemniczony w sekrety Popinota, poznał ich wagę.

Stawajcie, olejkarze, przekupnie, fryzjerzy!

wykrzyknął Gaudissart, przedrzeźniając Lafona w roli Cyda. Chwycę za gardło wszystkich kramarzy Francji i Nawary! Och! mam myśl! Miałem jechać, zostaję, i wezmę zastępstwo całej perfumerji francuskiej.
— Naco?
— Aby zdławić twoich rywali, niewiniątko! Mając ich komisy, mogę utopić w oliwie ich przewrotne kosmetyki, zachwalając i lokując jedynie twoje. Bajeczna sztuczka komiwojażerska! Haha! my jesteśmy dyplomaci handlu! Sławne! Co do pańskiego prospektu, biorę go na siebie. Mam przyjaciela od dzieciństwa, Antosia Finot[13], syna kapelusznika z ulicy du Coq; jego stary pchnął mnie pierwszy w pracę w kapeluszach, Antoś, który ma olej w głowie (wycisnął go ze wszystkich głów które zdobił jego ojciec), robi w literaturze, obrabia małe teatrzyki w Kurjerze teatralnym. Ojciec jego, stara ryfa mająca wszelkie przyczyny potemu aby nie lubić mózgu, nie wierzy w mózg; niepodobna mu wytłómaczyć, że inteligencja — to dobry towar, zna się tylko na swoim filcu. Stary Finot bierze młodego Finot głodem. Antoś, człowiek zdolny, zresztą mój przyjaciel — a ja przestaję z głupcami jedynie handlowo — zatem, Finot robi reklamy dla Wiernego Pasterza, który płaci, gdy dzienniki, w których zaharowuje się na śmierć, karmią go powietrzem. Ależ oni tam są zawistni w tym interesie! To tak jak w artykułach paryskich. Finot miał wspaniałą komedję w jednym akcie dla panny Mars, najbajeczniejszej z bajecznych, o, za tą to przepadam! i ot, aby widzieć swe dzieło ma scenie, zmuszony był je oddać do Gaité. Antoś rozumie się na prospekcie, chwyta w lot idee kupca, nie jest hardy, wysmaży nam cudny prospekcik gratis. Mój Boże, szklaneczka ponczu, parę ciastek i rzecz wyrównana; bo słuchaj, Popinot, żadnych figlów: jadę bez procentu i kosztów, twoi konkurenci zapłacą, urządzę ich! Zrozummy się dobrze. Dla mnie, sukces jest tutaj rzeczą honorową. Nagrodą moją będzie być drużbą na twoim ślubie. Pojadę do Włoch, do Niemiec, do Anglji! Zabieram z sobą afisze we wszystkich językach, rozlepiam je wszędzie, po wsiach, u bram kościołów, we wszystkich widocznych punktach które znam w prowincjonalnych metropoljach! Będzie błyszczeć, płonąć ta oliwa, znajdzie się na wszystkich głowach. Będziesz miał swoją Cezarynę, albo ja nie będę się nazywał WIELKI! miano, które dał mi papa Finot, za to żem wprowadził w modę jego szare kapelusze. Sprzedając twoją oliwę, zostaję przy moim fachu: głowie ludzkiej; oliwa i kapelusz znane są z tego że konserwują uwłosienie publiczne.
Popinot wrócił do ciotki, gdzie miał nocować, w takiej gorączce, wywołanej przewidywaniem sukcesu, iż ulice zdały mu się rynsztokami oliwy. Spał mało, śniło mu się iż włosy rosną mu jak szalone, i ujrzał dwa anioły, które rozwijały, niby w melodramacie, wstęgę z napisem: Oliwa Cezaryjska. Obudził się, przypominając sobie sen i postanowił nazwać w ten sposób oliwę z orzechów, uważając kaprys snu za rozkaz niebios.
Cezar i Popinot znaleźli się w pracowni na przedmieściu du Temple o wiele przed nadejściem orzechów; oczekując transportu pani Madou, Popinot opowiedział tryumfalnie swój pakt z Gaudissartem.
— Mamy wielkiego Gaudissarta, jesteśmy miljonerami, wykrzyknął perfumiarz, podając rękę swemu kasjerowi, z miną jaką musiał mieć Ludwik XIV przyjmując marszałka de Villars za powrotem z Denain.
— Mamy i coś więcej, rzekł szczęśliwy subjekt, wyjmując flaszeczkę o kształcie spłaszczonym nakształt dyni, z żeberkami; znalazłem dziesięć tysięcy podobnych, zrobionych, gotowych, po cztery su z półrocznym terminem.
— Anzelmie, rzekł Birotteau przyglądając się cudacznej formie flakonu, wczoraj (przybrał ton poważny) w Tuillerjach, tak, nie dawniej jak wczoraj, powiedziałeś; „Zwyciężę“. Dziś ja powiadam tobie: „Zwyciężysz!“ Cztery su! półroczny termin! Oryginalna forma! Makassar jest wywrotny, cóż za sztych zadany olejkowi Makassar! Czym dobrze zrobił, zagarniając jedyne orzechy jakie istnieją w Paryżu! Gdzieżeś ty znalazł te flakony?
— Czekałem na spotkanie z Gaudissartem i wałęsałem się...
— Jak ja niegdyś, wykrzyknął Birotteau.
— Przechodząc ulicą Aubry-le-Boucher, naraz, u hurtownego szklarza, dostawcy kul szklanych i kloszów, który ma olbrzymie magazyny, widzę ten flakon... Och! przeszył mi oczy niby błysk światła, jakiś głos krzyknął mi: Mam!
— Urodzony kupiec! dostanie moją córkę, mruknął Cezar.
— Wchodzę, i widzę tysiące tych flakonów w skrzyniach.
— Zapytujesz o nie!
— Ma mnie pan za takiego durnia! wykrzyknął boleśnie Anzelm.
— Urodzony kupiec, powtórzył Birotteau.
— Pytam o klosze na małe Jezuski z wosku. Targując klosze, ganię mimochodem kształt tych flakonów. Przywiedziony do generalnej spowiedzi, kupiec, od słowa do słowa, wyznaje, że Faille i Bouchot, którzy dopiero co zgłosili upadłość, mieli wypuścić jakiś kosmetyk i chcieli flakonów o dziwacznej formie; nie ufał im, żądał połowy w gotówce; Faille i Bouchot, w nadziei powodzenia, wykładają pieniądze, bankructwo wybucha podczas fabrykacji, syndycy, zmuszeni do zapłaty, ugodzili się zostawiając mu flakony i zadatek jako odszkodowanie za towar uznany jako śmieszny i niepodobny do zbycia. Flakony kosztują go po ośm su, byłby szczęśliwy gdyby je zdołał spuścić po cztery, Bóg wie jak długo będzie mu zalegać w magazynie forma która niema obiegu. — Podejmie się pan dostarczać ich po dziesięć tysięcy, po cztery su? mogę panu pozbyć pańskie flakony, jestem subjektem u pana Birotteau. I biorę go, chwytam, ugniatam, podgrzewam, i mamy go.
— Cztery su, rzekł Birotteau. Czy wiesz, że będziemy mogli wypuścić oliwę po trzy franki i zarobić trzydzieści su, odstępując dwadzieścia detalistom?
Oliwa Cezaryjska! wykrzyknął Popinot.
— Oliwa Cezaryjska?... A, pan supirant chce zarazem pochlebić ojcu i córce! Więc dobrze, niech będzie, godzę się na Oliwę Cezaryjską! Cezarowie posiadali świat, musieli mieć wspaniałe włosy.
— Cezar był łysy, rzekł Popinot.
— Ponieważ nie używał naszej oliwy, powiedzą! Trzy franki, oliwa Cezaryjska, Makassar kosztuje dwa razy tyle. Gaudissart jest w tem, będziemy mieli sto tysięcy w ciągu roku, opodatkujemy wszystkie szanujące się głowy po dwanaście flakonów na rok, ośmnaście franków. Powiedzmy ośmnaście tysięcy głów? sto ośmdziesiąt tysięcy franków. Jesteśmy miljonerami.
Skoro orzechy przybyły, Raguet, robotnicy, Popinot, Cezar, obłuskali ich dostateczną ilość; przed czwartą zebrało się parę funtów oliwy. Popinot poszedł przedstawić produkt Vauquelinowi, który podarował Popinotowi przepis mięszania esencji orzechowej z mniej kosztownemi ciałami oleinowemi oraz nadania jej zapachu. Popinot poczynił natychmiast kroki aby uzyskać patent wynalazku i udoskonalenia. Oddany Gaudissart pożyczył mu pieniędzy na należność skarbową, młodzieniec bowiem miał tę ambicję, aby pokryć do połowy koszta instalacji.
Pomyślność przynosi z sobą pijaństwo, któremu ludzie słabi nie umieją się obronić. Podniecenie to miało rezultat łatwy do przewidzenia. Zjawił się Grindot, przedstawił kolorowany szkic rozkosznego wnętrza wraz z umeblowaniem. Birotteau, oczarowany, zgodził się na wszystko. Natychmiast murarze zadali pierwszy cios oskarda, pod którym jęknął dom i — Konstancja. Malarz pokojowy, pan Lourdois, bardzo bogaty przedsiębiorca, który zachęcał aby niczego nie żałować, bąknął o złoceniach w salonie. Słysząc to, Konstancja wkroczyła.
— Panie Lourdois, rzekła, ma pan trzydzieści tysięcy funtów renty, mieszka pan w swoim domu, może pan tam robić co się panu podoba; ale my...
— Pani, przemysł powinien błyszczeć i nie dać się przygniatać arystokracji. Zresztą, pan Birotteau zajmuje stanowisko w rządzie, jest na świeczniku...
— Tak, ale jeszcze jest w sklepie, rzekła Konstancja wobec subjektów i kilku osób które jej słuchały; ani ja, ani on, ani jego przyjaciele, ani wrogowie nie zapomną o tem.
Birotteau podniósł się ma końcach palców, opadając na pięty na kilka zawodów, z rękami skrzyżowanemi z tyłu.
— Żona ma słuszność, rzekł. Pozostaniemy skromni w pomyślności. Zresztą, dopóki człowiek jest w handlu, powinien być ostrożny w wydatkach, umiarkowany w zbytku, prawo nakłada nań ten obowiązek, nie powinien się posuwać do nadmiernych wydatków. Gdyby powiększenie mego lokalu i jego ozdobienie przekraczało granice, byłby to z mej strony nierozsądek, za który sambyś mnie potępił, Lourdois. Dzielnica ma oczy wlepione we mnie; ludzie, którym się powiodło, budzą zazdrość, zawiść! Och! dowiesz się o tem niedługo, młody człowieku; jeśli nas spotwarzają, nie dostarczajmyż przynajmniej prawa do obmowy.
— Ani potwarz, ani obmowa nie mogą pana dosięgnąć, rzekł Lourdois, jest pan w położeniu zupełnie wyjątkowem, a masz takie doświadczenie w interesach, że umiesz skalkulować swoje przedsięwzięcia. Jesteś pan co się zowie tęgi gracz.
— To prawda, mam trochę doświadczenia... Wiesz pan, jaki cel ma ta przebudowa? Jeżeli obstaję przy wysokiem penale w razie niedotrzymania terminu, to dlatego, że...
— Nie.
— A zatem, oboje z żoną podejmujemy kilku przyjaciół, zarowno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum, jak dla uczczenia mojej promocji do krzyża Legji honorowej.
— Co! co! rzekł Lourdois, dali panu krzyż?
— Tak; może stałem się godnym tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za sprawę królewską 13-Vendémiaire pod św. Rochem, gdzie otrzymałem ranę z rąk Napoleona. Przyjdź pan z szanowną małżonką i z córeczką...
— Niezmierniem obowiązany za honor jaki mi pan czyni, rzekł zacięty liberał Lourdois. Ale pan jesteś filut, ojczulku Birotteau; chcesz być pewnym że nie chybię słowa i dlatego mnie zapraszasz. Dobrze więc! wezmę najtęższych robotników, rozpalimy piekielny ogień aby wysuszyć malowania; mamy sekrety potemu, niesposób tańczyć w oparach wydzielanych przez mury. Przewerniksuje się, aby odjąć wszelki zapach.
W trzy dni później, kupiectwo całej dzielnicy poruszone było zapowiedzią balu, jaki gotował Birotteau. Każdy mógł widzieć zresztą rusztowania jakich wymagało szybkie przeobrażenie schodów, kwadratowe rury drewniane któremi zsypywano gruz do wozów stojących przed domem. Widok skrzętnych robotników, którzy pracowali przy pochodniach (byli robotnicy dzienni i nocni) zatrzymywał gapiów i przechodniów na ulicy; opierając się na tych przygotowaniach, opinja dzielnicy wróżyła olbrzymie przepychy.
W niedzielę naznaczoną na dobicie sprawy, oboje państwo Ragon, wuj Pillerault, przyszli koło czwartej, po nieszporach. Ze względu na stan mieszkania, powiadał Cezar, nie mógł w ten dzień zaprosić nikogo więcej poza Claparonem, Aleksandrem Crottat i Roguinem. Rejent przyniósł Journal des Debats, w którym pan de La Billardière postarał się o umieszczenie następującego artykuliku:

„Dowiadujemy się, iż oswobodzenie terytorjum będzie obchodzone z entuzjazmem w całej Francji. W Paryżu zwłaszcza, członkowie ciała municypalnego uczuli, że nadeszła chwila aby przywrócić stolicy ów blask, jaki, przez poczucie godności, ustał podczas obcej okupacji. Każdy z merów i wicemerów zamierza wydać bal, zima zatem zapowiada się świetnie; ten ruch narodowy pociągnie za sobą przykłady. Wśród wielu uroczystości jakie się gotują, wielkie zainteresowanie budzi bal u pana Birotteau, mianowanego kawalerem Legji honorowej i tak znanego ze swego poświęcenia dla sprawy królewskiej. Pan Birotteau, zraniony w potyczce pod św. Rochem, 13-go Vendémiaire, i jeden z najbardziej szanowanych sędziów konsularnych, z podwójnego tytułu zasłużył na to odznaczenie“.
— Jak dzisiaj dobrze piszą, wykrzyknął Cezar. Mówią o nas w dziennikach, wujaszku, rzekł do Pilleraulta.
— No i co stąd? odparł wuj, któremu ten dziennik był szczególnie antypatyczny.
— Dużo nam właśnie pomoże ten artykuł w sprzedaży Kremu sułtanek i Wody karminowej! rzekła pocichu pani Cezarowa do pani Ragon, nie podzielając upojenia męża.
Pani Ragon, wysoka, sucha i pomarszczona, z ostrym nosem, wązkiemi wargami, miała wygląd fałszywej margrabiny dawnego dworu. Oczy jej okalała szeroka obwódka, jak oczy starych kobiet które przeszły wiele zgryzot. Zachowanie, surowe i godne mimo że uprzejme, budziło szacunek. Miała zresztą w sobie coś uderzającego, co ściąga uwagę nie budząc śmiechu; tłómaczył to jej strój, jej obejście. Nosiła mitenki, chodziła o każdej porze z wysoką umbrelką, podobną do tej jakiej używała Marja Antonina w Trianon; suknia, w ulubionym jej kolorze blado brunatnym, zwanym kolorem zwiędłych liści, rozpościerała się w biodrach fałdami niepodobnymi do naśladowania, których sekret dawne matrony uniosły z sobą. Zachowała czarną mantylkę przybraną czarnemi koronkami w wielkie kwadratowe oczka; starożytne jej czepki miały wdzięk przypominający ażury starych rzeźbionych ram. Zażywała tabakę z tą nienaganną czystością i czyniąc te ruchy, jakie mogą sobie przypomnieć młodzi ludzie, którzy mieli szczęście oglądać swoje ciotki i babki, jak kładą uroczyście na stole złotą tabakierkę, strzepując ziarnka tabaki rozsypane na szalu.
Imć Ragon był to mały człowieczek, najwyżej pięciu stóp wzrostu, z twarzą dziadka do orzechów, w której widziało się tylko oczy, dwie wystające kości policzkowe, nos i brodę; bez zębów, zjadający połowę słów, w rozmowie dworny, pretensjonalny i uśmiechający się stale uśmiechem jaki przybierał na powitanie pięknych dam, sprowadzanych niegdyś przez rozmaite przypadki do drzwi jego sklepu. Puder rysował na jego czaszce śnieżny półksiężyc starannie wygracowany, objęty dwoma skrzydełkami, które rozdzielał mały ogonek przepasany wstążeczką. Nosił niebieski frak, białą kamizelkę, pludry i pończochy jedwabne, trzewiki o złotych klamrach, czarne jedwabne rękawiczki. Najwybitniejszym rysem jego charakteru było, iż, idąc ulicą, trzymał kapelusz w ręce. Wyglądał niby odźwierny Izby Parów, niby woźny Gabinetu Królewskiego, miał coś z tych ludzi którzy żyją w pobliżu jakiejś władzy i przejmują jej odblask, pozostając sami nikłą osobistością.
— I cóż! Birotteau, rzekł uroczystym tonem, czy żałujesz, mój chłopcze, że słuchałeś nas swojego czasu? Czyśmy kiedykolwiek wątpili o wdzięczności naszych ukochanych panów?
— Musisz być bardzo szczęśliwa, drogie dziecko, rzekła pani Ragon do pani Birotteau.
— Ależ tak, odparła piękna kupczyni, zawsze pod urokiem tej umbrelki, tych czepków w kształt motyla, obcisłych rękawów i chusteczki à la Julie, jakie nosiła pani Ragon.
— Cezarynka jest urocza. Pójdź tu, śliczne dziecię, rzekła swoim falsetem i protekcjonalnym tonikiem pani Ragon.
— Czy dobijemy sprawy przed obiadem? spytał wuj Pillerault.
— Oczekujemy pana Claparon, odparł Roguin, zostawiłem go przy tualecie.
— Panie Roguin, rzekł Cezar, uprzedził go pan, że jemy obiad w ciasnej antresoli?
— Była mu wspaniała przed szesnastu laty, szepnęła do siebie Konstancja.
— Pośród gruzu i robotników.
— Ba! zobaczycie państwo, to dobry chłopiec, wcale nie wymagający.
— Postawiłem Ragueta na straży w sklepie, już nie przechodzi się przez bramę; widział pan, wszystko wyburzone, rzekł Cezar do rejenta.
— Czemu nie przyprowadziła pani siostrzeńca? rzekł Pillerault do pani Ragon.
— Czy przyjdzie pan Anzelm? spytała Cezaryna.
— Nie, moje serce, rzekła pani Ragon. Anzelm pracuje, drogie dziecko, do upadłego. Ta ulica bez słońca i powietrza, ta cuchnąca ulica Pięciu Djamentów przeraża mnie; ściek jest zawsze niebieski, zielony lub czarny. Boję się aby tego zdrowiem nie przypłacił. Ale, kiedy młodym ludziom utkwi coś w głowie... rzekła do Cezaryny, czyniąc gest, który tłómaczył głowę jako serce.
— Wynajął już tedy? spytał Cezar.
— Wczoraj, u rejenta, odparł Ragon. Uzyskał ośmnaście lat najmu, ale żądają za pół roku z góry.
— I cóż, panie Ragon, czy pan zadowolony ze mnie, rzekł perfumiarz. Dałem mu w ręce sekret wynalazku... ba!
— Znamy cię, znamy, Cezarze, rzekł mały pan Ragon, ujmując ręce Cezara i ściskając je z uroczystą przyjaźnią.
Roguin nie był bez obaw co do występu Claparona, którego ton i obyczaje mogły przerazić cnotliwych mieszczan; uznał tedy za konieczne przygotować ich.
— Zobaczycie państwo, rzekł do Ragona, Pilleraulta i dam, oryginała, który ukrywa swoje talenty pod najgorszemi formami; wybił się bowiem, dzięki własnej głowie, z pozycji bardzo podrzędnej. Nabierze z pewnością pięknych manier w salonach bankierów. Spotkacie go może na bulwarach albo w kawiarni; zawsze niedopięty, baraszkujący, tłukący się w bilard; wygląda na skończonego szlifibruka... Otóż nie! tem człowiek wówczas skupia się, i waży myśli mające zrewolucjonizować przemysł.
— Rozumiem to, rzekł Birotteau, najlepsze swoje pomysły znalazłem, ot tak, wałęsając się; nieprawdaż, kotuśko?
— Claparon, ciągnął Roguin, odbija w nocy czas stracony we dnie na obmyślenie, kombinowanie interesów. Wszyscy ci ludzie wielkiego talentu wiodą życie dziwaczne, niezrozumiałe. I ot! przy całym tym nieporządku, jestem tego świadkiem, dochodzi do celu; uzyskał to, iż przeparł ustępstwo wszystkich naszych właścicieli: nie chcieli, przewąchiwali coś, tumanił ich, zmęczył, nachodził każdego dnia, i oto jesteśmy dziś panami placu.
Osobliwe krząknięcie, znamienne dla konsumentów koniaku i ostrych napoi, oznajmiło najdziwaczniejszą osobistość tego opowiadania, widomego arbitra przyszłych losów Cezara. Perfumiarz wbiegł na ciemne schodki, zarówno aby polecić Raguetowi zamknąć sklep, jak aby przeprosić Claparona i wprowadzić go do jadalni.
— Ale jakże! doskonały lokal dla oblewania szwind... to jest, chciałem powiedzieć, dla dobijania interesów.
Mimo zręcznych przygotowań Roguina, oboje państwo Ragon, mieszczanie najlepszego tonu, bystry obserwator Pillerault, Cezaryna i jej matka byli w pierwszej chwili niemile dotknięci postacią rzekomego bankiera wysokiej marki.
W wieku zaledwie lat dwudziestu ośmiu, ex-komiwojażer nie posiadał na głowie ani włosa, nosił perukę fryzowaną w loki. Uczesanie to wymaga dziewiczej świeżości, mlecznej przejrzystości cery, powabów iście kobiecych; podkreślało zatem w szpetny sposób twarz popryszczoną, czerwoną, płomienną niby facjata konduktora dyliżansów. Przedwczesne zmarszczki wyrażały grymasem swoich fałdów hulaszcze życie, którego niedole potwierdzał zły stan zębów i czarne punkty rozsiane w chropawej skórze. Claparon miał wygląd komedjanta z prowincji, który umie wszystkie role, gra na popis, na którego policzkach ruż się już nie trzyma, wyczerpanego znużeniem, z ustami zaślinionemi, z językiem zawsze chybkim, nawet w stanie opilstwa, ze spojrzeniem bez wstydu, z ruchami trącącymi szynkownią. Twarz ta, rozpalona wesołym odblaskiem ponczu, nie godziła się z powagą interesów. Toteż trzeba było Claparonowi długich mimicznych studjów, nim zdołał sobie obmyślić wzięcie będące w harmonji z jego sztuczną ważnością. Du Tillet dopilnował tualety Claparona, niby dyrektor teatru niespokojny o występ aktora, drżał bowiem aby plugawe nawyki hulaszczego życia nie trysły z twarzy bankiera. — Mów jak najmniej, przestrzegał. Nigdy bankier nie gada dużo; działa, myśli, medytuje, słucha i waży. Toteż, aby wyglądać na prawdziwego bankiera, nie mów nic, albo też rzeczy obojętne. Przygaś swoje rozpustne oko i uczyń je poważnem, bodaj aż do głupoty. W polityce, bądź za rządem i trzymaj się ogólników: Budżet jest ciężki. Niema sposobu porozumienia się między stronnictwami. Liberałowie są niebezpieczni. Burboni powinni unikać wszelkiego konfliktu. Liberalizm jest płaszczykiem sprzymierzonych interesów. Burboni gotują nam erę pomyślności, wspierajmy ich, jeśli nawet ich nie kochamy. Francja ma dosyć politycznych eksperymentów, etc. Nie rozwalaj się i nie zażeraj przy stole, pomyśl, że dźwigasz godność miljonera. Nie chlip tabaki jak stary inwalida; baw się tabakierką, spoglądaj często na swoje nogi albo na sufit nim odpowiesz; słowem, staraj się być głęboki. Wyzbądź się zwłaszcza nieszczęśliwego zwyczaju dotykania wszystkiego. Gadaj że spędzasz noce przy biurku, że jesteś ogłupiały od cyfr: trzeba skupić tyle elementów aby puścić w ruch interes! tyle studjów! Zwłaszcza wymyślaj co wlezie na interesy. Interesy są ciężkie, mozolne, trudne, niepewne. Nie wychodź poza to i nic nie określaj bliżej. Nie śpiewaj przy stole figielków Berangera i nie pij za wiele. Jeśli się urżniesz, pogrzebałeś swą przyszłość. Roguin będzie czuwał nad tobą; znajdziesz się między ludźmi moralnymi, nie spłosz cnotliwych mieszczuchów swoją knajpową filozofją.
Kazanie to wywarło na umysł Claparona podobny skutek, jaki wywarło na jego osobę nowe ubranie. Ten dobroduszny hulaka, za pan brat z całym światem, przywykły do odzieży znoszonej, wygodnej i równie mało krępującej jak jego słownictwo, obecnie wciśnięty w nowe ubranie które spóźniło się na ostatnią chwilę i które pierwszy raz miał na sobie, sztywny jak żołnierz na warcie, niepewny w ruchach i w mowie; raz po raz cofający rękę niebacznie dotykającą jakiegoś flakonu lub skrzynki, zatrzymujący się w połowie zdania, uderzył tem pociesznem rozdwojeniem baczne oko Pilleraulta. Czerwona twarz, peruka w zalotnych lokach, kłóciły się z jego wzięciem, tak jak myśli były w sprzeczności ze słowami. Ale poczciwi mieszczanie zgodzili się wreszcie przyjąć te ustawiczne wyskoki za nadmiar genjuszu.
— Ma tyle spraw, mówił Roguin.
— Interesy nie oddziałały korzystnie na jego wychowanie, rzekła pani Ragon do Cezaryny.
Pan Roguin dosłyszał i położył palec na ustach.
— Jest bogaty, zręczny i nieskazitelnie uczciwy, rzekł, pochylając się ku pani Ragon.
— Można mu coś darować przez wzgląd na te przymioty, rzekł Pillerault do Ragona.
— Odczytajmy akty przed obiadem, rzekł Roguin, jesteśmy sami.
Pani Ragon, Cezaryna i Konstancja zostawiły mężczyzn pozwalając im wysłuchać aktów, które odczytał Aleksander Crottat. Cezar podpisał, na rzecz jednego z klijentów Roguina, oblig na czterdzieści tysięcy, zahipotekowane na gruntach i fabryce; oddał Roguinowi czek Pilleraulta, dał, bez pokwitowania, dwadzieścia tysięcy w gotówce i sto czterdzieści tysięcy wekslami na zlecenie Claparona.
— Nie daję panu pokwitowania, rzekł Claparon; występuje pan w swojem imieniu wobec pana Roguin, jak my w naszem. Sprzedający odbiorą u niego należność w gotówce, ja mam jedynie obowiązek dopełnienia pańskiego udziału za pomocą tych stu czterdziestu tysięcy wekslami.
— Słusznie, rzekł Pillerault.
— A zatem, panowie, poprośmy z powrotem damy, zimno zaczyna być bez nich, rzekł Claparon, spoglądając na Roguina, jakgdyby dla zbadania czy żarcik nie był za ostry.
— Witamy panie! Och, ta panienka to z pewnością pańskiego wyrobu, rzekł Claparon, trzymając się prosto i patrząc na Cezara; na honor, zgrabnie odrobiona. Żadnej z róż, które pan dystylowałeś, nie można porównać do niej, i może właśnie dlatego że pan dystylowałeś róże...
— Na honor, przerwał Roguin, przyznaję że jestem głodny.
— A więc, do stołu, rzekł Birotteau.
— Zjemy obiad rejentalnie, rzekł Claparon, nadymając się.
— Ma pan dużo spraw, rzekł Pillerault, zajmując z umysłu miejsce obok Claparona.
— Nadzwyczaj, tuzinami, odparł bankier; ale są ciężkie, mozolne: naprzykład kanały. Och! kanały! Nie wyobraża pan sobie, ile mamy do czynienia z kanałami; zresztą, to zrozumiałe. Rząd chce kanałów. Kanał jest potrzebą, która daje się powszechnie odczuć na prowincji i która dotyczy wszystkich gałęzi handlu, rozumie pan! Rzeki, powiedział Pascal, to idące drogi. Trzeba tedy targów. Targi zależą od tarcia, są bowiem straszliwe tarcia, tarcia tyczące klasy ubogiej, stąd pożyczki, które, ostatecznie, wracają do kieszeni biednych! Ale rząd ma swoich inżynierów, którzy go informują; trudno jest wziąć go na kawał, chyba żeby się z nimi zwąchać; bo ta Izba!... Och, panie, Izba to nasza plaga! nie chce zrozumieć kwestji politycznej ukrytej pod finansową. Nie ma dobrej wiary, z jednej i z drugiej strony. Czy uwierzyłby pan w jedną rzecz? Kellerowie, więc dobrze! Franciszek Keller jest mówcą, atakuje rząd z powodu funduszów, z powodu kanałów. Wróciwszy do domu, ten spryciarz zastaje nas i nasze propozycje, są korzystne, trzeba się porozumieć z tym rządem dito, przed chwilą napastowanym bezczelnie. Interes mówcy i bankiera stają przeciw sobie oko w oko, jesteśmy wzięci we dwa ognie. Rozumie pan teraz, jak drażliwe stają się interesy, trzeba zadowolić tyle osób: pośredników, Izbę, przedpokoje, ministrów...
— Ministrów? rzekł Pillerault, który chciał koniecznie przeniknąć tego wspólnika.
— Tak, panie, ministrów.
— A zatem, widzę, dzienniki mają słuszność, rzekł Pillerault.
— Wujaszek wjechał już na politykę, rzekł Birotteau: pan Claparon wsiadł na jego konika.
— Także miłe kwiatuszki, rzekł Claparon, te dzienniki! Panie, dzienniki bałamucą wszystko; czasem idą nam skutecznie na rękę, ale kosztują mnie sporo bezsennych nocy; wolałbym spędzić je inaczej, oczy tracę wprost na czytaniu i kalkulowaniu.
— Wróćmy do ministrów, rzekł Pillerault, spodziewając się jakich rewelacyj.
— Ministrowie mają wymagania czysto... rządowe. Ale co my tu jemy, czy to ambrozja, rzekł Claparon, przerywając. Taki sos spotyka się tylko w prywatnym domu, nigdy w garkuchni.
Na to słowo, kwiaty na czepku pani Ragon podskoczyły jak oszalałe. Claparon zrozumiał, że wyraz którego użył był nieprzystojny i chciał się poprawić.
— W sferach wysokiej bankowości, nazywamy garkuchnią wykwintne restauracje, Fery, Frères Provencaux. Otóż, na honor, ani te podłe garkuchnie, ani nasi uczeni kucharze nie umieją zrobić smakowitego sosu: jedni dają rzadką wodę zaprawioną cytryną, drudzy chemiczny preparat.
Obiad spłynął cały na atakach Pilleraulta, który silił się wysondować tego człowieka, ale napotykał tylko próżnię: zaczął go uważać za niebezpiecznego gracza.
— Wszystko idzie dobrze, rzekł Roguin do ucha Claparona.
— Uff! tyle wiem, że zrzucę dziś wieczór ten uniform, odparł Claparon, który się dusił.
— Panie, rzekł Birotteau, jeżeli jesteśmy zmuszeni czynić z jadalni salon, to dlatego, iż za ośmnaście dni podejmujemy grono przyjaciół, zarówno z powodu oswobodzenia terytorjum...
— Brawo, drogi panie; ja jestem także człowiekiem rządu. Należę, przez moje przekonania, do status quo wielkiego człowieka, który kieruje losami Austrji, tęgi kawalarz! Zachowywać, aby nabywać, a zwłaszcza nabywać aby zachowywać... Oto podstawa moich poglądów, które mają zaszczyt schodzić się z zasadami księcia Metternich.
— ... Co dla uczczenia mojej promocji do krzyża Legji honorowej, podjął Cezar.
— Ależ owszem, wiem. Któż-to mi mówił o tem? Kellerowie czy Nucingen?
Roguin, zdumiony takim tupetem, spojrzał z podziwem.
— Ech, nie, to w Izbie.
— W Izbie, pewno pan de La Billardière? spytał Cezar.
— Tak, właśnie.
— Przemiły człowiek, rzekł Cezar do wuja.
— Puszcza frazesy, frazesy, rzekł Pillerault, topi się człowiek we frazesach.
— Może stałem się godnym tego faworu... podjął Birotteau.
— Przez swoje prace w zakresie perfumerji; Burboni umieją nagradzać wszelką zasługę. Och, trzymajmy się tych szlachetnych i prawych spadkobierców tronu, z których rąk czekają nas niesłychane pomyślności... Wierzajcie, Restauracja czuje że musi walczyć o lepsze z Cesarstwem; dokona zdobyczy w pełni pokoju, ujrzymy zdobycze!...
— Czy raczy pan uczynić nam ten zaszczyt i wziąć udział w naszym balu? rzekła pani Cezarowa.
— Aby spędzić wieczór z panią, przepuściłbym okazję zrobienia miljonów.
— Za wielki gaduła, szepnął Cezar do wuja.
Podczas gdy chluba perfumerji miała, na schyłku swoich dni, roztoczyć blaski, nowa gwiazda wschodziła słabo na handlowym widnokręgu. Młody Popinot rzucał, o tej samej godzinie, podwaliny przyszłej fortuny przy ulicy Pięciu Djamentów. Ulica Pięciu Djamentów, ciasna uliczka, w której pojazdy zaledwie się mieszczą, świadczyła mimo to o dobrym wyborze Popinota, ponieważ leży ona w samem centrum przemysłu drogeryjnego. Dom, drugi z rzędu od ulicy Lombardzkiej, był tak ciemny, iż czasami wymagał w biały dzień światła. W wilję tego wieczora, młody adept objął w posiadanie czarny i odrażający lokal. Poprzednik jego, grosista w melassie i nieczyszczonym cukrze, zostawił piętno swego handlu na ścianach, w dziedzińcu i w magazynach. Wyobraźcie sobie obszerny sklep o dużej żelaznej bramie pomalowanej zielono, opatrzonej żelaznemi sztabami, ozdobionej gwoździami o główkach podobnych do grzybów, opancerzony kratą z siatki żelaznej, wyłożony wreszcie dużemi kamiennemi płytami, przeważnie potłuczonemi. Mury były żółte i nagie jak w koszarach. Za sklepem pokój i kuchnia z oknami na dziedziniec; wreszcie drugi magazyn, który musiał być niegdyś stajnią. Przez schody wychodzące na pokój za sklepem dochodziło się do dwóch pokojów z oknami od ulicy, gdzie Popinot myślał pomieścić kasę, gabinet i książki. Nad magazynami od dziedzińca, znajdowały się trzy szczupłe pokoje; tam miał mieszkać. Trzy opuszczone izby, mające za cały widok dziedziniec nieregularny, ponury, otoczony wilgotnym murem, który nawet w najsuchszy czas wyglądał niby świeżo pomalowany; dziedziniec, w którego bruku zalegał czarny i cuchnący osad po melassie i nieczyszczonym cukrze. Jeden tylko pokój miał kominek, wszystkie były bez obicia, wyłożone cegłą. Od rana, Gaudissart i Popinot, przy pomocy robotnika którego komiwojażer gdzieś wykopał, oklejali sami tanim papierem ten smutny pokój. Studenckie łóżko z bajcowanego drzewa, nocny stoliczek, staroświecka komoda, stół, dwa fotele i sześć krzeseł, darowane bratankowi przez sędziego Popinot, stanowiły umeblowanie. Gaudissart ustawił na kominku koszlawe zwierciadło, nabyte gdzieś przygodnie. Około ósmej wieczór, siedząc przy kominku na którym żarzyło się polano, dwaj przyjaciele mieli się zabrać do resztek śniadania.
— Precz z zimną baraniną! to nie przystoi na inaugurację, zawołał Gaudissart.
— Ale, rzekł Popinot pokazując jedyną dwudziestofrankową sztukę jaką chował na zapłacenie prospektu, ja...
— Ja... rzekł Gaudissart przykładając do oka czterdziestofrankówkę.
Uderzenie młotka rozległo się nagle w dziedzińcu, zwykle pustym, tembardziej zaś w niedzielę, gdy personel wychodzi na miasto.
— Oto posłuszny czarnoksiężnik z ulicy la Poterie. Stoliczku, nakryj się!
W istocie, garson, w towarzystwie dwóch kuchcików, wniósł, w trzech koszykach, obiad, ozdobiony sześcioma starannie wybranemi butelkami wina.
— Ale jakimż cudem zdołamy zjeść to wszystko? rzekł Popinot.
— A literat? wykrzyknął Gaudissart. Finot zna się na pompie i na doczesnym blasku, zjawi się tutaj, naiwne dziecię! zbrojny skrytobójczym prospektem. Ładny przymiotnik, nieprawdaż? Prospekt ma zawsze pragnienie. Trzeba podlewać ziarno, jeśli się pragnie kwiatów. Idźcie, niewolnicy, rzekł do kuchcików majestatycznie: macie tu złoto.
Dał im pół franka gestem godnym Napoleona, swego bożyszcza.
— Dziękujemy, panie Gaudissart, rzekli chłopcy, bardziej jeszcze radzi z konceptu niż z pieniędzy.
— Słuchaj, mój synu, rzekł do garsona który został dla posługi, jest tu odźwierna, gnieździ się w czeluściach, gdzie pitrasi niekiedy, jak niegdyś Nauzikaa bawiła się praniem, dla rozrywki. Udaj się do niej, odwołaj się do jej cnót domowych, natchnij ją, młody człowieku, troską o ciepło tych półmisków. Powiedz, iż zyska błogosławieństwo, a zwłaszcza szacunek, głęboki szacunek Feliksa Gaudissart, syna Jana Franciszka Gaudissart, wnuka Gaudissartów, lichych a bardzo starożytnych proletarjuszów, jego przodków. Idź i spraw aby wszystko było dobre, inaczej wrzepię ci wysokie C w sempiternę.
Rozległo się nowe uderzenie młotka.
— Oto bystry Antoś, rzekł Gaudissart.
Tęgi chłopak dość pyzaty, średniego wzrostu, od stóp do głów typowy syn kapelusznika, o krągłych rysach których spryt krył się pod rozmyślnie sztywną miną, wszedł do pokoju. Twarz jego, smutna jak twarz człowieka przygnębionego nędzą, przybrała wyraz wesela na widok zastawionego stołu i obiecujących butelek. Na okrzyk Gaudissarta, jego blade niebieskie oko zamigotało, wielka kałmucka głowa obiegła oczyma pokój; wreszcie, skłonił się Popinotowi w szczególny sposób, bez pokory ani szacunku, jak człowiek który czuje się na swojem miejscu i nie poniża się do żadnego ustępstwa. Finot zaczynał wówczas dochodzić do świadomości że nie posiada żadnego talentu; zamierzał zostać eksploatatorem literatury, piąć się po ramionach ludzi twórczych, robić w niej interesy miast płodzić licho zapłacone dzieła. W tej chwili, doszedłszy kresu zabiegów i upokorzeń, gotował się, jak ludzie o szerokiem finansowem spojrzeniu, odwinąć się i stać się impertynentem z rozmysłu. Ale trzeba mu było kapitału. Otóż, Gaudissart błysnął mu nadzieją w razie sukcesu esencji Popinota.
— Będziesz traktował w jego imieniu z dziennikami, ale nie oszwab go, inaczej czeka cię pojedynek ze mną na śmierć i życie; za to co wyłoży, niech ma uczciwy towar!
Popinot spoglądał niespokojnie na literata. Szczery handlowiec patrzy na literata z uczuciem, w które wchodzi odcień grozy, litości i zaciekawienia. Mimo, że Popinot otrzymał staranne wychowanie, nawyki i pojęcia krewnych, bezmyślne zajęcia sklepowe, oddziałały na jego inteligencję, naginając ją do zwyczajów i obyczajów zawodu. Fenomen ten można obserwować, śledząc metamorfozy, jakie, w ciągu lat dziesięciu, przebywają koledzy, mniejwięcej podobni do siebie w chwili gdy opuszczają kolegjum lub pensję. Finot wziął to zdumienie za podziw.
— Dalej, nim siądziemy do stołu, załatwmy się z prospektem, potem będziemy mogli pić bez troski. Po obiedzie licho się czyta. Język też ma swój czas trawienia.
— Panie, rzekł Popinot, prospekt to często cała fortuna.
— A dla plebejuszów jak ja, fortuna jest tylko prospektem.
— Brawo, ślicznie, rzekł Gaudissart. Ten hultaj Antoś ma dowcipu za czterech.
— Za stu, rzekł Popinot, olśniony aforyzmem.
Niecierpliwy Gaudissart wziął rękopis i przeczytał głośno i z emfazą: — Esencja kapilarna!
— Wolałbym raczej Cezaryjska, rzekł Popinot.
— Moje dziecko, rzekł Gaudissart, nie znasz mieszkańców prowincji; istnieje operacja chirurgiczna, która nosi to miano; otóż, ci ludzie są tak głupi, iż wzięliby twoją esencję za środek pomocny w bólach porodowych; od tego, sprowadzić ich do włosów, byłaby droga djabelnie daleka.
— Nie broniąc mego projektu, rzekł autor, zwracam uwagę pana, że esencja kapilarna oznacza esencję na włosy i streszcza w ten sposób pańską ideę.
— Czytajmy! rzekł niecierpliwy Popinot.
Oto prospekt, taki jaki krąży w handlu dziś jeszcze tysiącami (Drugi dokument dowodowy).

ZŁOTY MEDAL NA WYSTAWIE 1819

ESENCJA KAPILARNA

(Patent wynalazku i ulepszeń).

„Żaden kosmetyk nie może wywołać porostu włosów, tak jak żaden preparat chemiczny nie może nadać im barwy bez niebezpieczeństwa dla siedziby inteligencji. Wiedza orzekła świeżo, iż włosy są substancją martwą, i że żaden czynnik nie może przeszkodzić ich wypadaniu i siwieniu. Aby uprzedzić xerazję (wysychanie włosów) i w ślad za nią idące ogołocenie czaszki z tej szacownej ozdoby obu płci, wystarczy ochronić cebulkę z której wyrastają włosy od wpływów atmosferycznych i zapewnić głowie ciepło jej właściwe. ESENCJA KAPILARNA, oparta na powyższych zasadach, potwierdzonych przez Akademję, osiąga ten ważny rezultat, będący dążeniem starożytnych Rzymian, Greków, oraz narodów Północy, którym uwłosienie było drogie. Uczone badania stwierdziły, iż szlachta, która wyróżniała się niegdyś długością włosów, posługiwała się tym właśnie środkiem; jedynie sekret, cudownie odnaleziony przez pana A. Popinot, wynalazcy ESENCJI KAPILARNEJ, zaginął.
„Konserwować, miast zabiegać się o bezcelowe lub szkodliwe drażnienie skóry zawierającej cebulki, takie jest przeznaczenie ESENCJI KAPILARNEJ. W istocie, esencja ta usuwa łupież, wydziela miły zapach, i, dzięki składającym ją substancjom (między innemi zwłaszcza wyciągowi z orzecha), zapobiega katarom, zapaleniom i wszystkim bolesnym schorzeniom jamy czaszkowej, zapewniając temperaturę właściwą jej wnętrzu. W ten sposób, cebulki, które zawierają rodzajne soki włosów, nie cierpią nigdy od zbytnego gorąca lub zimna. Uwłosienie, ten wspaniały produkt do którego mężczyźni i kobiety przywiązują taką wagę, zachowuje wówczas, do późnego wieku osoby posługującej się ESENCJĄ KAPILARNĄ, ów blask, gibkość, połysk, które dają tyle wdzięku główkom dzieci.

„SPOSÓB UŻYCIA dołączony jest do każdego flakonu i służy mu za opakowanie.

SPOSÓB UŻYCIA ESENCJI KAPILARNEJ.

„Zupełnie bezcelowem jest namaszczać włosy; jestto nietylko śmieszny przesąd, ale i przykre przyzwyczajenie, o tyle iż kosmetyk pozostawia wszędzie ślady. Wystarczy, co rano, zmaczać miękką gąbeczkę w tejże esencji, rozgarnąć włosy grzebieniem, napoić je kolejno u samych korzeni, w ten sposób aby skóra powlekła się lekką warstwą esencji, po uprzedniem wyczesaniu głowy grzebieniem i szczotką.
„ESENCJĘ sprzedaje się we flakonach, opatrzonych podpisem wynalazcy dla zapobieżenia naśladowaniom, w cenie TRZECH FRANKÓW, u A. POPINOT, ul. Pięciu Djamentów, dzielnica Lombardzka w Paryżu.

„UPRASZA SIĘ O ZAŁATWIANIE KORESPONDENCJI FRANCO.

Nota. Firma A. Popinot posiada również na składzie inne produkty z zakresu drogeryi, jak esencyę pomarańczową, olejek migdałowy, kakaowy, kawowy, olej rycynowy i inne“.

