Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau |
Wydawca | Biblioteka Boya |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna w Warszawie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W noce zimowe, na ulicy św. Honorjusza hałas ustaje tylko przez chwilę; ogrodnicy ciągnący do hal wznawiają ruch, jaki czyniły pojazdy wracające z teatrów lub balów. W tym właśnie momencie, który, w wielkiej symfonji paryskiego zgiełku, przypada około pierwszej zrana, żona pana Cezara Birotteau, właściciela perfumerji przy placu Vendôme, obudziła się nagle ze straszliwego snu. Perfumiarka ujrzała swego sobowtóra; ujrzała samą siebie w łachmanach, jak ujmuje suchą i pomarszczoną ręką klamkę własnego sklepu, gdzie znajdowała się równocześnie i na progu i na fotelu za ladą; prosiła sama siebie o jałmużnę, słyszała swój głos i u drzwi i od lady. Chciała szarpnąć męża, ręka jej napotkała zimne miejsce. Wówczas, strach jej wzmógł się tak, że nie mogła poruszyć zdrętwiałą szyją; gardło jakgdyby się skleiło, głos zamarł; siedziała tak, przyrośnięta do łóżka, z szerokiemi i martwemi oczyma, z włosami jeżącemi się boleśnie, z uszami pełnemi osobliwych dźwięków, z sercem ściśniętem ale bijącem, zlana potem i zlodowaciała, w alkowie której drzwi były otwarte na oścież.
Strach jest uczuciem nawpół chorobliwem, które ogarnia organizm ludzki tak gwałtownie, iż władze dochodzą nagle bądź do najwyższego stopnia swej potęgi, bądź do rozstroju. Długi czas fizjologja była zdumiona tym objawem, który obala jej systemy i mąci jej hipotezy, mimo że to jest poprostu uderzenie piorunu dokonane wewnątrz, ale, jak wszystkie przejawy elektryczne, dziwne i kapryśne w swych odmianach. Wytłómaczenie to stanie się czemś pospolitem w dniu, w którym uczeni uznają olbrzymią rolę, jaką odgrywa elektryczność w myśli ludzkiej.
Pani Birotteau doznała wówczas uczucia bólu poniekąd jasnowidzącego, jaki powodują te straszliwe wyładowania woli rozlanej lub skupionej zapomocą nieznanego mechanizmu. Toteż, przez pewien czas — bardzo krótki jeśli go oceniać miarą zegarka, ale niezmierzony wedle ilości jej szybkich wrażeń — biedna kobieta posiadała potworną moc wydzielania więcej myśli, budzenia w sobie więcej wspomnień, niż, w zwyczajnym stanie, byłaby ich poczęła przez cały dzień. Przejmującą historję tego monologu możnaby streścić w kilku słowach, niedorzecznych, kłócących się z sobą i pozbawionych sensu jak on sam.
— Niema żadnej przyczyny, któraby mogła go skłonić do opuszczenia łóżka! Zjadł tyle cielęciny na obiad, może mu niedobrze? Ale, gdyby był chory, obudziłby mnie. Od dziewiętnastu lat jak sypiamy razem w tem łóżku, w tym samym domu, nigdy nie zdarzyło się aby opuścił swoje miejsce bez oznajmienia mi o tem, niebożątko! A żeby miał nie wrócić na noc! chyba tylko wówczas gdy miał nocną wartę w Gwardji. Czy położył się wieczór ze mną? Ależ tak; mój Boże, jaka ja głupia!
Spojrzała na łóżko i ujrzała szlafmycę męża, która zachowała stożkowaty niemal kształt jego głowy.
— Chyba umarł! Czyżby się zabił? Dlaczego? ciągnęła. Od dwóch lat kiedy go zamianowali tym wice-merem, chodzi jak zwarjowany. Jemu dawać urzędy publiczne, czyż to nie jest śmiechu godne, słowo uczciwej kobiety! Interesy stoją dobrze, kupił mi szal. Może źle? Ech, wiedziałabym o tem. Alboż się wie, kiedy i co tam mężczyzna dusi w środku? a kobieta tak samo! Toć dziś jeszcze mieliśmy pięć tysięcy franków obrotu! Zresztą, wice-mer nie może się sam sprzątnąć ze świata, zbyt dobrze zna ustawy. Gdzież tedy jest?
Nie mogła ani obrócić szyi, ani wysunąć ręki, aby pociągnąć za dzwonek, który byłby wprawił w ruch kucharkę, trzech subjektów i chłopca z magazynu. Zdana na pastwę koszmaru, ciągnącego się dalej na jawie, zapomniała o córce śpiącej spokojnie w przyległym pokoju, od którego drzwi znajdowały się tuż koło stóp łóżka. Wreszcie krzyknęła: — Cezar! — i nie otrzymała żadnej odpowiedzi. Zdawało się jej, że krzyknęła głośno to imię a wymówiła je tylko w myśli.
— Czyżby miał kochankę? Za głupi jest, ciągnęła, a przy tem zanadto kocha mnie na to. Czyż nie powiedział pani Roguin, że nigdy mnie nie zdradził nawet myślą. Ten człowiek, to chodząca uczciwość. Jeśli kto wart jest iść do nieba, to chyba on! Z czego on może się spowiadać? ot, baje coś trzypotrzy. Jak na rojalistę (którym został sam nie wiedząc czemu, daję słowo), nie robi parady ze swojem nabożeństwem. Biedaczek, idzie o ósmej pocichutku na mszę, tak jakby szedł do takiego domu. Boi się Boga dla samego Boga, piekło go tam nie straszy. Jakimż cudem miałby mieć kochankę? trzyma się mojej spódnicy, że aż mnie to nudzi czasem. Kocha mnie bardziej niż własne oko w głowie, dałby je sobie wyłupić dla mnie. Przez dziewiętnaście lat, nie zdarzyło mu się głosu podnieść, mówiąc do mnie. Córka idzie dopiero na drugiem miejscu... Ależ Cezarynka śpi tu obok... (Cezarynko! Cezarynko! Cezarynko!) Nie miał nigdy jednej myśli, żeby mi jej nie powiedział. Kiedy zachodził pod Marynarza, miał rację, mówiąc, że go poznam dopiero w praktyce. I niema go!... to coś nadzwyczajnego.
Obróciła z wysiłkiem głowę i spojrzała przelotnie na pokój, pełen owych malowniczych efektów nocnych, które stanowią rozpacz słownika i dadzą się wyłącznie wyrazić pędzlem rodzajowych malarzy. Skąd wziąć słów, aby oddać straszliwe zygzaki padających cieni, fantastyczne rzuty firanek wzdętych wiatrem, grę mdłego światła lampki nocnej snującego się po fałdach czerwonego perkalu, kontur sukni zwisającej z krzesła, słowem wszystkie te dziwne zjawy, które przerażają wyobraźnię w chwili gdy zdolna jest jedynie odczuwać ból? Pani Birotteau miała wrażenie, że widzi silne światło w sąsiednim pokoju i zrazu przyszedł jej na myśl pożar; ale, kiedy spostrzegła czerwony fular, który jej się wydał kałużą rozlanej krwi, myśl jej pochłonęli wyłącznie złodzieje, zwłaszcza odkąd się jej zdało, iż w nieładzie mebli dostrzega śladów walki. Na wspomnienie sumy znajdującej się w kasie, strach zgasił zimną gorączkę koszmaru; rzuciła się przerażona, w koszuli, na środek pokoju, ratować męża, który w jej wyobraźni pasował się ze złodziejami.
— Cezar! Cezar! krzyknęła wreszcie głosem pełnym lęku.
Znalazła olejkarza na środku sąsiedniego pokoju, z łokciem w ręku i mierzącego powietrze, ale tak licho zawiniętego w zielony barchanowy szlafrok w czekoladowe groszki, iż nogi poczerwieniałe miał od zimna. Nie czuł tego, tak był zajęty. Kiedy Cezar obrócił się, aby spytać żony: — „Co takiego? czego chcesz, Kostusiu?“ mina jego, jak u ludzi pochłoniętych rachunkiem, była tak szalenie głupia, iż pani Birotteau zaczęła się śmiać.
— Mój Boże Cezarku, co z ciebie za figura! — rzekła. Czegóż zostawiasz mnie samą, nie uprzedziwszy mnie ani słowem? Mało nie umarłam ze strachu, nie wiedziałam co myśleć. Cóż ty tu robisz, rozpięty na cztery wiatry? Zakatarzysz się jak nieboskie stworzenie. Słyszysz, Birotteau?
— Tak duszko, już jestem, odparł olejkarz, wchodząc do pokoju.
— No chodźże się zagrzać, i powiedz mi co za giez cię ukąsił, odparła pani Birotteau, rozgarniając popiół na kominku i rozniecając coprędzej ogień. Skostniała jestem. Ależ byłam głupia, żeby się zrywać w koszuli! Doprawdy, myślałam, że cię mordują.
Kupiec postawił świecę na kominku, zawinął się w szlafrok i poszedł machinalnie poszukać dla żony flanelowej spódnicy.
— Masz, kiciu, odziej się, rzekł. Dwadzieścia dwa na ośmnaście, ciągnął swój monolog, możemy mieć wspaniały salon.
— Cezarku, dziecko, czyś ty ze szczętem oszalał? czy tobie się śni?
— Nie, żonusiu, ja obliczam.
— Na to aby robić głupstwa, mogłeś przynajmniej doczekać dnia, wykrzyknęła opasując spódnicę pod kaftanikiem i otwierając drzwi od pokoju gdzie sypiała córka.
— Cezarynka śpi, rzekła, nie usłyszy nas. Słuchajże, Cezar, mów, co tobie?
— Możemy wydać bal.
— Wydać bal! my? Słowo uczciwej kobiety, tobie się coś majaczy, kochanie.
— Nic mi się nie majaczy, kotusieczku. Słuchaj, powinno się zawsze czynić to, co należy do pozycji jaką człowiek zajmuje. Rząd postawił mnie na świeczniku, jestem człowiekiem rządu; mamy obowiązek śledzić jego ducha i wspierać jego intencje. Książę Richelieu dokonał dzieła oczyszczenia Francji z okupantów. Wedle pana de La Billardière, funkcjonarjusze którzy reprezentują miasto Paryż, powinni, każdy w sferze swoich wpływów, uczynić sobie obowiązek z tego, aby uczcić oswobodzenie terytorjum. Rozwińmy prawdziwy patryjotyzm, który przyprawi o rumieniec wstydu tak zwanych liberałów, tych przeklętych intrygantów, hę? Czy myślisz, że ja nie kocham kraju? Chcę pokazać liberałom, moim wrogom, że kochać króla, to znaczy kochać Francję.
— Sądzisz, że ty masz wrogów, mój poczciwy Birotteau?
— Tak jest, żono, mamy wrogów. Połowa naszych przyjaciół w dzielnicy, to wrogowie. Wszyscy mówią: Birotteau ma szczęście. Birotteau, to żadna głowa: mimo to, jest wice-merem, wszystko mu się udaje. Ładnie się oni załapią, poczekaj. Dowiedz się pierwsza, że jestem kawalerem Legji honorowej: król podpisał wczoraj dekret.
— Och, w takim razie, rzekła pani Birotteau wzruszona, w takim razie trzeba dać bal, kotuśku. Ale coś ty takiego zrobił, aby dostać krzyż?
— Kiedy wczoraj pan de La Billardière oznajmił mi tę nowinę, odparł Birotteau zakłopotany, i ja zapytałem sam siebie, jak ty, jakie są moje tytuły: ale, zastanowiwszy się, uznałem je w końcu, i pochwaliłem postąpienie rządu. Po pierwsze, jestem rojalistą, zraniono mnie pod kościołem św. Rocha w dniach Vendémiaire‘a: czyż to nic nie jest, ująć w owym czasie broń za dobrą sprawę? Następnie, zdaniem wielu kupców, wywiązałem się z moich funkcyj konsularnych ku ogólnemu zadowoleniu. Wreszcie, jestem wice-merem; otóż, król dal cztery krzyże Legji ciału municypalnemu miasta Paryża. Rozpatrzywszy się w osobach, które, pośród wice-merów, nadawały się do dekoracji, prefekt pomieścił mnie pierwszego na liście. Król musi mnie zresztą znać; dzięki staremu Ragon, dostarczam mu jedynego pudru jakiego używa; my jedni posiadamy przepis pudru nieboszczki królowej, biednej drogiej dostojnej ofiary! Mer poparł mnie nader energicznie. Cóż chcesz? Jeżeli król daje mi krzyż, o który nie prosiłem, zdaje mi się, że nie mogę go odrzucić bez nieprzyzwoitości. Czy chciałem być wice-merem? Toteż, żonusiu, skoro wszystko idzie nam jak po maśle, jak mówi wujaszek Pillerault kiedy jest w humorze, mam zamiar postawić dom na stopie zgodnej z naszym świetnym losem. Jeżeli mogę czemś być, niechże będę czem Bóg mi przeznaczy; podprefektem, jeśli taka jego wola. Moja żono, ty popełniasz wielki błąd, sądząc że obywatel spłacił dług krajowi, skoro sprzedawał przez dwadzieścia lat pachnidła tym którzy przychodzili je kupować. Jeżeli państwo żąda pomocy naszych inteligencyj, jesteśmy mu ją winni, tak jak winni mu jesteśmy podatek od nieruchomości, zarobkowy, et caetera. Czy masz ochotę zawsze tkwić za kantorem? Już, chwała Bogu, rezydujesz tam od dosyć dawna. Ten bal, to będzie nasze święto. Koniec z kramarstwem, rozumie się dla ciebie. Palę nasze godło KRÓLOWEJ RÓŻ, zamalowuję na szyldzie CEZAR BIROTTEAU, OLEJKARZ, DAWNIEJ RAGON, i umieszczam poprostu Perfumerja grubemi złotemi literami. Na półpiętrze biuro, kasa i ładny gabinet dla ciebie. Robię magazyn z tylnych ubikacyj, z obecnej jadalni i kuchni. Wynajmuję pierwsze piętro w sąsiednim domu, przebijam drzwi w murze. Przerabiam schody, aby można było przechodzić wprost z jednego domu do drugiego. Wówczas będziemy mieli wielki apartament, umeblowany caca! Tak, odnawiam twój pokój, wykrawam ci buduarek i daję ładny pokoik Cezarynie. Panna sklepowa którą przyjmiesz, pierwszy subjekt i twoja pokojowa (tak, mościa pani, będziesz miała pokojową!) mieszkają na drugiem piętrze. Na trzeciem, kuchnia, kucharka i chłopak do posług. Na czwartem, wielki magazyn butelek, kryształów i porcelany. Pracownia robotnic na strychu! Przechodnie nie będą już widzieli jak się przykleja etykietki, robi torebki, korkuje fiolki. To było dobre przy ulicy św. Dyonizego, ale przy ulicy św. Honorjusza, pfe! nie wypada. Nasz magazyn musi być strojny jak salon. Powiedz, czy my jesteśmy jedyni olejkarze, którzy weszli na drogę zaszczytów? Czyż niema fabrykantów octu, musztardy, którzy są majorami Gwardji Narodowej, bardzo dobrze widzianymi na Zamku? Naśladujmy ich, rozwińmy nasz handel, a jednocześnie windujmy się w wysokie sfery.
— Wiesz, Cezarze, co mi przychodzi na myśl, kiedy cię słucham? Robisz na mnie wrażenie człowieka, który na głowę upadł. Przypomnij sobie, com ci radziła, kiedy była mowa o tem, aby cię zrobić merem: twój spokój przedewszystkiem! „Jesteś stworzony, mówiłam, do godności publicznych, jak moje ramię na skrzydło u wiatraka. Wielkości będą twoją zgubą“. Nie posłuchałeś mnie, no i przyszła nasza zguba. Aby odgrywać rolę polityczną, trzeba pieniędzy: czy je mamy? Jakto! chcesz spalić swoje godło, które kosztowało sześćset franków, i wyrzec się Królowej Róż, twojej prawdziwej chluby? Zostawże innym te wszystkie ambicje. Kto kładzie rękę w ogień, ten się sparzy, czy nie? Polityka parzy dzisiaj. Mamy ładnych sto tysięcy franków, w gotowiźnie, ulokowanych poza naszym handlem, fabryką i towarami. Jeżeli chcesz pomnożyć majątek, rób jak w 1793; renta jest po siedemdziesiąt dwa, kup rentę. Będziesz miał dziesięć tysięcy franków rocznie, bez narażenia naszych interesów. Skorzystaj z tego obrotu aby wydać za mąż córkę, sprzedaj sklep i przenieśmy się w twoje strony na wieś. Jakże! toć przez piętnaście lat mówiłeś tylko o tem, aby kupić Winniki, mająteczek koło Chinon, gdzie jest woda, łąki, las, winnice, dwa folwarki, który przynosi tysiąc talarów i gdzie się nam obojgu tak podobało! Dziś jeszcze możemy go mieć za sześćdziesiąt tysięcy franków, i nagle panu zachciało się być figurą, być w rządzie! Przypomnij-że sobie czem jesteśmy: olejkarzami. Przed szesnastu laty, nim wynalazłeś Podwójny krem sułtanek i Wodę karminową, gdyby ci ktoś był powiedział: „Będziesz miał tyle, ile potrzeba aby kupić Winniki“, czy nie byłbyś się rozchorował z radości? I ot! możesz nabyć tę posiadłość, na którą miałeś taką ochotę że o niczem innem gadać z tobą nie było można, i teraz mówisz o wydawaniu na głupstwa pieniędzy któreśmy zarobili w pocie czoła. Mogę powiedzieć zarobili, bo sama siedziałam, lato czy zima, za tym kantorem, niby pies w swojej budzie. Czy nie lepiej jest mieć dwa pokoiki u córki, która będzie panią rejentową w Paryżu, i spędzać ośm miesięcy co roku w Chinon, niż tutaj zacząć wymieniać złotówki na grosze, a grosze na figę z makiem? Czekaj aż pójdą w górę papiery, dasz ośm tysięcy renty córce, zachowamy dwa dla siebie, to co uzyskamy ze sprzedaży sklepu pozwoli nam kupić Winniki. Tam, w twoich stronach, mój kotusiu, zabrawszy stąd nasze meble, które też są coś warte, będziemy żyli jak książęta, gdy tu trzeba mieć co najmniej miljon, ażeby coś znaczyć.
— Tum cię czekał, moja stara, rzekł Cezar Birotteau. Nie jestem jeszcze dość głupi (mimo że ty mnie uważasz za porządnie głupiego!) aby nie pomyśleć o wszystkiem. Posłuchaj uważnie. Aleksander Crottat jest wymarzonym zięciem dla nas i będzie miał kancelarję Roguina; ale czy myślisz, że zadowoli się stoma tysiącami posagu (przypuściwszy że oddalibyśmy całą gotowiznę, aby wyposażyć córkę, a co do mnie, jestem za tem. Wolałbym raczej obywać się suchym chlebem przez resztę życia, a widzieć ją szczęśliwą jak królowę, słowem żoną rejenta w Paryżu, jak powiadasz). Ale ba! sto tysięcy franków, lub nawet ośm tysięcy franków renty, to jest nic, gdy chodzi o kupienie kancelarji Roguina. Oleś, jak go nazywamy, uważa nas, jak wszyscy zresztą, za bogatszych o wiele niż jesteśmy w istocie. Jeżeli ojciec jego, kutwa czternastej próby, nie sprzeda jakiego folwarku za sto tysięcy, Oleś nie będzie rejentem: kancelarja Roguina warta jest czterykroć lub pięćkroć. Jeżeli Crottat nie da połowy gotówką, w jakiż sposób zdoła dobić targu? Cezarynka musi mieć dwieście tysięcy posagu, a co do nas, chcę abyśmy się wycofali z interesów jako szanowni obywatele Paryża z piętnastoma tysiącami renty. He? Jeżeli ci to wykażę jasno na dłoni, czy zamkniesz wtedy buzię?
— A, jeśli masz kopalnię złota...
— Tak jest, mam, moja kiciu. Tak, rzekł, ujmując żonę wpół i przyklepując ją lekko, przejęty radością, która ożywiła wszystkie jego rysy. Nie chciałem ci mówić o tej sprawie, nim będzie dojrzała; ale, na honor, jutro jej może dobiję. Ot, co: Roguin zaproponował mi interes tak pewny, że sam przystępuję do niego z Ragonem, z twoim wujem Pillerault, i z dwoma jeszcze ze swoich klientów. Kupimy koło św. Magdaleny grunty, które, wedle obliczeń Roguina, nabędziemy za czwartą część wartości do jakiej dojdą od dziś za trzy lata, pory, w której, po wygaśnięciu kontraktów, zaczniemy je eksploatować. Jest nas sześciu, wedle umówionych działów. Ja mam dostarczyć trzysta tysięcy franków, aby być w trzech ósmych. Jeżeli który z nas będzie potrzebował pieniędzy, Roguin znajdzie je na jego część, wchodząc na hipotekę. Aby mieć wszystko w garści i być pewnym swego, zażądałem abym był nominalnym właścicielem połowy, która będzie wspólną własnością Pilleraulta, starego Ragona i moją. Roguin będzie figurował pod nazwiskiem niejakiego Karola Claparon, mego współwłaściciela, który da, jak ja, kontr-rewers wspólnikom. Roguin rozpatrzy jakie kontrakty muszą być legalizowane, bo nie jest pewne czy będziemy mogli uniknąć zahipotekowania i przerzucić je na tych którym sprzedamy detalicznie, ale toby było za długo ci tłómaczyć. Spłaciwszy tereny, będziemy potrzebowali tylko założyć ręce, i za trzy lata będziemy mieli okrągły milionik. Cezaryna skończy dwadzieścia lat, interes tymczasem sprzedamy, i wówczas popłyniemy, za łaską bożą, skromnie ku zaszczytom.
— No dobrze? a skądże weźmiesz swoich trzysta tysięcy? rzekła pani Birotteau.
— Nie rozumiesz się nic na interesach, kotuśko najsłodsza. Oddam sto tysięcy franków które są u Roguina, pożyczę czterdzieści tysięcy na budowle i ogrody gdzie mieszczą się nasze fabryki; mamy dwadzieścia tysięcy w kasie; razem sto sześćdziesiąt. Pozostaje jeszcze sto czterdzieści tysięcy, na które podpiszę weksle na zlecenie pana Karola Claparon, bankiera; wypłaci za nie gotówkę z potrąceniem eskontu. I oto jest całe trzysta tysięcy franków; kiedy weksle będą płatne, pokryjemy je z zysków. Gdybyśmy się nie mogli wypłacić, Roguin dostarczy mi kapitałów po pięć od sta, zahipotekowanych na mojej części. Ale pożyczki będą niepotrzebne; odkryłem esencję na porost włosów: Komagen! Livingston dostarczył mi prasy hydraulicznej dla wytłaczania mojej esencji z orzechów, które, pod silnem ciśnieniem, wydzielają natychmiast wszystką oliwę! Za rok, wedle moich obliczeń, zarobię conajmniej sto tysięcy. Obmyślam afisz, który zacznie się od słów: Precz z peruką! efekt będzie bajeczny. Ty nie uważałaś, ile ja bezsennych nocy przemyślałem. Od trzech miesięcy, powodzenie Olejku Makassara nie daje mi spać. Zapędzę Makassara w kozi róg!
— Więc to są te piękne projekty, które wałkujesz w mózgownicy od dwóch miesięcy, nie chcąc mi pisnąć ani słowa! Widziałam się przed chwilą żebraczką u własnych drzwi, cóż za ostrzeżenie niebios! Za jakiś czas zostaną nam tylko oczy do płakania. Nigdy nie zrobisz tego, póki ja żyję, słyszysz mnie, Cezarze? Pod tem wszystkiem kryją się jakieś matactwa, których ty nie spostrzegasz, jesteś nadto rzetelny i uczciwy aby podejrzewać hultajstwa u innych. Czemu przychodzą częstować cię miljonami? Wypruwasz się z całej gotowizny, zadłużasz się ponad możność, a potem, jeśli twoja Esencja nie chwyci, jeśli ci nie znajdą pieniędzy, jeśli terenów nie da się spieniężyć, czem spłacisz weksle? może łupinami ze swoich orzechów? Aby się wywindować w górę, nie chcesz już figurować pod swojem nazwiskiem, chcesz zdjąć godło Królowej Róż, a za to będziesz smarował cudackie afisze i prospekty, będziesz obwieszał Cezara Birotteau na rogu każdej ulicy i na każdej desce rusztowania gdzie tylko budują!
— Oho! właśnieś nie trafiła. Będę miał filię pod nazwiskiem Popinota, gdzieś koło ulicy Lombardzkiej, gdzie osadzę mojego Anzelmka. Spłacę w ten sposób dług wdzięczności wobec starych Ragonów, podając rękę ich siostrzeńcowi, który będzie mógł zrobić majątek. Wiesz, te biedne Ragoniska wydają mi się od jakiegoś czasu w nieświetnych interesach.
— Słuchaj, ci ludzie chcą twoich pieniędzy.
— Ale co tobie się śni, moja kiciu? Czy wuj Pillerault, który nas kocha jak oczko w głowie i przychodzi tu na obiad co niedzielę? Czy poczciwy stary Ragon, nasz poprzednik, który ma za sobą czterdzieści lat uczciwości i z którym grywamy w bostona? Czyżby wreszcie Roguin, rejent paryski, człowiek pięćdziesięcioośmioletni, liczący dwadzieścia pięć lat notarjatu? Rejent paryski! W potrzebie moi wspólnicy dopomogliby mi! Gdzież więc ten spisek, moja kiciusiu złota? Słuchaj, muszę ci wypalić całą prawdę, daję słowo, leży mi to na sercu. — Byłaś zawsze podejrzliwa jak kotka! Skoro tylko mieliśmy dwa grosze w kasie sklepowej, zaraz myślałaś że klienci są złodzieje. — Trzeba klękać przed tobą i błagać cię, abyś się pozwoliła wzbogacić! Jak na panienkę urodzoną w Paryżu, nie masz za grosz ambicji! Gdyby nie twoje ustawiczne obawy, nie byłoby człowieka szczęśliwszego odemnie! — Gdybym cię był słuchał, nigdybym nie stworzył ani Kremu sułtanek, ani Wody karminowej. Sklep pozwolił nam żyć, ale te dwa odkrycia i nasze mydełka dały nam sto sześćdziesiąt tysięcy franków, które posiadamy na czysto, gotóweczką! Gdyby nie moja głowa — o, bo ja mam talent jako olejkarz — bylibyśmy kramarzami, zaharowywalibyśmy się aby związać koniec z końcem, nie byłbym jednym z wybitnych kupców którzy wybierają sędziego w trybunale handlowym, nie byłbym sędzią ani wice-merem. Czy wiesz, czem byłbym? sklepikarzem, jak stary Ragon, nie ubliżając jego honorowi. — Nasprzedawawszy się pachnideł przez czterdzieści lat, zbilibyśmy, jak on, trzy tysiące renty; przy obecnym zaś wzroście cen, zaledwie mielibyśmy, jak oni, z czego żyć. (Z każdym dniem bardziej troskam się o tych starych. Muszę w to wejrzeć, jutro dowiem się wszystkiego od Popinota!) Gdybym szedł za twoją radą — ty-bo zawsze się wszystkiego strachasz i myślisz że ci z ręki ucieknie! — nie miałbym kredytu, nie miałbym krzyża Legji honorowej i nie byłbym na drodze do zostania politycznym człowiekiem. Tak, możesz sobie kiwać głową; jeżeli nasz interes się uda, mogę zostać posłem miasta Paryża. Hehe! nie darmo mi Cezar na imię, wszystko mi się powodziło. To nie do pojęcia! poza domem każdy przyznaje mi zdolności; ale tutaj, jedyna osoba której tak chcę się przypodobać że siódme poty z siebie wypieram aby ją zrobić szczęśliwą, musi właśnie, ona jedna, uważać mnie za durnia!
Zdania te, mimo że przerywane wymownemi pauzami i wyrzucane jak kule — jak robi człowiek, który oskarża — wyrażały przywiązanie tak głębokie, tak trwałe, że pani Birotteau uczuła się rozczulona; ale, jak wszystkie kobiety, miłością, którą wyczuła, posłużyła się, aby przeciągnąć słuszność na swoją stronę.
— Więc dobrze, Cezarze, rzekła, jeżeli mnie kochasz, pozwólże mi być szczęśliwą na swój sposób. Ani ty ani ja nie otrzymaliśmy edukacji, nie umiemy mówić ani robić reweransów jak ludzie światowi, jakże chcesz aby nam było do twarzy w tych honorach? Ja tam byłabym najszczęśliwsza w Winnikach! Zawsze lubiłam zwierzęta i ptaszki, doskonale spędzę życie troszcząc się o kurczęta, bawiąc się w gospodynię. Sprzedajmy sklep, wydajmy Cezarynę i zostaw swoje fiufiu. Będziemy mieszkać przez zimę w Paryżu, u zięcia, będziemy szczęśliwi, żadna polityka ani handel nie będą mogły nic zmienić w naszem życiu. Czemu piąć się ponad drugich? Czy obecny majątek nam nie wystarcza? Kiedy będziesz milionerem, czy zjesz dwa obiady? czy potrzebujesz innej kobiety oprócz mnie? Przyjrzyj się wujowi Pillerault! zadowolił się roztropnie swojem skromnem mieniem i życie spływa mu na dobrych uczynkach. Czy on potrzebuje modnych mebli, co? Pewna jestem, że zamówiłeś umeblowanie: widziałam że tu zachodził Braschon, z pewnością nie poto aby kupować perfumy.
— Więc tak, moja lubciu, mebelki dla ciebie zamówione, roboty mają się zacząć jutro: poprowadzi je architekt, którego polecił mi pan de la Billardière.
— Boże, wykrzyknęła, miej litość nad nami!
— Doprawdy, kiciu, ty nie jesteś rozsądna. Czy, w trzydziestu siedmiu latach, taka ładna i świeża, masz zagrzebać się gdzieś pod Chinon? Ja, Bogu dzięki, mam dopiero trzydzieści dziewięć. Przypadek otwiera przede mną ładną drogę, korzystam z niej. Poczynając sobie roztropnie, mogę zająć poczesne miejsce w mieszczaństwie paryskiem, jak to bywało niegdyś: założyć dom Birotteau, jak są Kellerowie, Desmarets, Roguin, Cochin, Gilleaume, Lebas, Nucingen, Saillard, Popinot, Matifat, którzy liczą albo liczyli się za coś w swojej dzielnicy. Dajże pokój! gdyby ten interes nie był tak pewny jak złoto...
— Pewny!...
— Tak, pewny. Oto już od dwóch miesięcy go kalkuluję. Niby nic nie pokazując po sobie, informuję się u budowniczych, w agencjach, u architektów i przedsiębiorców. Pan Grindot, młody architekt, który ma przerabiać mieszkanie, jest w rozpaczy że nie ma pieniędzy aby przystąpić do naszej spekulacji.
— Węszy tam przyszłe budowy, namawia aby cię oskubać.
— Alboż można załapać ludzi takich jak Pillerault, jak Claparon i Roguin? Zysk jest tak pewny jak na Kremie sułtanek, pojmujesz?
— Ależ, mój drogi, nacóż Roguinowi spekulować, skoro ma kancelarję czystą i majątek w garści? Widzę go nieraz, jak idzie, bardziej zasumowany niż sam minister, z tem spojrzeniem z podełba którego nie lubię; ukrywa swoje troski. Od pięciu lat, nie podoba mi się jego facjata: trąci mi starym rozpustnikiem. Kto ci ręczy, że on nie drapnie, skoro będzie miał w ręku kapitały? Widywano takie rzeczy. Czy my go dobrze znamy? Darmo jest od piętnastu lat nibyto naszym przyjacielem, nie włożyłabym za niego ręki w ogień. Śmierdzi mu z nosa, żona z nim nie żyje, musi mieć kochanki, którym płaci i które go rujnują; nie widzę innej przyczyny jego smutku. Kiedy, ubierając się, patrzę przez żaluzje, widzę go jak idzie piechotą do siebie, rano, wracając skąd? — nikt tego nie wie. Robi na mnie wrażenie człowieka, który ma dwa domy; wydaje na swoją rękę, pani na swoją. Czy to jest życie rejenta? Jeżeli człowiek zarabia pięćdziesiąt tysięcy a wydaje sześćdziesiąt, w dwadzieścia lat ma płótno w kieszeni, goły jest jak turecki święty; ale że nawykł błyszczeć, obdziera bez litości przyjaciół; miłość bliźniego zaczyna się od siebie. Żyją blisko z tym nicponiem du Tillet, naszym dawnym subjektem: nic mi dobrego nie wróży ta zażyłość. Jeżeli nie poznał się na du Tillecie, jest bardzo ślepy; jeżeli go zna, pocóż go tak pieści? Powiesz mi, że żona jego romansuje z du Tilletem? wiesz, nie wiele rozumiem o człowieku, który nie ma honoru na punkcie żony. A obecni posiadacze terenów, to muszą być skończeni głupcy żeby dawać za sto su to co warte sto franków. Gdybyś spotkał dziecko, któreby nie wiedziało ile wart złoty ludwik, czybyś mu nie powiedział? Powiem ci, z przeproszeniem, twój interes robi na mnie wrażenie kradzieży.
— Mój Boże, jakie kobiety są czasem dziwne i jak wszystko bałamucą! Gdyby Roguin nie był w tej sprawie, powiedziałabyś mi: Ej, Cezarze, robisz interesy o których Roguin nic nie wie: nie puszczaj się na to. A teraz, kiedy on występuje jako rękojmia, powiadasz...
— Nie on, tylko jakiś Claparon.
— Ależ notarjusz nie może pod własnem imieniem figurować w transakcji.
— Czemuż tedy robi rzecz, której prawo zabrania? Cóż odpowiesz, ty, który ciągle gadasz o prawie?
— Pozwól mi mówić dalej. Roguin przystępuje do spółki, a ty mówisz, że interes nic nie wart? Czy to rozsądnie? Mówisz znowu: Robi rzecz przeciw prawu. Ależ on wystąpi jawnie, jeśli będzie trzeba. Powiadasz: Jest bogaty. Czyż nie możnaby powiedzieć tego samego o mnie? Czy Ragon i Pillerault dobrzeby się wybrali, gdyby mi zaczęli kłaść w uszy: „Pocóż wdajesz się w ten interes, kiedy wszystkiego masz po dziurki w nosie?“
— Kupiec a rejent to zupełnie co innego, rzekła pani Birotteau.
— Wreszcie, moje sumienie jest czyste, ciągnął dalej Cezar. Ludzie, którzy sprzedają, sprzedają z konieczności; nie okradamy ich, jak nie okrada się tego, od kogo kupuje się rentę po siedmdziesiąt pięć. Dziś kupujemy tereny po cenie dzisiejszej; za dwa lata, będzie inaczej, tak samo jak z rentą. Wiedz, Konstancjo-Barbaro-Józefino Pillerault, że nigdy nie przychwycisz Cezara Birotteau na uczynku, któryby był przeciw najsurowszej uczciwości, albo przeciw prawu, albo przeciw sumieniu, ani przeciw honorowi. Po ośmnastu latach pożycia podejrzewają człowieka we własnym domu o nieuczciwość!
— Cezarze, uspokójże się! Istotnie, dość długo żyję z tobą, aby znać do gruntu twoją duszę. Ostatecznie, jesteś panem. Tyś zrobił majątek, nieprawdaż? jest twój, możesz go wydać. Choćbyś nas doprowadził do ostatniej nędzy, nigdy ani ja ani córka nie uczynimy ci najlżejszego wyrzutu. Ale słuchaj: kiedy wynalazłeś swój Krem sułtanek i swoją Wodę, cóż ryzykowałeś? pięć czy sześć tysięcy franków. Dziś stawiasz na jedną kartę cały majątek, a nie sam siadasz do gry: masz wspólników, którzy mogą się okazać sprytniejsi od ciebie. Wydaj bal, odnów mieszkanie, wyrzuć dziesięć tysięcy, to niepotrzebne, ale to jeszcze nie ruina. Co do sprawy z terenami, sprzeciwiam się stanowczo. Jesteś olejkarzem, bądź olejkarzem a nie spekulantem. My, kobiety, mamy instynkt, który nas nie myli! Uprzedziłam cię, a teraz rób jak chcesz. Byłeś sędzią w trybunale handlowym, znasz prawa, pokierowałeś dobrze naszą łodzią, pójdę za tobą, Cezarze. Ale będę drżała, dopóki nasz majątek nie będzie pewnie ulokowany, a Cezarynka na swojem gospodarstwie. Dałby Bóg, aby mój sen nie był proroctwem!
Rezygnacja ta nie na rękę była Cezarowi; użył niewinnego podstępu, do jakiego uciekał się w podobnych okolicznościach.
— Słuchaj, Kostusiu, nie dałem jeszcze słowa, ale tak jakby.
— Och, Cezarze, w takim razie niema o czem mówić. Honor idzie przed majątkiem. No, połóż się, kotku, brakło drzewa. Zresztą, w łóżku jeszcze wygodniej będziemy mogli rozmawiać, jeżeli masz ochotę. Och, cóż za szkaradny sen! Mój Boże! Widzieć siebie samą! Ależ to straszne! obie z Cezarynką będziemy codzień odprawiały nowennę za powodzenie twoich terenów.
— Bezwątpienia, pomoc boża nie zawadzi w niczem, rzekł poważnie Birotteau. Ale essencja orzechowa też jest potęgą, moja żono! Dokonałem tego odkrycia jak niegdyś Podwójnego Kremu sułtanek, przypadkiem: pierwszy raz otwierając książkę, a tym razem patrząc na rycinę przedstawiającą Hero i Leandra. Wiesz, ta kobieta, która leje oliwę na głowę kochanka, jakie to śliczne? Najpewniejsze spekulacje to te, które opierają się na ludzkiej próżności, na miłości własnej, chęci błyszczenia. Te uczucia nie giną nigdy.
— Niestety! widzę to.
— W pewnym wieku, mężczyzna oddałby duszę za to aby mieć włosy, jeśli ich nie ma. Od pewnego czasu, balwierze mówią mi, że sprzedają nietylko Makassar, ale wszystko służące do farbowania włosów lub też uchodzące za środek na ich porost. Od czasu pokoju, mężczyźni upędzają się o wiele więcej za kobietami, a te szelmeczki nie lubią łysków, he he! kotusiu! Popyt na ten artykuł tłómaczy się sytuacją polityczną. Preparat, któryby utrzymywał włosy w dobrem zdrowiu, sprzedawałby się jak bułka za grosz, tembardziej że ta esencja będzie z pewnością aprobowana przez Akademię Nauk. Poczciwy pan Vauquelin poprze mnie może i tym razem. Jutro przedstawię mu moją myśl, ofiarowując rycinę, którą znalazłem w końcu w Niemczech, po dwóch latach poszukiwania. Zajmuje się właśnie analizą włosów, powiedział mi to Chiffreville, jego wspólnik w wyrobie produktów chemicznych. Jeśli odkrycie zgodzi się z jego badaniami, esencja moja obiegnie świat. Ta myśl, to fortuna, powtarzam ci. Mój Boże, spać mi to nie daje. Na szczęście, młody Popinot ma najładniejsze włosy pod słońcem. Znajdziemy pannę sklepową, która będzie miała włosy do ziemi i będzie mówiła, jeśli to możebne bez obrazy boskiej i bliźnich, że Esencja Komagen (bo to będzie stanowczo esencja) przyczyniła się do tego. Stare łyski rzucą się na Komagen jak szarańcza. Powiedz-no, kotusiu, a nasz bal? Nie jestem złośliwy, ale chciałbym spotkać tego hultaja du Tillet, który udaje Krezusa przy swoim mająteczku i stale unika mnie na giełdzie. Wie, że znam jeden jego figiel, doprawdy bardzo brzydki. Może byłem z nim za dobry. To śmieszne, moja kiciu, człowiek jest zawsze ukarany za swoje dobre uczynki; tu na ziemi, rozumie się! Postąpiłem z nim jak ojciec, ty nie wiesz nawet co ja dla niego zrobiłem.
— Dostaję gęsiej skórki, kiedy słyszę o tym człowieku. Gdybyś ty wiedział, co on chciał zrobić z ciebie, nie byłbyś zachował w sekrecie tych skradzionych trzech tysięcy franków, bo ja odgadłam dobrze jak rzecz się ułożyła. Gdybyś go był posłał do kryminału, kto wie, może oddałbyś przysługę niejednemu na świecie.
— Cóż on chciał zrobić ze mnie?
— Nie. Gdybyś miał dziś uszy do słuchania, dałabym ci dobrą radę, Birotteau; mianowicie abyś zostawił w spokoju du Tilleta.
— Czy nie wydałoby się ludziom dziwne, że pomijam dawnego subjekta, zaręczywszy zań pierwsze dwadzieścia tysięcy z któremi rozpoczął interes? Trzeba robić dobre dla dobrego. Zresztą, może du Tillet się poprawił.
— Trzeba będzie wszystko przewrócić do góry nogami.
— Co za do góry nogami? Ależ wszystko będzie w porządku jak w pudełeczku. Zapomniałaś tedy, co ci rzekłem o schodach i o lokalu w sąsiednim domu, o który porozumiałem się z parasolnikiem Cayron? Mamy iść jutro do pana Molineux, właściciela; ba, jutro mam spraw na głowie jak jaki minister...
— Zakotłowałeś mi głowę twemi projektami, rzekła Konstancja, pokiełbasiło mi się wszystko. Zresztą, ja już śpię.
— Dzień dobry, odparł mąż. Słuchaj-no, mówię ci dzień dobry, bo już jest rano, kiziuniu. Oho, śpi już, drogie dziecko. Nie bój się, będziesz milionerką, albo postradam imię Cezara.
W kilka chwil później, Konstancja i Cezar chrapali spokojnie.
Pospieszny rzut oka na dawniejsze życie tego małżeństwa, utwierdzi pojęcia, jakie musiała obudzić przyjacielska sprzeczka dwojga bohaterów tej sceny. Malując obyczaje drobnego kupiectwa, szkic ten wytłumaczy zresztą, przez jakie osobliwe przypadki Cezar Birotteau był wice-merem i olejkarzem, ex-oficerem Gwardji Narodowej i kawalerem Legji. Przenikając głębie jego charakteru i sprężyny jego wielkości, będzie można zrozumieć, w jaki sposób perypetje handlowe z którymi dają sobie radę tęgie głowy, stają się katastrofami bez ratunku dla ludzi miernych. Wydarzenia nie są nigdy absolutne, rezultaty ich zależą w zupełności od człowieka: nieszczęście jest tramboliną dla geniusza, poświęcaną sadzawką dla chrześcijanina, skarbem dla człowieka zręcznego, przepaścią dla słabych.