— Mój drogi przyjacielu, rzekł wielki Gaudissart do Finota, prospekt napisany jest bez zarzutu. Do stu kaduków! wsiedliśmy na konika wysokiej wiedzy! nie kręcimy się koło własnego ogona, idziemy prosto do faktów! Przyjm moje szczere powinszowania, oto mi literatura użyteczna.
— Piękny prospekt, rzekł Popinot, zachwycony.
— Prospekt, którego pierwsze słowo zabija Makassar, rzekł Gaudissart, podnosząc się z miejsca z uroczystą miną, aby wygłosić następujące słowa, które odskandował z gestami mowcy na trybunie. Nie — ma — środka — na — po — rost — włosów! Nie — da — się — ich — far — bo — wać bez niebezpieczeństwa! Hehe! w tem tkwi sukces. Nowożytna wiedza godzi się ze zwyczajami starożytnych. Można się porozumieć ze starymi i z młodymi. Masz do czynienia ze starym prykiem: „Tak, panie, tak, starożytni, Grecy, Rzymianie mieli słuszność i nie są tacy głupcy jakby nam chciano wmówić!“ Mówisz z młodszym świszczypałą: „Tak, drogi chłopcze, znowu odkrycie, które zawdzięczamy rozwojowi wiedzy, idziemy do postępu. Czegóż nie mamy prawa spodziewać się od pary, telegrafu i t. p. Ta oliwa jest rezultatem odkryć pana Vauquelin!“ Gdybyśmy wydrukowali ustęp z memorjału pana Vauquelin dla Akademji, potwierdzający nasze poglądy, hę? Bajeczne! Dalej, Finot, do stołu! Wsuwajmy mięsiwa! Chlajmy szampan za pomyślność naszego młodego przyjaciela!
— Sądziłem, rzekł autor skromnie, że czas lekkich i żartobliwych prospektów minął; wchodzimy w okres wiedzy, trzeba miny doktorskiej, powagi naukowej, aby się narzucić publiczności.
— Podgrzejemy tę oliwę; nogi mnie swędzą i język także. Mam komisy wszystkich robiących we włosach, żaden nie daje więcej niż trzydzieści od sta; trzeba sypnąć czterdzieści od sta rabatu, a ręczę za sto tysięcy flakonów w pół roku. Rzucę się na aptekarzy, na korzenników, fryzjerów! skoro im damy czterdzieści od sta, upaćkają naszą esencją samego djabła.
Trzej młodzi ludzie pochłaniali jak lwy, pili jak smoki, i upijali się przyszłem powodzeniem Esencji Kapilarnej.
— Ta esencja idzie do głowy, rzekł Finot z uśmiechem.
Gaudissart wyczerpał rozmaite serje kalamburów na temat słów esencja, włosy, głowa etc. Wśród homerycznych śmiechów trzech przyjaciół, przy deserze, mimo toastów i wzajemnych życzeń, usłyszeli młotek, który się rozległ u bramy.
— To stryj! Może mu przyszło na myśl mnie odwiedzić, wykrzyknął Popinot.
— Stryj? rzekł Finot, a my nie mamy szklanki!
— Stryj druha Popinot jest sędzią śledczym, rzekł Gaudissart do Finota, nie trzeba żadnych kawałów, on mi ocalił życie. Au! kiedy człowiek się znalazł w tym przesmyku w którym ja byłem, w obliczu rusztowania, gdzie: „Fiut! pożegnaj się z czupryną!“ rzekł, naśladując gestem złowrogi instrument, wówczas zachowuje pamięć o zacnym sędzi, któremu zawdzięcza całość spustu na szampańskie! Pamięta o tem nawet pijany jak bela. Nie wiesz, Finot, czy nie będziesz potrzebował kiedy pana Popinot. Zatem, strój się i prezentuj broń!
Zacny sędzia śledczy pytał w istocie odźwiernego o siostrzeńca. Słysząc głos stryja, Anzelm zeszedł ze świecznikiem.
— Witam panów, rzekł sędzia.
Wielki Gaudissart skłonił się głęboko. Finot przyglądał się pijanem okiem sędziemu, który wydał mu się troszkę fujarowaty.
— Niema tu zbytku, rzekł poważnie sędzia, obejmując okiem pokój; ale, moje dziecko, aby stać się czemś, trzeba umieć zacząć od tego aby być niczem.
— Cóż za mądry człowiek, rzekł Gaudissart do Finota.
— Myśl godna feljetonu, rzekł dziennikarz.
— Panie, chcę przyczynić się wszystkiemi memi słabemi siłami do powodzenia pańskiego bratanka. Obmyśliliśmy właśnie prospekt na jego esencję; oto autor dzieła, które wydało się nam jednym z najpiękniejszych wzorów tej literatury starych peruk. — Sędzia spojrzał na Finota. — Oto, rzekł Gaudissart, pan Antoni Finot, jeden z nader obiecujących adeptów literatury, który referuje w dziennikach urzędowych wysoką politykę i małe teatry. Przyszły minister, zabawiający się chwilowo piórem.
Finot pociągnął Gaudissarta za połę.
— Dobrze, moje dzieci, rzekł sędzia, któremu te słowa wytłómaczyły wygląd stołu lśniącego resztkami bardzo usprawiedliwionej uczty. Mój chłopcze, rzekł sędzia do Popinota, ubierz się; pójdziemy dziś wieczór do pana Birotteau, winien mu jestem wizytę. Podpiszecie akt spółki, który starannie przejrzałem. Ponieważ fabryka waszej esencji będzie się mieściła na gruntach w dzielnicy Temple, uważam iż pan Birotteau musi zawrzeć z tobą kontrakt o najem pracowni; dobre uregulowanie sprawy oszczędza późniejszych sporów. Te mury wydają się wilgotne, Anzelmie, daj maty słomiane tam gdzie będzie łóżko.
— Pan sędzia daruje łaskawie, rzekł Gaudissart z przymilnością dworaka, oklejaliśmy dziś sami ściany papierem, i... jeszcze... nie wyschły.
— Oszczędność, dobrze, rzekł sędzia.
— Słuchaj, szepnął Gaudissart Finotowi, nasz drogi Popinot jestto młody człowiek wielce cnotliwy, idzie do wuja, chodźmyż dokończyć wieczoru u kuzynek.
Dziennikarz ukazał podszewkę kieszeni. Popinot ujrzał ten gest i wsunął autorowi prospektu dwadzieścia franków. Sędzia, który zatrzymał na rogu dorożkę, zawiózł bratanka do państwa Birotteau. Pillerault, oboje Ragon i rejent siedzieli przy bostonie, Cezarowa haftowała jakąś chusteczkę, kiedy zjawili się sędzia Popinot i Anzelm. Roguin, zajmujący miejsce naprzeciw pani Ragon, koło której siedziała Cezaryna, zauważył błysk radości u młodej dziewczyny skoro ujrzała Anzelma; nieznacznym gestem ukazał ją, czerwoną jak piwonja, swemu dependentowi.
— Zatem to będzie dzień aktów? rzekł Cezar, kiedy, po przywitaniach, sędzia oznajmił mu powód przybycia.
Cezar, Anzelm i sędzia przeszli na drugie piętro, do tymczasowego pokoju kupca, aby przedyskutować najem oraz akt spółki. Ugodzono najem na ośmnaście lat, aby go uzgodnić z najmem sklepu; okoliczność ta, napozór drobna, okazała się później korzystna dla interesów Cezara. Kiedy Birotteau i sędzia wrócili do antresoli, Popinot, zdziwiony zamętem i obecnością robotników w niedzielę u człowieka tak religijnego, spytał o przyczynę. Birotteau czekał na to.
— Mimo że pan nie hołduje zabawom światowym, nie weźmie nam pan za złe, iż obchodzimy oswobodzenie terytorjum. To nie wszystko. Podejmuję kilku przyjaciół dla uczczenia mojej promocji do krzyża Legji honorowej.
— A! rzekł sędzia, który nie miał krzyża.
— Może stałem się godnym tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale... och! handlowym, i walcząc za sprawę Burbonów na stopniach...
— Tak, rzekł sędzia.
— Św. Rocha, 13-go Vendémiaire, gdzie zostałem zraniony przez Napoleona.
— Chętnie, rzekł sędzia. Jeśli żona nie będzie cierpiąca, przyjdziemy oboje.
— Oleś, rzekł w progu Roguin do swego dependenta, wybij sobie z głowy Cezarynę, a za sześć tygodni ujrzysz, że dałem ci dobrą radę.
— Dlaczego? rzekł Crottat.
— Birotteau, mój drogi, wyda sto tysięcy franków na swój bal, przytem pakuje majątek w grunty, wbrew moim radom. Za sześć tygodni, ci ludzie nie będą mieli chleba. Żeń się z panną Lourdois, córką malarza pokojowego, ma trzysta tysięcy franków, zachowałem ci tę furtkę! Jeżeli mi zaliczysz choćby sto tysięcy na cenę kancelarji, mogę ci jej ustąpić bodaj jutro.
Przepychy balu jaki przygotowywał perfumiarz, oznajmione przez dzienniki Europie, tem większy znalazły rozgłos w świecie kupieckim. Dzienne i nocne roboty w mieszkaniu Cezara stały się legendą dzielnicy. Tu mówiono że Cezar wynajął trzy domy; tam, że kazał salony wyzłocić; dalej jeszcze, że uczta ma się składać z przysmaków specjalnie wymyślonych na tę uroczystość; tam znów mówiono, że kupiectwo nie będzie zaproszone i że festyn jest tylko dla dygnitarzy; gdzieindziej wreszcie karcono surowo perfumiarza za jego ambicje, drwiono z pretensyj politycznych, podawano w wątpliwość jego ranę! Bal stał się pobudką niejednej intrygi; przyjaciele zachowali spokój, ale wymagania prostych znajomych były olbrzymie. Wszelkie powodzenie stwarza dworaków. Było sporo ludzi, którzy wyprawiali niestworzone rzeczy aby uzyskać zaproszenie. Państwo Cezarowie przestraszyli się ilością przyjaciół których nie znali. Ten napływ zaniepokoił panią Birotteau; w miarę zbliżania się uroczystości, czoło jej stawało się z każdym dniem posępniejsze. Zresztą, przyznawała się mężowi, że nie będzie wiedziała jak się zachować, przerażały ją niezliczone szczegóły podobnej zabawy; skąd wziąć srebra, szkła, chłodników, naczynia, służby? I kto będzie czuwał nad tem? Prosiła Cezara, aby stanął w drzwiach i wpuszczał jedynie zaproszonych, słyszała dziwne rzeczy o ludziach którzy chodzą na bale, powołując się na przyjaciół, których nie umieją nazwać. Kiedy, na dziesięć dni naprzód, Braschon, Grindot, Lourdois i budowniczy Chaffaroux, oznajmili że apartament będzie gotowy na tę sławną niedzielę 17-go grudnia, wieczorem, po obiedzie, odbyła się zabawna konferencja w skromnym saloniku w antresoli. Cezar, żona jego i córka mieli ułożyć listę i rozpisać zaproszenia, które, tegoż samego rana, drukarz przysłał wytłoczone pięknemi angielskiemi czcionkami na różowym papierze, w myśl wszelkich prawideł światowej galanterji.
— No! tylko nie zapomnijmy nikogo, rzekł Birotteau.
— Jeżeli my zapomnimy, oni sami nie zapomną, rzekła Konstancja. Pani Derville, która nigdy nie była u nas, przytaszczyła się wczoraj wieczór z całą paradą.
— Bardzo jest ładna, rzekła Cezaryna, podobała mi się.
— Mimo to, przed swojem zamęźciem, była jeszcze większą biedotą odemnie; pracowała w bieliźnie na Montmartre, szyła koszule twemu ojcu.
— A zatem, zacznijmy listę, rzekł Birotteau, od ludzi najwyżej stojących. Pisz, Cezaryno: Jaśnie Oświeceni księstwo de Lenoncourt...
— Mój Boże! Cezarze, rzekła Konstancja, nie posyłaj-że zaproszeń ludziom, których znasz jedynie jako ich dostawca. Chcesz może zaprosić księżnę de Blamont-Cauvry, jeszcze bliższą krewną twojej chrzestnej matki, margrabiny d‘Uxelles, niż książę de Lenoncourt? Czy może zaprosisz obu panów de Vandenesse, panów de Marsay, de Ronquerolles, d‘Aiglemont, słowem swoich klientów? Oszalałeś, splendory zawróciły ci w głowie.
— Więc dobrze, ale hrabiego de Fontaine i jego rodzinę! Hę? tego, który zachodził, pod przezwiskiem Jakóba, razem z Chwatem którym był margrabia de Montauran i panem de La Billardière, tak zwanym Nantejczykiem, do Królowej Róż, przed wielkim dniem 13-go Vendèmiare‘a! Cóż to były wtedy za uściski dłoni! „Mój drogi Birotteau, odwagi! daj gardło, jak my, za dobrą sprawę!“ Jesteśmy dawni kamraci ze spisku.
— Pisz tedy, rzekła Konstancja. Jeżeli pan de La Billardière i syn jego przyjdą, trzebaż aby mieli z kim pogadać.
— Pisz, Cezarynko, rzekł Birotteau. Primo, pan prefekt: przyjdzie albo nie przyjdzie, ale jest głową ciała municypalnego, co się należy, to się należy! — Pan de La Billardière i jego syn, mer. Pisz przy każdem nazwisku ilość osób. Mój kolega, pan Granet, wice-mer, i jego żona. Jest bardzo szpetna, ale trudno, nie można jej pominąć. — Pan Curel, złotnik, pułkownik Gwardji Narodowej, z żoną i dwiema córkami. Oto, co nazywam władze. A teraz, grube ryby! Hrabia i hrabina de Fointaine, oraz ich córka, panna Emilja de Fontaine.
— Impertynentka, która wywołuje mnie ze sklepu i rozmawia z sobą przez drzwiczki z powozu, nie zważając czy pogoda czy słota! rzekła pani Cezarowa. Jeżeli przyjdzie, to poto aby sobie z nas drwić.
— Więc może przyjdzie, rzekł Cezar, który łaknął koniecznie wielkiego świata. Pisz dalej, Cezarynko. Hrabia de Granville z żoną, mój gospodarz, przytem najtęższy łeb w całej apelacji, powiada Derville. — Ale, ale, pan de La Billardière oznajmił, że jutro sam hrabia de Lacepède przyjmuje mnie jako kawalera Legji. Wypada, abym mu, jako wielkiemu kanclerzowi, przesłał zaproszenie na bal i na obiad. — Pan Vauquelin. Pisz bal i obiad, Cezarynko. I żeby nie zapomnieć o wszystkich Chiffreville i Protez. — Pan Popinot, sędzia trybunału Sekwany, z żoną. — Państwo Thirion, przyjaciele Ragonów, z córką, która podobno ma zaślubić jednego z synów z pierwszego łoża pana Camusot.
— Cezarze, nie zapomnij młodego Horacego Bianchon, siostrzeńca pana Popinot i kuzyna Anzelma, rzekła Konstancja.
— Rozumie się! Cezarynka wypisała już 4 przy nazwisku Popinot. — Pan Rabourdin, szef oddziału w sekcji pana de La Billardière, z żoną i synem; państwo Matifat z córką.
— Matifatowie, rzekła Cezaryna, prosili o zaproszenie dla państwa Colleville i Thullier, swoich przyjaciół, także dla Saillardów.
— Zobaczymy, rzekł Cezar. Nasz agent giełdowy, pan Julian Demarets, z żoną.[14]
— To będzie najpiękniejsza osoba na balu, rzekła Cezaryna; podoba mi się, o wiele, wiele bardziej od innych.
— Derville z żoną.
— Napisz także państwa Coquelin, następców wuja Pillerault, rzekła Konstancja. Uczą na zaproszenie tak dalece, że biedna kobiecina zamówiła u naszej krawczyni wspaniałą suknię balową; na podszyciu z białego atłasu suknia z tiulu haftowanego w kwiat cykorji. Jeszcze trochę, a byłaby sprawiła suknię z lamy, jak na Dwór. Jeżeli im sprawimy zawód, zrobimy sobie zajadłych nieprzyjaciół.
— Pisz, Cezarynko: trzeba szanować handel, z niegośmy wyszli. Państwo Roguin.
— Mamo, pani Roguin włoży rywierę, wszystkie swoje djamenty i suknię z koronkami.
— Państwo Lebas, rzekł Cezar. Następnie, pan prezydent trybunału handlowego, z żoną i córkami. Zapomniałem o nich przy władzach. Państwo Lourdois z córką. Pan Claparon, bankier; pan du Tillet, pan Grindot, pan Molineux, Pillerault i jego gospodarz, państwo Camusot (jedwabie) ze wszystkiemi dziećmi, tym ze szkoły politechnicznej i adwokatem... Mają go zamianować sędzią[15], z racji małżeństwa z panną Thirion.
— Ale na prowincji, rzekła Cezaryna.
— Pan Cardot, teść Camusota, i wszyscy młodzi Cardot. Prawda! a Guillaume, ulica Gołębia, teściowie Lebasa, dwoje staruszków, którzy będą garnirowali kanapę. — Aleksander Crottat, — Celestyn...
— Ojczulku, nie zapomnij pana Antoniego Finot i pana Gaudissart, dwóch młodych ludzi którzy byli bardzo pomocni panu Anzelmowi.
— Gaudissart? był za kratkami. Ale mniejsza; jedzie za kilka dni i bierze naszą esencję, pisz! A ten Finot, co to takiego?
— Pan Anzelm mówi, że to będzie kiedyś wielka osoba, że ma tyle dowcipu co Wolter.
— Literat? wszystko ateusze.
— Zaproś go, papo, niema znowu tak wielu tancerzy. Przytem on napisał piękny prospekt dla waszej esencji.
— Wierzy w moją esencję, rzekł Cezar, napisz go, moje dziecko.
— Ja także mam swoich protegowanych.
— Pisz pana Mitral, mojego komornika; pana Haudry, naszego lekarza, dla formy, nie przyjdzie.
— Przyjdzie na partyjkę, rzekła Cezaryna.
— Ale, ale, Cezarze, spodziewam się, że zaprosisz na obiad księdza Loraux?
— Och, nie zapomnijmy szwagierki Lebasa, pani Augustyny de Sommervieux. Biedna kobiecina, jest bardzo cierpiąca, umiera podobno ze zgryzoty, mówił Lebas.
— Oto co znaczy wychodzić za artystów, wykrzyknął kupiec. Patrz, patrz, mama już zasypia, rzekł pocichu do córki. Pa, pa, dobranoc, pani Birotteau.
— I cóż, rzekł Cezar do Cezarynki, a suknia matki?
— Tak, papuśku, wszystko będzie gotowe. Mama myśli że będzie tylko miała suknię z crèpe de Chine, jak moja; krawcowa jest pewna, że obejdzie się bez przymierzania.
— Ile osób, spytał Cezar głośno, widząc że żona otwiera oczy.
— Sto dziewięć z domowemi, odparła Cezaryna.
— Gdzież my podziejemy to wszystko, rzekła pani Birotteau. Ale ostatecznie, po tej niedzieli, dodała naiwnie, przyjdzie wreszcie poniedziałek.
Nic nie może odbyć się poprostu u ludzi którzy wstępują z jednego szczebla społecznego na drugi. Ani pani Birotteau, ani Cezarowi, ani nikomu nie wolno było wejść pod żadnym pozorem na pierwsze piętro. Cezar przyrzekł Raguetowi, chłopcu z magazynu, nowe ubranie na bal, jeżeli będzie trzymał czujną straż i dobrze wywiąże się z zadania. Birotteau, jak Napoleon w Compiègne w czasie odnawiania zamku na ślub z Marją Ludwiką, nie chciał nic widzieć częściowo, chciał cieszyć się niespodzianką. Dwaj dawni przeciwnicy spotkali się jeszcze raz, bez swojej wiedzy, nie na polu bitwy, ale na gruncie mieszczańskiej próżności. Pan Grindot musiał tedy wziąć za rękę Cezara i pokazać mu apartament, jak cicerone pokazuje galerję ciekawym. Każdy w domu zresztą obmyślił swoją niespodziankę. Cezaryna, drogie dziecko, obróciła cały swój skarbczyk, sto ludwików, na zakupienie ojcu książek. Pan Grindot zdradził jej pewnego rana, że będą dwie półki na książki w pokoju, który stanie się zarazem gabinetem: niespodzianka architekta. Cezaryna utopiła wszystkie panieńskie oszczędności w księgarni, aby ofiarować ojcu: Bossueta, Rasyna, Woltera, Jana Jakóba Rousseau, Monteskiusza, Moliera, Buffona, Fenelona, Delille‘a, Bernardyna de Saint-Pierre, La Fontaine‘a, Corneille‘a, Pascala, La Harpe, słowem tę banalną bibljotekę, którą spotyka się wszędzie i której ojciec jej nie przeczytałby nigdy. Rachunek za oprawę zapowiadał się zabójczo. Niesłowny a sławny introligator Thouvenin przyrzekał dostarczyć książki 10-go w południe. Cezaryna zwierzyła się z kłopotem wujowi Pillerault, który wziął na siebie introligatora. Niespodzianką Cezara dla żony wiśniowo aksamitna suknia przybrana koronkami, o której mówił właśnie z córką, swoją wspólniczką. Niespodzianka pani Birotteau dla świeżego Kawalera polegała na parze złotych klamer i szpilce z brylantem. Wreszcie, niespodzianką dla całej rodziny był apartament; po niej zaś, w dwa tygodnie później, miała nastąpić wielka niespodzianka rachunków do płacenia.
Cezar rozważył gruntownie, których zaproszeń należało dokonać osobiście, a które rozesłać przez Ragueta, wieczorem. Wziął fjakra, wsadził doń żonę oszpeconą kapeluszem z piórami i świeżo ofiarowanym kaszmirowym szalem o którym marzyła piętnaście lat. Wystrojeni perfumiarze uporali się z dwudziestoma dwiema wizytami w ciągu poranka.
Cezar oszczędził żonie trudności jakie nastręczało przyrządzanie rozmaitych smakołyków wymaganych przez uroczystość. Stanął dyplomatyczny traktat pomiędzy słynnym Chevetem a Cezarem. Chevet dostarczał wspaniałych sreber, których wynajem przynosi mu tyle co ładny majątek ziemski; dostarczał obiadu, win, służby pod berłem bardzo godnego marszałka dworu, wszystkich odpowiedzialnych za swoje postępki. Chevet zażądał kuchni i jadalni w antresoli, aby tam rozbić główną kwaterę; o szóstej miano podać obiad na dwadzieścia osób, a o pierwszej z rana wspaniałą kolację. Birotteau zamówił w kawiarni de Foy lody i owoce mrożone, obnoszone w ładnych filiżankach, na srebrnej tacy. Taurade, inna znakomitość, objął wydział chłodników.
— Bądź spokojna, rzekł Cezar do żony, widząc ją nazbyt zgorączkowaną w wilję: Chevet, Taurade i de Foy zajmą antresolę, Wirginja czuwa na drugiem piętrze, sklep będzie dobrze zamknięty. Pozostanie nam tylko roztasować się na pierwszem.
16-go, o drugiej, pan de La Billardière wstąpił po Cezara, aby go zaprowadzić do kancelarji Legji Honorowej, gdzie miał go pasować na rycerza hrabia de Lacépède w orszaku dziesięciu innych kawalerów. Mer zastał perfumiarza bliskiego łez, Konstancja ofiarowała mu właśnie niespodziankę: złote klamry i szpilkę.
— Słodko jest być tak kochanym, rzekł, siadając do fjakra w obecności zgromadzonych subjektów, Cezaryny i Konstancji. Wszyscy podziwiali Cezara w czarnych jedwabnych spodniach, jedwabnych pończochach i w nowym błękitnym fraku, na którym miała zabłysnąć wstążka, zmaczana, wedle, pana Molineux, we krwi. Kiedy Cezar wrócił na obiad, był blady z radości, oglądał swój krzyż we wszystkich lustrach, w pierwszem bowiem upojeniu nie zadowolił się wstążeczką, był próżnym bez fałszywej skromności.
— Wiesz, żono, rzekł, kanclerz jest przemiły człowiek: na jedno słowo pana de La Billardière, przyjął moje zaproszenie. Przyjdzie z panem Vauquelin. Pan de Lacépède, to wielki człowiek, taki sam jak pan Vauquelin; napisał czterdzieści tomów! Jest pisarzem, ale też jest parem Francji. Nie zapominajcie mu mówić: Wasza Dostojność, albo panie hrabio.
— Ale jedzże, rzekła żona. Ojciec gorszy jest niż dziecko, rzekła Konstancja do Cezaryny.
— Jak to ładnie zdobi dziurkę w klapie, rzekła Cezaryna. Będą ojcu prezentowali broń, wyjdziemy razem.
— Będą mi prezentowali broń wszędzie gdzie stoi warta.
W tej chwili, Grindot zeszedł z Braschonem. Po obiedzie, pan, pani i panienka mogli się nacieszyć widokiem apartamentów, gdzie pomocnik Braschona kończył przybijać reflektory, a trzej ludzie zapalali świece.
— Trzeba sto dwadzieścia świec.
— Rachunek od Trudona na dwieście franków, rzekła pani Cezarowa, której skargi powściągnął kawaler Birotteau jednem spojrzeniem.
— Pański bal będzie wspaniały, panie kawalerze, rzekł Braschon.
Birotteau rzekł sobie w duchu: Już są pochlebcy. Ksiądz Loraux upomniał mnie, abym się nie dał chwycić w sidła i pozostał skromny. Będę pamiętał o moich początkach.
Cezar nie zrozumiał aluzji bogatego tapicera. Braschon uczynił jedenaście bezowocnych prób, aby uzyskać zaproszenie dla siebie, dla żony, córki, teściowej i ciotki. Braschon stał się wrogiem Cezara. Na progu nazywał go już tylko panem kawalerem.
Zaczęła się generalna próba. Cezar, żona jego i Cezaryna wyszli ze sklepu i weszli do siebie z ulicy. Bramę przerobiono w wielkim stylu. W głębi sieni, schody były podzielone na dwie części, między któremi widać było ów cokół, którym tak niepokoił się Birotteau. Cokół zawierał klitkę, gdzie można było pomieścić starę odźwierną. Przedsionek ten, wyłożony białemi i czarnemi taflami, malowany na marmur, oświecała starożytna lampa. Architekt skojarzył bogactwo z prostotą. Wąski czerwony dywan podnosił białość schodów z wapiennego kamienia. Drzwi do mieszkania były w tym samym stylu co brama, ale w drzewie.
— Co za wdzięk! rzekła Cezaryna. A mimo to, niema nic coby biło w oczy.
— Właśnie, proszę pani, wdzięk płynie ze ścisłych proporcyj pomiędzy stylobatami, plintami, gzymsami i ornamentami; przytem nic nie pozwoliłem złocić, kolory są dyskretne i unikają wszelkiej jaskrawości.
— To cała umiejętność, rzekła Cezaryna.
Wszyscy weszli do przedpokoju w dobrym smaku, wyłożonego posadzką, obszernego, urządzonego z prostotą. Dalej znajdował się salon o trzech oknach wychodzących na ulicę, biały i czerwony, z wytwornie rzuconym gzymsem, z dyskretnem malowaniem w którem nic nie wypadało z tonu. Na kominku z białego marmuru z kolumienkami znajdował się garnitur wybrany ze smakiem, nie kłócący się z innymi szczegółami. Słowem, panowała tam owa harmonja, jaką tylko artyści umieją osiągnąć, przeprowadzając styl dekoracji do najmniejszych drobiazgów: sztuka, której mieszczanie nie znają, ale która ich uderza. Świecznik o dwudziestu czterech świecach podnosił blask czerwonych jedwabnych draperyj; posadzka miała połysk, który skusił Cezarynę do tańca. Buduar, zielony z białem, stanowił przejście do gabinetu Cezara.
— Pomieściłem tu łóżko, rzekł Grindot, rozsuwając drzwi od alkowy, zręcznie ukryte między szafami na książki. Któreś z państwa może być chore, wówczas każdy ma oddzielny pokój.
— Ale ta bibljoteka, pełna oprawnych książek... Och! żono! żono! rzekł Cezar.
— Nie, to niespodzianka Cezaryny.
— Daruj pan wzruszeniu ojca, rzekł do architekta, ściskając córkę.
— Ależ proszę, proszę, rzekł Grindot, jest pan u siebie.
W gabinecie przeważały kolory brunatne z zielonemi szlakami, zręczne bowiem i harmonijne przejścia tonowały z sobą wszystkie części apartamentu. I tak, w kolorze który był zasadniczym tonem jednego pokoju, utrzymywane był ornamenty w drugim, i vice versa. Rycina przedstawiająca Hero i Leandra błyszczała na ścianie w gabinecie Cezara.
— Ty zapłacisz za to wszystko, rzekł wesoło Cezar.
— Tę ładną rycinę ofiarował ojczulkowi pan Anzelm, rzekła Cezaryna.
Anzelm pozwolił sobie także na niespodziankę.
— Poczciwe dziecko, tak samo jak ja panu Vauquelin!
Następnie szedł pokój pani Birotteau. Architekt rozwinął tam wspaniałości, zdolne oczarować zacnych ludzi których chciał oszołomić: Grindot dotrzymał słowa, włożył w tę robotę cały swój talent. Pokój był wybity niebieskim jedwabiem z białemi wypustkami; meble z białego kaszmiru z wypustkami niebieskiemi. Na kominku z białego marmuru, zegar przedstawiał Wenus siedzącą na marmurowym bloku; turecki dywan łączył ten pokój z pokojem Cezaryny, obitym seledynowo i pełnym zalotnego wdzięku; klawikord, szafa z lustrem, łóżeczko o prostych zasłonach, i zgrabne mebelki w jakich lubują się młode osoby. Jadalnia znajdowała się za pokojem Cezara i jego żony; wchodziło się do niej ze schodów, była w stylu Ludwika XIV, z zegarem Boulle‘a, z kredensem zdobnym mosiądzem i szyldkretem. Niepodobna opisać radości tych trojga osób, zwłaszcza kiedy, wracając do swego pokoju, pani Birotteau znalazła na łóżku wiśniową aksamitną suknię ubraną koronkami, którą Wirginia przyniosła skradając się na palcach.
— Panie, ten apartament przyniesie panu wiele zaszczytu, rzekła Konstancja do architekta. Będziemy jutro mieli u siebie sto kilkanaście osób, zbierze pan pochwały wszystkich obecnych.
— Polecę pana, rzekł Cezar. Ujrzy pan czoło handlu; przez ten jeden wieczór dasz się pan lepiej poznać, niż gdybyś zbudował sto domów.
Konstancja, wzruszona, nie myślała już o wydatkach, ani o krytykowaniu męża. Oto czemu. Rano, przynosząc Hero i Leandra, Anzelm Popinot, któremu Konstancja przypisywała wysoką inteligencję i wielkie zdolności, zaręczył jej za powodzenie Esencji Kapilarnej, nad którem pracował z zaciekłością bez przykładu. Zakochany młodzian przyrzekł, iż, mimo wygórowanej kwoty do której wzniosą się szaleństwa Cezara, za pół roku udział jego w Esencji pokryje wydatki. Po dziewiętnastu latach spędzonych w drżeniu i obawie, tak słodko było kosztować przez jeden dzień radości! toteż Konstancja przyrzekła córce nie zatruwać szczęścia męża żadną refleksją i oddać się słodyczom chwili. Skoro tedy, koło jedenastej, Grindot opuścił mieszkanie, pani Birotteau rzuciła się na szyję męża i rozpłakała się ze szczęścia, mówiąc: — Och, Cezarze! jestem, dzięki tobie, bardzo niemądra i bardzo szczęśliwa.
— Byleby to trwało, nieprawdaż? rzekł uśmiechając się Cezar.
— Będzie trwało, nie boję się już, rzekła pani Birotteau.
— Bogu niech będzie chwała, rzekł kupiec, oceniasz mnie nareszcie.
Ludzie dość wielcy aby uznać własne słabości, przyznają, że biedna sierota, która, ośmnaście lat wprzódy, była panną sklepową pod Marynarzem, i biedny kmiotek przybyły z Turenji do Paryża z kijem w ręce, pieszo, w podkutych butach, musieli czuć się upojeni, szczęśliwi, iż mogą wydać podobną fetę z tak godnych pobudek.
— Mój Boże, rzekł Cezar, dałbym chętnie sto franków, żeby ktoś zaszedł do nas w odwiedziny.
— Ksiądz Loraux, proszę państwa, rzekła Wirginia.
Ksiądz Loraux ukazał się w progu. Ksiądz ów był wówczas wikarym u św. Sulpicjusza. Nigdy potęga duszy nie wyraziła się lepiej niż u tego świętego księdza, którego wpływ wywarł głębokie ślady w pamięci wszystkich co go znali[16]. Jego surowa twarz, brzydka tak, iż zrazu niemal odpychająca, stała się wzniosła, mocą praktykowania cnót katolickich; jaśniała na niej jakby niebiańska światłość. Czystość uczuć i obyczajów łagodziła jego niemiłe rysy, ogień miłosierdzia uszlachetniał ich nieregularne linje, fenomenem wręcz przeciwnym temu, który, u Claparona, wszystko zezwierzęcił i poniżył. W zmarszczkach kapłana igrały gracje trzech najpiękniejszych cnót ludzkich, Nadziei, Wiary, Miłości. Słowo jego było łagodne, wolne i wnikliwe. Strój nosił taki, jaki był przyjęty u księży w Paryżu; pozwalał sobie na ciemno-bronzowy tużurek. Żadna ambicja nie wślizgnęła się w to czyste serce, które aniołowie mieli zanieść Bogu w jego pierwotnej niewinności. Trzeba było słodkiej przemocy córki Ludwika XVI, aby skłonić księdza Loraux do przyjęcia probostwa w Paryżu i to bardzo skromnego. Objął niespokojnem okiem wszystkie te wspaniałości, uśmiechnął się do trojga oczarowanych sklepikarzy i potrząsnął siwą głową.
— Moje dzieci, rzekł, nie moją rolą brać udział w ucztach, ale pocieszać nieszczęśliwych. Przychodzę podziękować panu Cezarowi, powinszować mu. Pragnę tu być tylko na jednem święcie, na ślubie tego ślicznego dziecka.
Po kwadransie, ksiądz pożegnał się; ani Cezar ani jego żona nie ośmielili się pokazać mu apartamentów. To poważne zjawisko padło kilkoma chłodnemi kroplami na wrzącą radość Cezara. Każdy ułożył się do snu w swoim nowym zbytku, biorąc w posiadanie wygodne mebelki. Cezaryna rozebrała matkę przed tualetką z białego marmuru. Wszyscy usnęli natychmiast, wyobrażając sobie z góry jutrzejsze radości. Udawszy się na mszę i odczytawszy nieszporne modlitwy, Cezaryna wraz z matką ubrały się około czwartej, oddawszy antresolę świeckiemu ramieniu Cheveta. Nigdy żadna tualeta nie była bardziej do twarzy pani Cezarowej jak ta wiśniowa aksamitna suknia z krótkiemi rękawami; jej piękne ramiona, świeże jeszcze i młode, lśniąca pierś, szyja, pięknie zarysowane plecy, pysznie odbijały na tle bogatej materji i wspaniałego koloru. Naiwne zadowolenie, jakiego doświadcza każda kobieta widząc się w pełnym blasku, dało jakąś osobliwą słodycz greckiemu profilowi kupcowej, której piękność zajaśniała całą delikatnością kamei. Cezaryna, ubrana biało, miała koronę z białych róż na głowie, różę z boku; chusteczka pokrywała dziewiczo jej biust i ramiona: przywiodła swoim widokiem Popinota do szaleństwa.
— Zabija nas swoim zbytkiem, rzekła pani Roguin do męża przebiegając apartament.
Rejentowa była wściekła, że nie może się mierzyć co do urody z panią Cezarową, każda bowiem kobieta zdaje sobie w duchu sprawę z wyższości albo niższości rywalki.
— Ba! to nie potrwa długo, niebawem obryzgasz błotem tę kobietę, spotkawszy ją na ulicy, idącą pieszo, zrujnowaną! rzekł pocichu Roguin.
Vauquelin był przemiły; przybył ze swoim kolegą z Instytutu, panem Lacépède, który zajechał po niego powozem. Widząc wspaniałą kupczynię, dwaj uczeni zabrnęli w komplement iście naukowy.
— Ma pani tajemnicę, której wiedza nie zgłębiła, aby zostać niezmiennie tak młodą i ładną, rzekł chemik.
— Jest tu pan potrosze u siebie, panie profesorze, rzekł Birotteau. Tak, panie hrabio, rzekł zwracając się do kanclerza Legji honorowej, winien jestem moją fortunę panu Vauquelin. Mam zaszczyt przedstawić Waszej Dostojności pana prezydenta trybunału handlowego. To hrabia de Lacépède, par Francji, jeden z naszych największych ludzi, napisał czterdzieści tomów, rzekł pocichu do Józefa Lebas, który towarzyszył prezydentowi trybunału.
Goście stawili się punktualnie. Obiad był, jak zwykle w sferach kupieckich, wesoły, pełen dobroduszności, zaprawny pieprznemi konceptami które zawsze budzą radość. Jakość potraw, szlachetny bukiet win, znalazły pełne uznanie. Kiedy towarzystwo przeszło do salonów na kawę, było wpół do dziesiątej. Kilka dorożek przywiozło niecierpliwe tancerki. W godzinę później, salon był pełny. Pan de Lacépède i Vauquelin pożegnali się, ku wielkiej rozpaczy Cezara, który przeprowadził ich na schody błagając aby zostali, ale napróżno. Udało mu się zatrzymać sędziego Popinot i pana de La Billardière. Z wyjątkiem trzech kobiet, które przedstawiały arystokrację, finanse i świat urzędniczy: panny de Fontaine, pani Desmarets i pani Rabourdin, i których wspaniała piękność, strój i wzięcie odbijały w tem zebraniu, inne tualety były ciężkie, przeładowane, miały owo piętno pospolitości, którą lekkość, wdzięk tych trzech kobiet uwydatniały okrutnie.
Mieszczaństwo celebrowało majestatycznie, występując w całej pełni swoich praw do tryumfalnej głupoty. Było to to samo mieszczaństwo, które ubiera dzieci za lansjera lub za gwardzistę, które kupuje Zwycięstwa i podboje, Żołnierza-rolnika, podziwia Pogrzeb biedaka, cieszy się na zmianę warty, wyjeżdża w niedzielę na wieś do siebie, niepokoi się czy ma wygląd dość dystyngowany, marzy o zaszczytach; owo mieszczaństwo zazdrosne o wszystko, a mimo to, dobre, uczynne, oddane, wrażliwe, współczujące, podpisujące składkę na dzieci generała Foy, na Greków o których hultajstwie nie ma pojęcia, na Przytulisko żołnierskie w chwili gdy ono już nie istnieje; padając ofiarą swoich cnót, a zohydzane za swe wady przez wielki świat, który go nie jest wart. To zacne mieszczaństwo ma serce, właśnie dlatego że nie zna konwenansów: wychowuje niewinne dziewczęta włożone do pracy, pełne przymiotów które zatracają się natychmiast w zetknięciu z wyższemi klasami skoro się do nich dostaną, dziewczęta nie przeładowane rozumem, wśród których poczciwy Chryzal[17] wybrałby sobie żonę. Mieszczaństwo to znajduje cudowny wyraz w osobie drogistów Matifat, których firma zaopatrywała Królowę Róż od sześćdziesięciu lat.
Pani Matifat, która chciała wyglądać godnie, tańczyła z turbanem na głowie, w ciężkiej pąsowej sukni lamowanej złotem, która to tualeta była w harmonji z jej dumną miną, rzymskim nosem i karmazynową cerą. Pan Matifat, pięćdziesięciolatek, wspaniały na rewjach Gwadrji Narodowej, z pulchnym brzuszkiem na którym błyszczał łańcuch i pęk breloków, znajdował się pod jarzmem tej Katarzyny II-iej kantoru. Krótki i gruby, uzbrojony w binokle oraz w kołnierzyk zakrywający cały tył głowy, zwracał uwagę basowym głosem oraz bogactwem słownika. Nigdy nie mówił Corneille, ale szczytny Corneille! Racine był słodkim Racinem. Wolter! och! Wolter, drugorzędny we wszystkich rodzajach, więcej dowcipu niż genjuszu, ale, mimo to, genjalny człowiek. Rousseau, umysł podejrzliwy, człowiek żarty ambicją, który się w końcu powiesił. Opowiadał ciężko pospolite anegdoty o Pironie, który uchodzi u mieszczuchów za pospolitego człowieka. Matifat, zażarty teatroman, miał lekką skłonność do rozpusty. Powiadano nawet, że, na wzór starowiny Cardot i bogatego Camusota, utrzymywał kochankę. Niekiedy, pani Matifat, zgadując na ustach męża pieprzną anegdotę, przerywała czemprędzej, krzycząc na cały głos: „Ej, grubasku, znowu chcesz wyjechać z jakiemś bezeceństwem“. Nazywała go poufale grubaskiem. Ta kolosalna królowa materjałów aptecznych wytrąciła pannę de Fontaine z arystokratycznego chłodu, dumna panna nie mogła się wstrzymać od śmiechu, słysząc jak mówi do Matifata: Nie pożeraj tak lodów, grubasku, to nie jest destengowanie.
Trudniej jest jeszcze wytłómaczyć różnicę, jaka dzieli wielki świat od mieszczaństwa, niż mieszczaństwu ją zatrzeć. Mieszczki, skrępowane w tualetach, miały w sobie coś odświętnego: objawiały tę naiwną radość, która świadczyła że bal jest rzadkością w ich pracowitem życiu; podczas gdy trzy damy, z których każda wyrażała jedną sferę prawdziwego świata, były takie jak miały być nazajutrz, nie robiły wrażenia aby się ubrały umyślnie, nie podziwiały się w niezwyczajnych cudach tualet, nie troszczyły się o wrażenie jakie sprawiają, nie interesowały się swym strojem, odkąd, przed lustrem w domu, dokończyły ostatniego szczegółu; twarz ich nie zdradzała nic niezwykłego, tańczyły z wdziękiem i swobodą jaką nieznani genjusze umieli dać niektórym posągom starożytności. Przeciwnie, tamte, naznaczone piętnem pracy, pospolite w każdym ruchu, zanadto się bawiły; spojrzenia ich były zbyt ciekawe, głos nie umiał się trzymać w tonie lekkiego szeptu który daje rozmowom na balu ich niezrównany urok; nie miały zwłaszcza owego lekceważącego chłodu który kryje iskierki złośliwości, ani owego spokojnego wzięcia po jakiem poznaje się ludzi przywykłych do panowania nad sobą. Toteż pani Rabourdin, pani Desmarets i panna de Fontaine, które sobie obiecywały mnóstwo uciechy po balu perfumiarzy, odcinały się od całego mieszczaństwa miękkim wdziękiem, wytwornym smakiem tualet i póz, jak trzy primabaleriny Opery odcinają się od ciężkiej kawalerji figurantek. Przyglądano się im okiem tępem, zazdrosnem. Pani Roguin, Konstancja i Cezaryna tworzyły niby węzeł stanowiący przejście od świata kupieckiego do tych trzech typów arystokracji kobiecej. Jak na wszystkich balach, przyszła chwila rozbawienia, w której potoki światła, wesołość, muzyka i wir taneczny wznieciły rodzaj pijaństwa: odcienie zatraciły się w crescendo owego tutti. Bal stawał się zgiełkliwy. Panna de Fontaine zamierzała się wysunąć; ale, kiedy ujęła pod ramię czcigodnego Wendejczyka, Cezar, żona jego i córka podbiegli, aby przeszkodzić dezercji śmietanki.
— Jest w tym apartamencie zapach dobrego smaku który mnie zdumiewa, rzekła impertynecka panna do kupca: szczerze winszuję panu.
Birotteau był tak upojony powszechnemi gratulacjami, że nie zrozumiał, ale żona jego zaczerwieniła się i nie wiedziała co odpowiedzieć.
— Ta narodowa feta przynosi państwu zaszczyt, mówił Camusot.
— Rzadko zdarzyło mi się widzieć bal równie piękny, wtrącił pan de La Billardière, którego uprzejme kłamstwo nic nie kosztowało.
Birotteau brał wszystkie komplementy na serjo.
— Cóż za czarujący rzut oka! a jaka dobra orkiestra! Czy często będziecie nam państwo dawać takie bale? rzekła pani Lebas.
— Jaki uroczy apartament! czy to pański gust? zwróciła się do Cezara pani Desmarets.
Birotteau odważył się skłamać, dając do zrozumienia że to on był twórcą pomysłu. Cezaryna, o której łaski dobijali się tancerze, poznała ile delikatności kryje się w sercu Anzelma.
— Gdybym słuchał tylko moich pragnień, szepnął wstając od stołu, prosiłbym panią o łaskę jednego kontredansa; ale moje szczęście za wieleby kosztowało ambicję nas obojga.
Cezaryna, która znajdowała że wszyscy mężczyźni poruszają się bez wdzięku o ile chodzą prosto, chciała otworzyć bal z Popinotem. Popinot, ośmielony przez ciotkę, która dodała mu otuchy, odważył się, podczas kontredansa, wyznać miłość uroczej dziewczynie, ale omówieniami, w jakich szukają ucieczki nieśmiali kochankowie.
— Moje powodzenie zależy od pani, panno Cezaryno.
— Jakto?
— Jedynie nadzieja zdolna mi jest dać siły.
— Niech pan ma nadzieję.
— Czy pani wie, co pani powiedziała w tej chwili? podjął Popinot.
— Nadzieję... powodzenia, rzekła Cezaryna z zalotnym uśmieszkiem.
— Gaudissart! Gaudissart! rzekł, po skończonym kontredansie Anzelm do przyjaciela ściskając mu ramię z herkulesową siłą, zwyciężmy, albo sobie w łeb strzelę. Zwyciężyć, znaczy zaślubić Cezarynę, powiedziała mi to właśnie, a przypatrz się jaka ona piękna.
— Tak, ładnie jej w tych szmatkach, rzekł Gaudissart; no, i bogata. Usmażymy ją w oliwie.
Zbliżenie panny Lourdois z Aleksandrem Crottat, domniemanym następcą Roguina, zwróciło uwagę pani Birotteau, której nie bez przykrości przyszło zrezygnować z marzeń o ujrzeniu córki żoną paryskiego rejenta. Wuj Pillerault, który wymienił ukłon z panem Molineux, rozsiadł się w fotelu w bibljotece; przyglądał się graczom, przysłuchiwał rozmowom, i, od czasu do czasu, zbliżał się do drzwi, aby się przyjrzeć koszom rozkołysanych kwiatów, jakie tworzyły głowy wirujących tancerek. Zachowanie jego zdradzało prawdziwego filozofa. Mężczyźni byli okropni, z wyjątkiem du Tilleta który już nabrał obycia, dalej młodego La Billardière, pięknie zapowiadającego się furfanta, pana Desmarets i dygnitarzy. Ale, pośród wszystkich mniej lub więcej komicznych figur którym to zebranie zawdzięczało swój charakter, znajdowała się jedna, starta jak pięciofrankówka z czasów republiki, ale osobliwa przez swój strój. Każdy odgadnie małego tyranka Molineux, odzianego w pożółkłą bieliznę, w żabot z dziedzicznej koronki spięty błękitną kameą. Z czarnych jedwabnych pluderków wynurzały się dwa patyczki, stanowiące wątłą podporę całości. Cezar pokazał mu tryumfalnie cztery pokoje, stworzone przez architekta na pierwszem piętrze jego domu.
— Hehe! to pańska rzecz, rzekł Molineux. Tak urządzone, moje pierwsze piętro będzie warte więcej niż tysiąc talarów.
Birotteau odpowiedział żartem, ale akcent, jakim starzec to powiedział, przeszył go niby szpilką.
— Niebawem wrócę w posiadanie mego pierwszego piętra, ten człowiek się rujnuje, oto było znaczenie słowa będzie warte, jakie rzucił Molineux niby draśnięcie szponem.
Wyblakła fizys, mordercze oko właściciela domu uderzyły du Tilleta, którego uwagę ściągnął najpierw łańcuszek od zegarka dźwigający dobry funt dźwięcznych breloków, oraz zielony frak z dziwacznym kołnierzem, co razem dawało starcowi wygląd węża z dzwoneczkami. Bankier podszedł do lichwiarza, pytając co go wprawia w taką radość.
— Tutaj, proszę pana, rzekł Molineux, stawiając nogę w buduarze, jestem na terenie hrabiego de Granville; ale tu, rzekł pokazując przyległy pokój, jestem u siebie; jestem właścicielem tego domu.
Molineux udzielał się tak chętnie każdemu kto go chciał słuchać, iż, zachwycony uwagą du Tilleta, jął się wywnętrzać, opowiedział swoje zwyczaje, zuchwalstwa pana Gendrin, oraz układ z perfumiarzem, bez którego-to układu bal nie mógłby się odbyć.
— A! pan Birotteau zapłacił panu wekslem, rzekł du Tillet, to rzecz zgoła przeciwna jego obyczajom!
— Och! ja sam mu to poddałem, jestem tak uczynny dla moich lokatorów!
— Jeżeli papa Birotteau zbankrutuje, pomyślał du Tillet, ta pocieszna figurka może być doskonałym syndykiem masy. Jego drobiazgowość będzie nam nieoszacowana; wygląda na to, iż kiedy się znajdzie sam, zabija, jak Domicjan, dla zabawy muchy.
Du Tillet miał siąść do gry, gdzie Claparon już znalazł się z jego rozkazu: sądził, iż, pod abażurem, przy stoliku z banczkiem, ta imitacja bankiera będzie bezpieczna od bliższego egzaminu. Zachowanie dwóch wygów miało tak zupełne cechy obojętności, że najpodejrzliwszy człowiek nie dostrzegłby nic, coby świadczyło o porozumieniu. Gaudissart, który wiedział o fortunie Claparona, nie śmiał podejść doń, ile że zbogacony komiwojażer obrzucił go zimnem spojrzeniem parwenjusza, który nie życzy sobie witać się z dawnym kamratem. Bal, niby błyszcząca raca, dogasał koło piątej rano. Ze stu kilkunastu pojazdów, jakie wypełniły ulicę św. Honorjusza, zostało jeszcze około czterdziestu. O tej godzinie, tańczyło się piekarkę, którą wyparł niebawem kotyljon i galop angielski. Du Tillet, Roguin, młodszy Cardot, hrabia de Granville, Juljan Desmarets ciągnęli banczek. Du Tillet wygrał trzy tysiące. Światło dnia wnikające do pokoju przyćmiło blask świec; gracze przyglądali się ostatniemu kontredansowi. W mieszczańskich domach, ten ostatni wybuch zabawy ma w sobie coś potwornego. Osoby imponujące już poszły; szał ruchu, gorąco, chochlik alkoholu utajony w najniewinniejszych napojach, rozkrochmaliły sztywność starych kobiet, które, wzdragając się niby, dają się wciągnąć do kadryla i ulegają szaleństwu chwili; mężczyźni są podnieceni, rozfryzowane włosy spadają na twarze i dają im komiczny, pobudzający do śmiechu wyraz, młode kobiety robią się swywolne, kwiaty sypią się z rozwichrzonych główek. Momus mieszczański zjawia się, wiodąc korowód swych igraszek. Buchają śmiechy, każdy oddaje się pustocie, świadom iż nazajutrz praca odzyska swoje prawa. Matifat tańczył w damskim kapeluszu na głowie; Celestyn błaznował na umór. Kilka pań klaskało głośno w ręce, w takt tego niekończącego się kontredansa.
— Jak oni się bawią! mówił szczęśliwy Birotteau.
— Byle nic nie stłukli, rzekła Konstancja do wuja.
— Dał pan najwspanialszy bal jaki widziałem, a widziałem ich wiele, rzekł du Tillet, żegnając dawnego pryncypała.
Wśród ośmiu symfonij Beethovena znajduje się fantazja, wielka jak poemat, która góruje nad finałem symfonji C-mol. Po długich przygotowaniach boskiego czarodzieja, gest zachwyconego dyrygenta podnosi bogate płótno dekoracji, wyczarowując swą pałeczką olśniewający motyw, w którym skupiły się wszystkie potęgi muzyczne. Poeci, których serce bije wówczas, zrozumieją, że bal Cezara Birotteau był w jego życiu tem wrażeniem, jakie wywiera na ich dusze ów płodny motyw, któremu symfonja C-mol zawdzięcza może swą wyższość nad wspaniałemi siostrzycami. Promienna wróżka wznosi się w powietrze, migając laseczką. Słychać szelest zasłon z purpurowego jedwabiu, rozsuwanych dłonią aniołów. Złote bramy, rzeźbione jak bramy florenckiej kaplicy, obracają się na djamentowych zawiasach. Oko gubi się we wspaniałych horyzontach, obejmuje amfiladę cudownych pałaców, z których wychodzą orszaki nadziemskich istot. Kadzidło pomyślności dymi, ołtarz szczęścia płonie, zapach unosi się w powietrzu! Istoty o boskim uśmiechu, ubrane w białe tuniki z niebieskim szlakiem, przechodzą lekko przed waszemi oczyma, ukazując twarze nadludzkiej piękności, kształty nieskończenie doskonałe. Amory bujają, siejąc płomienie swych pochodni! Czujecie się kochani, jesteście szczęśliwi szczęściem które wdechacie nie rozumiejąc go, kąpiąc się w falach tej harmonji, która spływa i leje każdemu ambrozję wedle jego smaku. Czujecie się nasyceni w waszych tajemnych nadziejach, które spełniają się na jedną chwilę. Oprowadziwszy po niebiosach, głębokiem i tajemniczem przejściem basów, czarodziej zanurza was w bagnie rzeczywistości, aby was zeń wydobyć kiedy obudził w was pragnienie jego boskich melodyj i kiedy dusza wasza krzyczy: Jeszcze! Psychika najświetniejszego punktu tego pięknego finału, jest historją wzruszeń, roznieconych przez tę uroczystość w sercu Cezara i Konstancji. Collinet wygrał na swej fujarce finał ich symfonji handlowej.

Zmęczona ale szczęśliwa rodzina Birotteau zasnęła nad ranem wśród szumu tej fety, której koszta, w naprawach, przeróbkach, umeblowaniu, przyjęciu, strojach i bibljotece (ojciec zwrócił Cezarynie koszta niespodzianki), urosły, ponad oczekiwanie Cezara, do sześćdziesięciu tysięcy. Oto, ile kosztowała nieszczęsna czerwona wstążeczka, zatknięta przez króla w dziurkę od klapy olejkarza. Gdyby Cezarowi Birotteau powinęła się noga, szalony ten wydatek wystarczał aby go uczynić odpowiedzialnym kryminalnie. Kupiec podpada pod pojęcie „lekkomyślnej kredy“, jeżeli dopuszcza się wydatków uznanych za niepomierne. Straszniejszą może jest rzeczą iść przed szóstą Izbę za głupie bagatele lub za nieopatrzność niż przed Sąd karny za olbrzymie oszustwo. W oczach pewnych ludzi, lepiej jest być zbrodniarzem niż głupcem.

II.
CEZAR PASUJE SIĘ Z NIESZCZĘŚCIEM.

W tydzień po tym balu, ostatnim płomyku słomianego ognia ośmnastoletniej szczęśliwości, Cezar przyglądał się przez szyby sklepowe przechodniom, myśląc o rozmiarach swoich interesów, które wydały mu się ciężkie! Dotąd, wszystko było proste w jego życiu; fabrykował i sprzedawał, lub też kupował aby odprzedać. Dziś, sprawa gruntów, udział w firmie A. POPINOT & SPÓŁKA, spłata weksli na sto sześćdziesiąt tysięcy franków rzuconych na rynek, wszystko to przerażało biednego człowieka mnogością myśli i dawało mu uczucie, iż ma w rękach więcej kłębków niż może ich utrzymać. W jaki sposób Anzelm poprowadzi swoją łódź? Birotteau patrzał na Popinota jak profesor na ucznia, nie miał zaufania w jego talenty, żałował że nie stoi za nim. Kopnięcie wymierzone Anzelmowi aby mu zamknąć usta u Vauquelina, tłómaczy obawy, jakie młody przemysłowiec budził w perfumiarzu. Birotteau strzegł się zdradzić przed żoną, córką lub subjektem; ale był jak prosty właściciel promu na Sekwanie, któremu, jakimś przypadkiem, minister powierzyłby dowództwo fregaty. Te myśli tworzyły w jego mózgownicy niby mgłę mało sprzyjającą medytacji; stał tedy nieruchomo, starając się w niej rozeznać. W tej chwili, ukazała się na ulicy postać, która budziła w Cezarze gwałtowną antypatję, mianowicie jego drugi gospodarz, pan Molineux. Każdemu człowiekowi zdarzyły się owe sny pełne zdarzeń które streszczają całe życie, i w których raz po raz powraca fantastyczna istota przynosząca z sobą nieszczęście, czarny charakter z dramatu. Zdawało się Cezarowi, iż podobną misję ma Molineux w jego życiu. Twarz starca wykrzywiała się na balu djabelskim grymasem, spoglądał na te przepychy okiem nienawiści. Obecnie mały wyskrobek tem bardziej przypomniał Cezarowi jego wrażenia, ile że, zjawiając się w pełni jego zadumy, obudził w nim nowy dreszcz odrazy.
— Panie, rzekł mały człowieczek głosem okrutnie bezbarwnym, tak prędko skleciliśmy rzecz, iż zapomniał pan stwierdzić podpisem naszego kontrakciku.
Birotteau wziął kontrakt najmu, aby naprawić zapomnienie. Wśród tego, wszedł architekt, skłonił się kupcowi i kręcił się dyplomatycznie po sklepie.
— Panie, szepnął wreszcie Cezarowi do ucha, wie pan jak początki każdego zawodu są trudne; jest pan ze mnie zadowolony, sprawi mi pan wielką przyjemność wypłacając mi honorarjum.
Birotteau, który wypruł się z gotówki oddając całą zawartość kasy i portfelu, polecił Celestynowi aby wystawił trzymiesięczny weksel na dwa tysiące i aby przygotował pokwitowanie.
— Szczęście to dla mnie doprawdy, że pan wziął na swój rachunek zaległy czynsz sąsiada, rzekł Molineux zdradziecko-jowialnym tonem. Odźwierny uwiadomił mnie dziś rano, że sędzia pokoju przyłożył pieczęcie wskutek zniknięcia imć pana Cayron.
— Bylem tylko nie beknął pięciu tysięcy franków, pomyślał Birotteau.
— Uchodził za bardzo zręcznego w interesach, rzekł Lourdois, który wszedł właśnie aby wręczyć perfumiarzowi rachunek.
— Kupiec bezpieczny jest od katastrofy dopiero wtedy kiedy się wycofa, rzekł Molineux, składając swój akt z drobiazgową dokładnością.
Architekt przyglądał się małemu staruszkowi z tą przyjemnością, jakiej doświadcza każdy artysta, widząc karykaturę potwierdzającą jego opinję o mieszczuchach.
— Kiedy ktoś ma parasol nad głową, myśli zazwyczaj że jest bezpieczny od deszczu, rzekł architekt.
Molineux, patrząc na architekta, przyglądał się o wiele baczniej jego wąsom i bródce niż samej fizjognomji; odczuwał tę samą wzgardę, jaką pan Grindot czuł dla niego. Został umyślnie, aby, wychodząc, drasnąć artystę pazurkami. Wskutek długiego życia z kotami, Molineux nabrał, w obejściu jak i w oczach, czegoś kociego.
W tej chwili, weszli Ragon i Pillerault.
— Mówiliśmy o naszej sprawie sędziemu, rzekł Ragon do ucha Cezara; utrzymuje, iż w spekulacji tego rodzaju, należałoby mieć pokwitowanie sprzedających i zahipotekować akty, aby być w rzeczywistości niepodzielnymi właścicielami...
— A, robicie panowie interes z Magdaleną, rzekł Lourdois, dużo o tem mówią w mieście, będą tam budowy!
Malarz, który przyszedł aby rychło ściągnąć swą należność, uznał za korzystniejsze nie przyciskać olejkarza.
— Wręczyłem panu rachunek, bo przypada właśnie koniec roku, szepnął Cezarowi do ucha, ale nie zależy mi na terminie.
— I cóż! co tobie? Cezarze? rzekł Pillerault, widząc zdumienie siostrzeńca, który, zaskoczony widokiem rachunku, nie odpowiadał ani Ragonowi ani panu Lourdois.
— Et, głupstwo, wziąłem weksli na pięć tysięcy franków od mego sąsiada parasolnika, który zbankrutował. Jeżeli mi wpakował weksle złe, dałem się wykierować jak dudek.
— Od dawna powtarzałem ci przecież, wykrzyknął Ragon: człowiek który się topi, uczepiłby się nogi własnego ojca aby się ocalić i topi się razem z nim. Tyle widziałem tych bankructw! taki człowiek nie koniecznie jest hultajem na początku katastrofy, ale staje się nim z musu.
— To prawda, rzekł Pillerault.
— Och! jeżeli dostanę się kiedyś do Izby, albo też jeśli będę miał jakie wpływy w rządzie... rzekł Birotteau, unosząc się na końcach palców i opadając na pięty.
— Cóżbyś pan uczynił? rzekł Lourdois, bo pan jesteś rozumny człowiek.
Molineux, którego wszelka dyskusja prawna interesowała, został w sklepie; że zaś uwaga drugich podsyca naszą uwagę, Pillerault i Ragon, którzy znali zapatrywania Cezara, słuchali go, mimo to, równie bacznie jak trzej obcy.
— Żądałbym, rzekł olejkarz, trybunału niewzruszalnych sędziów, mających prawo pociągać do odpowiedzialności karnej. Po śledztwie, w ciągu którego sędzia spełniałby bezpośrednio obecne funkcje agentów, syndyków i komisarza sądowego, uznanoby wypadek jako upadłość zdolną do rehabilitacji, albo też jako bankructwo. W pierwszym razie, zgłaszający upadłość obowiązany byłby wszystko spłacić; wówczas, byłby stróżem majątku własnego i swojej żony; jego prawa, dziedzictwa, wszystko należałoby do wierzycieli; prowadziłby interesy na ich rachunek i pod kontrolą; słowem, pozostałby w handlu, podpisując się wszakże: X. Y. w stanie upadłości, aż do zupełnego oczyszczenia. Jako bankrut, byłby skazany, jak niegdyś, na pręgierz w sali giełdowej, wystawiony przez dwie godziny, ubrany w zieloną czapkę. Dobra jego, majątek żony, oraz wszelkie jego prawa przypadłyby wierzycielom, a on sam byłby wygnany z kraju.
— Handel byłby wtedy trochę pewniejszy, rzekł Lourdois; każdy zastanowiłby się dwa razy, nimby podjął jakąś operację.
— Prawa obecnego nikt nie przestrzega, rzekł Cezar podrażniony. Na stu kupców, zdarza się więcej niż pięćdziesięciu, których stan czynny jest o siedmdziesiąt pięć procent poniżej biernego, lub którzy wyprzedają towar o dwadzieścia pięć procent niżej ceny inwentarza, rujnując w ten sposób handel.
— Ma pan zupełną słuszność, rzekł Molineux, dzisiejsze prawo zostawia zbyt szerokie granice. Trzeba albo zupełnej bezkarności, albo hańby publicznej.
— Ech, do kroćset, rzekł Cezar, tak jak rzeczy dziś idą, kupiec stanie się patentowanym złodziejem. Zapomocą prostego podpisu, może czerpać w kasie całego świata.
— Ostry pan jest, panie Birotteau, rzekł Lourdois.
— Ma pan słuszność, rzekł stary Ragon.
— Wszelka upadłość jest podejrzana, rzekł Cezar, wyprowadzony z równowagi tą drobną stratą, która dzwoniła mu w uszach jak trąbki dojeżdżaczy w uszach jelenia.
W tej chwili, starszy garson przyniósł rachunek Cheveta. Potem dysponent Felixa, garson z kawiarni Foy i muzykant Collineta przyszli z rachunkami pryncypałów.
— Kwadransik Rabelego, rzekł Ragon z uśmiechem.
— Na honor, dał pan ładny bal, rzekł Lourdois.
— Zajęty jestem, rzekł Cezar do komisantów, którzy, wobec tego, zostawili rachunki.
— Panie Grindot, rzekł Lourdois, widząc iż architekt chowa akcept podpisany przez Cezara, sprawdzi pan i ureguluje mój rachunek, chodzi tylko o zsumowanie, wszystkie bowiem ceny umówione są przez pana w imieniu pana Birotteau.
Pillerault spojrzał na Lourdois i na Grindota.
— Ceny umówione przez architekta z przedsiębiorcą, rzekł do ucha siostrzeńca: wpadłeś.
Grindot wyszedł, Molineux wysunął się za nim i ujął go za rękę z tajemniczą miną.
— Panie, rzekł, słuchał mnie pan, ale mnie pan nie słyszał: życzę panu parasola.
Lęk chwycił Grindota. Im mniej zysk jest prawy, tem bardziej człowiekowi zależy na nim: taka jest przyroda serca ludzkiego. Artysta w istocie wypieścił plany apartamentu con amore, poświęcił im cały swój czas i talent, zadał sobie trudu za dziesięć tysięcy franków i czuł się ofiarą swej miłości własnej; przedsiębiorcy zdołali go skusić bez wielkiego trudu. Nieodparty argument i dobrze zrozumiana groźba zemsty zapomocą bojkotu były mniej silne, niż uwaga jaką uczynił Lourdois co do gruntów św. Magdaleny: Birotteau nie ma zamiaru stawiać ani jednego domu, spekuluje jedynie na cenę gruntów. Architekci i budowniczowie są ze sobą jak autor z aktorami, zależą jedni od drugich. Grindot, uprawniony przez Cezara do przyjęcia cen, stanął po stronie swoich pobratymców przeciw klientowi. Toteż, trzej wielcy majstrowie, Lourdois, Chaffaroux i cieśla Thorien, rozsławili go, jako dobrego chłopca, z którym przyjemnie jest pracować. Grindot domyślił się, że rachunki w których miał swój udział, będą spłacone, jak jego honorarjum, wekslami, a mały staruszek obudził w nim wątpliwości co do ich realizacji. Grindot miał być nieubłagany na sposób artystów, najbardziej okrutnych w stosunku do mieszczucha.
Z końcem grudnia, Cezar miał na głowie rachunków na sześćdziesiąt tysięcy. Felix, kawiarnia Foy, Taurade i mali dłużnicy których jest zwyczaj regulować gotówką, posyłali po trzy razy do sklepu. W kupiectwie, takie głupstwa szkodzą więcej niż katastrofa, zwiastują ją. Straty znane są ograniczone, ale panika nie zna granic. Birotteau ujrzał dno w kasie. Wówczas strach chwycił olejkarza, któremu nigdy nie zdarzyła się podobna rzecz w ciągu jego kupieckiego żywota. Jak u wszystkich ludzi którzy nigdy nie musieli walczyć długo przeciw nędzy i którzy są słabi, okoliczność ta, pospolita dla większości drobnych kupców w Paryżu, wniosła zamęt w mózg Cezara. Dał Celestynowi zlecenie, aby posłać rachunki klijentom; subjekt kazał sobie dwa razy powtórzyć ten niesłychany rozkaz, nim przystąpił do jego wykonania. Klijenci — szlachetny termin dawany wówczas przez detalistów odbiorcom; Cezar posługiwał się nim wbrew żonie, tak iż powiedziała mu w końcu: nazywaj ich jak chcesz, byle płacili! — klijenci tedy, byli to ludzie bogaci, z którymi nigdy nie zachodziła obawa straty, którzy płacili wedle fantazji i u których Cezar miewał często pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt tysięcy franków. Subjekt wziął księgę rachunków i zaczął kopjować najgrubsze. Cezar bał się żony. Aby nie okazać przygnębienia, w jakie wprawiał go ten samum nieszczęścia, chciał wyjść.
— Dzień dobry panu, rzekł Grindot, wchodząc z tą niedbałą miną jaką przybierają artyści mówiąc o interesach, na których, jak twierdzą, nic się nie rozumieją. Nie mogę nigdzie spieniężyć pańskiego wekslu, zmuszony jestem prosić pana abyś mi go zmienił na gotówkę. Jestem w rozpaczy, iż muszę posuwać się do tego kroku, ale wolę to, niż zwracać się do lichwiarzy, nie chcę obnosić pańskiego podpisu, mam na tyle pojęcia o handlu, aby rozumieć, iż byłoby to z ujmą dla pana, w pańskim tedy interesie jest...
— Panie, rzekł Birotteau osłupiały, ciszej, jeśli łaska, zdumiewa mnie pan, w istocie.
Wszedł Lourdois.
— Lourdois, rzekł Birotteau z uśmiechem, rozumie pan?...
Birotteau urwał. Biedny człowiek miał prosić przedsiębiorcę aby wziął akcept Grindota, żartując sobie z architekta ze swobodą kupca który jest pewny siebie; ale spostrzegł chmurę na czole pana Lourdois i zadrżał na myśl o swej nieostrożności. Ten niewinny żart był śmiercią zachwianego kredytu. W podobnym wypadku, bogaty kupiec wycofuje weksel, nie ofiarowuje go. Birotteau czuł zamęt w głowie, jak gdyby ujrzał dno najeżonej skałami przepaści.
— Drogi panie Birotteau, rzekł Lourdois pociągając go w głąb magazynu, rachunek jest obliczony, sprawdzony, proszę byś zechciał przygotować pieniądze na jutro. Wydaję córkę za Olesia Crottat, potrzeba mu pieniędzy, rejenci nie biorą weksli, zresztą nikt jeszcze nie widział mojego podpisu.
— Niech pan przyśle pojutrze, rzekł dumnie Birotteau, który liczył na rozesłane rachunki. I pan także, proszę pana, rzekł do architekta.
— A czemu nie odrazu? rzekł architekt.
— Mam wypłaty robotników, rzekł Cezar, który nigdy dotąd nie skłamał.
Wziął kapelusz aby wyjść z nimi. Ale murarz, Thorein i Chaffaroux zatrzymali go w chwili gdy zamykał drzwi.
— Panie, rzekł Chaffaroux, potrzeba nam bardzo pieniędzy.
— Ech! nie mam kopalni złota! rzekł Cezar zniecierpliwiony, oddalając się żywo. — Coś musi w tem być! Przeklęty bal! wszyscy mają człowieka za miljonera. Bądź co bądź, Lourdois nie wyglądał naturalnie: coś tam tkwi pod tem wszystkiem.
Szedł ulicą św. Honorjusza bez celu, jak człowiek ogłuszony, i natknął się na Aleksandra na rogu ulicy, jak baran albo jak matematyk pochłonięty rozwiązaniem problemu.
— A, rzekł przyszły rejent, jedno pytanie! Czy Roguin oddał pańskich czterysta tysięcy franków panu Claparon?
— Sprawa toczyła się w pana obecności; pan Claparon nie dał mi żadnego kwitu... walory miały... iść do eskontu... Roguin musiał mu oddać... moich dwieście czterdzieści tysięcy gotówką... Było powiedziane, że ma się zalegalizować ostatecznie akta sprzedaży... Sędzia Popinot utrzymuje... Kwit... Ale... czemu to pytanie?
— Czemu zadaję podobne pytanie? Aby wiedzieć, czy pańskie dwieście czterdzieści tysięcy franków są u Roguina. Roguin był od tak dawna w przyjaźni z panem, mógł, przez skrupuł wobec pana, oddać je Claparonowi, w takim razie ocalałby pan z ładnego pasztetu! Ale jakiż ja głupi!... uwozi je razem z pieniędzmi Claparona, który, na szczęście, posłał na moje zlecenie tylko sto tysięcy franków na poczet kupna kancelarji... Nie mam kwitu; dałem mu je tak, jak powierzyłbym panu moją sakiewkę. Właściciele gruntów nie dostali ani szeląga, przed chwilą byli u mnie. Suma pańskiej pożyczki na grunty nie istniała ani dla pana ani dla pożyczającego; Roguin pożarł je jak i pańskich sto tysięcy... których... nie miał już oddawna. Tak więc, pańskie ostatnie sto tysięcy franków poszły; przypominam sobie, że chodziłem je podejmować z banku.
Źrenice Cezara rozszerzyły się tak, że widział jedynie czerwony płomień.
— Pańskich sto tysięcy franków w banku, moich sto tysięcy na kancelarję, sto tysięcy pana Claparon, oto trzysta tysięcy franków gwiźnięte, nie licząc kradzieży które jeszcze wylezą, ciągnął młody rejent. Nie wiadomo co będzie z panią Roguin, du Tillet wyszedł cało, spryciarz! Roguin dręczył go cały miesiąc aby go wciągnąć do sprawy z gruntami, ale, na szczęście, miał wszystkie kapitały w jakiejś spekulacji z Nucingenem. Roguin napisał do żony straszliwy list! czytałem go właśnie. Czerpał z funduszu klijentów[18] od pięciu lat; i dlaczego? dla kochanki, dla pięknej Holenderki; rozstał się z nią na dwa tygodnie przed swoim figlem. Ta utracjuszka została bez grosza, sprzedano jej meble, podpisała weksle. Aby uniknąć pościgu, schroniła się do podejrzanego domu w Palais-Royal, gdzie ją zamordował wczoraj wieczór jakiś kapitan. Rychło spotkała ją kara boża, ją, która, bez żadnej wątpliwości, pożarła majątek Roguina. Są kobiety, dla których niema nic świętego; pożreć kancelarję rejenta! Pani Roguin ocali posag jedynie opierając się na prawnej hipotece, cały majątek obwiesia obciążony jest wyżej wartości. Kancelarję sprzedał mi za trzysta tysięcy franków! Myślałem że robię dobry interes, a zaczynam od tego, iż płacę o sto tysięcy drożej; nie mam kwitu, są ciężary które pochłoną kancelarję i kaucję; jeśli się upomnę o moje sto tysięcy, wierzyciele będą myśleli że byłem w zmowie, a kiedy się zaczyna, trzeba bardzo uważać na reputację. Dostanie pan ledwie trzydzieści za sto. W moim wieku, mieć do przełknięcia taki pasztet! Żeby człowiek pięćdziesięciodziewięcioletni bawił się w utrzymanki!... stary obwieś! Trzy tygodnie temu ostrzegał mnie, abym się nie żenił z Cezarynką, mówił że pan znajdzie się na bruku, potwór!
Aleksander mógłby długo mówić w ten sposób; Cezar stał nieruchomo, skamieniały. Ile zdań, tyle ciosów maczugą. Słyszał już tylko dźwięk pogrzebowych dzwonów, jak zrazu widział jedynie ogień pożaru. Aleksander Crottat, który uważał godnego olejkarza za człowieka silnego i zdolnego, przeląkł się jego bladości i martwoty. Następca Roguina nie wiedział, że rejent unosi więcej niż majątek Cezara. Myśl o bezzwłocznem samobójstwie przeszła przez głowę tego tak religijnego człowieka. Samobójstwo jest, w tym razie, sposobem uniknięcia tysiąca śmierci: wydaje się logicznem znieść tylko jedną. Crottat ujął pod ramię Cezara i chciał go prowadzić, nie było sposobu; nogi chwiały się pod kupcem, jakgdyby był pijany.
— Co panu? rzekł Crottat. Mój dobry panie Cezarze, odwagi! ostatecznie, nie umiera się od takich rzeczy. Zresztą, ocalisz pan czterdzieści tysięcy franków: pożyczający nie miał tej sumy, nie doręczono jej panu, można żądać skreślenia jej z kontraktu.
— Mój bal, Legja, dwieście tysięcy franków na rynku, nic w kasie. Ragonowie, Pillerault... Żona widziała jasno!
Deszcz mętnych słów, które budziły mnóstwo rozpaczliwych myśli i niesłychanych cierpień, spadł jak grad, ścinając wszystkie kwiaty klombu Królowej Róż.
— Chciałbym aby mi ucięto głowę, rzekł wreszcie Birotteau, zawadza mi, ciąży, nie służy mi do niczego...
— Biedny pan Birotteau, rzekł Aleksander, zatem pan jest w niebezpieczeństwie?
— W niebezpieczeństwie!
— Odwagi tedy, broń się pan.
— Bronić! powtórzył kupiec.
— Du Tillet był pańskim subjektem, ma tęgą głowę, pomoże panu.
— Du Tillet?
— No, chodź pan.
— Mój Boże, nie chciałbym wrócić do domu w tym stanie, rzekł Birotteau. Pan, który jesteś moim przyjacielem, jeżeli są przyjaciele — pan który cieszyłeś się moją sympatją i bywałeś u mnie na obiedzie... błagam cię, na imię mojej żony, przewieź mnie fiakrem, Olesiu, nie zostawiaj mnie!
Młody rejent wsadził z niezmiernym trudem do dorożki bezwładne ciało które miało na imię Cezar.
— Olesiu, rzekł głosem zmąconym łzami, w tej chwili bowiem łzy trysnęły mu z oczu i zwolniły nieco żelazną obręcz, która ściskała mu mózg, wstąpmy do sklepu, pomów za mnie z Celestynem. Mój złoty, powiedz mu, że idzie o życie moje i mojej żony. Niech, pod żadnym pozorem, nikt nie piśnie o ucieczce Roguina. Sprowadź na dół Cezarynę i poproś aby nie pozwoliła mówić przed matką o tej sprawie. Trzeba się strzedz najlepszych przyjaciół, Pilleraulta, Ragonów, wszystkich.
Zmiana głosu Cezara uderzyła żywo Aleksandra, który zrozumiał wagę tego zlecenia. Ulica św. Honorjusza leżała po drodze do sądu, spełnił tedy prośbę kupca, którego Celestyn i Cezaryna ujrzeli z przerażeniem w dorożce, bez głosu, bladego i jakby ogłupiałego.
— Zachowajcie w tajemnicy tę sprawę, rzekł olejkarz.
— A, rzekł w duchu Oleś, ocknął się, myślałem że już po nim.
Konferencja Aleksandra Crottat z sędzią trwała długo; posłano po prezydenta izby notarjalnej; niesiono wszędzie Cezara jak pakunek, nie ruszał się i nie mówił ani słowa. Około siódmej wieczór Crottat odwiózł Cezara do domu. Młody rejent miał to miłosierdzie, aby wejść pierwszy i uprzedzić panią Birotteau, że mąż jej uległ rodzajowi udaru.
— Myśli ma nieco zmącone, rzekł, czyniąc ruch jakiego się używa aby wyrazić zaburzenia mózgowe, trzebaby może krew puścić lub postawić pijawki.
— To musiało przyjść, rzekła Konstancja o sto mil od katastrofy; nie wziął, jak zwykle, na przeczyszczenie z początkiem zimy i haruje od dwóch miesięcy jak wół, jakgdyby nie miał zapewnionego chleba.
Żona i córka ubłagały Cezara aby się położył; posłano po lekarza domowego, starego Haudry. Haudry był to lekarz ze szkoły Moliera, stary praktyk i zwolennik dawnych formuł, karmiący chorych kordjałami niby owczarz wiejski. Przyszedł, obejrzał facies Cezara, kazał natychmiast postawić synapizmy na pięty: dojrzał objawów kongestji mózgu.
— Co mogło spowodować?... — rzekła Konstancja.
— Wilgotny czas, odparł doktór, któremu Cezaryna szepnęła słówko.
Często, obowiązkiem lekarzy jest wygłaszać świadomie głupstwa, aby ocalić honor lub życie ludzi stanowiących otoczenie chorego. Stary lekarz widział tyle rzeczy, że zrozumiał w pół słowa. Cezaryna wyszła za doktorem na schody, pytając o wskazówki.
— Spokój i cisza, później spróbujemy środków wzmacniających, skoro głowa będzie wolniejsza.
Pani Cezarowa spędziła dwa dni u wezgłowia męża, którego stan robił na niej często wrażenie maligny. Przeniesiony do niebieskiego pokoju żony, mówił, na widok draperji, mebli i innych przepychów, rzeczy niezrozumiałe dla Konstancji.
— Ojciec oszalał, rzekła do Cezaryny, w chwili gdy Cezar usiadł na łóżku i cytował uroczystym głosem urywki z kodeksu.
— Jeżeli uznają, że wydatki były nieumiarkowane!... Zdejmcie draperje!
Po trzech straszliwych dniach, przez które rozum Cezara był w niebezpieczeństwie, silna natura tureńskiego wieśniaka zwyciężyła; odzyskał przytomność; pan Haudry zalecił kordjały, energiczne odżywienie; wreszcie, po filiżance kawy podanej w porę, kupiec stanął na nogi. Konstancja, wyczerpana, zajęła miejsce męża.
— Biedna kobieta, rzekł Cezar, widząc ją uśpioną.
— No, ojczulku, odwagi! Jesteś człowiekiem tak niepospolitym, że zwyciężysz. Wszystko będzie dobrze. Pan Anzelm ci pomoże.
Cezaryna rzekła słodkim głosem owe pokrzepiające słowa, które tkliwość łagodzi jeszcze i które dodają odwagi najbardziej przybitym, jak śpiew matki usypia bóle ząbkującego dziecka.
— Tak, dziecko, będę walczył; ale ani słowa nikomu na świecie, ani Popinotowi który nas kocha, ani wujowi Pillerault. Przedewszystkiem, napiszę do brata; jest, zdaje mi się, kanonikiem, wikarjuszem katedry; nie wydaje nic, musi mieć pieniądze. Tysiąc talarów oszczędności rocznie, przez dwadzieścia lat, musi mieć sto tysięcy. Na prowincji, księża mają kredyt.
Cezaryna przyniosła skwapliwie ojcu stoliczek i przybory do pisania, wśród których zabłąkała się reszta zaproszeń na bal, na różowym papierze.
— Spal to wszystko, krzyknął kupiec. Djabeł chyba mógł mi podsunąć pomysł tego balu. Jeżeli padnę, będę wyglądał na hultaja. Dalej, bez frazesów.

LIST CEZARA DO FRANCISZKA BIROTTEAU.

„Drogi bracie!
Znajduję się w przesileniu handlowem tak trudnem, że błagam cię, abyś mi przysłał wszystkie pieniądze jakie zdołasz zgromadzić, choćby nawet przyszło ci się zapożyczyć.

Twój oddany
Cezar.