Wieśniak z okolic Chinon, imieniem Jakób Birotteau, zaślubił pokojówkę damy, u której obrabiał winnice; miał z niej trzech chłopców, przy trzecim żona umarła w połogu, mąż zaś poszedł niedługo po niej. Pani lubiła pokojówkę; kazała chować razem ze swemi synami najstarszego z chłopców, imieniem Franciszek i umieściła go w seminarjum[1]. Wyświęcony na księdza, Franciszek Birotteau ukrywał się w czasie rewolucji i prowadził tułacze życie księży niezaprzysiężonych, szczutych jak dzikie zwierzęta i conajmniej gilotynowanych. W chwili gdy zaczyna się ta historja, był on wikarym katedralnym w Tours i tylko raz opuścił to miasto aby odwiedzić brata Cezara. Ruch paryski tak oszołomił biednego księdza, że nie śmiał wyjść z pokoju: wszystko dziwiło go i przejmowało lękiem. Po tygodniu czmychnął do Tours, przyrzekając sobie nigdy nie wracać do stolicy.
Drugi syn winiarza, Jan Birotteau, wzięty do milicji, rychło zdobył stopień kapitana w pierwszych wojnach republiki. W bitwie pod Trebią, Macdonald zażądał ochotników dla wzięcia baterji. Kapitan Jan Birotteau wysunął się ze swą kompanją i zginął. Snadź los rodziny Birotteau żądał, aby członkowie jej, wszędzie gdziekolwiek się znajdą, byli ofiarami ludzi lub wypadków.
Ostatnie dziecko jest bohaterem tej sceny. Skoro, w czternastym roku, Cezar nauczył się czytać, pisać i rachować, opuścił strony rodzinne i, z jednym ludwikiem w kieszeni, przybył pieszo do Paryża, aby tam szukać fortuny. Dzięki poleceniu aptekarza w Tours, dostał się za chłopca składowego do państwa Ragon, olejkarzy. Cezar posiadał wówczas parę podkutych butów, niebieskie spodnie i pończochy, kamizelę w kwiaty, kaftan chłopski, trzy grube koszule z mocnego płótna i kij podróżny. Jeżeli włosy miał ucięte niby chłopiec z chóru, miał w zamian krzepkie bary Tureńczyka; jeżeli poddawał się czasem lenistwu tak zwyczajnemu w jego stronach, równoważyła je chęć zrobienia fortuny; jeśli zbywało mu dowcipu i wykształcenia, posiadał wrodzoną prawość i szlachetność. Odziedziczył je po matce, istocie, która, wedle miejscowej opinji, miała złote serce. Cezar otrzymał życie, sześć franków na miesiąc i legowisko na pryczy, na strychu obok kucharki; chłopcy sklepowi, którzy go nauczyli zawijać paczki i załatwiać posyłki, zamiatać magazyn i ulicę, drwili zeń wkładając go równocześnie do służby, zgodnie z obyczajem sklepowym, w którym żart jest głównym czynnikiem wychowawczym; oboje państwo Ragon traktowali go jak psa. Nikt nie zwracał uwagi na znużenie chłopca, mimo że wieczorem nogi jego, zbite od bruku, bolały go straszliwie, a ramion zupełnie nie czuł. To surowe zastosowanie każdy dla siebie, ewangelji wielkiego miasta, sprawiło, iż Cezarowi życie w Paryżu zdało się bardzo twarde. Wieczorami płakał myśląc o Turenii, gdzie wieśniak pracuje wedle ochoty, gdzie murarz kładzie jeden kamień na dwanaście zawodów, gdzie lenistwo roztropnie pomięszane jest z pracą; ale zasypiał nie mając czasu pomyśleć aby stąd uciec, miał bowiem posyłki od rana, spełniał zaś obowiązki z wiernością psa podwórzowego. Jeżeli przypadkiem skarżył się, pierwszy subjekt uśmiechał się jowialnie.
— Ha! mój chłopcze, nie stąpa się po różach w Królowej Róż; pieczone gołąbki nie wpadają same do gąbki; trzeba najpierw gonić za nimi, potem je schwytać, a w końcu trzeba mieć czem je przyprawić.
Kucharka, gruba Pikardka, zagarniała dla siebie najlepsze kąski, i odzywała się do Cezara jedynie poto aby się skarżyć na państwa Ragon, którzy nie dawali się okradać. Pod koniec pierwszego miesiąca, dziewczyna ta, zmuszona pilnować domu w niedzielę, wdała się w gawędkę z Cezarem. Umyta i ubrana odświętnie, Urszula wydała się czarująca biednemu chłopcu do posyłek, który, gdyby nie przypadek, byłby się rozbił na pierwszej rafie ukrytej na drodze jego życia. Jak wszystkie istoty bez oparcia, pokochał pierwszą kobietę która mu rzuciła życzliwe spojrzenie. Kucharka wzięła Cezara pod opiekę: wynikła z tego miłostka z której chłopcy sklepowi szydzili niemiłosiernie. W dwa lata później, kucharka porzuciła szczęśliwie Cezara dla młodego dezertera z jej stron ukrywającego się w Paryżu, dwudziestoletniego Pikardczyka, mającego parę morgów ziemi, który dał się Urszuli wystrychnąć na męża.
Przez te dwa lata, kucharka żywiła dobrze swojego Cezarka, wytłómaczyła mu wiele tajemnic życia paryskiego, pokazując mu to życie od dołu, i zaszczepiła w nim, przez zazdrość, głęboki wstręt do podejrzanych miejsc, których niebezpieczeństwa były jej, jak się zdaje, niezupełnie obce. W 1792, nogi Cezara przyzwyczaiły się do bruku, ramiona do skrzyń, a umysł do gorączkowego ruchu Paryża. Toteż, kiedy Urszula go opuściła, pocieszył się rychło, nie ziściła bowiem żadnego z jego cichych marzeń. Rozwiązła i oburkliwa, obleśna i zachłanna, samolubna i zaglądająca do kieliszka, raziła poczciwą naturę Cezara, nie otwierając mu w zamian ponętnych widnokręgów. Niekiedy biedny chłopiec z bólem patrzał na to, iż związany jest węzłami najsilniejszemi dla naiwnych serc z istotą z którą nie sympatyzował. W chwili gdy stał się panem swego serca, podrósł i doszedł szesnastu lat. Umysł jego, rozwinięty przez Urszulę i przez drwiny subjektów, pozwolił mu objąć handel spojrzeniem, w którem, pod powłoką naiwności, kryła się inteligencja; obserwował klijentów, prosił w wolnych chwilach o objaśnienia co do towarów, zachowując pilnie w pamięci ich odmiany i miejsce; z czasem zaczął znać artykuły, ceny i numery lepiej od nowoprzyjętych praktykantów; wówczas państwo Ragon przyzwyczaili się nim posługiwać.
W dniu, w którym straszliwy pobór roku II wyludnił sklep obywatela Ragon, Cezar Birotteau, posunięty do rangi drugiego subjekta, pobierał pięćdziesiąt franków na miesiąc i zasiadał z niewymowną rozkoszą u stołu Ragonów. Drugi subjekt Królowej Róż, już posiadający sześćset franków oszczędności, zajmował pokój, gdzie mógł przyzwoicie rozmieścić mozolnie zdobyte graciki. W dnie dekady, ubrany tak jak ówcześni młodzi ludzie, którym moda nakazywała przybierać wzięcie raczej gminne, łagodny ten i skromny kmiotek miał minę wcale niegorszą od nich, i w ten sposób przebył zapory, jakie w innych czasach niski stan byłby postawił między mieszczaństwem a nim. Z końcem tego roku, uczciwość jego zyskała mu miejsce przy kasie. Imponująca obywatelka Ragon miała staranie o bieliznę subjekta, i para pryncypałów coraz bardziej spoufaliła się z chłopcem.
W miesiącu Vendémiaire 1794, Cezar, który posiadał sto ludwików, zamienił je na sześć tysięcy franków w asygnatach, kupił rentę po trzydzieści franków, zapłacił ją w wilię dnia w którym ogłoszono na giełdzie skalę deprecjacji i schował do kuferka swój dokument z nieopisanem szczęściem. Odtąd śledził ruch papierów i spraw publicznych z tajemnym niepokojem, który kazał mu drżeć w czasie opowiadań o klęskach lub powodzeniach, jakiemi znaczył się ten okres naszych dziejów. Pan Ragon, ex-olejkarz J. K. M. Marji Antoniny, zwierzył się, w tych krytycznych chwilach, Cezarowi ze swego przywiązania do upadłych tyranów. Zwierzenie to było jedną z najważniejszych okoliczności życia Cezara. Te wieczorne rozmowy, po obliczeniu kasy i zamknięciu sklepu, w ciszy jaka zalegała ulice, sfanatyzowały Tureńczyka, który, stając się rojalistą, szedł za swemi wrodzonemi uczuciami. Opowiadanie o cnotach Ludwika XVI-go, wspominki w jakich para małżonków wysławiała przymioty królowej, rozpaliły wyobraźnię Cezara. Okropny los tych dwojga głów koronowanych, ściętych o kilka kroków od sklepu, poruszył jego tkliwe serce i obudził w nim nienawiść do rządu, w którym rozlanie niewinnej krwi nie liczy się za nic. Zmysł kupiecki Cezara spostrzegał śmierć handlu w burzach politycznych, zawsze wrogich interesom. Jako prawdziwy olejkarz, nienawidził zresztą rewolucji, która strzygła wszystkich jednostajnie à la Titus i usuwała puder. Rozumiejąc, iż jedynie spokój jaki przynosi absolutna władza może dać życie pieniądzowi, stał się namiętnym monarchistą. Kiedy pan Ragon poznał w nim tak gorliwego ucznia, mianował go pierwszym subjektem i wtajemniczył go w sekret Królowej Róż, której klijenci byli najczynniejszymi, najbardziej oddanymi emisarjuszami Burbonów i gdzie skupiały się tajemne konszachty. Porwany zapałem młodości, zelektryzowany stycznością z takimi ludźmi jak Georges, La Billardière, jak rodziny Montauran, du Guénic, Fontaine, Cezar rzucił się w sprzysiężenie, jakie zjednoczeni rojaliści i teroryści skierowali 13 vendémiaire przeciw dogasającemu Konwentowi.
Cezar miał zaszczyt walczyć przeciw Napoleonowi na stopniach św. Rocha, gdzie z samego początku odniósł ranę. Każdy zna wynik tego ruchu. Jeśli adjutant Barrasa wyszedł z dotychczasowego cienia, Birotteau ocalał dzięki temu iż pozostał w cieniu. Paru przyjaciół odniosło wojowniczego subjekta do Królowej Róż, gdzie przeleżał ukryty na strychu, opatrywany przez panią Ragon i szczęśliwie zapomniany. Był to jedyny błysk wojskowej odwagi Cezara Birotteau. Przez miesiąc, który trwała jego rekonwalescencja, zastanowił się gruntownie nad tem, iż szaleństwem jest łączyć politykę i perfumerję. Jeżeli został rojalistą, postanowił być jedynie i poprostu olejkarzem-rojalistą, nie narażając karku, i oddał się ciałem i duszą swemu zawodowi.
Po 18 brumaire, państwo Ragon, zwątpiwszy o sprawie prawowitego monarchy, postanowili rzucić sklep i żyć jako stateczni mieszczanie, nie mięszając się już do polityki. Dla tej tranzakcji, trzeba im było człowieka, któryby miał więcej uczciwości niż ambicji, więcej zdrowego rozumu niż talentów. Ragon zaproponował tedy kupno pierwszemu subjektowi. Birotteau, w dwudziestym roku życia posiadacz tysiąca franków renty w skarbie państwa, zawahał się. Ambicją jego było osiąść w okolicy Chinon z chwilą gdy uciuła sobie tysiąc pięćset franków renty, i gdy pierwszy konsul umocni dług publiczny umacniając się sam w Tuillerjach. Poco narażać uczciwą i skromną niezależność w ryzykach handlu? mówił sobie. Nigdy nie przypuszczał iż zdobędzie tak znaczny majątek, dzięki operacjom na które puszcza się człowiek jedynie za młodu. Marzeniem jego było pojąć w Turenji żonę posiadającą kapitalik mniej więcej równy jego zasobom, aby módz kupić Winniki, małą posiadłość której pożądał od dziesiątego roku życia, którą w marzeniach swoich uprawiał, powiększał, gdzie zdobyłby sobie tysiąc talarów renty i pędziłby szczęśliwie beztroskie życie. Miał odmówić, kiedy miłość zmieniła nagle jego postanowienie, mnożąc dziesięciokrotnie cyfrę jego ambicji.
Od zdrady Urszuli, Cezar żył cnotliwie, zarówno z obawy niebezpieczeństw jakiemi grozi w Paryżu miłość, jak wskutek swojej pracy. Kiedy namiętności są bez pokarmu, zmieniają się w potrzebę; małżeństwo staje się wówczas, dla ludzi średniej klasy, obsesją; ten bowiem tylko mają sposób zdobycia sobie i nabycia na własność kobiety. Cezar Birotteau był w tem położeniu. Wszystko opierało się o pierwszego subjekta w magazynie Królowej Róż; nie miał ani chwili czasu na przyjemności. W podobnem życiu, głos natury staje się tem natrętniejszy; toteż spotkanie ładnej dziewczyny, na którą młody człowiek prowadzący wesołe życie ledwie zwróciłby uwagę, musiało wywrzeć ogromne wrażenie na cnotliwym Cezarze. W piękny dzień czerwcowy, przechodząc przez most na wyspę św. Ludwika, ujrzał młodą dziewczynę stojącą przed sklepem. Konstancja Pillerault była pierwszą panną sklepową magazynu nowości pod godłem Marynarza, pierwszego z magazynów jakie później obsiadły Paryż z mniej albo więcej okazałemi godłami, flagami, z wystawą pełną szalów w kształt huśtawki, krawatów ułożonych niby zamki z kart i tysiąca innych pokus: ceny stałe, opaski, afisze, iluzje i efekty optyczne doprowadzone do tego stopnia doskonałości, że wystawy sklepowe stały się istnemi poematami. Niska cena wszystkich tych przedmiotów pod godłem „nowości“, jakie znajdowały się pod Marynarzem, zapewniły magazynowi niesłychany odbyt, w miejscu najmniej pomyślnem dla powodzenia i handlu. Ta panna sklepowa była wówczas głośna z piękności, jak później piękna bufetowa z kawiarni Tysiąca Kolumn i wiele innych biednych istot, które ściągnęły więcej młodych i starych nosów do szyb sklepów, kawiarń i magazynów, niż jest kamieni w bruku Paryża. Pierwszy subjekt Królowej Róż, trawiący życie pomiędzy kościołem św. Rocha a ulicą de la Sourdière, wyłącznie zajęty olejkarstwem, nie domyślał się istnienia Marynarza, jako iż działy drobnego handlu paryskiego mało wiedzą wzajem o sobie. Piękność Konstancji podziałała tak silnie na Cezara, iż wszedł jak oszalały do Marynarza aby zakupić sześć płóciennych koszul, które oglądał bardzo długo, każąc sobie rozwijać sterty płócien, niczem targująca się Angielka (shoping). Panna sklepowa raczyła się zająć Cezarem, spostrzegłszy, po pewnych objawach znanych wszystkich kobietom, że przychodzi o wiele więcej dla kupczyni niż dla towaru. Podyktował nazwisko i adres pięknej pannie, która, po zakupie, stała się bardzo obojętna na zachwyt klienta. Biedny subjekt niewiele musiał ponosić trudów aby zdobyć względy Urszuli, pozostał tedy niezaradny jak baranek; że zaś miłość ogłupiła go jeszcze bardziej, nie śmiał powiedzieć ani słowa, był zresztą zbyt olśniony, aby zauważyć obojętność, jaka zajęła miejsce uśmiechu sklepowej syreny.
Przez ośm dni, chodził co wieczora wystawać pod Marynarzem, żebrząc spojrzenia jak pies żebrze kości pod kuchnią, obojętny na szyderstwa na jakie sobie pozwalali subjekci i panny. Usuwał się z pokorą kupującym i przechodniom, śledzącym z zaciekawieniem przeobrażenia wystawy. W kilka dni później, wszedł na nowo do raju gdzie był jego anioł, nietyle aby kupić chustek, co aby wybąkać długo przygotowywane zdanie:
— Gdyby panienka potrzebowała perfumerji, obsłużyłbym ją z przyjemnością, rzekł, płacąc za towar.
Konstancja Pillerault otrzymywała codzień świetne propozycje, w których nie było nigdy mowy o małżeństwie; mimo że jej serce było równie czyste jak czoło białe, dopiero po sześciu miesiącach marszów i kontrmarszów w jakich Cezar dał wyraz swej niestrudzonej miłości, raczyła przyjąć starania biednego chłopca, nie deklarując się zresztą wyraźnie: ostrożność, mająca za źródło nieskończoną mnogość jej wielbicieli, winiarzy, korzenników i innych, którzy robili do niej słodkie oczy. Kochanek zdobył oparcie w opiekunie Konstancji, panu Klaudjuszu-Józefie Pillerault, kupcu żelaznym, którego odkrył w końcu dzięki talentom szpiegowskim cechującym prawdziwą miłość. Szczupłość miejsca każe nam pominąć milczeniem słodycze miłości paryskiej w jej niewinnej postaci, zamilczeć hojności rozkochanego subjekta, nowalje, obiadki w restauracji po których szło się do teatru, wycieczki dorożką na wieś w niedzielę. Nie będąc ładnym chłopcem, Cezar nie posiadał nic odpychającego. Życie paryskie i pobyt w ciemnym magazynie zgasiły z czasem żywość jego wieśniaczej cery. Obfite czarne włosy, kark normandzkiego konia, grube kości, wejrzenie proste i uczciwe, wszystko usposabiało raczej na jego korzyść. Wuj Pillerault, poczuwający się do obowiązku czuwania nad szczęściem bratanicy, zasięgnął informacyj i poparł intencje Tureńczyka. W 1800, w pięknym miesiącu maju, panna Pillerault zgodziła się zaślubić Cezara Birotteau, który zemdlał z radości, w chwili gdy, pod lipą w Sceaux, Konstancja-Barbara-Józefina przyjęła jego oświadczyny.
— Moja mała, rzekł wuj Pillerault, będziesz miała dobrego męża. Ma serce gorące i uczciwe: szczere to jak złoto, a niewinne jak dzieciątko Jezus; słowem, istna perła.
Konstancja wyrzekła się szczerze świetnych losów, o których, jak wszystkie panny sklepowe, marzyła czasami; chciała być uczciwą żoną, dobrą matką, pojmowała życie wedle religijnego programu klasy średniej. Ta rola była zresztą zgodniejsza z jej pojęciami, niż niebezpieczne próżności, które uwodzą w Paryżu tyle młodych wyobraźni. Z ciasną inteligencją, Konstancja przedstawiała typ mieszczki, której pracowitość nie obywa się bez odcienia zgryźliwości, która zaczyna od tego iż odmawia tego czego pragnie a gniewa się kiedy ją wziąć za słowo, której niespokojna skrzętność unosi się równocześnie nad kuchnią i nad kasą, nad najważniejszemi sprawami i nad drobnemi naprawkami bielizny, która kocha zrzędząc, ogarnia jedynie najprostsze pojęcia, drobną monetę myśli, rezonuje o wszystkiem, boi się wszystkiego, oblicza wszystko i wciąż myśli o przyszłości. Piękność jej, zimna ale szlachetna, sympatyczna fizjognomja, świeżość, nie pozwoliły Cezarowi myśleć o jej wadach, zrównoważonych zresztą ową drobiazgową uczciwością wrodzoną pewnym kobietom, zamiłowaniem porządku, fanatyzmem pracy i genjuszem sprzedaży. Konstancja miała wówczas ośmnaście lat; posiadała jedenaście tysięcy franków. Cezar, w którego miłość tchnęła niesłychaną ambicję, kupił Królowę Róż i przeniósł ją w pobliże placu Vendôme, do pięknego domu. Mając ledwie dwadzieścia jeden lat, ożeniony z ładną i ubóstwianą kobietą, posiadając na własność sklep którego cenę w trzech czwartych spłacił, musiał widzieć przyszłość w różowych barwach, zwłaszcza mierząc drogę jakiej dokonał od punktu z którego wyszedł. Roguin, rejent Ragonów, twórca kontraktu ślubnego, dał roztropne rady młodemu olejkarzowi, odradzając spłacenie sklepu posagiem.
— Zachowaj-że kapitał na jakie dobre przedsiębiorstwo, mój chłopcze.
Birotteau spojrzał na rejenta z podziwem, nawykł się go radzić i wszedł z nim w zażyłość. Miał on, jak Ragon i Pillerault, tak absolutną wiarę w Notarjat, że zawierzał się ze wszystkiem Roguinowi, nie pozwalając sobie ani na cień podejrzenia. Dzięki tej radzie, Cezar, zbrojny w jedenaście tysięcy franków Konstancji na rozpoczęcie interesów, nie byłby wówczas zamienił swojego salda z pierwszym Konsulem, mimo całej świetności jaką zdawało się błyszczeć saldo Napoleona. Zrazu, Birotteau miał tylko jedną służącą, zamieszkał z żoną w antresoli nad sklepem, w małej norce dość wdzięcznie ozdobionej przez tapicera, gdzie młode małżeństwo rozpoczęło wiekuisty miodowy miesiąc. Pani Cezarowa zajaśniała niby cud za kantorem. Słynna jej piękność miała ogromny wpływ na pokup; wśród elegantów Cesarstwa wciąż było mowa o pięknej pani Birotteau. Jeżeli pomawiano Cezara o rojalizm, świat oddawał sprawiedliwość jego uczciwości; jeżeli ten i ów z sąsiadów zazdrościł mu szczęścia, uznawano iż był go godny. Postrzał jaki otrzymał na stopniach św. Rocha dał mu reputację zucha otartego o politykę oraz odważnego człowieka, mimo iż nie posiadał ani cienia odwagi wojskowej, a żadnej politycznej myśli w mózgownicy. Na tych danych, poczciwcy z jego okręgu mianowali go kapitanem Gwardji Narodowej, ale nominację tę skasował Napoleon, który, wedle Cezara, zachował doń urazę za owo starcie z dni Vendémiaire. Cezar nabył wówczas tanim kosztem aureolę prześladowania, które zwróciło nań oczy opozycji i dało mu niejaką wagę.
Oto jaki był los tego małżeństwa, stale szczęśliwego w uczuciach, wstrząsanego jedynie wzruszeniami natury handlowej.
Przez pierwszy rok, Cezar Birotteau zapoznał żonę ze sprzedażą i z sekretami perfumerji, w którem-to rzemiośle okazała się nieocenioną; zdawała się wręcz stworzona i zrodzona poto aby ekspedjować rękawiczki klijentom. Z końcem tego roku, inwentarz przeraził ambitnego olejkarza; po potrąceniu wszystkich kosztów, ledwie w dwadzieścia lat miał widoki zdobyć skromny kapitał stu tysięcy franków, na jaki oszacował swoje szczęście. Postanowił wówczas dojść szybciej do fortuny; obok detalicznej sprzedaży zamierzył puścić się na fabrykację. Wbrew zdaniu żony, wynajął budynek i grunt, i kazał wymalować wielkiemi literami FABRYKA CEZARA BIROTTEAU. Odmówił Grasse‘owi robotnika, z którym zaczął, na wspólny rachunek, wyrób jakichś mydeł, esencyj i wody kolońskej. Spółka z tym robotnikiem trwała tylko pół roku i zakończyła się stratami, które pokrył sam. Nie zniechęcając się, Birotteau chciał uzyskać rezultat za każdą cenę, jedynie aby nie być połajanym przez żonę, której wyznał później, iż, w tym krytycznym czasie, w głowie gotowało mu się jak w garnku, i że, gdyby nie religja, byłby się rzucił do Sekwany. Zrozpaczony paroma bezowocnemi próbami, wałęsał się jednego dnia, wracając na obiad, po bulwarach, wałęsający się bowiem Paryżanin jest równie często człowiekiem w rozpaczy jak próżniakiem. Między paroma groszowemi książkami rozłożonemi w koszu, oczy jego uderzył ten tytuł zżółkły od kurzu: Abdeker, czyli Sztuka zachowania piękności. Wziął w rękę tę rzekomą księgę arabską, rodzaj powieści napisanej przez zeszłorocznego lekarza, i trafił na stronicę, gdzie była mowa o perfumach. Oparłszy się o drzewo aby przejrzeć książkę, przeczytał notę, w której autor tłómaczył przyrodę skóry i naskórka, i wykazywał, iż taka a taka maść lub mydło wywołuje często skutek przeciwny oczekiwaniu, jeżeli maść lub mydło ściąga skórę która wymaga zmiękczenia, lub miękczy skórę która wymaga środków tonicznych. Birotteau kupił tę książkę, w której ujrzał majątek. Mimo to, nie dość zaufany w swoim rozumie, udał się do sławnego chemika Vauquelin, i, z całą naiwnością, poprosił go o sposoby sporządzenia podwójnego kosmetyku, któryby działał stosownie do rozmaitych właściwości naskórka u ludzi. Prawdziwi uczeni, ci ludzie tak naprawdę wielcy, w tem znaczeniu że nigdy nie zyskują za życia sławy jaka powinna opłacać ich olbrzymią pracę, są prawie zawsze uczynni i uśmiechają się do ubogich duchem. Vauquelin wspomógł tedy olejkarza, pozwolił mu mienić się wynalazcą maści na białość rąk, której mu dał przepis. Birotteau nazwał ten kosmetyk Podwójnym Kremem Sułtanek. Aby dopełnić dzieła, przepis maści na ręce zastosował do wody na cerę, którą nazwał Wodą Karminową. Oparł swój przemysł na systemie z pod Marynarza, rozwinął, pierwszy pośród olejkarzy, ów zbytek afiszów, anonsów i reklamy, który świat nazywa, może niesprawiedliwie, szarlatanerją.
ORAZ WODA KARMINOWA
CEZARA BIROTTEAU,
cudowne odkrycie
„Oddawna już obie płcie w Europie wyczekiwały z upragnieniem kremu na ręce oraz wody na twarz, któreby dawały, w sferze gotowalni, wyniki świetniejsze niż Woda Kolońska. Poświęciwszy wiele dni i nocy na studjowanie tkanki dermalnej i epidermalnej u obu płci, które, tak jedna jak druga, słusznie przywiązują największą wagę do miękkości, gibkości, połysku, aksamitu skóry, pan Birotteau, olejkarz zaszczytnie znany w stolicy i zagranicą, odkrył Krem i Wodę, ze słusznością, od chwili ich pojawienia, nazwane cudownemi przez elegantów i elegantki Paryża. W istocie, ten Krem i ta Woda posiadają zdumiewającą własność działania na skórę, nie wywołując przedwczesnych zmarszczek, nieuchronnego następstwa kosmetyków używanych niebacznie aż do dziś dnia, a puszczanych w obieg przez nieuctwo i chęć zysku. Odkrycie to opiera się na rozróżnieniu temperamentów, które się dzielą na dwie wielkie klasy, wskazane kolorem Kremu i Wody, różowym dla dermy i epidermy osób przyrody limfatycznej, białym zaś dla osób cieszących się temperamentem sangwinicznym.
„Krem ten nazwany jest Kremem Sułtanek, ponieważ odkrycia tego dokonał już niegdyś dla seraju pewien lekarz arabski. Aprobował go Instytut na wniosek naszego znakomitego chemika Vauquelina, zarówno jak Wodę, wytworzoną na zasadach które podyktowały stworzenie Kremu.
„Ten szacowny Krem, który zaleca się najrozkoszniejszą wonią, gubi zastarzałe piegi, bieli najbardziej oporne naskórki i usuwa pocenie rąk, na które skarżą się tak słusznie zarówno kobiety jak mężczyźni.
„Woda Karminowa uprząta te lekkie pryszczyki, które, w pewnych epokach, występują znienacka u kobiet w najniepożądańszej chwili; odświeża i ożywia cerę, rozszerzając lub zwężając pory wedle wymagań temperamentu; jest już tak znana jako cenna ochrona przed zniewagami czasu, iż wiele dam nazywa ją, przez wdzięczność, PRZYJACIÓŁKĄ PIĘKNOŚCI.
„Woda Kolońska, jestto poprostu obojętne pachnidło bez specyficznego działania, gdy Podwójny Krem Sułtanek i Woda Karminowa są to dwie kompozycje o specyficznej energji, o sile motorycznej działającej bez niebezpieczeństwa na właściwości wewnętrzne i wspomagające takowe; woń ich, essencjonalnie balsamiczna i krzepiąca, oddziaływa cudownie ożywczo na serce i mózgowie, dodaje uroku myślom i pobudza je. Środki te są równie zdumiewające skutecznością jak prostotą: słowem, stanowią jeden powab więcej dla kobiet, a środek podboju dla mężczyzn.
„Codzienny użytek wody karminowej uśmierza pieczenie skóry podrażnionej goleniem: chroni również wargi od pękania i utrzymuje ich czerwoność; usuwa, w naturalny sposób, przy dłuższem użyciu piegi i wraca jędrność tkankom. Skutki te zwiastują zawsze u człowieka doskonałą równowagę humorów; toteż środki te pomagają osobom podległym migrenie uwolnić się od tej strasznej choroby. Wreszcie, Woda Karminowa, której panie mogą używać do wszystkich zabiegów tualetowych, chroni od schorzeń skórnych, nie tamując transpiracji tkanek, i udzielając im zarazem trwale aksamitnego połysku.
„Zwracać się należy franco do p. CEZARA BIROTTEAU, następcy Ragona, dawnego olejkarza królowej Marji Antoniny, pod godłem Królowej Róż, ul. św. Honorjusza, Paryż, koło placu Vendôme.
„Cena słoika z kremem trzy franki, cena flaszki sześć franków.
Powodzenie było, bez świadomości Cezara, dziełem Konstancji, która poradziła mu wysłać Wodę Karminową i Krem Sułtanek do wszystkich perfumeryj we Francji i zagranicą, ofiarowując rabat trzydzieści od sta, jeśli zechcą brać te dwa artykuły większemi partjami. Krem i woda warte były, w rzeczywistości, więcej niż analogiczne kosmetyki i pociągały nieświadomych przez rzekome rozróżnienie między „temperamentami“; pięciuset olejkarzy we Francji, znęconych grubym zarobkiem, kupowało corocznie u Cezara po więcej niż trzysta partyj kremu i wody, co dawało zysk skromny w stosunku do artykułu, ale znaczny przez ilość. Cezar mógł wówczas zakupić szopy i tereny w dzielnicy Temple, zbudował tam obszerną fabrykę i ozdobił wspaniale magazyn Królowej Róż; życie jego domowe zaznało drobnych słodyczy dostatku, a żona przestała tak drżeć o przyszłość.
W 1810 r., pani Cezarowa, przewidując zwyżkę czynszów, skłoniła męża, aby wynajął większą część domu w którym zajmowali sklep i antresolę i aby się przeniósł na pierwsze piętro. Szczęśliwa okoliczność skłoniła Konstancję do zamknięcia oczu na rozrzutność z jaką Birotteau przyozdobił jej apartamencik. Olejkarza wybrano właśnie sędzią w trybunale handlowym. Uczciwość jego, znana skrupulatność i poważanie jakiem się cieszył zjednały mu tę godność; odtąd znalazł się w rzędzie wybitnych kupców paryskich. Aby rozszerzyć swoje wiadomości, Cezar wstawał o piątej rano, czytał podręczniki prawa i książki traktujące o sporach handlowych. Jego poczucie sprawiedliwości, rzetelność, dobra wola w rozstrzyganiu zawikłań przedkładanych do wyroków konsularnych, uczyniły go jednym z najbardziej poważanych sędziów. Braki Cezara również przyczyniły się do jego reputacji. Czując własną niższość, Cezar poddawał się chętnie sądowi kolegów, którym pochlebiało to iż słuchał ich tak pilnie; jedni zabiegali się o milczącą aprobatę człowieka, któremu oględność w wyrażaniu zdania zjednała opinię głębokości; inni, zachwyceni jego skromnością i ustępliwością, wychwalali go szeroko. Podsądni sławili jego przychylność, jego zmysł pojednawczy; często brano go na rozjemcę w sporach, w których zdrowy rozsądek Cezara podsuwał mu wyroki godne Salomona. Przez czas który trwały jego funkcje, zdołał sobie wytworzyć język naszpikowany komunałami, usiany aksjomatami i kalkulacjami wyrażonemi w okrągłych zdaniach, które, wygłaszane w sposób skromny, brzmiały w uszach ludzi powierzchownych jak wymowa. Dzięki temu wszystkiemu, Cezar pozyskał sobie względy ludzi z natury rzeczy miernych, wiekuiście skazanych na pracę, na przyziemne horyzonty. Cezar tracił tyle czasu w trybunale, iż żona zmusiła go aby się uchylił na przyszłość od tego kosztownego zaszczytu.
Około 1813 r., dzięki niezmąconej jedności tej pary, po szeregu lat pospolitej wędrówki po drodze życia, zaczął się dla małżeństwa okres pomyślności, której, na pozór, nic już nie miało przerwać. Oboje państwo Ragon ich poprzednicy, wuj Pillerault, rejent Roguin, Matifatowie (zamożni drogiści, dostawcy Królowej Róż), Józef Lebas, sukiennik, jeden ze świeczników ulicy St. Denis, sędzia Popinot brat pani Ragon, Chiffreville (dom Protez & Chiffreville), X. Loraux, spowiednik i przewodnik duchowy nabożnych dusz tej koterji, i kilka innych jeszcze osób, oto było koło ich przyjaciół. Mimo przekonań rojalistycznych Cezara, opinja publiczna była za nim; uchodził za bardzo bogatego, mimo iż, poza swoim handlem, posiadał dopiero sto tysięcy. Jego akuratność w interesach, ścisłość, przyzwyczajenie aby nic nie być dłużnym, aby nigdy nie wypuszczać obligu ze swoim podpisem, przyjmować natomiast pewne walory od ludzi którym mógł wygodzić, jego uczynność, jednały mu ogromne wzięcie. Zarobił zresztą w istocie sporo pieniędzy; ale budowle i fabryki pochłonęły dużo. Przytem dom kosztował go około dwudziestu tysięcy rocznie. Wychowanie Cezarynki, jedynej córki którą on i Konstancja jednako ubóstwiali, pociągnęło wydatki. Ani mąż ani żona nie liczyli się z pieniędzmi, kiedy chodziło o zrobienie przyjemności córce, z którą nie chcieli się rozłączyć. Wyobraźcie sobie radość biednego wieśniaka na dorobku, kiedy słyszał swoją uroczą Cezarynę ćwiczącą na fortepianie sonatę Steibelta lub śpiewającą romancę; kiedy widział jak poprawnie pisze po francusku, kiedy ją podziwiał czytającą Racine‘ów ojca i syna, tłumaczącą mu ich piękności, rysującą pejzażyk lub malującą akwarelę! Cóż za szczęście dla niego odżyć w tym kwiecie tak pięknym, tak czystym, który nie opuścił jeszcze macierzystej łodygi; w tym aniele, którego rodzące się powaby, którego młodociany rozwój śledził tak namiętnie; jedynej córce, niezdolnej gardzić ojcem lub szydzić z jego braku wykształcenia, tak bardzo była naprawdę dobrze wychowana! Przybywając do Paryża, Cezar umiał pisać, czytać i rachować, ale wykształcenie jego utknęło na tem; pracowite życie nie pozwoliło mu nabywać myśli i wiadomości poza swoim przemysłem. Stykając się ustawicznie z ludźmi którym nauka, literatura, były obojętne i których wykształcenie obejmowało jedynie specjalności, nie mając czasu poświęcić się wyższym studjom, olejkarz stał się człowiekiem praktycznym. Przyswoił sobie, z konieczności, mowę, przesądy, sądy mieszczucha paryskiego, który podziwia Moliera, Woltera i Russa na słowo, kupuje ich dzieła nie czytając ich; który utrzymuje, że powinno się mówić dzień powszechny zamiast powszedni. Potier, Talma i panna Mars mają po dziesięć miljonów majątku i nie żyją tak jak inni ludzie; słynny tragik jada surowe mięso, panna Mars daje od czasu do czasu przyrządzać w potrawce perły, aby naśladować słynną aktorkę egipską. Cesarz ma w kamizelkach skórzane kieszenie aby móc zażywać tabakę garściami, wsiada na konia w galopie ze schodów oranżerji w Wersalu. Pisarze i artyści kończą w szpitalu wskutek swoich szaleństw; są zresztą wszystko ateusze, niech Bóg broni przyjmować ich u siebie! Józef Lebas przytaczał ze zgrozą historję małżeństwa swojej szwagierki Augustyny z malarzem Sommervieux. Astronomowie żyją pająkami. Te punkty świetlne ich wiadomości z języka francuskiego, ze sztuki dramatycznej, polityki, literatury, wiedzy, tłómaczą horyzont tych mieszczańskich inteligencyj. Poeta, który przechodzi ulicą Lombardzką, może, uderzony pewnymi zapachami, marzyć o Azji, o bajaderach Wschodu. Olśniony blaskiem koszenili, przypomina sobie poematy bramańskie, religje i ich kapłanów. Patrząc na surową kość słoniową, wsiada na grzbiet słoni w klatce z muślinu i tonie w rozkoszach miłości jak król Lahory. Ale mały kupczyk nie wie skąd przychodzą i gdzie rosną wszystkie produkty którymi operuje. Birotteau, olejkarz, nie znał ani jednej litery z nauk przyrodniczych lub chemji. Patrząc na Vauquelina jako na genjusza, uważał go za wyjątek; był on człowiekiem tego samego kroju co ów ex-korzennik, który w ten sposób streszczał dyskusję o sposobie sprowadzania herbaty: Herbata może przychodzić tylko w dwojaki sposób, przez karawanę albo przez Hawr, powiadał z miną myśliciela. Woda różana, rzekomo z Konstantynopola, wyrabia się, jak woda Kolońska, w Paryżu. Te nazwy miejsc, to blagi wymyślone na to aby przypodobać się Francuzom, którzy nie mogą znieść rzeczy ze swego kraju. Kupiec francuski powinien zachwalać swój wynalazek jako angielski, tak jak w Anglji drogista wywodzi swój z Francji. Mimo to, Cezar nie robił nigdy wrażenia dudka ani głuptasa; uczciwość, dobroć rzucały na wszystkie jego postępki odblask, który je czynił godnymi szacunku, ładny uczynek bowiem pozwala przełknąć wszystkie możebne ignorancje. Stałe powodzenie dało mu pewność siebie. W Paryżu, pewność siebie przyjmowana jest za siłę której jest oznaką. Wyrobiwszy sobie sąd o Cezarze przez pierwsze trzy lata, żona przechodziła ustawiczne obawy. Napozór, w tym związku ona reprezentowała roztropność i przezorność, wątpienie, opozycję, obawę, gdy Cezar przedstawiał śmiałość, ambicję, czyn, niesłychane ślepe szczęście. Mimo tych pozorów, kupiec był strachajłą, gdy żona jego miała w istocie dzielność i wytrwałość. W ten sposób, człowiek małoduszny, mierny, bez wykształcenia, bez idei, bez wiadomości, bez charakteru, któremu nie powinno było się powieść w miejscu najbardziej ślizgiem na świecie, doszedł, przez swój statek, przez poczucie sprawiedliwości, przez dobroć naprawdę chrześcijańską, przez miłość jedynej kobiety jaką posiadał, do tego, iż uchodził za człowieka wybitnego, dzielnego i rzutkiego. Publiczność widziała jedynie wyniki. Poza wujem Pillerault i sędzią Popinot, osoby żyjące z nim bliżej, widując Cezara tylko powierzchownie, nie mogły go przejrzeć. Zresztą, inni mężczyźni z jego kółka mówili te same głupstwa, powtarzali te same komunały, a uważali się wszyscy za wybitnych w swoim zawodzie. Kobiety walczyły na obiady i tualety, a każda poczuwała się do obowiązku aby rzucić wzgardliwe słówko na temat męża. Jedna pani Birotteau miała ten zdrowy rozum, aby publicznie traktować męża z szacunkiem; widziała w nim człowieka, który, mimo sekretnej nieudolności, zdobył dla rodziny majątek, i którego dobre imię dzieliła. Zapytywała jedynie niekiedy sama siebie, czem jest ten świat, jeżeli wszyscy ludzie rzekomo wybitni podobni są do jej męża. To postępowanie niemało przyczyniało się do utrzymania respektu jakim otaczano Cezara, w kraju w którym kobiety dosyć skłonne są lekceważyć mężów i utyskiwać na nich publicznie.