Bratanica twoja, Cezaryna, w której obecności piszę ten list, gdy biedna moja żona śpi, poleca się twej pamięci i zasyła czułości“.
To post-scriptum dodano na prośbę Cezaryny, która wręczyła list Raguetowi.
— Ojcze, rzekła wracając, pan Lebas przyszedł i chce z tobą pomówić.
— Pan Lebas, wykrzyknął Cezar, przerażony tak, jakgdyby katastrofa czyniła go zbrodniarzem, sędzia!
— Drogi panie Birotteau, nadto jestem panu życzliwy, rzekł gruby sukiennik wchodząc, zbyt dawno się znamy, razem byliśmy wybrani po raz pierwszy na sędziów, abym nie miał panu powiedzieć, iż niejaki Bidault, alias Gigonnet, lichwiarz, posiada pańskie weskle przekazane na jego zlecenie, bez gwarancji, przez dom bankowy Claparon. Te dwa słowa są nietylko zniewagą, ale śmiercią twego kredytu.
— Pan Claparon pragnie z panem mówić, rzekł Celestyn pokazując się, czy mam go wprowadzić?
— Dowiemy się, jaka jest przyczyna tej obelgi, rzekł Lebas.
— Panie, rzekł kupiec, widząc wchodzącego Claparona, oto pan Lebas, sędzia trybunału handlowego, mój przyjaciel...
— A, pan jest pan Lebas, rzekł Claparon przerywając, zachwycony jestem iż pana poznaję, pan Lebas z trybunału, tylu jest bowiem Lebasów...
— Widział, podjął Birotteau przerywając gadule, akcepty które panu wręczyłem i które, jak mnie pan zapewnił, nie będą puszczone w obieg. Widział je z temi słowami: bez gwarancji.
— Ano cóż! rzekł Claparon, istotnie nie są w obiegu, są w rękach człowieka z którym mam dużo interesów, starego Bidault. Dlatego przekazałem je bez gwarancji. Gdyby akcepty miały iść w obieg, byłby je pan wystawił wprost na jego zlecenie. Pan sędzia zrozumie moją sytuację. Co przedstawiają te akcepty? cenę nieruchomości; płatną przez kogo? przez pana Birotteau. Skąd żądanie, abym ja ręczył za pana Birotteau moim podpisem? Mamy zapłacić, każdy ze swej strony, swoją część w wiadomej cenie kupna. Otóż, czy to nie dosyć, iż występujemy solidarnie wobec sprzedających? U mnie, zasady handlowe są niewzruszone; tak samo nie daję bez potrzeby mojej gwarancji, jak nie daję pokwitowania sumy zanim ją otrzymam. Przewiduję wszystko. Kto podpisuje, płaci. Nie chcę narażać się na płacenie trzy razy.
— Trzy razy! rzekł Cezar.
— Tak, panie. Już zaręczyłem za pana Birotteau stronie sprzedającej, czemuż miałbym jeszcze ręczyć za niego bankierowi? Położenie, w jakiem się znajdujemy, jest ciężkie. Roguin czmychnął, unosząc moich sto tysięcy. W ten sposób, połowa gruntów kosztuje mnie już pięćset, zamiast czterystu tysięcy. Roguin zabiera dwieście czterdzieści tysięcy franków pana Birotteau. Cóżby pan zrobił na mojem miejscu, panie Lebas? niech się pan postawi w mojej roli. Nie mam zaszczytu być panu znanym, tak samo jak nie znam pana Birotteau. Niech pan dobrze uważa. Robimy interes do połowy. Pan dajesz ze swej strony całą gotówkę, ja reguluję moją w akceptach; daję je panu, pan się podejmujesz, przez osobliwą uprzejmość, zmienić je na pieniądze. Dowiadujesz się pan, że Claparon, bankier, bogaty, szanowany, przypuszczam wszystkie możebne cnoty w świecie, że cnotliwy Claparon znajduje się w upadłości z passywami sześciu miljonów; czy pan dasz, w tejże samej chwili, swój podpis aby ubezpieczyć mój? Chybabyś pan oszalał! Otóż, panie Lebas, Birotteau znajduje się w sytuacji, w której postawiłem Claparona: czy nie widzi pan, że mogę wówczas beknąć sprzedawcom z tytułu solidarności, i musieć pokryć jeszcze część pana Birotteau do wysokości jego weksli, gdybym je poręczył, nie mając...
— Komu? przerwał Birotteau.
— Nie mając jego połowy gruntów, rzekł Claparon nie zważając na przerywanie, bo nie miałbym żadnego przywileju; trzebaby tedy jeszcze raz kupować! Zatem, mogę zapłacić trzy razy.
— Zapłacić komu? pytał wciąż Birotteau.
— Ależ akceptantowi, gdybym dał żyro i gdyby panu zdarzyło się nieszczęście.
— Nie naraziłbym pana, mój panie, rzekł Birotteau.
— Dobrze, rzekł Claparon. Byłeś pan sędzią, jesteś wytrawnym kupcem, wiesz pan że wszystko należy przewidywać: nie dziw się tedy, że pilnuję mojego rzemiosła.
— Pan Claparon ma słuszność, rzekł Józef Lebas.
— Mam słuszność, odparł Claparon, słuszność handlową. Ale ten interes dotyczy gruntów. Otóż, co ja mam dostać?... pieniądze, bo trzeba będzie dać pieniądze sprzedającym. Zostawmy na stronie dwieście czterdzieści tysięcy franków, które pan Birotteau znajdzie, jestem tego pewny, rzekł Claparon, spoglądając na Lebasa. Przyszedłem pana prosić o drobnostkę, o dwadzieścia pięć tysięcy franków, dodał zwracając się do Cezara.
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków! wykrzyknął Cezar czując lód zamiast krwi w żyłach. Z jakiego tytułu?
— Och, drogi panie, jesteśmy zobowiązani zalegalizować sprzedaż w obecności rejenta. Otóż, co się tyczy ceny, możemy się układać między sobą; ale z fiskusem, sługa uniżony! Skarb nie bawi się w daremne słowa, pakuje bez ceremonji rękę do kieszeni, musimy mu sypnąć czterdzieści cztery tysiące franków tytułem należytości w tym tygodniu. Nie spodziewałem się wymówek kiedy szedłem tutaj; domyślając się bowiem, iż tych dwadzieścia pięć tysięcy może panu sprawić kłopot, miałem panu oznajmić, że, najosobliwszym przypadkiem, udało mi się ocalić dla pana...
— Co? rzekł Birotteau, wydając ów krzyk rozpaczy na którym żaden człowiek się nie pomyli.
— Ot, nędzę! dwadzieścia pięć tysięcy franków weksli na rozmaite osoby, które Roguin oddał mi do umieszczenia. Zakredytowałem je panu na hipotekę i koszta, których rachunek panu przyślę; po potrąceniu eskontu, będzie mi pan winien sześć do siedmiu tysięcy.
— Wszystko to jest zupełnie słuszne, rzekł Lebas. Na miejscu pana Claparon, który wydaje mi się bardzo doświadczony w interesach, postąpiłbym wobec nieznajomego tak samo.
— Pan Birotteau nie umrze z tego, rzekł Claparon, trzeba więcej niż jeden strzał aby ubić starego wilka; widziałem wilki które z kulą we łbie goniły...
— Kto mógłby przewidzieć łajdactwo Roguina? rzekł Lebas, przestraszony milczeniem Cezara jak również tak olbrzymią spekulacją poza zakresem perfumerji.
— Niewiele brakło, a byłbym dał panu Birotteau pokwitowanie na czterysta tysięcy, rzekł Claparon, i byłbym beknął. W wilję, oddałem Roguinowi sto tysięcy. Nasze wzajemne zaufanie ocaliło mnie. Czy fundusz będzie u rejenta czy też u mnie aż do dnia ostatecznego kontraktu, to się nam wydało zupełnie obojętne.
— Byłoby lepiej, gdyby każdy zachował swoje pieniądze w banku do chwili płatności, rzekł Lebas.
— Roguin był dla mnie bankiem, rzekł Cezar. Ale on też ma udział w interesie, dodał patrząc na Claparona.
— Tak, w czwartej części, na słowo, odparł Claparon. Po tem głupstwie iż dałem mu uwieźć moje pieniądze, uczyniłbym drugie jeszcze kapitalniejsze, aby je w niego pakować. Niech mi odeśle sto tysięcy franków i dwieście tysięcy na swój udział, wówczas zobaczymy! Ale nie będzie mu w głowie przysyłać mi je na interes który wymaga pięciu lat pitraszenia, nim się zeń wygotuje pierwszy rosołek. Jeżeli wywiózł, jak powiadają, tylko trzysta tysięcy, trzeba mu przecież piętnastu tysięcy renty aby żyć przyzwoicie za granicą.
— Bandyta!
— Ech! Boże, miłość doprowadziła Roguina do tego, rzekł Claparon. Któryż starzec może zaręczyć, iż nie da się opanować, ponieść swemu ostatniemu zachceniu? Nikt z nas, ludzi statecznych, nie wie jak skończy. Ostatnia miłość, ba! to najgwałtowniejsza. Ot, patrz pan, taki Cardot, Camusot, Matifat!... wszyscy mają kochanki! A jeżeli my daliśmy się wykierować, czyż to nie nasza wina? W jaki sposób mogliśmy się nie mieć na baczności przed rejentem który puszcza się na spekulację? Każdy rejent, każdy agent bankowy, każdy pośrednik robiący interesy, jest podejrzany. Upadłość staje się wówczas u nich podstępnem bankructwem, czekają ich kratki sądowe, wolą tedy podróż za granicę. Nie dam się już wziąć drugi raz na fis. I cóż! jesteśmy na tyle słabi, iż ciężko nam ścigać zaocznie ludzi u których bywaliśmy na obiedzie, którzy dawali nam piękne bale, słowem ludzi umiejących żyć! Nikt się nie skarży... i to źle.
— Bardzo źle, rzekł Birotteau; prawo o upadłości i bankructwach powinno być z gruntu przerobione.
— Gdyby pan mnie w czem potrzebował, rzekł Lebas do Cezara, zawsze jestem na usługi.
— Pan Birotteau nie potrzebuje nikogo, rzekł niezmordowany gaduła, któremu du Tillet popuścił śluzy napełniwszy je wprzódy wodą. (Claparon powtarzał lekcję, którą mu bardzo zręcznie podszepnął du Tillet). Sprawa pańska jest jasna, upadłość Roguina da pięćdziesiąt procent dywidendy, wedle tego co mówił mi Oleś Crottat. Poza tą dywidendą, pan Birotteau ocali czterdzieści tysięcy franków, których pożyczający realnie nie posiadał; następnie może zaciągnąć pożyczkę na swoją posiadłość. Owóż, obowiązani jesteśmy zapłacić dwieście tysięcy właścicielom dopiero za cztery miesiące. Do tego czasu, pan Birotteau spłaci weksle: nie mógł przecież, dla spłacenia ich, liczyć na to co Roguin uwiózł z sobą. Ale, gdyby nawet pan Birotteau musiał się trochę ścisnąć... et! przy troszce obrotności, wyplącze się.
Kupiec nabrał otuchy, słysząc jak Claparon analizuje sprawę. W streszczeniu tem ujrzał niejako plan postępowania. Toteż, postawa jaką przybrał była stanowcza i zdecydowana; powziął zarazem wysokie pojęcie o zdolnościach ex-komiwojażera. Du Tillet uznał za właściwe uchodzić w oczach Claparona za ofiarę Roguina. Dał Claparonowi sto tysięcy franków dla wręczenia Roguinowi, który mu je zwrócił. Claparon, niespokojny, grał swoją rolę tem naturalniej, powtarzał każdemu kto go chciał słuchać, że Roguin go kosztuje sto tysięcy. Du Tillet nie uważał Claparona za dość tęgiego gracza, przypuszczał u niego zbyt wiele jeszcze uczciwości i honoru, aby mu powierzyć w całej rozciągłości swoje plany; wiedział zresztą iż Claparon niezdolny jest go przejrzeć.
— Jeżeli naszego pierwszego przyjaciela nie wystrychniemy na dudka, nie uda się nam to z nikim, rzekł do Claparona w dniu, w którym obsypany przezeń wymówkami złamał go jak zużyty instrument.
Lebas i Claparon wyszli razem.
— Wyłabudam się, rzekł Birotteau. Moje passywa w akceptach dochodzą dwustu trzydziestu pięciu tysięcy franków: mianowicie siedmdziesiąt pięć tysięcy za dom, a sto siedmdziesiąt pięć za place. Otóż, na pokrycie tych płatności, mam dywidendę Roguina, która wyniesie może sto tysięcy, mogę anulować pożyczkę na place, ogółem sto czterdzieści. Chodzi o to, aby wycisnąć sto tysięcy franków z Esencji Kapilarnej i doczekać, przy pomocy paru akceptów z grzeczności lub zapomocą kredytu u bankiera, chwili, w której odrobię moją stratę i kiedy place pójdą w górę.
Skoro raz człowiek w nieszczęściu zdoła sobie stworzyć fikcję nadziei, zapomocą szeregu mniej lub więcej słusznych rozumowań, któremi wypycha poduszkę aby oprzeć na niej głowę, jest często ocalony. Wiele ludzi wzięło ufność, jaką daje złudzenie, za energję. Może nadzieja jest połową odwagi; toteż, religja katolicka uczyniła z niej cnotę. Czyż nadzieja nie podtrzymała wielu słabych, dając im czas wyczekania szansy? Zdecydowany udać się do wuja żony i przedstawić mu sytuację nim poszuka pomocy gdzieindziej, Birotteau szedł ulicą św. Honorjusza aż na ulicę des Bourdonnais, nie bez owych nieznanych lęków które wstrząsały nim tak gwałtownie iż doznawał uczucia ciężkiej choroby. Miał płomień we wnętrznościach. W istocie, ludzie którzy odczuwają przeponą, doznają cierpień w tem miejscu, tak jak ludzie którzy odbierają wrażenia głową, doświadczają bólów mózgowych. Wielkie przesilenia zaskakują naturę tam, gdzie temperament pomieścił u danego osobnika siedzibę życia; ludzie słabi mają biegunkę, Napoleon usypia. Nim zdecydują się przypuścić szturm do czyjegoś zaufania, przeskakując wszystkie barjery dumy, ludzie honoru muszą niejeden raz uczuć w sercu ostrogę konieczności, tej twardej amazonki! Toteż, Birotteau znosił dwa dni te ukłucia, nim wybrał się do wuja; podjął nawet ten krok jedynie z pobudek rodzinnych: jakikolwiek był stan rzeczy, winien był wytłómaczyć swoje położenie surowemu handlarzowi żelaza. Mimo to, dochodząc do drzwi, uczuł ową niemoc, jakiej każde dziecko doświadczyło wchodząc do dentysty; ale to osłabienie, miast sprawiać tylko przemijający ból, ogarniało wszystkie jego centra życiowe. Birotteau wszedł powoli na schody. Zastał starca czytającego Constitutionnel przy kominku, przy małym okrągłym stoliczku, gdzie stało skromne śniadanie: nieduża bułka chleba, masło, ser Brie i filiżanka kawy.
— Oto prawdziwy mędrzec, pomyślał Cezar, zazdroszcząc wujowi jego życia.
— I cóż! rzekł Pillerault zdejmując binokle, dowiedziałem się wczoraj u Dawida o sprawie Roguina, o zamordowaniu pięknej Holenderki, jego kochanki! Mam nadzieję, że, uprzedzony przez nas, którzy chcieliśmy być rzeczywistymi właścicielami, wziąłeś pokwitowanie od Claparona?
— Niestety! wuju, w tem sęk, położyłeś palec na ranie.
— Tam do kroćset, jesteś zrujnowany, rzekł Pillerault upuszczając dziennik, który Birotteau podniósł, mimo że to był Constitutionnel.
Pillerault tak głęboko zatopił się w refleksjach, że twarz jego, podobna do surowego medalu, zbronzowiała jak metal pod uderzeniem młota; zesztywniał, patrzał ślepo przez szyby na mur naprzeciwko, słuchając równocześnie długiego wywodu Cezara. Widocznem było, iż słyszał i sądził, ważąc sprawę z nieugiętością Minosa, który przebył Styx handlowy, przenosząc się ze sklepu na swoje trzecie pięterko.
— I cóż, wuju? rzekł Birotteau, który, zakończywszy prośbą o sprzedanie za sześćdziesiąt tysięcy franków renty, czekał odpowiedzi.
— Cóż, drogi chłopcze, nie mogę, nadto jesteś zachlastany. Ragonowie i ja straciliśmy na tem po pięćdziesiąt tysięcy. Ci zacni ludzie sprzedali z mojej rady swoje akcje w kopalniach worczyńskich: poczuwam się do obowiązku, w razie straty, nie mówię zwrócić im kapitał, ale pomagać im, wspierać moją siostrzenicę i Cezarynę. Trzeba wam może będzie wszystkim chleba, znajdziecie go u mnie.
— Chleba, wuju?
— Ano tak, chleba. Oto więc, jak rzeczy stoją: nie wyłabudasz się. Z pięciu tysięcy sześciuset franków renty, mogę ująć cztery tysiące, aby je podzielić między was i Ragonów. Skoro przyjdzie katastrofa, znam Konstancję, będzie pracować jak wyrobnica, odmówi sobie wszystkiego, i ty także, Cezarze!
— Nie wszystko stracone, wuju.
— Nie patrzę na to tak jak ty.
— Dowiodę ci, że się mylisz.
— Nic mi nie sprawi większej przyjemności.
Birotteau pożegnał Pilleraulta bez odpowiedzi. Przyszedł szukać pociechy i otuchy, otrzymywał drugi cios, mniej silny wprawdzie niż pierwszy, ale, miast ugodzić go w głowę, trafiał w serce; serce było całem życiem tego biednego człowieka. Wrócił, zeszedłszy kilka schodów.
— Panie, rzekł zimno, Konstancja nie wie o niczem, niech pan zachowa przynajmniej sekret i niech pan prosi Ragonów, aby mi nie odejmowali w domu spokoju, którego potrzebuję aby walczyć przeciw nieszczęściu.
Pillerault skinął głową.
— Odwagi, Cezarze, dodał; widzę że masz do mnie urazę, ale kiedyś oddasz mi sprawiedliwość, wspominając żonę i córkę.
Zgnębiony wyrokiem wuja, w którym podziwiał niezwykłą jasność spojrzenia, Cezar spadł z całej wysokości nadziei w grząskie bagno niepewności. Kiedy, w tych straszliwych przejściach handlowych, człowiek nie ma duszy hartownej jak dusza Pilleraulta, staje się igraszką wypadków; chwyta się myśli cudzych, swoich, jak podróżny który goni za błędnemi ognikami. Daje się unieść huraganowi, miast położyć się śledząc go kiedy przechodzi, lub też zamiast się wznieść aby iść w jego kierunku, uchodząc jego szponów. W pełni boleści, Birotteau przypomniał sobie proces tyczący jego pożyczki. Udał się na ulicę Vivienne do Derville‘a, swego doradcy prawnego, aby wszcząć corychlej kroki sądowe, w razie gdyby adwokat widział jakąś nadzieję zanulowania kontraktu. Olejkarz zastał Dervile‘a w miękkim szlafroku, przy kominku, spokojnego i zrównoważonego, jak wszyscy prawnicy zahartowani na najstraszliwsze zwierzenia. Birotteau zauważył pierwszy raz ten nieodzowny chłód, który mrozi człowieka roznamiętnionego, zranionego, ogarniętego gorączką katastrofy, boleśnie ugodzonego w swojem życiu, honorze, żonie i dzieciach, jak nim się czuł Birotteau, opowiadając swoje nieszczęście.
— Jeżeli da się dowieść, rzekł Derville wysłuchawszy, że pożyczający nie miał już u Roguina sumy którą Roguin rzekomo zaliczył panu na jego rachunek, w takim razie, ponieważ nie było doręczenia walorów, jest moment do unieważnienia; pożyczający będzie miał wówczas regres do jego kaucji, jak i pan dla swoich stu tysięcy. Ręczę wówczas za wynik procesu, o tyle o ile można ręczyć, niema bowiem procesu wygranego z góry.
Zdanie tak wytrawnego prawnika wróciło nieco odwagi Cezarowi, który prosił Derville‘a aby uzyskał wyrok w ciągu dwóch tygodni. Adwokat odparł, iż dobrze będzie, jeśli przed upływem trzech miesięcy zapadnie werdykt unieważniający.
— Trzy miesiące! rzekł olejkarz, który sądził przez chwilę iż znalazł deskę ratunku.
— Ależ, nawet uzyskując rychłe wszczęcie sprawy, nie możemy zmusić przeciwnika aby szedł nam na rękę; będzie wyzyskiwał odwłoki prawne, adwokat nie zawsze jest obecny, kto wie czy przeciwna strona nie ucieknie się do zaoczności? Rzeczy nie idą tak jakby się miało ochotę, drogi panie! rzekł Derville z uśmiechem.
— A w trybunale handlowym?... rzekł Birotteau.
— Och, rzekł adwokat, sędziowie konsularni a sędziowie pierwszej instancji, to dwie różne odmiany! Wy tam, panowie, śmigacie sprawy piorunem! W sądzie obowiązują formy. Forma jest ochroną prawa. Czy podobałby się panu wyrok na łeb na szyję, któryby pana pozbawił pańskich czterdziestu tysięcy? Otóż, przeciwnik, który ujrzy iż suma jest zagrożona, będzie się bronił. Odwłoki, to są kolczaste druty sądownictwa.
— Ma pan słuszność, rzekł Birotteau, który pożegnał Derville‘a i wyszedł z rozpaczą w sercu.
— Wszyscy mają słuszność. Pieniędzy! pieniędzy! krzyczał na ulicy, mówiąc do samego siebie, jak wszyscy pochłonięci jakąś sprawą w tym wrzącym i zgiełkliwym Paryżu. Widząc wchodzącego Cezara, subjekt, który obszedł miasto przekładając rachunki, oznajmił, iż, zważywszy bliskość Nowego Roku, każdy poprzestał na pokwitowaniu odbioru.
— Niema zatem pieniędzy nigdzie, rzekł Cezar na cały głos w sklepie.
Zagryzł wargi, wszyscy subjekci spojrzeli na niego.
Pięć dni upłynęło w ten sposób; pięć dni, przez które Braschon, Lourdois, Thorein, Grindot, Chaffaroux, wszyscy niezaspokojeni wierzyciele przełknęli kameleonowe frazesy jakie cierpi wierzyciel, zanim, od spokoju kołysanego zaufaniem, przejdzie do krwawych barw handlowej Bellony. W Paryżu, okres piekącej nieufności zjawia się równie łatwo jak proces rosnącego zaufania odbywa się powoli; raz wszedłszy w gąszcz obaw i ostrożności, wierzyciel dochodzi do drapieżnych nikczemności, które go stawiają poniżej dłużnika. Od słodkawej uprzejmości, wierzyciele przechodzą do czerwonego żaru irytacji, do posępnych iskier dokuczliwości, do wybuchów rozgoryczenia, do stalowego błękitu decyzji i czarnego zuchwalstwa wyrażającego się w — pozwie. Braschon, ów bogaty tapicer nie zaproszony na bal, uderzył w dzwon na trwogę jak wierzyciel zraniony w swej ambicji; żądał zapłaty do dwudziestu czterech godzin; żądał gwarancyj, nie fikcyjnego zajęcia mebli, ale hipoteki wpisanej tuż po czterdziestu tysiącach na placach. Mimo swej furji, wierzyciele zostawiali chwile spoczynku, w czasie których Birotteau oddychał. Zamiast przeciwstawić tym pierwszym utrapieniom jakąś decyzję, Cezar zużył swą inteligencję na to aby żona, jedyna osoba która mogła go wesprzeć radą, nie dowiedziała się o niczem. Odbywał straż na progu mieszkania, dokoła sklepu. Wtajemniczył Celestyna w sekret swoich chwilowych kłopotów. Celestyn patrzał na pryncypała z równą ciekawością jak zdumieniem; Cezar malał w jego oczach, jak maleją w katastrofach ludzie nawykli do powodzenia, których cała siła polega na wiadomościach czerpanych w rutynie przez mierne inteligencje. Nie mając energji ani zdolności potrzebnych aby się bronić na tylu naraz punktach, Cezar miał wszakże odwagę spojrzeć w twarz położeniu. Na koniec grudnia i na 15-go stycznia, potrzebował, tak na dom jak na wypłaty, czynsze i zobowiązania, sumy sześćdziesięciu tysięcy franków, z czego trzydzieści tysięcy na 30-go grudnia; wszystkie jego zasoby dawały ledwo dwadzieścia tysięcy, brakowało tedy dziesięć. W jego oczach nic nie było straconego, widział bowiem już tylko chwilę obecną, jak ci awanturnicy którzy żyją z dnia na dzień. Nim wieść o krytycznym położeniu stanie się publiczną, postanowił puścić się na krok, który mu się zdawał wielką ideą, zwracając się do sławnego Franciszka Kellera, bankiera, mówcy i filantropa, głośnego ze swej dobroczynności i gotowości oddawania usług handlowi paryskiemu, w intencji utrwalenia swego mandatu do Izby z okręgu miasta Paryża. Bankier był liberałem, Birotteau rojalistą, ale Cezar osądził go wedle własnego serca i znalazł w różnicy przekonań jeden motyw więcej aby spodziewać się kredytu. W razie gdyby się okazała potrzeba weksli, nie wątpił o poświęceniu Popinota, zamierzał go prosić o podpis na jakie trzydzieści tysięcy, które, rzucone jako gwarancja najgłodniejszym wierzycielom, pozwoliłyby doczekać wygranej procesu. Cezar, tak skłonny do wywnętrzeń, który, przed zaśnięciem, spowiadał się drogiej Konstancji z najdrobniejszych wrażeń, który czerpał u niej odwagę, który szukał w jej opozycji rozjaśnienia myśli, nie mógł pomówić o swem położeniu ani z subjektem, ani z wujem, ani z żoną. Własne myśli ciężyły mu podwójnie. Ale szlachetny męczennik wolał raczej cierpieć, niż rzucać tę żagiew w duszę Konstancji: chciał jej opowiedzieć niebezpieczeństwo wówczas gdy minie. Może wzdragał się przed tem straszliwem zwierzeniem. Lęk, jaki budziła w mim żona, dodawał mu odwagi. Chodził co rano wysłuchać cichej mszy u św. Rocha i brał Boga na powiernika.
— Jeżeli, wracając od św. Rocha do domu, nie spotkam żołnierza, prośba moja ziści się. To będzie odpowiedź Boga, rzekł, pomodliwszy się o pomoc.
I był szczęśliwy, kiedy nie spotkał żołnierza. Jednakże czuł zbytni ucisk w sercu, trzeba mu było drugiego serca na którem mógłby się wyżalić. Cezaryna, której zwierzył się już w pierwszych chwilach nieszczęsnej wieści, posiadła całą tajemnicę. Wymieniali z sobą ukradkowe spojrzenia, spojrzenia pełne rozpaczy i tłumionej nadziei, nieme pytania i odpowiedzi, błyski z duszy do duszy. Dla żony, Birotteau stawał się wesoły, jowialny. Kiedy Konstancja zadała jakie pytanie, ba! wszystko szło doskonale, Popinot, o którym Cezar ani myślał, ostro bierze się do rzeczy! Esencja idzie jak woda, weksle Claparona wykupi się w terminie, niema najmniejszej obawy. Ta fałszywa radość miała coś przerażającego. Kiedy żona usypiała pod wspaniałemi kotarami, Birotteau siadał na łóżku, popadał w zadumę nad swem nieszczęściem. Cezaryna wsuwała się wówczas w koszuli, z szalem narzuconym na białe ramiona, boso.
— Ojczulku, słyszę, ty płaczesz, mówiła płacząc sama.
Po napisaniu listu, w którym prosił wielkiego Franciszka Kellera o audjencję, Birotteau popadł w stan takiego odrętwienia, iż córka wyciągnęła go na miasto. Dopiero wówczas spostrzegł na ulicach olbrzymie czerwone afisze, i wzrok jego uderzyły te wyrazy: Esencja Kapilarna. Podczas katastrof i zmierzchu Królowej Róż, firma A. Popinot wschodziła promienna w jaskrawych brzaskach powodzenia. Wspierany radami Gaudissarta i Finota, Anzelm rzucił na targ swą esencję, rozwijając wszystkie żagle. Dwa tysiące afiszów zajaśniało od trzech dni w najwidoczniejszych punktach Paryża. Nikt nie mógł uniknąć spotkania się twarzą w twarz z Esencją Kapilarną i nie przeczytać zwięzłego zdania wymyślonego przez Finota o niemożliwości wywołania porostu włosów i o niebezpieczeństwie farbowania ich. Aforyzm wsparty był ustępem z memorjału odczytanego w Akademji przez pana Vauquelin; istny certyfikat życia dla martwych włosów, przyrzeczony tym, którzy będą się posługiwali Esencją Kapilarną. Wszyscy fryzjerzy paryscy, perukarze, olejkarze, ozdobili drzwi złoconą ramą, zawierającą piękny druk na welinie, którego nagłówek zdobiła rycina Hero i Leandra w zmniejszeniu, z tym podpisem: Ludy starożytności zawdzięczały swoje bujne uwłosienie używaniu Esencji Kapilarnej.
— Wymyślił trwałe ramy, wiekuisty anons, rzekł w duchu Birotteau, który stanął zdumiony.
— Nie widziałeś tedy u siebie, ojczulku, rzekła córka, ramy, którą pan Anzelm sam przyniósł, oddając Celestynowi na skład trzysta flaszek?
— Nie, rzekł.
— Celestyn sprzedał już pięćdziesiąt gościom, a sześćdziesiąt stałym klientom.
— A, rzekł Cezar.
Olejkarz, oszołomiony tysiącem dzwonów, jakiemi ruina huczy w uszach swoich ofiar, żył w zawrotnym ruchu; w wilję, Popinot czekał nań godzinę i odszedł porozmawiawszy z Konstancją i Cezaryną, które objaśniły go, iż Cezara pochłania jego wielka sprawa.
— A, tak, sprawa placów.
Na szczęście, Popinot, który od miesiąca nie opuścił sklepu, a po nocach i w niedzielę nawet pracował w fabryce, nie widział ani Ragonów, ani Pilleraulta, ani stryja. Sypiał ledwie dwie godziny, biedne dziecko! miał tylko dwóch subjektów, w tempie zaś w jakiem szły rzeczy, trzebaby mu niebawem czterech. W handlu, chwila, sposobność, jest wszystkiem. Kto nie wskoczy na rumaka powodzenia czepiając się grzywy, chybia fortuny. Popinot powiadał sobie, iż miło będzie, za pół roku, powiedzieć wujostwu: „Wygrana! stoję na pewnych nogach“; miło będzie przynieść pryncypałowi, również za pół roku, trzydzieści lub czterdzieści tysięcy jako jego udział. Nie wiedział tedy nic o ucieczce Roguina, o klęskach i kłopotach Cezara, nie mógł się zdradzić wobec pani Birotteau. Anzelm przyrzekł Finotowi pięćset franków od wielkiego dziennika, a było ich dziesięć! trzysta od drugorzędnego dziennika, a było ich drugie dziesięć! jeżeli wspomną trzy razy na miesiąc o Esencji Kapilarnej. Finot ujrzał w tych ośmiu tysiącach franków trzy tysiące dla siebie, pierwszą stawkę, którą będzie mógł cisnąć na wielki i niezmierzony zielony stół spekulacji! Rzucił się tedy jak lew na przyjaciół, na znajomych; nie wychodził z redakcyj, wślizgiwał się rano do sypialni redaktorów, wieczór przebiegał kurytarze teatrów. „Pamiętaj, mój złoty, o mojej Esencji, mnie to w niczem nie dotyczy, sprawa koleżeńska, rozumiesz! Gaudissart, bajeczny kompan!“ To było pierwsze i ostatnie zdanie rozmowy. Czyhał na każdy kawałek wolnego miejsca w dziennikach, w których bazgrał artykuliki zrzekając się honorarjum na rzecz członków redakcji. Podstępny jak statysta który chce się wypchać na aktora, ruchliwy jak ulicznik zarabiający sześćdziesiąt franków miesięcznie, wypisywał przymilne listy, głaskał wszystkie próżnostki, oddawał potworne usługi naczelnym aby uzyskać wzmianki. Pieniądze, obiady, pochlebstwa, wszystko umiał zaprząc do swego celu. Przekupił, zapomocą biletów do teatru, robotników, którzy, koło północy, kończą skład, czerpiąc w potrzebie w drobnych wiadomościach, zawsze gotowej rezerwie pisma. Finot zjawiał się wówczas w drukarni, zaaferowany, jakgdyby miał rewizję artykułu. Mając wszędzie przyjaciół, wypchał Esencję Kapilarną przed Krem Regnauld przed Miksturę Brazylijską, przed wszystkie wynalazki, które pierwsze miały ten instynkt aby zrozumieć znaczenie prasy i niezawodny skutek jaki wywiera na publiczność częste powtarzanie jednej wiadomości. W tym złotym wieku niewinności, wielu dziennikarzy było jak cielęta, nie znali swojej siły, zajmowali się aktorkami, Floryną, Tullią, Marjetą, etc. Wszystko przechodziło przez ich ręce, a oni nie mieli nic. Finot nie zabiegał ani o aktorkę głodną ról, ani o sztukę do grania, ani o wodewil, ani o umieszczenie płatnego artykułu; przeciwnie, sam ofiarowywał się z pieniędzmi w krytycznej chwili albo ze śniadaniem w dobrym momencie; nie było tedy ani jednego dziennika któryby nie mówił o Esencji Kapilarnej, o jej zgodności z analizami Vauquelina, któryby nie drwił z ludzi wierzących iż można wywołać porost włosów i nie trąbił niebezpieczeństw ich malowania.
Te artykuły krzepiły duszę Gaudissarta, który zbroił się w dzienniki aby zwalczać przesądy, i uprawiał na prowincji to, co nazywa się w narzeczu brukowem jazdą na całego. W owym czasie, dzienniki paryskie panowały nad departamentami, które nie posiadały jeszcze własnych organów, niebożęta! Czytywano przeto dzienniki sumiennie, od deski do deski. Gaudissart, wspierany prasą, osiągnął nadzwyczajne sukcesy zaraz w pierwszych miastach w których puścił w ruch język. Wszyscy prowincjonalni sklepikarze zapragnęli mieć ramki z ryciną Hero i Leandra. Finot wymierzył przeciwko olejkowi Makassar paradny koncept, budzący tyle śmiechu w teatryku Funambule, kiedy Pierrot bierze starą włosianą szczotkę świecącą łysinami, napuszcza ją olejkiem Makassar i sprawia iż szczotka pokrywa się bujnym włosem. Ta ironiczna scena wzniecała powszechną radość. Później, Finot opowiadał wesoło, iż, bez tego tysiąca talarów, byłby umarł z nędzy i rozpaczy. Dla niego, tysiąc talarów, to był majątek. W czasie tej kampanji, odgadł, on pierwszy, potęgę anonsu, z którego miał uczynić tak wielki i bystry użytek. W trzy miesiące później, był naczelnym redaktorem małego dzienniczka, który w końcu kupił i który stał się podwaliną jego fortuny. Tak samo jak atak wykonany przez wielkiego Gaudissarta, Murata komiwojażerów, na prowincję i departamenty, zapewnił firmie A. Popinot zwycięstwo handlowe, tak samo zwyciężyła ona w prasie, dzięki wiekopomnej kampanji podjętej w dziennikach, która spowodowała ową niebotyczną reklamę, uzyskaną również przez Miksturę Brazylijską i Krem Regnauld. Z samego początku, to wzięcie szturmem opinji publicznej stworzyło trzy powodzenia, i pociągnęło za sobą napływ tysiąca ambicyj, które później wkroczyły gęstemi bataljonami na arenę dzienników, tworząc płatny anons, olbrzymią rewolucję! W tej chwili, firma A. Popinot i Spółka puszyła się na wszystkich murach i wystawach. Niezdolny ogarnąć doniosłości podobnej dźwigni, Birotteau rzekł od niechcenia: „Ten smarkacz Popinot idzie w moje ślady“, nie rozumiejąc różnicy czasów, nie doceniając potęgi nowych środków, których sprawność i rozległość ogarniały o wiele szybciej niż dawniej świat handlowy. Od balu, Birotteau nie przekroczył nogą progu fabryki: nie miał pojęcia o ruchu i czynności jakie Popinot tam rozwijał. Anzelm wziął wszystkich robotników Cezara, sypiał w fabryce; widział Cezarynę siedzącą na wszystkich skrzyniach, wydrukowaną na wszystkich fakturach; powiadał sobie: Będzie moją żoną! kiedy, z koszulą zawiniętą po łokcie, zrzuciwszy surdut, zabijał energicznie gwoździami skrzynie, w braku subjektów uganiających z wysyłkami.
Nazajutrz, rozważywszy w nocy wszystko co miał powiedzieć i nie powiedzieć jednemu z potentatów bankowych, Cezar wybrał się na ulicę Houssaye. Serce biło mu straszliwie kiedy wchodził do pałacu liberalnego bankiera, który podzielał opinje pomawiane tak słusznie o chęć wywrócenia Burbonów. Cezar, jak cały drobny handel paryski, nie znał obyczajów ani figur wielkich finansów. W Paryżu, między wielkiemi finansami a handlem, funkcjonują instytucje drugiego rzędu, użyteczne w pośrednictwie dla Banku, który znajduje w nich jedną gwarancję więcej. Konstancja i Birotteau, którzy nigdy nie zaawanturowali się poza swoje środki, których kasa nigdy nie znalazła się próżna i którzy akcepty zachowywali u siebie, nigdy nie mieli do czynienia z owemi pośredniemi instytucjami; tem bardziej byli obcy wysokim sferom bankowym. Może błędem jest nie stworzyć sobie kredytu, nawet niepotrzebnego; zdania na tym punkcie są podzielone. Jakbądź rzeczy mają się w istocie, Birotteau żałował bardzo, iż nie wypuszczał dotąd swego podpisu. Ale, znany jako wice-mer i jako człowiek polityczny, sądził, iż wystarczy mu oznajmić się i wejść; nie miał pojęcia o królewskim niemal natłoku, jakim odznaczała się audjencja bankiera. Wprowadzony do salonu, który poprzedzał gabinet człowieka sławnego z tylu przyczyn, Birotteau ujrzał się w środku licznego zgromadzenia, posłów, pisarzy, dziennikarzy, agentów giełdowych, wielkich przemysłowców, przedsiębiorców, inżynierów, a zwłaszcza zaufanych bywalców, którzy mijali grupy i pukali w specjalny sposób do gabinetu, dokąd mieli przywilej wstępu.
— Czem ja jestem w całej tej machinie? mówił sobie Birotteau, oszołomiony ruchem tej kuźni intelektualnej, gdzie miesił się codzienny chleb opozycji, gdzie próbowano role wielkiej tragikomedji odgrywanej przez lewicę. Słyszał, jak, na prawo od niego, dyskutowano pożyczkę na ukończenie kanałów projektowanych przez dyrekcję dróg i mostów, afera wielu miljonów! Po lewej, dziennikarze żerujący na ambicji bankiera, rozmawiali o wczorajszej Izbie i o improwizowanej mowie szefa firmy. W czasie dwóch godzin czekania, Birotteau ujrzał kilka razy politycznego finansistę, przeprowadzającego poza drzwi gabinetu wybitne figury. Franciszek Keller odprowadził do samego przedpokoju ostatniego interesanta, którym był generał Foy.
— Zgubiony jestem, pomyślał Birotteau, któremu serce się ścisnęło.
Kiedy bankier wracał do gabinetu, zgraja dworaków, przyjaciół i interesantów oblegała go jak psy które ścigają ładną sukę. Kilku śmiałych psiaczków wśliznęło się, mimo jego woli, do sanktuarjum. Konferencje trwały pięć, dziesięć minut, kwadrans. Jedni odchodzili markotni, inni przybierali miny zadowolone lub ważne. Czas upływał. Birotteau spoglądał z trwogą na zegar. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na tę ukrytą boleść, jęczącą na złoconym fotelu przy kominku, u drzwi gabinetu, gdzie rezydował uniwersalny balsam, kredyt! Cezar myślał z boleścią, że i on był przez chwilę u siebie królem, tak jak ten człowiek jest królem co rano, i mierzył głąb przepaści w jaką się osunął. Gorzka myśl! Ile zdławionych łez w ciągu spędzonej tam godziny!... Ileż razy Birotteau modlił się do Boga, aby usposobił dlań życzliwie tego człowieka, dostrzegał w nim bowiem, pod grubą powłoką dobroduszności, zarozumiałość, żółć, brutalną żądzę panowania, która przerażała jego łagodną duszę. Wreszcie, kiedy już było nie więcej niż dziesięć do dwunastu osób, Birotteau odważył się, skoro drzwi gabinetu skrzypną, wstać z krzesła i stanąć wprost wielkiego mówcy, mówiąc: Jestem Birotteau! Grenadjer, który rzucił się pierwszy na redutę Moskwy, nie więcej rozwinął odwagi, niż jej było trzeba perfumiarzowi aby wykonać ten manewr.
— Ostatecznie, jestem jego wice-merem, rzekł sobie, wstając aby wymienić nazwisko.
Fizjognomja Franciszka Kellera przybrała wyraz uprzejmy, widocznem było iż chce być miły, spojrzał na czerwoną wstążeczkę olejkarza, cofnął się, otworzył drzwi do gabinetu, pokazał mu drogę i zatrzymał się chwilę z dwiema osobami, które wpadły do salonu z gwałtownością huraganu.
— Decazes chce mówić z panem, rzekł jeden z nich.
— Chodzi o to aby przewrócić Marsana! królowi otwarły się oczy, wyciąga rękę do nas! wykrzyknął drugi.
— Pójdziemy razem do Izby, rzekł bankier, wracając do gabinetu w pozie żaby która chce udawać wołu.
— Kiedy on ma czas na interesy? myślał Birotteau oszołomiony.
Słońce wielkości iskrzyło się, olśniewało Cezara jak światło oślepia owady, które potrzebują łagodnej jasności dnia lub półmroków pięknej nocy. Na olbrzymim stole spostrzegał Budżet, tysiące druków Izby, otwarte tomy Monitora, wertowane poto aby rzucić na głowę ministrowi jego dawniejsze zapomniane słowa i zmusić go do odrzekania się ich wśród oklasków głupiego tłumu, niezdolnego zrozumieć że wypadki zmieniają wszystko. Na drugim stole, spiętrzone teki, memorjały, projekty, tysiące informacyj, powierzanych człowiekowi w którego kasie próbowały czerpać wszystkie rodzące się przemysły. Królewski zbytek tego gabinetu, pełnego obrazów, posągów, dzieł sztuki; zatrzęsienie kosztownych drobiazgów na kominku, pliki akcyj krajowych lub zagranicznych rzuconych stertami, wszystko to uderzało Cezara, czyniło go małym, pomnażało jego przestrach i ścinało krew. Na biurku Franciszka Kellera leżały stosy weksli, obligów, cyrkularzy. Keller usiadł i zaczął podpisywać szybko listy nie wymagające rozpatrzenia.
— Czemu zawdzięczam zaszczyt pańskich odwiedzin? rzekł.
Na te słowa, wyrzeczone, dla niego jednego, głosem który mówił do Europy, gdy ta drapieżna ręka przesuwała się po papierze, biedny olejkarz uczuł niby pchnięcie rozpalonego żelaza we wnętrzności. Przybrał przyjemną minę, jaką bankier oglądał od dziesięciu lat u tych którzy mieli go zaprzątać sprawą ważną jedynie dla nich samych: mina ta już go uprzedziła najgorzej. Franciszek Keller rzucił tedy Cezarowi spojrzenie, które przeszyło go na wylot, spojrzenie napoleońskie. Naśladowanie spojrzeń Napoleona było lekką śmiesznością, na którą pozwalało sobie wówczas kilku parwenjuszów, nie dorastających ani do pięt swojego cesarza. To spojrzenie spadło na Cezara, prawicowca, człowieka oddanego władzy, podporę elekcji monarchicznej, jak ołów celnika który cechuje towar.
— Panie, nie chcę nadużywać pańskiego drogiego czasu, będę zwięzły. Przychodzę w sprawie czysto handlowej, zapytać czy mógłbym uzyskać kredyt w pańskim banku. Jestem dawnym sędzią trybunału handlowego i znanym Bankowi państwa; rozumie pan tedy, że, gdybym miał portfel pełny, potrzebowałbym tylko zwrócić się tam, gdzie pan jest głową. Miałem zaszczyt zasiadać w trybunale z panem baronem Thibon, szefem działu wekslowego, i z pewnością-by mi nie odmówił. Ale nigdy nie robiłem użytku z mego kredytu ani podpisu; podpis mój nie był dotąd w obiegu, a wiadomo panu, ile wówczas trudności przedstawia transakcja. — Keller potrząsnął głową, Birotteau wziął ten ruch za objaw niecierpliwości. — Oto fakta, podjął. Zaangażowałem się w sprawę placów, leżącą poza sferą mego przemysłu...
Franciszek Keller, który wciąż podpisywał i czytał, nie zdradzając aby słuchał Cezara, obrócił głowę i uczynił znak potakujący który dodał kupcowi odwagi. Birotteau sądził, iż sprawa jest na dobrej drodze, i odetchnął.
— Mów pan, ja słucham, rzekł Keller dobrodusznie.
— Jestem w połowie nabywcą terenów położonych koło św. Magdaleny.
— Tak, słyszałem u Nucingena o tym olbrzymim interesie, finansowanym przez bank Claparona.
— Otóż, podjął Cezar, kredyt stu tysięcy franków, zabezpieczony na moim udziale w tym interesie albo na moich walorach handlowych, wystarczyłby, abym mógł doczekać zrealizowania zysków, jakie ma dać w najbliższym czasie przedsiębiorstwo wyłącznie należące do zakresu perfumerji. Gdyby było trzeba, dałbym pokrycie w wekslach świeżej firmy, firmy Popinot, młodej firmy.
Keller zdawał się mało wzruszony firmą Popinot, Cezar spostrzegł że zboczył na złą drogę; zatrzymał się, poczem, przerażony milczeniem, podjął: — Co do procentów, to...
— Tak, tak, rzekł bankier, to się da ułożyć, niech pan nie wątpi o mojej szczerej chęci usłużenia panu. Ale, pochłonięty jestem tyloma zajęciami — mam na głowie finanse Europy — Izba zabiera mi wszystkie wolne chwile — niech się pan tedy nie dziwi, że mnóstwo spraw przekazuję do rozpatrywania moim pomocnikom. Niech pan wstąpi, na dole, do brata mego Adolfa, niech mu pan wytłómaczy charakter zabezpieczenia; jeżeli uzna operację za możliwą, wróci pan z nim jutro albo pojutrze, w porze w której badam gruntownie sprawy, o piątej rano. Będziemy się czuli szczęśliwi i dumni iż pozyskaliśmy pańskie zaufanie, jesteś pan bowiem z rzędu tych konsekwentnych rojalistów, których można być politycznym wrogiem, ale których szacunek jest zawsze pochlebny...
— Panie, rzekł olejkarz podniecony tym oratorskim frazesem, jestem równie godny zaszczytu jaki pan mi czyni, co szczególnego i królewskiego faworu... Zasłużyłem nań, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc...
— Tak, rzekł bankier, reputacja jakiej pan zażywa jest najlepszym paszportem, panie Birotteau. Nie proponowałby pan sprawy, która byłaby nie do przyjęcia, może pan liczyć na naszą pomoc.
Pani Kellerowa, jedna z córek hrabiego de Gondreville, otworzyła drzwi, których Birotteau nie spostrzegł.
— Mój drogi, mam nadzieję, że cię zobaczę przed Izbą, rzekła.
— Druga godzina! wykrzyknął bankier, bitwa rozpoczęta. Wybaczy pan, chodzi o zwalenie ministerjum... Niech się pan zobaczy z bratem.
Odprowadził Cezara aż do drzwi i rzekł do jednego z lokajów: — Proszę zaprowadzić pana do pana Adolfa.
Poprzez labirynt schodów, którym go wiódł famulus do gabinetu mniej wspaniałego niż gabinet naczelnika firmy, ale bardziej użytecznego, olejkarz, galopując na słówku jeżeli, najmilszym rumaku nadziei, gładził się po podbródku, widząc najlepsze wróżby w pochlebnych zdaniach sławnego człowieka. Żałował, iż wróg Burbonów jest tak pełen wdzięku, taki zdolny, tak wielki mówca.
Pełen tych złudzeń, wszedł do gabinetu nagiego, zimnego, mieszczącego za całe umeblowanie dwa biurka, parę lichych foteli, dość brudne firanki i chudy dywanik. Ten pokój był, w stosunku do tamtego, tem, czem kuchnia dla jadalni, fabryka dla sklepu. Tam rozgarniało się wnętrzności spraw bankowych i handlowych, omawiało się przedsięwzięcia i okładało podatkiem na rzecz banku wszystkie interesy uznane za korzystne. Tam kombinowało się owe śmiałe manewry, zapomocą których bank stwarzał sobie, na przeciąg kilku dni, zręcznie wyzyskiwany monopol. Tam studjowało się luki ustawodawstwa i układało bez sromu pułapki, narzucając udział w zyskach w zamian za najlżejsze usługi, za poparcie przedsiębiorstwa swojem nazwiskiem i kredytem. Tam knuły się owe pokryte legalnością oszustwa, które polegają na tem, aby iść do spółki bez zobowiązań w wątpliwych przedsięwzięciach, wyczekać ich powodzenia i zabić je aby je zagarnąć żądając w krytycznym momencie zwrotu kapitałów: ohydny manewr, w którego sieci wciągnięto tylu akcjonarjuszów.
Dwaj bracia podzielili między siebie role. Na górze, Franciszek, światowiec, polityk, zachowywał się jak król, rozdawał łaski i przyrzeczenia, był miły dla wszystkich. Z nim, wszystko było łatwe; nawiązywał szerokim gestem sprawy, upijał nowicjuszów i świeżej daty spekulantów winem swojej łaski i zawrotną wymową, rozwijając ich własne myśli. Na dole, Adolf tłumaczył brata politycznemi zatrudnieniami i przejeżdżał zręcznie grabkami po stole; on był owym wspólnikiem wystawionym na sztych, człowiekiem trudnym, żyłą. Trzeba było tedy posiadać dwa słowa, aby dojść do celu z tą przewrotną figurą. Często pełne wdzięku tak pysznego gabinetu Franciszka zmieniało się w suche nie w gabinecie Adolfa. Ten dwoisty manewr pozwalał na rozważenie sprawy i służył często do omamienia niezręcznych konkurentów. Brat bankiera rozmawiał właśnie ze słynnym Palmą, poufnym doradcą Kellerów, który wyszedł za zjawieniem się olejkarza. Skoro Birotteau wytłómaczył sprawę, Adolf, sprytniejszy z braci, istny ryś, z okiem szpiczastym, z wąskiemi wargami, żółciową cerą, opuszczając głowę, rzucił na Cezara, z ponad okularów, spojrzenie, które można nazwać spojrzeniem bankiera, a które ma coś z wzroku sępa i kauzyperdy; jest chciwe i obojętne, jasne i ciemne, błyszczące a ponure.
— Chciej mi pan przysłać akty, na których opiera się sprawa św. Magdaleny, rzekł, tam tkwi rękojmia kredytu, trzeba je zbadać nim panu otworzymy konto i omówimy warunki. Jeżeli sprawa jest dobra, będziemy mogli, aby pana nie obciążać, zadowolić się w miejsce eskontu udziałem w zyskach.
— Ba, rzekł Birotteau wracając do domu, widzę o co chodzi. Trzeba mi, jak ściganemu bobrowi, pozbyć się części futra. Ha, lepiej dać się ostrzyc, niż zginąć.
Wrócił tego dnia uśmiechnięty, a wesołość jego, tym razem, była szczera.
— Jestem ocalony, rzekł do Cezaryny, będę miał kredyt u Kellerów.
Dopiero 29 grudnia, Cezar zdołał dotrzeć do gabinetu Adolfa Kellera. Za pierwszym razem kiedy Cezar wrócił, Adolf oglądał majątek, odległy o sześć mil od Paryża, który wielki mówca chciał kupić. Za drugim razem, Kellerowie mieli konferencję trwającą cały ranek; chodziło o emisję pożyczki proponowanej w Izbie, prosili pana Birotteau aby zaszedł w najbliższy piątek. Te odwłoki zabijały olejkarza. Ale wreszcie zaświtał ów piątek. Birotteau znalazł się w gabinecie, przy kominku, koło okna, Adolf Keller w drugim rogu.
— To wszystko dobrze, proszę pana, rzekł bankier pokazując akty, ale co pan wpłacił na cenę placów?
— Sto czterdzieści tysięcy franków.
— Gotówką?
— Wekslami.
— Czy są wykupione?
— Jeszcze nie zapadł termin.
— A jeżeli pan przepłacił place, w stosunku do ich obecnej wartości, gdzie będzie nasza gwarancja? opierałaby się wyłącznie na dobrem mniemaniu jakie pan budzi i szacunku jakim się cieszysz. Gdybyś pan zapłacił dwieście tysięcy franków, przypuściwszy że byłoby to zapłacone o sto tysięcy za dużo, mielibyśmy zawsze gwarancję stu tysięcy, jako pokrycie stu tysięcy zaliczonych przez nas. Rezultat dla nas byłby ten, iż stalibyśmy się właścicielami pańskiej części płacąc ją za pana, trzeba zatem wiedzieć czy interes jest dobry. Czekać pięć lat aby podwoić kapitał, to już lepiej obracać nim w banku! Jest tyle możliwości! Pan chcesz wypuścić nowe weksle aby spłacić akcepty będące w obiegu: niebezpieczny manewr! To jest cofanie się, aby tem lepiej skoczyć. Interes nie dla nas.
Zdanie to ugodziło Cezara jakgdyby kat przyłożył mu do ramienia żelazne piętno, stracił głowę.
— Drogi panie, rzekł Adolf, brat interesuje się panem serdecznie, mówił mi o panu. Rozpatrzmyż pańskie interesy, rzekł, rzucając perfumiarzowi spojrzenie potrzebującej kurtyzany.
Cezar przedzierzgnął się w starego Molineux, z którego dworował niegdyś z taką wyższością. Mamiony przez bankiera, który sobie uczynił rozrywkę z tego aby przejrzeć jego karty i który umiał wziąć na spytki kupca jak sędzia Popinot wydobywał prawdę ze zbrodniarza, Cezar opowiedział swoje przedsiębiorstwa: Podwójny Krem Sułtanek, Wodą Karminową, sprawę Roguina, proces z powodu pożyczki hipotecznej której w istocie nie otrzymał. Widząc uśmiechniętą i uważną minę Kellera, jego potrząsania głową, Birotteau mówił sobie: „Słucha mnie! interesuje się mną! będę miał kredyt!“ Adolf Keller śmiał się z olejkarza, jak Cezar śmiał się z pana Molineux. Poniesiony gadulstwem człowieka, który dał się ogłuszyć nieszczęściu, Cezar odsłonił prawdziwego Birotteau; dobił się, ofiarowując, jako gwarancję, Esencję Kapilarną i firmę Popinot, swą ostatnią stawkę. Nieborak, wodzony za nos fałszywą nadzieją, dał się badać, zgłębiać Adolfowi Kellerowi, który ujrzał w tym kupcu rojalistycznego ciurę lecącego ku bankructwu. Zachwycony upadłością wice-mera swego okręgu, świeżo dekorowanego, filaru rządu, Keller oświadczył wręcz Cezarowi, że nie może mu otworzyć kredytu ani też wstawić się u Franciszka, wielkiego mówcy. Jeżeliby Franciszek chciał się bawić w niedorzeczne szlachetności, wspierając ludzi przeciwnych przekonań, politycznych wrogów, on, Adolf, sprzeciwi się całym swoim wpływem tym nieszczęsnym sentymentom, i nie pozwoli mu podać ręki staremu wrogowi Napoleona, inwalidzie z pod św. Rocha. Birotteau, zrozpaczony, chciał coś powiedzieć o chciwości wielkich bankierów, o ich nieużyteczności, ich fałszywej filantropji, ale przeszył go tak gwałtowny ból, iż ledwie zdołał wyjąkać kilka słów o Banku Francuskim, z którego Kellerowie czerpali.
— Ależ, rzekł Adolf Keller, Bank Francuski nie przyjmie nigdy eskontu, który prywatny bankier odrzuca.
— Bank, rzekł Birotteau, zawsze, w moich oczach, chybiał swemu przeznaczeniu, kiedy się szczycił, przedstawiając rachunek zysków, iż stracił ledwie sto lub dwieście tysięcy franków na handlu paryskim, którego powinien być opiekunem.
Adolf uśmiechnął się, wstając z gestem człowieka znudzonego.
— Gdyby Bank zaczął się wdawać w podpieranie ludzi zachwianych na najbardziej śliskim i niepewnym rynku świata, zbankrutowałby po roku. Już i tak ma dużo kłopotu z tem, aby się bronić przeciw cyrkulacjom i przeciw fałszywym walorom, ładnieby wyglądał, gdyby trzeba było rozpatrywać sprawy tych, którzy umizgają się do jego pomocy!
— Gdzie znaleźć dziesięć tysięcy franków, których mi brakuje na jutro, sobotę, TRZYDZIESTEGO? mówił w duchu Birotteau, mijając dziedziniec.
Wedle zwyczaju, płaci się trzydziestego, kiedy trzydziesty pierwszy przypada w święto.
Dochodząc do bramy z oczyma pełnemi łez, olejkarz zaledwie ujrzał pięknego angielskiego konia zlanego potem i osadzonego w miejscu oraz jeden z najpiękniejszych kabrjoletów jakie wówczas toczyły się po bruku Paryża. Byłby pragnął, aby go zgniótł ten kabrjolet, zginąłby przypadkiem i nieład jego interesów złożonoby na karb nieszczęścia. Nie poznał du Tilleta, który, wysmukły, w wytwornym stroju porannym, rzucił lejce służącemu a derkę na spocony grzbiet pełnej krwi konika.
— Jakim trafem tutaj? rzekł du Tillet do dawnego pryncypała.
Du Tillet wiedział dobrze, Kellerowie zasięgali wiadomości u Claparona, który, idąc za wskazówkami du Tilleta, zrujnował dawną reputację olejkarza. Mimo iż nagle powściągnięte, łzy biednego kupca były dość wymowne.
— Czyżbyś pan szukał pomocy u tych opryszków, rzekł du Tillet, u tych rzeźników handlu, którzy dopuszczają się niegodnych sztuczek jak podbijanie cen indyga skoro je zagarnęli, obniżanie ryżu aby zmusić hurtowników do odstąpienia go tanio, iżby wszystko mieli sami trzymając za gardło cały rynek; u tych bandytów bez czci i wiary, bez duszy? Nie wie pan, do czego oni są zdolni? Otwierają panu kredyt kiedy masz dobry interes, zamykają go w chwili kiedyś się zaplątał w kółka machiny i zmuszają wówczas do ustąpienia rzeczy za pół darmo. Hawr, Bordeaux, Marsylja mogą panu opowiedzieć piękne rzeczy o tych panach. Polityka służy im do pokrywania ładnych paskudstw, no! Toteż, wyzyskuję ich bez skrupułu! Przejdźmy się trochę, mój drogi Birotteau! Józefie, przeprowadź konia, zanadto zgrzany. Do djaska, toż to kapitał, tysiąc talarów. To mówiąc, skierował się w stronę bulwaru. — I cóż, drogi szefie, bo pan byłeś moim szefem, trzeba panu pieniędzy. Zażądali od pana gwarancji, nędznicy! Ja pana znam, ja panu ofiaruję gotówkę na prosty weksel. Zarobiłem uczciwie mój majątek, w niesłychanym mozole. Aż do Niemiec musiałem jeździć po niego! Mogę panu powiedzieć dzisiaj: skupiłem obligi króla z sześćdziesięcioma procentami opustu, pańska kaucja była mi wówczas bardzo przydatna, a ja umiem być wdzięczny! Jeżeli pan potrzebuje dziesięciu tysięcy franków, już je masz.
— Jakto, du Tillet, wykrzyknął Cezar, więc to prawda? nie żartujesz sobie ze mnie? Tak, jestem trochę w kłopotach, ale to tylko chwilowo.
— Wiem, wiem, historja z Roguinem, odparł du Tillet. Ech, i ja wpadłem na dziesięć tysięcy franków, które stary obwieś pożyczył odemnie na to aby drapnąć; ale pani Roguin zwróci mi je z tego co odzyska. Poradziłem biednej kobiecie, aby nie robiła głupstwa, i nie poświęcała swego majątku dla spłacenia długów zaciągniętych na jakąś dziewkę. To byłoby dobre, gdyby mogła spłacić wszystko, ale jak wyróżniać niektórych wierzycieli ze szkodą innych? Pan nie jesteś Roguinem, znam pana, rzekł du Tillet, raczej palnąłbyś sobie w łeb, niżbyś mnie miał narazić na stratę jednego grosza. Chodź pan, jesteśmy o dwa kroki, zajdź do mnie.
Parweniusz zrobił sobie tę przyjemność, aby przeprowadzić dawnego pryncypała przez swoje apartamenty, zamiast go wpuścić do biura; wiódł go zwolna, aby mu dać podziwiać piękną i bogatą jadalnię, przybraną zakupionemi w Niemczech obrazami, dwa salony lśniące wytwornością i zbytkiem, jaki Birotteau mógł dotąd podziwiać tylko u księcia de Lenoncourt. W zdumionych oczach mieszczucha tańczyły złocenia, dzieła sztuki, dziwaczne cacka, kosztowne wazy, tysiące szczegółów przy których bladł zbytek apartamentu Konstancji; olejkarz, znający cenę swego szaleństwa, powtarzał sobie w myśli: — Skąd on wziął tyle miljonów?
Wszedł do sypialni, wobec której sypialnia pani Birotteau zdała mu się tem, czem trzecie pięterko figurantki w porównaniu z pałacykiem balleriny. Sufit, cały z fiołkowego atlasu, pręgowanego białymi fałdami. Gronostajowy dywan przed łóżkiem odcinał się od barwy lila wschodniego kobierca. Meble, zdobienia uderzały nową i wyszukaną formą. Olejkarz zatrzymał się przed zachwycającym zegarem z Amorem i Psyche, jaki zrobiono właśnie dla sławnego bankiera; du Tillet zdobył jedyny egzemplarz istniejący obok oryginalnego modelu. Wreszcie, były pryncypał i były subjekt dotarli do zalotnego gabineciku, pachnącego bardziej miłością niż finansami. Pani Roguin ofiarowała, zapewne przez wdzięczność za dbałość o jej fortunę, nożyk do kartek z rzeźbionego złota, malakitowe przyciski w misternie cyzelowanej oprawie i inne kosztowne błahostki szalenie drogie. Dywan, jeden z najwspanialszych produktów Belgji, zdumiewał, zarówno na oko jak w dotknięciu, miękkim gąszczem wełny. Du Tillet posadził przy kominku biednego olejkarza, olśnionego, zdumionego, pomięszanego.
— Zje pan śniadanie ze mną?
Zadzwonił. Zjawił się pokojowiec, lepiej ubrany niż Birotteau.
— Powiedz Legrasowi, niech przyjdzie tutaj, potem idź powiedzieć Józefowi aby wracał, znajdziesz go u bramy banku Kellerów; wstąpisz też do Adolfa Kellera, oznajmić, że, zamiast być u niego, będę go tutaj czekał aż do giełdy. A teraz, niech dają śniadanie, szybko!
Maleńki groom poskoczył rozłożyć stół, którego Birotteau nie dojrzał tak był misterny, przyniósł pasztet z gęsich wątróbek, butelkę bordo, wszystkie owe wyszukane rzeczy, jakie pojawiały się u Cezara jedynie dwa razy na kwartał, w wielkie uroczystości. Du Tillet używał. Nienawiść jego do jedynego człowieka który miał prawo nim gardzić, pulsowała tak gorąco, że Birotteau robił na nim wrażenie barana broniącego się tygrysowi. Przeszło mu przez głowę mgnienie wspaniałomyślności: pytał sam siebie, czy zemście nie stało się zadość, wahał się między szeptami zbudzonej łaskawości a drgnieniem drzemiącej nienawiści.
— Mogę unicestwić tego człowieka, myślał, mam prawo życia i śmierci nad nim, nad żoną jego która mnie zlekceważyła, nad córką, której ręka wydawała mi się swego czasu fortuną. Mam jego pieniądze; zadowólmy się tem, aby pozwolić biednemu głupcowi pływać na końcu liny, którą ja będę trzymał.
Uczciwym ludziom brak jest taktu, nie posiadają żadnej miary w dobrem, gdyż dla nich wszystko jest bez fałszu i ukrytej myśli. Birotteau dopełnił swego nieszczęścia, podrażnił tygrysa, ubódł go bezwiednie w serce, zakamienił go jednem słówkiem, pochwałą, szlachetnem odezwaniem, dobrodusznością uczciwego człowieka.
— Panie Legras, przyniesie mi pan dziesięć tysięcy franków i weksel na tę sumę, wystawiony na moje zlecenie na trzy miesiące w imieniu pana Birotteau, rozumie pan.
Du Tillet podał pasztet, nalał szklankę bordo kupcowi, który, czując się ocalonym, wpadł w spazmatyczną wesołość; bawił się łańcuszkiem od zegarka i brał do ust kąsek dopiero wówczas kiedy dawny subjekt mówił: — Nie je pan? Birotteau odsłaniał w ten sposób głębię przepaści, w której ręka du Tilleta zanurzyła go, z której go wydobywała, w której mogła go zanurzyć z powrotem. Skoro kasjer wrócił, skoro, podpisawszy weksel, Cezar uczuł dziesięć biletów bankowych w kieszeni, nie mógł się już powściągnąć. Chwilę przedtem, cała dzielnica, Bank, wszyscy mieli się dowiedzieć o jego niewypłacalności, trzeba mu było przyznać się do ruiny przed żoną; teraz wszystko ocalone! Szczęście oswobodzenia równało się, co do nasilenia, mękom klęski. Oczy biednego człowieka zaszły mimo woli łzami.
— Co panu, drogi szefie? rzekł du Tillet. Czyżbyś nie uczynił dla mnie jutro tego, co ja czynię dla pana dziś? Czyż to nie jest zupełnie proste?
— Du Tillet, rzekł z emfazą i powagą poczciwiec, wstając i ujmując rękę dawnego subjekta, wracam ci cały mój szacunek.
— Jakto? czyż go straciłem? rzekł du Tillet, czując się, w pełni swojej pomyślności, tak brutalnie trafiony w pierś, iż zaczerwienił się cały.
— Stracił... nie... niezupełnie, rzekł olejkarz spiorunowany własną niezręcznością, mówiono mi to i owo o twoim stosunku z panią Roguin... Do licha... cudza żona...
— Kręcisz, stary, pomyślał du Tillet. Równocześnie wracał w myśli do zamiaru powalenia tej cnoty, zdeptania jej nogami, okrycia wzgardą na rynku paryskim zacnego i uczciwego człowieka, który przychwycił jego rękę w cudzej kieszeni. Wszystkie nienawiści, publiczne i prywatne, między kobietami czy mężczyznami, mają nie inne źródło. Nie nienawidzą się ludzie za wyrządzoną szkodę, za ranę, nawet za policzek; wszystko jest do naprawienia. Ale pochwycić kogoś na gorącym uczynku nikczemności! Pojedynek, jaki się wywiązuje między zbrodniarzem a świadkiem zbrodni, kończy się jedynie śmiercią jednego lub drugiego.
— Och, pani Roguin, rzekł du Tillet; czyż to nie jest raczej chlubna zdobycz dla młodego człowieka? Rozumiem pana, drogi szefie; zapewne powiedziano panu, że ona pożyczyła mi pieniędzy. I ot! przeciwnie, to ja ocaliłem jej majątek, szalenie wystawiony na szwank przez interesy jej męża. Źródło mego majątku jest czyste, mówiłem panu właśnie. Nie miałem nic, wie pan o tem! Młodzi ludzie znajdują się niekiedy w straszliwem położeniu. Można ulec pokusie gdy się jest w nędzy. Ale, jeżeli się poczyniło, jak Republika, przymusowe pożyczki, i cóż! spłaca się je, i wówczas jest się uczciwszym niż Francja.
— Tak, tak, rzekł Birotteau. Moje dziecko... Bóg... Czyż to nie Wolter powiedział: Skruchę uczynił pierwszą z cnót synów tej ziemi.
— Byleby, ciągnął du Tillet znów ugodzony w serce tym cytatem, byleby ktoś nie zagarniał mienia bliźniego, podstępnie, nikczemnie, jak naprzykład gdybyś pan miał zbankrutować przed upływem trzech miesięcy i gdyby moje dziesięć tysięcy franków poszły na spacer...
— Ja! zbankrutować... rzekł Birotteau, który wypił trzy szklanki wina i któremu radość zawróciła w głowie. Świat zna moje opinje o bankrutach. Bankructwo jest śmiercią kupca, umarłbym!
— Na zdrowie! rzekł du Tillet.
— Za twoją pomyślność, odparł Cezar. Powiedz, czemu nie zaopatrujesz się u mnie?
— Na honor, rzekł du Tillet, wyznaję że boję się pani Cezarowej, robi na mnie zawsze wrażenie! gdybyś pan nie był moim szefem, na honor! byłbym...
— Ba, nie ty pierwszy, moje dziecko, podziwiasz jej piękność, wielu zawracało sobie nią głowę, ale ona mnie kocha! A teraz, du Tillet, ciągnął Birotteau, drogie dziecko, nie ustawaj w połowie dobrego uczynku.
— Jakto?
Birotteau wyłożył sprawę placów du Tilletowi, który otwierał szeroko oczy i komplementował kupca za jego bystrość, przenikliwość, chwaląc interes.
— Wiesz co, du Tillet, rad jestem z twojej aprobaty, toć ty uchodzisz za jedną z najtęższych głów bankowych! Drogie dziecko, możebyś mi się wystarał o kredyt w Banku Francuskim, iżbym mógł doczekać owoców Esencji Kapilarnej.
— Mogę pana polecić firmie Nucingen, odparł du Tillet, przyrzekając sobie dać odtańczyć swojej ofierze wszystkie figury kontredansa bankrutów.
Ferdynand usiadł do biurka, aby nakreślić następujący list.

Do pana barona de Nucingen
w Paryżu.

Drogi baronie!
Oddawca tego listu, pan Cezar Birotteau, jest wice-merem drugiego okręgu i jednym z najtęższych filarów paryskiej perfumerji; pragnie wejść z panem w stosunki. Może pan spełnić z całem zaufaniem to o co poprosi; robiąc grzeczność jemu, czynisz ją

swemu oddanemu przyjacielowi,
F. du Tillet.
Du Tillet nie położył kropki nad i w swojem nazwisku. Dla tych z którymi pozostawał w stosunkach, to umyślne zapomnienie było umówionym znakiem. Najżywsze polecenia, gorące i serdeczne wstawiennictwa nie znaczyły wówczas nic. Taki list, w którym wykrzykniki rozpływały się w błaganiach, w którym du Tillet padał na kolana, był wówczas wydarty względami ubocznej natury: nie mógł go odmówić, należało go uważać za niebyły. Widząc i bez kropki, przyjaciel zbywał solicytanta frazesami. Wielu ludzi, i to z najwybitniejszych, staje się w ten sposób, jak dzieci, igraszkami w ręku aferzystów, bankierów lub adwokatów, którzy wszyscy mają podwójny podpis, jeden martwy, drugi żywy. Najsprytniejsi biorą się na to. Aby przejrzeć tę zdradę, trzeba doświadczyć dwoistego działania listu ciepłego i listu zimnego.