Pierwsze dni roku 1814, tak fatalne dla Cesarstwa, zaznaczyły się u państwa Birotteau dwoma wypadkami, błahemi w każdem innem małżeństwie, ale zdolnemi wstrząsnąć dusze proste jak Cezara i jego żony, które, obracając oczy w przeszłość, widziały w niej jedynie słodkie wzruszenia. Przyjęli, jako pierwszego subjekta, młodego człowieka lat dwudziestu dwu, imieniem Ferdynand du Tillet[2]. Chłopiec ten, który opuścił pewien zakład olejkarski gdzie odmówiono mu procentu od zysków i który uchodził za genjusza, krzątał się mocno aby się dostać do Królowej Róż, której osoby i obyczaje były mu dobrze znane. Birotteau przyjął go i dał mu tysiąc franków rocznie, z zamiarem uczynienia zeń swego następcy. Ferdynand miał tak wielki wpływ ma losy tej rodziny, iż koniecznem jest rzec o nim kilka słów. Przedewszystkiem, nazywał się poprostu Ferdynand, bez nazwiska. Bezimienność ta okazała się ogromną korzyścią, w chwili gdy Napoleon zaczął przyciskać rodziny aby w nich znaleźć żołnierzy. Urodził się jednakże gdzieś, naskutek jakiegoś okrutnego i zmysłowego kaprysu. Oto niewiele szczegółów jego stanu cywilnego. W 1793, biedna dziewczyna z Tillet, wioski w pobliżu Andyles, urodziła dziecko w nocy, w ogrodzie proboszcza w Tillet, i poszła się utopić zapukawszy w okiennicę. Dobry ksiądz przygarnął dziecko, dał mu imię świętego z kalendarza na ten dzień, wykarmił je i wychował jak swoje. Proboszcz umarł w 1804, nie zostawiwszy majątku, któryby mógł nastarczyć zaczętemu wychowaniu. Ferdynand, rzucony w Paryż, prowadził tam życie awanturnicze, którego przypadki mogły go zaprowadzić na szafot lub przywieść do fortuny, w sądzie, w armji, w handlu, w służbie. Ferdynand, zmuszony żyć jak prawdziwy Figaro, został komiwojażerem, później subjektem perfumerji w Paryżu, dokąd wrócił przebiegłszy całą Francję, zgłębiwszy świat i postanowiwszy wybić się za wszelką cenę. W 1813, uznał za potrzebne stwierdzić swój wiek i postarać się o wpisanie w księgi cywilne, żądając w trybunale Andyles orzeczenia, mocą którego przeciągnięto akt jego chrztu z ksiąg parafjalnych do rejestrów gminy. W akcie tym uzyskał poprawkę, domagając się, aby w nim pomieszczono nazwisko du Tillet, pod którem figurował w świecie, uprawniony faktem podrzucenia go w tej gminie. Bez ojca i matki, bez innego opiekuna prócz prokuratora, sam na świecie, nie obowiązany do rachunków przed nikim, odnosił się do społeczeństwa jak wróg, znalazłszy w niem macochę; nie znał innej pobudki prócz własnego interesu, wszystkie środki do fortuny były mu dobre. Normandczyk ten, uzbrojony w niebezpieczne zdolności, z żądzą zdobycia majątku łączył przykre wady, jakie, słusznie lub nie, zarzucają jego krajanom. Obleśne wzięcie pokrywało w nim ducha pieniactwa, był to bowiem jeden z najtęższych graczy sądowych; ale, o ile śmiało atakował cudze dobro, nie ustępował nic z własnego; brał przeciwnika na przetrzymanie, nużył go niezłomną wolą. Głównym jego przymiotem był talent Skapenów z dawnej komedji: posiadał ich obfitość fortelów, zręczność w ocieraniu się o bezprawie, ich świerzbiączkę aby zagarnąć wszystko co może się przydać. Obdarzony gorączkową energją, żołnierską nieustraszonością w tem aby od każdego żądać zarówno dobrego jak złego czynu usprawiedliwiając swoje żądanie teorją osobistego interesu, nadto gardził ludźmi uważając ich wszystkich za przedajnych, nadto był bez skrupułów w wyborze środków które wszystkie były dlań dobre, zbyt niezłomnie uważał sukces pieniężny jako rozgrzeszenie, aby, wcześniej czy później, nie miał dojść do celu. Podobny człowiek, ślizgający się między więzieniem a miljonami, musiał być mściwy, bezwzględny, szybki w postanowieniach, ale obłudny jak Kromwell któryby chciał uciąć głowę uczciwości. Chytrość jego kryła się pod pozorami lekkości i szyderstwa. Prosty subjekt perfumerji nie stawiał granic swej ambicji; objął społeczeństwo nienawistnym rzutem oka, powiadając sobie: — Będziesz mojem! Poprzysiągł sobie, że się nie ożeni aż w czterdziestym roku, i dotrzymał słowa. Fizycznie, Ferdynand był to słuszny młody człowiek, o zręcznej postawie i giętkiem wzięciu, które pozwalało mu w potrzebie dostroić się do tonu każdej sfery. Ściągła jego twarz robiła na pierwszy rzut oka miłe wrażenie; ale później, przy bliższem obcowaniu, chwytało się ma miej szczególne gry fizjognomji, jakie malują się na twarzy ludzi w niezgodzie z sobą, których sumienie szemrze od czasu do czasu. Cera jego, bardzo gorąca pod miękką skórą Normanda, miała tony ostre. Spojrzenie szarych oczu o srebrnem połysku było niepewne i straszliwe, kiedy skierował je wprost na ofiarę. Głos zdawał się zgaszony, jak głos człowieka, który długo mówił. Cienkie wargi nie były pozbawione wdzięku; ale szpiczasty nos, lekko wysklepione czoło, zdradzały brak rasy. Włosy wreszcie, o odcieniu podobnym jak u koni pomalowanych na czarno, wskazywały mięszańca społecznego, który wziął dowcip po wielkim panu rozpustniku, a nikczemność po uwiedzionej wieśniaczce, który czerpał swoje wiadomości z niedokończonego wychowania, a przywary ze swego opuszczenia. Birotteau dowiedział się ze zdumieniem, że subjekt wychodzi wykwintnie ubrany na miasto, wraca późno i bywa na balach u bankierów lub rejentów. Te obyczaje nie spodobały się Cezarowi; wedle jego pojęć, subjekci powinni wyłącznie studjować księgi sklepowe i myśleć jedynie o interesie. Olejkarz wziął do serca różne drobnostki: wymówił łagodnie du Tilletowi, że nosi zbyt wykwintną bieliznę, że ma bilety wizytowe gdzie nazwisko jego wypisane jest w ten sposób: F. DU TILLET, która to moda, wedle jego handlowego prawoznawstwa, przystała jedynie ludziom światowym. Ferdynand wszedł w dom tego Orgona w zamiarach Tartufa; zaczął się zalecać do pani Cezarowej, próbował ją uwieść i osądził swego szefa tak samo jak ona, ale z przerażającą szybkością. Mimo że dyskretny, oględny, mówiący tylko to co chciał powiedzieć, du Tillet odsłonił swoje poglądy na ludzi i życie, w sposób zdolny przerazić kobietę lękliwą która dzieliła zasady męża i uważała za zbrodnię najmniejszą krzywdę bliźniego. Mimo zręczności z jaką zachowała się z nim pani Birotteau, du Tillet odgadł jej wzgardę. Konstancja, do której Ferdynand napisał parę miłosnych listów, spostrzegła niebawem zmianę w zachowaniu subjekta, który przybrał ton pewny siebie, aby obudzić domysły iż jest z nią w porozumieniu. Nie zdradzając mężowi swych tajemnych pobudek, poradziła mu aby odprawił du Tilleta. Birotteau godził się na tym punkcie z żoną, postanowiono oddalić subjekta. Na trzy dni przed wypowiedzeniem, pewnej soboty wieczór, Birotteau przeprowadził miesięczny rachunek kasy i znalazł brak trzech tysięcy. Był straszliwie wzruszony, mniej z przyczyny straty, ile z powodu podejrzeń, jakie zawisły nad trzema subjektami, kucharką, chłopcem z magazynu i personelem robotniczym. Kogo podejrzewać? Pani Birotteau nie opuszczała kantoru. Subjektem mającym dozór nad kasą był siostrzeniec pana Ragon, nazwiskiem Popinot, dziewiętnastoletni młody człowiek, mieszkający u nich, chodząca uczciwość. Cyfry jego, w niezgodzie z kasą, wskazywały deficyt i dowodziły iż naruszenie odbyło się po ostatniem obliczeniu. Oboje małżonkowie postanowili milczeć i mieć oko. Nazajutrz, w niedzielę, podejmowali przyjaciół. Rodziny, które składały to kółko, ugaszczały się kolejno. Grając w banczek, rejent Roguin położył na stole parę starych ludwików, jakie pani Cezarowa otrzymała kilka dni przedtem od młodej mężatki, pani d‘Espard.
— Cóż to, okradłeś pan skarbczyk kościelny? rzekł śmiejąc się olejkarz. Roguin odparł, iż wygrał te pieniądze w domu pewnego bankiera od du Tilleta, który bez zarumienienia potwierdził. Birotteau stał się pąsowy. Po skończonym wieczorze, gdy Ferdynand miał się udać na spoczynek, Birotteau pociągnął go do magazynu po pozorem interesów.
— Du Tillet, rzekł zacny człowiek, brakuje w kasie trzech tysięcy franków i nie mogę podejrzewać nikogo; obecność tych sztuk złota u ciebie nadto przemawia przeciw tobie, abym ci o niej nie wspomniał; toteż, nie położymy się, dopóki nie znajdziemy omyłki, ostatecznie bowiem to może być tylko omyłka. Mogłeś przecie wziąć coś z góry na poczet swojej płacy.
Du Tillet przyznał się, iż, istotnie, wziął ludwiki. Olejkarz otworzył główną księgę, konto subjekta nie było obciążone.
— Spieszyłem się, miałem powiedzieć Popinotowi aby wpisał sumę, rzekł Ferdynand.
— A, tak, rzekł Birotteau, wstrząśnięty chłodną czelnością Normandczyka, znającego dobrze zacnych ludzi w których dom wcisnął się z zamiarem zrobienia majątku.
Olejkarz i subjekt spędzili noc na sprawdzaniu, o którem zacny kupiec wiedział że jest bezużyteczne. Wśród tego zajęcia, Cezar wsunął do kasy trzy tysiączki przylepiając je do brzegu szuflady, następnie udał że jest wyczerpany zmęczeniem, udał że usypia i zaczął chrapać. Du Tillet obudził go z tryumfem, i z radością oznajmił że znalazł błąd. Nazajutrz, Birotteau wyłajał publicznie młodego Popinota, żonę, gniewał się na ich roztrzepanie. W dwa tygodnie potem, du Tillet wstąpił do kantoru wymiany. Perfumerja nie odpowiada mu; mówił, chce się poświęcić bankowości. Opuszczając dom państwa Birotteau, du Tillet napomykał o pani Cezarowej, w ten sposób aby dać do zrozumienia, że pryncypał odprawia go przez zazdrość. W kilka miesięcy potem, du Tillet odwiedził dawnego pryncypała i zażądał odeń poręczenia na dwadzieścia tysięcy franków, dla uzupełnienia gwarancyj jakich żądano od niego przy interesie który wiedzie go do fortuny. Widząc zdumienie z jakiem Birotteau przyjął tę bezczelność, du Tillet zmarszczył brwi i zapytał czy nie ma doń zaufania. Matifat i dwaj kupcy rozmawiający właśnie z Cezarem o jakichś sprawach, zauważyli oburzenie olejkarza, który powściągnął gniew w ich obecności. Du Tillet stał się może uczciwym człowiekiem; przyczyną błędu mogła być kochanka w rozpaczliwem położeniu albo też przegrana w karty; publiczne potępienie uczciwego w gruncie chłopca zapędzi może na drogę zbrodni i nieszczęścia młodego jeszcze i żałującego winy człowieka. Anielski kupiec ujął pióro i położył podpis na obligu du Tilleta, mówiąc iż chętnie oddaje tę przysługę pracownikowi który mu był bardzo użyteczny. Krew biła mu do twarzy, kiedy wymawiał to miłosierne kłamstwo. Du Tillet nie wytrzymał spojrzenia Cezara i poprzysiągł mu bezwątpienia w tej chwili ową nieubłaganą nienawiść, jaką aniołowie ciemności żywią do aniołów światła. Du Tillet tak dobrze umiał zachować równowagę tańcząc na napiętej linie spekulacji, iż okazywał się zawsze wytworny i bogaty na pozór, zanim był nim w rzeczywistości. Z chwilą gdy doszedł do kabrjoletu, już go nie wypuścił; utrzymał się w sferze ludzi którzy przeplatają przyjemności interesami, czyniąc z przedsionka Opery filję Giełdy, w sferze Turcaretów[3] owej epoki. Dzięki pani Roguin, którą poznał w domu Cezara, rychło znalazł wstęp do domu najwyżej stojących finansistów. W tej chwili, du Tillet dobił się dobrobytu, który nie miał nic kłamliwego. Zażyły z domem Nucingenów, gdzie go wprowadził Roguin, zbliżył się rychło z braćmi Keller, z wysokiemi sferami bankowemi. Nikt nie wiedział skąd ten młodzik czerpie olbrzymie kapitały któremi obraca, ale przypisywano to szczęście jego inteligencji i rzetelności.
Restauracja uczyniła wybitną figurę z Cezara, u którego wir wydarzeń politycznych zatarł oczywiście pamięć tych dwóch domowych wypadków. Niezłomność jego przekonań rojalistycznych, na które stał się mocno obojętny od czasu swej rany ale w których wytrwał dla decorum, pamięć jego poświęcenia w dniach Vendémiaire, zjednały mu wysokie względy, właśnie dlatego iż nic nie żądał. Zamianowano go majorem Gwardji Narodowej, mimo że był niezdolny powtórzyć najmniejszego słowa komendy. W 1815, Napoleon wciąż wróg Cezara Birotteau, usunął go. W czasie Stu Dni, Birotteau stał się celem pocisków dla liberałów swej dzielnicy; dopiero bowiem w 1815 zaczęły się tarcia polityczne między kupiectwem, dotąd jednomyślnem w chęci spokoju jakiego żądały interesy. Po drugiej Restauracji, rząd królewski wziął się do przeobrażenia władz gminnych. Prefekt chciał mianować Cezara Birotteau merem. Dzięki żonie, olejkarz przyjął jedynie miejsce wice-mera, na którem mniej był wysunięty. Skromność ta zwiększyła jeszcze szacunek jakiego powszechnie zażywał i zjednała mu przyjaźń mera, pana Flamet de La Billardière. Birotteau, który widywał go zachodzącego do Królowej Róż w czasie gdy sklep służył za punkt zborny rojalistycznym spiskowcom, wskazał go sam prefektowi Sekwany, który radził się go co do wyboru. Nigdy mer nie zapomniał o państwu Birotteau w swoich zaproszeniach. Pani Cezarowa kwestowała często u św. Rocha w towarzystwie pań z wielkiego świata. La Billardière poparł gorąco olejkarza, kiedy chodziło o rozdanie krzyżów Legji ciału municypalnemu, kładąc nacisk na ranę odniesioną pod św. Rochem, na jego przywiązanie do Burbonów i szacunek jakiego zażywał. Ministerjum, które, pospolitując rozmyślnie Legię honorową aby zwalić dzieło Napoleona, chciało zarazem stworzyć sobie popleczników i skłonić ku Burbonom rozmaite gałęzie handlu, wiedzy i sztuki, wciągnęło tedy Cezara Birotteau na najbliższą listę. Wyróżnienie to, harmonizujące z blaskiem jakim Birotteau jaśniał w swoim okręgu, stawiało go w położeniu które musi rozszerzyć horyzont człowieka aż dotąd cieszącego się nieodmiennem powodzeniem. Nowina, jakiej udzielił Cezarowi mer o jego nominacji, była ostatnim argumentem pchającym go w przedsięwzięcie które przed chwilą przedstawił żonie, aby co rychlej rzucić perfumerję i wznieść się w regiony wysokiego paryskiego mieszczaństwa.
Cezar miał wówczas czterdzieści lat. Prace, jakim oddawał się w fabryce, przyprawiły go o parę przedwczesnych zmarszczek i posrebrzyły długie bujne włosy, na których owal kapelusza wyciskał błyszczące kółko. Czoło jego, na którem włosy rysowały się pięcioma klinami, zwiastowało prostotę życia. Krzaczaste brwi nie miały nic groźnego, gdyż niebieskie oczy harmonizowały swojem jasnem, zawsze szczerem spojrzeniem z czołem uczciwego człowieka. Nos, załamany u samej nasady i gruby na końcu, dawał mu zdziwiony wyraz gapiów paryskich. Usta były bardzo mięsiste, a duży podbródek ścięty był prostą linją. Twarz jego, żywej cery, kanciasta, miała w każdej zmarszczce i w całym wyrazie coś z naiwnej chytrości chłopa. Silna budowa, grube kości, rozłożyste bary, szerokie stopy, wszystko zresztą znamionowało wieśniaka przeszczepionego do Paryża. Ręce szerokie i włochate, wielkie kwadratowe paznokcie świadczyłyby o jego pochodzeniu, gdyby ślad tego pochodzenia nie pozostał w całej osobie. Miał na ustach ten życzliwy uśmiech, jaki przybierają kupcy na widok wchodzącego gościa; ale ten zawodowy uśmiech był znakiem wewnętrznego zadowolenia i wyrażał życzliwą duszę Cezara. Nieufność jego nie sięgała nigdy poza sferę interesów, spryt opuszczał go na progu giełdy lub w chwili odłożenia ksiąg. Podejrzliwość była dlań tem samem co drukowane faktury, koniecznością handlową. Twarz przedstawiała coś z komicznej pewności, zadowolenia z siebie pomięszanego z dobrodusznością, co dawało jej oryginalne piętno, chroniąc ją od zupełnego podobieństwa z płaską fizjognomją paryskiego mieszczucha. Bez tego wyrazu naiwnego podziwu i wiary w swą osobę, budziłby zbyt wiele szacunku; w ten sposób zbliżał się do ludzi, opłacając swą cząstkę śmieszności. Zazwyczaj, mówiąc, zakładał ręce na grzbiecie. Kiedy sądził iż powiedział coś dowcipnego lub głębokiego, podnosił się nieznacznie na końcach palców, na dwa zawody, i opadał ciężko na pięty, jakby dla podkreślenia swego zdania. W dyskusji obracał się czasami nagle, robił kilka kroków jakby szukając argumentu i wracał ku przeciwnikowi nagłym ruchem. Nie przerywał nigdy i często padał ofiarą tej uprzejmości, inni bowiem wydzierali sobie słowo, i poczciwiec dawał za wygraną nie zdoławszy puścić pary. Wielkie doświadczenie w sprawach handlowych zaszczepiło mu przyzwyczajenia, które wiele osób uważało za manje. Jeżeli ktoś nie zapłacił w terminie weksla, Cezar oddawał skrypt komornikowi i nie troszczył się o niego więcej, aż poto aby otrzymać kapitał, procent i koszta. Komornik miał ścigać dłużnika aż do upadłości; wówczas Cezar przerywał wszelkie kroki, nie zjawiał się na żadnem zebraniu wierzycieli i zachowywał swoje prawa. Ten system i jego nieubłagana pogarda dla bankrutów, były spadkiem po panu Ragon, który, w ciągu swej handlowej karjery, spostrzegłszy ile czasu pochłania dochodzenie takich wątpliwych spraw, uważał, iż chudą i niepewną dywidendę zyskaną na drodze ugody wynagradza w zupełności czas jaki się oszczędza na chodzeniu, przeróżnych krokach i gonitwie za niesumiennymi dłużnikami.
— Jeżeli bankrut jest uczciwym człowiekiem i wyliże się, spłaci twój dług, mówił pan Ragon. Jeżeli został bez środków i jest poprostu nieszczęśliwy, poco go dręczyć? jeżeli hultaj, nigdy nic nie dostaniesz. Twoja znana surowość zyskuje ci opinję niewzruszonego; skoro niepodobieństwem jest targować się z tobą, póki tylko ktoś będzie zdolny płacić, spłaci raczej ciebie.
Cezar przybywał na schadzkę o umówionej godzinie, ale, w dziesięć minut potem, odchodził z niezłomnością której nic nie zdołałoby ugiąć; toteż punktualność jego zniewalała do punktualności tych, którzy z nim mieli jakąś sprawę.
Strój, jaki zwykł był nosić, zgodny był z jego obyczajem i fizjognomją. Żadna potęga nie zmusiłaby go aby się wyrzekł białej muślinowej krawatki, której zwisające rogi wyhaftowane były przez żonę lub córkę. Biała pikowa kamizelka na dwa rzędy schodziła nisko na dość wystającym brzuszku, Birotteau bowiem skłaniał się nieco do otyłości. Nosił niebieskie pantalony, czarne jedwabne pończochy i trzewiki z kokardkami które rozwiązywały się często. Oliwkowy surdut, zawsze za obszerny, i kapelusz z szerokiem rondem dawały mu wygląd kwakra. Kiedy ubierał się na niedzielę wieczór, kładł spodeńki jedwabne, trzewiki o złotych klamrach i nieuchronną dwurzędową kamizelkę, której klapy rozwierały się wówczas aby ukazać fałd żabota. Brunatny frak miał długie poły i szerokie wyłogi. Cezar zachował, aż do 1819, dwie wiszące równolegle dewizki u zegarka, ale nosił obie tylko do paradnego stroju.
Takim był Cezar Birotteau, godny człowiek, któremu wróżki, kształtujące przy urodzeniu zaczątki człowieka, odmówiły zdolności obejmowania całości polityki i życia, wzniesienia się nad poziom klasy średniej. Szedł we wszystkiem kolejami rutyny; wszystkie sądy otrzymywał gotowe od kogoś i stosował je bez rozeznania. Ślepy ale dobry, mało inteligentny ale głęboko religijny, miał serce czyste. W tem sercu błyszczała jedna miłość, światło i siła jego życia: albowiem jego żądza splendorów, niedostatek wykształcenia, wszystko pochodziło z przywiązania do żony i córki.
Co do pani Cezarowej, liczącej wówczas trzydzieści siedm lat, była tak podobna do Wenus milońskiej, iż wszyscy którzy ją znali widzieli jej portret w tym pięknym posągu, świeżo przysłanym przez księcia de Rivière. W kilka miesięcy, zgryzoty zmieniły tak szybko jej olśniewającą białość, tak okrutnie wyżłobiły i zczerniły sinawy krąg w którym błyszczały piękne zielone oczy, iż robiła wrażenie starej madonny. Zachowała stale, wśród swoich nieszczęść, słodką pogodę, spojrzenie czyste choć smutne; niepodobna było nie widzieć w niej zawsze pięknej kobiety, o wejrzeniu statecznem i pełnem skromności. Na balu, jaki Cezar obmyślał, Konstancja miała zresztą cieszyć się ostatnim błyskiem swej urody.
Wszelka egzystencja ma swój szczytowy punkt, epokę w której działające przyczyny znajdują się w ścisłym związku z wynikami. To południe życia, w którem żywe siły równoważą się i objawiają w całym swoim blasku, jest powszechnem prawem nietylko żyjących istot, ale także miast, narodów, idej, instytucyj, handlów, przedsięwzięć, które, podobne szlachetnym rasom i dynastjom, rodzą się, wznoszą i upadają. Skąd pochodzi siła, z jaką ta linja wzrostu i opadu określa wszystko co żyje na ziemi? — śmierć bowiem nawet, ma, w czasach zarazy, swój rozwój, swoje omdlenie, nawroty i sen. Sam nasz glob nawet jest może tylko racą trwalszą od innych. Historja, opowiadając przyczyny wielkości i upadku wszystkiego co było na tym padole, mogłaby ostrzec człowieka o chwili w której winien powstrzymać swą czynność, ale ani zdobywcy, ani aktorzy, ani kobiety, ani autorowie nie słuchają jej zbawczego głosu.
Cezar Birotteau, mimo iż powinien był uważać się za człowieka który doszedł swego apogeum, brał ten czas wytchnienia jako nowy punkt wyjścia. Nie rozumiał życia; zresztą, ani narody ani królowie nie ulegli pokusie wypisania niestartemi głoskami przyczyny owych upadków których historja jest pełna i których tyle domów panujących lub handlowych przedstawia wielki przykład. Czemu nowe piramidy nie miałyby przypominać wciąż tej zasady, jaka powinna przyświecać polityce narodów, zarówno jak postronnych osób: Kiedy osiągnięty skutek nie jest już w prostym związku z przyczyną ani też w zgodnym z nią stosunku, zaczyna się rozkład. Ale te pomniki istnieją wszędzie, to tradycje i kamienie mówiące do nas z przeszłości, uświęcające kaprys niezwalczonego losu, którego ręka maże nasze sny i dowodzi nam, że największe fakty streszczają się w idei. Troja i Napoleon są tylko poematami. Oby ta historja mogła być poematem mieszczańskich kolei, o których żaden głos nie pomyślał, tak zdają się wyzute z wielkości, podczas gdy są, z tego samego tytułu, olbrzymie: nie chodzi tu o jednego człowieka, ale o cały naród cierpień.
Usypiając, Cezar lękał się, aby nazajutrz żona nie czyniła mu jakich stanowczych trudności; postanowił wcześnie wstać aby wszystko załatwić. Z pierwszym tedy brzaskiem wymknął się pocichu, zostawił żonę w łóżku, ubrał się żwawo i zeszedł do magazynu w chwili gdy chłopiec zdejmował z okien ponumerowane okiennice. Birotteau, znalazłszy się sam, zaczekał aż wstaną subjekci i stanął w progu, przyglądając się w jaki sposób posługacz, nazwiskiem Raguet, wywiązuje się ze swych funkcyj, a Birotteau znał się na tem doskonale! Mimo zimna, czas był wspaniały.
— Popinot, weź kapelusz, włóż trzewiki, powiedz panu Celestynowi aby zeszedł na dół, pójdziemy porozmawiać trochę do Tuilleryj, rzekł, widząc schodzącego Anzelma.
Popinot, cudowny kontrast du Tilleta, zesłany Cezarowi przez jeden z owych szczęśliwych przypadków, które każą wierzyć w Opatrzność na codzień, odgrywa tak wielką rolę w tej historji, że trzeba go tu naszkicować. Pani Ragon była z domu Popinot. Miała dwóch braci. Jeden, najmłodszy z rodziny, był wówczas sędzią przy trybunale pierwszej instancji departamentu Sekwany. Starszy puścił się na handel wełną, zjadł w nim majątek i umarł, zostawiając na barkach Ragonów i bezdzietnego sędziego swego jedynego syna, którego matka już wcześniej zmarła w połogu. Anzelm Popinot był mały, kuternoga: ułomność, którą przypadek obciążył lorda Byrona, Walter-Scotta, pana de Talleyrand, aby nie zniechęcać tych którzy ją dzielą. Był rudy i piegowaty; ale jego czyste czoło, oczy barwy agatu, ładne usta, jego białość i wdzięk skromnej młodości, nieśmiałość płynąca z kalectwa, wszystko to jednało mu życzliwe i opiekuńcze uczucia: lubimy słabych. Popinot budził sympatje. Mały Popinot — wszyscy nazywali go w ten sposób — pochodził z rodziny nadzwyczaj religijnej, w której cnoty kojarzyły się z inteligencją, a życie było skromne i pełne dobrych uczynków. Toteż chłopiec, wychowany przez sędziego, skupiał w swej osobie przymioty które czynią młodość tak piękną: stateczny i serdeczny, nieśmiały ale pełen ognia, łagodny jak baranek ale zawzięty w pracy, oddany, wstrzemięźliwy, miał wszystkie cnoty chrześcijanina z pierwszych czasów Kościoła.
Słysząc zapowiedź przechadzki po Tuillerjach — propozycja najbardziej nieoczekiwana jaką mógł mu uczynić o tej godzinie imponujący pryncypał! — Popinot sądził, iż Birotteau chce z nim mówić o jego przyszłości; natychmiast subjekt pomyślał o Cezarynie, prawdziwej Królowej Róż, żywem godle domu, w której zakochał się w pierwszym dniu, kiedy, na dwa miesiące przed du Tilletem, wstąpił do handlu Cezara. Idąc tedy po schodach, musiał przystanąć; serce wzbierało mu, tętnice pulsowały zbyt silnie. Zeszedł niebawem z Celestynem, pierwszym subjektem. Anzelm i jego pryncypał skierowali się, nie mówiąc słowa, do Tuilleryj. Popinot miał wówczas dwadzieścia jeden lat, Birotteau ożenił się w tym wieku. Anzelm nie widział tedy żadnej przeszkody do małżeństwa z Cezaryną, mimo że majątek pryncypała i piękność córki stanowiły olbrzymie zapory dla jego ambitnych planów; ale miłość miewa takie przypływy nadziei. Im bardziej jego ubóstwiana była odeń dalsza, tem były żywsze pragnienia Anzelma. Szczęśliwe dziecię, które, w epoce gdy wszystko się niweluje, gdy wszystkie kapelusze są do siebie podobne, zdoła stworzyć dystans między córką kupca a nim, potomkiem starej rodziny paryskiej! Mimo swoich zwątpień, niepokojów, był szczęśliwy; jadł obiad codzień w sąsiedztwie Cezaryny! Toteż, krzątając się koło spraw firmy, czynił to z zapałem i gorliwością, która odejmowała pracy wszelką gorycz: robiąc wszystko w imię Cezaryny, nie czuł się nigdy zmęczony. W dwudziestu latach, miłość karmi się poświęceniem.
— To będzie tęgi kupiec, wybije się, mówił o nim Cezar do pani Ragon, chwaląc obrotność Anzelma w fabryce, jego bystrość w finezjach rzemiosła, przypominając gorliwość w chwilach większych wysyłek, kiedy, z zawiniętymi rękawami, kulas ładował i zabijał więcej paczek sam jeden niż wszyscy inni razem.
Znane i uznane zamiary Aleksandra Crottat, pierwszego dependenta Roguina, majątek jego ojca, zamożnego rolnika z Brie, były wielką przeszkodą dla tryumfu sieroty; ale nie te trudności były najcięższe! Popinot krył na dnie serca smutne sekrety, które pogłębiały przepaść między Cezaryną a nim. Majątek Ragonów, na który mógłby liczyć, był nadwerężony; sierota miał to szczęście iż pomagał żyć wujostwu, oddając im swą skromną płacę. Mimo to, wierzył w powodzenie! Niejeden raz podchwycił spojrzenie, jakie rzuciła nań, z pozorną dumą, Cezaryna: na dnie jej niebieskich oczu ośmielił się wyczytać tajemną myśl pełną rozkosznych obietnic. Szedł tedy pchany nagłym przypływem nadziei, drżący, milczący, wzruszony, jak byłby w podobnych okolicznościach każdy młody człowiek, dla którego życie jest tylko pączkiem.
— Popinot, rzekł zacny kupiec, czy ciotka ma się dobrze?
— Dobrze, panie szefie.
— Mimo to, wydaje mi się stroskana od jakiegoś czasu: czyżby tam coś u nich nie szło jak należy? Słuchaj, chłopcze, nie trzeba się ze mną bawić w tajemnice, należę niemal że do rodziny, toć już dwadzieścia pięć lat jak znam twego wuja. Wstąpiłem do niego w grubych podkutych butach, przybywszy od nas ze wsi. Miałem za cały majątek jednego ludwika, którego mi dała chrzestna matka, nieboszczka margrabina d‘Uxelles, krewna obojga księstwa de Lenoncourt, którzy należą do naszych klientów. Toteż, modlę się co niedzielę za nią i za całą jej rodzinę; siostrzenicy jej, pani de Mortsauf, posyłam do Turenji wszystkie moje produkty. Zawsze mi stamtąd przychodzą jacyś klienci, naprzykład pan Vandenesse,[4], który bierze za tysiąc dwieście franków na rok. Gdyby człowiek nie był wdzięczny z serca, powinienby nim być bodaj z wyrachowania; ale tobie życzę dobrze bez ubocznej myśli, ze szczerej przyjaźni.
— Ach, panie pryncypale, pan ma, niech mi pan daruje wyrażenie, tęgą łepetę!
— Nie, mój chłopcze, nie, to nie wystarcza. Nie powiadam aby moja łepeta była gorsza od innych, ale miałem uczciwość, do kroćset, miałem statek, ale kochałem zawsze tylko moją żonę. Miłość, to djabelny motor: piękne słowo, którego użył wczoraj pan de Villèle na trybunie.
— Miłość! rzekł Popinot. Och, panie, czyżby...
— Patrz, patrz, stary Roguin sunie piechotą przez plac Ludwika XV, o ósmej rano! Co on tu może robić? pomyślał Cezar, zapominając o Popinocie i o esencji z orzechów.
Roguin, wysoki i tęgi mężczyzna o twarzy popryszczonej, o czole zbyt już wysokiem, włosach czarnych, nie był niegdyś pozbawiony wyrazu; był chwacki i młody, kiedy, z mizernego dependenta, wybił się na notarjusza; ale w tej chwili twarz jego zdradzała oczom bystrego spostrzegacza, niepokój i znużenie płynące z niezdrowych roskoszy. Skoro człowiek zanurzy się w bagnie wyuzdania, trudno aby twarz jego nie odbijała tego brudu; toteż zmarszczki, rumieńce miały u Roguina coś nieszlachetnego. W miejsce owego czystego blasku który prześwieca niejako przez skórę ludzi wstrzemięźliwych i daje im jakiś kwiat zdrowia, czuło się u niego nieczystość krwi smaganej podnietami przeciw którym ciało staje oporem. Nos miał zadarty, jak u ludzi, u których humory, obierając drogę tego narządu, powodują ukrytą skazę, którą pewna cnotliwa królowa Francji uważała naiwnie za nieszczęście wspólne całemu rodzajowi męzkiemu, nie zbliżywszy się, prócz króla, do nikogo dość blisko aby poznać swój błąd. Zażywając obficie hiszpańską tabakę, Roguin sądził iż zdoła pokryć swoją dolegliwość, ale pomnożył tylko jej przykrości, które stały się główną przyczyną jego nieszczęść.
Czyż to nie jest pochlebstwem trwającem już nazbyt długo, zawsze malować ludzi fałszywemi barwami, nie mieć odwagi odsłaniać prawdziwego źródła ich przywar, tak często sprowadzonych chorobą? Cierpienie fizyczne, płynące z niego spustoszenia moralne, jego wpływ na mechanizm życia, nazbyt może było zaniedbywane przez malarzy obyczajów. Pani Cezarowa dobrze odgadła tajemnicę małżeństwa Roguinów.
Od pierwszej nocy po ślubie, prześliczna jedynaczka, córka bankiera Chevrel, powzięła do biednego rejenta niezwyciężony wstręt i chciała natychmiast żądać rozwodu. Zbyt szczęśliwy z posiadania żony wnoszącej pięćset tysięcy franków nie licząc nadziei, Roguin błagał ją aby nie wdrażała kroków rozwodowych, zostawiając jej swobodę i poddając się wszystkim następstwom podobnego paktu. Pani Roguin, stawszy się wszechwładną panią, poczynała sobie z mężem jak kurtyzana ze starym kochankiem. Roguinowi wydała się niebawem własna żona zbyt drogą, i, jak wielu paryskich mężów, stworzył sobie rodzaj drugiego domu. Wydatek stąd płynący, utrzymywany w rozsądnych granicach, nie groził zrazu katastrofą.
Początkowo, Roguin znajdował, bez wielkich kosztów, gryzetki bardzo szczęśliwe z jego pomocy; ale, od trzech lat, żarła go jedna z owych niepokonanych namiętności, jakie chwytają mężczyzn między pięćdziesiątym a sześćdziesiątym rokiem. Namiętność tę usprawiedliwiała jedna z najwspanialszych istot owego czasu, znana w złotej księdze prostytucji pod przydomkiem pięknej Holenderki, miała bowiem stoczyć się w otchłań, w której śmierć[5] okryła ją blaskiem. Swego czasu, przywiózł ją z Bruges jeden z klientów Roguina, który, zmuszony do wyjazdu z powodów politycznych, zrobił mu z niej podarunek. Rejent kupił dla swego bóstwa pałacyk na Polach Elizejskich, umeblował go bogato i dał się wciągnąć kosztownym kaprysom tej kobiety, której rozrzutność pochłonęła jego mienie.
Posępny wyraz fizjognomji Roguina, zamaskowany wesołym uśmiechem na widok klienta, był w związku z tajemniczemi wypadkami, które zawierały sekret szybkiego zbogacenia się du Tilleta. Plan du Tilleta zmienił się od pierwszej niedzieli kiedy mógł przyjrzeć się, w domu pryncypała, stosunkowi państwa Roguin. Subjekt wszedł do domu nietyle aby uwieść panią Cezarową, co aby uzyskać rękę Cezaryny jako odszkodowanie stłumionej namiętności; tem łatwiej przyszło mu wyrzec się tego małżeństwa, ile że uważał Cezara za bogacza, a znalazł go biednym. Zaczął szpiegować rejenta, wślizgnął się w jego zaufanie, postarał się o wstęp do pięknej Holenderki, wybadał jak była z Roguinem i dowiedział się, iż groziła staremu kochankowi odprawą, w razie gdyby chciał ukrócić jej zbytek. Piękna Holenderka była z rzędu owych szalonych kobiet, które nie troszczą się nigdy o to skąd pochodzą pieniądze ani jak się je zdobywa, i która wydałaby ucztę za złoto ojcobójcy. Nie myślała nigdy o wczoraj ani o jutrze. Dla niej, przyszłość, to było spędzenie wieczoru, koniec zaś miesiąca wiecznością, nawet kiedy miała wiszące rachunki. Uszczęśliwiony iż znalazł pierwszą dźwignię, du Tillet zaczął od tego, iż uzyskał od pięknej Holenderki aby kochała Roguina za trzydzieści tysięcy rocznie zamiast za pięćdziesiąt; przysługa, jakiej rozkochani starcy niełatwo zapominają. Wreszcie, po jakiejś kolacji obficie skrapianej winem, Roguin zwierzył się du Tilletowi ze swego finansowego przesilenia. Ponieważ nieruchomości jego były obciążone hipoteką żony, namiętność popchnęła go do tego, iż zaczerpnął w kapitałach klientów sumę przerastającą już połowę wartości kancelarji. Skoro utonie reszta, nieszczęśliwy Roguin zamierzał strzelić sobie w łeb, mniemał bowiem iż budząc współczucie zmniejszy ohydę bankructwa. Du Tillet spostrzegł pewną i szybką fortunę, która zalśniła mu niby błyskawica na tle tej pijanej nocy; dodał otuchy Roguinowi i odpłacił jego zaufanie, każąc mu wystrzelić pistolety w powietrze. — Puszczając się na taką grę, rzekł, człowiek pańskiej miary nie może sobie poczynać jak głupiec ani iść po omacku, ale powinien operować śmiało. — Poradził mu, aby wziął znaczną sumę, aby ją powierzył du Tilletowi dla zaryzykowania w śmiałej kombinacji giełdowej, lub w jakiejś spekulacji z pośród tysiąca nastręczających się w tej chwili. W razie wygranej, założyliby we dwóch dom bankowy, w którym obracałoby się korzystnie depozytami, i którego dochody pozwoliłyby rejentowi zadowolić swą namiętność. Gdyby los obrócił się przeciw nim, Roguin wyjechałby za granicę, miast się zabijać, ponieważ jego du Tillet byłby mu wierny do ostatniego szeląga. Był to sznur rzucony człowiekowi który się topi, ale Roguin nie spostrzegł, że młody opryszek okręca mu go koło szyi.
Stawszy się panem tajemnicy Roguina, du Tillet posłużył się nią aby utrwalić swą władzę wraz nad żoną, nad kochanką i mężem. Uprzedzona o klęsce, której w najlżejszej mierze nie przewidywała, pani Roguin przyjęła usługi du Tilleta, który, pewny swej przyszłości, opuścił wówczas sklep Cezara. Bez trudu udało mu się skłonić kochankę rejenta do zaryzykowania pewnej sumy, aby nie musiała wracać do prostytucji w razie gdyby się zdarzyło nieszczęście. Pani Roguin uregulowała swoje sprawy, zebrała kapitalik i oddała go człowiekowi, w którym mąż jej pokładał zaufanie. Rejent dał na początek swemu wspólnikowi sto tysięcy. Wziąwszy rzecz z panią Roguin z tonu pozwalającego przekształcić interesy pięknej pani w miłości du Tillet zdołał w niej obudzić namiętne uczucie. Każde z trojga cichych wspólników, przyznało mu, oczywiście, udział; ale, nie zadawalając się tym udziałem, miał to zuchwalstwo, aby grając na giełdzie, porozumieć się z przeciwnikiem, który mu zwracał wysokość rzekomych strat; du Tillet grał bowiem i za swoich klijentów i za siebie. Skoro tylko zdobył pięćdziesiąt tysięcy, pewien był iż zrobi wielką fortunę; orlem spojrzeniem które go znamionuje ogarnął fazy jakie przechodziła Francja; grał na zniżkę w czasie kampanji Francuskiej, na zwyżkę za powrotem Burbonów. W dwa miesiące po powrocie Ludwika XVIII, pani Roguin miała dwieście, a du Tillet trzysta tysięcy franków. Rejent, w którego oczach ten młody człowiek był aniołem, przywrócił równowagę w interesach. Piękna Holenderka trwoniła wszystko, była pastwą haniebnego wrzodu, nazwiskiem Maxym de Trailles[6], dawnego pazia cesarza. Du Tillet odkrył prawdziwe nazwisko tej dziewczyny, sporządzając z nią akt prawny. Nazywała się Sara Gobseck. Uderzony tożsamością jej nazwiska z nazwiskiem lichwiarza którego znał ze słychu, udał się do tego wekslarza, opatrzności młodych utracjuszów, aby się przekonać do jakich granic sięgają u niego uczucia rodzinne. Brutus lichwiarzy okazał się nieubłagany dla stryjecznej wnuczki, ale du Tillet umiał pozyskać jego sympatje, przedstawiając się w charakterze bankiera Sary i człowieka obracającego znacznemi kapitałami. Natura normandzka i natura lichwiarska nadały się sobie. Przypadkowo, Gobseck potrzebował właśnie młodego i zręcznego człowieka dla dopilnowania interesiku za granicą. Pewien audytor Rady Stanu, zaskoczony powrotem Burbonów, wpadł na myśl, celem zaskarbienia sobie łask Dworu, udania się do Niemiec, aby wykupić obligi długów zaciągniętych przez rodzinę królewską na emigracji. Zyski z tej operacji, dla niego wyłącznie politycznej, odstępował tym, którzyby mu dostarczyli kapitałów. Lichwiarz godził się wykładać sumy jedynie stopniowo, w miarę wykupu wierzytelności, pod kontrolą wytrawnego pełnomocnika. Lichwiarze nie polegają na nikim, chcą gwarancji; u nich okoliczności są wszystkiem; zimni jak lód kiedy nie potrzebują kogoś, stają się obleśni i gotowi do ustępstw kiedy ten sam człowiek okaże się potrzebny. Du Tillet znał olbrzymią mimo iż sekretną rolę odgrywaną na rynku paryskim przez Werbrustów i Gigonnetów, przez Palmę z dzielnicy Poissonière, prawie zawsze operujących do współki z Gobseckiem. Ofiarował tedy zabezpieczenie, każąc sobie wyznaczyć procent i żądając aby ci panowie użyli w swoich operacjach kapitału jaki im zostawił: zapewniał sobie w ten sposób stosunki. Towarzyszył panu Klemensowi Chardin des Lupeaulx[7] w podróży po Niemczech, która trwała przez czas Stu Dni, i wrócił z drugą Restauracją, raczej pomnożywszy czynniki swej fortuny niż fortunę samą. Wszedł w sekrety najtęższych rachmistrzów Paryża, zdobył przyjaźń człowieka którego miał nadzorować; ten zręczny krętacz obnażył mu bez osłonek sprężyny i prawoznawstwo wysokiej polityki. Du Tillet był jednym z tych umysłów które rozumieją w pół słowa, dokończył wykształcenia w tej podróży. Za powrotem, zastał panią Roguin wierną. Co do biednego rejenta, oczekiwał on Ferdynanda z niecierpliwością równą tej jaką okazywała jego żona: piękna Holenderka zrujnowała go na nowo. Du Tillet wziął na egzamin Piękną Holenderkę, ale nie mógł ustalić cyfry wydatków odpowiadających strwonionej sumie. Wówczas, du Tillet odkrył tajemnicę, jaką Sara Gobseck ukrywała tak starannie, jej szaloną miłość do Maksyma de Trailles, którego początki w karjerze występku i rozpusty zapowiadały to czem został, jednego z łajdaków politycznych potrzebnych każdemu dobremu rządowi. Gra zrobiła z Maksyma istną otchłań. Uczyniwszy to odkrycie, du Tillet zrozumiał nieczułość Gobseka. W tych okolicznościach, bankier du Tillet — stał się bowiem bankierem — gorąco radził Roguinowi aby zostawił sobie jakąś ucieczkę, wplątując najbogatszych swych klientów w interes w którym będzie mógł zatrzymać dla siebie pokaźną kwotę, w razie gdyby na nowo podjęta gra na giełdzie skończyła się bankructwem. Po licznych huśtawkach zwyżki i zniżki, korzystnych jedynie dla du Tilleta i dla pani Roguin, rejent usłyszał wreszcie bijącą godzinę katastrofy. Wówczas najlepszy przyjaciel wyzyskał jego agonję. Du Tillet wymyślił spekulację, mającą za przedmiot grunty położone koło św. Magdaleny. Oczywiście, sto tysięcy franków, które Birotteau złożył u Roguina w oczekiwaniu korzystnej lokaty, przeszły do rąk Du Tilleta, który, chcąc zgubić olejkarza, wytłómaczył Roguinowi, że na mniejsze niebezpieczeństwo naraża się chwytając w sieci blizkich przyjaciół. „Przyjaciel, rzekł, zachowuje względy nawet w oburzeniu“. Niewiele osób wie dzisiaj, jak mało był wart w owej epoce sążeń gruntu koło św. Magdaleny, ale wartość tych terenów musiała niechybnie iść w górę; otóż, du Tillet chciał zgarnąć korzyści, nie ponosząc kosztu długoterminowej spekulacji. Inaczej mówiąc, plan jego polegał na tem, aby pogrzebać sprawę i opanować trupa, wiedząc iż zdoła go ożywić. W podobnych okolicznościach, wszystkie Gobsecki, Palmy, Werbrusty, Gigonnety użyczały sobie wzajem poparcia; ale du Tillet nie był z nimi dość zażyle, aby prosić o pomoc. Zresztą, prowadząc całą sprawę, chciał tak dobrze ukryć swoją rękę, aby zebrać korzyści kradzieży nie ponosząc jej wstydu; uczuł tedy konieczność posiadania jednego z owych manekinów, zwanych, w języku handlowym, słomianym człowiekiem. Jego fikcyjny kontr-gracz na Giełdzie zdał mu się sposobny do tego celu; przywłaszczył sobie tedy prawo boskie, stwarzając człowieka. Z ex-komiwojażera, bez środków i bez zdolności, wyjąwszy tej iż potrafił, nie mówiąc nic, rozprawiać bez końca o wszelkim przedmiocie; bez grosza przy duszy, ale zdolnego zrozumieć rolę i odegrać ją nie kładąc sztuki; obdarzonego nader rzadkim punktem honoru, mianowicie zdolnego dochować tajemnicy i dać się odrzeć z czci dla swego mocodawcy, du Tillet uczynił bankiera, który stwarzał i prowadził największe przedsięwzięcia, naczelnika firmy Claparon. Losem Karola Claparon było, iż, któregoś dnia, miał być wydany na pastwę żydom i faryzeuszom, w razie gdyby puszczone w ruch przez du Tilleta interesy wymagały upadłości; i Claparon wiedział o tem. Ale, dla biedaczyny, który, kiedy kamrat du Tillet go spotkał, przechadzał się melancholijnie po bulwarach z dwoma frankami w kieszeni, drobne zyski jakie miały mu przypaść z każdego interesu wydały się istnem Eldorado. Tak więc, jego przyjaźń dla du Tilleta, jego oddanie, wzmocnione ślepą wdzięcznością, podsycane potrzebami hulaszczego i nieporządnego życia, kazały mu powiadać amen na wszystko. Następnie, sprzedawszy swój honor, ujrzał, iż du Tillet stawia go na kartę z taką ostrożnością, iż przywiązał się w końcu do dawnego kolegi, niby pies do swego pana. Claparon był psiakiem bardzo niepokaźnem, ale zawsze gotowem wykonać skok Kurcjusza. W obecnej kombinacji, miał on przedstawiać połowę nabywców terenu, jak Cezar Birotteau przedstawiał drugą połowę. Weksle, jakie Claparon miał otrzymać od Cezara, poszłyby do eskontu w ręce jednego z lichwiarzy, od którego du Tillet umyślił pożyczyć nazwiska, aby wtrącić perfumiarza w przepaść bankructwa, wówczas gdy Roguin uwiezie jego kapitały. Syndykowie upadłości mieli postąpić w myśl wskazówek du Tilleta, który, posiadając pieniądze jakie wyłożą Birotteau i jego wierzyciel pod różnemi nazwiskami, mógł zlicytować tereny i kupić je za połowę wartości, płacąc kapitałami Roguina i dywidendą upadłości, Rejent dał się wciągnąć do planu, sądząc iż uzyska sporą część z łupów po Cezarze i jego wspólnikach: ale człowiek, na którego dyskrecję był zdany, miał sobie wykroić i wykroił sobie rzeczywiście lwią cząstkę. Roguin, nie mogąc ścigać du Tilleta przed żadnym trybunałem, szczęśliwy był iż może ogryzać kość jaką ten mu rzucał, z miesiąca na miesiąc, kędyś w zapadłą dziurę w Szwajcarji, gdzie rejent, na pocieszenie, znalazł wybrakowane piękności. Okoliczności, a nie namysł autora tragedji obmyślającego intrygę spłodziły ten piekielny plan. Nienawiść bez pragnienia zemsty jest niby ziarno padłe na granit; ale zemsta jaką przysiągł Cezarowi du Tillet, była jednym z najnaturalniejszych odruchów, albo też trzeba zaprzeczyć walki między aniołami światła a duchami ciemności. Du Tillet nie mógł, bez wielkich niebezpieczeństw, zamordować jedynego człowieka w Paryżu który go chwycił na domowej kradzieży; ale mógł go wtrącić w błoto i unicestwić tak, aby uczynić jego świadectwo bezwartościowem. Długi czas zemsta kiełkowała w jego sercu nie kwitnąc, ponieważ nawet ludzie najbardziej pełni nienawiści tworzą w Paryżu bardzo mało planów; życie jest tam zbyt szybkie, zbyt ruchliwe, zachodzi zbyt wiele nieprzewidzianych wypadków; ale też te ustawiczne drgania, jeżeli nie pozwalają na premedytację, wspomagają bardzo skutecznie myśl zagrzebaną na dnie duszy dość wytrwałej aby śledzić ich mieniące się horyzonty. Kiedy Roguin zwierzył się du Tilletowi, subjekt ujrzał mglistą możliwość zniszczenia Cezara, i nie omylił się. Blizki utraty swego bóstwa, rejent dopijał resztek trunku ze stłuczonej czary, udawał się codzień do pałacyku na Polach Elizejskich i wracał późnym rankiem. Toteż, nieufna pani Cezarowa miała słuszność. Z chwilą gdy człowiek zdecyduje się odegrać rolę jaką du Tillet podsunął Roguinowi, nabywa talentów największego aktora, ma wzrok rysia i przenikliwość jasnowidza, umie zamagnetyzować swą ofiarę; toteż rejent ujrzał Cezara o wiele wcześniej nim Birotteau ujrzał jego, i, kiedy perfumiarz nań spojrzał, już wyciągnął zdaleka rękę.
— Sporządzałem właśnie testament wielkiej figury, która nie ma ani tygodnia życia przed sobą, rzekł najnaturalniej w świecie; ale potraktowano mnie niby wiejskiego cyrulika: posłano po mnie powozem, a wracam piechotą.
Słowa te rozprószyły chmurkę nieufności, która zacieniła czoło Cezara a którą Roguin dojrzał; toteż rejent strzegł się pierwszy zagadać o sprawie terenów, miał bowiem zadać ostatni cios swej ofierze.
— Po testamentach, kontrakty ślubne, rzekł Birotteau, oto życie. He, he, a kiedy mowa o kontraktach, kiedyż nasze weselisko z Magdalenką? co? papo Roguin, dodał klepiąc go po brzuchu.
W męskiem kółku, najcnotliwsze mieszczuchy silą się przybierać ton rozpustników.
— Hm, jeżeli nie dziś, odparł rejent z dyplomatyczną miną, to już chyba nigdy. Boimy się aby sprawa się nie rozgłosiła, już dziś naciskają mnie dwaj najbogatsi klijenci, którzy chcieliby przystąpić do interesu. Toteż, ma pan wóz albo przewóz. Dziś popołudniu przystępuję do wygotowania aktów, tak iż może się pan zdeklarować jedynie do godziny pierwszej. Do widzenia. Idę właśnie przejrzeć bruljony, które Oleś miał sporządzić w nocy.
— Więc dobrze! już się stało, masz pan moje słowo, rzekł Birotteau biegnąc za rejentem i uderzając go w dłoń. Weź pan sto tysięcy franków, które miały służyć na posag córki.
— Dobrze, rzekł Roguin oddalając się.
Przez chwilę, która upłynęła nim Birotteau wrócił do młodego Popinota, kupiec doświadczył we wnętrznościach gwałtownego żaru, skurczu przepony, w uszach mu szumiało.
— Co panu? spytał subjekt, widząc bladość pryncypała.
— Och, mój chłopcze, dobiłem, zapomocą jednego słowa, wielkiego interesu; nikt nie jest panem swoich wzruszeń w podobnym wypadku. Zresztą, rzecz obchodzi i ciebie. Przyprowadziłem cię tutaj, aby porozmawiać swobodniej, nikt nas nie usłyszy. Ciotka twoja jest w kłopotach, powiedz-że mi, gdzie ona straciła wszystko?
— Proszę pana, wujostwo mieli kapitały u pana de Nucingen[8], musieli przyjąć akcje kopalni worczyńskich, które nie dają jeszcze dywidendy, a w ich wieku trudno żyć nadzieją.
— Ale z czegóż żyją?
— Zrobili mi tę przyjemność, iż przyjęli moją pensję...
— Dobrze, dobrze, Anzelmie, rzekł kupiec, nie kryjąc łzy która zakręciła mu się w oczach, wart jesteś przywiązania jakie mam dla ciebie. Toteż, otrzymasz wysoką nagrodę twojej gorliwości w moich sprawach.
Mówiąc te słowa, kupiec tyleż rósł w oczach własnych co w oczach Popinota; wygłosił je z ową mieszczańską i naiwną emfazą, będącą wyrazem jego fałszywej wielkości.
— Jakto! czyżby pan odgadł moją miłość do...
— Do czego? rzekł olejkarz.
— Do panny Cezaryny.
— Ej chłopcze, bardzo jesteś śmiały, wykrzyknął Birotteau. Ale zachowaj dobrze swoją tajemnicę, przyrzekam ci zapomnieć o niej, a jutro opuścisz mój dom. Nie mam ci tego za złe; tam do djaska! na twojem miejscu, uczyniłbym toż samo. Taka śliczna!
— Och, panie szefie! jęknął subjekt, na którym koszula była mokra, tak się spocił podczas tej rozmowy.
— Mój chłopcze, ta sprawa, to nie jest rzecz jednego dnia; Cezaryna ma własną wolę, matka też ma swoje poglądy. Toteż wejdź w siebie, otrzyj oczy, trzymaj serce na wędzidle i nie mówmy o tem nigdy. Nie rumieniłbym się, mając ciebie za zięcia; bratanek pana Popinot, sędziego przy trybunale pierwszej instancji, siostrzeniec Ragonów! ba, ba, masz wszelkie prawo sięgać tam gdzie inni; ale są tu różne ale, różne jeśli, albowiem... Cóż ty mi strzelasz z taką rzeczą w rozmowie o interesach! Ot, siadaj tu, na tem krześle, i niech supirant ustąpi miejsca subjektowi. Popinot, jesteś mężczyzną? rzekł, patrząc subjektowi w oczy. Czy czujesz odwagę aby walczyć z silniejszym od siebie, zmierzyć się z nim na gołe pięści?
— Tak, panie szefie.
— O cóż chodzi?
— O pogrążenie olejku Makassar! rzekł Birotteau, prężąc się na nogach niby bohater z Plutarcha. Nie łudźmy się, nieprzyjaciel jest silny, dobrze obwarowany, groźny. Olejek Makassar to był interes kapitalnie poprowadzony. Pomysł zręczny. Graniate fiolki nęcą oryginalnością formy. Dla mojego zamiaru, zamierzałem użyć trójkątnych; ale, po dojrzałym namyśle, zdecydowałem się na małe buteleczki z cienkiego szkła, wysmukłe jak trzcina; miałyby wygląd tajemniczy, a klijent lubi wszystko co go intryguje.
— To kosztowne, rzekł Popinot. Trzebaby przeprowadzić wszystko możliwie najtaniej, aby móc dać znaczny opust detalistom.
— Słusznie, chłopcze, oto zdrowe zasady. Zastanów się dobrze, olejek Makassar będzie się bronił: jest kuszący, imię ma powabne. Biorą go ludzie za produkt zagraniczny, a my będziemy mieli to nieszczęście, iż będziemy krajowi. Pomyśl, Popinot: czujesz w sobie siłę aby zabić Makassara? Najpierw, pogrążysz go w ekspedycji zamorskiej: zdaje się, że Makassar jest naprawdę w Indjach. Naturalniejsze tedy jest posyłać Indjanom produkt francuski, niż wracać im to, co rzekomo oni nam przysyłają. Zatem, za morze! Ale trzeba walczyć zagranicą, walczyć na prowincji! Olejek Makassar jest znakomicie afiszowany, nie trzeba taić przed sobą jego potęgi, zdobył grunt wszędzie, publiczność go zna.
— Pogrążę go, wykrzyknął Popinot z płomieniem w oku.
— Czem? rzekł Birotteau. Oto, jak młodzi są w gorącej wodzie kąpani. Wysłuchaj mnie do końca.
Anzelm przybrał postawę żołnierza prezentującego broń przed marszałkiem Francji.
— Wynalazłem tedy, mój drogi Popinot, esencję mającą pobudzać porost, wzmacniać uwłosioną skórę, konserwować barwę włosów, płci męskiej i żeńskiej. Esencja ta będzie miała powodzenie nie mniejsze niż mój Krem i moja Woda; ale nie chcę eksploatować tego sekretu osobiście, myślę wycofać się z handlu. Ty, moje dziecko, rzucisz w świat mój Komagen (od coma, łacińskiego słowa, które oznacza włos, jak powiada pan Alibert, lekarz królewski. Słowo to znajduje się w tragedji Berenice, gdzie Racine pomieścił króla Komagenu, kochanka tej pięknej królowej tak słynnej ze swych kędziorów, który-to kochanek, z pewnością przez pochlebstwo, dał owo imię swemu królestwu! Jak ci wielcy genjusze znają duszę ludzką! zstępują do najmniejszych drobiazgów!)
Mały Popinot zachował powagę słuchając tego pociesznego nawiasu, wyraźnie powiedzianego na intencję jego, chłopca z wykształceniem.
— Anzelmie, rzuciłem wzrok na ciebie, aby założyć dom handlowy, drogerję w wyższym stylu, przy ulicy Lombardzkiej, rzekł Birotteau. Będę twoim cichym wspólnikiem, dostarczę ci kapitału zakładowego. Po Komagenie, spróbujemy esencji waniljowej, spirytusu miętowego. Słowem, wejdziemy do drogerji aby uczynić w niej przewrót, sprzedając produkty skoncentrowane, miast sprzedawać je w naturze. Jesteś zadowolony, ambitny młodzieńcze?
Anzelm był tak wzruszony, że nie mógł odpowiedzieć, ale oczy pełne łez mówiły za niego. Miał wrażenie, że propozycję tę dyktowało pobłażliwe uczucie ojcowskie, powiadając mu niejako: Zasłuż Cezarynę, zdobywając reputację i majątek.
— Panie, rzekł wreszcie, biorąc wzruszenie Cezara za zdziwienie, i ja także wypłynę!
— Oto jaki ja byłem, wykrzyknął kupiec; toż samo powiedziałem sobie w twojem położeniu. Jeśli nie dostaniesz mojej córki, będziesz miał przynajmniej majątek. Cóż to, chłopcze, co się z tobą dzieje?
— Niech mi pan pozwoli mieć nadzieję, iż, zdobywając jedno, idę ku drugiemu.
— Nadziei nie mogę ci bronić, chłopcze, rzekł Birotteau wzruszony tonem Anzelma.
— A zatem, proszę pana, czy mogę już dziś zacząć szukać sklepu, aby jak najprędzej zacząć?
— Owszem, moje dziecko. Jutro, pójdziemy obaj do fabryki. Nim udasz się na poszukiwania, zajdziesz do Liwingstona, dowiedzieć się czy moja prasa hydrauliczna będzie mogła funkcjonować jutro. Dziś wieczór, w porze obiadowej, udamy się do znakomitego i zacnego pana Vauquelin, aby się go poradzić. Uczony ten pracuje obecnie nad składnikami włosów, docieka jakiej natury jest ich barwnik i skąd pochodzi, jaka jest budowa włosów. Wszystko tkwi w tem, Popinot. Poznasz moją tajemnicę, chodzi jedynie o to aby ją inteligentnie wyzyskać. Nim udasz się do Liwingstona, wstąp do Piotra Bérard. Moje dziecko, bezinteresowność pana Vauquelin, to wielki ból mego życia: niepodobna go skłonić, aby przyjął cokolwiek. Szczęściem, dowiedziałem się przez Chiffreville‘a, że pragnął mieć Madonnę Drezdeńską, rytą przez niejakiego Müllera; otóż, po dwuletniej korespondencji, Bérard znalazł wkońcu w Niemczech wspaniały egzemplarz na chińskim papierze; kosztuje półtora tysiąca franków, mój chłopcze. Dziś, dobroczyńca nasz ujrzy ją w swoim przedpokoju odprowadzając nas; ma być na dziś oprawna, upewnisz się o tem. Przypomnimy się w ten sposób, oboje z żoną, jego pamięci; co do wdzięczności bowiem, oto już szesnaście lat jak modlimy się codzień za niego. Ja nie zapomnę go nigdy; ale ci uczeni, zatopieni w wiedzy, zapominają wszystkiego: żony, przyjaciół, dłużników. My, nieboracy, mamy mało nauki, ale to nam pozwala zachować serce ciepłe. To kompensata dla człowieka, który nie jest znakomitością. Ci panowie z Instytutu tylko wciąż myślą; zobaczysz: takiego nie ujrzysz nigdy w kościele. Pan Vauquelin jest zawsze w gabinecie albo w laboratorjum; chcę wierzyć że myśli o Bogu wśród swoich dociekań. Zatem, rzecz ubita: dostarczam ci kapitału, daję ci mój sekret, podzielimy się zyskiem do połowy, niema potrzeby spisywać aktów. Niech tylko rzecz się uda, a jakoś się pogodzimy. Biegnij, chłopcze, ja idę za swemi sprawami. Słuchajno, Popinot, za trzy tygodnie wydaję wielki bal, każ sobie uszyć frak, przyjdź już jako poważny kupiec...
Ten ostatni rys dobroci tak wzruszył Popinota, że pochwycił grubą rękę Cezara i ucałował ją. Poczciwiec pogłaskał rozkochanego subjekta po sercu tem zwierzeniem, ludzie zaś zakochani zdolni są do wszystkiego.
— Biedny chłopiec, rzekł Birotteau patrząc za Anzelmem który gnał przez Tuillerje, gdyby Cezarynka go kochała! ale kuleje, włosy ma rude jak cynober, a młode panny są tak dziwne... Nie przypuszczam, aby Cezarynka... Zresztą, matka chce z niej zrobić rejentową. Aleksander Crottat da jej bogactwo; bogactwo czyni wszystko znośnem, gdy niema szczęścia któregoby nie strawiła nędza. Słowem, postanowiłem zostawić córkę panią swojej woli, oczywiście w granicach rozsądku.
Sąsiadem Cezara był skromny kupiec parasoli, umbrelek i lasek, nazwiskiem Cayron, południowiec, któremu nieszczególnie się powodziło i którego Birotteau ratował niejednokrotnie w kłopotach. Cayron chętnie godził się uszczuplić sklep i odstąpić bogatemu olejkarzowi dwie ubikacje na pierwszem piętrze, oszczędzając tyleż na komornem.
— Zatem, sąsiedzie, rzekł poufale Birotteau wchodząc do parasolnika, żona godzi się na powiększenie lokalu! Jeżeli chcesz, pójdziemy o jedenastej do pana Molineux.
— Mój drogi panie Birotteau, odparł parasolnik, nie żądałem jeszcze nic od pana za to ustępstwo, ale wiadomo ci, że dobry kupiec winien zarobić na wszystkiem.
— Bagatela, odparł perfumiarz, toć i ja nie mam setek i kroci. Nie wiem, czy architekt, którego oczekuję, uzna rzecz za możliwą do wykonania. Nim dobijemy sprawy, powiedział, musimy się przekonać, czy podłogi są na równym poziomie. Przytem, trzeba, aby pan Molineux pozwolił przebić ścianę; nie wiemy czy mur jest wspólny? Wreszcie, muszę przebudować schody: słowem, kosztów bez miary, a nie chcę się przecie zrujnować.
— Och, panie drogi, rzekł południowiec, nim pan się zrujnuje, słońce wlezie na ziemię i będą miały z sobą młode.
Birotteau pogłaskał się po podbródku, podnosząc się na końcach palców i opuszczając się na pięty.
— Zresztą, ciągnął Cayron, nie proszę pana o nic więcej, jak tylko abyś zechciał przyjąć ten drobiazg...
To mówiąc, podał mały plik złożony z szesnastu weksli, ogółem na pięć tysięcy franków.
— A! rzekł olejkarz przeglądając weksle, mały narybek, dwa miesiące, trzy miesiące...
— Niech je pan weźmie choć po sześć od sta, rzekł kupiec pokornie.
— Czyż ja uprawiam lichwę? odparł Cezar z wymówką.
— Mój Boże, drogi panie, byłem z tem u pańskiego dawnego subjekta du Tilleta; nie chciał ich za żadną cenę, zapewne dla przekonania się ile gotów jestem stracić.
— Nie znam tych podpisów, rzekł olejkarz.
— Bo my, w laskach i parasolkach, mamy takie cudaczne nazwiska: to kolporterzy!
— Więc dobrze, nie powiadam że wezmę wszystko, ale mogę przyjąć te najkrótsze.
— Ech, dla tych tysiąca franków które opiewają na cztery miesiące, niechże mi pan nie każe gonić za pijawkami które wysysają z nas trzy czwarte zysku; niech już pan weźmie wszystko. Tak mało korzystam z eskontu, nie mam żadnego kredytu, oto co nas zabija, nas detalistów.
— Niechże więc będzie, wezmę wszystko, Celestyn nas obliczy. Niech pan będzie gotów na jedenastą. Oto i mój architekt, pan Grindot, dodał, widząc zbliżającego się młodego człowieka, z którym umówił się poprzedniego dnia u pana de La Billardière. Wbrew zwyczajowi ludzi talentu, jest pan punktualny, rzekł Cezar, rozwijając najbardziej wyszukaną kupiecką dystynkcję. Jeżeli punktualność, wedle znanego panu powiedzenia, jest grzecznością królów, jest również majątkiem przemysłowców. Czas, czas jest złotem, zwłaszcza dla was, panowie artyści. Architektura jest syntezą wszystkich sztuk, jak pięknie powiedziano. Nie przechodźmy przez sklep, dodał, wskazując bramę.
Cztery lata wprzódy, pan Grindot otrzymał wielki medal architektury, wracał z Rzymu po trzechletnim pobycie na koszt państwa. We Włoszech, młody artysta myślał o sztuce, w Paryżu myślał o majątku. Jedynie rząd może dostarczyć miljonów, potrzebnych architektowi aby wznieść pomnik swej sławy; za powrotem z Rzymu, tak naturalnem jest uważać się za Fontaine‘a lub Perciera, iż każdy ambitny architekt skłania się do ministerjalizmu; zaczem, liberalny stypendysta, zostawszy rojalistą, starał się zdobyć poparcie ludzi mających wpływy. Kiedy laureat poczyna sobie w ten sposób, koledzy nazywają go intrygantem. Młody architekt miał przed sobą dwie drogi: iść perfumiarzowi na rękę, albo też oskubać go. Ale Birotteau, wice-mer, Birotteau przyszły posiadacz połowy terenów św. Magdaleny, dokoła której wcześniej czy później wyrośnie piękna dzielnica, był człowiekiem, którego względy warto było zachować. Grindot poświęcił tedy zysk doraźny dla przyszłych korzyści. Wysłuchał cierpliwie planów, powtarzań, pomysłów kołtuna, stałego celu konceptów i żarcików artysty, wiecznego przedmiotu jego wzgardy, i udał się za olejkarzem, potrząsając głową z uznaniem dla jego myśli. Skoro kupiec dobrze wytłómaczył wszystko, młody architekt spróbował streścić mu jego własny plan.
— Ma pan trzy okna frontowe wychodzące na ulicę, oraz jedno okno ślepe odpowiadające schodom. Do tych czterech, dołącza pan dwa na tym samym poziomie w sąsiednim domu, przerabiając schody tak, aby cały apartament od ulicy stanowił jeden lokal.
— Zrozumiał mnie pan doskonale, rzekł Cezar zdziwiony.
— Aby urzeczywistnić pański plan, trzeba oświetlić z góry nowe schody, i umieścić lożę odźwiernego pod cokołem.
— Cokołem...
— Tak, to część, na której spocznie...
— Rozumiem.
— Co do pańskiego apartamentu, niech mi pan zostawi wolną rękę w tem aby go urządzić i ozdobić. Chcę go uczynić godnym...
— Godnym! Znalazł pan właściwe słowo.
— Ile czasu daje pan na tę zmianę dekoracji?
— Trzy tygodnie.
— Ile pan przeznacza bonifikacji robotnikom? rzekł Grindot.
— A ile mogą wynosić koszta?
— Architekt oblicza kosztorys nowej budowli ściśle co do centima, odparł młody człowiek; ale, ponieważ nie jest w moim zwyczaju pompować łyków... (przepraszam! drogi panie, wyrwało mi się to słowo...) muszę pana uprzedzić, że niepodobieństwem jest skalkulować przeróbki i odnowienia. Ledwie za tydzień będę mógł przedłożyć przybliżony kosztorys. Niech mi pan użyczy swego zaufania: będzie pan miał śliczne schody oświetlone z góry, ozdobione ładną sionką od ulicy, pod cokołem zaś...
— Zawsze ten cokół...
— Niech się pan nie niepokoi, znajdziemy miejsce na lóżkę odźwiernego. Apartamenty pańskie zaprojektuję, odnowię con amore. Tak, panie, celem moim jest sztuka a nie pieniądz! Czyż nie trzeba mi zdobyć rozgłosu aby się wybić? Wedle mnie, najlepiej jest nie układać się hurtem z dostawcami, ale starać się osiągnąć piękne wyniki przy małych środkach.
— Z takiemi poglądami, młody człowieku, rzekł Birotteau protekcjonalnie, wybijesz się.
— Zatem, podjął Grindot, niech się pan umawia oddzielnie z murarzami, malarzami, ślusarzami, z cieślą, stolarzem. Ja podejmuję się skontrolować ich rachunki; niech mi pan przyzna dwa tysiące honorarjum, to będzie pieniądz dobrze ulokowany. Zechce mi pan oddać do rozporządzenia mieszkanie jutro w południe i wskazać wykonawców.
— Ile mogą wynosić koszta, tak, na oko? rzekł Birotteau.
— Dziesięć do dwunastu tysięcy, odparł Grindot. Ale nie liczę w to umeblowania, zapewne zechce je pan odnowić. Poda mi pan adres swego tapicera, muszę się z nim porozumieć co do kolorów, aby osiągnąć całość w najlepszym smaku.
— Pan Braschon, ulica św. Antoniego, jest do mojej dyspozycji, rzekł perfumiarz przybierając minę książęcą.
Architekt zapisał adres w maleńkim notatniku, pachnącym zdala podarkiem ładnej kobiety.
— Dobrze więc, rzekł Birotteau, zdaję się na pana. Niech pan zaczeka tylko, aż się załatwię z przelaniem najmu dwóch sąsiednich pokoi i uzyskam pozwolenie na przebicie muru.
— Niech mnie pan uwiadomi listownie dziś wieczór, rzekł architekt. Muszę w ciągu nocy wygotować plany, a, ostatecznie, przyjemniej jest pracować dla szanownego przemysłowca, niż dla króla pruskiego, to znaczy dla samego siebie. Na wszelki wypadek, wezmę miarę, wysokość, wymiar obrazów, szerokość okien...
— Musimy być gotowi na termin, rzekł Birotteau, inaczej nic z interesu.
— Postaramy się, rzekł architekt. Robotnicy będą pracowali w nocy, osuszy się malowanie specjalnym sposobem; ale niech się pan nie da oszwabić przedsiębiorcom, niech pan zawsze żąda ceny z góry i ułoży ściśle warunki!
— Paryż jest jedynem miejscem na świecie, gdzie można coś stworzyć jak zapomocą różdżki czarnoksięskiej, rzekł Birotteau, czyniąc mimowoli azjatycki gest, godny Tysiąca i jednej nocy. Zechce mi pan uczynić ten zaszczyt i przybyć na mój bal, drogi panie. Nie wszyscy ludzie talentu dzielą wzgardę jaką świat ściga kupiectwo; toteż mam nadzieję, iż spotka pan u mnie uczonego pierwszej klasy, pana Vauquelin z Instytutu! następnie pana de La Billardière, hrabiego de Fontaine, pana Lebas, sędziego i prezydenta trybunału handlowego; z urzędów: hrabiego de Granville z Izby apelacyjnej i pana Popinot z trybunału pierwszej instancji, pana Camusot z trybunału handlowego i pana Cardot jego teścia... wreszcie, być może, księcia de Lenoncourt, pierwszego ochmistrza dworu. Zaprosiłem kilku przyjaciół... zarówno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum... jak dla uczczenia... mojej promocji do krzyża Legji honorowej... (Tu Grindot uczynił szczególny ruch). Być może... stałem się godnym tego... osobliwego i... i...
królewskiego zaszczytu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za sprawę Burbonów na stopniach św. Rocha, dnia 13 Vendémiaire, w którym to dniu otrzymałem ranę z rąk Napoleona. Te tytuły...
Konstancja wyszła w szlafroczku z pokoju Cezaryny gdzie się ubierała; pierwsze jej spojrzenie osadziło w miejscu swadę męża, silącego się skleić okrągłe zdanie, aby, bez uchybienia skromności, obznajmić bliźniego ze swemi dostojeństwami.
— Chodźno, kiciu: oto pan de Grindot, młody człowiek skądinąd wielce dystyngowany, jak również obdarzony niepospolitym talentem. To właśnie architekt, którego polecił nam pan de La Billardière dla pokierowania naszemi małemi robótkami.
Kupiec ukrył się przed żoną aby dać znak architektowi, kładąc palec na ustach przy słowie małemi; artysta zrozumiał.
— Kostusiu, pan Grindot chce wziąć pomiary, zechciej panu ułatwić, rzekł Birotteau wysuwając się na ulicę.
— Czy to będzie bardzo drogie? rzekła Konstancja do architekta.
— Nie, pani, jakieś sześć tysięcy franków, tak, na oko...
— Na oko! wykrzyknęła pani Birotteau. Proszę pana, niech pan nic nie zaczyna bez kosztorysu i podpisanych umów. Znam sposoby panów przedsiębiorców; sześć tysięcy, znaczy dwadzieścia tysięcy. Nie jesteśmy w położeniu, któreby nam pozwalało robić szaleństwa. Proszę bardzo, panie architekcie, mimo że mąż jest panem w swoim domu, niech mu pan zostawi czas do zastanowienia.
— Pani, pan wice-mer postawił za warunek abym mu oddał wszystko gotowe za trzy tygodnie; jeżeli się spóźnimy, będą państwo zmuszeni ponieść wydatek, nie osiągnąwszy celu.
— Są wydatki i wydatki, rzekła piękna kupczyni.
— Och, pani, czy pani sądzi, iż urządzać mieszkanie to wielka chluba dla architekta, który marzy o wznoszeniu pomników? Podjąłem się tego drobiazgu jedynie przez uprzejmość dla pana de La Billardière, ale, jeżeli to państwa przeraża...
Uczynił ruch w kierunku drzwi.
— Dobrze, dobrze, proszę pana, rzekła Konstancja wchodząc do swego pokoju, gdzie osunęła głowę na ramię Cezaryny. Ach, dziecko! ojciec pędzi do ruiny. Sprowadził sobie architekta, który ma wąsy i faworyty i który mówi o wznoszeniu pomników. Zburzy wszystko do fundamentów, aby nam wystawić nowy Luwr. Cezar nie spóźni się o minutę gdy chodzi o szaleństwo; mówił mi o swoim warjackim projekcie dziś w nocy, i oto wykonywa go od rana.
— Ba! mamusiu, pozwól ojczulkowi robić co chce, Pan Bóg zawsze się nim opiekował, rzekła Cezaryna ściskając matkę i siadając do fortepianu aby pokazać architektowi, że córce kupca nie są obce sztuki piękne.
Kiedy architekt wszedł do sypialnego pokoju, zdumiał się pięknością Cezaryny, stanął niemal zdrętwiały. Wyszedłszy ze swego pokoiku w rannym szlafroczku, Cezaryna, różowa i świeża jak bywa różową i świeżą młoda dziewczyna w ośmnastym roku, jasnowłosa i szczupła, z niebieskiemi oczami, zachwyciła wzrok artysty ową tak rzadką w Paryżu elastycznością, dającą jędrność najdelikatszym tkankom i tonującą ubóstwianym przez malarzy odcieniem niebieski kolor żyłek, których siatka pulsuje na tle śnieżnej cery. Mimo iż żyła w limfatycznej atmosferze paryskiego sklepu, gdzie powietrze krąży niedostatecznie a słońce zagląda rzadko, niewinność obyczajów zachowała jej tę samą świeżość, jaką daje ciągłe życie na powietrzu rzymskiej Transtewerynie. Obfite włosy, rosnące tak jak u ojca, podczesane w sposób ujawniający kształtną szyję, spływały potokiem miękkich kędziorów, wypielęgnowanych tak jak pielęgnują je panny sklepowe, którym chęć zwrócenia na siebie uwagi podsuwa iście angielskie wyszukania tualetowe. Uroda tej młodej dziewczyny to nie była ani piękność lady ani francuskiej księżniczki, ale pulchna i płowowłosa piękność rubensowskich Flamandek. Cezaryna miała zadarty nos ojca, ale delikatny i sprytny zarazem. Skóra jej, jędrna i zdrowa, zwiastowała dziewiczą żywotność. Miała piękne czoło matki, ale rozjaśnione beztroską, pogodą młodej dziewczyny. Niebieskie oczy, wilgotne i świeże, wyrażały tkliwy urok szczęśliwej blondynki. Jeżeli szczęście odejmowało jej główce ową poezję, jaką malarze silą się tchnąć w swoje twory dając im zbyt wiele zadumy, nieokreślona melancholja fizyczna, jaką dotknięte są młode dziewczyny które nigdy nie opuściły macierzyńskiego skrzydła, dawała jej coś idealnego. Mimo delikatnych kształtów, zbudowana była silnie; stopy zdradzały chłopskie pochodzenie ojca, grzeszyła bowiem nieco brakiem rasy, a może i czerwonością rąk, co jest znakiem mieszczańskiego trybu życia. Wcześniej lub później groziła jej zbytnia tusza. Mając sposobność widywać zbliska sporo wykwintnych kobiet, nabrała smaku w tualecie, wyuczyła się paru minek, sposobu mówienia, ruchów które naśladowały damę i zawracały głowę młodym subjektom: Cezaryna zdawała się im bardzo dystyngowana. Popinot poprzysiągł sobie, iż ta albo żadna. Ta nikła blondynka, którą jedno spojrzenie mogło obalić, gotowa rozpłynąć się we łzach za najlżejszą wymówką, była jedyną kobietą zdolną mu wrócić poczucie męskiej wyższości. Urocza ta dziewczyna budziła miłość, nie zostawiając czasu na reflekcje czy posiada dość inteligencji aby ją utrwalić; ale na co zda się to, co w Paryżu nazywa się inteligencją, w sferze, gdzie głównym czynnikiem szczęścia są zdrowy rozsądek i cnota? Moralnie, Cezaryna była portretem matki, nieco udoskonalonym przez staranne wychowanie: lubiła muzykę, rysowała kredką, czytywała panią Cottin i panią Riccoboini, Bernardyna de Saint-Pierre, Fenelona, Rasyna. W kantorze u matki zjawiała się jedynie na kilka chwil przed godziną posiłku, lub aby ją zastąpić w rzadkich wypadkach. Ojciec i matka, jak wszyscy dorobkiewicze, skwapliwie hodujący niewdzięczność w dzieciach wznosząc je powyżej siebie, przesadzali się w ubóstwianiu Cezaryny, która, na szczęście, posiadała rzetelne cnoty mieszczańskie i nie nadużywała ich słabości.
Pani Birotteau wodziła za architektem niespokojną i błagalną twarzą, patrząc ze zgrozą i wskazując córce dziwaczne ruchy metra oraz przyrządów któremi Grindot zdejmował pomiary. W tych ruchach niby różdżki czarnoksięskiej dopatrywała się najgorszej wróżby, byłaby wolała ściany niższe, pokoje mniejsze, a nie śmiała wypytywać młodego człowieka o skutki tego czarnoksięstwa.
— Niech pani będzie spokojna, nic nie wyniosę, rzekł artysta z uśmiechem.
Cezaryna nie mogła się wstrzymać od uśmiechu.
— Panie, rzekła Konstancja błagalnym głosem, nie zauważywszy nawet żartu budowniczego, niech się pan stara być oszczędny; kiedyś potrafimy pana wynagrodzić.
Nim udał się do pana Molineux, właściciela sąsiedniego domu, Cezar pragnął wziąć od Roguina akt, jaki Aleksander Crottat miał przygotować w tym celu. Wychodząc, Birotteau ujrzał du Tilleta w oknie Roguina. Jakkolwiek stosunek dawnego subjekta z żoną rejenta czynił dość naturalną obecność du Tilleta, w godzinie w której gotowało się akta tyczące gruntów, Birotteau, mimo swej nadzwyczajnej ufności, zaniepokoił się. Ożywiona twarz du Tilleta zwiastowała dyskusję. — Czyżby on maczał palce w tym interesie? pytał sam siebie, pod wpływem obudzonej kupieckiej ostrożności. Podejrzenie przemknęło przez jego duszę jak błyskawica. Odwrócił się, ujrzał panią Roguin, obecność bankiera nie wydała mu się już tak podejrzaną. — Jednakże, gdyby Konstancja miała słuszność? pomyślał. Cóż za głupota zważać na babskie urojenia! Pomówię zresztą o tem jeszcze dziś rano z wujem. Z domu gdzie mieszka ten pan Molineux, na ulicę des Bourdonnais jest tylko parę kroków.
Podejrzliwy obserwator, kupiec, który w swojej karjerze spotkał paru hultajów, byłby ocalony; ale poprzednie koleje Cezara, jego ograniczenie mało zdatne nizać ogniwa indukcyj przez które rozumny człowiek docieka przyczyn, wszystko go zgubiło. Zastał parasolnika odświętnie wystrojonego i miał już udać się z nim do właściciela, kiedy kucharka Wirginia, chwyciła go za ramię.
— Proszę pana, pani prosi, aby pan nie szedł...
— Ech, zawołał Birotteau, znowu te babskie pomysły!
—... Zanim pan nie wypije kawy, którą czeka na pana.
— A, prawda! Mój sąsiedzie, rzekł Birotteau do Cayrona, tyle mam rzeczy w głowie, że nie słyszę własnego żołądka. Bądź tak uprzejmy i idź naprzód, spotkamy się u bramy pana Molineux, chyba że zechcesz zajść pierwszy, aby mu wytłómaczyć całą sprawę, oszczędzilibyśmy w ten sposób na czasie.