— Ratujesz mi życie, du Tillet! rzekł Cezar, czytając list.
— Mój Boże, rzekł du Tillet, zgłoś się pan wprost po pieniądze; skoro Nucingen przeczyta mój bilet, da panu ile sam zechcesz. Na nieszczęście, moje kapitały uwięzione są na jakiś czas; inaczej, nie wysyłałbym pana do tego potentata, Kellerowie bowiem są pygmejami w porównaniu z baronem. To drugi Law, zmartwychwstały w osobie Nucingena. Dzięki memu listowi, będziesz pan miał pokrycie do 15-go stycznia, a potem, zobaczymy. Jesteśmy z Nucingenem w najlepszej przyjaźni, nie chciałby mnie urazić ani za miljon.
— To istny cud, rzekł sam do siebie Birotteau, który wyszedł przeniknięty wdzięcznością dla du Tilleta. Tak, tak! powiadał sobie, dobry uczynek nigdy nie jest stracony! I poczciwiec snuł swoje filozoficzne rojenia. Mimo to, jedna myśl kaziła jego szczęście. Udało mu się, na kilka dni, wstrzymać żonę od zaglądania do ksiąg; przerzucił kasę na barki Celestyna, pomagając mu sam; mógł mieć ten kaprys, aby żona i córka cieszyły się w spokoju pięknym apartamentem który im urządził, umeblował; ale, po wyczerpaniu tych drobnych uciech, pani Birotteau raczejby umarła, niżby się miała wyrzec osobistego wglądu w sprawy firmy. Birotteau był już bezradny, wyczerpał wszystkie podstępy aby przesłonić oczom żony świadomość kłopotliwego stanu interesów. Konstancja bardzo niemile odczuła rozesłanie rachunków; połajała subjektów, powiedziała Celestynowi że chce zrujnować firmę, w mniemaniu iż Celestyn sam z siebie wpadł na ten pomysł. Celestyn zniósł z rozkazu Cezara połajankę. Pani Cezarowa, w oczach subjektów, była głową domu, co do tego bowiem kto ma istotną przewagę w gospodarstwie, można oszukać publiczność, ale nie domowych. Birotteau musiał wyznać sytuację żonie; otwarcie rachunku z du Tilletem wymagało usprawiedliwienia. Za powrotem, Birotteau ujrzał, nie bez drżenia, Konstancję za kantorem, sprawdzającą księgę płatności i obliczającą bezwątpienia kasę.
— Czem wypłacisz się jutro? szepnęła mu, kiedy usiadł obok niej.
— Gotówką, odparł, wyjmując bilety bankowe i dając znak Celestynowi aby je schował.
— Ale skąd wziąłeś?
— Opowiem ci wieczór. Celestynie, zapisz, koniec marca, akcept dziesięć tysięcy franków, zlecenie du Tillet.
— Du Tillet! powtórzyła Konstancja zdjęta grozą.
— Idę odwiedzić Popinota, rzekł Cezar. Źlem zrobił, że dotychczas nie byłem u niego. Czy sprzedaje się jego esencja?
— Trzysta flaszek jakie nam dał, już poszły.
— Cezarze, nie wychodź, mam z tobą do pomówienia, rzekła Konstancja biorąc za rękę i wciągając go do swej sypialni, z żywością, która, w każdym innym momencie, obudziłaby wesołość. — Du Tillet, rzekła, ujrzawszy się sama z mężem i upewniwszy się że w pokoju jest tylko Cezaryna, du Tillet, który ukradł nam tysiąc talarów! Robisz interesy z du Tilletem, potworem... który chciał mnie uwieść, szepnęła mu do ucha.
— Szaleństwa młodości, rzekł Birotteau, który nagle zmienił się w filozofa.
— Słuchaj, mężu, z tobą się coś dzieje, nie chodzisz już do fabryki... Coś jest, czuję to! Powiedz mi, chcę wszystko wiedzieć.
— A więc, rzekł Birotteau, omal nie byliśmy zrujnowani, groziło nam to jeszcze dziś rano, ale wszystko ocalone.
I opowiedział straszliwe dzieje ubiegłych dwóch tygodni.
— Oto więc przyczyna twojej choroby, wykrzyknęła Konstancja.
— Tak, mamo, zawołała Cezaryna. Wierz mi, ojczulek był bardzo dzielny. Chciałabym tylko, aby mnie ktoś tak kochał jak on ciebie. Myślał tylko o twojej boleści.
— Sen mój się spełnił, rzekła biedna kobieta, osuwając się na kozetkę, blada, drżąca, przerażona. Przewidziałam wszystko. Powiedziałam ci to owej fatalnej nocy, w naszym dawnym pokoju który zburzyłeś: zostaną nam tylko oczy do płakania. Biedna Cezarynka, widzę...
— Znowu! zawołał Birotteau. Nie odbierajże mi męstwa, którego potrzebuję.
— Daruj mi, drogi, rzekła Konstancja, ujmując rękę Cezara i ściskając ją z czułością która wniknęła w samo serce biednego człowieka. Przebacz: oto nieszczęście już przyszło, będę niema, zrezygnowana i pełna siły. Nie, nie usłyszysz nigdy ani jednej skargi. Padła w ramiona Cezara i rzekła płacząc: Odwagi, Cezarze, odwagi. Będę jej miała za dwoje, jeżeli zajdzie potrzeba.
— Moja Esencja, żono, moja Esencja ocali nas.
— Niech nas Bóg ma w swej opiece, rzekła Konstancja.
— Czyż Anzelm nie wspomoże ojca? rzekła Cezaryna.
— Idę do niego, wykrzyknął Cezar, zbyt wzruszony rozdzierającym akcentem żony, której nie znał jeszcze całkowicie, nawet po dziewiętnastu latach. Konstancjo, nie miej już żadnej obawy. Masz, przeczytaj list du Tilleta do pana de Nucingen; jesteśmy pewni kredytu. Do tego czasu, wygram proces. Zresztą, dodał, chwytając się z konieczności kłamstwa, mamy wuja Pillerault, chodzi tylko o to aby mieć wytrwanie.
— Gdybyż chodziło tylko o to, rzekła Konstancja uśmiechając się.
Birotteau, z uczuciem wielkiej ulgi, szedł jak człowiek wypuszczony na wolność. Mimo to, odczuwał w sobie owo nieokreślone wyczerpanie, następujące po nadmiernych moralnych walkach, w których zużywa się więcej fluidu nerwowego, więcej woli, niż jej się powinno wydawać codzień: czerpie się poniekąd z kapitału swego istnienia. Birotteau już się postarzał.
Firma A. Popinot bardzo się zmieniła od dwóch miesięcy. Sklep był odmalowany. Przegrody lakierowane, pełne buteleczek, cieszyły oko każdego wytrawnego handlowca. Podłoga w sklepie zarzucona była papierem do pakowania. Magazyn zawierał beczułki oliwy rozmaitych firm, których zastępstwo zdobył Popinotowi oddany Gaudissart. Księgi handlowe, kasa, znajdowały się nad sklepem. Stara kucharka prowadziła gospodarstwo dla trzech subjektów i Popinota. Popinot, uwięziony w kącie sklepu, w oszklonym kantorze, pojawiał się w fartuchu, z płóciennemi ochraniaczami na rękawy, z piórem za uchem, o ile nie był pogrążony w stosach papierów. W chwili kiedy przyszedł Birotteau, otwierał właśnie pocztę, pełną zamówień i pokwitowań. Na słowa: — I cóż mój chłopcze? wyrzeczone przez dawnego pryncypała, podniósł głowę, zamknął na klucz swą budkę i podbiegł z radosnem okiem, z zaczerwienionym końcem nosa. W sklepie, którego drzwi były otwarte, nie paliło się.
— Bałem się, że pan nigdy nie przyjdzie, odparł Anzelm tonem pełnym uszanowania.
Nadbiegli subjekci, aby ujrzeć wielkiego człowieka Perfumerji, wice-mera ozdobionego Legją, wspólnika ich szefa. Te nieme hołdy pochlebiły olejkarzowi. Birotteau, niedawno tak mały u Kellerów, uczuł potrzebę naśladowania ich; pogładził się po brodzie, podniósł się z ważną miną na piętach, rzucając banalne zdania.
— I cóż, chłopcze, wstaje się rano? spytał.
— Nie, nie zawsze idzie się spać, rzekł Popinot, trzeba kuć żelazo póki gorące.
— I cóż, co ci mówiłem? moja Esencja to majątek.
— Tak, panie szefie, ale i sposób wykonania też odgrywa rolę, dobrze panu oprawiłem pański djament.
— Zatem, rzekł Cezar, jak stoimy naprawdę? Jest już jaki zysk?
— Po miesiącu! wykrzyknął Popinot, czy pan żartuje? Poczciwy Gaudissart jest w drodze dopiero od trzech tygodni, wziął miejsce w dyliżansie nic mi nie mówiąc. Och, pomaga mi całą duszą. Wiele jesteśmy winni memu stryjowi! Dzienniki, rzekł do ucha Cezara, będą nas kosztowały dwanaście tysięcy franków.
— Dzienniki!... wykrzyknął wice-mer.
— Więc pan nie czytał?
— Nie.
— Zatem nic pan nie wie! rzekł Popinot. Dwadzieścia tysięcy za afisze, ramy i druki!... Sto tysięcy buteleczek!... Och, w tej chwili wszystko tonie we wkładach. Fabrykacja idzie na wielką skalę. Gdyby pan zajrzał na przedmieście, gdzie często spędzałem całe noce, ujrzałby pan przyrząd do tłuczenia orzechów mojego wynalazku. Na swój rachunek, zarobiłem w ostatnich dniach dziesięć tysięcy, na komisie olejków aptekarskich rozmaitego gatunku.
— Cóż za tęga głowa, rzekł Birotteau przeciągając ręką po włosach Popinota i targając ją, jakgdyby Popinot był wyrostkiem, przeczułem ją. Tu weszło kilka osób do sklepu. — Do niedzieli, jesteśmy na obiedzie u ciotki Ragon, rzekł Birotteau, który zostawił Popinota jego zajęciom, widząc że moment upuszczenia mu krwi jeszcze nie nadszedł. Nadzwyczajne! Z subjekta robi się kupiec w ciągu doby, myślał Birotteau, który tak samo nie mógł się opamiętać patrząc na szczęście i pewność siebie Popinota co na zbytek du Tilleta. Kiedy mu położyłem rękę na głowie, Anzelm zesztywniał, jakgdyby już był Franciszkiem Kellerem!
Birotteau nie pomyślał, że subjekci patrzyli i że szef firmy musi strzec u siebie swej godności. Tak samo jak u du Tilleta, tak i tutaj, poczciwiec strzelił głupstwo przez dobroć serca. Przez to iż nie umiał powstrzymać szczerego uczucia wyrażonego w mieszczański sposób, Cezar byłby zranił każdego innego człowieka niż Anzelma.
Ten obiad w niedzielę u Ragonów miał być ostatnią radością dziewiętnastu szczęśliwych lat stadła Birotteau, radością doskonałą zresztą. Ragon mieszkał przy ulicy Petit-Bourbon-Saint-Sulpice, na drugiem piętrze, w starożytnym domu o wyglądzie pełnem godności, w starem mieszkaniu ozdobionem boazerjami na których tańczyły pasterki w bufiastych sukniach i pasły się baranki z owego ośmnastego wieku, którego mieszczaństwo, poważne i uroczyste, o pociesznych obyczajach, przejęte szacunkiem dla szlachty, oddane monarsze i kościołowi, miało niezrównanego przedstawiciela w Ragonie. Meble, obrazy, bielizna, nakrycie, wszystko było patryarchalne, dziwiło formami nowemi właśnie przez swą starość. Salon, obity starym adamaszkiem, zdobny był firankami z brokatu, na ścianie wisiał wspaniały Popinot, ławnik z Sancerre, malowany przez Latoura. Był to ojciec pani Ragon, poczciwiec okazale przedstawiający się na płótnie, z uśmiechem dorobkiewicza w pełni swojej chwały. W domu, osoby pani Ragon dopełniał piesek angielski z rasy psów Karola II, doskonale wyglądający na małej twardej sofce o kształtach rokoko, która z pewnością nigdy nie odgrywała roli Sofy Crébillona. Między wszystkiemi swemi zaletami, Ragonowie odznaczali się posiadaniem starych win, oraz buteleczek z likierami, które wielbiciel, dość uparty aby kochać się (bez nadziei, jak powiadają) w pięknej pani Ragon, przywiózł jej z Wysp. Toteż, obiadki ich miały swoją reputację! Stara kucharka, Joasia, obsługiwała parę staruszków ze ślepem oddaniem: byłaby ukradła owoce aby im usmażyć konfitury! Gardząc składaniem pieniędzy w kasie oszczędności, stawiała je roztropnie na loterji, spodziewając się, pewnego dnia, przynieść główną wygraną swoim państwu. W niedziele w które państwo mieli gości, krzątała się, mimo swoich sześćdziesięciu lat, w kuchni i przy stole tak, iż, wedle wyrażenia starego Ragon, powtarzanego zresztą zbyt często, byłaby zawstydziła pannę Contat w roli Zuzanny w Weselu Figara.
Listę gości składali sędzia Popinot, wuj Pillerault, Anzelm, troje Birotteau, troje Matifat i ksiądz Loraux. Pani Matifat, która, swego czasu, wystąpiła na balu w turbanie, w niebieskiej aksamitnej sukni, w grubych bawełnianych pończochach i w trzewikach z kozłowej skóry, w rękawiczkach podszytych zielonym pluszem i w kapeluszu z różowemi kokardkami. Tych dziesięć osób zebrało się o godzinie piątej. Starzy Ragonowie błagali gości o punktualność. Kiedy się prosiło to godne małżeństwo, przesuwało się obiad na tę porę: siedmdziesięcioletnie żołądki nie mogły się nagiąć do nowych godzin, wprowadzonych przez dobry ton.
Cezaryna wiedziała że pani Ragon posadzi ją koło Anzelma; wszystkie kobiety, nawet dewotki i głupie, rozumieją się z sobą w rzeczach miłości. Córka olejkarza ubrała się tedy w ten sposób, aby zawrócić głowę Popinotowi. Matka, która z żalem wyrzekła się dla niej młodego Crottat, odgrywającego w jej myślach rolę udzielnego księcia, dopomogła, nie bez gorzkich refleksyj, do tej tualety. Macierzyńska przezorność obciągnęła skromną chusteczkę z gazy, aby odsłonić nieco ramiona Cezaryny, i uwydatnić nasadę szyi, w istocie niezwykle wytworną. Stanik grecki, skrzyżowany od lewej ku prawej w pięciu fałdach, mógł, rozchylając się, ukazać rozkoszne okrągłości. Szara merynosowa suknia, z falbankami ożywionemi zieloną wypustką doskonale rysowała kibić, która nigdy nie wydała się równie gibka i wiotka. W uszach miała złote kolczyki; włosy podczesane po chińsku, pozwalały podziwiać lubą swieżość prążkowanej żyłkami skóry, pod której matową bielą pulsowało najczystsze życie. Słowem, Cezaryna była tak zalotnie piękna iż pani Matifat zwróciła na to uwagę, nie spostrzegając że matka i córka zrozumiały konieczność oczarowania młodego Popinot.
Ani Birotteau ani jego żona, ani pani Matifat, nikt nie zamącił słodkiej rozmowy, jaką dwoje rozpłomienionych miłością dzieciaków wiodło z sobą pocichu we framudze koło okna, na którem mróz rzeźbił swoje desenie. Zresztą, rozmowa dorosłych ożywiła się, skoro sędzia Popinot rzucił słówko o ucieczce Roguina, czyniąc uwagę, iż to już drugi rejent dopuszcza się sprzeniewierzenia i że podobna zbrodnia niegdyś była nieznana. Słysząc nazwisko Roguina, pani Ragon trąciła nogą brata, Pillerault starał się zagadać sędziego; obaj wskazali mu nieznacznie panią Birotteau.
— Wiem wszystko, rzekła Konstancja do przyjaciół łagodnym i stroskanym głosem.
— I cóż! rzekła pani Matifat do Cezara, który zwiesił pokornie głowę, na ileż pana zarwał? Gdyby wierzyć gadaniom ludzkim, byłbyś pan zrujnowany.
— Miał moich dwieście tysięcy. Co do czterdziestu tysięcy, o których rzekomą pożyczkę wystarał się u jednego ze swych klijentów, strwoniwszy wprzód jego pieniądze, sprawa jest w procesie.
— Ma być osądzona w tym tygodniu, rzekł Popinot. Pomyślałem że nie weźmie mi pan za złe, jeśli wytłómaczę pańskie położenie prezydentowi sądu; polecił przedłożyć trybunałowi papiery Roguina, dla zbadania od jak dawna kapitał pożyczającego został sprzeniewierzony, oraz dowody przytoczone przez Derville’a, który stawał sam, aby panu oszczędzić kosztów.
— Czy wygramy? spytała pani Birotteau.
— Nie wiem, odparł Popinot. Mimo że należę do izby, przed którą toczy się proces, wstrzymam się od udziału w rozprawie, choćby mnie nawet powołano.
— Ale czyż może istnieć wątpliwość w sprawie tak jasnej? rzekł Pillerault. Czyż akt nie powinien zawierać wzmianki o wypłaceniu gotówki, rejenci zaś czy nie muszą oświadczyć iż widzieli jak wierzyciel wręczył ją dłużnikowi? Roguin poszedłby na galery, gdyby był w rękach sprawiedliwości.
— Wedle mnie, odparł sędzia, pożyczający winien szukać pokrycia na Roguinie na cenie kupna kancelarji oraz na kaucji; ale w sprawach jeszcze jaśniejszych zdania trybunału bywają podzielone.
— Jakto, panno Cezaryno, Roguin uciekł? rzekł Anzelm, dosłyszawszy wreszcie o czem mowa. Pan Cezar nic mi nie powiedział, mnie, który oddałbym za niego krew...
Cezaryna zrozumiała, że to za niego ogarnia całą rodzinę; gdyby niewinna dziewczyna nie odczuła akcentu, nie mogła się omylić na spojrzeniu, które objęło ją purpurowym płomieniem.
— Wiedziałam dobrze o tem, i mówiłam ojcu, ale on ukrył wszystko przed matką i zwierzył się tylko mnie.
— Mówiła pani ojcu o mnie, rzekł Popinot; czyta pani w mojem sercu, ale czy pani czyta w niem wszystko?
— Może...
— Jestem bardzo szczęśliwy, rzekł Popinot. Jeżeli pani zechce odjąć mi wszelką niepewność, za rok będę tak bogaty, iż ojciec pani nie przyjmie mnie już źle, skoro mu wspomnę o małżeństwie. Będę odtąd sypiał tylko pięć godzin na dobę.
— Niech się pan nie zamęczy, rzekła Cezaryna z nieporównanym akcentem, rzucając Popinotowi spojrzenie, w którem mógł wyczytać całą jej myśl.
— Żonusiu, rzekł Cezar wstając od stołu, zdaje mi się że ci młodzi mają się ku sobie.
— I cóż! to dobrze, rzekła Konstancja poważnym głosem, Cezaryna miałaby za męża człowieka z głową i pełnego energji. Inteligencja, to najpiękniejsze wiano przyszłego męża.
Spiesznie opuściła salon i przeszła do pokoju pani Ragon. Cezar wygłosił przy obiedzie parę zdań, które przyprawiły o uśmiech Pilleraulta i sędziego, tyle zdradzały ignorancji; przypomniały one zarazem nieszczęśliwej kobiecie, jak dalece mąż jej nie dorósł do tego aby walczyć przeciw nieszczęściu. Konstancja miała serce nabrzmiałe łzami, czuła instynktowny lęk przed du Tilletem, wszystkie matki bowiem znają owo Timeo Danaos et dona ferentes, nawet nie umiejąc po łacinie. Rozpłakała się w ramionach córki i pani Ragon, nie chcąc wyznać przyczyn swej zgryzoty.
— To nerwowe, rzekła.
Resztę wieczoru poświęcili starsi kartom, młodzi zaś owym rozkosznym grom t. zw. niewinnym, ponieważ pokrywają niewinne chytrości mieszczańskich amorów. Matifatowie grali także.
— Cezarze, rzekła Konstancja wracając, idź już 8-go do barona de Nucingen, abyś zawczasu miał zapewnione swoje wypłaty z 15-go. Gdyby zdarzyła się jaka niespodzianka, w jaki sposób, z dnia na dzień, znalazłbyś środki?
— Pójdę, kochanie, odparł Cezar, który ścisnął rękę Konstancji i córki mówiąc: Moje niebożęta drogie, smutną gwiazdkę wam sprawiłem!
W ciemnościach dorożki, obie kobiety, które nie mogły widzieć biednego kupca, uczuły gorące łzy spadające im na dłonie.
— Bądź dobrej myśli, rzekła Konstancja.
— Wszystko będzie dobrze, ojczulku; pan Anzelm powiedział mi, że dałby sobie utoczyć krwi dla ciebie.
— Dla mnie i dla mojej rodziny, nieprawdaż? rzekł Cezar, przybierając wesołą minę.
Cezaryna uścisnęła rękę ojca, zwierzając mu niejako, iż Anzelm jest jej narzeczonym.
Przez trzy pierwsze dni nowego roku Birotteau otrzymał przeszło dwieście kart z powinszowaniem. Ten napływ fałszywych przyjaźni, te świadectwa pomyślności straszne są dla ludzi, którzy widzą jak ich pochłania wir nieszczęścia. Trzy razy Birotteau zjawił się napróżno w pałacu sławnego barona de Nucingen. Początek roku i połączone z nim zabawy dostatecznie usprawiedliwiały nieobecność bankiera. Ostatni raz, kupiec dotarł aż do gabinetu szefa, gdzie pierwszy sekretarz, Niemiec, oświadczył mu, iż pan de Nucingen, wróciwszy o piątej rano z balu państwa Kellerów, będzie widzialny dopiero o wpół do dziesiątej. Birotteau zdołał zainteresować swemi sprawami sekretarza, z którym wdał się w półgodzinną blisko pogawędkę. W ciągu dnia, ten minister domu Nucingen doniósł mu, że baron przyjmie go nazajutrz, 13-go, w południe. Mimo, iż każda godzina przynosiła kroplę piołunu, dzień minął z przerażającą chyżością. Kupiec przybył fiakrem i zatrzymał go o parę kroków od pałacu, którego dziedziniec był natłoczony powozami. Biedny zacny człowiek uczuł ściśnięcie w sercu na widok przepychów tej słynnej firmy.
— A przecież on likwidował dwa razy, pomyślał, wstępując po wspaniałych schodach przybranych kwiatami i mijając bogate apartamenty, któremi baronowa Delfina de Nucingen uczyniła się sławną. Baronowa miała pretensję rywalizować z najbogatszymi domami dzielnicy Saint-Germain, dokąd jeszcze nie miała wstępu. Baron jadł śniadanie w towarzystwie żony. Mimo mnóstwa ludzi którzy czekali nań w biurach, oświadczył, iż przyjaciele du Tilleta mają wstęp o każdej porze. Birotteau zadrżał od nadziei, widząc zmianę jaką odezwanie barona spowodowało na zuchwałej zrazu twarzy lokaja.
Taruj mi, moja troka, rzekł baron do żony wstając i witając Cezara skinieniem głowy, ale pan jezd topry rojalizda i parco plizgi bżyjaciel du Dilleta. Sreżdą, pan jezd fice-merem trukieko ogręku, i taje pale o grólefsgim bżepychu, bżyjemnie pęcie ci ko boznadź[19].
— Ależ z największą przyjemnością zgodzę się brać lekcje u pana Birotteau. Ferdynand... (No, no, pomyślał olejkarz, nazywa go poprostu Ferdynandem) mówił nam o tym balu z podziwem o tyle szacowniejszym, iż człowiek ten nie jest skłonny do podziwu. Ferdynand jest surowy krytyk, uważa iż wszystko powinno być doskonałe. Czy niedługo wyda pan drugi bal? spytała najuprzejmiejszym tonem.
— Pani baronowo, biedni ludzie jak my rzadko pozwalają sobie na zabawę, rzekł kupiec, nie wiedząc czy to drwiny czy zdawkowy komplement.
Pan Krintot gierofał otnofieniem bańskich abardamentów, rzekł baron.
— A Grindot! młody, przystojny architekt, który świeżo wrócił z Rzymu, rzekła Delfina de Nucingen, przepadam za nim, wymalował mi śliczne widoczki w albumie.
Żaden spiskowiec przechodzący męki śledztwa w Wenecji nie czuł się bardziej nieswój w hiszpańskich butach, niż w tej chwili Birotteau w swojem ubraniu. Każde słowo zdawało mu się szyderstwem.
I my tajemy dżazem małe paligi, rzekł baron, obrzucając inkwizytorskiem spojrzeniem perfumiarza.
— Czy pan Birotteau zechce, bez ceremonji, zjeść z nami śniadanie? rzekła Delfina, wskazując wspaniale nakryty stół.
— Pani baronowo, przyszedłem w interesach, i...
Dag! rzekł baron. Dży bani bosfoli nam mófić o inderezach?
Delfina uczyniła głową ruch twierdzący, mówiąc do męża — Czy robisz jakieś zakupy w perfumerji? Baron wzruszył ramionami i obrócił się ku zrozpaczonemu Cezarowi.
Du Dilled parco szyjo inderezuje zię banem, rzekł.
— Wreszcie, pomyślał biedny kupiec, zbliżamy się do rzeczy.
S jeko lizdem, masz ban f moim tomu gretyd organidżony jetynie kranidzami mojeko majondgu...
Krzepiący balsam, zawarty w wodzie którą anioł podał Hagarze na puszczy, musiał być podobny do rosy, jaką rozlały w żyłach olejkarza te słowa semi-francuskie. Sprytny baron, aby sobie zabezpieczyć możność wyparcia się słów dobrze powiedzianych a źle dosłyszanych, zachował ohydną wymowę żydów niemieckich, którzy pochlebiają sobie że mówią po francusku.
Pęcie ban miał piesządzy rachuneg. Oto jag ułoszymy de szedży, rzekł z alzacką dobrodusznością dobry, czcigodny i wielki finansista.
Birotteau stracił ostatnie wątpliwości, był kupcem, i wiedział, że ktoś, kto nie ma zamiaru wygodzić, nie wchodzi nigdy w szczegóły wykonania.
Nie pętę bana poudżał, sze, ot fielgich jag ot malych, Pang fymaga dży botpizy. Satem, bżykoduje ban agdzebdy na sledzenie nażego bżyjadziela tu Dilleda, a ja je boślę dekoż zameko tnia s moim potpizem to Pangu i pęcie ban mial o dżwartej pobołutniu kodofisnę. Nie chdzę ani gomisowego ani esgondu, nic, pędę szdżęślify, sze banu mokę uzłuszyć... Ale zdafiam jeten faruneg! rzekł, podnosząc palec do nosa ruchem nieporównanego szelmostwa.
— Panie baronie, godzę się na niego z góry, rzekł Birotteau, który przypuszczał jakiś udział w zyskach.
Jeten faruneg to gdóreko bżyfionsuje najfięgżą fakę: chdzę, aby pani de Nisinken prała, jag zama mófi, legdzje u bani Piroddo.
— Panie baronie, niech pan nie żartuje ze mnie, błagam pana.
Banie Piroddo, rzekł finansista z poważną miną, szedż bosdanofiona, sabrasza nas ban na nazdembny pal. Szona jezd sastrozna, chce ficieć bańsgie abardamenda, o gtórych wżysdzy mófią dzuta.
— Panie baronie!
O, jeszeli ban nam otmafia, nidz s gretydu! wżyzdgo na nidz. Fe! Fiem, sze ban miał u ziepie brefegda Segfany...
— Panie baronie!
Bana te la Pillartière, żampelana Ispy, hrapieko te Vontaine, z gdórym ban otniozłeś ranę pod źwientym Rochem.
— 13-go Véndemiaire‘a, panie baronie.
Talej bana te Larbet, bana Foklin s Agatemi...
— Panie baronie!
Oho, źfientożeg, nie bąć ban tag zgromny, banie fice-merze, tofieciałem się sze król mófił, isz bański pal...
— Król? rzekł Birotteau, który nie dowiedział się więcej.
Do apartamentu wszedł poufale młody człowiek, którego krok, zdaleka rozpoznany przez piękną Delfinę de Nucingen, przyprawił ją o żywy rumieniec.
Zień topry, mój troki te Marsay! rzekł baron de Nucingen, ziataj na mojem miescu; botobno jezd zdrażna dziszpa w poszegalni. Fiem dlaszego! gobalnie Fordżyńskie tają tfieście brodzent! Tostałem fłaśnie rachungi! Ma bani zto tysięcy wuntów rendy fiędzej, bani te Nudzinken.
— Wielki Boże! Ragonowie sprzedali swoje akcje! wykrzyknął Birotteau.
— Któż to są ci państwo? spytał młody elegant z uśmiechem.
Dag, rzekł pan de Nucingen obracając się, był bowiem już przy drzwiach, staje mi zię, sze te ozopy... Te Marsay, to ban Piroddo, dfój tosdafdza gdóry taje pale o grólefsgim brzebychu, i gdórego gról sropił gajalerem Lekii.
De Marsay podniósł lorynetkę i rzekł:
— A,
prawda, zdawało mi się, że ta fizys nie jest mi nieznana. Uperfumuje pan zatem swoje interesy jakimś szlachetnym kosmetykiem, naoliwi je...
Fiędz, dzi Rakonofie, ciągnął bankier, czyniąc grymas niezadowolenia, mieli u mnie rachuneg, tafałem im f rędze wordunę, i nie umieli dżegadź ani tnia tłuszej.
— Panie baronie, krzyknął Birotteau.
Nieborak znajdował, iż sprawa jego jest bardzo niejasna, i, nie żegnając baronowej ani de Marsay‘a, pobiegł za bankierem. Pan de Nucingen był na pierwszym stopniu, olejkarz dopędził go na dole kiedy wchodził do biur bankowych. Otwierając drzwi, pan de Nucingen ujrzał zrozpaczony gest biednej istoty która czuła iż zapada się w otchłań, i rzekł:
No
fięc, rzedż ułoszona? ić ban to du Dilleda i bomóf s nim.
Birotteau sądził, iż może de Marsay ma wpływ na barona, pomknął po schodach z chyżością jaskółki, wślizgnął się do jadalni, gdzie baronowa i de Marsay musieli jeszcze się znajdować: zostawił Delfinę czekającą na kawę ze śmietanką. Ujrzał kawę stojącą na stoliku, ale baronowa i młody elegant znikli. Pokojowiec uśmiechnął się ze zdumienia kupca, który zeszedł wolno po schodach. Cezar pobiegł do du Tilleta: był, jak mu powiedziano, na wsi, u pani Roguin. Olejkarz wziął kabryolet i zapłacił suto aby znaleźć się równie szybko jak pocztą w Nogent-sur-Marne. W Nogent-sur-Marne, odźwierny objaśnił Cezara, że oboje Państwo wyjechali właśnie do Paryża. Birotteau wrócił złamany. Skoro opowiedział swój dzień żonie i córce, zdumiony był, widząc iż Konstancja, zazwyczaj kracząca jak ptak złowróżbny nad najmniejszą trudnością, obsypała go słowami najtkliwszej pociechy i zapewniła że wszystko będzie dobrze.
Nazajutrz, Birotteau znalazł się o siódmej rano na ulicy gdzie mieszkał du Tillet: od świtu był na czatach. Poprosił odźwiernego aby mu ułatwił widzenie ze służącym, przyczem wsunął odźwiernemu dziesięć franków. Uzyskawszy w ten sposób łaskę rozmowy z pokojowcem du Tilleta, poprosił go o wprowadzenie, skoro tylko bankier będzie widzialny, i, dla poparcia prośby, wcisnął dwie sztuki złota w dłoń fagasa. Te małe ofiary i wielkie upokorzenia, wspólne dworakom i suplikantom, pozwoliły mu dotrzeć do celu. O wpół do dziewiątej, w chwili gdy ex-subjekt narzucał ranny strój i otrząsał się ze snu, ziewał, przeciągał się, przepraszał dawnego pryncypała, Birotteau znalazł się oko w oko z łaknącym zemsty tygrysem, w którym chciał widzieć jedynie przyjaciela.
— Ależ proszę, proszę, rzekł Cezar.
— I cóż tam takiego, mój poczciwy Birotteau? rzekł du Tillet.
Cezar przedłożył, nie bez okropnych palpitacyj, odpowiedź i wymagania barona Nucingen nieuwadze du Tilleta, który ziewał, szukając mieszka, łając lokaja że niezręcznie rozpalił ogień.
Lokaj słuchał, Cezar nie widział go, ujrzał wreszcie, urwał zmięszany, i podjął, pod ostrogą jaką go połaskotał du Tillet: — Mów pan, mów pan, słucham, rzekł bankier z roztargnieniem.
Poczciwiec spocił się jak mysz. Pot jego ściął się lodem, skoro du Tillet skierował nań nieruchome spojrzenie swoich srebrnych, centkowanych nitkami złota źrenic, przeszywając go nawskroś djabolicznym blaskiem.
— Mój drogi szefie, Bank odrzucił pańskie weksle, przekazane przez firmę Claparon Gigonnetowi bez gwarancji, czy to moja wina? W jaki sposób pan, stary sędzia konsularny, możesz popełniać podobną nieostrożność? Jestem przedewszystkiem bankierem. Dam panu pieniądze, ale nie mogę narażać mego podpisu na odmowę Banku. Istnieję tylko kredytem. Wszyscy tem stoimy. Czy chce pan pieniędzy?
— Czy możesz mi dać wszystko czego potrzebuję?
— To zależy od sumy! Ileż panu potrzeba?
— Trzydzieści tysięcy franków.
— Bagatela! rzekł du Tillet wybuchając śmiechem.
Słysząc ten śmiech, Cezar, zmamiony zbytkiem du Tilleta, chciał w nim widzieć śmiech człowieka dla którego ta suma jest drobnostką; odetchnął. Du Tillet zadzwonił.
— Poprosić tu kasjera.
— Jeszcze nie przyszedł, jaśnie panie, rzekł pokojowiec.
— Te hultaje drwią sobie ze mnie! jest wpół do dziewiątej, do tej pory powinno się już zrobić za miljon interesów.
W pięć minut później, wszedł pan Legras.
— Ile mamy w kasie?
— Ledwie dwadzieścia tysięcy franków. Pan dał zlecenie, aby kupić za trzydzieści tysięcy renty, gotówką, płatne 15-go.
— Prawda, ja jeszcze śpię.
Kasjer popatrzał na Cezara z pod oka i wyszedł.
— Gdyby prawdę wygnano z ziemi, zwierzyłaby swoje ostatnie słowo kasjerowi, rzekł du Tillet. Czy nie ma pan jakiegoś udziału u młodego Popinota, który świeżo puścił w ruch interes? rzekł, po okropnej pauzie, w czasie której czoło olejkarza okryło się perlistym potem.
— Tak, rzekł naiwnie Birotteau, czy sądzi pan, że będziesz mi mógł zeskontować jego podpis na poważną sumę?
— Niech mi pan przyniesie weksli na pięćdziesiąt tysięcy franków, spuszczę je panu na umiarkowanych warunkach u niejakiego Gobsecka, bardzo uczynnego kiedy ma dużo kapitałów do ulokowania, a wiem że je ma.
Birotteau wrócił do domu zrozpaczony, nie spostrzegłszy się iż bankierzy odsyłają go sobie jak wolanta na rakietach; ale Konstancja zrozumiała już że wszelki kredyt jest niemożliwy. Jeżeli trzej bankierzy odmówili, wszystkich musiano już zapytywać o człowieka tak znanego jak wice-mer: tem samem na Bank Francuski nie można było liczyć.
— Spróbuj prolongować, rzekła Konstancja, idź do twego wspólnika, Claparona, do wszystkich wreszcie którym wystawiłeś weksle na 15-go, i ofiaruj prolongatę. Zawsze będzie czas wrócić do eskonterów z wekslami Popinota.
— Jutro 13-ty, rzekł Birotteau, zupełnie złamany.
Wedle wyrażenia własnego prospektu, cieszył się temperamentem sangwinicznym, który zużywa ogromnie dużo paliwa przez wzruszenia albo przez myśl, i który potrzebuje bezwarunkowo snu aby wyrównać swoje straty. Cezaryna pociągnęła ojca do salonu, i, aby go rozerwać, zagrała mu Sen Russa, bardzo ładny utwór Herolda. Konstancja usiadła obok z robótką. Biedny człowiek skłonił głowę na otomanę; za każdym razem kiedy podniósł oczy na żonę, widział łagodny uśmiech na jej wargach; w ten sposób usnął.
— Biedny człowiek! rzekła Konstancja, jakie tortury czekają go jeszcze! byleby je przetrwał.
— Och! co tobie, mamo? rzekła Cezaryna, widząc matkę zalaną łzami.
— Drogie dziecko, widzę zbliżające się bankructwo. Jeżeli ojciec będzie zmuszony zgłosić upadłość, trzeba przysposobić się tak, aby nie błagać nikogo o litość. Moje dziecię, gotuj się zostać zwykłą panną sklepową. Jeżeli ujrzę iż ty odważnie przyjmujesz swój los, będę miała siłę rozpocząć życie na nowo. Znam ojca: nie ukryje ani jednego grosza, ja zrzeknę się swoich praw, sprzedadzą wszystko co posiadamy. Ty, moje dziecko, zanieś jutro swoje klejnociki i suknie do wuja Pillerault, ty nie jesteś obowiązana do niczego.
Słysząc te słowa wyrzeczone z religijną prostotą, Cezaryna uczuła dreszcz bezgranicznego przerażenia. Powzięła zamiar udania się do Anzelma, ale powstrzymały ją względy delikatności.
Nazajutrz, o dziewiątej, Birotteau znalazł się na ulicy de Provence, wydany na pastwę innych zgoła tortur niż te które przebył dotąd. Prosić o kredyt, to w handlu zupełnie rzecz prosta. Codziennie, podejmując jakiś interes, potrzebuje się kapitałów; ale prosić o prolongatę, jest, w prawodawstwie handlowem, tem, czem policja poprawcza w stosunku do sądu karnego, pierwszym krokiem do bankructwa, podobnie jak przestępstwo prowadzi do zbrodni. Tajemnica waszej niewypłacalności i kłopotów dostaje się w obce ręce. Kupiec oddaje się w ten sposób ze związanemi rękami i nogami w ręce drugiego kupca, a miłosierdzie nie jest cnotą zbytnio uprawianą na giełdzie.
Olejkarz, który niegdyś podnosił oko tak żarzące się ufnością w siebie gdy kroczył po Paryżu, obecnie, ogarnięty zwątpieniem, wahał się czy ma wejść do Claparona; zaczynał rozumieć, że u bankierów serce jest tylko kawałkiem mięsa. Claparon wydawał mu się tak brutalny w swej grubej wesołości, tak go raził swą pospolitością, że drżał na myśl o tem widzeniu.
— Jest bliższy ludu, może będzie miał więcej duszy! Oto było pierwsze słowo buntu, jakie podyktowała mu rozpacz spowodowana własną pozycją.
Cezar zaczerpnął w duszy ostatnią dawkę odwagi, i wszedł po schodach na lichą antresolę, w której oknach ujrzał zielone, pożółkłe od słońca firanki. Wyczytał na drzwiach słowo Biuro, wyryte czarnym kolorem na mosiężnej tabliczce; zapukał: nikt nie odpowiedział, wszedł. Wnętrze to, więcej niż skromne, trąciło nędzą, skąpstwem lub zaniedbaniem. Żaden urzędnik nie pojawił się za mosiężną kratką, umocowaną na przepierzeniu z prostego drzewa, za którem mieściły się czarno malowane drewniane stoły i pulpity. Te opustoszałe biurka zastawione były kałamarzami, w których atrament zapleśniał, piórami rozczochranemi jak głowa ulicznika i skręconemi w kółko; pokryte wreszcie pudłami, papierami, drukami, z pewnością bezużytecznemi. Podłoga była, niby w przedpokoju w pensjonacie, wydarta, wilgotna i brudna. Drugi pokój, którego drzwi zdobiło słowo KASA, był w harmonji z posępnem błazeństwem pierwszego biura. W kącie, znajdowała się wielka klatka z dębowego drzewa, z miedzianą siatką, z ruchomą zasuwą, wyposażona ogromną żelazną skrzynią, niewątpliwie przeznaczoną na igraszki szczurów. Klatka ta, której drzwi były otwarte, zawierała również fantastyczne biurko i ohydny fotel, podziurawiony, zielony, z rozprutem siedzeniem, z którego kłaki wyglądały na świat, jak peruka właściciela, tysiącem figlarnych loków. Pokój ten, wyraźnie dawniejszy salon mieszkania nim go przerobiono na biuro, zawierał, jako główną ozdobę, okrągły stół, przykryty zielonem suknem, dokoła stare krzesła, obite czarną skórą z wytartemi gwoździami. Na dość wykwintnym kominku nie znać było zgoła śladów ognia; lustro, upstrzone przez muchy, robiło wrażenie plugawe, w harmonji zresztą z mahoniowym zegarem, kupionym na wyprzedaży po jakimś starym rejencie i osmucającym oko, zgnębione już dwoma świecznikami bez świec, oraz warstwą lepkiego kurzu. Obicia myszatego koloru z różowym szlakiem zdradzały zakopceniem swojem iż mieszkanie to jest miejscem pobytu zajadłych palaczy. Całość łudząco była podobna do banalnego salonu, jaki w dziennikach nazywa się gabinetem redakcyjnym. Birotteau, lękając się być niedyskretnym, zapukał trzy razy do drzwi naprzeciw tych, przez które wszedł z sieni.
— Proszę wejść! krzyknął Claparon, którego echowy głos zdradził odległość jaką musiał przebiec oraz próżnię tego pokoju w którym kupiec usłyszał trzeszczenie dobrego ognia, ale w którym bankiera nie było.
Pokój ten służył w istocie za prywatny gabinet. Między przepychem gabinetu Kellera a osobliwem niedbalstwem tego rzekomego przemysłowca, istniała cała różnica, jaka istnieje między Wersalem a wigwamem wodza Huronów. Olejkarz widział wspaniałość Banku, miał ujrzeć jego błazeństwa. Wyciągnięty w podłużnej norze stanowiącej nyżę gabinetu, w którym nałogi niechlujnego życia zniszczyły, powalały, zatłuściły, zatraciły, zrujnowały, podarły całe umeblowanie wcale wykwintne w dobie swej świeżości, Claparon, na widok kupca, zawinął się w brudny szlafrok, odłożył fajkę i zaciągnął firanki łóżka z szybkością, która obudziła w niewinnym olejkarzu podejrzenia co do jego obyczajów.
— Proszę, niech pan zechce usiąść, rzekł słomiany bankier.
Claparon, bez peruki, z przekrzywionym fularem na głowie, wydał się Cezarowi tem bardziej wstrętny, ile że rozchylony szlafrok odsłonił rodzaj trykotu z wełny niegdyś białej, ale obecnie brązowej wskutek nadmiernie przedłużonego użytku.
— Zje pan ze mną śniadanie? rzekł Claparon, przypominając sobie bal olejkarza i chcąc zarówno odwzajemnić jego przyjęcie jak odwrócić cel wizyty zapomocą tego zaproszenia.
W istocie, okrągły stolik, uprzątnięty na prędce z papierów, świadczył o obecności miłego towarzystwa, ukazując pasztet, ostrygi, białe wino i pływające w sosie pospolite „nereczki“ na szampanie. Przy rozpalonym ogniu omlet z truflami nabierał złotawej cery. Wreszcie dwa nakrycia oraz dwie serwetki noszące ślady wczorajszej wieczerzy byłyby oświeciły najczystszą niewinność. Mimo odmowy Cezara, Claparon nalegał, rozwijając, w swojem pojęciu, talenty dyplomaty.
— Oczekiwałem kogoś, ale ten ktoś dał znać że nie przyjdzie, wykrzyknął szczwany komiwojażer, w ten sposób aby być słyszanym przez osobę która zatuliła się w jego pościeli.
— Przychodzę, proszę pana, rzekł Birotteau, wyłącznie w interesie i nie zabawię pana długo.
— Jestem zawalony pracą, odparł Claparon ukazując sekretarzyk i stoły pokryte papierami; nie zostawiają mi jednej wolnej chwili. Przyjmuję tylko w soboty, ale dla pana, drogi gościu, jestem zawsze na usługi! nie mam już czasu ani na miłość ani na wytchnienie, tracę poczucie spraw które wymagają świeżości umysłu płynącej z umiejętnie zażytego próżniactwa. Już mnie nikt nie ujrzy na bulwarach, oddanego błogiemu wałęsaniu. — Ba! interesy nudzą mnie, nie chcę już słyszeć o interesach, mam dosyć pieniędzy a nigdy dosyć szczęścia. Na honor! chcę podróżować, zobaczyć Włochy! O moje drogie Włochy! ty ziemio piękna nawet wśród swoich nieszczęść, cudowna ziemio gdzie z pewnością spotkam jaką słodką i majestatyczną Włoszkę! Wie pan co? jedź ze mną do Włoch. Zobaczymy Wenecję, siedzibę dożów, bardzo nieszczęśliwie popadłą w nieinteligentne ręce Austrji, nie znającej się na sztuce! Ba! zostawmy w spokoju interesy, kanały, pożyczki i rządy. Ja jestem dobry kompan, kiedy mam kabzę nabitą. Kroćset bomb! jedzmy w podróż.
— Jedno słowo, i nie będę panu zabierał czasu, rzekł Birotteau. Pan przekazałeś moje weksle panu Bidault.
— Chce pan powiedzieć: Gigonnet, poczciwy Gigonnecik, człowiek gładki... jak stryczek.
— Tak, odparł Cezar. Chciałbym... i w tem rachuję na pański honor i delikatność...
Claparon skłonił się.
— Chciałbym... prolongować.
— Niepodobieństwo, odparł stanowczo bankier, nie jestem sam jeden w tej sprawie. Jest w tem cała Rada, prawdziwa Izba, w której wszyscy znają się jak łyse konie. A ba! dopieroż radzimy. Place św. Magdaleny to drobnostka, operujemy gdzieindziej. Ech, drogi panie, gdybyśmy nie byli związani na Polach Elizejskich, koło Giełdy która się kończy, w dzielnicy św. Łazarza i w Tivoli, nie byłoby, jak mówi gruby Nucingen, żadnego inderezu. Cóż jest cała Magdalena, ot, ochłapek. Phi! my nie żartujemy, mój zuchu, rzekł klepiąc Cezara po brzuchu i ściskając go. No, dalej, do stołu, siadaj pan, pogadamy, dodał Claparon aby złagodzić odmowę.
— Chętnie, odparł Birotteau. Tem gorzej dla gościa, rzekł sobie, myśląc o tem aby spoić Claparona dla wyciągnięcia zeń jacy są prawdziwi wspólnicy w sprawie która zaczynała mu się wydawać ciemna.
— Brawo! Wiktusiu! wrzasnął bankier.
Na ten krzyk ukazała się prawdziwa megera, ubrana jak handlarka ryb.
— Powiedz tam moim sekretarzom, że niema mnie w domu dla nikogo, nawet dla Nucingena, Kellerów, Gigoneta i innych!
— Przyszedł tylko pan Lempereur.
— Niech zabawi elegancką publiczność. Chudopachołków nie wpuszczać poza pierwszy pokój. Powiedzieć, że mam w głowie... dwie flaszki szampańskiego.
Upić byłego komiwojażera jest rzeczą niemożliwą. Cezar, biorąc rubaszną werwę za objawy pijaństwa, próbował wyspowiadać wspólnika.
— Musi pan znać miejsce pobytu tego nikczemnego Roguin, czyż nie powinienby mu pan napisać aby dopomógł przyjacielowi którego wtrącił w przepaść, człowieka z którym jadał obiad co niedzielę i którego znał od dwudziestu lat?
— Roguin?... głupiec, jego część mamy w kieszeni. Nie bądź markotny, mój zuchu, wszystko będzie dobrze. Zapłać pan 15-go, a najbliższym razem, zobaczymy! Kiedy mówię: zobaczymy... (szklaneczkę wina!)... kapitały nie obchodzą mnie w najlżejszej mierze. Och! gdybyś pan nawet nie zapłacił, jabym ani okiem nie mrugnął, ja jestem interesowany w całej sprawie tylko co do komisowego od ceny kupna i procentu przy legalizacji, w zamian za co obrabiam właścicieli... Rozumiesz pan, masz tęgich wspólników, toteż ja się nie boję, drogi panie! Dzisiaj interesy się specjalizuje! Interes wymaga współdziałania tylu talentów! Niech się pan rzuci, jak my, w interesy. Nie paskudź się w pomadzie i grzebieniach: ot, kramarstwo! Strzyż pan barany, przejdź do spekulacji.
— Spekulacja! rzekł olejkarz, cóż to za handel?
— To handel abstrakcyjny, odparł Claparon, handel który zostanie tajemny jeszcze przez jakie dwanaście lat, wedle tego co mówi wielki Nucingen, Napoleon finansów; handel, w którym człowiek obejmuje całość cyfr, zgarnia śmietankę z dochodów jeszcze przed ich istnieniem, koncepcja olbrzymia, racjonalny wyręb nadziei, słowem, nowa Kabała. Jest u nas dopiero z dziesięć lub dwanaście tęgich głów, wtajemniczonych w kabalistyczne sekrety tych wspaniałych kombinacyj.
Cezar otwierał oczy i uszy, próbując zrozumieć mętną frazeologję.
— Słuchaj pan, rzekł Claparon po pauzie, podobne sztuczki wymagają ludzi. Jest człowiek z pomysłami, który nie ma grosza, jak wszyscy geniusze pomysłów. Tacy ludzie dają, poddają, wydają, nie licząc się z niczem. Wyobraź pan sobie świnię, która wałęsa się po lesie pełnym trufli! Za nią, posuwa się tęgi chwat, człowiek z pieniędzmi, który słyszy chrząkanie wywołane odkryciem. Kiedy człowiek z pomysłami znalazł jakiś dobry interes, człowiek z workiem trąca go wówczas w ramię i mówi: A to znów co takiego? Pakujesz ryj do ognia, mój zuchu, nie masz dość tęgich krzyżów aby udźwignąć tę sprawę; masz tu tysiąc franków, i pozwól mnie ją w ruch puścić. Dobra! wówczas, bankier zwołuje przemysłowców. Dalej, chłopcy! do dzieła! prospekty! blaga na całego! Bierze się wówczas trąby i obwołuje przy dźwiękach fanfary: Sto tysięcy franków za pięć su! albo pięć su za sto tysięcy franków, kopalnie złota, kopalnie węgla. Słowem, całe trarara handlowe. Kupuje się nazwiska głośne w nauce lub sztuce, robi się paradę, publiczność się ciśnie, rozchwytuje za swoje pieniądze, a czysty dochodzik jest w naszej kieszeni. Świnia ćpa w chlewiku swoje łupki od kartofli, a inni się tarzają w biletach bankowych. Oto, drogi panie. Puść się pan na interesy. Czem pan chcesz być? świnią, indorem, dudkiem czy miljonerem? Zastanów się nad tem: sformułowałem panu teorję nowoczesnych finansów. Zachodź pan do mnie czasem, znajdziesz dobrego chłopca zawsze w jowialnym humorze. Jowialność francuska, równocześnie poważna i lekka, nie szkodzi w interesach, przeciwnie! Ludzie, którzy strąbią się razem, zawsze rozumieją się między sobą! Dalej! jeszcze szklaneczkę szampańskiego? cymes, co? To wino pochodzi z samego Epernay, przysłał mi je ktoś, komu go dosyć sprzedałem i po dobrych cenach. (Robiłem w winach). Umie być wdzięczny i pamięta o mnie w mojej pomyślności. To rzadkie.
Birotteau, zdumiony lekkomyślnością, paplarstwem tego człowieka, któremu wszyscy przyznawali zdumiewającą głębię i zdolności, nie śmiał go już wypytywać. W hałaśliwem podnieceniu w jakie go wprawiało szampańskie, przypomniał sobie jednak nazwisko które wymówił du Tillet i spytał kim jest i gdzie mieszka bankier Gobseck.
— Byłżeby pan już w tej ostateczności? rzekł Claparon. Gobseck jest taki bankier, jak kat paryski lekarz. Pierwsze jego słowo, to pięćdziesiąt od sta; jest ze szkoły Harpagona: ma do pańskiej dyspozycji kanarki w klatkach, wypchane węże boa, futra w lecie, nankiny w zimie. I jakie walory pan mu ofiarujesz? aby się zadowolił pańskim jednym podpisem, musiałbyś mu dać w zastaw żonę, córkę, parasol, wszystko, nawet pudełko od kapelusza, kalosze, drzewo w piwnicy!... Gobseck, Gobseck! Boże miłosierny, kto panu poradził tę gilotynę?
— Pan du Tillet.
— A hultaj, poznaję go. Byliśmy niegdyś w przyjaźni. Jeżeliśmy się poróżnili tak że się nie kłaniamy sobie, wierz mi pan, że moja odraza jest usprawiedliwiona. Pozwolił mi czytać w swojej duszy z błota, o mdłości mnie nie przyprawił na pięknym balu, który pan wydał; nie mogę znieść tej miny pyszałka: dlatego że ma rejencinę! Ja będę miał margrabiny kiedy zechcę, tak! a on nie będzie miał nigdy mojego szacunku! Och, mój szacunek, to piękna dama która nigdy nie przyjdzie go niepokoić w łóżku. Z pana także kawalarz, słuchajno ojczulku, kropić nam taki bal, a w dwa miesiące potem prosić o prolongatę! Może pan zajść daleko. Weźmy się razem do interesów. Pan masz reputację, to mi się przyda. Och, du Tillet, to człowiek zdolny zrozumieć Gobsecka. Du Tillet źle skończy kiedyś. Jeżeli jest, jak powiadają, manekinem starego Gobsecka, nie może zajść daleko. Gobseck siedzi w swojej sieci, przyczajony jak pająk który obszedł świat dokoła. Wcześniej czy później, fiut! lichwiarz połknie swego totumfackiego, jak ja tę szklankę wina. Tem lepiej! Du Tillet wypłatał mi sztuczkę... och! sztuczkę kryminalną.
Po dwóch godzinach strawionych na paplaninie bez sensu, Birotteau skierował się do drzwi widząc że ex-komiwojażer gotuje się opowiedzieć mu do końca przygodę pewnego reprezentanta ludu w Marsylji, zakochanego w aktorce która grała rolę w Pięknej Arsenie i którą rojalistyczny parter wygwizdał.
— Wstaje, rzekł Claparon, wychyla się z loży i powiada im... Wiesz pan, jak skończyła się ta sprawa?
— Żegnam pana, rzekł Birotteau.
— Niedługo mnie pan zobaczy, rzekł na rozstaniu Claparon. Pierwszy weksel Cayrona wrócił do mnie z protestem, dałem żyro, musiałem beknąć. Przyślę go panu, interesy przedewszystkiem.
Birotteau uczuł się w równym stopniu unicestwiony tą zimną i błazeńską uprzejmością, co twardością Kellera i niemiecką ironją Nucingena. Poufałość tego człowieka i jego głupie zwierzenia podgrzane szampańskiem skaziły duszę uczciwego kupca, który miał uczucie iż wychodzi z podejrzanego domu. Przebył schody, znalazł się na ulicy, nie wiedząc dokąd idzie. Szedł bulwarami, dobił ulicy St. Denis, przypomniał sobie pana Molineux i skierował się w jego stronę. Wszedł po brudnych i krętych schodach, na które niedawno wstępował szczęśliwy i dumny. Przypomniał sobie małostkową drapieżność kamienicznika i zadrżał na myśl iż przyjdzie mu go błagać. Jak wówczas, za pierwszej bytności wice-mera, kamienicznik siedział przy kominku, ale już trawił śniadanie; Birotteau przedstawił mu swą prośbę.
— Prolongować weksel na tysiąc dwieście franków? rzekł Molineux z wyrazem drwiącego niedowierzania. Chyba pan żartuje? Jeżeli pan nie masz tysiąca dwustu franków aby zapłacić weksel, w takim razie odeśle mi pan pokwitowanie komornego niezapłacone? Och, bardzo byłoby mi przykro: w sprawach pieniężnych nie znam się na uprzejmości; komorne, to moje środki do życia. Inaczej, czem zapłaciłbym ja znów moje zobowiązania? Jako kupiec, nie może pan potępić tej zbawiennej zasady. Pieniądz nie zna nikogo, pieniądz nie ma uszu, pieniądz nie ma serca. Zimę mamy ostrą, drzewo znów podrożało. Jeżeli pan nie zapłacisz 15-go, 16-go znajdziesz pozewek na stole. Ba, poczciwy Mitral, pański komornik, jest też i moim, doręczy panu pozew w kopercie, z wszelkiemi względami należnemi pańskiej pozycji.
— Panie, nigdy w życiu nie otrzymałem jeszcze pozwu, rzekł Birotteau.
— Wszystko ma swój początek, rzekł Molineux.
Zmiażdżony nagiem okrucieństwem małego staruszka, olejkarz wzdrygnął się, usłyszał dzwon pogrzebowy bankructwa jęczący mu w uszach. Każdy dźwięk budził w jego wspomnieniu sądy, jakie własny nieubłagany kodeks dyktował mu o bankrutach. Poglądy jego znaczyły się płomiennemi rysami w miękkiej substancji mózgu.
— Ale, ale, zapomniał pan napisać na akceptach wartość otrzymana w czynszu, co mogło zapewnić mi pierwszeństwo.
— Pozycja moja broni mi czegokolwiek uczynić na szkodę wierzycieli, odparł olejkarz, oszołomiony widokiem otwartej przepaści.
— Dobrze, panie, bardzo dobrze, sądziłem iż wszystkiego się już nauczyłem w sprawie czynszów z panami lokatorami. Dowiaduję się, dzięki panu, iż nigdy nie należy przyjmować komornego w akceptach. Och, pójdziemy do sądu, odpowiedź pańska dostatecznie świadczy że pan będziesz niewypłacalny. Sprawa obchodzi wszystkich kamieniczników paryskich.
Birotteau wyszedł zmierżony życiem. Jest w naturze tych tkliwych i miękkich dusz, że zrażają się pierwszą odmową, tak jak pierwsze powodzenie dodaje im odwagi. Cezar ufał już tylko poświęceniu młodego Popinot, o którym bezwiednie pomyślał, znalazłszy się w pobliżu jego sklepu.
— Biedne dziecko, ktoby był przypuścił, kiedy, przed sześcioma tygodniami, w Tuilleryach, wprowadzałem go w życie?
Była blisko czwarta, godzina w której urzędnicy wychodzą z Trybunału. Przypadkowo, sędzia zaszedł odwiedzić bratanka. Ów sędzia, jeden z najprzenikliwszych umysłów w sferze zagadnień moralnych, miał jakby drugi wzrok, który mu pozwalał widzieć tajemne intencje, poznawać znaczenie najobojętniejszych czynności ludzkich, zarodki zbrodni, korzenie przestępstwa. Bez najmniejszej świadomości kupca, przyglądał się Cezarowi. Birotteau, nierad że zastał bratanka w towarzystwie stryja, wydał mu się nieswój, roztargniony, pogrążony w myślach. Młody Popinot, wciąż zajęty, z piórem za uchem, był, jak zawsze, cały na usługi ojca Cezaryny. Banalne zdania, jakie Cezar rzucił wspólnikowi, zdały się sędziemu wstępem do poważnych żądań. Zamiast odejść, chytry sędzia został u bratanka wbrew jego chęciom, obliczył bowiem iż olejkarz spróbuje się go pozbyć odchodząc sam. Skoro Birotteau się pożegnał, i sędzia wyszedł, ale zauważył, iż Birotteau kręci się po ulicy. Ta drobna okoliczność obudziła podejrzenie starego Popinot co do zamiarów Cezara: oddalił się na pozór, kiedy zaś ujrzał iż olejkarz wszedł znowu do Anzelma, wrócił szybko.
— Mój drogi Popinot, rzekł Cezar do wspólnika, przychodzę cię prosić o przysługę.
— Co mam uczynić? rzekł Popinot ze szlachetną skwapliwością.
— Och, wracasz mi życie, wykrzyknął nieborak, uszczęśliwiony ciepłem serca które zamigotało pośród lodów gdzie błąkał się od czterech tygodni.
— Trzeba abyś mi zaliczył pięćdziesiąt tysięcy franków ręcząc za mnie, na poczet mojej części zysku, porozumiemy się co do płatności.
Popinot spojrzał bystro na Cezara, Cezar spuścił oczy. W tej chwili, zjawił się sędzia.
— Moje dziecko... Och, przepraszam, panie Birotteau! — Moje dziecko, zapomniałem ci powiedzieć... Rozkazującym gestem, sędzia pociągnął bratanka na ulicę, i zmusił go, mimo że był bez płaszcza, z gołą głową, aby go wysłuchał. — Mój chłopcze, możliwe jest iż twój szef znajdzie się w położeniu tak trudnem, że będzie zmuszony zgłosić upadłość. Nim dojdą do tego punktu, ludzie którzy liczą czterdzieści lat uczciwości, ludzie najzacniejsi, w żądzy ocalenia swego honoru, naśladują najzajadlejszych graczy; zdolni są do wszystkiego, sprzedają żony, puszczają na handel córki, wciągają w przepaść najlepszych przyjaciół, zastawiają to co do nich nie należy, idą do domów gry, stają się komedjantami, kłamcami; umieją płakać. Słowem, widywałem rzeczy najosobliwsze. Ty sam byłeś świadkiem dobroduszności Roguina, za którego włożyłoby się rękę w ogień. Nie stosuję tych surowych poglądów do pana Birotteau, wierzę w jego uczciwość; ale, gdyby cię prosił o cokolwiek coby było przeciwne obyczajom handlowym, jak naprzykład o podpisanie akceptów z grzeczności i puszczenie w obieg twego nazwiska, co, wedle mnie, jest początkiem oszustwa, ponieważ to jest fałszywa moneta papierowa, przyrzeknij mi, że nic nie podpiszesz, nie porozumiawszy się ze mną. Pomyśl, że, jeżeli kochasz jego córkę, nie należy ci, właśnie w interesie tego uczucia, niszczyć swej przyszłości. Jeżeli pan Birotteau ma upaść, pocóż macie padać obaj? Czyż to nie znaczy pozbawiać was obu wszystkich szans twojej firmy, która będzie jego schronieniem?
— Dzięki, mój wuju; rozumiem wszystko, rzekł Popinot, któremu rozpaczliwy wykrzyknik pryncypała stał się jasny.
Reprezentant oliwy wszelkiego pochodzenia wrócił do ciemnego sklepu z zatroskanem czołem. Birotteau zauważył tę zmianę.
— Niech mi pan uczyni ten zaszczyt i przejdzie do mego pokoju, lepiej nam będzie rozmawiać niż tutaj. Subjekci, mimo iż bardzo zajęci, mogliby słyszeć.
Birotteau udał się za Popinotem, przechodząc wszystkie wzruszenia skazańca pomiędzy uchyleniem wyroku lub odrzuceniem apelacji.
— Drogi mój dobroczyńco, rzekł Anzelm, nie wątpisz o mem oddaniu, jest ono bez granic. Pozwól mi jedynie spytać, czy ta suma ratuje cię zupełnie, czy nie jest ona tylko odwleczeniem katastrofy, a wówczas poco mnie wciągać? Żąda pan weksli z terminem trzymiesięcznym. Otóż, po trzech miesiącach, pewnem jest że nie będę ich mógł wykupić.
Birotteau, blady i uroczysty, wstał, popatrzył na Popinota.
Popinot, przerażony, wykrzyknął: — Podpiszę, jeżeli pan chce.
— Niewdzięczny! rzekł Cezar, który zebrał resztkę sił, aby rzucić w twarz Anzelmowi to słowo niby piętno hańby.
Birotteau skierował się ku drzwiom i wyszedł. Popinot, ochłonąwszy z wrażenia jakie uczynił na nim ten straszny wyraz, zbiegł po schodach, wypadł na ulicę, ale nie znalazł już kupca. Oblubieniec Cezaryny słyszał wciąż ów straszny wyrok, miał wciąż przed oczami zmienioną twarz Cezara; słowem, żył, jak Hamlet, z przerażającem widziadłem u boku.
Birotteau kręcił się po ulicach jak człowiek pijany. Wreszcie znalazł się na wybrzeżu, szedł wzdłuż Sekwany i doszedł aż do Sèvres, gdzie spędził noc w jakiejś oberży, oszalały z bólu. Przerażona Konstancja nie śmiała go kazać szukać. W podobnych okolicznościach, niebacznie wszczęty alarm jest zgubą. Roztropna pani Cezarowa poświęciła swoje niepokoje dla reputacji handlowej; czekała całą noc, przeplatając modlitwą swoje obawy. Czy Cezar nie żyje? Czy wyjechał gdzieś za Paryż, goniąc ślad jakiejś ostatniej nadziei? Nazajutrz rano, zachowała się tak, jakgdyby znała powód jego nieobecności; ale wezwała wuja i poprosiła aby się udał do Morgi, widząc iż o piątej Birotteau jeszcze nie wrócił. Przez ten czas, dzielna istota siedziała za kantorem, córka haftowała obok niej. Obie ze spokojną twarzą, ani smutną ani uśmiechniętą, załatwiały kupujących. Pillerault wrócił, prowadząc z sobą Cezara. Wracając z Giełdy, spotkał go w Palais Royal, wahającego się czy wejść do domu gry. Było to 14-go. Przy obiedzie, Cezar nie mógł nic jeść. Żołądek zbyt gwałtownie skurczony, zwracał potrawy. Poobiedzie było jeszcze straszliwsze. Kupiec doświadczył, po setny raz, jednej z owych zabójczych alternatyw nadziei i rozpaczy, które, każąc przebiegać duszy całą gamę radosnych wrażeń i strącając ją w ostateczną przepaść bólu, zużywają te słabe natury. Derville, adwokat Cezara, przyszedł i wpadł do wspaniałego salonu gdzie pani Cezarowa zatrzymała całą siłą biednego męża, który chciał się położyć spać na pierwszem piętrze, „aby nie widzieć pomników swego szaleństwa“, jak mówił.
— Proces wygrany, rzekł Derville.
Na te słowa, konwulsyjnie skurczona twarz Cezara odprężyła się, ale radość jego przeraziła wuja Pillerault i Derville‘a. Kobiety wyszły przestraszone, aby się wypłakać w pokoju Cezara.
— Mogę tedy zaciągnąć pożyczkę, wykrzyknął olejkarz.
— To byłoby nierozważnie, rzekł Derville, strona przeciwna apeluje, sąd może zwalić wyrok, ale za miesiąc będziemy mieli ostateczną decyzję.
— Miesiąc!
Cezar popadł w odrętwienie, z którego nikt nie silił się go wyrwać. Ten rodzaj paradoksalnej katalepsji w której ciało żyło i cierpiało, gdy funkcje inteligencji były zawieszone, ten wypoczynek zesłany przez traf wydał się Konstancji, Cezarynie, Pilleraultowi i Derville’owi dobrodziejstwem niebios. Dzięki temu, Birotteau mógł znieść rozdzierające wzruszenia nocy. Siedział w berżerce przy kominku, po drugiej stronie siedziała żona, która śledziła go bacznie, z uśmiechem na ustach. Był to jeden z owych uśmiechów, przez które kobiety bliżej są niż mężczyźni natury anielskiej: umieją w nich łączyć nieskończoną tkliwość z najpełniejszem współczuciem. Tajemnicę tę znają jedynie anioły, oglądane w jakichś marzeniach zrzadka rozsianych przez Opatrzność w życiu ludzkiem. Cezaryna, siedząc na taburecie u stóp matki, gładziła od czasu do czasu włosami rękę ojca, siląc się wyrazić tą pieszczotą myśli, których, w tego rodzaju przesileniach, niepodobna jest oddać głosem.
Siedząc w swym fotelu, jak figurka kanclerza de l‘Hospital w przedsionku Izby, Pillerault, ten filozof gotowy na wszystko, miał na twarzy ową inteligencję wyrytą na czole egipskich sfinksów i rozmawiał pocichu z Derville‘m. Konstancja była zdania, aby się poradzić adwokata, którego rzetelność była ponad wszelkie podejrzenia. Mając cały bilans w głowie, wyłożyła Derville‘owi szeptem sytuację. Po blisko godzinnej konferencji, która odbyła się przed oczyma odrętwiałego olejkarza, adwokat potrząsnął głową spoglądając na Pilleraulta.
— Pani, rzekł ze strasznym spokojem prawnika, trzeba zgłosić upadłość. Przypuściwszy, iż, zapomocą jakiejś sztuczki, zdołalibyście zapłacić jutro, musicie się wypłacić conajmniej z trzystu tysięcy franków, nim będziecie mogli pożyczyć na swoje płace. Pasywom w sumie pięciuset pięćdziesięciu tysięcy franków, przeciwstawiacie państwo stan czynny bardzo piękny, bardzo produktywny, ale nie do zrealizowania, musicie tedy paść w danym momencie. Moje zdanie jest, że lepiej wyskoczyć oknem, niż dać się wlec po schodach.
— Takie i moje zdanie, dziecko, rzekł Pillerault.
— Biedny ojciec, rzekła Cezaryna, która podniosła się pocichu aby ucałować czoło Cezara. Więc Anzelm nic nie mógł uczynić? spytała, kiedy wuj i matka wrócili do pokoju.
— Niewdzięczny! wykrzyknął Cezar, ugodzony tem imieniem w jedyny żywy punkt pamięci, niby klawisz klawikordu którego strunę uderzy młotek.
Od chwili w której to słowo padło nań niby klątwa, młody Popinot nie miał ani chwili spokoju, ani momentu snu. Nieszczęśliwy chłopiec przeklinał stryja, udał się do niego. Aby przywieść do kapitulacji to stare doświadczenie sądowe, rozwinął całą wymowę miłości, spodziewając się porwać człowieka, po którym słowa ludzkie spływały jak woda po ceracie, sędziego!
— Mówiąc handlowo, rzekł, zwyczaj pozwala kupcowi prowadzącemu firmę zaliczyć pewną sumę cichemu wspólnikowi na poczet zysków, nasza zaś spółka każe się ich spodziewać. Dobrze rozpatrzywszy sprawę, czuję się na siłach aby zapłacić czterdzieści tysięcy franków za trzy miesiące. Uczciwość pana Cezara pozwala mi wierzyć, iż tych czterdziestu tysięcy franków użyje na wykupno weksli. W ten sposób, wierzyciele, jeżeli przyjdzie do upadłości, nie będą nam mogli nic zarzucić! Zresztą, wuju, wolę raczej stracić czterdzieści tysięcy, niż stracić Cezarynę. W tej chwili z pewnością wie już o mojej odmowie i będzie mną gardzić. Przyrzekłem oddać krew za mego dobroczyńcę! Jestem w położeniu młodego majtka, który powinien iść na dno trzymając rękę kapitana, w położeniu żołnierza, który powinien zginąć ze swym generałem.
— Dobre serce, ale zły kupiec! nie stracisz mego szacunku, rzekł sędzia, ściskając rękę siostrzeńca. Dużo myślałem nad tem, rzekł; wiem że kochasz do szaleństwa Cezarynę, sądzę iż możesz uczynić zadość prawom serca i prawom kupiectwa.
— Och! wuju, jeżeli znalazłeś sposób, wracasz mi honor.
— Zalicz panu Birotteau pięćdziesiąt tysięcy franków, sporządzając akt wykupu jego udziału w Esencji, która staje się jakby twoją własnością; spiszę ci akt.
Anzelm uściskał stryja, wrócił do domu, wystawił weksle na pięćdziesiąt tysięcy i pobiegł na plac Vendôme, tak, iż, w chwili gdy Cezaryna, matka i wuj Pillerault spoglądali na olejkarza, zaskoczeni grobowym tonem jakim wymówił to słowo: Niewdzięczny! w odpowiedzi na pytanie córki, drzwi salonu się otwarły i ukazał się Popinot.
— Mój drogi, kochany szefie, rzekł ocierając czoło zlane potem, przynoszę to o co mnie prosiłeś. To mówiąc, podał weksle. — Tak, rozważyłem dobrze moje położenie, niech się pan nie obawia, wypłacę się, ratuj pan, ratuj swój honor!
— Byłam go zupełnie pewna, wykrzyknęła Cezaryna, chwytając rękę Popinota i ściskając ją z konwulsyjną siłą.
Pani Cezarowa uściskała Popinota, olejkarz zerwał się niby sprawiedliwy na głos trąby sądu ostatecznego, wychodził z grobu! Następnie, wyciągnął frenetycznym ruchem rękę, aby pochwycić pięćdziesiąt stemplowych papierków.
— Chwilę, rzekł groźnie wuj Pillerault, wyrywając weksle Popinota, chwilę!
Cztery osoby składające tę rodzinę, Cezar i jego żona, Cezaryna i Popinot, oszołomieni postępkiem wuja i jego akcentem, patrzyli z zapartym oddechem jak podarł weksle i rzucił w ogień który je strawił w jednej chwili: żadne z nich nie zdobyło się na to aby go powstrzymać.
— Wuju!
— Wuju!
— Wuju!
— Panie!
Cztery głosy, cztery serca, wypowiedziały się w jednomyślnym okrzyku. Wuj Pillerault ujął młodego Popinota za szyję, przycisnął go do serca i ucałował w czoło.
— Jesteś godnym uwielbienia wszystkich którzy mają serce, rzekł. Gdybyś kochał moją córkę, choćby ona miała miljon, a tybyś miał tylko to (ukazał czarny popiół spalonych papierów), o ileby cię kochała, bylibyście za dwa tygodnie po ślubie. Twój pryncypał, rzekł wskazując na Cezara, jest szalony. Mój siostrzeńcze, rzekł poważnie Pillerault, zwracając się do olejkarza, mój siostrzeńcze, dość już złudzeń. Interes trzeba liczyć na talary, nie na sentymenta. To jest wzniosłe, ale bezużyteczne. Spędziłem dwie godziny na Giełdzie, nie masz kredytu ani szeląga; wszyscy mówili o twojej katastrofie, o odrzuceniu prolongaty, o staraniach czynionych u kilku bankierów, o ich odmowie, o twoich szaleństwach, o sześciu piętrach na któreś się drapał aby kamienicznika gadatliwego jak sroka błagać o prolongatę tysiąca dwustu franków, o balu wydanym dla pokrycia kłopotów. Dochodzi do tego, iż mówią że nic nie miałeś u Roguina. Wedle twoich wrogów, Roguin jest pozorem. Jeden z moich bliskich, którego prosiłem o to, potwierdził moje podejrzenia. Wszyscy przewidują puszczenie w obieg akceptów Popinota; stworzyłeś rzekomo jego firmę umyślnie poto, aby zeń zrobić machinę do wybijania weksli. Słowem, wszystkie obmowy i oszczerstwa, jakie ściąga na siebie człowiek, który chce się wspiąć o szczebel wyżej na drabinie społecznej, krążą dziś w świecie kupieckim. Próżnobyś obnosił przez tydzień weksle Popinota po wszystkich kantorach; naraziłbyś się na upokarzające odmowy; niktby ich nie chciał; niema dowodu na to w jakiej liczbie je wypuszczasz, i wszyscy czekają jak poświęcisz to biedne dziecko dla swego ocalenia. Zniszczyłbyś zupełnie bezcelowo kredyt firmy Popinot. Czy wiesz, ile najśmielszy z lichwiarzy dałby ci za te pięćdziesiąt tysięcy? Dwadzieścia tysięcy, dwadzieścia, słyszysz? W handlu bywają chwile, w których trzeba wytrwać na oczach świata trzy dni bez jedzenia jakgdyby się miało niestrawność, a czwartego jest się dopuszczonym do spiżarni kredytu. Nie możesz wyżyć tych trzech dni, wszystko tkwi w tem. Mój biedny siostrzeńcze, odwagi, trzeba złożyć bilans. Oto jest Popinot, jestem ja, skoro tylko subjekci pójdą spać, weźmiemy się do pracy, aby ci oszczędzić tych wzruszeń.
— Wuju, rzekł kupiec składając ręce.
— Cezarze, chcesz tedy dojść do haniebnego bilansu, w którym stan czynny równy jest zeru? Twój udział w firmie Popinot ratuje ci honor.
Cezar, oświecony tym złowrogim i ostatnim snopem światła, ujrzał wreszcie okropną prawdę w całej rozciągłości, osunął się z powrotem na berżerkę, z niej na kolana, rozum mu się zaćmił, stał się znowu dzieckiem; żona myślała że umiera, uklękła aby go podnieść; ale przyłączyła się doń skoro ujrzała iż składa ręce, podnosi oczy i odmawia, z pełnem rezygnacji skupieniem, w obecności wuja, córki i Popinota, wzniosłą modlitwę katolicką:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje, przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja na ziemi jak i w niebie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, amen!“
Łzy napłynęły do oczu stoicznego Pilleraulta. Cezaryna, zrozpaczona, we łzach, oparła głowę na ramieniu Popinota, który stał blady i sztywny jak posąg.
O wpół do jedenastej, zostawili Cezara opiece żony i córki. W tej chwili, Celestyn, który, podczas owej tajemnej burzy, prowadził firmę, wszedł i zapukał do salonu. Słysząc jego krok, Cezaryna pobiegła otworzyć, nie chcąc aby widział rozpaczliwy stan pryncypała.
— W wieczornej poczcie, rzekł, był list z Tours, niedokładnie zaadresowany, co spowodowało opóźnienie. Domyśliłem się, że to od brata pana szefa, i nie otwarłem.
— Ojcze, wykrzyknęła Cezaryna, list od stryja z Tours.
— Och! jestem ocalony, zawołał Cezar. Bracie! bracie! rzekł, całując list.