Pan Molineux był to mały komiczny rentjer, typ istniejący jedynie w Paryżu, jak pewien gatunek mchu rośnie tylko w Islandji. Porównanie to, tem trafniejsze ile że człowiek ten należał do gatunku mięszanego, do królestwa zwierzęco-roślinnego, które jakiś nowy Mercier mógłby utworzyć ze skrytopłciowych, rosnących, kwitnących i umierających w tynkowanych murach rozmaitych dziwnych i niezdrowych domów, w jakich istoty te szczególnie sobie podobają. Na pierwsze wejrzenie, ta roślina ludzka, z gromady baldaszkowatych, zważywszy niebieski rurkowaty kaszkiecik jaki ją wieńczy, z łodygą owiniętą zielonkawemi spodniami, o gąbczastych korzeniach otulonych w sukienne pantofle, przedstawia białawą i płaską fizjognomję, która, zaiste, nie zdradza nic jadowitego. W tym dziwacznym produkcie rozpoznalibyście wiernego abonenta Kurjerków, wierzącego we wszystkie wiadomości jakie perjodyczna prasa chrzci swoim atramentem, i który wszystko zamyka w tych słowach: „Czytajcie w dzienniku!“ Mieszczuch, z zasady zwolennik porządku a wciąż buntujący się przeciw władzy, której, mimo to, słucha zawsze, istota słaba w masie a okrutna pojedynczo, nieczuła jak komornik o ile chodzi o jej prawo, a dająca świeżą mokrzycę ptaszkom i ości od ryb kotu, przerywająca pokwitowanie czynszu aby się popieścić z kanarkiem, nieufna jak klucznik więzienny, ale topiąca swoje oszczędności w oszukańczym interesie i siląca się wówczas odbić brudnem skąpstwem. Złośliwość tego kwiatu-mięszańca objawia się jedynie w praktyce; aby doświadczyć jej przyprawiającej o mdłości goryczy, trzeba jej wypróbować w odwarze jakiejś sprawy, w której interesa jego splatają się z interesami innych. Jak wszyscy Paryżanie, Molineux czuł potrzebę panowania, pożądał tej cząstki mniej lub więcej obszernego władztwa, jakie wykonywa każdy, nawet odźwierny, nad mniejszą lub większą ilością ofiar, nad żoną, dzieckiem, lokatorem, subjektem, koniem, psem lub małpą, którym oddaje rykoszetem, udręczenia cierpiane w sferze wyższej do której wzdycha. Ten mały nudny staruszek nie miał ani żony, ani dziecka, ani siostrzeńca, ani bratanicy; zbyt gnębił swą gospodynię aby móc z niej zrobić swą ofiarę, unikała bowiem, po spełnieniu obowiązków, wszelkiego z nim zetknięcia. Apetyty jego tyranji nie były tedy nasycone; aby je zaspokoić, wystudjował cierpliwie paragrafy tyczące prawa najmu i murów granicznych; zgłębił kodeks jaki włada domami w Paryżu w nieskończenie drobnych szczegółach ustaw, przyczynków, zobowiązań, podatków, ciężarów, sprzątań, dekorowań na Boże Ciało, rynien, ścieków, oświetlenia, wystawania na drogę publiczną i sąsiedztwa szkodliwych zdrowiu zakładów. Wszystkie zdolności i energję, całą duszę wkładał w to, aby utrzymywać swój stan właściciela w pełnym rynsztunku bojowym; uczynił sobie zeń zabawkę, a zabawa ta obracała się w monomanję. Lubił chronić współobywateli przed zakusami nielegalności; ale przyczyny do skarg były rzadkie, namiętność jego tedy rzuciła się na własnych lokatorów. Lokator stawał się jego wrogiem, jego podwładnym, lennikiem; sądził iż ma prawo do jego czołobitności i uważał za gbura tego, który minął go na schodach bez zagajenia rozmowy. Pisał sam kwity i przesyłał je w południe, w dzień terminu. Lokator, który się spóźnił, otrzymywał pozew z nieubłaganą regularnością. Zaczem zajęcie, koszta, cała kawalerja sądowa wyruszała natychmiast, z szybkością przyrządu, który, w narzeczu katowskiem, nazywa się mechaniką. Molineux nie udzielał terminu ani zwłoki; na punkcie czynszów serce jego było z kamienia. — Pożyczę panu pieniędzy, jeśli panu potrzeba, powiadał odpowiedzialnemu lokatorowi, ale zapłać mi pan czynsz, wszelkie opóźnienie powoduje stratę procentu, której prawo nam nie wynagradza. — Po długiem rozważaniu kapryśnych fantazyj lokatorów, którzy nie przedstawiali nic stałego, którzy następowali po sobie obalając tradycje poprzedników, ni mniej ni więcej tak samo jak dynastje, Molineux uchwalił sobie konstytucję, ale przestrzegał jej święcie. I tak, starowina nie naprawiał nic, żaden kominek nie dymił, schody były czyste, sufity białe, gzymsy nieskazitelne, posadzki niewzruszone, malowanie wystarczające; zamki miały zawsze dopiero trzy lata, żadnej szyby nie brakło, pęknięcia nie istniały; szpary w podłodze widział jedynie wtedy kiedy się ktoś wyprowadzał. Aby odebrać mieszkanie, przybywał w asyście ślusarza, malarza, szklarza, ludzi, jak powiadał, bardzo usłużnych. Najmujący miał zresztą wszelkie prawo wprowadzać ulepszenia, ale, jeżeli niebacznie odświeżył mieszkanie, staruszek Molineux rozmyślał dzień i noc nad sposobem wyparowania go, aby objąć w posiadanie odnowiony apartament; czyhał nań, zaczajał się i rozpoczynał serję wszelkich szykan. Znał na pamięć wszystkie finezje ustawodawstwa paryskiego na punkcie najmów. Pieniacz, zamiłowany w pisaninie, stylizował do lokatorów słodkie i grzeczne listy; ale, na dnie jego stylu, jak i pod jego obleśną i uprzedzającą miną, czaiła się dusza Shylocka. Czynszu wymagał zawsze za pół roku z góry, plus pokrycie domniemanych ostatnich sześciu miesięcy najmu, plus cały orszak podstępnych waruneczków które sam wymyślił. Sprawdzał czy lokator posiada dostateczną ilość mebli aby odpowiadać za czynsz. Gdy chodziło o nowego lokatora, poddawał go wywiadom swojej policji, nie życzył sobie bowiem niektórych zawodów, najlżejsze uderzenie młotka przerażało go. Następnie, kiedy chodziło o podpisanie umowy, przetrzymywał akt i wertował go tydzień, lękając się tego, co nazywał, „et caetera“ rejenta. Wyszedłszy z kręgu swego właścicielstwa, Jan Baptysta Molineux zdawał się dobry, uczynny; grywał w bostona nie skarżąc się jeżeli partner podniósł mu nie w porę; śmiał się z tego co budzi śmiech mieszczuchów, mówił o tem co oni mówią, o samowoli piekarzy, którzy mają tę bezczelność aby sprzedawać fałszywą wagę, o policji, o siedmnastu bohaterskich posłach lewicy. Czytywał ZDROWY ROZUM księdza Meslier i chodził na mszę, nie mogąc się zdecydować między deizmem a chrystjanizmem; ale nie płacił na kościół i prawował się do upadłego aby się bronić przeciw zaborczym uroszczeniom kleru. Z niestrudzoną wytrwałością pisywał w tym sensie do dzienników listy, których dzienniki nie ogłaszały i które zostawały bez odpowiedzi. Słowem, podobny był do każdego szanującego się mieszczucha, który wkłada uroczyste polano w ogień w wilję Bożego Narodzenia, szuka migdała w Trzech Króli, powtarza wszystkie bajdy, obchodzi bulwary kiedy jest ładnie, przygląda się ślizgawce i wędruje o godzinie drugiej na plac Ludwika XV w dnie fajerwerku, zabierając z sobą chleb w kieszeni, aby zająć zawczasu najlepsze miejsce.
Dworzec Batave, gdzie mieszkał starowina, jest produktem jednej z owych dziwacznych spekulacyj, których niepodobna sobie wytłumaczyć z chwilą gdy są faktem. Tę klasztorną budowlę, z arkadami i galerjami, zbudowaną z piaskowego kamienia, zdobną wewnątrz wodotryskiem, wodotryskiem zepsutym, który otwiera swoją lwią paszczę nietyle aby wyrzucać wodę co aby prosić o nią wszystkich przechodniów, wymyślono z pewnością poto, aby obdarzyć dzielnicę św. Dyonizego rodzajem Palais Royal. Budowla ta, niezdrowa, zamknięta z czterech stron wysokiemi domami, skupia życie i ruch jedynie w dzień, jest punktem zbornym ciemnych uliczek które się w niej zbiegają i które łączą Hale z przedmieściem św. Marcina przez słynną ulicę Quincampoix, oraz wilgotne uliczki, w których tłoczący się ludzie nabawiają się reumatyzmów; w nocy natomiast niemasz w Paryżu miejsca bardziej opustoszałego: rzekłby kto katakumby handlu. Oczywiście, apartamenty tego kupieckiego pałacu nie mają innego widoku prócz wspólnego dziedzińca, na który wychodzą wszystkie okna; co za tem idzie, czynsze są nadzwyczaj niskie. Pan Molineux mieszkał w jednym z narożników, na szóstem piętrze, dla zdrowia: powietrze jest tam czyste jedynie na wysokości siedmdziesięciu stóp! Tam, ów godny właściciel cieszył się czarownym widokiem młynów na Montmartre, przechadzając się na ganeczku gdzie pielęgnował kwiaty, nie zważając na przepisy policyjne co do wiszących ogrodów nowoczesnego Babilonu. Mieszkanie jego składało się z czterech izdebek. Nieprzystojna nagość zdradzała, już u samego wejścia, skąpstwo tego człowieka. W przedpokoju, sześć wyplatanych krzeseł, fajansowy piec, na ścianach zaś, obitych zielonkawym papierem, cztery ryciny nabyte na wyprzedażach. W jadalni dwie szafy, dwie klatki pełne ptaków, stół nakryty ceratą, barometr, dwa mahoniowe krzesełka pokryte włosiem. Salon zdobiły firaneczki ze starej zielonej materji oraz meble biało malowane, obite zielonym utrechckim aksamitem. Co do sypialni starego kawalera, posiadała ona zmęczone zbyt długiem użyciem meble z czasów Ludwika XV, o które biało ubrana kobieta lękałaby się powalać. Na kominku zegar z kolumienkami i z Palladą która potrząsała włócznią. Podłoga zastawiona była pełnemi talerzami przeznaczonemi dla kotów, tak iż gość musiał się strzec, aby na nie nie nastąpić. Nad komodą z różanego drzewa portret pastelami (Molineux w kwiecie młodości). Następnie książki, stoły zawalone jakiemiś zielonemi pudłami; na konsolce ś. p. kanarki wypchane; wreszcie, łóżko, którego chłód zakasowałby karmelitankę bosą.
Cezara Birotteau mile ujęła niezrównana grzeczność pana Molineux. Zastał staruszka w szarym flanelowym szlafroku w chwili gdy pilnował mleka grzejącego się na śniadanie w małej blaszanej rynce na kominku. Aby nie trudzić gospodarza, parasolnik sam poszedł otworzyć drzwi. Molineux żywił szacunek dla merów i wicemerów miasta Paryża, których nazywał swemi władzami municypalnemi. Na widok urzędnika wstał i trwał w tej postawie z czapeczką w ręku, póki wielki Birotteau nie usiadł.
— Nie, panie; tak, panie; och! panie, gdybym wiedział iż mam zaszczyt posiadać w łonie moich skromnych penatów członka ciała municypalnego miasta Paryża, niech mi pan wierzy, iż uważałbym za swój obowiązek stawić się u pana, mimo że, będąc pańskim gospodarzem, lub — bliskim — zostania — takowym. Birotteau gestem zachęcił go do nakrycia głowy. — Nie, za nic, nie nakryję głowy, póki pan nie usiądzie i sam jej nie nakryje, o ile pan ma katar; jest u mnie cokolwiek chłodno, dochody moje nie pozwalają mi... Na zdrowie, panie wice-merze!
Birotteau kichnął, szukając aktów. Przedstawił je, oświadczywszy wprzód, dla uniknięcia wszelkiej zwłoki, że pan Roguin, rejent, sporządził je na jego koszt.
— Nie podaję w wątpliwość doświadczenia pana Roguin — stare nazwisko, dobrze znane w paryskim notarjacie; — ale mam swoje drobne przyzwyczajenia, sam zwykłem załatwiać własne sprawy: manja niewinna i dosyć usprawiedliwiona, a rejentem moim jest...
— Ależ nasza sprawa jest tak prosta, rzekł Cezar, nawykły w kupieckich stosunkach do szybkiej decyzji.
— Tak prosta! wykrzyknął Molineux. Nic nie jest proste w kwestjach najmu. Och! widzę, drogi panie, że nie jesteś właścicielem realności i tylko mogę panu powinszować. Gdyby pan wiedział, do jakiego stopnia lokatorzy posuwają niewdzięczność, i do jakich ostrożności jesteśmy zmuszeni! Ot, panie, mam lokatora...
Molineux opowiadał przez kwadrans, w jaki sposób pan Gendrin, rysownik, oszukał czujność odźwiernego przy ulicy św. Honorjusza. Pan Gendrin dopuścił się bezeceństw godnych Marata, bezwstydnych rysunków które policja toleruje, rozumie się, jest z nim w zmowie! Ów Gendrin, artysta głęboko niemoralny, wracał do domu z kobietami plugawego życia i sprawiał że schody były nie do użytku! Koncept zaiste godny człowieka który rysował karykatury przeciw rządowi. I dlaczego te łajdactwa?... dlatego, iż zażądano odeń czynszu 15-go! Molineux musi się procesować, ponieważ artysta, mimo iż nie płaci, upiera się zostać w mieszkaniu. Molineux otrzymuje anonimowe listy, w których ktoś, niewątpliwie Gendrin, grozi mu, iż zamorduje go wieczorem w zaułkach wiodących do jego domu.
— Do tego stopnia, proszę pana, ciągnął, iż pan prefekt policji, któremu zwierzyłem moje utrapienia (skorzystałem ze sposobności aby mu natrącić kilku słów o zmianach jakie należałoby wprowadzić w dotyczącej ustawie), upoważnił mnie do noszenia pistoletów dla osobistego bezpieczeństwa.
Starowina podniósł się z krzesła aby przynieść pistolety.
— Oto są, niech pan patrzy! wykrzyknął.
— Ależ, proszę pana, z mojej strony nie potrzebuje się pan lękać niczego podobnego, rzekł Birotteau, spoglądając na Cayrona z uśmiechem, w którym malowało się politowanie dla takiego człowieka.
Molineux podchwycił to spojrzenie; uraziło go iż spotkał podobny wyraz u dygnitarza, który miał obowiązek chronić podległych mu obywateli. Każdemu innemu byłby przebaczył, Cezarowi nie.
— Panie, odparł sucho, sędzia konsularny cieszący się powszechnym szacunkiem, wice-mer, stateczny kupiec, nie zniżałby się do podobnych małostek, bo to są małostki. Ale, w danej sprawie, chodzi o uzyskanie zgody na przebicie muru od pańskiego gospodarza, hrabiego de Granville, o ustalenie warunków co do przywrócenia muru z końcem najmu; wreszcie, czynsze są niezmiernie niskie, pójdą w górę, plac Vendôme zyska, już zyskuje! mają budować ulicę Castiglione! Wiążę się... wiążę się...
— Kończmyż, rzekł Birotteau zdumiony, o co panu chodzi? Mam na tyle doświadczenia w interesach, aby się domyślać, że te racje zamilkną przed racją wyższego rzędu, pieniędzmi? A zatem, ile pan żąda?
— Tylko tego co słuszne, panie wice-merze. Jaki jest termin pańskiego najmu?
— Siedm lat, odparł Birotteau.
— Za siedm lat, ile będzie warte moje pierwsze piętro! odparł Molineux. Ileby zapłacono za dwa umeblowane pokoje w tej dzielnicy? Więcej może niż sto franków na miesiąc! Wiążę się, wiążę sobie ręce taką umową. Podniesiemy tedy czynsz do tysiąca pięciuset franków. Za tę cenę, godzę się wyłączyć te dwa pokoje z najmu tu obecnego pana Cayrona, rzekł obrzucając kupca skośnem spojrzeniem, i oddaję je panu na siedm lat następnych. Przebicie ściany odbędzie się na pański koszt, pod warunkiem iż przyniesie mi pan pozwolenie i zrzeczenie się wszelkich praw od hrabiego de Granville. Weźmie pan na siebie odpowiedzialność za ewentualne wypadki przy tem przebiciu, nie będzie pan zobowiązany przywracać muru, ale da mi pan, jako odszkodowanie, pięćset franków natychmiast! Niewiadomo kto żyje, kto umiera; nie mam ochoty gonić za nikim dla odbudowy muru.
— Te warunki wydają mi się mniejwięcej sprawiedliwe, rzekł Birotteau.
— Następnie, rzekł Molineux, wyliczy mi pan siedmset pięćdziesiąt franków hic et nunc, płatne z góry za ostatnie pół roku użytkowania, za formalnem pokwitowaniem. Och, mogę przyjąć wekselki opiewające na wartość w najmie aby nie tracić mego zabezpieczenia, na dowolną datę, wedle pańskich życzeń. Ja jestem w interesach gładki i ustępliwy. Zastrzeżemy, że pan zamknie drzwi od moich schodów, których nie będzie pan miał prawa użytkować... pańskim kosztem... zamurujemy je. Niech pan będzie spokojny, nie będę żądał odszkodowania za przywrócenie komunikacji z końcem najmu; uważam że to już jest objęte kwotą pięciuset franków. Zawsze wymagam jedynie tego co słuszne.
— My kupcy nie jesteśmy tacy drobiazgowi, rzekł Birotteau, interesy nie byłyby możliwe przy takich formalnościach.
— Och, w kupiectwie to zupełnie co innego, zwłaszcza w perfumerji, gdzie wszystko idzie gładko jak po mydle, rzekł mały staruszek z kwaśnym uśmiechem. Ale, drogi panie, w kwestji najmu, w Paryżu, nic nie jest obojętne. Ot, miałem lokatora przy ulicy Montorgueil...
— Panie, rzekł Birotteau, za nic bym nie chciał narażać na zwłokę pańskiego śniadania; oto akty, niech je pan uzupełni, godzę się na wszystko czego pan żąda; podpiszemy jutro, przybijmy dziś na słowo, jutro bowiem mój architekt ma rozpocząć roboty.
— Drogi panie, odparł Molineux spoglądając na parasolnika, zapadł już termin, pan Cayron nie chce płacić, dołączymy go do sumy akceptu, aby najem liczył się od stycznia do stycznia. To bardziej okrągło.
— Niech będzie, odparł Birotteau.
— Jeden su od franka odźwiernemu...
— Ależ, rzekł Birotteau, pozbawia mnie pan schodów, wejścia, nie jest zatem słuszne...
— Och! jest pan lokatorem, rzekł roztrzygającym tonem Molineux wstępując na koturny zasad: winien pan jest podatek od drzwi, okien i udział w ciężarach. Skoro porozumieliśmy się co do wszystkiego, niema już trudności. Rozszerza się pan znacznie, jak widzę; interesy idą dobrze.
— Owszem, odparł Birotteau. Ale to z innej przyczyny. Podejmuję kilku przyjaciół, zarówno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum, co aby uczcić moją promocję do krzyża Legji honorowej...
— Ba, ba; rzekł Molineux, nagroda wielce zasłużona.
— Tak, rzekł Birotteau. Być może, stałem się godny tego osobliwego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za Burbonów ma stopniach św. Rocha, 13-go Vendémiaire, gdzie otrzymałem ranę z rąk Napoleona; te tytuły...
— Warte są czynów dzielnych żołnierzy dawnej armji. Wstążeczka jest czerwona, bo maczana jest w przelanej krwi.
Na te słowa, wzięte żywcem z Constitutionela, Birotteau nie mógł się wstrzymać od zaproszenia pana Molineux, który rozpłynął się w podziękowaniach i czuł się bliski przebaczyć kupcowi jego ironję. Starzec odprowadził nowego lokatora aż do sieni, obsypując go grzecznościami. Kiedy Birotteau znalazł się z Cayronem na ulicy, spojrzał na sąsiada jowialnie.
— Nie przypuszczałem, że mogą istnieć na świecie ludzie tak... upośledzeni, rzekł powstrzymując na ustach słowo głupcy.
— Och, panie, rzekł Cayron, nie wszyscy posiadają pańskie talenty. — Birotteau, mógł, w stosunku do pana Molineux, uważać się za człowieka wyższego; odpowiedź parasolnika sprowadziła na jego usta uśmiech zadowolenia; pożegnał go królewskim gestem.
— Jestem w Halach, rzekł w duchu Birotteau, załatwmyż sprawę z orzechami.
Po godzinie poszukiwań, Birotteau, odesłany przez władczynie hal na ulicę Lombardzką, gdzie był zbyt orzechów na pralinki, dowiedział się, od swego przyjaciela Matifat, że suchy owoc znajduje się na wielką skalę wyłącznie u pani Angeliki Madou, mieszkającej przy ulicy Perrin-Gasselin; jedyny handel, w którym są na składzie prawdziwe orzechy tureckie z Prowancji i prawdziwe białe orzechy alpejskie.
Ulica Perrin-Gasselin jest jedną ze ścieżek labiryntu ściśle ograniczonego wybrzeżem, ulicą św. Dyonizego, ulicą de la Ferronnerie i de la Monnaie i stanowiącego jakgdyby wnętrzności miasta. Roi się tam od bezliku najróżnorodniejszych i pomięszanych towarów, cuchnących i zalotnych, od śledzi i muślinów, jedwabiu i miodów, masła i tiulów, a zwłaszcza wielu drobnych przemysłów o których Paryż równie nie ma pojęcia, jak większość ludzi nie ma pojęcia o tem co się pitrasi w ich trzustce. Pijawką tego handlu był niejaki Bidault, zwany Gigonnet, wekslarz z ulicy Grénetat. Tutaj, dawne stajnie zamieszkałe są przez beczki z oliwą, remizy zawierają mirjady bawełnianych pończoch. Tam, mieszczą się hurtowne składy produktów sprzedawanych częściowo w halach. Pani Madou, ex-władczyni ryb morskich, przerzuciła się, od dziesięciu lat, w suche owoce, drogą stosunku z dawnym właścicielem interesu, stosunku którym długo karmiły się ploteczki Hal. Osoba ta, była to męska i zuchowata piękność, dziś zanikła pod nadmierną tuszą. Zamieszkiwała parter żółtego domku, na pół walącego się, ale wzmocnionego na każdem piętrze żelaznemi spojeniami. Nieboszczyk zdołał się pozbyć konkurentów i przekształcić swój handel w rodzaj monopolu; spadkobierczyni jego mogła tedy, mimo braku wykształcenia, prowadzić go dalej siłą rutyny, krzątając się w swoich magazynach, zajmujących remizy, stajnie i dawne pracownie, gdzie właścicielka walczyła ze skutkiem z owadami. Bez biura, kasy i książek, nie umiała bowiem ani pisać ani czytać, odpowiadała na list uderzeniami pięści w ladę: uważała go za zniewagę. Zresztą dobra kobiecina, o czerwonej twarzy, z fularem na głowie zawiązanym na czepku, jednająca sobie tubalnym głosem szacunek woźniców którzy zwozili jej towar i których misję uwieńczała buteleczką taniego wina. Nie miała żadnych trudności z producentami dostarczającemi owocu: traktowali z rączki do rączki, jedyny możliwy sposób porozumienia; zaś pani Madou odwiedzała ich w sezonie owocu. Birotteau zastał tę niezbyt okrzesaną kupczynię pośród worków z orzechami, kasztanami i orzechami włoskiemi.
— Dzień dobry, moja droga pani, rzekł Birotteau dość niedbale.
— Twoja droga, odparła. Ej, mój synalku, znasz mię tedy, aby sobie pozwalać na poufałości? Czyśmy świnie paśli razem?
— Jestem kupcem, a co więcej wice-merem drugiego okręgu Paryża; zatem, jako urzędnik i jako odbiorca, mam prawo aby pani przemawiała do mnie innym tonem.
— Huśtam się wtedy kiedy mi się zachce, odparła Herod-baba. Nie szukam nic w merostwie i nie fatyguję panów urzędników. Co do mojej klenteli, przepadają za mną, i gadam do nich jak mnie się podoba. Kto nie kontent, wolna droga.
— Oto skutki monopolu, rzekł do siebie Birotteau.
— Poluś! to mój chrzestny synek: pewnie narobił jakich głupstw; czy o to pan przychodzi, szanowny panie urzędniku? spytała łagodniej.
— Nie, miałem zaszczyt powiedzieć pani, że przychodzę w charakterze odbiorcy.
— Aha! no i jakże cię wołają, mój chłopcze, nie widywałam cię jeszcze tutaj.
— Przemawiając podobnym tonem, musi pani sprzedawać towar bardzo tanio, rzekł Birotteau, który wymienił nazwisko i tytuły.
— A, Pan jesteś ów sławny Birotteau, co to ma ładną żonę. I ileż życzyłbyś sobie tych słodkich orzeszków, mój kiciu?
— Sześć tysięcy funtów.
— Pi, pi, toć to wszystko co mam, rzekła kupczyni głosem ochrypłego fletu. Idzie u pana interesik, idzie! Niech panu Bóg da zdrowie a dziewczętom pachnące mydełka! Sześć tysięcy! Będzie z pana kundman całą gębą, zapisze się pan w sercu kobiety która mi jest najdroższa na świecie...
— Któż taki?...
— A któżby? ta droga, zacna pani Madou.
— Po czemu orzechy?...
— Dla pana, obywatelu, dwadzieścia pięć franków za sto, jeżeli weźmiesz wszystko.
— Dwadzieścia pięć franków, rzekł Birotteau, tysiąc pięćset franków. A będę ich potrzebował może sto tysięcy na rok.
— Ale niech też pan patrzy co za piękny towar, paluszki lizać, rzekła zanurzając czerwoną rękę w worek tureckich orzechów. Pustego nie uświadczysz, mój drogi panie. Pomyśl pan, że kupcy sprzedają swoje tałałajstwo po dwadzieścia cztery su za funt, i że, na cztery funty, pakują więcej niż funt laskowych do tego. Mam może stracić na towarze dla pańskich pięknych oczu? Ładny chłoptaś z ciebie, ale tak znów jeszcze nie czuję bożej woli do pana! Jeżeli panu potrzeba aż tyle, będzie można się ugodzić na dwadzieścia franków, niby że to dla urzędowej osoby. Niech pan pomaca, co za towar: a ciężki! Ani pięćdziesiąt nie idzie na funt! pełne to, robaczka ani na lekarstwo.
— Więc dobrze, niech mi pani odeśle sześć tysięcy na ulicę Faubourg du Temple, do mojej fabryki, jutro bardzo rano. Płatne za trzy miesiące.
— Będę się spieszyć jak panna do ślubu, migiem będzie pan miał wszystko. Uniżona sługa, panie merze, bez obrazy pańskiej. Ale, jeżeli to panu wszystko jedno, rzekła idąc za Cezarem na dziedziniec, wolałabym lepiej pańskie papierki na czterdzieści dni; za tanio panu oddałam, nie chcę w dodatku tracić precentu! Niby że ojciec Gigonnet też nie jest miękki, wysysa z nas duszę jak ten pająk z muchy.
— Więc dobrze, niech będzie, na pięćdziesiąt dni. Ale będziemy ważyć po sto funtów, żeby nie było pustych. Inaczej nic z interesu.
— Uhm, pies stary, zna się na rzeczy, mruknęła pani Madou. Nie da sobie zawrócić kontramary. To te hycle z ulicy Lombardzkiej tak go wyuczyły! te wilczyska zawsze zwąchają się między sobą, aby zjadać biedne baranki.
Baranek miał pięć stóp wysokości i trzy stopy średnicy, podobny był do stogu siana ubranego w prążkowaną wełnę, bez wcięcia w pasie.
Perfumiarz zatopiony w swoich kombinacjach, medytował, idąc ulicą św. Honorjusza, o swoim pojedynku z olejkiem Makassar, obmyślał etykietki, kształt flaszeczek, opieczętowanie, kolor afiszów. I powiadają, że w handlu niema poezji! Newton nie więcej poczynił obliczeń do słynnego dwumianu, co Birotteau dla swego Komagenu, esencji ma porost włosów (z olejku bowiem przeszedł na esencję, wędrował od jednego terminu do drugiego, nie rozumiejąc ich znaczeń). Wszystkie kombinacje cisnęły się w jego głowie, a on brał tę czynność w próżni za tryumfalne funkcje talentu. Zatopiony w myślach, minął ulicę des Bourdonnais i musiał się wrócić, przypomniawszy sobie wuja.
Klaudjusz Józef Pillerault, niegdyś kupiec żelazny pod godłem Złotego Dzwonu, posiadał jedną z owych fizjognomij pięknych w każdym szczególe; wszystko było w nim w harmonji, strój i obyczaje, inteligencja i serce, język i myśl, słowo i czyn. Będąc jedynym krewnym pani Birotteau, Pillerault skupił całe przywiązanie na niej i na Cezarynie, straciwszy, w ciągu karjery handlowej, żonę i syna, a potem dziecko adoptowane, syna swej kucharki. Te bolesne straty wtrąciły poczciwca w chrześcijański stoicyzm, która-to piękna doktryna krzepiła jego życie i barwiła ostatnie dni światłem zarazem ciepłem i zimnem, jak to które złoci zachody słońca w zimie. Surowa jego twarz, zapadła i chuda, przedstawiała uderzające podobieństwo z głową, jaką malarze dają Czasowi, jednakże w pospolitem wydaniu: nawyki bowiem kupieckie zdrobniły w nim monumentalny i surowy charakter, przesadzony przez malarzy, rzeźbiarzy i odlewaczy zegarów. Średniego wzrostu, silnie zbudowany, Pillerault był raczej krępy niż otyły, natura wyciosała go do pracy i długowieczności; był to temperament raczej suchy, nie ulegający łatwemu wzruszeniu, ale nie nieczuły. Pillerault, mało skłonny do wylewów, jak o tem świadczyło spokojne zachowanie i stanowcza fizjognomja, posiadał wrażliwość nawskroś wewnętrzną, bez wielkich słów i emfazy. Oko jego, o zielonej, nakrapianej czarno źrenicy, uderzało niezmąconą jasnością. Czoło, poprzecinane prostemi linjami i pożółkłe od wieku, było małe, wąskie, twarde, pokryte srebrnym, krótko przystrzyżonym włosem. Inteligentne usta znamionowały przezorność a nie skąpstwo. Żywe oko świadczyło o powściągliwem życiu. Wreszcie, uczciwość, poczucie obowiązku, prawdziwa skromność tworzyły dokoła tej głowy jakgdyby aureolę, dając twarzy starca wygląd rześkości i zdrowia. Przez sześćdziesiąt lat prowadził twarde i wstrzemięźliwe życie wytrwałego pracownika. Historja jego podobna była do dziejów Cezara Birotteau, ale w mniej szczęśliwych okolicznościach. Do trzydziestego roku był subjektem; kapitalik swój umieścił w handlu, gdy Cezar obrócił oszczędności na kupno renty; w końcu padł ofiarą maximum, łopaty jego i żelazo zagarnęła rekwizycja. Charakter kupca, roztropny i oględny, jego przewidywanie i matematyczna refleksja oddziałały na jego sposób pracy. Przeważnie robił interesy na słowo i rzadko spotykał się z zawodem. Jak wszystkie natury skłonne do medytacji, był obserwatorem, studjował ludzi dając się im wygadać; często odrzucał interesy zyskowne, na które złakomili się sąsiedzi i żałowali później tego, powiadając że Pillerault węchem poznawał hultajów. Wolał zyski małe a pewne od owych śmiałych przedsiębiorstw w których rzuca się znaczne sumy. Miał na składzie płyty do kominka, kraty, ruszty, miedziane i żelazne kotły, motyki i inne sprzęty rolnicze. Ta dość niewdzięczna część handlu wymagała ogromnej pracy fizycznej. Zysk nie był w stosunku do mozołu, niewiele było zarobku na tych materjałach ciężkich, trudnych do poruszania, do magazynowania. Toteż Pillerault zabił w życiu dużo skrzyń, zapakował wiele paczek, wyładował, odebrał wiele wozów. Niczyj chyba majątek nie był szlachetniej zapracowany, ani też godziwszy i bardziej zaszczytny niż jego. Nigdy nie splamił się zdzierstwem, ani gonitwą za interesami. Pod koniec, widywało się go jak palił fajkę w progu sklepu, patrząc na przechodniów i doglądając subjektów. W 1814 r. (epoka w której się wycofał z interesów), majątek jego składał się najpierw z siedmdziesięciu tysięcy franków, które umieścił na Wielkiej Księdze i z których miał pięć tysięcy i parę set franków renty; następnie z czterdziestu tysięcy franków, płatnych w ciągu pięciu lat bez procentu: była to cena sklepu, który ustąpił jednemu z subjektów. Przez trzydzieści lat, mając rocznie po sto tysięcy obrotu, zarabiał siedm od sta z tej sumy, życie zaś pochłaniało połowę zarobku. Taki był jego bilans. Sąsiedzi, w których ta mierność nie budziła zazdrości, chwalili jego roztropność, nie rozumiejąc jej. Na rogu ulic de la Monnaie i św. Honorjusza mieści się kawiarnia Dawida, gdzie paru starych kupców chodziło, jak Pillerault, na poobiednią kawę. Tam, adoptacja syna kucharki była niekiedy przedmiotem paru żarcików, z tych na jakie można sobie pozwolić w stosunku do szanownego człowieka, gdyż Pillerault, budził powszechny szacunek, nie zabiegając się o to: wystarczał mu własny. Toteż, kiedy Pillerault stracił tego biednego młodzieńca, w orszaku pogrzebowym znalazło się więcej niż dwieście osób, które odprowadziły go aż na cmentarz. Zachowanie starca było w tej epoce heroiczne. Boleść jego, powściągana jak u wszystkich ludzi silnych bez ostentacji, pomnożyła sympatję dzielnicy dla tego tęgiego człowieka: przydomek ten dawano Pilleraultowi z akcentem który rozszerzał i uszlachetniał jego znaczenie. Wstrzemięźliwość Klaudjusza Pillerault, stawszy się przyzwyczajeniem, nie mogła się nagiąć do przyjemności bezczynnego życia, kiedy, rzuciwszy handel, kupiec przeszedł w stan spoczynku który tak podcina paryskiego mieszczucha; zachował nadal ten sam tryb życia i wypełnił swą starość swemi przekonaniami, które, powiedzmy, stawiały go na skrajnej lewicy. Pillerault należał do tej grupy robotniczej, którą rewolucja wprowadziła w szeregi mieszczaństwa. Jedyną skazą jego charakteru była waga jaką przywiązywał do swej zdobyczy; strzegł pilnie swoich praw i swobód, owoców rewolucji; sądził, iż jego dobrobyt i byt polityczny zagrożone są przez Jezuitów, których tajemną władzę otrębywali liberali, oraz zachwiane przez poglądy jakie Constitutionel przypisywał bratu królewskiemu. Był zresztą konsekwentny w swojem życiu i pojęciach; nie było nic ciasnego w jego polityce, nie lżył przeciwników, obawiał się dworaków, wierzył w republikańskie cnoty; uważał Manuela za wolnego od wszelkich przywar, genarała Foy za wielkiego człowieka, Kazimierza Perier za wyzutego z ambicji, Lafayette‘a za politycznego proroka, Couriera za dobrego człowieka. Słowem, przebywał w świecie szlachetnych urojeń. Ten piękny starzec żył życiem rodzinnem, bywał u Ragonów i u siostrzenicy, u sędziego Popinot, u Józefa Lebas i u Matifatów. Osobiście, półtora tysiąca franków zaspakajało wszystkie jego potrzeby. Co do reszty dochodów, obracał je na dobre uczynki, na podarki dla ciotecznej wnuczki: cztery razy do roku zapraszał przyjaciół na obiad i prowadził ich do jakiegoś teatru. Odgrywał rolę tych starych kawalerów, których zamężne kobiety biorą na cel gdy chodzi o zaspokojenie jakiegoś kaprysu: podwieczorek za miastem, Opera, jarmark podmiejski. Pillerault szczęśliwy był wówczas przyjemnością jaką mógł wyświadczyć, cieszył się w sercu drugich. Sprzedawszy sklep, nie chciał rozstać się z dzielnicą z którą był zżyty i wynajął przy ulicy des Bourdonnais trzy pokoiki na czwartem piętrze w starym domu.
Tak samo jak obyczaje pana Molineux odbijały się w jego cudacznem umeblowaniu, tak samo czyste i proste życie Pilleraulta ujawniało się w urządzeniu mieszkania, składającego się z przedpokoju, saloniku i sypialni. W trochę większych rozmiarach, była to cela Kartuza. Przedpokój z czerwoną podłogą miał tylko jedno okno przybrane perkalowemi firankami z czerwoną obwódką i mahoniowe krzesła obite czerwonym juchtem ze złoconemi gwoździkami; ściany, pokryte oliwkowym papierem, zdobne były Przysięgą Amerykanów, portretem Bonapartego jako pierwszego konsula i Bitwą pod Austerlitz. Salon, widocznie urządzony przez tapicera, miał żółte meble uwieńczone różyczkami, dywan, na kominku bronzowy garnitur, przed kominkiem malowany ekran, konsolkę z wazonikiem na kwiaty, okrągły stolik z patarafką i karafinką na likier otoczoną kieliszkami. Nowoczesny wygląd tego salonu zdradzał dostatecznie poświęcenie uczynione światowym zwyczajom przez starego kupca, który przyjmował rzadko. W sypialni jego, prostej jak izba zakonnika albo starego żołnierza — dwóch ludzi którzy najtrafniej oceniają życie — uderzał krucyfiks z kropielnicą, pomieszczony w alkowie. To wyznanie wiary u stoicznego republikanina było głęboko wzruszające. Stara kobieta przychodziła sprzątać, ale szacunek Pilleraulta dla kobiet był tak wielki, że nie pozwalał jej czyścić butów, załatwiając tę potrzebę w drodze abonamentu u publicznego czyściciela. Strój jego był prosty i niezmienny. Nosił zwyczajnie surdut i spodnie z niebieskiego sukna, płócienną kolorową kamizelkę, białą krawatkę i grube trzewiki; w dnie świąteczne, kładł rodzaj fraka z metalowemi guzikami. Godzina wstawania, śniadanie, wyjście z domu, obiad, wieczory i powrót do domu odmierzone były z najściślejszą dokładnością, regularność bowiem obyczajów jest warunkiem długowieczności i zdrowia. Nie było nigdy mowy o polityce między Cezarem, Ragonami, X. Loraux a nim, ponieważ ludzie tego kółka zbyt dobrze się znali aby dopuszczać do starć na gruncie przekonań. Jak jego siostrzeniec i jak Ragonowie, Pillerault pokładał wielkie zaufanie w Roguinie. Dla niego, rejent paryski był zawsze osobistością czcigodną, żywym obrazem prawości. W sprawie gruntów, Pillerault rozważył rzecz ze ścisłością, która usprawiedliwiała śmiałość z jaką Cezar zwalczał złe przeczucia żony.
Perfumiarz przebył siedmdziesiąt ośm schodów wiodących do brunatnych drzwi mieszkania wuja, myśląc w duchu, iż stary musi być bardzo krzepki, skoro może drapać się na te schody parę razy dziennie bez utyskiwania. Ujrzał surdut i pantalony umieszczone na wieszadle zewnątrz, pani Vaillant szczotkowała je i czyściła, gdy ten prawdziwy filozof, zawinięty w szlafrok z szarej baji, spożywał śniadanie przy kominku, czytając rozprawy parlamentarne w Constitutionelu czyli Gazecie Handlowej.
— Wuju, rzekł Cezar, sprawa ubita, mają wygotować akty. Gdybyś miał jednak jakie wątpliwości lub obawy, jest jeszcze czas zerwać.
— Czemu miałbym zrywać? interes jest dobry, tylko powolny w realizacji, jak wszystkie interesy pewne. Moje pięćdziesiąt tysięcy franków są w banku, wczoraj podjąłem ostatnich pięć tysięcy z ceny sklepu. Co do Ragonów, wkładają cały swój majątek.
— Co z nimi? jakże oni dają sobie rady?
— Hm, bądź spokojny, żyją jakoś.
— Rozumiem, cię wuju, rzekł Birotteau wzruszony, ściskając ręce surowego starca.
— W jaki sposób ułożymy interes? przerwał spiesznie Pillerault.
— Ja wchodzę w trzech ósmych, wuj i Ragonowie w jednej ósmej; otworzę wam konto w mojej książce, póki nie ustalimy sprawy w aktach notarjalnych.
— Dobrze! Mój chłopcze, jesteś tedy bardzo bogaty, aby w to rzucać trzysta tysięcy franków? Zdaje mi się, że trochę wiele ryzykujesz poza swoim handlem, czy nie ucierpi od tego? Ale to twoja rzecz. Gdybyś się znalazł w kłopotach, renta stoi po ośmdziesiąt, mógłbym sprzedać dwa tysiące z mojej sumy. Uważaj, chłopcze; gdybyś potrzebował mojej pomocy, pamiętaj, że nadwerężyłbyś majątek córki.
— Mój wuju, jak ty poprostu mówisz najpiękniejsze rzeczy! poruszasz mi serce.
— Generał Foy poruszył mi je nieco inaczej przed chwilą! Zatem, idź, dobij sprawy; grunta nie ulotnią się, będą należały do nas w połowie; gdyby trzeba było czekać i sześć lat, zawsze dadzą jakiś procent, są tam składy drzewa które opłacają czynsz; nie można tedy stracić. Jest tylko jedna możliwość, a ta jest niemożliwa: Roguin nie czmychnie przecie z pieniędzmi...
— A jednak żona mówiła mi to dziś w nocy, boi się.
— Roguin miałby drapnąć z pieniędzmi, rzekł Pillerault śmiejąc się, i poco?
— Ma, powiada żona, za dużo sentymentu w nosie, i, jak wszyscy ludzie którzy nie mogą podobać się kobietom, zajadły jest na...
Z niedowierzającym uśmiechem na ustach, Pillerault wydarł kartkę z małej książeczki, wypełnił sumę i podpisał.
— Ot, masz tu bon na Bank francuski na sto tysięcy franków, za Ragona i za mnie. Toż ci biedni ludzie sprzedali temu ladaco du Tilletowi swoich piętnaście akcyj w kopalniach worczyńskich aby uzupełnić kwotę! Poczciwi starzy są w opałach, aż serce się ściska. I to ludzie tak godni, tak szlachetni, słowem kwiat starego mieszczaństwa! Ich brat, sędzia Popinot, nie wie o niczem, kryją się przed nim, aby mu nie przeszkodzić w dobroczynności. Ludzie, którzy pracowali, jak ja, trzydzieści lat!
— Dałby Bóg aby mój Komagen się powiódł, wykrzyknął Birotteau, podwójnie byłbym szczęśliwy. Bywaj zdrów, wuju, przyjdź w niedzielę na obiad, będą Ragonowie, Roguin i pan Claparon. Podpisujemy pojutrze; jutro piątek i nie chcę...
— Wierzysz w te przesądy...
— Mój wuju, nie uwierzę nigdy, iż dzień, w którym ludzie wydali Syna Bożego na śmierć, może być dniem szczęśliwym. Toć przerywa się wszystkie sprawy 21-go stycznia[9].
— Do zobaczenia, w niedzielę, rzekł nagle Pillerault.
— Gdyby nie jego przekonania, rzekł Birotteau schodząc z czwartego piętra, nie wiem czy znalazłoby się podobnego człowieka na ziemi. Na kiego licha jemu ta polityka? takby dobrze mógł żyć, nie zaprzątając nią sobie głowy. Upór jego dowodzi, że niema człowieka doskonałego na ziemi.
— Już trzecia, rzekł Cezar wchodząc do domu.
— Proszę pana, pan bierze te papiery? spytał Celestyn pokazując akcepty parasolnika.
— Tak, na sześć, bez komisowego. Żono, przygotuj mi wszystko do tualety, idę do pana Vauquelin, wiesz po co. Zwłaszcza biały krawat.
Birotteau wydał parę zleceń subjektom; nie widząc Popinota, domyślił się, że przyszły wspólnik się ubiera. Przeszedł szybko do swego pokoju, gdzie znalazł Madonnę Drezdeńską wspaniale oprawną, w myśl jego rozkazów.
— Wiecie co, że to ładniusie, rzekł do córki.
— Ależ papo, powiedz że to piękne, inaczej będą się śmiali z ciebie.
— Patrzcie mi tę pannicę, która łaje własnego ojca!... Otóż wiesz, na mój smak, wolę Hero i Leandra. Madonna, to przedmiot religijny, nadaje się do kaplicy; ale Hero i Leander, och! Kupię to: wszak to flakon z oliwą nasunął mi myśl...
— Nic nie rozumiem, papo.
— Wirginjo, dorożkę, krzyknął Cezar grzmiącym głosem, skoro się ogolił i skoro nieśmiały Popinot zjawił się powłócząc nogą z powodu Cezaryny.
Zakochany młodzian nie spostrzegł jeszcze, że ułomność jego przestała istnieć dla sprzyjającego mu dziewczęcia: rozkoszny dowód miłości, dostępny jedynie ludziom, których los obarczył jakąś skazą!
— Panie szefie, rzekł, prasa będzie mogła iść jutro.
— Co się dzieje? Co tobie, Popinot, spytał Cezar, widząc rumieniec Anzelma.
— Panie, to ze szczęścia: znalazłem sklep, pokój za sklepem, kuchnię, pokoje na piętrze i magazyny, wszystko za tysiąc dwieście franków rocznie.
— Trzeba uzyskać najem na ośmnaście lat. Ale chodźmy do pana Vauquelin, pogadamy w drodze.
Cezar i Popinot wsiedli do powozu w oczach subjektów, zdumionych temi odświętnemi tualetami i niezwykłym pojazdem, a nieświadomych wielkiego planu jaki obmyślał pryncypał Królowej Róż.
— Dowiemy się tedy prawdy co do orzechów, rzekł do siebie olejkarz.
— Orzechów? powtórzył Popinot.
— Masz moją tajemnicę, Popinot, rzekł Cezar: wyrzekłem słowo orzechy, wszystko tkwi w tem. Olej z orzechów jest jedynym, który działa na włosy, żadna z firm kosmetycznych nie pomyślała o tem. Widząc rycinę Hero i Leandra, powiedziałem sobie: Jeżeli starożytni używali tyle oliwy na włosy, mieli w tem jakąś rację, starożytni bowiem to są starożytni! mimo nowoczesnych pretensyj, jestem, na punkcie starożytnych, tego zdania co Boileau. Wyszedłem z tego punktu aby dojść do oleju z orzechów, dzięki młodemu Bianchon, studentowi medycyny, twemu krewnemu; powiedział mi, że medycy używają olejku orzechowego aby pobudzić porost wąsów i faworytów. Brak nam już tylko sankcji znakomitego pana Vauquelin. Oświeceni przez niego, nie oszukamy publiczności. Przed godziną byłem w halach, u handlarki orzechów, aby zdobyć surowy materjał; za chwilę, będę u jednego z największych uczonych Francji aby wydobyć zeń kwintesencję. Przysłowia nie są głupie, ostateczności stykają się. Patrz, chłopcze! handel jest pośrednikiem pomiędzy płodami roślinnemi a wiedzą. Angelika Madou zbiera, pan Vauquelin wyciska, a my sprzedajemy esencję. Orzechy warte są pięć su za funt, pan Vauquelin pomnoży stokrotnie ich wartość, a my oddamy może usługę ludzkości, jeżeli bowiem próżność sprawia człowiekowi wielkie cierpienia, dobry kosmetyk jest dobrodziejstwem.
Religijny podziw, z jakim Popinot słuchał ojca Cezaryny, pobudził wymowę pana Birotteau, który pozwolił sobie na najdziksze frazesy, jakie mogą wylęgnąć się w mózgu mieszczucha.
— Bądź z szacunkiem, Anzelmie, rzekł wjeżdżając w ulicę gdzie mieszkał Vauquelin, mamy wniknąć do świątyni wiedzy. Ustaw Madonnę widocznie, ale bez przesady, w jadalnym pokoju, na krześle. Bylebym się nie zaplątał w tem co chcę powiedzieć, wykrzyknął naiwnie Birotteau. Wiesz, Popinot, ten człowiek robi na mnie chemiczne wrażenie, głos jego rozgrzewa mi wnętrzności, a nawet przyprawia mnie o lekkie wzruszenie kiszek. Jest moim dobroczyńcą, a za parę chwil, Anzelmie, będzie twoim.
Słowa te przejęły dreszczem Popinota, który stawiał nogi jakgdyby stąpał po jajkach, spoglądając niespokojnem okiem po ścianach. Pan Vauquelin był w swoim gabinecie, oznajmiono mu Cezara. Akademik, który wiedział iż olejkarz jest wice-merem i w wielkim faworze, przyjął go.
— Nie zapomina pan tedy o mnie w swoich wielkościach? rzekł uczony, ale wszak od chemika do olejkarza jest tylko jeden krok.
— Niestety, panie, między pańskim geniuszem, a ograniczeniem takiego nieboraka jak ja, jest przepaść. Winien panu jestem to, co pan nazywa „mojemi wielkościami“ i nie zapomnę tego ani na tym świecie ani na tamtym.
— Och, na tamtym, powiadają, będziemy wszyscy równi: królowie i szewcy.
— To znaczy, królowie i szewcy, którzy żyli po bożemu, rzekł Birotteau.
— To syn pański? rzekł Vauquelin, patrząc na młodego Popinot, osłupiałego iż nie ujrzał nic nadzwyczajnego w tym gabinecie, w którym spodziewał się zastać potworności, olbrzymie machiny, lotne metale, chodzące substancje.
— Nie, panie, ale młody człowiek którego kocham i który przybywa błagać pana o dobroć równą pańskim talentom; czyż nie jest nieskończona? dodał dwornie. Przychodzimy poradzić się pana drugi raz, po upływie lat szesnastu, w ważnym przedmiocie, w którym jestem ciemny jak olejkarz.
— No, cóż takiego?
— Wiem, że włosy zaprzątają pańskie bezsenne noce, i że poświęca się pan ich rozbiorowi; gdy pan myślał o nich dla sławy, ja myślałem o nich dla handlu.
— Drogi panie Birotteau, czego pan żąda odemnie? analizy włosów? Wziął ćwiartkę papieru. Mam właśnie odczytać w Akademji memorjał w tym przedmiocie. Włosy składają się z dość znacznej ilości mucyny, z małej ilości białego oleju, z wielkiej ilości oleju czarno-zielonkawego, z żelaza, z paru atomów manganu, fosforanu wapniowego, znikomej ilości węglanu wapniowego, krzemu i dużej ilości siarki. Rozmaity stosunek tych składników powoduje rozmaite ubarwienie. Tak np. ludzie rudzi mają o wiele więcej oleju czarno-zielonkowatego od innych.
Cezar i Popinot otwierali komicznie oczy.
— Dziewięć rzeczy, wykrzyknął Birotteau. Jakto! znajdują się we włosie metale i oleje? abym uwierzył, trzeba było, aby pan, człowiek którego czczę, powiedział mi to. To nadzwyczajne! Bóg jest wielki, panie Vauquelin.
— Włos jest produktem organu mieszkowatego, ciągnął wielki chemik, rodzaju kieszonki otwartej na dwóch końcach: przez jeden, ma ona styczność z nerwami i naczyniami, przez drugą wychodzi włos. Wedle niektórych kolegów, między innymi wedle pana de Blainville, włos jest martwą częścią, uprzątnięcia z tej kieszonki lub jamy, którą wypełnia soczysta substancja.
— To coś tak niby rdzeń w patyku, wykrzyknął Popinot, którego olejkarz kopnął lekko.
Vauquelin uśmiechnął się.
— Zdolny chłopak, nieprawdaż? rzekł wówczas Cezar, spoglądając na Popinota. Ale, proszę pana, jeżeli włosy są martwo urodzone, niepodobieństwem jest ożywić je, jesteśmy zgubieni! prospekt jest bez sensu; nie wie pan, jaka publiczność zabawna, niesposób powiedzieć jej...
— Że ma śmietnik na głowie, rzekł Popinot, chcąc jeszcze rozśmieszyć chemika.
— Katakumby wiszące, odparł chemik, podejmując żart.
— A ja już kupiłem orzechy, wykrzyknął Birotteau, wrażliwy na stratę w handlu. Czemuż tedy sprzedają te...
— Niech się pan uspokoi, rzekł Vauquelin z uśmiechem, widzę że chodzi o jakiś sekret przeciw wypadaniu lub siwieniu włosów. Posłuchaj pan, oto moje zdanie w tej kwestji w duchu wszystkich moich prac.
Tutaj, Popinot nastawił uszy, niby wystraszony zając.
— Odbarwienie tej substancji martwej lub żywej, jest, wedle mnie, spowodowane zatamowaniem wydzielania barwnika, coby tłumaczyło, w jaki sposób, w zimnym klimacie, sierść zwierząt o pięknym włosie blednie i bieleje w ciągu zimy.
— Aha! rzekł Popinot.
— Jasne jest, rzekł Vauquelin, iż skazy w uwłosieniu powstają pod wpływem nagłych zmian w temperaturze atmosferycznej.
— Sferycznej, Popinot, zapamiętaj, zapamiętaj, zawołał Cezar.
— Tak, rzekł Vauquelin, pod wpływem kolejnego ciepła i zimna, lub fenomenów wewnętrznych które wywierają ten sam skutek. I tak, prawdopodobnie, migreny i dolegliwości cefalalgiczne pochłaniają, rozpraszają, lub przemieszczają fluidy rodzajne. Wnętrzne obchodzi lekarzy. Co do działania zewnątrz, wchodzą w grę wasze kosmetyki.
— Och, panie, rzekł Birotteau, wraca mi pan życie. Zamierzałem puścić w handel olej z orzechów, w tej myśli, iż starożytni posługiwali się oliwą na włosy, starożytni zaś są starożytni, jestem zdania Boileau. Czemu atleci namaszczali...
— Oliwa zwykła tyleż jest warta co olej z orzechów, rzekł Vauquelin, który nie słuchał Cezara. Wszelka oliwa jest dobra, aby uchronić cebulkę od szkodliwych wpływów. Może pan ma słuszność: olej z orzechów posiada, mówił mi Dupuytren, składnik tonizujący. Postaram się zbadać różnice jakie istnieją między olejem buku, rzepaku, oliwy, orzecha, etc.
— Nie omyliłem się tedy, rzekł Birotteau z tryumfem, spotkałem się z wielkim człowiekiem. Makassar leży! Makassar, proszę pana, to kosmetyk, który dają, to jest sprzedają i sprzedają drogo, aby pobudzić porost włosów.
— Drogi panie Birotteau, rzekł Vauquelin, ani dwie uncje oliwy nie przybyły z Makassar do Europy. Oliwa makassarska nie ma najmniejszego działania na porost, ale Malajki kupują ją na wagę złota z powodu jej ochronnego wpływu na włosy, nie wiedząc iż oliwa z wieloryba jest równie dobra. Żadna siła, ani chemiczna ani boska...
— Och! boska... niech pan tego nie mówi, panie Vauquelin.
— Ależ, drogi panie, pierwsze prawo jakiego Bóg przestrzega, to aby być konsekwentnym z sobą samym; bez jedności niema potęgi...
— A, z tego punktu widzenia...
— Żadna siła nie jest w stanie wywołać porostu włosów u człowieka łysego, tak jak nigdy nie potrafi pan, bez niebezpieczeństwa, ubarwić włosów rudych lub siwych; ale, zachwalając używanie oliwy, nie popełnisz pan żadnego błędu, żadnego kłamstwa, i myślę że ci którzy się nią posłużą, zdołają zachować włosy.
— Czy sądzi pan, iż Królewska Akademja Nauk zechce zatwierdzić...
— Och! niema w tem żadnego odkrycia, rzekł Vauquelin. Zresztą, szarlatani tak nadużyli imienia Akademji, że niewiele-by to pana posunęło naprzód. Sumienie nie pozwala mi uważać oliwy z orzechów za cud...
— Jaki byłby najlepszy sposób wydobywania jej? przez wywar czy przez ucisk?
— Przez ucisk między dwiema gorącemi płytami uzyska się więcej oliwy; natomiast, jeżeli płyty będą zimne, otrzyma się ją w lepszym gatunku. Trzeba ją stosować, rzekł Vauquelin z dobrocią, na samą skórę, nie zaś pocierać nią włosy, inaczej cel byłby chybiony.
— Zapamiętaj to sobie, Popinot, rzekł Birotteau w zapale który rozpłomieniał mu twarz. Widzi pan, panie profesorze, młodego człowieka, który policzy ten dzień między najpiękniejsze dni swego życia. Znał pana, czcił, nim pana ujrzał na oczy. Och! często jest o panu mowa w moim domu; imię, które jest zawsze w sercach, często zjawia się na ustach. Żona moja, córka i ja, modlimy się za pana codzień jak za swego dobroczyńcę.
— To za wiele za taką drobnostkę, rzekł Vauquelin, zakłopotany obfitą w słowa wdzięcznością olejkarza.
— Ta, ta, ta! rzekł Birotteau, nie może mi pan zabronić kochać pana, skoro pan nie chce nic przyjąć odemnie. Jest pan jak słońce, daje pan światło, a ci których oświecasz, nie mogą ci nic oddać.
Uczony uśmiechnął się; wstał, olejkarz i Popinot wstali również.
— Patrz, Anzelmie, przyjrzyj się dobrze temu gabinetowi. Pozwoli pan, panie profesorze? pańskie chwile są tak kosztowne, że może już nie będzie tu więcej...
— I cóż, jak tam interesa, rzekł Vauquelin do Cezara, ostatecznie bowiem, jesteśmy dwaj przemysłowcy...
— Dosyć dobrze, proszę pana, rzekł Birotteau cofając się do jadalni, dokąd Vauquelin przeszedł za nim. Ale, aby puścić w ruch tę oliwę pod nazwą esencji Komagen, trzeba wielkich kapitałów...
— Esencja i Komagen, to strasznie krzyczące słowa. Niech pan nazwie swój kosmetyk Oliwą Birotteau. Jeżeli pan nie chce wysuwać swego nazwiska, weź pan inne. Ale co to!... Madonna Drezdeńska. A, panie Birotteau, chce pan abyśmy się rozstali w niezgodzie.
— Panie Vauquelin, rzekł olejkarz ujmując ręce chemika, całą wartością tego unikatu jest wytrwałość, jaką włożyłem w jego poszukiwanie. Trzeba było przetrząsnąć całe Niemcy, aby znaleźć Madonnę na papierze chińskim, z pierwszego tuzina; wiedziałem że pan jej sobie życzy, zatrudnienia nie pozwalały panu za tem chodzić, byłem pańskim komiwojażerem. Niech pan przyjmie tedy, nie lichą rycinę, ale starania, troskę, zabiegi i pamięć, które dowodzą bezwzględnego oddania. Byłbym chciał, aby pan życzył sobie jakich substancyj którychby trzeba było szukać na dnie przepaści i powiedzieć panu: Oto są! Niech pan nie odmawia. Jest tyle prawdopodobieństwa iż pan zapomni o nas, niech pan pozwoli przeto postawić sobie przed oczami mnie, moją żonę, córkę, przyszłego zięcia, wszystkich... Powie pan sobie, patrząc na Madonnę: Są poczciwi ludzie, którzy o mnie myślą.
— Przyjmuję, rzekł Vauquelin.
Popinot i Birotteau otarli sobie oczy, tak byli wzruszeni akcentem dobroci, jaki włożył akademik w to słowo.
— Chce pan dopełnić miary swej łaskawości? rzekł olejkarz.
— O co idzie? rzekł Vauquelin.
— Podejmuję kilku przyjaciół... (podniósł się na piętach, przybierając wszakże minę pokorną...) zarówno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum, jak dla uczczenia mojej promocji do Legji honorowej...
— A!... rzekł Vauquelin zdziwiony.
— Być może, stałem się godny tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym, i walcząc za Burbonów na stopniach św. Rocha, 13-go Vendémiaire, gdzie odniosłem ranę z rąk Napoleona. Żona moja wydaje bal w Niedzielę, za trzy tygodnie, niech pan zechce przybyć. Niech nam pan uczyni ten zaszczyt, aby spożyć z nami obiad w tym dniu. Dla mnie, będzie to znaczyło dwa razy otrzymać krzyż. Napiszę do pana zawczasu z przypomnieniem.
— Więc dobrze, chętnie, rzekł Vauquelin.
— Serce mi rośnie z przyjemności, wykrzyknął olejkarz na ulicy. Przyjdzie do nas. Lękam się, iż zapomnę tego co nam powiedział, ty pamiętasz, Popinot?
— Tak, panie, i za dwadzieścia lat jeszcze będę pamiętał.
— Wielki człowiek! co za spojrzenie i co za przenikliwość! rzekł Birotteau. Hehe! tem prosto umie trafić do celu; od pierwszego słowa odgadł naszą myśl i dał mam sposób położenia olejku Makassar. A! nic nie może wywołać porostu włosów; kłamiesz, mości Makassar! Popinot, mamy w rękach majątek. Zatem, jutro, o siódmej, bądźmy w fabryce, przyjdą orzechy i sporządzimy oliwę, dobrze mu bowiem gadać że wszelka oliwa jest dobra, bylibyśmy zgubieni gdyby publiczność to wiedziała. Gdyby nie wchodziło w naszą esencję trochę orzecha i trochę zapachu, pod jakim pozorem moglibyśmy ją sprzedawać po trzy lub cztery franki za cztery uncje?
— Otrzymał pan krzyż Legji! rzekł Popinot. Cóż za chwała dla...
— Dla kupiectwa, nieprawdaż, moje dziecko?
Tryumfalna mina Cezara Birotteau, pewnego fortuny, zwróciła uwagę subjektów, którzy dawali sobie znaki porozumiewawcze, wyprawa bowiem powozem, strój kasjera i pryncypała pchnęły ich w najbardziej fantastyczne domysły. Zadowolenie Cezara i Anzelma, zdradzające się w dyplomatycznie wymienionych spojrzeniach, wzrok pełen nadziei jaki Popinot skierował parę razy na Cezarynę, zwiastowały jakiś ważny wypadek i potwierdzały domysły subjektów. W tem życiu pracowitem i niemal klasztornem, najdrobniejsze wypadki nabierały wagi, jaką ma dla więźnia najmniejsze zajście w murach jego kaźni. Zachowanie pani Cezarowej, która, na olimpijskie spojrzenie męża, odpowiadała gestem powątpiewania, zdradzało nowe przedsięwzięcie, w zwyczajnym czasie bowiem, pani Cezarowa byłaby zadowolona, ona, którą powodzenie każdego szczegółu przejmowało radością. Osobliwym trafem, wpływ dzienny sięgał sześciu tysięcy; zapłacono parę dawnych rachunków.
Jadalnia i kuchnia, z oknem na małe podwórko i oddzielona od jadalni kurytarzem na który wychodziły schodki znajdujące się w rogu pokoju za sklepem, mieściły się w antresoli, tam gdzie niegdyś było mieszkanie Cezara i Konstancji; toteż, jadalnia, w której spłynął miodowy miesiąc, miała wygląd saloniku. Przez czas obiadu, Raguet, zaufany chłopiec, pilnował magazynu, ale w chwili deseru subjekci schodzili do sklepu, Cezar zaś, żona jego i córka kończyli obiad przy kominku. Zwyczaj ten przekazali mu Ragonowie, u których dawne zwyczaje i obyczaje kupiectwa, zawsze trwające w mocy, utrzymywały między nimi a subjektami olbrzymi dystans, jaki niegdyś istniał pomiędzy majstrem a czeladnikiem. Cezaryna lub Konstancja przyrządzała wówczas perfumiarzowi filżankę kawy, którą wypijał siedząc w berżerce przy ogniu. Przez tę godzinę, Cezar opowiadał żonie drobne wypadki dnia, co widział w Paryżu, co się działo w dzielnicy Temple, trudności fabrykacji.
— Kotuśko, rzekł skoro subjekci zeszli do magazynu, oto niewątpliwie najważniejsze dni naszego życia! Orzechy zakupione, prasa hydrauliczna gotowa do puszczenia w ruch, sprawa gruntów ubita. Masz, schowaj dobrze ten przekaz na bank, rzekł oddając jej bon Pilleraulta. Przeróbka apartamentu postanowiona, mieszkanie rozszerzone. Mój Boże, widziałem dziś rano człowieka bardzo osobliwego! I opowiedział wizytę u pana Molineux.
— Widzę, odparła żona przerywając w połowie, że zadłużyłeś się na dwieście tysięcy.
— To prawda, żonusiu, rzekł kupiec z udaną pokorą. Jak my to spłacimy, dobry Boże? nie można przecież za nic liczyć gruntów koło św. Magdaleny, mających stać się kiedyś najpiękniejszą dzielnicą Paryża.
— Kiedyś, Cezarze.
— Niestety, rzekł ciągnąc dalej żart, moje trzy ósme będą warte miljon dopiero za sześć lat. I jak tu spłacić dwieście tysięcy franków? podjął Cezar z gestem przerażenia. Otóż, spłacimy je tem, rzekł, wydobywając z kieszeni orzech wzięty od pani Madou i starannie przechowany.
Pokazał orzech ujęty w dwa palce Cezarynie i Konstancji. Żona nie rzekła nic, ale Cezarynka, zaintrygowana, rzekła do ojca, podając mu kawę: — Jakto, papusiu, ty żartujesz?
Perfumiarz, zarówno jak subjekci, podchwycił w czasie obiadu spojrzenia Popinota na Cezarynę, chciał tedy rozjaśnić swoje podejrzenia.
— A więc, córuchno, ten orzech jest przyczyną przeobrażeń w domu. Od dziś wieczora, ubędzie ktoś pod naszym dachem.
Cezaryna spojrzała na ojca, jakgdyby chcąc powiedzieć: Co mnie to obchodzi?
— Popinot się wynosi.
Mimo że Cezar był miernym obserwatorem i mimo że przygotował ostatnie zdanie zarówno aby zastawić pułapkę córce co aby dojść do oznajmienia swojej kreacji, firmy POPINOT & SPÓŁKA, czułość ojcowska pozwoliła mu odgadnąć złożone uczucia, jakie wytrysły z serca córki, zakwitając różami na policzkach, na czole, i barwiąc oczy które spuściła. Cezar nabrał przekonania, iż między Cezaryną a Popinotem zaszła jakaś wymiana słów. Nic podobnego nie miało miejsca: tych dwoje dzieci porozumiało się, jak wszyscy nieśmiali kochankowie, nie rzekłszy ani słowa.
Niektórzy moraliści sądzą, iż miłość jest namiętnością najbardziej bezwolną, bezinteresowną, najmniej wyrachowaną ze wszystkich, z wyjątkiem oczywiście miłości macierzyńskiej. Mniemanie to zawiera gruby błąd. Jeżeli większość ludzi nie zna przyczyn które im każą kochać, wszelka sympatja fizyczna lub moralna oparta jest, mimo to, na rachubach, dokonanych przez myśl, uczucie, lub przez brutalny instynkt. Miłość jest to namiętność nawskroś egoistyczna. Pojęcie egoizmu mieści w sobie pojęcie głębokiej rachuby. Tak więc, dla każdego umysłu zważającego jedynie rezultaty, może wydać się, ma pierwszy rzut oka, nieprawdopodobnem lub szczególnem, aby tak piękna panna jak Cezaryna zajęła się biednym chłopczyną kulawym i rudym. Mimo to, zjawisko to jest w harmomji z arytmetyką mieszczańskich uczuć. Wytłómaczyć je, znaczy zdać sprawę z małżeństw, wciąż notowanych z jednakiem zdumieniem, a kojarzących rosłe, ładne kobiety z nikłymi mężczyznami, lub drobne, szpetne istoty z ładnymi chłopcami. Wszelki mężczyzna dotknięty jakąś ułomnością, kuternoga, kulas, garbus, osobliwa brzydota, plamy na policzkach, defekt Roguina i inne poczwarności niezależne od woli autorów, ma jedynie dwie drogi przed sobą: albo uczynić się groźnym, albo stać się niewypowiedzianie dobrym; nie wolno mu się wahać między pośredniemi stanami, zwyczajnemi dla reszty ludzi. W pierwszym wypadku, powstaje talent, genjusz, siła; człowiek budzi grozę jedynie potęgą złego, szacunek jedynie genjuszem, obawę niepomiernym dowcipem. W drugim wypadku, zjednywa sobie miłość, nagina się cudownie do kobiecych tyranji, i umie lepiej kochać niż ludzie nieskazitelnej struktury. Wychowany przez zacnych ludzi, przez Ragonów, przez wuja swego, sędziego Popinot, Anzelm, i dzięki swej niewinności i dzięki religijnym uczuciom, snadnie mógł okupić lekką skazę cielesną zaletami charakteru. Uderzeni tą skłonnością, która w młodości jest takim powabem, Konstancja i Cezar często wychwalali Anzelma przed Cezaryną. Małe pod innym względem, to stadło sklepikarzy było wielkie przymiotami duszy i rozumiało dobrze rzeczy serca. Pochwały te znalazły oddźwięk w młodej dziewczynie, która, mimo swej niewinności, wyczytała w czystych oczach Anzelma uczucie gwałtowne, zawsze pochlebne, jakikolwiek byłby wiek, stanowisko i postać wielbiciela. Młody Popinot z daleko większą racją niż urodziwy mężczyzna predystynowany był do tego aby ubóstwiać kobietę którą pokocha. Jeśli byłaby piękna, szalałby za nią do ostatniego tchu, miłość wlałaby weń ambicję, zabijałby się aby uczynić żonę szczęśliwą, oddałby jej władzę w domu, dobrowolnie wszedłby pod jarzmo. Tak myślała Cezaryna, mimowoli i może nie tak wyraźnie; ogarniała z lotu ptaka plony miłości i rozumowała przez porównanie; miała przed oczami szczęście matki, nie pragnęła innego życia, instynkt ukazywał jej w Anzelmie drugiego Cezara, uszlachetnionego wychowaniem, podobnie jak i ona. Wyobrażała sobie Popinota merem okręgu, i z upodobaniem widziała siebie kwestującą w parafji, jak matka u św. Rocha. Doszła w końcu do tego, iż przestała widzieć różnicę między lewą a prawą nogą Popinota, byłaby zdolna powiedzieć: — Czyż on kuleje? Lubiła tę źrenicę tak jasną, lubiła śledzić wrażenia jakie wzrok jej budził w tych oczach, które tryskały natychmiast wstydliwym ogniem i opuszczały się melancholijnie. Pierwszy dependent Roguina, posiadający owo przedwczesne doświadczenie jakie dają interesy, Aleksander Crottat, miał wejrzenie nawpół cyniczne, nawpół dobroduszne, które odpychało Cezarynę, już zrażoną banalnościami jego rozmowy. Milczenie Popinota zdradzało umysł łagodny, lubiła ten nawpół melancholijny uśmiech, jaki budziły w nim płaskie błahostki; głupstwa z których on się uśmiechał wzniecały natychmiast w niej jakąś odrazę, uśmiechali się lub zasmucali razem. Ta wyższość nie przeszkadzała Anzelmowi ostro chwytać się roboty; jego niezmęczony zapał podobał się Cezarynie; odgadywała, że, gdy inni subjekci mówili: „Cezaryna wyjdzie za dependenta pana Roguin“. Anzelm, biedny, kulawy i ryży, nie tracił nadziei uzyskania jej ręki. Wielka nadzieja dowodzi wielkiej miłości.
— Dokąd odchodzi? spytała Cezaryna ojca, siląc się przybrać obojętny wyraz twarzy.
— Otwiera sklep przy ulicy Pięciu Djamentów, i jazda! z pomocą bożą, rzekł Birotteau, którego-to wykrzyknika nie zrozumiała ani żona ani córka.
Kiedy Birotteau napotykał trudności natury moralnej, czynił tak jak owady w obliczu przeszkody, rzucał się na prawo lub na lewo; odmienił tedy rozmowę, obiecując sobie pomówić o Cezarynie z żoną.
— Opowiedziałem twoje obawy i poglądy co do Roguina wujowi: uśmiał się, rzekł do Konstancji.
— Nie powinieneś nigdy powtarzać tego co mówimy między sobą, wykrzyknęła Konstancja. Ten biedny Roguin jest może najzacniejszym człowiekiem w świecie, ma pięćdziesiąt ośm lat i nie myśli już pewnie o...
Urwała, widząc Cezarynę wsłuchaną bacznie i wskazała ją spojrzeniem Cezarowi.
— Dobrzem tedy zrobił, iż dobiłem sprawy, rzekł Birotteau.
— Ależ ty jesteś panem, odparła.
Cezar ujął żonę za ręce i ucałował ją w czoło. Ta odpowiedź była u niej zawsze milczącą zgodą na projekty męża.
— Chłopcy, wykrzyknął perfumiarz schodząc do magazynu i zwracając się do subjektów, zamykamy sklep o dziesiątej. Panowie, do roboty, chodzi o to, aby, w ciągu nocy, przenieść wszystkie meble z pierwszego piętra na drugie. Trzeba zwijać się co wlezie, aby zostawić jutro architektowi wolne pole.
— Popinot wyszedł bez mego zezwolenia, rzekł Cezar, nie widząc Anzelma. A prawda, on tu nie nocuje, zapomniałem. Poszedł — pomyślał — albo spisać poglądy pana Vauquelin, albo wynająć sklep.
— Znamy przyczynę tej przeprowadzki, rzekł Celestyn, mówiąc w imieniu dwóch innych subjektów i Ragueta, ugrupowanych za nim. Czy będzie nam wolno powinszować panu zaszczytu, który spływa na cały sklep... Popinot powiedział nam, że pan...
— Ano tak, moje dzieci, jestem kawalerem Legji... Toteż, nietylko z przyczyny oswobodzenia terytorjum, ale też dla uczczenia mego odznaczenia, podejmujemy paru przyjaciół. Być może, stałem się godny tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za sprawę królewską, której broniłem... w waszym wieku, na stopniach św. Rocha, 13-go Vendémiaire; i, na honor, Napoleon, zwany cesarzem, zranił mnie! Do tego zraniono mnie w udo, pani Ragon mnie opatrywała. Bądźcie chwatami, a nagroda was nie minie. Oto, moje dzieci, jak niema złego coby na dobre nie wyszło.
— Już się nie będą bili na ulicach, rzekł Celestyn.
— Miejmy nadzieję, rzekł Cezar, który skorzystał ze sposobności aby wypalić kazanie subjektom, a zakończył je zaproszeniem.
Perspektywa balu ożywiła trzech subjektów, Ragueta i Wirginię zapałem, który dał im zręczność ekwilibrystów. Chodzili tam i z powrotem po schodach, nic nie tłukąc ani nie wywracając. O trzeciej rano ukończono przeprowadzkę. Cezar z żoną spali na drugiem piętrze. Pokój Popinota przeszedł na Celestyna i na drugiego subjekta. Trzecie piętro obrócono na tymczasowy skład mebli.
Opanowany tym magnetycznym żarem wytworzonym przez napływ fluidu nerwowego i zmieniającym przeponę w gorejące ognisko u ludzi ambitnych lub zakochanych pobudzonych wielkimi zamiarami, Popinot, tak łagodny i spokojny, parskał niby rasowy koń przed wyścigiem, kiedy znalazł się w sklepie wstawszy od stołu.
— Co tobie? spytał Celestyn.
— Cóż za dzień, mój drogi! idę na swoje, a pan Cezar otrzymał Legję.
— Masz szczęście, chłopcze, pryncypał ci pomaga, wykrzyknął Celestyn.
Popinot nie odpowiedział, znikł niby gnany wściekłym wichrem powodzenia.
— Och! szczęśliwy, rzekł, do sąsiada sprawdzającego etykietki, subjekt zatrudniony układaniem tuzinami rękawiczek; pryncypał spostrzegł że Popinot robi słodkie oczy do panny Cezaryny, a że pryncypał jest bardzo szczwany, pozbywa się Anzelma z domu; trudno byłoby mu go odrzucić, niby przez wzgląd na rodzinę. Celestyn bierze tę sztuczkę za szlachetność.
Popinot minął ulicę św. Honorjusza i biegł dalej aby dopaść młodego człowieka, w którym kupieckie jasnowidztwo Anzelma wskazywało mu główne narzędzie fortuny. Sędzia Popinot oddał ważną przysługę najzręczniejszemu komiwojażerowi paryskiemu, któremu tryumfalna wymowa i sprężystość zjednały później przydomek Znakomity. Oddany specjalnie kapeluszom i artykułom paryskim, ten król wojażerów nazywał się jeszcze krótko i poprostu Gaudissart[10]. W dwudziestu dwóch latach, odznaczał się już potęgą swego handlowego magnetyzmu. Wówczas szczupły, z okiem wesołem, wyrazistą twarzą, z niezmordowaną pamięcią, rzutem oka zdolnym odgadnąć upodobania każdego, wart był być tem, czem stał się później, królem komiwojażerów, Francuzem w pełni tego wyrazu. Kilka dni wprzódy, Popinot spotkał Gaudissarta, który mówił, że jest na wyjezdnem; nadzieja iż zastanie go jeszcze w Paryżu pchnęła tedy zakochanego młodzieńca w ulicę des Deux Ecus, gdzie dowiedział się że Gaudissart zatrzymał już miejsce w dyliżansie. Aby pożegnać się z kochaną stolicą, Gaudissart poszedł zobaczyć nową sztukę w Wodewilu: Popinot postanowił nań czekać. Powierzyć lokatę olejku orzechowego temu nieocenionemu patronowi wymysłów kupiectwa, już rozrywanemu przez najbogatsze firmy, czyż nie znaczyło zrobić krok siedmiomilowych butów ku fortunie? Popinot miał w ręku Gaudissarta. Komiwojażer, tak biegły w motaniu ludzi najbardziej opornych, drobnych prowincjonalnych kupców, dał się wplątać w pierwsze sprzysiężenie uknute przeciw Burbonom po Stu Dniach. Gaudissart, któremu swoboda i ruch były nieodzowne, znalazł się w więzieniu pod brzemieniem najcięższego oskarżenia. Sędzia Popinot, któremu powierzono śledztwo, wyłączył Gaudissarta ze sprawy, oceniwszy, iż jedynie nierozwaga młokosa wplątała go w tę awanturę. Gdyby, na miejscu Popinota, znalazł się sędzia żądny przypodobania się władzy lub zaciekły w rojalizmie, nieszczęsny kupczyk poszedłby na rusztowanie.
Gaudissart, przekonany iż zawdzięczał życie sędziemu śledczemu, był w rozpaczy, iż nie ma sposobu okazania wdzięczności swemu zbawcy. Nie mogąc dziękować sędziemu za to iż postąpił wedle sumienia, udał się do Ragonów, aby się zdeklarować jako oddany ciałem i duszą wszystkim Popinotom.
Czekając nań, Popinot poszedł oczywiście obejrzeć jeszcze raz swój sklep i spytać o adres właściciela, aby traktować o najem. Błądząc w ciemnym labiryncie wielkiej Hali, myśląc o środkach szybkiego sukcesu, Popinot pochwycił, na ulicy Aubry-le Boucher, wyjątkową i dobrze wróżącą okazję, którą spodziewał się uraczyć Cezara nazajutrz. Czatując na straży u bramy Hotelu Handlowego, Popinot usłyszał, około północy, w oddalach ulicy de Grenelle, finał wodewilu nucony przez Gaudissarta, z akompanjamentem charakterystycznie wleczonej laski.
— Panie, rzekł Anzelm, wynurzając się z bramy i pokazując się nagle, dwa słowa?
— Jedenaście, jeżeli pan sobie życzy, rzekł komiwojażer, podnosząc wypełnioną ołowiem laskę na napastnika.
— Jestem Popinot, rzekł biedny Anzelm.
— Wystarczy, rzekł Gaudissart, poznając go. Czego panu trzeba? pieniędzy? chwilowo są na urlopie, ale znajdą się dla pana. Mej dłoni do pojedynku? jestem do usług, od pięty aż do ciemienia:
Francuskiej armji dzielny syn!
— Niech pan pójdzie pomówić ze mną dziesięć minut, nie u pana, mógłby nas kto usłyszeć, ale na wybrzeżu, o tej godzinie niema nikogo, rzekł Popinot. Chodzi o rzecz poważną.
— Pali się, chodźmy zatem!
W dziesięć minut, Gaudissart, wtajemniczony w sekrety Popinota, poznał ich wagę.
wykrzyknął Gaudissart, przedrzeźniając Lafona w roli Cyda. Chwycę za gardło wszystkich kramarzy Francji i Nawary! Och! mam myśl! Miałem jechać, zostaję, i wezmę zastępstwo całej perfumerji francuskiej.
— Naco?
— Aby zdławić twoich rywali, niewiniątko! Mając ich komisy, mogę utopić w oliwie ich przewrotne kosmetyki, zachwalając i lokując jedynie twoje. Bajeczna sztuczka komiwojażerska! Haha! my jesteśmy dyplomaci handlu! Sławne! Co do pańskiego prospektu, biorę go na siebie. Mam przyjaciela od dzieciństwa, Antosia Finot[11], syna kapelusznika z ulicy du Coq; jego stary pchnął mnie pierwszy w pracę w kapeluszach, Antoś, który ma olej w głowie (wycisnął go ze wszystkich głów które zdobił jego ojciec), robi w literaturze, obrabia małe teatrzyki w Kurjerze teatralnym. Ojciec jego, stara ryfa mająca wszelkie przyczyny potemu aby nie lubić mózgu, nie wierzy w mózg; niepodobna mu wytłómaczyć, że inteligencja — to dobry towar, zna się tylko na swoim filcu. Stary Finot bierze młodego Finot głodem. Antoś, człowiek zdolny, zresztą mój przyjaciel — a ja przestaję z głupcami jedynie handlowo — zatem, Finot robi reklamy dla Wiernego Pasterza, który płaci, gdy dzienniki, w których zaharowuje się na śmierć, karmią go powietrzem. Ależ oni tam są zawistni w tym interesie! To tak jak w artykułach paryskich. Finot miał wspaniałą komedję w jednym akcie dla panny Mars, najbajeczniejszej z bajecznych, o, za tą to przepadam! i ot, aby widzieć swe dzieło ma scenie, zmuszony był je oddać do Gaité. Antoś rozumie się na prospekcie, chwyta w lot idee kupca, nie jest hardy, wysmaży nam cudny prospekcik gratis. Mój Boże, szklaneczka ponczu, parę ciastek i rzecz wyrównana; bo słuchaj, Popinot, żadnych figlów: jadę bez procentu i kosztów, twoi konkurenci zapłacą, urządzę ich! Zrozummy się dobrze. Dla mnie, sukces jest tutaj rzeczą honorową. Nagrodą moją będzie być drużbą na twoim ślubie. Pojadę do Włoch, do Niemiec, do Anglji! Zabieram z sobą afisze we wszystkich językach, rozlepiam je wszędzie, po wsiach, u bram kościołów, we wszystkich widocznych punktach które znam w prowincjonalnych metropoljach! Będzie błyszczeć, płonąć ta oliwa, znajdzie się na wszystkich głowach. Będziesz miał swoją Cezarynę, albo ja nie będę się nazywał WIELKI! miano, które dał mi papa Finot, za to żem wprowadził w modę jego szare kapelusze. Sprzedając twoją oliwę, zostaję przy moim fachu: głowie ludzkiej; oliwa i kapelusz znane są z tego że konserwują uwłosienie publiczne.
Popinot wrócił do ciotki, gdzie miał nocować, w takiej gorączce, wywołanej przewidywaniem sukcesu, iż ulice zdały mu się rynsztokami oliwy. Spał mało, śniło mu się iż włosy rosną mu jak szalone, i ujrzał dwa anioły, które rozwijały, niby w melodramacie, wstęgę z napisem: Oliwa Cezaryjska. Obudził się, przypominając sobie sen i postanowił nazwać w ten sposób oliwę z orzechów, uważając kaprys snu za rozkaz niebios.
Cezar i Popinot znaleźli się w pracowni na przedmieściu du Temple o wiele przed nadejściem orzechów; oczekując transportu pani Madou, Popinot opowiedział tryumfalnie swój pakt z Gaudissartem.
— Mamy wielkiego Gaudissarta, jesteśmy miljonerami, wykrzyknął perfumiarz, podając rękę swemu kasjerowi, z miną jaką musiał mieć Ludwik XIV przyjmując marszałka de Villars za powrotem z Denain.
— Mamy i coś więcej, rzekł szczęśliwy subjekt, wyjmując flaszeczkę o kształcie spłaszczonym nakształt dyni, z żeberkami; znalazłem dziesięć tysięcy podobnych, zrobionych, gotowych, po cztery su z półrocznym terminem.
— Anzelmie, rzekł Birotteau przyglądając się cudacznej formie flakonu, wczoraj (przybrał ton poważny) w Tuillerjach, tak, nie dawniej jak wczoraj, powiedziałeś; „Zwyciężę“. Dziś ja powiadam tobie: „Zwyciężysz!“ Cztery su! półroczny termin! Oryginalna forma! Makassar jest wywrotny, cóż za sztych zadany olejkowi Makassar! Czym dobrze zrobił, zagarniając jedyne orzechy jakie istnieją w Paryżu! Gdzieżeś ty znalazł te flakony?
— Czekałem na spotkanie z Gaudissartem i wałęsałem się...
— Jak ja niegdyś, wykrzyknął Birotteau.
— Przechodząc ulicą Aubry-le-Boucher, naraz, u hurtownego szklarza, dostawcy kul szklanych i kloszów, który ma olbrzymie magazyny, widzę ten flakon... Och! przeszył mi oczy niby błysk światła, jakiś głos krzyknął mi: Mam!
— Urodzony kupiec! dostanie moją córkę, mruknął Cezar.
— Wchodzę, i widzę tysiące tych flakonów w skrzyniach.
— Zapytujesz o nie!
— Ma mnie pan za takiego durnia! wykrzyknął boleśnie Anzelm.
— Urodzony kupiec, powtórzył Birotteau.
— Pytam o klosze na małe Jezuski z wosku. Targując klosze, ganię mimochodem kształt tych flakonów. Przywiedziony do generalnej spowiedzi, kupiec, od słowa do słowa, wyznaje, że Faille i Bouchot, którzy dopiero co zgłosili upadłość, mieli wypuścić jakiś kosmetyk i chcieli flakonów o dziwacznej formie; nie ufał im, żądał połowy w gotówce; Faille i Bouchot, w nadziei powodzenia, wykładają pieniądze, bankructwo wybucha podczas fabrykacji, syndycy, zmuszeni do zapłaty, ugodzili się zostawiając mu flakony i zadatek jako odszkodowanie za towar uznany jako śmieszny i niepodobny do zbycia. Flakony kosztują go po ośm su, byłby szczęśliwy gdyby je zdołał spuścić po cztery, Bóg wie jak długo będzie mu zalegać w magazynie forma która niema obiegu. — Podejmie się pan dostarczać ich po dziesięć tysięcy, po cztery su? mogę panu pozbyć pańskie flakony, jestem subjektem u pana Birotteau. I biorę go, chwytam, ugniatam, podgrzewam, i mamy go.
— Cztery su, rzekł Birotteau. Czy wiesz, że będziemy mogli wypuścić oliwę po trzy franki i zarobić trzydzieści su, odstępując dwadzieścia detalistom?
— Oliwa Cezaryjska! wykrzyknął Popinot.