Odpowiedź Franciszka Cezarowi Birotteau.

Tours, 17 b. m.

„Kochany bracie, list twój sprawił mi najgłębsze zmartwienie; toteż, natychmiast po jego otrzymaniu, poszedłem ofiarować Bogu mszę świętą na twoją intencję, błagając go, na krew jego syna, naszego boskiego Odkupiciela, aby rzucił miłosierne spojrzenie na twoje niedole. W chwili gdy odmawiałem modlitwę Pro meo fratre Caesare, miałem oczy pełne łez myśląc o tobie, od którego, nieszczęściem, znajduję się tak daleko w chwilach kiedy musisz potrzebować braterskiej przyjaźni. Ale pomyślałem, iż szanowny i godny pan Pillerault zastąpi mnie bezwątpienia. Mój drogi Cezarze, nie zapominaj, w swoich zgryzotach, iż to życie jest życiem próby i znikomości; że kiedyś czeka nas nagroda za to iż cierpieliśmy dla świętego imienia Boga, dla jego świętego Kościoła, iż przestrzegaliśmy zasad Ewangelji i uprawiali cnotę; inaczej sprawy tego świata byłyby pozbawione sensu. Powtarzam ci te maksymy, wiedząc jak jesteś pobożny i dobry, bo może się zdarzyć osobom, które, jak ty, rzuciły się w burze świata i puściły na zdradliwe morze ludzkich pożądliwości, iż, porwane uczuciem bólu, pozwalają sobie, wśród swoich nieszczęść, na bluźnierstwa. Nie złorzecz ani ludziom którzy cię zranią, ani Bogu, który mięsza, wedle swej świętej woli, gorycz do naszego życia. Nie patrz na ziemię, ale, przeciwnie, wznoś zawsze oczy ku niebu; stamtąd płynie pociecha dla słabych, tam są bogactwa ubogich, tam postrach dla bogaczy...“
— Ależ Cezarze, rzekła żona, opuść to wszystko i zobacz czy co przysyła...
— Odczytamy często ten list, odparł kupiec wycierając łzy i rozchylając papier z którego wypadł przekaz na Skarb królewski. Byłem go zupełnie pewny, mego poczciwego Franciszka, rzekł Cezar podnosząc przekaz.
„...Poszedłem do pani de Listomère podjął czytając głosem przerywanym łzami, i, nie zdradzając przyczyn mej prośby, poprosiłem ją aby mi pożyczyła wszystko czem może rozporządzać dla mnie, aby pomnożyć owoc moich oszczędności. Wspaniałomyślność jej pozwoliła mi uzupełnić sumę tysiąca franków, podsyłam ci ją jako przekaz generalnego poborcy w Tours na Skarb królewski“.
— Ładna wspaniałomyślność! rzekła Konstancja spoglądając na Cezarynę.
„Usuwając pewne zbyteczne nawyki z mego życia, zdołam, w ciągu trzech lat, oddać pani de Listomère czterysta franków które mi pożyczyła, nie niepokój się zatem o to, drogi Cezarze. Posyłam ci wszystko co posiadam na świecie, życząc aby ta suma mogła ci dopomóc do szczęśliwego zakończenia kłopotów, które z pewnością będą chwilowe. Znam twoją delikatność i chcę uprzedzić twoje skrupuły. Nie myśl o tem aby mi płacić procent od tej sumy, ani też zwracać ją w dniu pomyślności, który niechybnie zaświta dla ciebie, jeżeli Bóg raczy wysłuchać próśb jakie doń będę zasyłał codzień. Z ostatniego listu jaki otrzymałem przed dwoma laty, sądziłem że jesteś zamożny, i zrozumiałem iż mogę obrócić moje oszczędności dla biednych, ale obecnie wszystko co posiadam należy do ciebie. Skoro już pokonasz tę chwilową mieliznę swej żeglugi, zachowaj i wówczas tę sumę dla Cezarynki. Niech, w chwili zamęźcia, obróci ją na jaki drobiazg przypominający jej starego stryja, którego ręce będą zawsze wznosiły się do nieba aby prosić Boga o zlanie błogosławieństw na nią i wszystkich jej drogich. Wreszcie, drogi Cezarze, pamiętaj, że ja jestem biednym księżyną, który żyje na łasce bożej jak te skowronki w polu, idąc swoją ścieżką, bez hałasu, starając się być posłuszny słowom naszego boskiego Zbawiciela, i któremu, tem samem, niewiele potrzeba. Toteż, nie miej żadnych skrupułów w trudnościach w jakich się znajdujesz, i myśl o mnie jak o kimś kto cię serdecznie kocha. Nasz przezacny ksiądz Chapeloud, któremu nie powiedziałem nic o twojem położeniu, a który wie że piszę do ciebie, polecił mi przesłać najserdeczniejsze wyrazy dla całej rodziny i życzy dalszego trwania twojej pomyślności. Bądź zdrów, drogi i ukochany bracie, zasyłam modły, aby, w okolicznościach w jakich się znajdujesz, Bóg zechciał cię zachować w dobrem zdrowiu, wraz z żoną i córką; życzę wam wszystkim cierpliwości i męstwa w przeciwnościach.

Franciszek Birotteau

wikary katedralnego i parafjalnego kościoła

Św. Kajetana w Tours“.

— Tysiąc franków! wykrzyknęła pani Birotteau, wściekła.
— Schowaj je, rzekł poważnie Cezar, to wszystko co posiada. Zresztą to własność córki, trzeba nam będzie z nich żyć, aby o nic nie prosić wierzycieli.
— Pomyślą, żeś ukrył przed nimi jakie znaczne sumy.
— Pokażę im list.
— Powiedzą, że to sztuczka.
— Mój Boże, mój Boże, wykrzyknął Birotteau zdjęty zgrozą. I ja to samo myślałem o biednych ludziach, którzy zapewne byli w tem samem położeniu.
Zbyt niespokojne o stan w jakim znajdował się Cezar, matka i córka szyły siedząc przy nim w głębokiem milczeniu. O drugiej rano, Popinot otworzył pocichu drzwi i dał znak pani Cezarowej aby zeszła. Na widok siostrzenicy, wuj zdjął binokle.
— Moje dziecko, jest nadzieja, rzekł, nie wszystko jeszcze stracone; ale twój mąż nie przetrzymałby wzruszeń negocjacyj, które trzeba podjąć i których Anzelm i ja będziemy próbować. Nie opuszczaj jutro magazynu i postaraj się o wszystkie adresy weksli z jutrzejszym terminem, będziemy bowiem zajęci aż do czwartej. Oto mój pomysł. Ani Ragon, ani ja nie jesteśmy groźni. Wyobraź sobie, że wasze sto tysięcy złożone u Roguina dostałyby się do rąk właściwych: otóż, taksamobyście ich nie mieli, jak nie macie ich dzisiaj. Macie przed sobą sto czterdzieści tysięcy franków podpisanych Claparonowi, które mieliście zawsze spłacić w każdym obrocie rzeczy. Zatem, nie bankructwo Roguina was gubi. Widzę, jako pokrycie waszych zobowiązań, czterdzieści tysięcy franków, które możecie, prędzej lub później, zaciągnąć na fabrykę, i sześćdziesiąt tysięcy weksli Popinota. Można tedy walczyć; później będziecie mogli obciążyć place św. Magdaleny. Jeżeli główny wierzyciel zgodzi się wam pomóc, nie będę się liczył z moim majątkiem, sprzedam rentę, zostanę bez chleba. Popinot będzie wisiał na włosku, wy sami będziecie na łasce najlżejszego wstrząśnienia. Ale Esencja przyniesie niewątpliwie wielkie dochody. Naradziliśmy się z Popinotem, podeprzemy was w tej walce. Och, z wesołem sercem będę jadł suchy chleb, jeżeli powodzenie zaświta na widnokręgu. Ale wszystko zależy od Gigonneta i od wspólników Claparona. Pójdziemy obaj z Popinotem do Gigonneta między siódmą i dowiemy się co sądzić o ich intencjach.
Konstancja rzuciła się wzruszona w ramiona wuja, nie mogąc wydać głosu prócz łez i szlochań. Ani Popinot ani Pillerault nie przeczuwali, że Bidault false Gigonnet oraz Claparon są du Tilletem w podwójnej formie i że du Tillet pragnął wyczytać w Drobnych ogłoszeniach to straszliwe obwieszczenie:
„Wyrok trybunału handlowego ogłasza imć Cezara Birotteau, olejkarza, zamieszkałego w Paryżu, przy ulicy św. Honorjusza, l. 397, jako będącego w stanie upadłości, i oznacza tymczasowo jej otwarcie na 16 stycznia 1819. Sędzia-komisarz, pan Gobenheim-Keller. Powód, pan Molineux“.
Anzelm i Pillerault zgłębiali do rana interesy Cezara. O ósmej rano, ci dwaj heroiczni przyjaciele, jeden stary żołnierz, drugi wczorajszy podporucznik, którzy nie mieli nigdy poznać inaczej jak przez prokurację straszliwych wzruszeń ludzi wstępujących na schody Bidaulta-Gigonneta, skierowali się, nie mówiąc słowa, w stronę ulicy Grenétat. Cierpieli. Od czasu do czasu, Pillerault przesuwał rękę po czole.
Ulica Grenétat jest to ulica w której wszystkie domy, zawalone wszelakim handlem, przedstawiają odrażający wygląd. Panuje w nich plugawe niechlujstwo warsztatu. Stary Gigonnet mieszkał na trzeciem piętrze; okna pokratkowane były małemi brudnemi szybkami. Odźwierna mieszkała w antresoli, w nawpół ciemnej klitce. Z wyjątkiem Gigonneta, wszyscy lokatorzy uprawiali jakieś rzemiosło. Robotnicy wchodzili, wychodzili bezustanku. Schody były pokryte warstwą błota, twardego lub miękkiego, wedle stanu atmosfery, pomięszanego ze stekiem nieczystości. Na tych cuchnących schodach, w każdej sieni czytało się na drzwiach, na czerwono pomalowanej lakierowanej blasze, wypisane złotem nazwisko fabrykanta wraz z próbkami jego arcydzieł. Drzwi, przeważnie otwarte, pozwalały oglądać dziwne kombinacje gospodarstwa i przemysłu; dobywały się przez nie niesłychane krzyki i pomruki, śpiewy, gwizdania, przypominające karmienie zwierząt w botanicznym ogrodzie. Na pierwszem piętrze, wyrabiało się, w ohydnej norze, najpiękniejsze szelki paryskie. Na drugiem, kleiło się, pośród najplugawszego niechlujstwa, najwykwintniejsze kartonowe pudełka, jakie zdobią w Nowy Rok wystawy bulwarów i Palais Royal. Gigonnet umarł, zostawiając miljon ośmkroć, na trzeciem piętrze tego domu, z którego żadne względy nie były zdolne go wywabić, mimo propozycji pani Saillard, jego siostrzenicy, która ofiarowała mu mieszkanie w wykwintnej dzielnicy.
— Odwagi, rzekł Pillerault, pociągając sarnią nóżkę stanowiącą rękojeść dzwonka u szarych i czystych drzwi Gigonneta.
Gigonnet wyszedł sam otworzyć. Dwaj sekundanci olejkarza w szrankach upadłości przebyli pierwszy pokój, przyzwoity i zimny, z oknami bez firanek. Wszyscy trzej usiedli w drugim, gdzie wekslarz rezydował przy kominku pełnym popiołu, w którym drzewo broniło się ogniowi. Zielone kartony lichwiarza, mnisza surowość tego gabinetu przewiewnego jak piwnica, zmroziły Popinota do cna. Patrzał tępym wzrokiem na tani siny papier w trójbarwne kwiatki, strojący ściany od dwudziestu pięciu lat, skierował osmucone oczy na kominek ozdobiony zegarem w kształcie liry i smukłemi wazonami sewrskiej fabryki w bogatej oprawie ze złoconej miedzi. Szczątek ten, zebrany przez Gigonneta podczas rozbicia Wersalu, gdzie motłoch grabił wszystko, pochodził z buduaru królowej. Obok tych kosztownych waz, stały dwa żelazne świeczniki najlichszego typu, przypominające, tym dzikim kontrastem, okoliczność, dzięki której cacka owe znalazły się w domu lichwiarza.
— Wiem, że pan nie przychodzi dla siebie, rzekł Gigonnet, ale dla wielkiego Birotteau. No i cóż, o co idzie, moi mili?
— Wiem, że panu nikt nie powie nic nowego, będziemy zatem zwięźli, rzekł Pillerault: ma pan w ręku weksle na zlecenie Claparona.
— Tak.
— Czy chce pan wymienić pierwszych pięćdziesiąt tysięcy na akcepty obecnego tutaj pana Popinot, z potrąceniem eskontu, rozumie się?
Gigonnet zdjął ohydny zielony kaszkiet, który zdawał się zrodzony razem z nim, ukazał łysą czaszkę i rzekł z wolterowskim uśmiechem:
— Chcecie mnie panowie spłacić esencją na włosy; powiedzcie, na co mi się to zdało?
— Skoro pan żartuje, nie mamy tu co dłużej robić, rzekł Pillerault.
— Mówisz pan jak mędrzec, rzekł Gigonnet z pochlebnym uśmiechem.
— No, a gdybym ja poręczył akcepty pana Popinot? rzekł Pillerault, czyniąc ostatni wysiłek.
— Pański podpis, to szczere złoto, panie Pillerault, ale mnie nie trzeba złota, trzeba mi tylko moich pieniędzy.
Pillerault i Popinot skłonili się i wyszli. Na dole, Popinot czuł, że jeszcze mu się nogi chwieją.
— Czy to człowiek? rzekł do Pilleraulta.
— Tak utrzymują, rzekł starzec. Pamiętaj zawsze o tej krótkiej wizycie, Anzelmie! Widziałeś oto bank bez maskarady form i uprzejmości. Nieprzewidziane wypadki są śrubą tłoczni, my jesteśmy winnem gronem, a bankierzy beczką. Interes z placami jest z pewnością dobry. Gigonnet, lub ktoś poza nim, chce zadławić Cezara, aby przybrać się w jego skórę: wszystko przepadło, niema już ratunku. Oto kredyt, nie uciekaj się nigdy do niego.
W ciągu tego strasznego ranka, pani Birotteau pierwszy raz wzięła adresy tych którzy przychodzili po pieniądze, i odprawiła woźnego Banku, nie zapłaciwszy. O jedenastej, dzielna kobieta, szczęśliwa iż oszczędziła tych cierpień mężowi, ujrzała Anzelma i Pilleraulta, których oczekiwała wydana na pastwę rosnącego niepokoju; wyczytała wyrok na ich twarzy. Zgłoszenie upadłości było nieuniknione.
— On umrze z boleści, rzekła biedna kobieta.
— Życzę mu tego, rzekł poważnie Pillerault, ale jest tak religijny, że, w obecnych okolicznościach, jedynie jego spowiednik, ksiądz Loraux, może go ocalić.
Pillerault, Popinot i Konstancja czekali aż chłopiec przejdzie po księdza Loraux, zanim przedłożą bilans, przygotowany przez Celestyna, do podpisu Cezarowi. Subjekci byli w rozpaczy, kochali pryncypała. O czwartej, zacny ksiądz przybył, Konstancja obznajmiła go z nieszczęściem jakie na nich spadło, i kapłan wszedł na górę, jak żołnierz który wstępuje na wyłom.
— Wiem, ojcze, poco przychodzisz, wykrzyknął Birotteau.
— Synu mój, rzekł ksiądz, oddawna znam twoje poddanie woli bożej; ale chodzi o to aby je okazać czynem. Miej zawsze oczy zwrócone na krzyż, nie przestawaj patrzeć nań i myśleć o upokorzeniach jakie zniósł Zbawiciel z rąk ludzi. Rozmyślaj o cierpieniach Męki Pańskiej. Wówczas, łatwiej zdołasz znieść umartwienia jakie Bóg ci zsyła...
— Brat mój, ksiądz, już mnie przygotował, rzekł Cezar, pokazując list i podając go spowiednikowi.
— Masz pan dobrego brata, cnotliwą i słodką małżonkę, tkliwą córkę, dwóch prawdziwych przyjaciół, wuja i drogiego Anzelma, dwoje pobłażliwych wierzycieli, państwa Ragon; wszystkie te zacne serca będą lały bezustanku balsam na twe rany i będą ci pomagały dźwigać krzyż. Przyrzeknij mi, iż będziesz miał odwagę męczennika, iż spojrzysz w twarz męce bez omdlenia.
Ksiądz zakaszlał, aby uprzedzić Pilleraulta, który czekał w salonie.
— Rezygnacja moja jest bez granic, rzekł Cezar ze spokojem. Hańba już przyszła, trzeba myśleć jedynie o pokucie.
Głos biednego kupca i jego wyraz twarzy zdumiały Cezarynę i księdza. Mimo to, rzecz była zupełnie naturalna. Wszyscy ludzie lepiej znoszą nieszczęście znane, określone, niż okrutne wahania losu, który, na chwilę, przynosi albo nadmierną radość albo ostateczny ból.
— Śniłem przez dwadzieścia dwa lat, budzę się dziś z moim kijem podróżnym w ręku, rzekł Cezar, stając się z powrotem tureńskim chłopkiem.
Słysząc te słowa, Pillerault objął siostrzeńca. Cezar ujrzał żonę, Anzelma i Celestyna. Papiery, które trzymał subjekt, były bardzo wymowne. Cezar popatrzał spokojnie na tę grupę, gdzie wszystkie spojrzenia były smutne ale przyjacielskie.
— Chwilę jeszcze, rzekł odpinając krzyż Legji który podał księdzu Loraux: oddasz mi go, ojcze, kiedy będę go mógł nosić bez wstydu. Celestynie, dodał zwracając się do subjekta, napisz moją dymisją z funkcyj wicemera. Ksiądz proboszcz podyktuje list, położysz datę 14-go i prześlesz panu de la Billardière przez Ragueta.
Celestyn i ksiądz Loraux zeszli na dół. Blizko kwadrans głębokie milczenie panowało w gabinecie Cezara. Taka siła woli zdumiała rodzinę. Celestyn i ksiądz wrócili, Cezar podpisał dymisję. Skoro wuj Pillerault przedłożył mu bilans, biedny człowiek nie mógł powściągnąć strasznego nerwowego skurczu.
— Boże, miej litość nademną, rzekł, podpisując straszliwy akt i podając go Celestynowi.
— Panie, rzekł wówczas Anzelm Popinot, przez którego zasępione czoło przeszła błyskawica światła, pani, raczcie mi państwo oddać rękę panny Cezaryny.
Na te słowa, łzy napłynęły do oczu wszystkim obecnym, z wyjątkiem Cezara, który wstał, ujął za rękę Anzelma, i rzekł bezdźwięcznym głosem: — Moje dziecko, nie możesz zaślubić córki bankruta.
Anzelm spojrzał bystro na Cezara i rzekł: — Proszę pana, czy przyrzeka pan, w obecności całej rodziny, zgodzić się na nasze małżeństwo, o ile panna Cezaryna przyjmie mnie za męża, w dniu w którym pan podniesie się z bankructwa?
Zapanowała chwila milczenia, w czasie której wszyscy ze wzruszeniem śledzili wrażenia malujące się kolejno na znękanej twarzy kupca.
— Tak, odpowiedział wreszcie.
Anzelm uczynił niedający się opisać gest, aby ująć rękę Cezaryny, która mu ją podała, i ucałował jej dłoń.
— Zgadza się pani także? spytał Cetzaryny.
— Tak, rzekła.
— Należę zatem do rodziny, mam prawo zajmować się jej interesami, rzekł z osobliwym wyrazem.
Anzelm wyszedł spiesznie, aby nie okazywać radości, która była w zbyt wielkiej niezgodzie z boleścią pryncypała. Nie można ściśle powiedzieć aby Anzelm był uradowany z bankructwa, ale miłość jest tak bezwzględna, tak samolubna! Nawet Cezaryna czuła wzruszenie, które kłóciło się z jej smutkiem.
— Skoro już przeszliśmy tyle, szepnął Pillerault Konstancji, zadajmy wszystkie ciosy naraz.
Pani Birotteau uczyniła gest bólu raczej niż przyzwolenia.
— Mój chłopcze, rzekł Pillerault zwracając się do Cezara, co zamierzasz uczynić?
— Prowadzić dalej sklep.
— Nie byłbym tego zdania, rzekł Pillerault. Zlikwiduj i rozdziel stan czynny między wierzycieli, nie pojawiaj się już na rynku paryskim. Często wyobrażałem sobie siebie w podobnem położeniu... (Och! w handlu trzeba wszystko przewidywać! Kupiec, który nie myśli o bankructwie, jest jak generał, któryby rachował iż nigdy nie będzie pobity; jest kupcem tylko w połowie). Co do mnie, nigdybym nie prowadził dalej interesu. Jakto! wciąż rumienić się przed ludźmi których skrzywdziłem, znosić ich nieufne spojrzenia i nieme wymówki! Wyobrażam sobie gilotynę!... w jednej chwili wszystko się kończy. Ale mieć głowę która się odradza i czuć jak ją ucinają codzień, to męka przed którąbym się cofnął. Wielu ludzi podejmuje interesa tak jakgdyby nic się nie wydarzyło! winszuję im! silniejsi są niż Klaudjusz Józef Pillerault. Jeżeli będziesz prowadził interes gotówką, a jesteś do tego zmuszony, powiedzą iż umiałeś sobie zabezpieczyć środki; jeżeli będziesz bez grosza, nie podźwigniesz się nigdy. I bywaj zdrów! Oddaj swoje aktywa, pozwól sprzedać sklep i weź się do czego innego.
— Ale do czego? rzekł Cezar.
— Ot, rzekł Pillerault, poszukaj posady. Czyż nie masz protekcyj? księstwo Lenoncourt, pani de Morsauf, pan de Vandenesse; napisz do nich, idź do nich, umieszczą cię w domu królewskim z jakim tysiącem talarów; żona zarobi tyleż, córka może także. Pozycja nie jest stracona. We troje, zbierzecie może z dziesięć tysięcy franków na rok. W dziesięć lat, możesz spłacić sto tysięcy, bo nic nie ruszysz z tego co zarobicie; twoje panie znajdą tysiąc pięćset franków u mnie na swoje wydatki, a co się tyczy ciebie, zobaczymy.
Konstancja i Cezar zamyślili się nad temi roztropnemi słowami. Pillerault skierował się w stronę Giełdy, która mieściła się wówczas w tymczasowej budowli z desek przy ulicy Feydeau. Wieść o bankructwie olejkarza, człowieka na widoku i budzącego zazdrość, już się rozeszła i sprawiła ogólny hałas w wyższem kupiectwie wówczas nastrojonem konstytucyjnie. Liberalni kupcy widzieli w balu Cezara prowokację wymierzoną przeciw ich uczuciom. Opozycja chciała mieć monopol miłości ojczyzny. Wolno lojalistom kochać króla, ale kochać ojczyznę było przywilejem lewicy; lud należał do niej. Brano władzy za złe, iż cieszy się, za pośrednictwem swoich organów, z wydarzenia, którego wyłączne prawo eksploatacji liberałowie chcieli mieć dla siebie. Upadek protegowanego Dworu, ministerjała, niepoprawnego rojalisty, który 13-go Vendémiaire znieważał wolność bijąc się przeciw chlubnej Rewolucji Francuskiej, upadek ten wzniecał plotki i poklask Giełdy. Pillerault chciał poznać, zgłębić opinję. W najbardziej ożywionej grupie znajdowali się du Tillet, Gobenheim-Keller, Nucingen, stary Guillaume i jego zięć Józef Lebas, Claparon, Gigonnet, Mongenod, Camusot, Gobseck, Adolf Keller, Palma, Chiffreville, Matifat, Grindot i Lourdois.
— I cóż! jak to trzeba być ostrożnym, rzekł Gobenheim do du Tilleta, o włos, a moi szwagrowie byliby udzielili temu Birotteau kredytu!
— Ja wpadłem na dziesięć tysięcy, o które prosił mnie dwa tygodnie temu, dałem mu je na prosty podpis, rzekł du Tillet. Ale, swojego czasu, i on zrobił mi grzeczność, stracę tę sumę bez żalu.
— Pański siostrzeniec zrobił jak wszyscy inni, rzekł Lourdois do Pilleraulta, zaczął wydawać bale! Że jakiś hultaj rzuca ludziom piasek w oczy aby podtrzymać zaufanie, rozumiem; ale żeby człowiek, który uchodził za zwierciadło uczciwości, uciekał się do tego starego szarlatanizmu, na który chwytamy się zawsze!...
— Jak pijawki, rzekł Gobseck.
— Ufajcie jedynie tym, którzy żyją w norach, jak Claparon, rzekł Gigonnet.
Mój troki, rzekł gruby baron Nucingen do du Tilleta, dy chdziałeź chypa mnie fbagowadź nazyłajądz mi deko Piroddo. Nie wiem tlaszeko, dodał zwracając się do Gobenheima, nie bżysłał to mnie po pięcieziąd dyzięzy wrangów, pyłpym mu je tał.
— Och, nie, panie baronie, rzekł Józef Lebas. Musiał pan wiedzieć, że Bank odrzucił jego podpis, pan sam przeparłeś odmowę na posiedzeniu komitetu. Sprawa tego biednego człowieka, dla którego żywię jeszcze głęboki szacunek, przedstawia wiele okoliczności nader osobliwych...
Prawica Pilleraulta ściskała rękę Józefa Lebas.
— Niepodobna, w istocie, wytłómaczyć sobie tego co się stało, chyba że się przypuści, iż tkwią, poza Gigonnetem, bankierzy, którzy chcą zabić interes placów św. Magdaleny.
— Zdarzyło mu się to, co zdarzać się będzie zawsze ludziom którzy wychodzą ze swej specjalności, rzekł Claparon, przerywając Mongenodowi. Gdyby sam puścił w ruch Esencję Kapilarną, zamiast podbijać nam ceny gruntów w Paryżu, byłby stracił sto tysięcy franków u Roguina, ale nie byłby upadł. Będzie pracował pod nazwiskiem Popinota.
— Uwaga na Popinota, rzekł Gigonnet.
Roguin, wedle tej grupy, był nieszczęśliwym Roguinem, Cezar głupcem Birotteau. Jeden zdawał się wytłómaczony przez swą wielką namiętność, drugi bardziej winny z powodu swoich pretensyj. Opuściwszy Giełdę, nim wrócił na ulicę Grenétat, Gigonnet skręcił na ulicę Perrin-Gasselin, i wstąpił do pani Madou, kupczyni suchego owocu.
— Cóż, matusiu, rzekł ze swą okrutną dobrodusznością, jakże idzie handelek?
— Pomalutku, rzekła z szacunkiem pani Madou, podsuwając lichwiarzowi jedyny fotel, z niewolniczem nabożeństwem jakie miała jedynie dla drogiego nieboszczyka.
Pani Madou, która rzucała o ziemię woźnicę zbyt zuchwałego lub skłonnego do figlów, która nie bałaby się gnać na szturm Tuilleryj 10-go października, która puszczała finfy pod nos najlepszym klijentom, zdolna wreszcie iść przed samego króla z żądaniami pań z Hali, jejmość Aniela Madou przyjmowała Gigonneta z głębokim szacunkiem. W jego obecności czuła się bezsilna, drżała pod jego drapieżnem spojrzeniem. Lud długo jeszcze będzie drżał przed katem, Gigonnet zaś był katem handlu. W Hali, żadnej władzy nie czci się bardziej, niż człowieka który włada obiegiem pieniądza. Inne ludzkie instytucje niczem są w porównaniu. Sama nawet Sprawiedliwość ucieleśnia się w oczach Hali w osobie komisarza, osoby z którą Hala spoufaliła się. Ale lichwa, siedząca poza swymi zielonymi kartonami, lichwa którą błaga się z drżeniem w sercu, sprawia iż żart wysycha, gardło się ściska, duma kurczy się; wobec niej lud staje się pełen szacunku.
— Czy ma pan co do mnie? rzekła.
— Et, nic, drobiazg, przygotuj się pani na zapłacenie akceptów Birotteau, nieborak zbańczył, wszystko staje się płatne natychmiast, jutro poślę pani rachunek.
Oczy pani Madou ściągnęły się zrazu jak oczy kotki, następnie rzygnęły płomieniami.
— A, łajdak! a, bandyta! i sam przyszedł mi tu opowiadać że jest wice-merem, podbijać mi bębenka! Do paralusza, ładne świństwa dzieją się w tym handlu! Nie można już wierzyć ani merowi, sam rząd nas okrada. Poczekaj, już ja tam pójdę z tobą się policzyć...
— Ano, w tego rodzaju sprawach, każdy radzi sobie jak umie, drogie dziecko! rzekł Gigonnet, podnosząc nogę właściwym sobie lekkim, suchym ruchem, podobnym ruchowi kota który chce przejść przez mokre miejsce. Takie rzeczy zdarzają się i najgrubszym rybom.
— Dobrze! dobrze! popamięta moje orzechy. Joaśka! trzewiki i mój kaszmir z króliczej sierści, a prędko, albo ci rozgrzeję facjatę pięciolistną koniczyną.
— Będzie tam ciepło na placu Vendôme, pomyślał Gigonnet zacierając ręce. Du Tillet będzie kontent, baba narobi gwałtu na całą dzielnicę. Nie wiem co jemu zrobił ten biedaczysko, mnie tam żal go jest jak psa który sobie złamie łapę. To nie jest człowiek, nie dorósł do rzemiosła.
Pani Madou wyłoniła się, niby burza rewolucji, około siódmej wieczór przed drzwiami biednego Birotteau, które otworzyła z impetem, szybki chód bowiem spotęgował jeszcze jej gwałtowność.
— A ścierwa przeklęte, dawajcie mi moje pieniądze, chcę widzieć moje pieniądze! Zapłacicie mi do szeląga, albo wyniosę stąd tych głupich flaszeczek, rękawiczek, wachlarzy, towaru za pełne dwa tysiące! Widziane to rzeczy, żeby mer okradał podwładnych! Jeżeli nie zapłacicie, wyprawię go na galery, idę do prekuratora, poruszę wszystkie trebunały! Róbcie co chcecie, nie ruszę się bez pieniędzy.
Uczyniła gest, jakby chciała odsunąć szyby za któremi znajdowały się cenne przedmioty, wachlarze, etc.
— Stara Madou chce się powachlować, mruknął Celestyn do sąsiada.
Kupczyni usłyszała żart, w paroksyzmach bowiem wściekłości narządy zaostrzają się albo tępieją, zależnie od natury, i wymierzyła Celestynowi najtęższy policzek, jaki kiedykolwiek rozległ się w sklepie z pachnidłami.
— Naucz się szanować kobiety, mój aniołku, rzekła, i nie kpić sobie z tych których okradasz.
— Pani, rzekła pani Birotteau wychodząc z pokoju za sklepem (przypadkowo znajdował się tam Cezar, którego wuj Pillerault silił się wyprowadzić, a który, aby być posłusznym prawu, posuwał pokorę tak daleko iż chciał się dać zamknąć do więzienia), pani, na miłość boską, niech pani nie wywołuje zbiegowiska.
— Ale! hale! niech przyńdą, rzekła kobieta, opowiem im co się tu święci, niech się uśmieją! Tak, mój towar i moje talary ciułane w pocie czoła idą na to, aby wydawać bale! Chodzisz sobie pani wystrojona jak królowa francuska, w wełnie którą strzyżesz biednym jagniątkom jak ja! Jezusie! Toć-by mi to parzyło ciało, stroić się w kradzione dobro! Ja mam ino króliczą sierść na grzbiecie, ale kupioną za swoje. A, złodziejskie nasienie, dawajcie pieniądze, albo...
Rzuciła się na inkrustowaną skrzynkę, w której mieściły się kosztowne przybory tualetowe.
— Niech pani to zostawi, rzekł Cezar pokazując się, nic tu nie jest moje, wszystko należy do wierzycieli. Mam tylko moją osobę, i jeżeli pani chce na niej dochodzić krzywdy, wtrącić mnie do więzienia, daję słowo honoru (tu łza zabłysła mu w oku), będę czekał komornika, straży i woźnych...
Ton i ruchy w harmonji ze słowami uśmierzyły gniew pani Madou.
— Rejent uwiózł moje kapitały, niewinny jestem klęsk które sprawiam, ciągnął Cezar; ale spłacę panią z czasem, choćbym miał umrzeć z trudu i pracować jak prosty wyrobnik dźwigając ciężary.
— No, dobrze już, dobrze, pan jest porzonny człowiek, rzekła bohaterka Hal. Niech mi pani daruje moje słowa, ale trzeba mi się chyba rzucić w wodę. Gigonnet będzie mnie ścigał, a mam tylko dzięsieciomiesięczne weksle na wykupienie pańskich przeklętych papierów.
— Niech pani zajdzie do mnie jutro rano, rzekł zjawiając się Pillerault, załatwię pani tę rzecz na pięć od sta, u jednego z moich przyjaciół.
— Ale! toć to poczciwy ojciec Pillerault. Dy prawda, to panin wuj, rzekła do Konstancji. No, dobrze już, jesteście dobrzy ludzie, nie stracę na was, prawda? Do jutra, stary! rzekła do byłego kupca żelaznego.
Cezar uparł się koniecznie zostać pośród ruin, oświadczając iż porozumie się kolejno ze wszystkimi wierzycielami. Mimo błagań siostrzenicy, wuj Pillerault pochwalił zamiar Cezara i odprowadził go do domu. Chytry starzec pobiegł do doktora Haudry, objaśnił mu położenie, uzyskał receptę na napój usypiający, zamówił go w aptece i wrócił aby spędzić wieczór u siostrzeńca. Wciągnąwszy Cezarynę do spisku, skłonił Cezara aby się napił z nimi. Narkotyk uśpił olejkarza, który, w czternaście godzin później, obudził się w pokoju wuja Pillerault, uwięziony przez starca, który sam spędził noc na składanem łóżku w salonie. Kiedy Konstancja usłyszała turkot dorożki w której wuj Pillerault uwoził Cezara, męstwo opuściło ją. Często, siły nasze podsyca konieczność podtrzymywania kogoś słabszego. Biedna kobieta rozpłakała się zostawszy sama z córką, tak jakgdyby opłakiwała śmierć męża.
— Mamo, rzekła Cezaryna siadając na kolanach matki i pieszcząc ją z kocią przymilnością, jaką kobiety umieją naprawdę rozwinąć tylko dla siebie wzajem, mówiłaś, że, jeżeli ja zachowam się dzielnie, znajdziesz siłę w obliczu nieszczęścia. Nie płacz tedy, droga matko. Jestem gotowa wstąpić do magazynu i nie będę już myśleć o tem czem byliśmy niegdyś. Będę, jak ty za młodu, panną sklepową, i nie usłyszysz nigdy z ust moich skargi ani żalu. Wierzę w przyszłość. Nie słyszałaś, co mówił pan Popinot?
— Drogie dziecko! nie będzie moim zięciem...
— Och, mamo...
— Będzie moim prawdziwym synem.
— Nieszczęście, rzekła Cezaryna ściskając matkę, ma to dobre, że uczy poznawać prawdziwych przyjaciół.
Cezaryna zdołała w końcu uśmierzyć strapienie biednej kobiety, odgrywając wobec niej rolę matki. Nazajutrz rano, Konstancja poszła do księcia de Lenoncourt, jednego z ochmistrzów Dworu, i zostawiła list, w którym prosiła o posłuchanie. W oczekiwaniu odpowiedzi, zaszła do pana de La Billardière, przedstawiła mu położenie w jakie ucieczka rejenta wtrąciła Cezara, prosiła aby go poparł u księcia przemawiając w jej imieniu, lęka się bowiem iż sama nie zdoła się dobrze wysłowić. Chciała prosić o jakie miejsce dla Cezara. Birotteau byłby najuczciwszym kasjerem, gdyby mogły istnieć stopnie w uczciwości.
— Król zamianował właśnie hrabiego de Fontaine generalnym dyrektorem w ministerstwie Domu królewskiego, niema tedy chwili czasu do stracenia.
O drugiej, La Billardière i pani Cezarowa wstępowali po wielkich schodach pałacu Lenoncourt, przy ulicy św. Dominika; wprowadzono ich do ochmistrza, który cieszył się największemi sympatjami Ludwika XVIII, o ile Ludwik XVIII miał jakie sympatje. Uprzejme przyjęcie tego wielkiego pana, należącego do niewielkiej liczby prawdziwych panów jakich poprzedni wiek przekazał naszemu, obudziło nadzieję pani Cezarowej. Żona kupca okazała się wielka i prosta w swym bólu. Boleść uszlachetnia najpospolitsze osoby, ma swoją wielkość: aby nabrać jej blasku, wystarczy być szczerym. Konstancja była kobietą nawskroś szczerą. Chodziło o to, aby corychlej dotrzeć do króla.
Wśród tej narady, oznajmiono pana de Vandenesse; książe wykrzyknął: — Oto wasz zbawca!
Pani Birotteau nie była obcą temu młodemu człowiekowi, który był u niej raz czy dwa razy w pogoni za owemi drobiazgami, często równie ważnemi jak wielkie rzeczy. Książe przedstawił instancje pana de La Billardière. Dowiadując się o nieszczęściu jakie dotknęło chrzestnego syna margrabiny d‘Uxlles, Vandenesse udał się natychmiast z panem de La Billardière do hrabiego de Fontaine, prosząc parnią Birotteau aby nań zaczekała. Hrabia de Fontaine był, jak La Billardière, przedstawicielem owej dzielnej prowincjonalnej szlachty, owych prawie nieznanych bohaterów Wandei. Birotteau nie był mu obcy, widywał go niegdyś w Królowej Róż. Ludzie, którzy przelali krew za sprawę królewską, zażywali w tej epoce przywilejów, które król trzymał w tajemnicy aby nie drażnić liberałów.
Pan de Fontaine, jeden z faworytów Ludwika XVIII, uchodził za człowieka posiadającego jego pełne zaufanie. Nietylko hrabia stanowczo przyrzekł posadę, ale udał się do księcia de Lenoncourt, wówczas na służbie, aby go prosić o chwilę audjencji na wieczór i wyjednać dla La Billardièra audjencję u Księcia-pana[20], który osobliwie lubił tego dawnego dyplomatę Wandei.
Tegoż wieczora, hrabia de Fontaine udał się z Tuilleryj do pani Birotteau, aby oznajmić że mąż jej, po ułożeniu się z wierzycielami, urzędownie otrzyma posadę z pensją półtrzecia tysiąca franków, w Kasie amortyzacyjnej, ile że wszystkie stanowiska w Domu Królewskim były w tym momencie obsadzone nadliczbową szlachtą, względem której dwór miał zobowiązania.
Sukces ten był tylko częścią zadań pani Birotteau. Biedna kobieta udała się na ulicę Św. Jezus, do Józefa Lebas. W czasie tej wyprawy, spotkała panią Roguin, w świetnym ekwipażu, widocznie jadącą za sprawunkami. Oczy jej i oczy pięknej rejentowej spotkały się. Wstyd, jakiego kobieta w dostatku nie mogła stłumić widząc kobietę zrujnowaną, natchnął odwagą Konstancję.
— Nigdy nie będę jeździła powozami kosztem cudzej krzywdy, pomyślała.
Życzliwie przyjęta przez Józefa Lebas, poprosiła go, aby się postarał dla córki o miejsce w jakim magazynie z dobrą reputacją. Lebas nie przyrzekł nic; ale, w tydzień później, Cezaryna znalazła stół, pomieszczenie i tysiąc talarów w najbogatszym magazynie nowości w Paryżu, który otwierał nową filję. Kasę i nadzór nad magazynem powierzono córce olejkarza, która stojąc ponad pierwszą pannę sklepową, zastępowała właściciela.
Co do pani Cezarowej, udała się, tegoż samego dnia, do Popinota, ofiarując mu się prowadzić kasę, księgi i gospodarstwo. Popinot zrozumiał, że jego dom był jedyny, w którym żona perfumiarza mogła znaleźć należne względy i pozycję wolną od upokorzeń. Szlachetny chłopiec dał jej trzy tysiące franków na rok, życie, swoje mieszkanie które kazał urządzić, sam zaś zajął izdebkę subjekta. Tak więc, piękna perfumiarka, posmakowawszy przez miesiąc wspaniałości swego apartamentu, musiała zamieszkać w okropnym pokoju, z widokiem na ciemny i wilgotny dziedziniec, tam gdzie Gaudissart, Anzelm i Finot oblewali narodziny Esencji Kapilarnej.
Kiedy Molineux, mianowany agentem upadłości przez trybunał handlowy, przyszedł objąć w posiadanie stan czynny Cezara Birotteau, Konstancja, wspomagana przez Celestyna, sprawdziła z nim inwentarz. Następnie, matka i córka wyszły, w skromnem odzieniu, i udały się do wuja Pillerault, opuszczając dom w którym spędziły dwie trzecie życia. Poszły w milczeniu na ulicę des Bourdonnais, gdzie spożyły obiad z Cezarem pierwszy raz od chwili rozłączenia. Był to smutny obiad. Każdy miał czas poczynić refleksje, zmierzyć rozciągłość zobowiązań i zgłębić swą siłę. Wszyscy troje byli jak majtkowie gotowi stawić czoło burzy, nie ukrywając sobie niebezpieczeństwa. Birotteau odzyskał ducha, dowiadując się z jaką troskliwością dostojne osoby zajęły się jego losem; ale rozpłakał się na wiadomość czem ma zostać córka. Następnie podał rękę żonie, widząc odwagę z jaką bierze się z powrotem do pracy. Wujowi Pillerault stanęły, po raz ostatni w życiu, łzy w oczach na widok wzruszającego obrazu tych trojga kochających się istot, zlanych w uścisku, w czasie którego Birotteau, najsłabszy z trojga, najbardziej przybity, podniósł rękę, mówiąc: — Miejmy nadzieję!
— Dla oszczędności, rzekł wuj, będziesz mieszkał ze mną; zatrzymaj ten pokój i podziel mój chleb. Oddawna już przykrzy mi się samemu, zastąpisz mi to biedne dziecko które straciłem. Będziesz miał stąd tylko parę kroków do swego zajęcia.
— Boże miłosierny, wykrzyknął Birotteau, gwiazda błysła mi w odmętach burzy.
Zdobywając się na rezygnację, nieszczęśliwy dopełnia miary swego nieszczęścia. Od tej chwili, upadek Cezara Birotteau stał się rzeczą dokonaną; godził się z nim, stał się znowuż silny.
Po złożeniu bilansu, kupiec winien zajmować się już tylko tem, aby znaleźć we Francji lub zagranicą oazę, gdzieby mógł żyć nie mięszając się do niczego, niby dziecko za jakie go uznano; prawo ogłasza go małoletnim, niezdolnym do wszelkiego prawnego aktu i funkcji obywatelskiej. Ale, w rzeczywistości, jest inaczej. Zanim pojawi się w mieście, czeka na rodzaj paszportu, którego nigdy komisarz sądowy ani wierzyciele mu nie odmówili. Gdyby spotkano go bez tego exeat, dostałby się do więzienia, podczas gdy, opatrzony owym listem żelaznym, przechadza się jak parlamentarz w obozie nieprzyjacielskim, nie dla ciekawości, ale dla sparowania nieżyczliwości praw dotyczących bankrutów. Następstwem każdego prawa, które dotyka mienia prywatnego, jest to, że rodzi krętactwa. Wysiłkiem bankruta, jak wszystkich tych których interesom staje w poprzek jakieś prawo, jest obejść, na swoją korzyść oczywiście, ustawę. Położenie cywilnego nieboszczyka w jakiem bankrut pozostaje niby poczwarka motyla, trwa około trzech miesięcy, okres wymagany przez formalności, nim się dojdzie do konferencji, na której wierzyciele i dłużnik podpisują traktat pokoju; tranzakcja ta nazywa się konkordatem. To słowo wskazuje dostatecznie, iż zapanowała zgoda po burzy jaką wznieciły gwałtowne sprzeczności interesów.
Otrzymawszy bilans, trybunał handlowy mianuje natychmiast komisarza sądowego, który czuwa nad interesami masy nieznanych wierzycieli, jak również ma chronić upadłego przed dokuczliwościami wierzycieli rozjuszonych; podwójna rola, której odegranie przyniosłoby chlubę, gdyby komisarze sądowi mieli na to czas. Ten komisarz wyposaża agenta prawem objęcia w posiadanie nieruchomości, walorów, towaru, po sprawdzeniu stanu czynnego stwierdzonego w bilansie; wreszcie, kancelarja ogłasza zwołanie wszystkich wierzycieli, co odbywa się na hałaśliwej drodze anonsu. Wierzyciele — prawdziwi lub fałszywi — obowiązani są zebrać się dla zamianowania tymczasowych syndyków, którzy zastępują agenta, obejmują interesy bankruta, stają się, przez fikcję prawną, samym bankrutem, i mogą wszystko likwidować, sprzedawać, wszystkiem obracać, słowem stopić wszystko na korzyść wierzycieli, jeżeli upadły się nie sprzeciwi. Większość upadłości paryskich poprzestaje na syndykach tymczasowych, a to czemu:
Mianowanie jednego lub więcej syndyków stałych jest jednym z najokrutniejszych aktów, do jakich mogą się posunąć wierzyciele spragnieni zemsty, wywiedzeni w pole, wodzeni za nos, wystrychnięci na dudków, wykierowani, orżnięci, okradzeni i oszukani. Mimo że, naogół, wierzyciele zwykle są oszukani, okradzeni, orżnięci, wykierowani i wystrychnięci na dudków, nie zdarza się wszakże w Paryżu, aby zajadłość kupiecka przetrwała okres trzech miesięcy. W handlu, jedynie weksle kupieckie zdolne są po upływie trzech miesięcy podnieść głowę spragnioną zapłaty. Po kwartale, wszyscy wierzyciele, wycieńczeni i znużeni wszelakiemi „krokami“, formalnościami jakie pociąga za sobą bankructwo, śpią smacznie przy boku swych przemiłych kobietek. To może ułatwić cudzoziemcom zrozumienie, jak bardzo, we Francji, tymczasowe jest definitywnem; na tysiąc syndyków tymczasowych, ani pięciu nie staje się definitywnymi. Przyczynę tego odrzeczenia się nienawiści obudzonych bankructwem można pojąć. Ale koniecznem jest wytłumaczyć ludziom, którzy nie mają szczęścia być handlowcami, dramat bankructwa, aby mogli zrozumieć, w jaki sposób stanowi on w Paryżu jedną z najpotworniejszych fars legalnych, i w jaki sposób upadłość Cezara miała być olbrzymim wyjątkiem.
Ten piękny dramat handlowy ma trzy akty: akt agenta, akt syndyków, akt konkordatu. Jak każda sztuka teatralna, przedstawia on podwójne widowisko: wystawę dla publiczności i ukrytą maszynerję; przedstawienie widoczne z krzeseł, i drugie, od kulis. W kulisach mieści się bankrut i jego doradca prawny, adwokat strony skarżącej, syndykowie, agent, wreszcie komisarz sądowy. Nikt, poza Paryżem, nie wie, a nikomu w Paryżu nie jest tajne, że sędzia w trybunale handlowym jest najdziwniejszym urzędnikiem jakiego społeczeństwo pozwoliło sobie stworzyć. Ten sędzia może w każdej chwili lękać się trybunałów dla siebie samego. Paryż widywał, jak prezydent trybunału handlowego musiał zgłosić upadłość. Zamiast być starym kupcem wycofanym z interesów, dla którego ten urząd byłby nagrodą nieskazitelnego życia, sędzia ów jest przemysłowcem przeciążonym olbrzymiemi interesami, stojącym na czele ogromnej firmy. Warunkiem sine qua non wyboru tego sędziego, obowiązanego sądzić istny potop procesów handlowych w stolicy, jest to, aby miał wiele kłopotu z prowadzeniem własnych spraw. Ten trybunał handlowy, zamiast stanowić użyteczne przejście, z którego kupiec wznosiłby się bez śmieszności w regiony szlachectwa, składa się z kupców w stanie czynnym, którzy mogą gorzko odpokutować swoje wyroki, zetknąwszy się w życiu z rozgoryczonymi podsądnymi, jak Birotteau zetknął się z du Tilletem.
Komisarz sądowy jest tedy, z konieczności, osobistością w obliczu której mówi się wiele słów, który słucha ich myśląc o swoich sprawach, rzecz publiczną zaś zdaje na syndyków i na obrońcę, wyjąwszy jakieś osobliwe i dziwaczne wypadki, w których oszustwu towarzyszą ciekawe okoliczności. Osobistość tę, obecną w dramacie niby biust królewski w sali rozpraw, można oglądać, między piątą a siódmą rano, w składach, jeżeli jest handlarzem drzewa; w sklepie, jeżeli, jak niegdyś Birotteau, jest olejkarzem; lub wieczorem po obiedzie, przy kawie, zawsze zresztą straszliwie zaaferowaną. Tak więc, ta osobistość jest zwyczajnie niema. Oddajemy sprawiedliwość prawu: w materji tej prawodawstwo, sklecone pośpiesznie, związało ręce komisarzowi sądowemu, i, w wielu okolicznościach, uświęca szalbierstwa nie mogąc im przeszkodzić, jak się zaraz przekonacie.
Agent, miast być stróżem interesów wierzycieli, może się stać sprzymierzeńcem dłużnika. Każdy ma nadzieję, iż zdoła pomnożyć swą część, zyskując specjalne względy bankruta, u którego przypuszcza się zawsze ukryte skarby. Agent może służyć obu stronom; bądź nie zaogniając spraw upadłego, bądź też łowiąc coś dla ludzi wpływowych: pali tedy świeczkę Panu Bogu i djabłu. Często, sprytny agent uchyla wyrok, wykupując wierzytelności i podnosząc bankruta, który odskakuje wówczas od ziemi jak piłka elastyczna. Tak więc, akt rozgrywający się pod wezwaniem agenta jest aktem rozstrzygającym. Agent zwraca się w stronę lepiej zaprowidowanego żłobu, czyto kiedy chce pokryć najgrubszych wierzycieli a odkryć dłużnika, czy też poświęcać wierzycieli dla przyszłości bankruta. Na tysiąc przeciętnie upadłości, dziewięćset pięćdziesiąt razy agent działa na rzecz upadłego. W epoce w której działa się ta historja, prawie zawsze obrońcy zgłaszali się do komisarza sądowego i proponowali mu agenta którego mianowania sobie życzą; swojego człowieka, obznajmionego z danem przedsiębiorstwem, który będzie umiał pogodzić interesy masy z interesami zacnego człowieka w nieszczęściu. Od kilku lat, zręczni sędziowie każą sobie wskazywać agenta którego strona sobie życzy, aby go odrzucić, i starają się mianować kogoś quasi-nieskazitelnego.
Podczas tego aktu, zgłaszają się wierzyciele, fałszywi lub prawdziwi, aby naznaczyć syndyków tymczasowych, którzy są, jak wskazałem wprzódy, definitywnymi. W tem zgromadzeniu wyborczem, mają prawo głosu ci których wierzytelność wynosi dwa franki, tak samo jak ci, którym się należy pięćdziesiąt tysięcy: głosy się liczy, nie waży. Zebranie to, na którem znajdują się fałszywi wyborcy wprowadzeni przez bankruta, jedyni których nigdy nie braknie przy wyborze, proponuje, jako kandydatów, wierzycieli, z których komisarz sądowy, przewodniczący bez władzy, obowiązany jest wybrać syndyków. Tak więc, komisarz sądowy bierze, prawie zawsze, z ręki bankruta syndyków którzy jemu są dogodni: dalsze nadużycie, które czyni tę katastrofę jedną z najpocieszniejszych fars jakie Sprawiedliwość może osłaniać swą powagą. „Uczciwy człowiek“ popadły w nieszczęście, stawszy się panem terenu, legalizuje wówczas kradzież którą obmyślił. Naogół, drobny handel paryski wolny jest od wszelkiej skazy. Kiedy sklepikarz doszedł do złożenia bilansu, biedaczysko sprzedał wprzód szal żony, zastawił srebro, spieniężył co tylko mógł i padł z próżnemi rękami, zrujnowany, nie mając pieniędzy nawet na zapłacenie obrońcy, który, tem samem, bagatelizuje jego sprawę.
Prawo żąda, aby ugodę, która opuszcza handlującemu część długu i przywraca mu prowadzenie interesu, uchwaliła pewna większość sum i osób. To wielkie dzieło wymaga zręcznej dyplomacji, rozwiniętej, pośród sprzecznych interesów które krzyżują się i zderzają, przez bankruta, przez jego syndyków i obrońcę. Najczęstszy, pospolity manewr, polega na tem, iż części wierzycieli stanowiącej większość wymaganą przez prawo, dłużnik ofiarowuje premję ponad procent dywidendy zatwierdzonej w konkordacie. Na to olbrzymie oszustwo niema żadnej rady; członkowie trzydziestu trybunałów handlowych które przesunęły się kolejno po sobie, znają je, bo sami je praktykowali. Oświeceni doświadczeniem, zdecydowali się, w ostatnim czasie, na pewne zastrzeżenia, dzięki którym spodziewają się umoralnić upadłość, ale sprawią tylko tyle, iż stanie się jeszcze niemoralniejszą; wierzyciele wymyślą jakieś sztuczki jeszcze bardziej hultajskie, które sędziowie potępią jako sędziowie, ale z których będą korzystali jako kupcy.
Inna sztuczka nadzwyczaj używana, której zawdzięcza się wyrażenie wierzyciel poważny i uprawniony, polega na stwarzaniu wierzycieli, tak jak du Tillet stworzył dom bankowy, i wprowadzeniu pewnej ilości Claparonów: pod ich skórą ukrywa się bankrut, który wówczas o tyleż uszczupla dywidendę prawdziwych wierzycieli i zapewnia sobie środki na przyszłość, zapewniając równocześnie ilość głosów i sum potrzebnych do zatwierdzenia konkordatu. Wierzyciele weseli i nieuprawnieni są jak fałszywi wyborcy wprowadzeni do ciała wyborczego. Co może począć wierzyciel poważny i uprawniony przeciw wierzycielom wesołym i nieuprawnionym? pozbyć się ich, atakując? Dobrze. Aby wytępić intruzów, wierzyciel poważny i uprawniony musi poniechać swoich spraw, wziąć sobie obrońcę, który to obrońca, nie zarabiając na tem prawie nic, woli prowadzić upadłości, i bez zapału krząta się koło tego procesu. Aby wyrugować wierzyciela wesołego, trzeba zapuścić się w labirynt przedsiębiorstwa, cofnąć się w oddalone epoki, wertować księgi handlowe, uzyskać, mocą powagi prawa, przedłożenie ksiąg fałszywego wierzyciela, odkryć nieprawdopodobieństwo fikcji, wykazać je sędziom, pieniać się, gonić, dreptać, przekonywać; następnie grać rolę don Kiszota wobec każdego wierzyciela nieuprawnionego i wesołego, który, skoro mu dowiodą jego wesołości, oddala się składając pokłon sędziemu i mówi: — Darujcie panowie, mylicie się, ja jestem bardzo poważny. Wszystko bez naruszenia praw bankruta, który może doprowadzić don Kiszota aż do najwyższego trybunału! Przez ten czas, interesy don Kiszota utykają i on sam popada w niebezpieczeństwo bankructwa.
Morał: Bankrut mianuje syndyków, sprawdza wierzytelności i sam układa swój konkordat.
Wedle tych danych, któż nie odgadnie intryg, sztuczek Sganarela, wymysłów Frontyna, kłamstw Maskaryla i próżnych worków Skapena, jakie rozwija się w obu tych systemach? Niema bankructwa, któreby nie mogło dostarczyć treści na czternaście tomów autorowi, gdyby chciał je opisać. Jeden przykład wystarczy. Wielki Gobseck, mistrz Palmy, Gigonnetów, Werbrustów, Kellerów i Nucingenów, mając do czynienia z bankructwem i umyśliwszy sobie wykierować pewnego kupca który go potrafił załapać, otrzymał w wekslach, płatnych po konkordacie, sumę, która, połączona z sumą dywidendy, przedstawiała całkowitą jego wierzytelność. Gobseck rozstrzygnął o przyjęciu konkordatu, który zatwierdzał bankrutowi opust siedmdziesięciu pięciu od sta. Oto wierzyciele wykierowani na korzyść Gobsecka. Ale kupiec podpisał weksle nieważne z przyczyny stanu upadłości i zdołał uzyskać na tych wekslach siedmdziesiąt procent. Gobseck, wielki Gobseck, dostał ledwie pięćdziesiąt za sto! Kłaniał się zawsze swemu dłużnikowi z ironicznym szacunkiem.
Ponieważ wszystkie operacje podjęte przez bankruta na dziesięć dni przed upadłością mogą być zaczepione, przezorni ludzie mają tę zapobiegliwość aby nawiązać pewne sprawy z pewną liczbą wierzycieli, w których interesie, jak w interesie bankruta, leży dojść do rychłej ugody. Wierzyciele bardzo sprytni nachodzą wierzycieli bardzo naiwnych lub bardzo zajętych, malują im upadłość w czarnych kolorach i odkupują wierzytelności za połowę tego ile będą warte przy likwidacji, odzyskując w ten sposób swoje pieniądze, częścią w dywidendzie swoich wierzytelności, plus połowę, trzecią lub czwartą część zyskaną na wierzytelnościach wykupionych.
Upadłość, jest to zamknięcie, mniej lub więcej hermetyczne, domu, w którym, po rabunku, zostało parę worków pieniędzy. Szczęśliwy kupiec, który się wśliźnie przez okno, dach, piwnicę, przez jakąś dziurę, pochwyci worek i powiększy swoją część. W tym pogromie, gdzie każdy woła ratuj się kto może! jak w przeprawie przez Berezynę, wszystko jest bezprawne i prawne, fałszywe i prawdziwe, uczciwe i nieuczciwe. Podziwiają zręczność człowieka który się pokryje. Pokryć się, to znaczy zagarnąć jakieś walory ze szkodą innych dłużników.
Ten straszny bigos handlowy znają wszyscy w Paryżu tak dobrze, że każdy kupiec, o ile nie jest zainteresowany w upadłości na bardzo poważną sumę, zwłaszcza jeżeli jest zajęty, przyjmuje bankructwo jako klęskę elementarną, wpisuje sumę w rubrykę Straty i nie robi tego głupstwa aby tracić czas; pcha dalej swoje interesy. Co do małego kupca, perjodycznie skłopotanego końcem miesiąca, człapiącego za wozem swej fortuny, kosztowny i rozpaczliwie długi proces przeraża go; nie próbuje rozplątywać węzła, naśladuje grubą rybę i zwiesza głowę godząc się z faktem straty.
Wielcy przemysłowcy nie zgłaszają dziś zazwyczaj upadłości, likwidują polubownie; wierzyciele kwitują ich, biorąc co dają. Tym sposobem unika się hańby, długich procedur, kosztów obrońcy, zniżki towaru. Każdy sądzi, że upadłość dałaby mniej niż likwidacja. Więcej jest w Paryżu likwidacyj niż bankructw.
Akt syndyków przeznaczony jest na to, aby dowieść, że wszelki syndyk jest nieprzedajny, że niema między nim a bankrutem najmniejszego porozumienia. Parter, z którego każdy był mniej lub więcej syndykiem, wie, że każdy syndyk jest wierzycielem pokrytym. Słucha, wierzy w to co chce, i dobija do konkordatu, zużywszy trzy miesiące na sprawdzanie aktów i pasywów. Syndycy tymczasowi zdają wówczas zgromadzeniu mały raport, a oto jego ogólna formuła:
„Panowie, należało się nam wszystkim wraz miljon. Rozebraliśmy pacjenta niby zatopioną fregatę. Gwoździe, żelazo, drzewo, miedź, dały trzysta tysięcy. Mamy zatem trzydzieści za sto naszych wierzytelności. Szczęśliwi iż uzyskaliśmy tę sumę, gdy dłużnik mógł nam zostawić tylko sto tysięcy, ogłaszamy go za Arystydesa, wotujemy mu uznanie, wieńce, i proponujemy aby go zostawić w posiadaniu stanu czynnego, udzielając dziesięciu lub dwunastu lat na spłacenie pięćdziesięciu za sto które raczy nam przyrzec. Oto konkordat, przejdźcie panowie do kancelarji i podpiszcie!“
Po tem przemówieniu, szczęśliwi kupcy winszują sobie i ściskają się. Po podpisaniu konkordatu, bankrut staje się kupcem jak wprzódy; oddają mu jego stan czynny, podejmuje na nowo interesy, nie będąc pozbawiony prawa zrobienia plajty z przyrzeczonych dywidend i małego pod-bankructewka które zdarza się często, niby dziecko, które matka wydaje na świat w dziewięć miesięcy po małżeństwie córki.
Jeżeli konkordat nie dojdzie do skutku, wierzyciele mianują wówczas syndykatów definitywnych, chwytają się nadzwyczajnych środków stowarzyszając się aby eksploatować majątek i handel dłużnika, przejmując wszystkie jego sperandy, spadek po ojcu, matce, ciotce, etc.
Istnieją zatem dwa bankructwa: bankructwo kupca który chce z powrotem objąć interesy, i bankructwo kupca, który, wpadłszy do wody, zadowala się pójściem na dno. Pillerault znał dobrze tę różnicę. Wedle niego, jak i wedle Ragona, równie trudno było wyjść czystym z pierwszego jak bogatym z drugiego. Doradziwszy poniechać wszystkiego, Pillerault zwrócił się do najuczciwszego obrońcy w trybunale, aby przeprowadził sprawę likwidując masę upadłości i oddając wartość do użytku wierzycieli. Prawo nakazuje, aby wierzyciele dostarczyli, przez czas tego dramatu, środków do życia bankrutowi i jego rodzinie. Pillerault uwiadomił komisarza, iż bierze na siebie potrzeby siostrzenicy i jej męża.
Du Tillet obmyślił wszystko, aby uczynić z bankructwa trwałą agonję dla dawnego pryncypała. Oto jak. Czas jest w Paryżu tak kosztowny, iż zazwyczaj, w każdem bankructwie, z dwóch syndyków jeden tylko zajmuje się sprawą. Drugi jest dla formy; potwierdza, jak drugi notarjusz w aktach rejentalnych. Syndyk czynny zdaje się dość często na obrońcę. Dzięki temu sposobowi, bankructwa pierwszego rodzaju załatwia się w Paryżu tak gładko, iż, w terminie żądanym przez prawo, wszystko jest sklecone, przybite, załatwione. W sto dni, komisarz sądowy może powtórzyć ową okrutną relację ministra: W Warszawie panuje spokój.
Du Tillet pragnął śmierci handlowej olejkarza. Toteż, nazwiska syndyków mianowanych dzięki wpływom du Tilleta, były bardzo znaczące dla Pilleraulta. Pan Bidault, zwany Gigonnet, główny wierzyciel, miał nie zajmować się niczem; Molineux, dokuczliwy staruszek, który nie tracił nic, — miał zajmować się wszystkiem. Du Tillet rzucił szlachetnego trupa handlowego małemu szakalowi, aby go zadręczył i ogryzł. Po zebraniu, na którem wierzyciele uchwalili syndykat, Molineux wrócił do domu, zaszczycony, jak mówił, wyborem współobywateli, szczęśliwy iż może przewodzić nad Cezarem, jak dziecko zabierające się do dręczenia owada. Zajadły na punkcie prawa, kamienicznik poprosił du Tilleta, aby go wspierał radą; sam zaś kupił kodeks handlowy. Ne szczęście, Józef Lebas, uprzedzony przez Pilleraulta, uzyskał przedewszystkiem u prezydenta, aby komisarzem sądowym mianował człowieka roztropnego i życzliwego. W miejsce Gobenheim-Kellera, którego spodziewał się przeprzeć du Tillet, znalazł się Camusot, zastępca sędziego, bogaty kupiec jedwabny, liberał, właściciel domu gdzie mieszkał Pillerault, i człowiek z opinją zacności.
Jedną z najstraszniejszych scen życia Cezara była obowiązkowa konferencja z małym Molineux, istotą, którą uważał za takie zero, a która, mocą fikcji prawnej, stała się Cezarem Birotteau. Musiał się udać, w towarzystwie wuja, do niego, przebyć sześć pięter i wejść do okropnego mieszkania starca, swego opiekuna, swego quasi-sędziego, przedstawiciela masy wierzycieli.
— Co tobie? rzekł Pillerault do Cezara, słysząc jego westchnienie.
— Och! wuju, ty niewiesz co to za człowiek ten Molineux!
— Od piętnastu lat widuję go czasami w kawiarni Dawida, gdzie grywa wieczorem w domino, dlatego wybrałem się z tobą.
Pan Molineux rozwinął nadzwyczajną uprzejmość dla Pilleraulta, a wzgardliwą łaskawość dla bankruta. Mały staruszek obmyślił postępowanie, wystudjował odcień każdego gestu, przygotował plan.
— Jakich objaśnień panu trzeba? rzekł Pillerault. Nie podniesiono żadnych kwestyj co do wierzytelności.
— Och! rzekł mały Molineux, wierzytelności są w porządku, wszystko sprawdzone. Wierzyciele są poważni i uprawnieni! Ale prawo, drogi panie, prawo! Wydatki upadłego są w niestosunku z majątkiem... Faktem jest, iż bal...
— Na którym pan był gościem, przerwał Pillerault.
— Kosztował blisko sześćdziesiąt tysięcy franków, lub też taką sumę wydano przy tej sposobności, gdy stan czynny upadłego nie przenosił wówczas stu kilkunastu tysięcy... Są dane, aby upadłego przekazać nadzwyczajnemu sędziemu, pod zarzutem lekkomyślnej kredy.
— Takie jest pańskie zdanie? rzekł Pillerault, widząc przygnębienie w jakie słowo to wtrąciło Cezara.
— Proszę pana, należy rozróżniać; otóż, imć Birotteau był urzędnikiem gminnym...
— Nie sprowadził nas pan chyba po to, aby oznajmić, że mamy iść przed policję poprawczą? rzekł Pillerault. Cała kawiarnia Dawida śmiałaby się dziś wieczór z pańskiego postępku.
Opinja kawiarni Dawida zdawała się wielce niepokoić małego staruszka, który spojrzał na Pilleraulta wystraszony. Syndyk spodziewał się, iż Birotteau zjawi się sam, obiecywał sobie przybrać pozę najwyższego sędziego, Jowisza. Spodziewał się przerazić Cezara z góry przygotowanym piorunującym aktem oskarżenia, wywijać nad jego głową toporem poprawczym, nacieszyć się jego niepokojem, grozą, następnie zmięknąć, dać się wzruszyć, i zaskarbić sobie dozgonną wdzięczność ofiary. W miejsce swego owada, spotkał starego sfinksa handlu.
— Panie, rzekł, tu niema przyczyn do śmiechu.
— Daruj pan, odparł Pillerault. Traktujesz pan dość szeroko z panem Claparon; zaniedbujesz interesy masy aby zapewnić sobie prerogatywy w ubezpieczeniu własnej sumy. Otóż, ja, w charakterze wierzyciela, mogę wkroczyć. Istnieje odwołanie do komisarza sądowego.
— Panie, rzekł Molineux, ja jestem nieprzedajny.
— Wiem, odparł Pillerault, postarał się pan tylko o pokrycie. Ale wróćmy do rzeczy: w czem możemy pana oświecić co do naszych spraw?
— Chcę wiedzieć, rzekł Molimeux z emfazą, czy pan Birotteau otrzymał jakie sumy od pana Popinot?
— Nie, panie, rzekł Birotteau.
Nastąpiła dyskusja co do udziału Cezara w firmie Popinot, z której wynikło, iż Popinot ma prawo ściągnąć w całości wyłożoną przez siebie kwotę, nie wchodząc w upadłość z połową kosztów urządzenia, jakie mu był winien Birotteau. Syndyk, wzięty w obroty przez Pilleraulta, doszedł bezwiednie do ustępstw, które dowodziły, jak mu zależy na sądzie kawiarni Dawida. W końcu, posunął się do tego, iż zaczął pocieszać Cezara i zaprosił go, zarówno jak Pilleraulta, aby podzielili jego skromny obiad. Gdyby Cezar przyszedł sam, byłby może podrażnił kamienicznika i sprawa byłaby się zaogniła. W tej okoliczności, jak i w wielu innych, stary Pillerault był mu aniołem opiekuńczym.
Istnieje straszliwa męka, jaką prawo handlowe nakłada bankrutom: muszą zjawić się osobiście, w towarzystwie tymczasowego syndyka i komisarza sądowego, na zgromadzenie, gdzie wierzyciele rozstrzygają o ich losie. Dla osobnika, który drwi sobie ze wszystkiego, naprzykład dla kupca który obmyśla odwet, smutna ta ceremonja jest niezbyt straszna. Ale dla człowieka jak Cezar Birotteau, scena ta jest męką, dla której możnaby znaleźć analogję jedynie w ostatnim dniu skazańca. Pillerault uczynił wszystko, aby złagodzić siostrzeńcowi wrażenia tego okropnego dnia.
Oto, jaki był plan operacyj pana Molineux, na które zgodził się upadły. Proces w sprawie gruntów położonych przy ulicy Faubourg-du-Temple, wygrano w apelacji. Syndykowie uchwalili sprzedać posiadłość, Cezar nie sprzeciwił się. Du Tillet, świadomy interesów rządu, co do kanału który miał łączyć Saint-Denis z górną Sekwaną przez dzielnicę du Temple, kupił nieruchomość Cezara za siedmdziesiąt tysięcy. Przekazano udział Cezara w placach św. Magdaleny panu Claparon, pod warunkiem iż zrzeknie się wszelkiej pretensji do kosztów kontraktu i hipoteki. Udział Cezara w firmie Popinot i Sp. sprzedano temuż Popinot za sumę czterdziestu ośmiu tysięcy. Sklep pod Królową Róż nabył Celestyn Crevel za pięćdziesiąt siedem tysięcy franków, z wszelkiemi prawami, towarem, umeblowaniem, własnością Kremu Sułtanek i Wody Karminowej i dwunastoletnim najmem fabryki, której urządzenie również stawało się jego własnością. Stan czynny po likwidacji wynosił sto dziewięćdziesiąt pięć tysięcy franków, do których syndyk dorzucił siedemdziesiąt tysięcy franków uzyskanych z praw Cezara w likwidacji nieszczęśliwego Roguina. Całość zatem wyniosła dwieście pięćdziesiąt pięć tysięcy franków. Stan bierny sięgał czterystu czterdziestu tysięcy, było zatem więcej niż pięćdziesiąt za sto.
Upadłość jest niby operacja chemiczna, z której zręczny handlowiec stara się wyjść tłusty. Birotteau, przedestylowany w tej retorcie, dał rezultat, który przyprawił du Tilleta o wściekłość. Du Tillet spodziewał się bankructwa hańbiącego, widział zaszczytną upadłość. Obojętny na swój zysk, otrzymywał bowiem place św. Magdaleny nie wyłożywszy szeląga, pragnął widzieć biednego sklepikarza zbezczeszczonym, zgubionym, osławionym. Wierzyciele, na zgromadzeniu ogólnem, zapewne obniosą olejkarza w tryumfie.
W miarę jak Birotteau nabierał otuchy, wuj, niby roztropny lekarz, stopniował dawki, wtajemniczając go w operacje upadłości. Każda z tych nowin była ciosem. Przemysłowiec nie może bez boleści patrzeć na deprecjację rzeczy, które przedstawiają dla niego tyle grosza, tyle trudu. Wiadomości, które przynosił wuj, ścinały go lodem.
— Pięćdziesiąt siedm tysięcy franków za Królowę Róż! ależ magazyn kosztował dziesięć tysięcy; mieszkanie kosztuje czterdzieści tysięcy; inwentarz fabryki, sprzęty, formy, kotły kosztowały trzydzieści tysięcy; ależ, licząc pięćdziesiąt od sta, mam w sklepie towaru za dziesięć tysięcy; ależ Krem i Woda warte są tyle co dobry folwark!
Te jeremiady biednego Cezara nie przestraszały Pilleraulta. Dawny kupiec słuchał ich tak jak się słucha szmeru ulewy za oknem; przerażało go natomiast tępe milczenie jakie zachowywał olejkarz kiedy była mowa o zgromadzeniu wierzycieli. Kto rozumie próżności i słabostki ludzi w każdej sferze, czyż nie odczuje, jak straszliwą było katuszą dla tego biednego człowieka wracać jako bankrut do trybunału handlowego, dokąd wszedł jako sędzia? znosić upokorzenia tam, gdzie tyle razy dziękowano mu za oddane usługi? On, Birotteau, którego nieugięte poglądy na bankrutów znano w całem kupiectwie paryskiem; on, który mawiał: „Jest się jeszcze uczciwym człowiekiem składając bilans, ale wychodzi się hultajem ze zgromadzenia wierzycieli!“ Wuj upatrzył pomyślną chwilę aby go oswoić z myślą o zjawieniu się wobec zebranych wierzycieli, jak żądało prawo. Ten mus zabijał Cezara. Nieme jego poddanie czyniło żywe wrażenie na wuju Pillerault, który często, w nocy, słyszał go, przez przepierzenie, jak wołał: nigdy! nigdy! wprzód umrę.
Pillerault, ten człowiek tak silny prostotą swego życia, rozumiał słabość. Postanowił oszczędzić Cezarowi wzruszeń, które mógł życiem przypłacić w czasie straszliwej sceny pojawienia się przed wierzycielami, sceny nieuniknionej! Prawo jest, na tym punkcie, stanowcze, wyraźne, nieugięte. Kupiec, który wzbrania się stanąć, może być, za sam ten fakt, oddany policji poprawczej, pod zarzutem oszukańczego bankructwa. Ale o ile prawo zmusza upadłego aby się zjawił, nie ma mocy zmusić do tego wierzycieli. Zgromadzenie wierzycieli jest ważną ceremonją jedynie w określonych wypadkach: naprzykład, jeżeli zachodzi potrzeba wyzucia oszusta i mianowania definitywnych syndyków; jeżeli istnieją sprzeczności między wierzycielami uprzywilejowanymi a pokrzywdzonymi, jeżeli konkordat jest hiper-złodziejski i bankrut potrzebuje wątpliwej większości. Ale, w razie upadłości w której wszystko zrealizowano, tak samo jak w bankructwie w którem hultaj wszystko ułożył, zgromadzenie jest formalnością. Pillerault obszedł wszystkich wierzycieli, prosząc każdego z osobna, aby podpisał prokurację na rzecz obrońcy. Każdy z wierzycieli, z wyjątkiem du Tilleta, żałował szczerze Cezara, powaliwszy go. Każdy znał życie olejkarza, wiedział jak księgi były wzorowo prowadzone, jak interesy jego były czyste. Wszyscy wierzyciele byli radzi, iż nie widzą w swojem gronie żadnego wierzyciela wesołego. Molineux, napierw agent, później syndyk, znalazł u Cezara wszystko co biedak posiadał, nawet rycinę Hero i Leandra ofiarowaną przez Anzelma Popinot, drobne kosztowności, szpilkę, złote klamry, dwa zegarki, które najuczciwszy człowiek byłby zabrał z sobą nie uważając się za niesumiennego. Konstancja zostawiła swój skromny skarbczyk. To wzruszające poddanie prawu uderzyło żywo świat kupiecki. Wrogowie Cezara nazywali to postępowanie głupotą; ale ludzie szlachetnie myślący ukazywali je w prawdziwem świetle, jako wspaniałą przesadę w uczciwości. W dwa miesiące później, opinia na Giełdzie zmieniła się. Najobojętniejsi przyznawali, że upadłość ta była jedną z najrzadszych osobliwości jakie zdarzyło się oglądać na rynku paryskim. Toteż, wierzyciele, wiedząc iż otrzymają około sześćdziesięciu za sto, zrobili wszystko czego żądał Pillerault. Obronców jest bardzo mało, zdarzyło się tedy, iż wielu wierzycieli miało tego samego zastępcę. Pillerault zdołał uszczuplić to straszliwe zgromadzenie do trzech obrońców, siebie samego, Ragona, dwóch syndyków i komisarza sądowego.
Rano w ów uroczysty dzień, Pillerault rzekł do siostrzeńca:
— Cezarze, możesz dziś iść bez obawy na zgromadzenie wierzycieli; nie zastaniesz nikogo.
Pan Ragon zechciał towarzyszyć swemu dłużnikowi. Kiedy dawny właściciel Królowej Róż wyrzekł pierwsze słowa swoim suchym głosikiem, jego ex-następca zbladł; ale poczciwy starowina otworzył ramiona, Birotteau rzucił się w nie jak dziecko w objęcia ojca i dwaj olejkarze zrosili się łzami. Bankrut odzyskał odwagę widząc tyle pobłażliwości i wsiadł z wujem do dorożki. Z uderzeniem wpół do jedenastej, wszyscy trzej przybyli do klasztoru Saint-Merri, gdzie, w owym czasie, znajdował się trybunał handlowy. O tej godzinie nie było nikogo w sali upadłości. Godzinę i dzień wybrano w porozumieniu z syndykami i komisarzem. Obrońcy zjawili się w imieniu klijentów. Tak więc, nic nie mogło trwożyć Cezara Birotteau. Mimo to, biedny człowiek nie bez głębokiego wzruszenia wszedł do gabinetu pana Camusot, który przypadkowo był dawniej jego własnym, i drżał na myśl o przejściu do sali upadłości.
— Zimno jest, rzekł Camusot do Cezara, sądzę że panowie obrońcy chętnie zostaną tutaj, zamiast byśmy mieli marznąć w sali. (Nie wymówił słowa upadłości). Siadajcie panowie.
Każdy zajął miejsce, sędzia zaś podsunął swój fotel zawstydzonemu Cezarowi. Obrońcy i syndycy podpisali.
— Przejmując pańskie walory, rzekł Camusot do Cezara, wierzyciele odpuszczają panu resztę należytości. Konkordat zredagowany jest w terminach, które mogą złagodzić pańską zgryzotę; pański obrońca zalegalizuje go w najkrótszym czasie; jest pan wolny. Wszyscy sędziowie trybunału, drogi panie Birotteau, wzruszeni są pańskiem położeniem, mimo iż nie jest dla nich niespodzianką pańska dzielność, a niema nikogo ktoby nie oddawał hołdu twojej uczciwości. W nieszczęściu, okazałeś się godny tego, czem byłeś tutaj. Oto dwadzieścia lat, jak się zajmuję handlem, i drugi raz dopiero widzę kupca, który, przez swą upadłość, zyskał jeszcze w publicznym szacunku.
Birotteau ujął ręce sędziego i ścisnął je ze łzami w oczach. Camusot spytał go, co zamierza robić; Cezar odparł, iż będzie pracował, aby spłacić wierzycieli w całości.
— Gdyby, dla dopełnienia tego szlachetnego dzieła, trzeba panu było jakich kilku tysięcy franków, znajdzie je pan zawsze u mnie, rzekł Camusot: dałbym je z przyjemnością, aby być świadkiem faktu dość rzadkiego w Paryżu.
Pillerault, Ragon i Birotteau wyszli.
— No i cóż! nie było tak straszne, rzekł Pillerault w progu.
— Poznaję twoją dłoń, wuju, rzekł biedak rozczulony.
— Już pan jest swobodny, jesteśmy o dwa kroki, chodźmy zajrzeć do siostrzeńca, rzekł Ragon.
Tam czekało Cezara okrutne wrażenie: widok Konstancji siedzącej w ciemnym i niskim pokoiku nad sklepem, gdzie błyszczał szyld, sięgający trzeciej części okna i kradnący światło, z napisem A. POPINOT.
— Oto jeden z generałów Aleksandra, rzekł z humorem Birotteau, ukazując szyld.
Ta sztuczna wesołość, w której naiwnie przebijało niewygasłe poczucie swej mniemanej wyższości, przejęła jakby dreszczem Ragona, mimo jego siedmdziesięciu lat. Cezar ujrzał żonę, która przyniosła Anzelmowi listy do podpisu; nie mógł wstrzymać łez ani powściągnąć bladości.
— Dzień dobry, dzień dobry, Cezarze, rzekła z uśmiechniętą twarzą.
— Nie pytam, czy dobrze ci tutaj, rzekł Cezar, patrząc na Popinota.
— Jak u rodzonego syna, odparła z wyrazem roztkliwienia który uderzył ex-kupca.
Birotteau objął Popinota i uściskał go, mówiąc: — Straciłem na zawsze prawo nazwania go synem.
— Miejmy nadzieję, rzekł Popinot. Pańska esencja idzie, dzięki staraniom Gaudissarta, który obrobił całą Francję, zalał ją afiszami, prospektami, a który obecnie drukuje w Strassburgu prospekty niemieckie i zwali się jak huragan na Niemcy. Zdołaliśmy umieścić trzy tysiące partyj po dwanaście tuzinów.
— Trzy tysiące! rzekł Cezar.
— Kupiłem, w dzielnicy Saint-Marceau, kawał gruntu, wcale tanio, buduję fabrykę. Zachowam także zakład w dzielnicy Temple.
— Kostusiu, rzekł Birotteau do ucha Konstancji, przy odrobinie pomocy, bylibyśmy wybrnęli.
Od tego fatalnego dnia, Cezar, żona jego i córka zrozumieli się. Biedny urzędnik chciał osiągnąć rezultat, jeżeli nie niemożliwy, to przynajmniej gigantyczny: całkowitą spłatę długu! Te trzy istoty, spojone węzłem dzikiej uczciwości, stały się skąpe, odmawiały sobie wszystkiego, każdy grosz zdawał się im święty. Przez wyrachowanie, Cezaryna oddała się swemu handlowi z całym zapałem młodej dziewczyny. Czuwała po nocach, wysilała dowcip aby pomnożyć pomyślność firmy, wymyślała wzory do materyj, rozwijała wrodzony talent handlowy. Pracodawcy musieli powściągać jej żarliwość, nagradzali ją gratyfikacjami; ale ona odsuwała wszystkie stroje i klejnoty jakie jej ofiarowywali pryncypałowie. Pieniędzy! to był jej krzyk. Każdego miesiąca, przynosiła swoje zasługi, swoje drobne zyski wujowi Pillerault. Toż samo czynił Cezar, toż samo pani Birotteau. Wszyscy troje uważali się za niezdatnych, żadne z nich nie chciało brać na siebie odpowiedzialności obracania tym kapitalikiem, powierzyli Pilleraultowi zupełną dyrektywę w lokowaniu oszczędności. Wszedłszy na nowo w handel, wuj mnożył ten kapitalik w ostrożnych obrotach giełdowych. Dowiedziano się później, że pomagali mu w owem dziele Julian Desmarets i Józef Lebas, wskazując mu życzliwie obroty bez ryzyka.
Ex-kupiec, który mieszkał u wuja, nie śmiał pytać go o użytek sum zdobytych pracą jego oraz żony i córki. Szedł przez ulice ze spuszczoną głową, kryjąc twarz przybitą, zmienioną, tępą. Cezar wyrzucał sobie, iż nosi ubranie z cienkiego sukna.
— Przynajmniej, mówił do wuja z anielskiem spojrzeniem, nie jem chleba moich wierzycieli. Twój chleb, wuju, mimo że dajesz mi go z litości, zdaje mi się smaczny, skoro pomyślę, iż, dzięki temu świętemu miłosierdziu, nie odkradam nic z mojej płacy.
Kupcy którzy spotykali Cezara, nie odnajdywali w nim ani śladu dawnego olejkarza. Obojętnym nasuwały się głębokie refleksje nad upadkami ludzkiemi, na widok tego człowieka, na którego twarzy najczarniejsza zgryzota rozpostarła swoją żałobę; który zdawał się przeorany tem, co nigdy wprzód nie pojawiło się u niego, myślą! Nie każdy zdolny jest do takiej ruiny. Ludzie lekkomyślni, bez sumienia, którym wszystko jest obojętne, nigdy nie zdołają skupić w sobie obrazu takiej klęski. Jedna tylko religja wyciska osobliwe piętno na istotach upadłych; wierzą w przyszłość, w Opatrzność; jest w nich jakiś blask po którym można je poznać, wyraz świętej rezygnacji zmięszanej z nadzieją, przechodzący w odcień rozczulenia; świadomi są wszystkiego co stracili, jak anioł strącony, płaczący u bram nieba. Bankruci nie mogą pojawiać się na Giełdzie. Wygnany z kręgu uczciwości, Cezar był obrazem anioła, wzdychającego za przebaczeniem. Przez czternaście miesięcy, przejęty religijnemi myślami jakie obudził w nim jego upadek, Cezar odrzucał wszelką rozrywkę. Mimo iż pewny przyjaźni Ragonów, nie mógł się zdobyć na to, aby przyjść do nich na obiad, ani do Lebasów, ani do Matifatów, ani nawet do pana Vauquelin, mimo iż wszyscy ci ludzie skwapliwie chcieli w Cezarze uczcić niecodzienną cnotę. Cezar wolał siedzieć sam w pokoju niż spotkać spojrzenie wierzyciela. Najdelikatniejsze względy przyjaciół przypominały mu gorzko jego położenie. Konstancja i Cezaryna nie bywały nigdzie. W niedzielę i święta, jedyne dni kiedy były wolne, zachodziły, w porze mszy św., po Cezara, i, dopełniwszy obowiązków religijnych, dotrzymywały mu towarzystwa u wuja. Pillerault zapraszał księdza Loraux, którego słowo podtrzymywało Cezara w tem życiu prób i wówczas spędzali dzień w rodzinie. Dawny kupiec żelaza nadto był czuły na punkcie uczciwości, aby potępiać skrupuły Cezara. Toteż pomyślał o tem, aby pomnożyć liczbę osób, wśród których bankrut mógłby się pokazywać z jasnem czołem i niespuszczonem okiem.
W maju 1820, rodzinę tę, pasującą się z przeciwnościami, spotkała pierwsza nagroda jej wysiłków, w postaci uroczystości jaką zgotował im pan jej losów. W ostatnią niedzielę tego miesiąca, przypadała rocznica dnia, w którym Konstancja przyjęła oświadczyny Cezara. Pillerault wynajął, w porozumieniu z Ragonami, domek wiejski w Sceaux, i oznajmił iż pragnie uroczyście obejść instalację.
— Cezarze, rzekł Pillerault w sobotę wieczór do siostrzeńca, jutro jedziemy na wieś, i ty z nami.
Cezar, który miał wspaniałe pismo, sporządzał wieczorami kopje dla Derville‘a i dla paru adwokatów. Otóż, w niedzielę, uzyskawszy dyspensę, pracował jak murzyn.
— Nie, odparł, pan Derville czeka na kopję rachunku z opieki.
— Żona twoja i córka zasługują na jakąś nagrodę. Zastaniesz tylko przyjaciół: księdza Loraux, Ragonów, Popinota i jego stryja. Zresztą, ja tak chcę.
Cezar i jego żona, uniesieni wirem interesów, nigdy, od owego dnia, nie byli w Sceaux, mimo że, od czasu do czasu, pragnęli tam się wybrać, aby zobaczyć drzewo, pod którem omal nie zemdlał dawny subjekt Królowej Róż. Cezar odbył drogę w dorożce z żoną i córką, oraz z Popinotem, który powoził. Konstancja rzucała mężowi porozumiewawcze spojrzenia, które jednak nie mogły sprowadzić na jego wargi uśmiechu. Szepnęła mu parę słów, potrząsnął głową za całą odpowiedź. Słodkie wyrazy tej czułości, niezmiennej ale przymuszonej, miast rozjaśnić twarz Cezara, uczyniły go tem bardziej ponurym i sprowadziły do oczu parę powściąganych łez. Biedny człowiek odbywał tę drogę przed dwudziestu laty, młody, bogaty, pełen nadziei, rozkochany w młodej dziewczynie równie pięknej jak dziś Cezaryna; marzył wówczas o szczęściu, a widział dzisiaj, w dorożce, swoje szlachetne dziecko pobladłe od czuwania, dzielną żonę której piękność podobna była miastu spłukanemu lawą wulkanu. Jedna tylko miłość została! Zachowanie Cezara dławiło radość w sercach córki i Anzelma, którzy uprzytomniali mu uroczą scenę z przed lat.
— Bądźcie szczęśliwi, moje dzieci, macie do tego prawo, rzekł biedny ojciec rozdzierającym tonem. Miłości waszej nie zatruwa żadna gryząca myśl, dodał.
Birotteau, wymawiając ostatnie słowa, ujął ręce żony i ucałował je ze świętą i pełną podziwu tkliwością, która wzruszyła Konstancję bardziej od najżywszej wesołości. Skoro przybyli do domku gdzie ich czekali Pillerault, Ragonowie, ksiądz Loraux i sędzia Popinot, wzięcie, spojrzenia i słowa tych pięciu wybornych osób były tego rodzaju, iż Cezar odzyskał swobodę; wszyscy bowiem pięcioro wzruszeni byli widząc tego człowieka zawsze jakby nazajutrz po swojem nieszczęściu.
— Idźcie się przejść po lesie, rzekł wuj Pillerault wkładając rękę Cezara w dłoń Konstancji, idźcie z Anzelmem i Cezaryną! wrócicie o czwartej.
— Biedni ludzie, krępowalibyśmy ich, rzekła pani Ragon, wzruszona szczerą boleścią swego dłużnika; będzie bardzo wesoły niebawem.
— To skrucha bez winy, rzekł ksiądz Loraux.
— Jedynie przez nieszczęście mógł uróść, rzekł sędzia.
Zapominać, to wielka tajemnica silnych i twórczych istnień; zapominać na sposób natury która nie zna swej przeszłości, która zaczyna co chwilę tajemnice swych niestrudzonych porodów. Istnienia słabe, jak Birotteau, żyją w boleściach zamiast je zmieniać na skarby doświadczania; napawają się niemi i zużywają siły, cofając się każdego dnia w minione niedole. Kiedy obie pary dotarły do ścieżki która prowadzi do lasów Aulnay, położonych nakształt wianka na jednem z najładniejszych wzgórz w okolicy Paryża, i kiedy Wilcza Dolina ukazała się w całej swej zalotnej krasie, piękność dnia, urok krajobrazu, pierwsza zieloność i rozkoszne wspomnienia najpiękniejszej doby młodości, zwolniły bolesne struny w duszy Cezara; przycisnął ramię żony do bijącego serca; oko jego straciło szklany połysk, trysnął zeń błysk przyjemności.
— Wreszcie, rzekła Konstancja, widzę cię, mój biedny Cezarze. Zdaje mi się, że prowadzimy się dosyć dobrze, aby sobie pozwolić, od czasu do czasu, na małą przyjemność.
— Czyż mi wolno? rzekł biedny człowiek. Ach! Konstancjo, twoje przywiązanie jest jedynem dobrem jakie mi zostało. Tak, straciłem nawet to zaufanie jakie miałem w sobie; nie mam już siły, mojem jedynem pragnieniem jest żyć dość długo aby umrzeć skwitowawszy się z ziemią. Ty, droga żono, ty, która jesteś moim światłem i rozumem, ty, która widziałaś jasno, która jesteś bez skazy, ty możesz być wesoła: ja jeden z nas trojga, ja jeden jestem winny. Półtora roku temu, w pełni tego nieszczęsnego balu, widziałem Konstancję, jedyną kobietę jaką kochałem, piękniejszą może niż była młoda osoba z którą biegałem po tej ścieżce przed dwudziestu laty, jak dziś biegają nasze dzieci!... W dwadzieścia miesięcy zniszczyłem tę piękność, moją prawą i godziwą dumę. Kocham cię tem więcej, im lepiej cię poznaję... Och! droga! rzekł, dając temu słowu wyraz który zapadł w serce jego żony, chciałbym abyś mnie łajała zamiast koić pieszczotą mą boleść.
— Nie sądziłam, rzekła, aby, po dwudziestu latach, miłość żony do męża mogła wzrosnąć.
Te słowa pozwoliły Cezarowi zapomnieć na chwilę o swych nieszczęściach, miał bowiem tyle serca, iż słowa te były dlań fortuną. Dotarł tedy niemal radosny do ich drzewa, którego, przypadkiem, nie ścięto. Małżonkowie usiedli pod niem, przyglądając się Anzelmowi i Cezarynie, którzy kręcili się po małej polance niewiedząc o tem, myśląc może że idą wciąż przed siebie.
— Panno Cezaryno, mówił Anzelm, czy pani uważa mnie za tak chciwego i nikczemnego człowieka, iż mógłbym skorzystać z nabytego udziału ojca pani w Esencji Kapilarnej? Chowam dlań z rozkoszą jego połowę. Zapomocą jego kapitałów eskontuję weksle; jeżeli akcept jest wątpliwy, biorą go na moją część. Możemy należeć do siebie dopiero po rehabilitacji ojca pani; staram się przyspieszyć ten dzień całą siłą jaką daje miłość.
Kochanek strzegł się zdradzić tę tajemnicę przed teściową. U najskromniejszego mężczyzny istnieje zawsze chęć ukazania się wielkim w oczach ukochanej.
— Czy to niedługo? spytała.
— Niedługo, rzekł Popinot. Odpowiedź tę dał tonem tak przenikającym, iż czysta i niewinna Cezaryna podała czoło drogiemu Anzelmowi, który złożył na niem pocałunek zarazem chciwy i pełen czci, tyle szlachetności kryło się w geście dziewczyny.
— Ojczulku, wszystko będzie dobrze, rzekła do Cezara tonem pełnym domyślników. Bądź miły, rozmawiaj, porzuć smutną minę.
Skoro ta kochająca rodzina wróciła do domu, Cezar, mimo iż słaby obserwator, spostrzegł u Ragonów zmianę, która zdradzała jakieś wydarzenie. Przyjęcie pani Ragon było szczególnie namaszczone, spojrzenie jej i akcent mówiły Cezarowi: Jesteśmy spłaceni.
Przy deserze zjawił się rejent ze Sceaux, wuj Pillerault podał mu krzesło i spojrzał na Cezara, który zaczął podejrzewać niespodziankę, nie wyobrażając sobie jej rozmiarów.
— Mój siostrzeńcze, od półtora roku, oszczędności twojej żony, córki i twoje dały razem dwadzieścia tysięcy. Otrzymałem trzydzieści tysięcy franków jako dywidendę mojej wierzytelności, mamy tedy pięćdziesiąt tysięcy franków do oddania wierzycielom. Pan Ragon uzyskał trzydzieści tysięcy franków dywidendy, zatem, pan rejent z Sceaux przynosi ci pokwitowanie z całkowitej spłaty, łącznie z procentami, twoich tu obecnych przyjaciół. Reszta sumy złożona jest u Aleksandra Crottat, dla starej Madou, dla pana Lourdois, dla murarzy, cieślów i najpilniejszych wierzycieli. Na przyszły rok, zobaczymy. Z czasem i cierpliwością, można zajść daleko.
Radości Cezara nie da się opisać, rzucił się w ramiona wuja płacząc.
— Niech dzisiaj włoży krzyż, rzekł Ragon do księdza Loraux.
Spowiednik przymocował czerwoną wstążeczkę do klapy urzędnika. Tego wieczora, Cezar oglądał się po dwadzieścia razy w lustrach, okazując przyjemność, z której śmialiby się ludzie mający się za wyższych, ale którą ci poczciwi mieszczanie uważali za zupełnie naturalną. Nazajutrz, Birotteau udał się do pani Madou.
— A jesteś pan, poczciwino, rzekła, nie poznałabym pana, tak pan posiwiał. Z tem wszystkiem, nieźle się wam dzieje; macie posady. A tu biedny człowiek musi harować jak ten pies co rożen obraca...
— Ależ, pani...
— Nie robię wymówek, rzekła, masz pan pokwitowanie.
— Przychodzę pani oznajmić, że spłacę pani dziś, u rejenta Crottat, resztę wierzytelności wraz z procentem.
— Naprawdę?
— Bądźże pani u niego o wpół do jedenastej...
— To się nazywa honorny człowiek, niema co, rzekła podziwiając naiwnie ex-olejkarza. Wie pan, drogi panie, robię doskonałe interesa z tym pańskim ryżym, daje mi dobrze zarobić nie targując się o cenę, niby żebym sobie nie krzywdowała za tamto: słuchaj pan, dam panu pokwitowanie, zachowaj pan pieniądze, mój biedny stary! Mama Madou zapala się, nagła jest kobieta, ale ma tutaj coś, rzekła waląc się po najobfitszych poduszkach żywego ciała jakie kiedykolwiek rozkwitły w Halach.
— Nigdy, rzekł Birotteau, prawo pani jest święte, chcę panią spłacić w zupełności.
— Więc dobrze, nie dam się dłużej prosić, rzekła. A jutro, w całych halach, otrąbię pańską honorność. Nie często się widzi takie rzeczy.
Poczciwiec przebył tę samą scenę u malarza, teścia Aleksandra Crottat, ale z pewną odmianą. Padał deszcz. Cezar zostawił parasol u drzwi. Zbogacony malarz, widząc że woda ścieka na posadzkę pięknej jadalni, gdzie śniadał wraz z żoną, przyjął go opryskliwie.
— No co, cóż pan tam powie, mój Birotteau? rzekł twardo, tonem jaki ma wielu ludzi dla natrętnych żebraków.
— Jakto? zięć panu nic nie mówił...
— Co takiego, rzekł Lourdois zniecierpliwiony, przypuszczając jakąś prośbę.
— Aby się pan zechciał zjawić u niego o wpół do dwunastej, dla pokwitowania mi całkowitej wierzytelności?
— A, to co innego, niechże pan raczy usiąść, panie Birotteau, i zje coś z nami...
— Niech-że pan nam zrobi tę przyjemność i podzieli nasze śniadanie.
— Zatem interesy idą dobrze, spytał Lourdois.
— Nie, panie, trzeba mi było zadowolić się na śniadanie kawałkiem chleba spożywanym w biurze aby zebrać trochę pieniędzy; ale z czasem mam nadzieję wyrównać szkody jakie wyrządziłem moim bliźnim.
— Doprawdy, rzekł malarz pokojowy łykając tartynkę z pasztetem, pan jest honorowy człowiek.
— A co robi pani Birotteau? rzekła pani Lourdois.
— Prowadzi książki i kasę u Anzelma Popinot.
— Biedni ludzie, szepnęła pani Lourdois do męża.
— Gdybyś pan mnie potrzebował, drogi panie Birotteau, niech pan do mnie zajdzie, mógłbym panu dopomóc...
— Potrzebuję pana o jedenastej godzinie, rzekł Birotteau odchodząc.
Ten pierwszy rezultat dodał odwagi bankrutowi, nie zwracając mu wszakże spokoju; żądza odzyskania honoru owładnęła bez miary jego życiem; stracił w zupełności kwitnącą cerę jaka niegdyś stroiła mu policzki; oczy jego przygasły, twarz się zapadła. Kiedy dawni znajomi spotykali Cezara o ósmej rano lub nad wieczorem, o czwartej, idącego do biura lub wracającego, w surducie który miał w chwili swego upadku i który oszczędzał jak podporucznik oszczędza swój uniform, z włosami zupełnie siwemi, bladego, wystraszonego, niektórzy zatrzymywali go wbrew jego woli, oko bowiem miał bystre i przemykał się pod murem jak złodziej.
— Wszyscy znają twoje postępowanie, przyjacielu, mówili mu. Cały świat ubolewa nad surowością z jaką postępujesz z samym sobą, zarówno jak z żoną i córką.
— Dajże sobie trochę wytchnienia, mówili inni, rana pieniężna nie jest śmiertelna.
— Nie, ale rana duszy, odparł pewnego dnia Matifatowi biedny Cezar, czując się bez sił.
Z początkiem roku 1822, uchwalono kanał św. Marcina. Grunty położone koło Temple doszły szalonych cen. Projekt przecinał właśnie posiadłość du Tilleta, niegdyś Cezara Birotteau: kompanja, której powierzono roboty, ofiarowała olbrzymią sumę, jeżeli bankier będzie mógł oddać teren w oznaczonym czasie. Kontrakt najmu, zawarty przez Cezara z Popinotem, krzyżował sprawę. Bankier zaszedł pogadać z drogistą. O ile samemu Popinotowi du Tillet był obojętny, narzeczony Cezaryny żywił do tego człowieka instynktowną nienawiść. Nie znał kradzieży i bezecnych matactw szczęśliwego bankiera, ale wewnętrzny głos wołał w nim: — Ten człowiek jest bezkarnym złodziejem. Popinot nie byłby z nim zrobił najmniejszego interesu, obecność jego była mu wstrętna. W tej chwili zwłaszcza, widział jak du Tillet bogaci się łupem po dawnym pryncypale, place bowiem św. Magdaleny zaczynały podnosić się szybko, wróżąc już owe obłędne ceny do jakich doszły w 1827. Toteż, skoro bankier wytłómaczył cel odwiedzin, Popinot popatrzył nań ze skupioną odrazą.
— Nie chcę odmawiać panu mego zrzeczenia, ale muszę za nie dostać sześćdziesiąt tysięcy franków, nie opuszczę ani szeląga.
— Sześćdziesiąt tysięcy franków! wykrzyknął du Tillet wstając.
— Mam jeszcze piętnaście lat najmu, wydam rocznie trzy tysiące franków więcej aby wyszukać sobie gdzieindziej fabrykę. Zatem, sześćdziesiąt tysięcy franków, albo nie mówmy o tem, rzekł Popinot wracając do sklepu, gdzie du Tillet podążył za nim.
Dyskusja zaogniła się, padło nazwisko Birotteau, pani Cezarowa zeszła i ujrzała du Tilleta pierwszy raz od sławnego balu. Bankier nie mógł powstrzymać zdumienia, na widok zmian jakie zaszły w dawnej pryncypałowej; spuścił wzrok, przerażony swojem dziełem.
— Pan bankier, rzekł Popinot do pani Cezarowej, zarabia na waszych placach trzysta tysięcy franków i odmawia nam sześćdziesięciu tysięcy franków odszkodowania.
— Trzy tysiące franków renty, rzekł du Tillet z emfazą.
— Trzy tysiące franków! rzekła pani Cezarowa prostym i przejmującym tonem.
Du Tillet zbladł. Popinot spojrzał na panią Birotteau. Zapanowała chwila głębokiego milczenia, które uczyniło tę scenę jeszcze mniej zrozumiałą dla Anzelma.
— Niech pan podpisze zrzeczenie które kazałem przygotować u rejenta, rzekł du Tillet wyjmując stemplowany papier z kieszeni, a ja dam czek na Bank francuski na sześćdziesiąt tysięcy franków.
Popinot spojrzał na panią Cezarową, nie ukrywając zdumienia; zdawało mu się, że śni. Podczas gdy du Tillet podpisywał na pulpicie czek, Konstancja znikła i wróciła do siebie. Drogista i bankier wymienili dokumenty. Du Tillet wyszedł, skłoniwszy się zimno Popinotowi.
— Wreszcie, za kilka miesięcy, rzekł Popinot patrząc za du Tilletem, idącym w stronę ulicy Lombardzkiej, gdzie zatrzymał się jego kabryolet, dzięki tej osobliwej sprawie będę miał Cezarynę. Moja biedna żoneczka nie będzie się już zamęczać pracą. Jakto! jedno spojrzenie pani Cezarowej wystarczyło!... Cóż jest między nią a tym opryszkiem? To wszystko jest, w istocie, bardzo osobliwe...
Popinot poszedł podjąć sumę w banku i wrócił aby pomówić z panią Birotteau, ale nie zastał jej w kasie, widocznie była u siebie. Anzelm i Konstancja żyli tak jak żyje zięć z teściową, kiedy zięć i teściowa są w dobrej harmonji, pobiegł tedy do pani Cezarowej, ze skwapliwością naturalną u kochanka, który dobija do progu szczęścia. Młody kupiec zdumiał się niemało, zastając przyszłą teściową, do której zbliżył się kocim susem, czytającą list du Tilleta, Anzelm bowiem poznał pismo dawnego subjekta. Zapalona świeca, czarne i drgające widma spalonych listów leżących na podłodze, przejęły dreszczem Popinota, który, obdarzony bystrym wzrokiem, ujrzał mimo woli, to zdanie na początku listu znajdującego się w ręku teściowej:
Ubóstwiam panią! wiesz o tem, aniele mego życia, i czemu...
— Cóż za wpływ pani ma na du Tilleta, aby go skłonić do podobnej decyzyi? rzekł śmiejąc się owym konwulsyjnym śmiechem, który maskuje zdławione w sercu podejrzenie.
— Nie mówmy o tem, rzekła pomięszana.
— Tak, rzekł Popinot, oszołomiony, mówmy o końcu waszych utrapień. — Anzelm zakręcił się na pięcie i podszedł do okna, gdzie zaczął bębnić w szybę wyglądając na dziedziniec. — Więc cóż! rzekł sobie, gdyby nawet kochała du Tilleta, czemuż nie miałbym postąpić jak uczciwy człowiek?
— Co tobie, dziecko, rzekła biedna kobieta.
— Rachunek czystego zysku z Esencyi Kapilarnej wynosi dwakroć czterdzieści dwa tysiące franków, połowa tego sto dwadzieścia jeden, rzekł nagle Popinot. Jeżeli odejmę od tej sumy czterdzieści ośm tysięcy franków danych przezemnie panu Birotteau, zostaje siedmdziesiąt trzy tysiące, które, dołączone do sześćdziesięciu tysięcy indemnizacyi za najem, dają 'wam sto trzydzieści trzy tysiące franków.
Pani Cezarowa słuchała z upojeniem, serce waliło jej tak mocno, iż Popinot słyszał jego bicie.
— Otóż, ja zawsze uważałem pana Birotteau za mego wspólnika, ciągnął; możemy tedy użyć tej sumy aby spłacić wierzycieli. Dodając do niej dwadzieścia ośm tysięcy franków waszych oszczędności ulokowanych przez wuja Pillerault, mamy sto sześćdziesiąt jeden tysięcy franków. Wuj nie odmówi nam pokwitowania za swoje dwadzieścia pięć tysięcy. Żadna siła ludzka nie może mi zabronić, abym memu teściowi, na poczet przyszłorocznego zysku, pożyczył ile trzeba dla dopełnienia sum należnych wierzycielom... I... będzie... zrehabilitowany.
— Zrehabilitowany! wykrzyknęła pani Cezarowa opierając się o krzesło. Złożyła ręce, odmawiając modlitwę, wypuściwszy z rąk list. Drogi Anzelmie, rzekła przeżegnawszy się, drogie dziecko! Wzięła go za głowę, ucałowała w czoło, przycisnęła do serca, w szale radości. — Cezaryna będzie zatem twoją!... będzie bardzo szczęśliwa. Opuści ten sklep, w którym się zabija.
— Przez miłość, rzekł Popinot.
— Tak, odparła matka z uśmiechem.
— Wysłuchaj, mamo, małego sekretu, rzekł Popinot, zerkając na nieszczęsny list. Wyświadczyłem usługę Celestynowi, aby mu ułatwić nabycie waszego sklepu, ale postawiłem pewien warunek. Mieszkanie wasze jest tak, jakeście je zostawili. Miałem w tem myśl, ale nie sądziłem iż los tak rychło przyjdzie nam z pomocą. Celestyn zobowiązany jest podnająć wam dawne mieszkanie, gdzie nie stąpił nogą i którego wszystkie meble będą należały do was. Ja zachowałem dla siebie drugie piętro, aby zamieszkać na niem z Cezaryną, która nie opuści was nigdy. Tu będę spędzał czas od ósmej rano do szóstej wieczorem. Aby wam zapewnić egzystencję, odkupię za sto tysięcy udział pana Cezara, będziecie tedy mieli dziesięć tysięcy franków renty. Czy nie będziesz, mamo, czuła się szczęśliwa?
— Nie mów już nic, Anzelmie, albo oszaleję.
Anielska postawa pani Cezarowej, czystość jej oczu, niewinność pięknego czoła odpierały tak wspaniale tysiączne myśli tańczące w mózgu zakochanego, iż zapragnął skończyć ze swym potwornym domysłem. Wszelki błąd niepodobny był do pogodzenia z życiem i z uczuciami siostrzenicy Pilleraulta.
— Droga ubóstwiana matko, rzekł Anzelm, przeszło mi, mimo mej woli, przez duszę okropne podejrzenie. Jeżeli chcesz mnie widzieć szczęśliwym, zniweczysz je w tej chwili. To mówiąc, Popinot podniósł list.
— Niechcący, mówił przerażony grozą jaka się odbiła na twarzy Konstancji, przeczytałem pierwsze słowa listu, pisanego przez du Tilleta. Te słowa schodzą się tak szczególnie z wrażeniem jakie pani uczyniła na tym człowieku, skłaniając go do tak rychłej zgody na me szalone wymagania, iż każdy tłómaczyłby to sobie, tak jak zły duch tłómaczył mi mimo mej woli. Twoje spojrzenie, dwa słowa wystarczyły...
— Nie kończ, rzekła pani Cezarowa, odbierając list i paląc go w oczach Anzelma. Moje dziecko, jestem straszliwie ukarana za drobny błąd. Wiedz tedy wszystko, Anzelmie. Nie chcę, aby posądzenie zbudzone przez matkę zaszkodziło córce, mogę zresztą mówić o tem bez rumieńca; powiedziałabym mężowi to, co mam wyznać tobie. Du Tillet chciał mnie uwieść, ostrzegłam natychmiast męża, postanowiliśmy go oddalić. W dniu, w którym mąż miał mu wypowiedzieć, ukradł nam trzy tysiące.
— Domyślałem się tego, rzekł Popinot, wyrażając tonem całą swą nienawiść.
— Anzelmie, twoja przyszłość, twoje szczęście wymagają tego wyznania; ale powinno ono umrzeć w twojem sercu, jak umarło w mojem i w sercu Cezara. Musisz pamiętać burę, jaką mąż wsypał ci z powodu omyłki w kasie. Aby uniknąć procesu i nie gubić człowieka, podłożył zapewne trzy tysiące franków, cenę kaszmirowego szala, który dostałam aż w trzy lata potem. Oto znaczenie mego wykrzyku. Otóż, drogie dziecko, przyznam ci się do mego dzieciństwa; du Tillet napisał do mnie trzy listy miłosne, które malowały go tak dobrze, rzekła wzdychając i rumieniąc się, że zachowałam je... jako osobliwość. Nie czytałam ich więcej niż raz. Ale, mimo to, nierozsądkiem było przechowywać je. Skoro ujrzałam du Tilleta, przyszło mi to na myśl, poszłam do siebie aby je spalić; miałam w ręku ostatni, kiedy ty wszedłeś... Oto wszystko, moje dziecko.
Anzelm przykląkł i ucałował rękę pani Cezarowej z cudownym wyrazem, który wycisnął obojgu łzy z oczu. Teściowa podniosła zięcia, wyciągnęła doń ręce i przycisnęła go do serca.
Ten dzień miał być dniem radości dla Cezara. Osobisty sekretarz króla, pan de Vandenesse, zaszedł do biura aby z nim pomówić. Wyszli razem na dziedzińczyk Kasy amortyzacyjnej.
— Panie Birotteau, rzekł wicehrabia de Vandenesse, wysiłki pańskie dla spłacenia wierzycieli doszły przypadkowo do uszu króla. Jego Królewska Mość, wzruszona tak rzadkiem postępowaniem, i wiedząc, iż, przez pokorę, nie nosisz pan krzyża Legji honorowej, posyła mnie z rozkazem abyś włożył z powrotem tę odznakę. Następnie, aby panu dopomóc w spełnieniu zobowiązań, J. K. M. polecił mi wręczyć panu tę sumę ze swej prywatnej szkatuły, żałując iż niepodobna Mu uczynić więcej. Niech to zostanie w głębokiej tajemnicy. Jego Królewska Mość uważa za rzecz mało królewską urzędowe rozgłaszanie swoich dobrych uczynków, rzekł osobisty sekretarz wręczając sześć tysięcy franków urzędnikowi, który, w czasie tej przemowy, przechodził niepodobne do opisu wzruszenia.
Birotteau zdołał ledwie wybąkać parę słów bez związku. Vandenesse pozdrowił go skinieniem ręki i uśmiechem. Uczucie, jakie ożywiało biednego Cezara jest tak rzadkie w Paryżu, iż życie jego mimowiednie wzbudziło podziw. Józef Lebas, sędzia Popinot, Camusot, ksiądz Loraux, Ragon, pryncypał znacznego domu w którym pracowała Cezaryna, Lourdois, pan de La Billardière mówili o tem głośno. Opinja, już zmieniona na tym punkcie, wynosiła go pod niebiosy.
— Oto człowiek honoru! To słowo niejeden raz obiło się już o uszy Cezara, kiedy przechodził ulicą i przyprawiało go o wzruszenia jakich doświadcza autor, kiedy słyszy: To on! Ta zaszczytna opinja była ciosem w serce du Tilleta. Kiedy Cezar otrzymał bilety bankowe przesłane przez monarchę, pierwszą jego myślą było spłacić niemi ex-subjekta. Poczciwiec udał się na ulicę Chaussée-d’Antin, tak iż, kiedy bankier wracał do siebie, spotkał się na schodach z dawnym pryncypałem.
— I cóż, mój biedny Birotteau, rzekł tonem obłudnego współczucia.
— Biedny! wykrzyknął dumnie dłużnik. Jestem bardzo bogaty. Złożę dziś głowę na poduszce z miłą świadomością, że pana spłaciłem.
Słowa te, nacechowane prawością, były dla du Tilleta niby pchnięcie nożem. Mimo powszechnego szacunku, nie szanował on sam siebie; niepodobny do zdławienia głos krzyczał mu: — Ten człowiek jest wzniosły!
— Mnie spłacić! cóż za interesy pan robi?
Pewien, iż du Tillet nie powtórzy jego zwierzenia, ex-kupiec rzekł: — Nie tknę się nigdy w życiu interesów. Żadna siła ludzka nie mogła przewidzieć tego co mi się trafiło. Kto wie, czy nie byłbym znowu ofiarą jakiego Roguina? Ale postępowanie moje doszło uszu Króla, serce jego raczyło współczuć z memi wysiłkami i poparł je, przesyłając mi w tej chwili sumę dość znaczną, aby...
— Chce pan pokwitowanie? przerwał du Tillet, czy pan płaci...
— Wszystko, łącznie z procentami; toteż, poproszę pana, abyś zechciał wstąpić o dwa kroki stąd, do kancelaryi pana Crottat.
— U rejenta!
— Ależ, panie, rzekł Cezar, wszak mam prawo myśleć o rehabilitacji; w takim zaś razie, prawomocne akta są nieodzowne...
— Chodźmy, rzekł du Tillet wychodząc z Cezarem, to tylko parę kroków. Ale skąd pan bierze tyle pieniędzy? dodał.
— Nie biorę, rzekł Cezar, zarabiam w pocie czoła.
— Winien pan jest ogromną sumę bankowi Claparona.
— Niestety! tak, to mój najcięższy dług, myślę że przyjdzie mi umrzeć pod tem brzemieniem.
— Nigdy nie zdoła się pan wypłacić, rzekł twardo du Tillet.
— Ma słuszność, pomyślał Cezar.
Biedny człowiek, wracając do siebie, skierował się ulicą św. Honoryusza, przez nieuwagę, zawsze bowiem okrążał ją, aby nie widzieć sklepu ani okien dawnego mieszkania. Pierwszy raz od swego upadku, ujrzał znowu ten dom, w którym ośmnaście lat szczęścia zatarło się od trzech miesięcy cierpień.
— Sądziłem, że dokończę tu mego życia, rzekł sobie. I przyśpieszył kroku, ujrzał bowiem nowe godło:

CELESTYN CREVEL[21]
DAWNIEJ CEZAR BIROTTEAU.

— Zwiduje mi się coś. Czyż to nie Cezaryna? wykrzyknął przypominając sobie iż spostrzegł główkę blond w oknie.
Ujrzał w istocie córkę, żonę i Popinota. Kochankowie wiedzieli, że Birotteau nie przechodzi nigdy koło dawnego domu. Nie mogąc przewidzieć tego co mu się zdarzyło, przyszli, aby poczynić pewne przygotowania do uroczystości jaką chcieli wyprawić dla Cezara. To szczególne zjawisko uderzyło Cezara tak, iż stanął w miejscu jak wryty.
— Hehe, to pan Birotteau przygląda się swemu dawnemu domowi, rzekł Molineux do kupca mającego sklep naprzeciw Królowej Róż.
— Biedny człowiek, rzekł były sąsiad olejkarza, wydał tutaj jeden z najładniejszych balów... Było dwieście powozów.
— Byłem tam, zbankrutował w trzy miesiące potem, rzekł Molineux, byłem syndykiem.
Birotteau umknął cały drżący i pognał do wuja. Pilleraut, powiadomiony o tem co zaszło w sklepie Popinota, sądził iż siostrzeniec jego z trudem przeniósłby wstrząs bezmiernej radości jaką sprawiłaby mu rehabilitacja, był bowiem świadkiem codziennych udręczeń tego człowieka, wciąż trwającego w swych niezłomnych zasadach co do bankrutów, i skupiającego w tym kierunku wszystkie siły. Honor był dla Cezara nieboszczykiem, który mógł mieć swój dzień zmartwychwstania. Ta nadzieja dawała jego cierpieniu niesłychaną energję. Pillerault podjął się przygotować siostrzeńca do dobrej nowiny. Kiedy Birotteau wszedł do wuja, zastał go dumającego jak wziąć się do rzeczy. Jakoż, radość z jaką urzędnik opowiedział o zainteresowaniu króla, wydała się dobrą wróżką dla Pilleraulta, zdumienie zaś z powodu widoku Cezaryny w Królowej Róż stało się doskonałem wprowadzeniem w materyę.
— Ano cóż, Cezarze, rzekł Pillerault, wiesz skąd to pochodzi? Z niecierpliwości, z jaką Popinot chciałby zaślubić Cezarynę. Nie może się doczekać, i ty nie powinienbyś, przez przesadną uczciwość, kazać młodości karmić się suchym chlebem i tylko łykać parę smacznego obiadu. Popinot chce ci dać kapitały potrzebne na zupełną spłatę wierzytelności.
— Kupuje żonę, rzekł Birotteau.
— Czyż nie jest zaszczytne chcieć zrehabilitować teścia?
— Dużo-by o tem powiedzieć. Zresztą...
— Zresztą, rzekł wuj udając gniew, masz może prawo poświęcać siebie, ale nie córkę.
Wywiązała się żywa dyskusja, którą Pillerault podgrzewał z umysłu.
— Ech! a gdyby Popinot nie pożyczył ci nic, wykrzyknął Pillerault, gdyby cię uważał za swego wspólnika, gdyby sumę wypłaconą wierzycielom na poczet twego udziału w Esencyi uważał za zaliczkę...
— To wyglądałoby, iż, w porozumieniu z nim, oszukałem wierzycieli.
Pillerault udał że się poddaje temu argumentowi. Dosyć znał serce ludzkie, aby wiedzieć, że przez noc zacny człowiek będzie roztrząsał w duchu ten punkt i że to go oswoi z myślą o rehabilitacyi.
— Ale dlaczego, rzekł przy obiedzie, Konstancja i Cezaryna były w dawnem mieszkaniu?
— Anzelm chce je wynająć, aby tam osiąść z Cezaryną. Konstancja trzyma jego stronę. Nic ci nie mówiąc, poszli dać na zapowiedzi, aby cię zmusić do zgody. Popinot powiada, iż mniejszą miałby zasługę zaślubiając Cezarynę po twojej rehabilitacyi. Przyjmujesz sześć tysięcy franków od króla, a nie chcesz nic przyjąć od własnej rodziny! Toć ja mam prawo pokwitować cię z tego, co mi się należy, czy odmówisz?
— Nie, rzekł Cezar, ale to nie przeszkodziłoby mi oszczędzać, aby wuja spłacić, mimo pokwitowania.
— To są czcze skrupuły, rzekł Pillerault; w rzeczach uczciwości, możesz polegać na mnie. Cóż za głupstwa mówiłeś przed chwilą? czy oszukałbyś wierzycieli, skorobyś ich wszystkich spłacił?
W tej chwili, Cezar spojrzał na wuja, i Pillerault doznał wzruszenia, widząc jak, po trzech latach, uśmiech pierwszy raz ożywił zgnębione rysy biednego siostrzeńca.
— To prawda, rzekł, spłaciłbym ich... Ale to znaczy sprzedać własną córkę!
— A jeżeli ja chcę aby mnie kupiono!... wykrzyknęła Cezaryna, ukazując się z Popinotem.
Kochankowie usłyszeli ostatnie słowa wchodząc na palcach do mieszkanka wuja, pani Birotteau szła za nimi. Wszyscy troje objechali dorożką pozostałych wierzycieli, aby ich zwołać na wieczór do Aleksandra Crottat, gdzie gotowano pokwitowania. Niezłomna logika rozkochanego Popinota zwalczyła skrupuły Cezara, który wciąż obstawał przy tem aby się uważać za dłużnika i utrzymywał iż obchodzi prawo. Nakazał wreszcie milczenie subtelnościom swego sumienia pod wpływem okrzyku Popinota: — Chce pan więc zabić córkę?
— Zabić córkę! rzekł Cezar osłupiały.
— Wszakże, rzekł Popinot, mam prawo uczynić panu darowiznę sumy, którą, w sumieniu, uważam za mój dług. Czy mi pan odmówi?
— Nie, rzekł Cezar.
— A zatem, chodźmy dziś wieczór do Aleksandra Crottat, aby już nie było o tem mowy, a za jednym zachodem ułożymy kontrakt ślubny.
Prośbę o rehabilitację, oraz wszystkie akta służące jej za poparcie, złożono, za pośrednictwem Derville‘a do rąk generalnego prokuratora królewskiego trybunału w Paryżu.
Przez miesiąc który zajęły formalności i zapowiedzi Cezaryny i Anzelma, Birotteau przechodził gorączkowe wzruszenia. Był niespokojny, lękał się że nie dożyje wielkiego dnia, w którym miano wydać wyrok. Serce biło mu bez przyczyny, powiadał. Skarżył się na tępe bóle w tym organie, równie zużytym przez zgryzoty, jak wyczerpanym tą nadmierną radością. Wyroki rehabilitujące są tak rzadkie w resorcie trybunału królewskiego w Paryżu, iż zapada zaledwie jeden na dziesięć lat. Dla ludzi, którzy biorą seryo społeczeństwo, aparat sądowy ma coś niezmiernie wielkiego i poważnego. Instytucye zależą w zupełności od uczuć jakie ludzie wiążą z niemi, i od majestatu w jaki odziewają je w myśli. Toteż, kiedy w ludzie niema już, nie religji, ale wiary, kiedy wychowanie rozluźniło w nim wszystkie więzy zachowawcze przyzwyczajając dziecko do bezlitosnej analizy, naród znajduje się w rozkładzie, spoistość jego polega bowiem jedynie na nieszlachetnych szwach materyalnego interesu, na formułach obrządku stworzonego przez dobrze zrozumiany egoizm. Wychowany w pojęciach chrześcijańskich, Birotteau brał Sprawiedliwość za to, czem powinnaby być w oczach ludzi, za wcielenie samego społeczeństwa, dostojny wyraz uchwalonego prawa, niezależny od formy pod jaką się objawia; im bardziej sędzia jest stary, złamany, siwy, tem uroczystszem jest jego dostojeństwo, które wymaga tak głębokiego znawstwa ludzi i rzeczy, które uświęca serce i hartuje je do strzeżenia żywotnych interesów. Rzadcy stają się owi ludzie, którzy nie mogą się oprzeć wzruszeniu, wstępując po schodach królewskiego trybunału, w starym Pałacu Sprawiedliwości w Paryżu; Cezar był jednym z tych ludzi. Niewiele osób zauważyło uroczyste dostojeństwo tych schodów, których samo położenie tak przyczynia się do potęgi wrażenia. Znajdują się nad perystylem zdobiącym dziedziniec pałacu: brama zaś jest w środku krużganku, który wiedzie z jednej strony do olbrzymiej sali des Pas Perdus, z drugiej do Sainte-Chapelle, dwóch budowli przy których snadno może się wydać małem wszystko co jest dokoła. Kościół św. Ludwika jest jedną z najbardziej imponujących budowli w Paryżu, dojście zaś do niego przez ten krużganek ma coś dziwnie posępnego i romantycznego. Wielka sala des Pas Perdus przedstawia, przeciwnie, perspektywę pełną światła, i trudno zapomnieć, że historja Francji wiąże się z tą salą. Schody te muszą mieć w swym wyglądzie coś szczególnie wspaniałego, skoro nie miażdżą ich te dwie wspaniałości. Może widok placu gdzie wykonywa się wyroki, oglądanego przez bogatą kratę, jest potężnym czynnikiem tego uczucia. Schody wychodzą na olbrzymią salę, przedsionek tej, w której trybunał pierwszej instancyi odbywa rozprawy. Osądźcie, jakie emocje musiał przejść bankrut, już dostatecznie wzruszony temi akcesoryami, idąc do sali sądowej w otoczeniu przyjaciół! Towarzyszyli mu Lebas, prezydent trybunału handlowego; Camusot, dawny komisarz sądowy Cezara, i Ragon, jego pryncypał; ksiądz Loraux, spowiednik. Zacny kapłan podniósł te przepychy ludzkie zapomocą refleksyi, która uczyniła je jeszcze bardziej imponującemi. Pillerault, ów życiowy filozof, wpadł na myśl, aby wzmóc odrazu radość siostrzeńca i uchronić go od niebezpieczeństwa nieprzewidzianych wydarzeń. W chwili gdy były kupiec kończył się ubierać, ujrzał przybywających swoich prawdziwych przyjaciół, którzy pragnęli go odprowadzić tryumfalnie przed kratki sądowe. Orszak ten napełnił zacnego człowieka zadowoleniem, rodząc w nim egzaltację potrzebną aby znieść imponujący wygląd trybunału. Birotteau znalazł i tam przyjaciół, zebranych w sali uroczystych audjencyj, gdzie zasiadało dwunastu rajców.
Po wywołaniu sprawy, obrońca Cezara przedstawił w kilku słowach żądanie. Na gest prezydenta, podniósł się generalny prokurator, wezwany do sformułowania wniosku. W imieniu trybunału, generalny prokurator, człowiek który przedstawia pomstę publiczną, zażądał sam, aby wrócono honor kupcowi, który go jeno zastawił; ceremonja jedyna w swoim rodzaju, skazany bowiem może być tylko ułaskawiony. Poczciwi ludzie mogą sobie wyobrazić wzruszenie Cezara, kiedy usłyszał pana de Granville, wygłaszającego takie, w skróceniu, przemówienie:
„Panowie, rzekł sławny dygnitarz sądowy, 16-go stycznia 1820, Cezar Birotteau został, wyrokiem trybunału handlowego Sekwany, ogłoszony jako będący w stanie upadłości. Powodem bankructwa nie była ani nierozwaga kupiecka, ani fałszywe spekulacye, ani inna przyczyna któraby mogła splamić jego honor. Czujemy potrzebę powiedzenia głośno: przyczyną nieszczęścia była jedna z klęsk, które, ku wielkiemu bólowi Sprawiedliwości i miasta Paryża, stają się coraz częstsze. Przypadło w udziale naszemu wiekowi, w którym długo jeszcze będzie fermentował zły zaczyn rewolucyjnych obyczajów i idej, patrzeć, jak notaryat Paryża oddala się od chlubnych tradycyj i, w ciągu kilku lat, daje obraz tylu bankructw, ile ich się zdarzyło ledwie przez dwa wieki za dawnej monarchii. Łaknienie łatwo nabytego złota dosięgło urzędników publicznych, owych opiekunów powszechnego mienia, owych uświęconych prawem pośredników“.
Następowała tyrada na ten temat, w której, posłuszny obowiązkom swej roli, hrabia de Granville znalazł sposobność do napaści na liberałów, bonapartystów i innych wrogów tronu. Wypadki dowiodły, iż urzędnik miał słuszność w swych obawach.
„Ucieczka rejenta paryskiego, który uniósł kapitały pana Birotteau, rozstrzygnęła o ruinie upadłego, ciągnął. Trybunał wydał w tej sprawie wyrok, dowodzący, do jakiego stopnia Roguin podszedł niegodnie zaufanie klientów. Doszło do konkordatu. Zauważymy tu, na chwałę upadłego, iż operacye odznaczały się czystością, jakiej nie spotyka się w żadnem z gorszących bankructw, które trapią codziennie handel paryski. Wierzyciele pana Birotteau znaleźli najdrobniejsze rzeczy jakie nieszczęśliwy posiadał. Znaleźli, panowie, jego ubrania, klejnoty, słowem sprzęty czysto osobiste, nietylko jego, ale jego żony, która zrzekła się wszystkich praw aby pomnożyć stan czynny. Pan Birotteau, w tej okoliczności, okazał się godnym poważania, które zyskało mu godności municypalne; był bowiem wówczas wice-merem drugiego okręgu, i otrzymał świeżo krzyż Legii honorowej, przyznany zarówno poświęceniu rojalisty, który walczył w dniach Vendémiaire na stopniach św. Rocha, zroszonych jego krwią, co urzędnikowi konsularnemu, szanowanemu dla swej wiedzy, kochanemu dla ducha pojednawczości, oraz skromnemu urzędnikowi municypalnemu, który odmówił zaszczytów merostwa, wskazując na swoje miejsce godniejszego, czcigodnego barona de la Billardière, jednego ze szlachetnych Wandejczyków, nauczywszy się go cenić w ciężkich dniach próby“.
— To zdanie piękniejsze jest od mego, rzekł Cezar do ucha wuja.
„Toteż, wierzyciele, otrzymując sześćdziesiąt od sta swoich wierzytelności, dzięki poświęceniu z jakiem ów lojalny kupiec, wraz z żoną i córką, oddał im wszystko co posiadał, dali wyraz uczuciom szacunku, w ugodzie jaka zapadła pomiędzy nimi a dłużnikiem, w której to ugodzie zrzekli się reszty wierzytelności. Świadectwa te zalecają się uwadze trybunału przez sposób w jaki są sformułowane”.
Tu, generalny prokurator odczytał treść konkordatu.
„W obliczu tego życzliwego usposobienia, panowie, niejeden kupiec czułby się oczyszczonym i pojawiłby się dumny na rynku. Daleki od tego, Birotteau, nie poddając się przygnębieniu, powziął, w sumieniu swojem, zamysł dosłużenia się chlubnego dnia jaki dziś wschodzi dla niego. Nic go nie zdołało zniechęcić. Skoro nasz ukochany monarcha dał rannemu z pod św. Rocha skromną posadę aby mu zapewnić chleb, upadły zachował płacę związaną z tem miejscem dla wierzycieli, nic nie biorąc na własne potrzeby, gdyż nie zbywało mu na serdecznem poparciu rodziny...“
Birotteau, płacząc, uścisnął rękę wuja.
„Żona i córka przelewały do wspólnego skarbca owoc swej pracy: i one przejęły się szlachetną myślą Cezara Birotteau. Obie zstąpiły z pozycji jaką zajmowały, aby podjąć ciężkie obowiązki. Te poświęcenia, panowie, należy nam uczcić głośno, to są najtrudniejsze ze wszystkich. Oto, jakie brzemię nałożył sobie Birotteau”.
Tu, jeneralny prokurator odczytał streszczenie bilansu, wymieniając sumy które pozostały jako dług i nazwiska wierzycieli.
„Każda z tych sum, łącznie z procentami, została spłacona, panowie, nie zapomocą prywatnych pokwitowań, które wymagają ścisłego dochodzenia, ale w drodze pokwitowań autentycznych, które nie mogą podejść dobrej wiary trybunału, ale które nie przeszkodziły urzędnikom spełnić swej powinności i przeprowadzić dochodzenia żądanego przez prawo. Oddacie panu Birotteau, nie honor, ale prawa, których się pozbawił, i spełnicie tem akt sprawiedliwości. Podobne zjawiska są tak rzadkie w tej sali rozpraw, iż nie możemy się wstrzymać od wyrażenia powodowi jak bardzo przyklaskujemy temu postępowaniu, które już Najdostojniejsze poparcie zaszczyciło swojem uznaniem”. Następnie, odczytał formalne wnioski w stylu urzędowym.
Trybunał odbył naradę nie opuszczając sali, poczem prezydent podniósł się, aby ogłosić wyrok. „Trybunał, rzekł kończąc, poleca mi wyrazić panu Birotteau zadowolenie, jakie mu sprawia sposobność wydania podobnego wyroku. Woźny wywoła następną sprawę”.
Birotteau, już przybrany w szatę godową w jaką go stroiły słowa dostojnika sądowego, był jak spiorunowany szczęściem, słysząc uroczysty wniosek, wygłoszony przez prezydenta pierwszego królewskiego trybunału Francyi, świadczący o drżeniu serca niewzruszonej Sprawiedliwości ludzkiej. Nie mógł opuścić miejsca u kratek, patrząc ogłupiałym wzrokiem na urzędników jako na aniołów, którzy otwarli mu bramy społeczeństwa; wuj wziął go za ramię i pociągnął do sali. Cezar, który nie usłuchał wprzód Ludwika XVIII, przypiął wówczas machinalnie wstążeczkę Legii. Natychmiast otoczyli go przyjaciele i zanieśli go w tryumfie do powozu.
— Gdzie mnie wieziecie, przyjaciele? rzekł do Józefa Lebas, Pilleraulta i Ragona.
— Do domu.
— Nie, jest trzecia godzina; chcę wstąpić na giełdę i korzystać z moich praw.
— Na giełdę, rzekł Pillerault do woźnicy, dając wymowny znak Józefowi Lebas, spostrzegł bowiem u zrehabilitowanego niepokojące objawy, lękał się aby nie oszalał.
Ex-olejkarz wszedł na giełdę, prowadzony pod rękę przez wuja i pana Lebas, dwóch szanownych kupców. Wieść o rehabilitacyi już się rozeszła. Pierwszą osobą, która ujrzała trzech kupców za którymi szedł stary Ragon, był du Tillet.
— Drogi szefie, rzekł, jestem uszczęśliwiony, widząc iż wydobyłeś się zupełnie z kłopotu. Może przyczyniłem się do szczęśliwego rozwiązania twoich utrapień, przez łatwość z jaką dałem się oskubać małemu Popinot. Odczuwam twoje szczęście, jakgdyby zdarzyło się mnie samemu.
— Nie możesz pan inaczej, rzekł Pillerault. To się panu nie zdarzy nigdy.
— Jak pan to rozumie? spytał du Tillet.
— Do kroćset! jaknajlepiej, rzekł Lebas, uśmiechając się z mściwej złośliwości Pilleraulta, który, mimo iż nie wiedząc nic, patrzał na tego człowieka jak na zbrodniarza.
Matifat poznał Cezara. Natychmiast, najszanowniejsi kupcy otoczyli ex-olejkarza, i urządzili mu domową owacyę; obsypano go najpochlebniejszemi komplementami, uściskami dłoni, które wzniecały wiele zazdrości, budziły nieco wyrzutów, na sto osób bowiem, które się tam przechadzały, więcej niż pięćdziesiąt przechodziło likwidacyę. Gigonnet i Gobseck, którzy rozmawiali w kącie, spoglądali na cnotliwego olejkarza tak jak fizycy musieli się przyglądać pierwszej drętwie elektrycznej, którą im przyniesiono. (Ryba ta, uzbrojona siłą butelki lejdejskiej, jest największą osobliwością królestwa zwierzęcego). Naoddychawszy się kadzidłem tryumfu, Cezar wsiadł do dorożki i puścił się do domu, gdzie miano podpisać kontrakt ślubny jego drogiej Cezaryny i oddanego Popinota. Od czasu do czasu, miał wybuchy nerwowego śmiechu, który uderzył trzech przyjaciół.
Wadą młodości jest to, że uważa cały świat za równie silny jak ona; wada, która wypływa zresztą z jej przymiotów; miast widzieć ludzi i rzeczy przez binokle, barwi wszystko blaskami swego płomienia i rzuca swój nadmiar życia nawet na starych ludzi. Jak Cezar i Konstancja, Popinot zachował w pamięci wspaniały obraz balu wydanego przez Cezara. Przez te trzy lata próby, Konstancja i Cezar, nieraz, nie mówiąc z sobą o tem, słyszeli orkiestrę Collineta, oglądali strojne zebranie, i smakowali owej okrutnie ukaranej radości, tak jak Adam i Ewa musieli niekiedy myśleć o owocu zakazanym, który dał życie i śmierć całej ich potomności, zdaje się bowiem, iż rozmnażanie się aniołów jest tajemnicą nieba. Ale Popinot mógł myśleć o tem święcie bez wyrzutów, z rozkoszą; Cezaryna, w całej swojej chwale, przyrzekła się jemu, biedakowi. Podczas tego wieczoru, zdobył pewność, że jest naprawdę kochany! Toteż, kiedy kupił dla Celestyna apartament odnowiony przez Grindota, stawiając warunek aby wszystko pozostało nietknięte; gdy święcie przechowywał najmniejsze rzeczy należące do Cezara i Konstamcji, marzył o tem, aby tam wydać bal w dzień swego ślubu. Przygotował tę uroczystość z umiłowaniem, naśladując pryncypała jedynie w potrzebnych wydatkach a nie w szaleństwach; szaleństwa były już zrobione. Toteż, obiad był od Cheveta, biesiadnicy mniejwięcej ci sami. Ksiądz Loraux zastępował kanclerza Legii, prezydent handlowego trybunału Lebas nie omieszkał się stawić. Popinot zaprosił pana Camusot, aby mu podziękować za względy jakie miał dla Cezara. Panowie de Vandenesse i de Fontaine przybyli w miejsce Roguina i jego żony. Cezaryna i Popinot rozesłali zaproszenia na bal z pewną oględnością. Oboje jednako obawiali się hałaśliwego wesela: uniknęli wrażeń, jakie odczuwają tkliwe i czyste serca, postanawiając wydać bal w dzień kontraktu. Konstancja odnalazła ową wiśniową suknię, w której, przez jeden dzień, zalśniła tak ulotnym blaskiem. Cezaryna cieszyła się zawczasu niespodzianką Popinota, skoro mu się zjawi w tej samej tualecie balowej, którą wspominał tak często. Tak więc, apartament miał ukazać oczom Cezara ów czarodziejski widok, którym się sycił tylko jeden wieczór. Ani Konstancja, ani Cezaryna, ani Anzelm nie widzieli niebezpieczeństwa dla Cezara w tej olbrzymiej niespodziance i czekali go o czwartej z radością, której objawy graniczyły z dzieciństwem.
Po niewymownych wzruszeniach jakie mu dał powrót na giełdę, ten bohater uczciwości handlowej miał doznać nowego wstrząśnienia. Skoro, wracając do dawnego domu, ujrzał, na schodach, które zachowały cały blask nowości, żonę w wiśniowej aksamitnej sukni, Cezarynę, hrabiego de Fontaine, wicehrabiego de Vandenesse, barona de La Billardière, znakomitego Vauquelina, oczy zaszły mu lekką mgłą; Pillerault, który prowadził go pod ramię, odczuł dreszcz.
— To nadto, rzekł filozof do rozkochanego Anzelma, nie zdoła znieść wszystkiego wina, które mu lejesz.
Radość była we wszystkich sercach tak żywa, że każdy przypisał wzruszenie Cezara i jego niepewny chód bardzo naturalnemu, ale często śmiertelnemu upojeniu. Skoro Cezar zrozumiał że jest u siebie, skoro ujrzał salon, gości w liczbie których znajdowały się kobiety ubrane jak na bal, naraz heroiczny finał wielkiej symfonii Beethovena buchnął w jego głowie i sercu. Ta idealna muzyka zalśniła się, zaiskrzyła wszystkiemi akordami, uderzyła we wszystkie trąby w oponach tego znużonego mózgu, dla którego miała się stać wielkim finałem.
Pod uciskiem tej wewnętrznej harmonii, Cezar ujął ramię żony i szepnął jej do ucha głosem zdławionym przez falę krwi: — Niedobrze mi!
Konstancja, przerażona, odprowadziła męża do gabinetu, dokąd zaszedł nie bez trudu, i rzucił się na fotel, mówiąc:
— Panie Haudry, księże Loraux!
Ksiądz Loraux przybył, a za nim goście i kobiety w balowych strojach; wszyscy zatrzymali się, tworząc zdumioną grupę. W obliczu tego błyszczącego grona, Cezar uścisnął rękę spowiednika i skłonił głowę na łonie klęczącej żony. Naczynie pękło już w piersiach, anewryzm dławił jego ostatni oddech.
— Oto śmierć sprawiedliwego, rzekł ksiądz Loraux poważnym głosem, ukazując Cezara niebiańskim gestem, jednym z tych jakie Rembrandt umiał odgadnąć w swoim obrazie przedstawiającym Chrystusa w chwili wskrzeszenia Łazarza.
Jezus nakazuje ziemi aby oddała swój łup, świątobliwy zaś kapłan wskazywał niebu męczennika kupieckiej uczciwości, idącego po palmę wiekuistą.

Paryż, listopad — grudzień 1837.

KONIEC




  1. Pisane w r. 1919.
  2. Znamiennem jest, iż jedno z pierwszych wielkich arcydzieł Balzaka, Ojciec Goriot, nosi następującą dedykacyę: Wielkiemu i znakomitemu Geoffroy Saint-Hilaire, jako świadectwo podziwu dla jego prac i geniuszu.
  3. Proboszcz z Tours.
  4. Córka Ewy.
  5. Turcaret, bohater głośnej komedji Lesage‘a pod tym tytułem.
  6. Córka Ewy etc.
  7. Gobseck, Blaski i nędze życia kurtyzany.
  8. Ojciec Goriot, Aferzysta, etc.
  9. Muza z zaścianka.
  10. Bank Nucingena.
  11. Data stracenia Ludwika XVI.
  12. Znakomity Gaudissart, Kuzyn Pons, etc.
  13. Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Bank Nucingena, etc.
  14. Ferragus.
  15. Gabinet starożytności, Blaski i nędze życia kurtyzany, etc.
  16. Kawalerskie gospodarstwo.
  17. Uczone białogłowy, Moliera.
  18. Kawalerskie gospodarstwo.
  19. Już wydając Córkę Ewy, miałem sposobność zaznaczyć, iż Balzac niezmiernie wytrwale przestrzega tego przekręcania pisowni, mającego oznaczać wymowę alzacką; dlatego uważałem za konieczne zachować tę gwarę, mimo że nie zbyt przyjemną dla czytelnika.
  20. Monsieur, tradycyjny tytuł brata królewskiego.
  21. Kuzynka Bietka.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.