— Oliwa Cezaryjska?... A, pan supirant chce zarazem pochlebić ojcu i córce! Więc dobrze, niech będzie, godzę się na Oliwę Cezaryjską! Cezarowie posiadali świat, musieli mieć wspaniałe włosy.
— Cezar był łysy, rzekł Popinot.
— Ponieważ nie używał naszej oliwy, powiedzą! Trzy franki, oliwa Cezaryjska, Makassar kosztuje dwa razy tyle. Gaudissart jest w tem, będziemy mieli sto tysięcy w ciągu roku, opodatkujemy wszystkie szanujące się głowy po dwanaście flakonów na rok, ośmnaście franków. Powiedzmy ośmnaście tysięcy głów? sto ośmdziesiąt tysięcy franków. Jesteśmy miljonerami.
Skoro orzechy przybyły, Raguet, robotnicy, Popinot, Cezar, obłuskali ich dostateczną ilość; przed czwartą zebrało się parę funtów oliwy. Popinot poszedł przedstawić produkt Vauquelinowi, który podarował Popinotowi przepis mięszania esencji orzechowej z mniej kosztownemi ciałami oleinowemi oraz nadania jej zapachu. Popinot poczynił natychmiast kroki aby uzyskać patent wynalazku i udoskonalenia. Oddany Gaudissart pożyczył mu pieniędzy na należność skarbową, młodzieniec bowiem miał tę ambicję, aby pokryć do połowy koszta instalacji.
Pomyślność przynosi z sobą pijaństwo, któremu ludzie słabi nie umieją się obronić. Podniecenie to miało rezultat łatwy do przewidzenia. Zjawił się Grindot, przedstawił kolorowany szkic rozkosznego wnętrza wraz z umeblowaniem. Birotteau, oczarowany, zgodził się na wszystko. Natychmiast murarze zadali pierwszy cios oskarda, pod którym jęknął dom i — Konstancja. Malarz pokojowy, pan Lourdois, bardzo bogaty przedsiębiorca, który zachęcał aby niczego nie żałować, bąknął o złoceniach w salonie. Słysząc to, Konstancja wkroczyła.
— Panie Lourdois, rzekła, ma pan trzydzieści tysięcy funtów renty, mieszka pan w swoim domu, może pan tam robić co się panu podoba; ale my...
— Pani, przemysł powinien błyszczeć i nie dać się przygniatać arystokracji. Zresztą, pan Birotteau zajmuje stanowisko w rządzie, jest na świeczniku...
— Tak, ale jeszcze jest w sklepie, rzekła Konstancja wobec subjektów i kilku osób które jej słuchały; ani ja, ani on, ani jego przyjaciele, ani wrogowie nie zapomną o tem.
Birotteau podniósł się ma końcach palców, opadając na pięty na kilka zawodów, z rękami skrzyżowanemi z tyłu.
— Żona ma słuszność, rzekł. Pozostaniemy skromni w pomyślności. Zresztą, dopóki człowiek jest w handlu, powinien być ostrożny w wydatkach, umiarkowany w zbytku, prawo nakłada nań ten obowiązek, nie powinien się posuwać do nadmiernych wydatków. Gdyby powiększenie mego lokalu i jego ozdobienie przekraczało granice, byłby to z mej strony nierozsądek, za który sambyś mnie potępił, Lourdois. Dzielnica ma oczy wlepione we mnie; ludzie, którym się powiodło, budzą zazdrość, zawiść! Och! dowiesz się o tem niedługo, młody człowieku; jeśli nas spotwarzają, nie dostarczajmyż przynajmniej prawa do obmowy.
— Ani potwarz, ani obmowa nie mogą pana dosięgnąć, rzekł Lourdois, jest pan w położeniu zupełnie wyjątkowem, a masz takie doświadczenie w interesach, że umiesz skalkulować swoje przedsięwzięcia. Jesteś pan co się zowie tęgi gracz.
— To prawda, mam trochę doświadczenia... Wiesz pan, jaki cel ma ta przebudowa? Jeżeli obstaję przy wysokiem penale w razie niedotrzymania terminu, to dlatego, że...
— Nie.
— A zatem, oboje z żoną podejmujemy kilku przyjaciół, zarowno z powodu uroczystości oswobodzenia terytorjum, jak dla uczczenia mojej promocji do krzyża Legji honorowej.
— Co! co! rzekł Lourdois, dali panu krzyż?
— Tak; może stałem się godnym tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc za sprawę królewską 13-Vendémiaire pod św. Rochem, gdzie otrzymałem ranę z rąk Napoleona. Przyjdź pan z szanowną małżonką i z córeczką...
— Niezmierniem obowiązany za honor jaki mi pan czyni, rzekł zacięty liberał Lourdois. Ale pan jesteś filut, ojczulku Birotteau; chcesz być pewnym że nie chybię słowa i dlatego mnie zapraszasz. Dobrze więc! wezmę najtęższych robotników, rozpalimy piekielny ogień aby wysuszyć malowania; mamy sekrety potemu, niesposób tańczyć w oparach wydzielanych przez mury. Przewerniksuje się, aby odjąć wszelki zapach.
W trzy dni później, kupiectwo całej dzielnicy poruszone było zapowiedzią balu, jaki gotował Birotteau. Każdy mógł widzieć zresztą rusztowania jakich wymagało szybkie przeobrażenie schodów, kwadratowe rury drewniane któremi zsypywano gruz do wozów stojących przed domem. Widok skrzętnych robotników, którzy pracowali przy pochodniach (byli robotnicy dzienni i nocni) zatrzymywał gapiów i przechodniów na ulicy; opierając się na tych przygotowaniach, opinja dzielnicy wróżyła olbrzymie przepychy.
W niedzielę naznaczoną na dobicie sprawy, oboje państwo Ragon, wuj Pillerault, przyszli koło czwartej, po nieszporach. Ze względu na stan mieszkania, powiadał Cezar, nie mógł w ten dzień zaprosić nikogo więcej poza Claparonem, Aleksandrem Crottat i Roguinem. Rejent przyniósł Journal des Debats, w którym pan de La Billardière postarał się o umieszczenie następującego artykuliku:
„Dowiadujemy się, iż oswobodzenie terytorjum będzie obchodzone z entuzjazmem w całej Francji. W Paryżu zwłaszcza, członkowie ciała municypalnego uczuli, że nadeszła chwila aby przywrócić stolicy ów blask, jaki, przez poczucie godności, ustał podczas obcej okupacji. Każdy z merów i wicemerów zamierza wydać bal, zima zatem zapowiada się świetnie; ten ruch narodowy pociągnie za sobą przykłady. Wśród wielu uroczystości jakie się gotują, wielkie zainteresowanie budzi bal u pana Birotteau, mianowanego kawalerem Legji honorowej i tak znanego ze swego poświęcenia dla sprawy królewskiej. Pan Birotteau, zraniony w potyczce pod św. Rochem, 13-go Vendémiaire, i jeden z najbardziej szanowanych sędziów konsularnych, z podwójnego tytułu zasłużył na to odznaczenie“.
— Jak dzisiaj dobrze piszą, wykrzyknął Cezar. Mówią o nas w dziennikach, wujaszku, rzekł do Pilleraulta.
— No i co stąd? odparł wuj, któremu ten dziennik był szczególnie antypatyczny.
— Dużo nam właśnie pomoże ten artykuł w sprzedaży Kremu sułtanek i Wody karminowej! rzekła pocichu pani Cezarowa do pani Ragon, nie podzielając upojenia męża.
Pani Ragon, wysoka, sucha i pomarszczona, z ostrym nosem, wązkiemi wargami, miała wygląd fałszywej margrabiny dawnego dworu. Oczy jej okalała szeroka obwódka, jak oczy starych kobiet które przeszły wiele zgryzot. Zachowanie, surowe i godne mimo że uprzejme, budziło szacunek. Miała zresztą w sobie coś uderzającego, co ściąga uwagę nie budząc śmiechu; tłómaczył to jej strój, jej obejście. Nosiła mitenki, chodziła o każdej porze z wysoką umbrelką, podobną do tej jakiej używała Marja Antonina w Trianon; suknia, w ulubionym jej kolorze blado brunatnym, zwanym kolorem zwiędłych liści, rozpościerała się w biodrach fałdami niepodobnymi do naśladowania, których sekret dawne matrony uniosły z sobą. Zachowała czarną mantylkę przybraną czarnemi koronkami w wielkie kwadratowe oczka; starożytne jej czepki miały wdzięk przypominający ażury starych rzeźbionych ram. Zażywała tabakę z tą nienaganną czystością i czyniąc te ruchy, jakie mogą sobie przypomnieć młodzi ludzie, którzy mieli szczęście oglądać swoje ciotki i babki, jak kładą uroczyście na stole złotą tabakierkę, strzepując ziarnka tabaki rozsypane na szalu.
Imć Ragon był to mały człowieczek, najwyżej pięciu stóp wzrostu, z twarzą dziadka do orzechów, w której widziało się tylko oczy, dwie wystające kości policzkowe, nos i brodę; bez zębów, zjadający połowę słów, w rozmowie dworny, pretensjonalny i uśmiechający się stale uśmiechem jaki przybierał na powitanie pięknych dam, sprowadzanych niegdyś przez rozmaite przypadki do drzwi jego sklepu. Puder rysował na jego czaszce śnieżny półksiężyc starannie wygracowany, objęty dwoma skrzydełkami, które rozdzielał mały ogonek przepasany wstążeczką. Nosił niebieski frak, białą kamizelkę, pludry i pończochy jedwabne, trzewiki o złotych klamrach, czarne jedwabne rękawiczki. Najwybitniejszym rysem jego charakteru było, iż, idąc ulicą, trzymał kapelusz w ręce. Wyglądał niby odźwierny Izby Parów, niby woźny Gabinetu Królewskiego, miał coś z tych ludzi którzy żyją w pobliżu jakiejś władzy i przejmują jej odblask, pozostając sami nikłą osobistością.
— I cóż! Birotteau, rzekł uroczystym tonem, czy żałujesz, mój chłopcze, że słuchałeś nas swojego czasu? Czyśmy kiedykolwiek wątpili o wdzięczności naszych ukochanych panów?
— Musisz być bardzo szczęśliwa, drogie dziecko, rzekła pani Ragon do pani Birotteau.
— Ależ tak, odparła piękna kupczyni, zawsze pod urokiem tej umbrelki, tych czepków w kształt motyla, obcisłych rękawów i chusteczki à la Julie, jakie nosiła pani Ragon.
— Cezarynka jest urocza. Pójdź tu, śliczne dziecię, rzekła swoim falsetem i protekcjonalnym tonikiem pani Ragon.
— Czy dobijemy sprawy przed obiadem? spytał wuj Pillerault.
— Oczekujemy pana Claparon, odparł Roguin, zostawiłem go przy tualecie.
— Panie Roguin, rzekł Cezar, uprzedził go pan, że jemy obiad w ciasnej antresoli?
— Była mu wspaniała przed szesnastu laty, szepnęła do siebie Konstancja.
— Pośród gruzu i robotników.
— Ba! zobaczycie państwo, to dobry chłopiec, wcale nie wymagający.
— Postawiłem Ragueta na straży w sklepie, już nie przechodzi się przez bramę; widział pan, wszystko wyburzone, rzekł Cezar do rejenta.
— Czemu nie przyprowadziła pani siostrzeńca? rzekł Pillerault do pani Ragon.
— Czy przyjdzie pan Anzelm? spytała Cezaryna.
— Nie, moje serce, rzekła pani Ragon. Anzelm pracuje, drogie dziecko, do upadłego. Ta ulica bez słońca i powietrza, ta cuchnąca ulica Pięciu Djamentów przeraża mnie; ściek jest zawsze niebieski, zielony lub czarny. Boję się aby tego zdrowiem nie przypłacił. Ale, kiedy młodym ludziom utkwi coś w głowie... rzekła do Cezaryny, czyniąc gest, który tłómaczył głowę jako serce.
— Wynajął już tedy? spytał Cezar.
— Wczoraj, u rejenta, odparł Ragon. Uzyskał ośmnaście lat najmu, ale żądają za pół roku z góry.
— I cóż, panie Ragon, czy pan zadowolony ze mnie, rzekł perfumiarz. Dałem mu w ręce sekret wynalazku... ba!
— Znamy cię, znamy, Cezarze, rzekł mały pan Ragon, ujmując ręce Cezara i ściskając je z uroczystą przyjaźnią.
Roguin nie był bez obaw co do występu Claparona, którego ton i obyczaje mogły przerazić cnotliwych mieszczan; uznał tedy za konieczne przygotować ich.
— Zobaczycie państwo, rzekł do Ragona, Pilleraulta i dam, oryginała, który ukrywa swoje talenty pod najgorszemi formami; wybił się bowiem, dzięki własnej głowie, z pozycji bardzo podrzędnej. Nabierze z pewnością pięknych manier w salonach bankierów. Spotkacie go może na bulwarach albo w kawiarni; zawsze niedopięty, baraszkujący, tłukący się w bilard; wygląda na skończonego szlifibruka... Otóż nie! tem człowiek wówczas skupia się, i waży myśli mające zrewolucjonizować przemysł.
— Rozumiem to, rzekł Birotteau, najlepsze swoje pomysły znalazłem, ot tak, wałęsając się; nieprawdaż, kotuśko?
— Claparon, ciągnął Roguin, odbija w nocy czas stracony we dnie na obmyślenie, kombinowanie interesów. Wszyscy ci ludzie wielkiego talentu wiodą życie dziwaczne, niezrozumiałe. I ot! przy całym tym nieporządku, jestem tego świadkiem, dochodzi do celu; uzyskał to, iż przeparł ustępstwo wszystkich naszych właścicieli: nie chcieli, przewąchiwali coś, tumanił ich, zmęczył, nachodził każdego dnia, i oto jesteśmy dziś panami placu.
Osobliwe krząknięcie, znamienne dla konsumentów koniaku i ostrych napoi, oznajmiło najdziwaczniejszą osobistość tego opowiadania, widomego arbitra przyszłych losów Cezara. Perfumiarz wbiegł na ciemne schodki, zarówno aby polecić Raguetowi zamknąć sklep, jak aby przeprosić Claparona i wprowadzić go do jadalni.
— Ale jakże! doskonały lokal dla oblewania szwind... to jest, chciałem powiedzieć, dla dobijania interesów.
Mimo zręcznych przygotowań Roguina, oboje państwo Ragon, mieszczanie najlepszego tonu, bystry obserwator Pillerault, Cezaryna i jej matka byli w pierwszej chwili niemile dotknięci postacią rzekomego bankiera wysokiej marki.
W wieku zaledwie lat dwudziestu ośmiu, ex-komiwojażer nie posiadał na głowie ani włosa, nosił perukę fryzowaną w loki. Uczesanie to wymaga dziewiczej świeżości, mlecznej przejrzystości cery, powabów iście kobiecych; podkreślało zatem w szpetny sposób twarz popryszczoną, czerwoną, płomienną niby facjata konduktora dyliżansów. Przedwczesne zmarszczki wyrażały grymasem swoich fałdów hulaszcze życie, którego niedole potwierdzał zły stan zębów i czarne punkty rozsiane w chropawej skórze. Claparon miał wygląd komedjanta z prowincji, który umie wszystkie role, gra na popis, na którego policzkach ruż się już nie trzyma, wyczerpanego znużeniem, z ustami zaślinionemi, z językiem zawsze chybkim, nawet w stanie opilstwa, ze spojrzeniem bez wstydu, z ruchami trącącymi szynkownią. Twarz ta, rozpalona wesołym odblaskiem ponczu, nie godziła się z powagą interesów. Toteż trzeba było Claparonowi długich mimicznych studjów, nim zdołał sobie obmyślić wzięcie będące w harmonji z jego sztuczną ważnością. Du Tillet dopilnował tualety Claparona, niby dyrektor teatru niespokojny o występ aktora, drżał bowiem aby plugawe nawyki hulaszczego życia nie trysły z twarzy bankiera. — Mów jak najmniej, przestrzegał. Nigdy bankier nie gada dużo; działa, myśli, medytuje, słucha i waży. Toteż, aby wyglądać na prawdziwego bankiera, nie mów nic, albo też rzeczy obojętne. Przygaś swoje rozpustne oko i uczyń je poważnem, bodaj aż do głupoty. W polityce, bądź za rządem i trzymaj się ogólników: Budżet jest ciężki. Niema sposobu porozumienia się między stronnictwami. Liberałowie są niebezpieczni. Burboni powinni unikać wszelkiego konfliktu. Liberalizm jest płaszczykiem sprzymierzonych interesów. Burboni gotują nam erę pomyślności, wspierajmy ich, jeśli nawet ich nie kochamy. Francja ma dosyć politycznych eksperymentów, etc. Nie rozwalaj się i nie zażeraj przy stole, pomyśl, że dźwigasz godność miljonera. Nie chlip tabaki jak stary inwalida; baw się tabakierką, spoglądaj często na swoje nogi albo na sufit nim odpowiesz; słowem, staraj się być głęboki. Wyzbądź się zwłaszcza nieszczęśliwego zwyczaju dotykania wszystkiego. Gadaj że spędzasz noce przy biurku, że jesteś ogłupiały od cyfr: trzeba skupić tyle elementów aby puścić w ruch interes! tyle studjów! Zwłaszcza wymyślaj co wlezie na interesy. Interesy są ciężkie, mozolne, trudne, niepewne. Nie wychodź poza to i nic nie określaj bliżej. Nie śpiewaj przy stole figielków Berangera i nie pij za wiele. Jeśli się urżniesz, pogrzebałeś swą przyszłość. Roguin będzie czuwał nad tobą; znajdziesz się między ludźmi moralnymi, nie spłosz cnotliwych mieszczuchów swoją knajpową filozofją.
Kazanie to wywarło na umysł Claparona podobny skutek, jaki wywarło na jego osobę nowe ubranie. Ten dobroduszny hulaka, za pan brat z całym światem, przywykły do odzieży znoszonej, wygodnej i równie mało krępującej jak jego słownictwo, obecnie wciśnięty w nowe ubranie które spóźniło się na ostatnią chwilę i które pierwszy raz miał na sobie, sztywny jak żołnierz na warcie, niepewny w ruchach i w mowie; raz po raz cofający rękę niebacznie dotykającą jakiegoś flakonu lub skrzynki, zatrzymujący się w połowie zdania, uderzył tem pociesznem rozdwojeniem baczne oko Pilleraulta. Czerwona twarz, peruka w zalotnych lokach, kłóciły się z jego wzięciem, tak jak myśli były w sprzeczności ze słowami. Ale poczciwi mieszczanie zgodzili się wreszcie przyjąć te ustawiczne wyskoki za nadmiar genjuszu.
— Ma tyle spraw, mówił Roguin.
— Interesy nie oddziałały korzystnie na jego wychowanie, rzekła pani Ragon do Cezaryny.
Pan Roguin dosłyszał i położył palec na ustach.
— Jest bogaty, zręczny i nieskazitelnie uczciwy, rzekł, pochylając się ku pani Ragon.
— Można mu coś darować przez wzgląd na te przymioty, rzekł Pillerault do Ragona.
— Odczytajmy akty przed obiadem, rzekł Roguin, jesteśmy sami.
Pani Ragon, Cezaryna i Konstancja zostawiły mężczyzn pozwalając im wysłuchać aktów, które odczytał Aleksander Crottat. Cezar podpisał, na rzecz jednego z klijentów Roguina, oblig na czterdzieści tysięcy, zahipotekowane na gruntach i fabryce; oddał Roguinowi czek Pilleraulta, dał, bez pokwitowania, dwadzieścia tysięcy w gotówce i sto czterdzieści tysięcy wekslami na zlecenie Claparona.
— Nie daję panu pokwitowania, rzekł Claparon; występuje pan w swojem imieniu wobec pana Roguin, jak my w naszem. Sprzedający odbiorą u niego należność w gotówce, ja mam jedynie obowiązek dopełnienia pańskiego udziału za pomocą tych stu czterdziestu tysięcy wekslami.
— Słusznie, rzekł Pillerault.
— A zatem, panowie, poprośmy z powrotem damy, zimno zaczyna być bez nich, rzekł Claparon, spoglądając na Roguina, jakgdyby dla zbadania czy żarcik nie był za ostry.
— Witamy panie! Och, ta panienka to z pewnością pańskiego wyrobu, rzekł Claparon, trzymając się prosto i patrząc na Cezara; na honor, zgrabnie odrobiona. Żadnej z róż, które pan dystylowałeś, nie można porównać do niej, i może właśnie dlatego że pan dystylowałeś róże...
— Na honor, przerwał Roguin, przyznaję że jestem głodny.
— A więc, do stołu, rzekł Birotteau.
— Zjemy obiad rejentalnie, rzekł Claparon, nadymając się.
— Ma pan dużo spraw, rzekł Pillerault, zajmując z umysłu miejsce obok Claparona.
— Nadzwyczaj, tuzinami, odparł bankier; ale są ciężkie, mozolne: naprzykład kanały. Och! kanały! Nie wyobraża pan sobie, ile mamy do czynienia z kanałami; zresztą, to zrozumiałe. Rząd chce kanałów. Kanał jest potrzebą, która daje się powszechnie odczuć na prowincji i która dotyczy wszystkich gałęzi handlu, rozumie pan! Rzeki, powiedział Pascal, to idące drogi. Trzeba tedy targów. Targi zależą od tarcia, są bowiem straszliwe tarcia, tarcia tyczące klasy ubogiej, stąd pożyczki, które, ostatecznie, wracają do kieszeni biednych! Ale rząd ma swoich inżynierów, którzy go informują; trudno jest wziąć go na kawał, chyba żeby się z nimi zwąchać; bo ta Izba!... Och, panie, Izba to nasza plaga! nie chce zrozumieć kwestji politycznej ukrytej pod finansową. Nie ma dobrej wiary, z jednej i z drugiej strony. Czy uwierzyłby pan w jedną rzecz? Kellerowie, więc dobrze! Franciszek Keller jest mówcą, atakuje rząd z powodu funduszów, z powodu kanałów. Wróciwszy do domu, ten spryciarz zastaje nas i nasze propozycje, są korzystne, trzeba się porozumieć z tym rządem dito, przed chwilą napastowanym bezczelnie. Interes mówcy i bankiera stają przeciw sobie oko w oko, jesteśmy wzięci we dwa ognie. Rozumie pan teraz, jak drażliwe stają się interesy, trzeba zadowolić tyle osób: pośredników, Izbę, przedpokoje, ministrów...
— Ministrów? rzekł Pillerault, który chciał koniecznie przeniknąć tego wspólnika.
— Tak, panie, ministrów.
— A zatem, widzę, dzienniki mają słuszność, rzekł Pillerault.
— Wujaszek wjechał już na politykę, rzekł Birotteau: pan Claparon wsiadł na jego konika.
— Także miłe kwiatuszki, rzekł Claparon, te dzienniki! Panie, dzienniki bałamucą wszystko; czasem idą nam skutecznie na rękę, ale kosztują mnie sporo bezsennych nocy; wolałbym spędzić je inaczej, oczy tracę wprost na czytaniu i kalkulowaniu.
— Wróćmy do ministrów, rzekł Pillerault, spodziewając się jakich rewelacyj.
— Ministrowie mają wymagania czysto... rządowe. Ale co my tu jemy, czy to ambrozja, rzekł Claparon, przerywając. Taki sos spotyka się tylko w prywatnym domu, nigdy w garkuchni.
Na to słowo, kwiaty na czepku pani Ragon podskoczyły jak oszalałe. Claparon zrozumiał, że wyraz którego użył był nieprzystojny i chciał się poprawić.
— W sferach wysokiej bankowości, nazywamy garkuchnią wykwintne restauracje, Fery, Frères Provencaux. Otóż, na honor, ani te podłe garkuchnie, ani nasi uczeni kucharze nie umieją zrobić smakowitego sosu: jedni dają rzadką wodę zaprawioną cytryną, drudzy chemiczny preparat.
Obiad spłynął cały na atakach Pilleraulta, który silił się wysondować tego człowieka, ale napotykał tylko próżnię: zaczął go uważać za niebezpiecznego gracza.
— Wszystko idzie dobrze, rzekł Roguin do ucha Claparona.
— Uff! tyle wiem, że zrzucę dziś wieczór ten uniform, odparł Claparon, który się dusił.
— Panie, rzekł Birotteau, jeżeli jesteśmy zmuszeni czynić z jadalni salon, to dlatego, iż za ośmnaście dni podejmujemy grono przyjaciół, zarówno z powodu oswobodzenia terytorjum...
— Brawo, drogi panie; ja jestem także człowiekiem rządu. Należę, przez moje przekonania, do status quo wielkiego człowieka, który kieruje losami Austrji, tęgi kawalarz! Zachowywać, aby nabywać, a zwłaszcza nabywać aby zachowywać... Oto podstawa moich poglądów, które mają zaszczyt schodzić się z zasadami księcia Metternich.
— ... Co dla uczczenia mojej promocji do krzyża Legji honorowej, podjął Cezar.
— Ależ owszem, wiem. Któż-to mi mówił o tem? Kellerowie czy Nucingen?
Roguin, zdumiony takim tupetem, spojrzał z podziwem.
— Ech, nie, to w Izbie.
— W Izbie, pewno pan de La Billardière? spytał Cezar.
— Tak, właśnie.
— Przemiły człowiek, rzekł Cezar do wuja.
— Puszcza frazesy, frazesy, rzekł Pillerault, topi się człowiek we frazesach.
— Może stałem się godnym tego faworu... podjął Birotteau.
— Przez swoje prace w zakresie perfumerji; Burboni umieją nagradzać wszelką zasługę. Och, trzymajmy się tych szlachetnych i prawych spadkobierców tronu, z których rąk czekają nas niesłychane pomyślności... Wierzajcie, Restauracja czuje że musi walczyć o lepsze z Cesarstwem; dokona zdobyczy w pełni pokoju, ujrzymy zdobycze!...
— Czy raczy pan uczynić nam ten zaszczyt i wziąć udział w naszym balu? rzekła pani Cezarowa.
— Aby spędzić wieczór z panią, przepuściłbym okazję zrobienia miljonów.
— Za wielki gaduła, szepnął Cezar do wuja.
Podczas gdy chluba perfumerji miała, na schyłku swoich dni, roztoczyć blaski, nowa gwiazda wschodziła słabo na handlowym widnokręgu. Młody Popinot rzucał, o tej samej godzinie, podwaliny przyszłej fortuny przy ulicy Pięciu Djamentów. Ulica Pięciu Djamentów, ciasna uliczka, w której pojazdy zaledwie się mieszczą, świadczyła mimo to o dobrym wyborze Popinota, ponieważ leży ona w samem centrum przemysłu drogeryjnego. Dom, drugi z rzędu od ulicy Lombardzkiej, był tak ciemny, iż czasami wymagał w biały dzień światła. W wilję tego wieczora, młody adept objął w posiadanie czarny i odrażający lokal. Poprzednik jego, grosista w melassie i nieczyszczonym cukrze, zostawił piętno swego handlu na ścianach, w dziedzińcu i w magazynach. Wyobraźcie sobie obszerny sklep o dużej żelaznej bramie pomalowanej zielono, opatrzonej żelaznemi sztabami, ozdobionej gwoździami o główkach podobnych do grzybów, opancerzony kratą z siatki żelaznej, wyłożony wreszcie dużemi kamiennemi płytami, przeważnie potłuczonemi. Mury były żółte i nagie jak w koszarach. Za sklepem pokój i kuchnia z oknami na dziedziniec; wreszcie drugi magazyn, który musiał być niegdyś stajnią. Przez schody wychodzące na pokój za sklepem dochodziło się do dwóch pokojów z oknami od ulicy, gdzie Popinot myślał pomieścić kasę, gabinet i książki. Nad magazynami od dziedzińca, znajdowały się trzy szczupłe pokoje; tam miał mieszkać. Trzy opuszczone izby, mające za cały widok dziedziniec nieregularny, ponury, otoczony wilgotnym murem, który nawet w najsuchszy czas wyglądał niby świeżo pomalowany; dziedziniec, w którego bruku zalegał czarny i cuchnący osad po melassie i nieczyszczonym cukrze. Jeden tylko pokój miał kominek, wszystkie były bez obicia, wyłożone cegłą. Od rana, Gaudissart i Popinot, przy pomocy robotnika którego komiwojażer gdzieś wykopał, oklejali sami tanim papierem ten smutny pokój. Studenckie łóżko z bajcowanego drzewa, nocny stoliczek, staroświecka komoda, stół, dwa fotele i sześć krzeseł, darowane bratankowi przez sędziego Popinot, stanowiły umeblowanie. Gaudissart ustawił na kominku koszlawe zwierciadło, nabyte gdzieś przygodnie. Około ósmej wieczór, siedząc przy kominku na którym żarzyło się polano, dwaj przyjaciele mieli się zabrać do resztek śniadania.
— Precz z zimną baraniną! to nie przystoi na inaugurację, zawołał Gaudissart.
— Ale, rzekł Popinot pokazując jedyną dwudziestofrankową sztukę jaką chował na zapłacenie prospektu, ja...
— Ja... rzekł Gaudissart przykładając do oka czterdziestofrankówkę.
Uderzenie młotka rozległo się nagle w dziedzińcu, zwykle pustym, tembardziej zaś w niedzielę, gdy personel wychodzi na miasto.
— Oto posłuszny czarnoksiężnik z ulicy la Poterie. Stoliczku, nakryj się!
W istocie, garson, w towarzystwie dwóch kuchcików, wniósł, w trzech koszykach, obiad, ozdobiony sześcioma starannie wybranemi butelkami wina.
— Ale jakimż cudem zdołamy zjeść to wszystko? rzekł Popinot.
— A literat? wykrzyknął Gaudissart. Finot zna się na pompie i na doczesnym blasku, zjawi się tutaj, naiwne dziecię! zbrojny skrytobójczym prospektem. Ładny przymiotnik, nieprawdaż? Prospekt ma zawsze pragnienie. Trzeba podlewać ziarno, jeśli się pragnie kwiatów. Idźcie, niewolnicy, rzekł do kuchcików majestatycznie: macie tu złoto.
Dał im pół franka gestem godnym Napoleona, swego bożyszcza.
— Dziękujemy, panie Gaudissart, rzekli chłopcy, bardziej jeszcze radzi z konceptu niż z pieniędzy.
— Słuchaj, mój synu, rzekł do garsona który został dla posługi, jest tu odźwierna, gnieździ się w czeluściach, gdzie pitrasi niekiedy, jak niegdyś Nauzikaa bawiła się praniem, dla rozrywki. Udaj się do niej, odwołaj się do jej cnót domowych, natchnij ją, młody człowieku, troską o ciepło tych półmisków. Powiedz, iż zyska błogosławieństwo, a zwłaszcza szacunek, głęboki szacunek Feliksa Gaudissart, syna Jana Franciszka Gaudissart, wnuka Gaudissartów, lichych a bardzo starożytnych proletarjuszów, jego przodków. Idź i spraw aby wszystko było dobre, inaczej wrzepię ci wysokie C w sempiternę.
Rozległo się nowe uderzenie młotka.
— Oto bystry Antoś, rzekł Gaudissart.
Tęgi chłopak dość pyzaty, średniego wzrostu, od stóp do głów typowy syn kapelusznika, o krągłych rysach których spryt krył się pod rozmyślnie sztywną miną, wszedł do pokoju. Twarz jego, smutna jak twarz człowieka przygnębionego nędzą, przybrała wyraz wesela na widok zastawionego stołu i obiecujących butelek. Na okrzyk Gaudissarta, jego blade niebieskie oko zamigotało, wielka kałmucka głowa obiegła oczyma pokój; wreszcie, skłonił się Popinotowi w szczególny sposób, bez pokory ani szacunku, jak człowiek który czuje się na swojem miejscu i nie poniża się do żadnego ustępstwa. Finot zaczynał wówczas dochodzić do świadomości że nie posiada żadnego talentu; zamierzał zostać eksploatatorem literatury, piąć się po ramionach ludzi twórczych, robić w niej interesy miast płodzić licho zapłacone dzieła. W tej chwili, doszedłszy kresu zabiegów i upokorzeń, gotował się, jak ludzie o szerokiem finansowem spojrzeniu, odwinąć się i stać się impertynentem z rozmysłu. Ale trzeba mu było kapitału. Otóż, Gaudissart błysnął mu nadzieją w razie sukcesu esencji Popinota.
— Będziesz traktował w jego imieniu z dziennikami, ale nie oszwab go, inaczej czeka cię pojedynek ze mną na śmierć i życie; za to co wyłoży, niech ma uczciwy towar!
Popinot spoglądał niespokojnie na literata. Szczery handlowiec patrzy na literata z uczuciem, w które wchodzi odcień grozy, litości i zaciekawienia. Mimo, że Popinot otrzymał staranne wychowanie, nawyki i pojęcia krewnych, bezmyślne zajęcia sklepowe, oddziałały na jego inteligencję, naginając ją do zwyczajów i obyczajów zawodu. Fenomen ten można obserwować, śledząc metamorfozy, jakie, w ciągu lat dziesięciu, przebywają koledzy, mniejwięcej podobni do siebie w chwili gdy opuszczają kolegjum lub pensję. Finot wziął to zdumienie za podziw.
— Dalej, nim siądziemy do stołu, załatwmy się z prospektem, potem będziemy mogli pić bez troski. Po obiedzie licho się czyta. Język też ma swój czas trawienia.
— Panie, rzekł Popinot, prospekt to często cała fortuna.
— A dla plebejuszów jak ja, fortuna jest tylko prospektem.
— Brawo, ślicznie, rzekł Gaudissart. Ten hultaj Antoś ma dowcipu za czterech.
— Za stu, rzekł Popinot, olśniony aforyzmem.
Niecierpliwy Gaudissart wziął rękopis i przeczytał głośno i z emfazą: — Esencja kapilarna!
— Wolałbym raczej Cezaryjska, rzekł Popinot.
— Moje dziecko, rzekł Gaudissart, nie znasz mieszkańców prowincji; istnieje operacja chirurgiczna, która nosi to miano; otóż, ci ludzie są tak głupi, iż wzięliby twoją esencję za środek pomocny w bólach porodowych; od tego, sprowadzić ich do włosów, byłaby droga djabelnie daleka.
— Nie broniąc mego projektu, rzekł autor, zwracam uwagę pana, że esencja kapilarna oznacza esencję na włosy i streszcza w ten sposób pańską ideę.
— Czytajmy! rzekł niecierpliwy Popinot.
Oto prospekt, taki jaki krąży w handlu dziś jeszcze tysiącami (Drugi dokument dowodowy).
ESENCJA KAPILARNA
„Żaden kosmetyk nie może wywołać porostu włosów, tak jak żaden preparat chemiczny nie może nadać im barwy bez niebezpieczeństwa dla siedziby inteligencji. Wiedza orzekła świeżo, iż włosy są substancją martwą, i że żaden czynnik nie może przeszkodzić ich wypadaniu i siwieniu. Aby uprzedzić xerazję (wysychanie włosów) i w ślad za nią idące ogołocenie czaszki z tej szacownej ozdoby obu płci, wystarczy ochronić cebulkę z której wyrastają włosy od wpływów atmosferycznych i zapewnić głowie ciepło jej właściwe. ESENCJA KAPILARNA, oparta na powyższych zasadach, potwierdzonych przez Akademję, osiąga ten ważny rezultat, będący dążeniem starożytnych Rzymian, Greków, oraz narodów Północy, którym uwłosienie było drogie. Uczone badania stwierdziły, iż szlachta, która wyróżniała się niegdyś długością włosów, posługiwała się tym właśnie środkiem; jedynie sekret, cudownie odnaleziony przez pana A. Popinot, wynalazcy ESENCJI KAPILARNEJ, zaginął.
„Konserwować, miast zabiegać się o bezcelowe lub szkodliwe drażnienie skóry zawierającej cebulki, takie jest przeznaczenie ESENCJI KAPILARNEJ. W istocie, esencja ta usuwa łupież, wydziela miły zapach, i, dzięki składającym ją substancjom (między innemi zwłaszcza wyciągowi z orzecha), zapobiega katarom, zapaleniom i wszystkim bolesnym schorzeniom jamy czaszkowej, zapewniając temperaturę właściwą jej wnętrzu. W ten sposób, cebulki, które zawierają rodzajne soki włosów, nie cierpią nigdy od zbytnego gorąca lub zimna. Uwłosienie, ten wspaniały produkt do którego mężczyźni i kobiety przywiązują taką wagę, zachowuje wówczas, do późnego wieku osoby posługującej się ESENCJĄ KAPILARNĄ, ów blask, gibkość, połysk, które dają tyle wdzięku główkom dzieci.
„SPOSÓB UŻYCIA dołączony jest do każdego flakonu i służy mu za opakowanie.
„Zupełnie bezcelowem jest namaszczać włosy; jestto nietylko śmieszny przesąd, ale i przykre przyzwyczajenie, o tyle iż kosmetyk pozostawia wszędzie ślady. Wystarczy, co rano, zmaczać miękką gąbeczkę w tejże esencji, rozgarnąć włosy grzebieniem, napoić je kolejno u samych korzeni, w ten sposób aby skóra powlekła się lekką warstwą esencji, po uprzedniem wyczesaniu głowy grzebieniem i szczotką.
„ESENCJĘ sprzedaje się we flakonach, opatrzonych podpisem wynalazcy dla zapobieżenia naśladowaniom, w cenie TRZECH FRANKÓW, u A. POPINOT, ul. Pięciu Djamentów, dzielnica Lombardzka w Paryżu.
„UPRASZA SIĘ O ZAŁATWIANIE KORESPONDENCJI FRANCO.
— Mój drogi przyjacielu, rzekł wielki Gaudissart do Finota, prospekt napisany jest bez zarzutu. Do stu kaduków! wsiedliśmy na konika wysokiej wiedzy! nie kręcimy się koło własnego ogona, idziemy prosto do faktów! Przyjm moje szczere powinszowania, oto mi literatura użyteczna.
— Piękny prospekt, rzekł Popinot, zachwycony.
— Prospekt, którego pierwsze słowo zabija Makassar, rzekł Gaudissart, podnosząc się z miejsca z uroczystą miną, aby wygłosić następujące słowa, które odskandował z gestami mowcy na trybunie. Nie — ma — środka — na — po — rost — włosów! Nie — da — się — ich — far — bo — wać bez niebezpieczeństwa! Hehe! w tem tkwi sukces. Nowożytna wiedza godzi się ze zwyczajami starożytnych. Można się porozumieć ze starymi i z młodymi. Masz do czynienia ze starym prykiem: „Tak, panie, tak, starożytni, Grecy, Rzymianie mieli słuszność i nie są tacy głupcy jakby nam chciano wmówić!“ Mówisz z młodszym świszczypałą: „Tak, drogi chłopcze, znowu odkrycie, które zawdzięczamy rozwojowi wiedzy, idziemy do postępu. Czegóż nie mamy prawa spodziewać się od pary, telegrafu i t. p. Ta oliwa jest rezultatem odkryć pana Vauquelin!“ Gdybyśmy wydrukowali ustęp z memorjału pana Vauquelin dla Akademji, potwierdzający nasze poglądy, hę? Bajeczne! Dalej, Finot, do stołu! Wsuwajmy mięsiwa! Chlajmy szampan za pomyślność naszego młodego przyjaciela!
— Sądziłem, rzekł autor skromnie, że czas lekkich i żartobliwych prospektów minął; wchodzimy w okres wiedzy, trzeba miny doktorskiej, powagi naukowej, aby się narzucić publiczności.
— Podgrzejemy tę oliwę; nogi mnie swędzą i język także. Mam komisy wszystkich robiących we włosach, żaden nie daje więcej niż trzydzieści od sta; trzeba sypnąć czterdzieści od sta rabatu, a ręczę za sto tysięcy flakonów w pół roku. Rzucę się na aptekarzy, na korzenników, fryzjerów! skoro im damy czterdzieści od sta, upaćkają naszą esencją samego djabła.
Trzej młodzi ludzie pochłaniali jak lwy, pili jak smoki, i upijali się przyszłem powodzeniem Esencji Kapilarnej.
— Ta esencja idzie do głowy, rzekł Finot z uśmiechem.
Gaudissart wyczerpał rozmaite serje kalamburów na temat słów esencja, włosy, głowa etc. Wśród homerycznych śmiechów trzech przyjaciół, przy deserze, mimo toastów i wzajemnych życzeń, usłyszeli młotek, który się rozległ u bramy.
— To stryj! Może mu przyszło na myśl mnie odwiedzić, wykrzyknął Popinot.
— Stryj? rzekł Finot, a my nie mamy szklanki!
— Stryj druha Popinot jest sędzią śledczym, rzekł Gaudissart do Finota, nie trzeba żadnych kawałów, on mi ocalił życie. Au! kiedy człowiek się znalazł w tym przesmyku w którym ja byłem, w obliczu rusztowania, gdzie: „Fiut! pożegnaj się z czupryną!“ rzekł, naśladując gestem złowrogi instrument, wówczas zachowuje pamięć o zacnym sędzi, któremu zawdzięcza całość spustu na szampańskie! Pamięta o tem nawet pijany jak bela. Nie wiesz, Finot, czy nie będziesz potrzebował kiedy pana Popinot. Zatem, strój się i prezentuj broń!
Zacny sędzia śledczy pytał w istocie odźwiernego o siostrzeńca. Słysząc głos stryja, Anzelm zeszedł ze świecznikiem.
— Witam panów, rzekł sędzia.
Wielki Gaudissart skłonił się głęboko. Finot przyglądał się pijanem okiem sędziemu, który wydał mu się troszkę fujarowaty.
— Niema tu zbytku, rzekł poważnie sędzia, obejmując okiem pokój; ale, moje dziecko, aby stać się czemś, trzeba umieć zacząć od tego aby być niczem.
— Cóż za mądry człowiek, rzekł Gaudissart do Finota.
— Myśl godna feljetonu, rzekł dziennikarz.
— Panie, chcę przyczynić się wszystkiemi memi słabemi siłami do powodzenia pańskiego bratanka. Obmyśliliśmy właśnie prospekt na jego esencję; oto autor dzieła, które wydało się nam jednym z najpiękniejszych wzorów tej literatury starych peruk. — Sędzia spojrzał na Finota. — Oto, rzekł Gaudissart, pan Antoni Finot, jeden z nader obiecujących adeptów literatury, który referuje w dziennikach urzędowych wysoką politykę i małe teatry. Przyszły minister, zabawiający się chwilowo piórem.
Finot pociągnął Gaudissarta za połę.
— Dobrze, moje dzieci, rzekł sędzia, któremu te słowa wytłómaczyły wygląd stołu lśniącego resztkami bardzo usprawiedliwionej uczty. Mój chłopcze, rzekł sędzia do Popinota, ubierz się; pójdziemy dziś wieczór do pana Birotteau, winien mu jestem wizytę. Podpiszecie akt spółki, który starannie przejrzałem. Ponieważ fabryka waszej esencji będzie się mieściła na gruntach w dzielnicy Temple, uważam iż pan Birotteau musi zawrzeć z tobą kontrakt o najem pracowni; dobre uregulowanie sprawy oszczędza późniejszych sporów. Te mury wydają się wilgotne, Anzelmie, daj maty słomiane tam gdzie będzie łóżko.
— Pan sędzia daruje łaskawie, rzekł Gaudissart z przymilnością dworaka, oklejaliśmy dziś sami ściany papierem, i... jeszcze... nie wyschły.
— Oszczędność, dobrze, rzekł sędzia.
— Słuchaj, szepnął Gaudissart Finotowi, nasz drogi Popinot jestto młody człowiek wielce cnotliwy, idzie do wuja, chodźmyż dokończyć wieczoru u kuzynek.
Dziennikarz ukazał podszewkę kieszeni. Popinot ujrzał ten gest i wsunął autorowi prospektu dwadzieścia franków. Sędzia, który zatrzymał na rogu dorożkę, zawiózł bratanka do państwa Birotteau. Pillerault, oboje Ragon i rejent siedzieli przy bostonie, Cezarowa haftowała jakąś chusteczkę, kiedy zjawili się sędzia Popinot i Anzelm. Roguin, zajmujący miejsce naprzeciw pani Ragon, koło której siedziała Cezaryna, zauważył błysk radości u młodej dziewczyny skoro ujrzała Anzelma; nieznacznym gestem ukazał ją, czerwoną jak piwonja, swemu dependentowi.
— Zatem to będzie dzień aktów? rzekł Cezar, kiedy, po przywitaniach, sędzia oznajmił mu powód przybycia.
Cezar, Anzelm i sędzia przeszli na drugie piętro, do tymczasowego pokoju kupca, aby przedyskutować najem oraz akt spółki. Ugodzono najem na ośmnaście lat, aby go uzgodnić z najmem sklepu; okoliczność ta, napozór drobna, okazała się później korzystna dla interesów Cezara. Kiedy Birotteau i sędzia wrócili do antresoli, Popinot, zdziwiony zamętem i obecnością robotników w niedzielę u człowieka tak religijnego, spytał o przyczynę. Birotteau czekał na to.
— Mimo że pan nie hołduje zabawom światowym, nie weźmie nam pan za złe, iż obchodzimy oswobodzenie terytorjum. To nie wszystko. Podejmuję kilku przyjaciół dla uczczenia mojej promocji do krzyża Legji honorowej.
— A! rzekł sędzia, który nie miał krzyża.
— Może stałem się godnym tego szczególnego i królewskiego faworu, zasiadając w trybunale... och! handlowym, i walcząc za sprawę Burbonów na stopniach...
— Tak, rzekł sędzia.
— Św. Rocha, 13-go Vendémiaire, gdzie zostałem zraniony przez Napoleona.
— Chętnie, rzekł sędzia. Jeśli żona nie będzie cierpiąca, przyjdziemy oboje.
— Oleś, rzekł w progu Roguin do swego dependenta, wybij sobie z głowy Cezarynę, a za sześć tygodni ujrzysz, że dałem ci dobrą radę.
— Dlaczego? rzekł Crottat.
— Birotteau, mój drogi, wyda sto tysięcy franków na swój bal, przytem pakuje majątek w grunty, wbrew moim radom. Za sześć tygodni, ci ludzie nie będą mieli chleba. Żeń się z panną Lourdois, córką malarza pokojowego, ma trzysta tysięcy franków, zachowałem ci tę furtkę! Jeżeli mi zaliczysz choćby sto tysięcy na cenę kancelarji, mogę ci jej ustąpić bodaj jutro.
Przepychy balu jaki przygotowywał perfumiarz, oznajmione przez dzienniki Europie, tem większy znalazły rozgłos w świecie kupieckim. Dzienne i nocne roboty w mieszkaniu Cezara stały się legendą dzielnicy. Tu mówiono że Cezar wynajął trzy domy; tam, że kazał salony wyzłocić; dalej jeszcze, że uczta ma się składać z przysmaków specjalnie wymyślonych na tę uroczystość; tam znów mówiono, że kupiectwo nie będzie zaproszone i że festyn jest tylko dla dygnitarzy; gdzieindziej wreszcie karcono surowo perfumiarza za jego ambicje, drwiono z pretensyj politycznych, podawano w wątpliwość jego ranę! Bal stał się pobudką niejednej intrygi; przyjaciele zachowali spokój, ale wymagania prostych znajomych były olbrzymie. Wszelkie powodzenie stwarza dworaków. Było sporo ludzi, którzy wyprawiali niestworzone rzeczy aby uzyskać zaproszenie. Państwo Cezarowie przestraszyli się ilością przyjaciół których nie znali. Ten napływ zaniepokoił panią Birotteau; w miarę zbliżania się uroczystości, czoło jej stawało się z każdym dniem posępniejsze. Zresztą, przyznawała się mężowi, że nie będzie wiedziała jak się zachować, przerażały ją niezliczone szczegóły podobnej zabawy; skąd wziąć srebra, szkła, chłodników, naczynia, służby? I kto będzie czuwał nad tem? Prosiła Cezara, aby stanął w drzwiach i wpuszczał jedynie zaproszonych, słyszała dziwne rzeczy o ludziach którzy chodzą na bale, powołując się na przyjaciół, których nie umieją nazwać. Kiedy, na dziesięć dni naprzód, Braschon, Grindot, Lourdois i budowniczy Chaffaroux, oznajmili że apartament będzie gotowy na tę sławną niedzielę 17-go grudnia, wieczorem, po obiedzie, odbyła się zabawna konferencja w skromnym saloniku w antresoli. Cezar, żona jego i córka mieli ułożyć listę i rozpisać zaproszenia, które, tegoż samego rana, drukarz przysłał wytłoczone pięknemi angielskiemi czcionkami na różowym papierze, w myśl wszelkich prawideł światowej galanterji.
— No! tylko nie zapomnijmy nikogo, rzekł Birotteau.
— Jeżeli my zapomnimy, oni sami nie zapomną, rzekła Konstancja. Pani Derville, która nigdy nie była u nas, przytaszczyła się wczoraj wieczór z całą paradą.
— Bardzo jest ładna, rzekła Cezaryna, podobała mi się.
— Mimo to, przed swojem zamęźciem, była jeszcze większą biedotą odemnie; pracowała w bieliźnie na Montmartre, szyła koszule twemu ojcu.
— A zatem, zacznijmy listę, rzekł Birotteau, od ludzi najwyżej stojących. Pisz, Cezaryno: Jaśnie Oświeceni księstwo de Lenoncourt...
— Mój Boże! Cezarze, rzekła Konstancja, nie posyłaj-że zaproszeń ludziom, których znasz jedynie jako ich dostawca. Chcesz może zaprosić księżnę de Blamont-Cauvry, jeszcze bliższą krewną twojej chrzestnej matki, margrabiny d‘Uxelles, niż książę de Lenoncourt? Czy może zaprosisz obu panów de Vandenesse, panów de Marsay, de Ronquerolles, d‘Aiglemont, słowem swoich klientów? Oszalałeś, splendory zawróciły ci w głowie.
— Więc dobrze, ale hrabiego de Fontaine i jego rodzinę! Hę? tego, który zachodził, pod przezwiskiem Jakóba, razem z Chwatem którym był margrabia de Montauran i panem de La Billardière, tak zwanym Nantejczykiem, do Królowej Róż, przed wielkim dniem 13-go Vendèmiare‘a! Cóż to były wtedy za uściski dłoni! „Mój drogi Birotteau, odwagi! daj gardło, jak my, za dobrą sprawę!“ Jesteśmy dawni kamraci ze spisku.
— Pisz tedy, rzekła Konstancja. Jeżeli pan de La Billardière i syn jego przyjdą, trzebaż aby mieli z kim pogadać.
— Pisz, Cezarynko, rzekł Birotteau. Primo, pan prefekt: przyjdzie albo nie przyjdzie, ale jest głową ciała municypalnego, co się należy, to się należy! — Pan de La Billardière i jego syn, mer. Pisz przy każdem nazwisku ilość osób. Mój kolega, pan Granet, wice-mer, i jego żona. Jest bardzo szpetna, ale trudno, nie można jej pominąć. — Pan Curel, złotnik, pułkownik Gwardji Narodowej, z żoną i dwiema córkami. Oto, co nazywam władze. A teraz, grube ryby! Hrabia i hrabina de Fointaine, oraz ich córka, panna Emilja de Fontaine.
— Impertynentka, która wywołuje mnie ze sklepu i rozmawia z sobą przez drzwiczki z powozu, nie zważając czy pogoda czy słota! rzekła pani Cezarowa. Jeżeli przyjdzie, to poto aby sobie z nas drwić.
— Więc może przyjdzie, rzekł Cezar, który łaknął koniecznie wielkiego świata. Pisz dalej, Cezarynko. Hrabia de Granville z żoną, mój gospodarz, przytem najtęższy łeb w całej apelacji, powiada Derville. — Ale, ale, pan de La Billardière oznajmił, że jutro sam hrabia de Lacepède przyjmuje mnie jako kawalera Legji. Wypada, abym mu, jako wielkiemu kanclerzowi, przesłał zaproszenie na bal i na obiad. — Pan Vauquelin. Pisz bal i obiad, Cezarynko. I żeby nie zapomnieć o wszystkich Chiffreville i Protez. — Pan Popinot, sędzia trybunału Sekwany, z żoną. — Państwo Thirion, przyjaciele Ragonów, z córką, która podobno ma zaślubić jednego z synów z pierwszego łoża pana Camusot.
— Cezarze, nie zapomnij młodego Horacego Bianchon, siostrzeńca pana Popinot i kuzyna Anzelma, rzekła Konstancja.
— Rozumie się! Cezarynka wypisała już 4 przy nazwisku Popinot. — Pan Rabourdin, szef oddziału w sekcji pana de La Billardière, z żoną i synem; państwo Matifat z córką.
— Matifatowie, rzekła Cezaryna, prosili o zaproszenie dla państwa Colleville i Thullier, swoich przyjaciół, także dla Saillardów.
— Zobaczymy, rzekł Cezar. Nasz agent giełdowy, pan Julian Demarets, z żoną.[12]
— To będzie najpiękniejsza osoba na balu, rzekła Cezaryna; podoba mi się, o wiele, wiele bardziej od innych.
— Derville z żoną.
— Napisz także państwa Coquelin, następców wuja Pillerault, rzekła Konstancja. Uczą na zaproszenie tak dalece, że biedna kobiecina zamówiła u naszej krawczyni wspaniałą suknię balową; na podszyciu z białego atłasu suknia z tiulu haftowanego w kwiat cykorji. Jeszcze trochę, a byłaby sprawiła suknię z lamy, jak na Dwór. Jeżeli im sprawimy zawód, zrobimy sobie zajadłych nieprzyjaciół.
— Pisz, Cezarynko: trzeba szanować handel, z niegośmy wyszli. Państwo Roguin.
— Mamo, pani Roguin włoży rywierę, wszystkie swoje djamenty i suknię z koronkami.
— Państwo Lebas, rzekł Cezar. Następnie, pan prezydent trybunału handlowego, z żoną i córkami. Zapomniałem o nich przy władzach. Państwo Lourdois z córką. Pan Claparon, bankier; pan du Tillet, pan Grindot, pan Molineux, Pillerault i jego gospodarz, państwo Camusot (jedwabie) ze wszystkiemi dziećmi, tym ze szkoły politechnicznej i adwokatem... Mają go zamianować sędzią[13], z racji małżeństwa z panną Thirion.
— Ale na prowincji, rzekła Cezaryna.
— Pan Cardot, teść Camusota, i wszyscy młodzi Cardot. Prawda! a Guillaume, ulica Gołębia, teściowie Lebasa, dwoje staruszków, którzy będą garnirowali kanapę. — Aleksander Crottat, — Celestyn...
— Ojczulku, nie zapomnij pana Antoniego Finot i pana Gaudissart, dwóch młodych ludzi którzy byli bardzo pomocni panu Anzelmowi.
— Gaudissart? był za kratkami. Ale mniejsza; jedzie za kilka dni i bierze naszą esencję, pisz! A ten Finot, co to takiego?
— Pan Anzelm mówi, że to będzie kiedyś wielka osoba, że ma tyle dowcipu co Wolter.
— Literat? wszystko ateusze.
— Zaproś go, papo, niema znowu tak wielu tancerzy. Przytem on napisał piękny prospekt dla waszej esencji.
— Wierzy w moją esencję, rzekł Cezar, napisz go, moje dziecko.
— Ja także mam swoich protegowanych.
— Pisz pana Mitral, mojego komornika; pana Haudry, naszego lekarza, dla formy, nie przyjdzie.
— Przyjdzie na partyjkę, rzekła Cezaryna.
— Ale, ale, Cezarze, spodziewam się, że zaprosisz na obiad księdza Loraux?
— Och, nie zapomnijmy szwagierki Lebasa, pani Augustyny de Sommervieux. Biedna kobiecina, jest bardzo cierpiąca, umiera podobno ze zgryzoty, mówił Lebas.
— Oto co znaczy wychodzić za artystów, wykrzyknął kupiec. Patrz, patrz, mama już zasypia, rzekł pocichu do córki. Pa, pa, dobranoc, pani Birotteau.
— I cóż, rzekł Cezar do Cezarynki, a suknia matki?
— Tak, papuśku, wszystko będzie gotowe. Mama myśli że będzie tylko miała suknię z crèpe de Chine, jak moja; krawcowa jest pewna, że obejdzie się bez przymierzania.
— Ile osób, spytał Cezar głośno, widząc że żona otwiera oczy.
— Sto dziewięć z domowemi, odparła Cezaryna.
— Gdzież my podziejemy to wszystko, rzekła pani Birotteau. Ale ostatecznie, po tej niedzieli, dodała naiwnie, przyjdzie wreszcie poniedziałek.
Nic nie może odbyć się poprostu u ludzi którzy wstępują z jednego szczebla społecznego na drugi. Ani pani Birotteau, ani Cezarowi, ani nikomu nie wolno było wejść pod żadnym pozorem na pierwsze piętro. Cezar przyrzekł Raguetowi, chłopcu z magazynu, nowe ubranie na bal, jeżeli będzie trzymał czujną straż i dobrze wywiąże się z zadania. Birotteau, jak Napoleon w Compiègne w czasie odnawiania zamku na ślub z Marją Ludwiką, nie chciał nic widzieć częściowo, chciał cieszyć się niespodzianką. Dwaj dawni przeciwnicy spotkali się jeszcze raz, bez swojej wiedzy, nie na polu bitwy, ale na gruncie mieszczańskiej próżności. Pan Grindot musiał tedy wziąć za rękę Cezara i pokazać mu apartament, jak cicerone pokazuje galerję ciekawym. Każdy w domu zresztą obmyślił swoją niespodziankę. Cezaryna, drogie dziecko, obróciła cały swój skarbczyk, sto ludwików, na zakupienie ojcu książek. Pan Grindot zdradził jej pewnego rana, że będą dwie półki na książki w pokoju, który stanie się zarazem gabinetem: niespodzianka architekta. Cezaryna utopiła wszystkie panieńskie oszczędności w księgarni, aby ofiarować ojcu: Bossueta, Rasyna, Woltera, Jana Jakóba Rousseau, Monteskiusza, Moliera, Buffona, Fenelona, Delille‘a, Bernardyna de Saint-Pierre, La Fontaine‘a, Corneille‘a, Pascala, La Harpe, słowem tę banalną bibljotekę, którą spotyka się wszędzie i której ojciec jej nie przeczytałby nigdy. Rachunek za oprawę zapowiadał się zabójczo. Niesłowny a sławny introligator Thouvenin przyrzekał dostarczyć książki 10-go w południe. Cezaryna zwierzyła się z kłopotem wujowi Pillerault, który wziął na siebie introligatora. Niespodzianką Cezara dla żony wiśniowo aksamitna suknia przybrana koronkami, o której mówił właśnie z córką, swoją wspólniczką. Niespodzianka pani Birotteau dla świeżego Kawalera polegała na parze złotych klamer i szpilce z brylantem. Wreszcie, niespodzianką dla całej rodziny był apartament; po niej zaś, w dwa tygodnie później, miała nastąpić wielka niespodzianka rachunków do płacenia.
Cezar rozważył gruntownie, których zaproszeń należało dokonać osobiście, a które rozesłać przez Ragueta, wieczorem. Wziął fjakra, wsadził doń żonę oszpeconą kapeluszem z piórami i świeżo ofiarowanym kaszmirowym szalem o którym marzyła piętnaście lat. Wystrojeni perfumiarze uporali się z dwudziestoma dwiema wizytami w ciągu poranka.
Cezar oszczędził żonie trudności jakie nastręczało przyrządzanie rozmaitych smakołyków wymaganych przez uroczystość. Stanął dyplomatyczny traktat pomiędzy słynnym Chevetem a Cezarem. Chevet dostarczał wspaniałych sreber, których wynajem przynosi mu tyle co ładny majątek ziemski; dostarczał obiadu, win, służby pod berłem bardzo godnego marszałka dworu, wszystkich odpowiedzialnych za swoje postępki. Chevet zażądał kuchni i jadalni w antresoli, aby tam rozbić główną kwaterę; o szóstej miano podać obiad na dwadzieścia osób, a o pierwszej z rana wspaniałą kolację. Birotteau zamówił w kawiarni de Foy lody i owoce mrożone, obnoszone w ładnych filiżankach, na srebrnej tacy. Taurade, inna znakomitość, objął wydział chłodników.
— Bądź spokojna, rzekł Cezar do żony, widząc ją nazbyt zgorączkowaną w wilję: Chevet, Taurade i de Foy zajmą antresolę, Wirginja czuwa na drugiem piętrze, sklep będzie dobrze zamknięty. Pozostanie nam tylko roztasować się na pierwszem.
16-go, o drugiej, pan de La Billardière wstąpił po Cezara, aby go zaprowadzić do kancelarji Legji Honorowej, gdzie miał go pasować na rycerza hrabia de Lacépède w orszaku dziesięciu innych kawalerów. Mer zastał perfumiarza bliskiego łez, Konstancja ofiarowała mu właśnie niespodziankę: złote klamry i szpilkę.
— Słodko jest być tak kochanym, rzekł, siadając do fjakra w obecności zgromadzonych subjektów, Cezaryny i Konstancji. Wszyscy podziwiali Cezara w czarnych jedwabnych spodniach, jedwabnych pończochach i w nowym błękitnym fraku, na którym miała zabłysnąć wstążka, zmaczana, wedle, pana Molineux, we krwi. Kiedy Cezar wrócił na obiad, był blady z radości, oglądał swój krzyż we wszystkich lustrach, w pierwszem bowiem upojeniu nie zadowolił się wstążeczką, był próżnym bez fałszywej skromności.
— Wiesz, żono, rzekł, kanclerz jest przemiły człowiek: na jedno słowo pana de La Billardière, przyjął moje zaproszenie. Przyjdzie z panem Vauquelin. Pan de Lacépède, to wielki człowiek, taki sam jak pan Vauquelin; napisał czterdzieści tomów! Jest pisarzem, ale też jest parem Francji. Nie zapominajcie mu mówić: Wasza Dostojność, albo panie hrabio.
— Ale jedzże, rzekła żona. Ojciec gorszy jest niż dziecko, rzekła Konstancja do Cezaryny.
— Jak to ładnie zdobi dziurkę w klapie, rzekła Cezaryna. Będą ojcu prezentowali broń, wyjdziemy razem.
— Będą mi prezentowali broń wszędzie gdzie stoi warta.
W tej chwili, Grindot zeszedł z Braschonem. Po obiedzie, pan, pani i panienka mogli się nacieszyć widokiem apartamentów, gdzie pomocnik Braschona kończył przybijać reflektory, a trzej ludzie zapalali świece.
— Trzeba sto dwadzieścia świec.
— Rachunek od Trudona na dwieście franków, rzekła pani Cezarowa, której skargi powściągnął kawaler Birotteau jednem spojrzeniem.
— Pański bal będzie wspaniały, panie kawalerze, rzekł Braschon.
Birotteau rzekł sobie w duchu: Już są pochlebcy. Ksiądz Loraux upomniał mnie, abym się nie dał chwycić w sidła i pozostał skromny. Będę pamiętał o moich początkach.
Cezar nie zrozumiał aluzji bogatego tapicera. Braschon uczynił jedenaście bezowocnych prób, aby uzyskać zaproszenie dla siebie, dla żony, córki, teściowej i ciotki. Braschon stał się wrogiem Cezara. Na progu nazywał go już tylko panem kawalerem.
Zaczęła się generalna próba. Cezar, żona jego i Cezaryna wyszli ze sklepu i weszli do siebie z ulicy. Bramę przerobiono w wielkim stylu. W głębi sieni, schody były podzielone na dwie części, między któremi widać było ów cokół, którym tak niepokoił się Birotteau. Cokół zawierał klitkę, gdzie można było pomieścić starę odźwierną. Przedsionek ten, wyłożony białemi i czarnemi taflami, malowany na marmur, oświecała starożytna lampa. Architekt skojarzył bogactwo z prostotą. Wąski czerwony dywan podnosił białość schodów z wapiennego kamienia. Drzwi do mieszkania były w tym samym stylu co brama, ale w drzewie.
— Co za wdzięk! rzekła Cezaryna. A mimo to, niema nic coby biło w oczy.
— Właśnie, proszę pani, wdzięk płynie ze ścisłych proporcyj pomiędzy stylobatami, plintami, gzymsami i ornamentami; przytem nic nie pozwoliłem złocić, kolory są dyskretne i unikają wszelkiej jaskrawości.
— To cała umiejętność, rzekła Cezaryna.
Wszyscy weszli do przedpokoju w dobrym smaku, wyłożonego posadzką, obszernego, urządzonego z prostotą. Dalej znajdował się salon o trzech oknach wychodzących na ulicę, biały i czerwony, z wytwornie rzuconym gzymsem, z dyskretnem malowaniem w którem nic nie wypadało z tonu. Na kominku z białego marmuru z kolumienkami znajdował się garnitur wybrany ze smakiem, nie kłócący się z innymi szczegółami. Słowem, panowała tam owa harmonja, jaką tylko artyści umieją osiągnąć, przeprowadzając styl dekoracji do najmniejszych drobiazgów: sztuka, której mieszczanie nie znają, ale która ich uderza. Świecznik o dwudziestu czterech świecach podnosił blask czerwonych jedwabnych draperyj; posadzka miała połysk, który skusił Cezarynę do tańca. Buduar, zielony z białem, stanowił przejście do gabinetu Cezara.
— Pomieściłem tu łóżko, rzekł Grindot, rozsuwając drzwi od alkowy, zręcznie ukryte między szafami na książki. Któreś z państwa może być chore, wówczas każdy ma oddzielny pokój.
— Ale ta bibljoteka, pełna oprawnych książek... Och! żono! żono! rzekł Cezar.
— Nie, to niespodzianka Cezaryny.
— Daruj pan wzruszeniu ojca, rzekł do architekta, ściskając córkę.
— Ależ proszę, proszę, rzekł Grindot, jest pan u siebie.
W gabinecie przeważały kolory brunatne z zielonemi szlakami, zręczne bowiem i harmonijne przejścia tonowały z sobą wszystkie części apartamentu. I tak, w kolorze który był zasadniczym tonem jednego pokoju, utrzymywane był ornamenty w drugim, i vice versa. Rycina przedstawiająca Hero i Leandra błyszczała na ścianie w gabinecie Cezara.
— Ty zapłacisz za to wszystko, rzekł wesoło Cezar.
— Tę ładną rycinę ofiarował ojczulkowi pan Anzelm, rzekła Cezaryna.
Anzelm pozwolił sobie także na niespodziankę.
— Poczciwe dziecko, tak samo jak ja panu Vauquelin!
Następnie szedł pokój pani Birotteau. Architekt rozwinął tam wspaniałości, zdolne oczarować zacnych ludzi których chciał oszołomić: Grindot dotrzymał słowa, włożył w tę robotę cały swój talent. Pokój był wybity niebieskim jedwabiem z białemi wypustkami; meble z białego kaszmiru z wypustkami niebieskiemi. Na kominku z białego marmuru, zegar przedstawiał Wenus siedzącą na marmurowym bloku; turecki dywan łączył ten pokój z pokojem Cezaryny, obitym seledynowo i pełnym zalotnego wdzięku; klawikord, szafa z lustrem, łóżeczko o prostych zasłonach, i zgrabne mebelki w jakich lubują się młode osoby. Jadalnia znajdowała się za pokojem Cezara i jego żony; wchodziło się do niej ze schodów, była w stylu Ludwika XIV, z zegarem Boulle‘a, z kredensem zdobnym mosiądzem i szyldkretem. Niepodobna opisać radości tych trojga osób, zwłaszcza kiedy, wracając do swego pokoju, pani Birotteau znalazła na łóżku wiśniową aksamitną suknię ubraną koronkami, którą Wirginia przyniosła skradając się na palcach.
— Panie, ten apartament przyniesie panu wiele zaszczytu, rzekła Konstancja do architekta. Będziemy jutro mieli u siebie sto kilkanaście osób, zbierze pan pochwały wszystkich obecnych.
— Polecę pana, rzekł Cezar. Ujrzy pan czoło handlu; przez ten jeden wieczór dasz się pan lepiej poznać, niż gdybyś zbudował sto domów.
Konstancja, wzruszona, nie myślała już o wydatkach, ani o krytykowaniu męża. Oto czemu. Rano, przynosząc Hero i Leandra, Anzelm Popinot, któremu Konstancja przypisywała wysoką inteligencję i wielkie zdolności, zaręczył jej za powodzenie Esencji Kapilarnej, nad którem pracował z zaciekłością bez przykładu. Zakochany młodzian przyrzekł, iż, mimo wygórowanej kwoty do której wzniosą się szaleństwa Cezara, za pół roku udział jego w Esencji pokryje wydatki. Po dziewiętnastu latach spędzonych w drżeniu i obawie, tak słodko było kosztować przez jeden dzień radości! toteż Konstancja przyrzekła córce nie zatruwać szczęścia męża żadną refleksją i oddać się słodyczom chwili. Skoro tedy, koło jedenastej, Grindot opuścił mieszkanie, pani Birotteau rzuciła się na szyję męża i rozpłakała się ze szczęścia, mówiąc: — Och, Cezarze! jestem, dzięki tobie, bardzo niemądra i bardzo szczęśliwa.
— Byleby to trwało, nieprawdaż? rzekł uśmiechając się Cezar.
— Będzie trwało, nie boję się już, rzekła pani Birotteau.
— Bogu niech będzie chwała, rzekł kupiec, oceniasz mnie nareszcie.
Ludzie dość wielcy aby uznać własne słabości, przyznają, że biedna sierota, która, ośmnaście lat wprzódy, była panną sklepową pod Marynarzem, i biedny kmiotek przybyły z Turenji do Paryża z kijem w ręce, pieszo, w podkutych butach, musieli czuć się upojeni, szczęśliwi, iż mogą wydać podobną fetę z tak godnych pobudek.
— Mój Boże, rzekł Cezar, dałbym chętnie sto franków, żeby ktoś zaszedł do nas w odwiedziny.
— Ksiądz Loraux, proszę państwa, rzekła Wirginia.
Ksiądz Loraux ukazał się w progu. Ksiądz ów był wówczas wikarym u św. Sulpicjusza. Nigdy potęga duszy nie wyraziła się lepiej niż u tego świętego księdza, którego wpływ wywarł głębokie ślady w pamięci wszystkich co go znali[14]. Jego surowa twarz, brzydka tak, iż zrazu niemal odpychająca, stała się wzniosła, mocą praktykowania cnót katolickich; jaśniała na niej jakby niebiańska światłość. Czystość uczuć i obyczajów łagodziła jego niemiłe rysy, ogień miłosierdzia uszlachetniał ich nieregularne linje, fenomenem wręcz przeciwnym temu, który, u Claparona, wszystko zezwierzęcił i poniżył. W zmarszczkach kapłana igrały gracje trzech najpiękniejszych cnót ludzkich, Nadziei, Wiary, Miłości. Słowo jego było łagodne, wolne i wnikliwe. Strój nosił taki, jaki był przyjęty u księży w Paryżu; pozwalał sobie na ciemno-bronzowy tużurek. Żadna ambicja nie wślizgnęła się w to czyste serce, które aniołowie mieli zanieść Bogu w jego pierwotnej niewinności. Trzeba było słodkiej przemocy córki Ludwika XVI, aby skłonić księdza Loraux do przyjęcia probostwa w Paryżu i to bardzo skromnego. Objął niespokojnem okiem wszystkie te wspaniałości, uśmiechnął się do trojga oczarowanych sklepikarzy i potrząsnął siwą głową.
— Moje dzieci, rzekł, nie moją rolą brać udział w ucztach, ale pocieszać nieszczęśliwych. Przychodzę podziękować panu Cezarowi, powinszować mu. Pragnę tu być tylko na jednem święcie, na ślubie tego ślicznego dziecka.
Po kwadransie, ksiądz pożegnał się; ani Cezar ani jego żona nie ośmielili się pokazać mu apartamentów. To poważne zjawisko padło kilkoma chłodnemi kroplami na wrzącą radość Cezara. Każdy ułożył się do snu w swoim nowym zbytku, biorąc w posiadanie wygodne mebelki. Cezaryna rozebrała matkę przed tualetką z białego marmuru. Wszyscy usnęli natychmiast, wyobrażając sobie z góry jutrzejsze radości. Udawszy się na mszę i odczytawszy nieszporne modlitwy, Cezaryna wraz z matką ubrały się około czwartej, oddawszy antresolę świeckiemu ramieniu Cheveta. Nigdy żadna tualeta nie była bardziej do twarzy pani Cezarowej jak ta wiśniowa aksamitna suknia z krótkiemi rękawami; jej piękne ramiona, świeże jeszcze i młode, lśniąca pierś, szyja, pięknie zarysowane plecy, pysznie odbijały na tle bogatej materji i wspaniałego koloru. Naiwne zadowolenie, jakiego doświadcza każda kobieta widząc się w pełnym blasku, dało jakąś osobliwą słodycz greckiemu profilowi kupcowej, której piękność zajaśniała całą delikatnością kamei. Cezaryna, ubrana biało, miała koronę z białych róż na głowie, różę z boku; chusteczka pokrywała dziewiczo jej biust i ramiona: przywiodła swoim widokiem Popinota do szaleństwa.
— Zabija nas swoim zbytkiem, rzekła pani Roguin do męża przebiegając apartament.
Rejentowa była wściekła, że nie może się mierzyć co do urody z panią Cezarową, każda bowiem kobieta zdaje sobie w duchu sprawę z wyższości albo niższości rywalki.
— Ba! to nie potrwa długo, niebawem obryzgasz błotem tę kobietę, spotkawszy ją na ulicy, idącą pieszo, zrujnowaną! rzekł pocichu Roguin.
Vauquelin był przemiły; przybył ze swoim kolegą z Instytutu, panem Lacépède, który zajechał po niego powozem. Widząc wspaniałą kupczynię, dwaj uczeni zabrnęli w komplement iście naukowy.
— Ma pani tajemnicę, której wiedza nie zgłębiła, aby zostać niezmiennie tak młodą i ładną, rzekł chemik.
— Jest tu pan potrosze u siebie, panie profesorze, rzekł Birotteau. Tak, panie hrabio, rzekł zwracając się do kanclerza Legji honorowej, winien jestem moją fortunę panu Vauquelin. Mam zaszczyt przedstawić Waszej Dostojności pana prezydenta trybunału handlowego. To hrabia de Lacépède, par Francji, jeden z naszych największych ludzi, napisał czterdzieści tomów, rzekł pocichu do Józefa Lebas, który towarzyszył prezydentowi trybunału.
Goście stawili się punktualnie. Obiad był, jak zwykle w sferach kupieckich, wesoły, pełen dobroduszności, zaprawny pieprznemi konceptami które zawsze budzą radość. Jakość potraw, szlachetny bukiet win, znalazły pełne uznanie. Kiedy towarzystwo przeszło do salonów na kawę, było wpół do dziesiątej. Kilka dorożek przywiozło niecierpliwe tancerki. W godzinę później, salon był pełny. Pan de Lacépède i Vauquelin pożegnali się, ku wielkiej rozpaczy Cezara, który przeprowadził ich na schody błagając aby zostali, ale napróżno. Udało mu się zatrzymać sędziego Popinot i pana de La Billardière. Z wyjątkiem trzech kobiet, które przedstawiały arystokrację, finanse i świat urzędniczy: panny de Fontaine, pani Desmarets i pani Rabourdin, i których wspaniała piękność, strój i wzięcie odbijały w tem zebraniu, inne tualety były ciężkie, przeładowane, miały owo piętno pospolitości, którą lekkość, wdzięk tych trzech kobiet uwydatniały okrutnie.
Mieszczaństwo celebrowało majestatycznie, występując w całej pełni swoich praw do tryumfalnej głupoty. Było to to samo mieszczaństwo, które ubiera dzieci za lansjera lub za gwardzistę, które kupuje Zwycięstwa i podboje, Żołnierza-rolnika, podziwia Pogrzeb biedaka, cieszy się na zmianę warty, wyjeżdża w niedzielę na wieś do siebie, niepokoi się czy ma wygląd dość dystyngowany, marzy o zaszczytach; owo mieszczaństwo zazdrosne o wszystko, a mimo to, dobre, uczynne, oddane, wrażliwe, współczujące, podpisujące składkę na dzieci generała Foy, na Greków o których hultajstwie nie ma pojęcia, na Przytulisko żołnierskie w chwili gdy ono już nie istnieje; padając ofiarą swoich cnót, a zohydzane za swe wady przez wielki świat, który go nie jest wart. To zacne mieszczaństwo ma serce, właśnie dlatego że nie zna konwenansów: wychowuje niewinne dziewczęta włożone do pracy, pełne przymiotów które zatracają się natychmiast w zetknięciu z wyższemi klasami skoro się do nich dostaną, dziewczęta nie przeładowane rozumem, wśród których poczciwy Chryzal[15] wybrałby sobie żonę. Mieszczaństwo to znajduje cudowny wyraz w osobie drogistów Matifat, których firma zaopatrywała Królowę Róż od sześćdziesięciu lat.
Pani Matifat, która chciała wyglądać godnie, tańczyła z turbanem na głowie, w ciężkiej pąsowej sukni lamowanej złotem, która to tualeta była w harmonji z jej dumną miną, rzymskim nosem i karmazynową cerą. Pan Matifat, pięćdziesięciolatek, wspaniały na rewjach Gwadrji Narodowej, z pulchnym brzuszkiem na którym błyszczał łańcuch i pęk breloków, znajdował się pod jarzmem tej Katarzyny II-iej kantoru. Krótki i gruby, uzbrojony w binokle oraz w kołnierzyk zakrywający cały tył głowy, zwracał uwagę basowym głosem oraz bogactwem słownika. Nigdy nie mówił Corneille, ale szczytny Corneille! Racine był słodkim Racinem. Wolter! och! Wolter, drugorzędny we wszystkich rodzajach, więcej dowcipu niż genjuszu, ale, mimo to, genjalny człowiek. Rousseau, umysł podejrzliwy, człowiek żarty ambicją, który się w końcu powiesił. Opowiadał ciężko pospolite anegdoty o Pironie, który uchodzi u mieszczuchów za pospolitego człowieka. Matifat, zażarty teatroman, miał lekką skłonność do rozpusty. Powiadano nawet, że, na wzór starowiny Cardot i bogatego Camusota, utrzymywał kochankę. Niekiedy, pani Matifat, zgadując na ustach męża pieprzną anegdotę, przerywała czemprędzej, krzycząc na cały głos: „Ej, grubasku, znowu chcesz wyjechać z jakiemś bezeceństwem“. Nazywała go poufale grubaskiem. Ta kolosalna królowa materjałów aptecznych wytrąciła pannę de Fontaine z arystokratycznego chłodu, dumna panna nie mogła się wstrzymać od śmiechu, słysząc jak mówi do Matifata: Nie pożeraj tak lodów, grubasku, to nie jest destengowanie.
Trudniej jest jeszcze wytłómaczyć różnicę, jaka dzieli wielki świat od mieszczaństwa, niż mieszczaństwu ją zatrzeć. Mieszczki, skrępowane w tualetach, miały w sobie coś odświętnego: objawiały tę naiwną radość, która świadczyła że bal jest rzadkością w ich pracowitem życiu; podczas gdy trzy damy, z których każda wyrażała jedną sferę prawdziwego świata, były takie jak miały być nazajutrz, nie robiły wrażenia aby się ubrały umyślnie, nie podziwiały się w niezwyczajnych cudach tualet, nie troszczyły się o wrażenie jakie sprawiają, nie interesowały się swym strojem, odkąd, przed lustrem w domu, dokończyły ostatniego szczegółu; twarz ich nie zdradzała nic niezwykłego, tańczyły z wdziękiem i swobodą jaką nieznani genjusze umieli dać niektórym posągom starożytności. Przeciwnie, tamte, naznaczone piętnem pracy, pospolite w każdym ruchu, zanadto się bawiły; spojrzenia ich były zbyt ciekawe, głos nie umiał się trzymać w tonie lekkiego szeptu który daje rozmowom na balu ich niezrównany urok; nie miały zwłaszcza owego lekceważącego chłodu który kryje iskierki złośliwości, ani owego spokojnego wzięcia po jakiem poznaje się ludzi przywykłych do panowania nad sobą. Toteż pani Rabourdin, pani Desmarets i panna de Fontaine, które sobie obiecywały mnóstwo uciechy po balu perfumiarzy, odcinały się od całego mieszczaństwa miękkim wdziękiem, wytwornym smakiem tualet i póz, jak trzy primabaleriny Opery odcinają się od ciężkiej kawalerji figurantek. Przyglądano się im okiem tępem, zazdrosnem. Pani Roguin, Konstancja i Cezaryna tworzyły niby węzeł stanowiący przejście od świata kupieckiego do tych trzech typów arystokracji kobiecej. Jak na wszystkich balach, przyszła chwila rozbawienia, w której potoki światła, wesołość, muzyka i wir taneczny wznieciły rodzaj pijaństwa: odcienie zatraciły się w crescendo owego tutti. Bal stawał się zgiełkliwy. Panna de Fontaine zamierzała się wysunąć; ale, kiedy ujęła pod ramię czcigodnego Wendejczyka, Cezar, żona jego i córka podbiegli, aby przeszkodzić dezercji śmietanki.
— Jest w tym apartamencie zapach dobrego smaku który mnie zdumiewa, rzekła impertynecka panna do kupca: szczerze winszuję panu.
Birotteau był tak upojony powszechnemi gratulacjami, że nie zrozumiał, ale żona jego zaczerwieniła się i nie wiedziała co odpowiedzieć.
— Ta narodowa feta przynosi państwu zaszczyt, mówił Camusot.
— Rzadko zdarzyło mi się widzieć bal równie piękny, wtrącił pan de La Billardière, którego uprzejme kłamstwo nic nie kosztowało.
Birotteau brał wszystkie komplementy na serjo.
— Cóż za czarujący rzut oka! a jaka dobra orkiestra! Czy często będziecie nam państwo dawać takie bale? rzekła pani Lebas.
— Jaki uroczy apartament! czy to pański gust? zwróciła się do Cezara pani Desmarets.
Birotteau odważył się skłamać, dając do zrozumienia że to on był twórcą pomysłu. Cezaryna, o której łaski dobijali się tancerze, poznała ile delikatności kryje się w sercu Anzelma.
— Gdybym słuchał tylko moich pragnień, szepnął wstając od stołu, prosiłbym panią o łaskę jednego kontredansa; ale moje szczęście za wieleby kosztowało ambicję nas obojga.
Cezaryna, która znajdowała że wszyscy mężczyźni poruszają się bez wdzięku o ile chodzą prosto, chciała otworzyć bal z Popinotem. Popinot, ośmielony przez ciotkę, która dodała mu otuchy, odważył się, podczas kontredansa, wyznać miłość uroczej dziewczynie, ale omówieniami, w jakich szukają ucieczki nieśmiali kochankowie.
— Moje powodzenie zależy od pani, panno Cezaryno.
— Jakto?
— Jedynie nadzieja zdolna mi jest dać siły.
— Niech pan ma nadzieję.
— Czy pani wie, co pani powiedziała w tej chwili? podjął Popinot.
— Nadzieję... powodzenia, rzekła Cezaryna z zalotnym uśmieszkiem.
— Gaudissart! Gaudissart! rzekł, po skończonym kontredansie Anzelm do przyjaciela ściskając mu ramię z herkulesową siłą, zwyciężmy, albo sobie w łeb strzelę. Zwyciężyć, znaczy zaślubić Cezarynę, powiedziała mi to właśnie, a przypatrz się jaka ona piękna.
— Tak, ładnie jej w tych szmatkach, rzekł Gaudissart; no, i bogata. Usmażymy ją w oliwie.
Zbliżenie panny Lourdois z Aleksandrem Crottat, domniemanym następcą Roguina, zwróciło uwagę pani Birotteau, której nie bez przykrości przyszło zrezygnować z marzeń o ujrzeniu córki żoną paryskiego rejenta. Wuj Pillerault, który wymienił ukłon z panem Molineux, rozsiadł się w fotelu w bibljotece; przyglądał się graczom, przysłuchiwał rozmowom, i, od czasu do czasu, zbliżał się do drzwi, aby się przyjrzeć koszom rozkołysanych kwiatów, jakie tworzyły głowy wirujących tancerek. Zachowanie jego zdradzało prawdziwego filozofa. Mężczyźni byli okropni, z wyjątkiem du Tilleta który już nabrał obycia, dalej młodego La Billardière, pięknie zapowiadającego się furfanta, pana Desmarets i dygnitarzy. Ale, pośród wszystkich mniej lub więcej komicznych figur którym to zebranie zawdzięczało swój charakter, znajdowała się jedna, starta jak pięciofrankówka z czasów republiki, ale osobliwa przez swój strój. Każdy odgadnie małego tyranka Molineux, odzianego w pożółkłą bieliznę, w żabot z dziedzicznej koronki spięty błękitną kameą. Z czarnych jedwabnych pluderków wynurzały się dwa patyczki, stanowiące wątłą podporę całości. Cezar pokazał mu tryumfalnie cztery pokoje, stworzone przez architekta na pierwszem piętrze jego domu.
— Hehe! to pańska rzecz, rzekł Molineux. Tak urządzone, moje pierwsze piętro będzie warte więcej niż tysiąc talarów.
Birotteau odpowiedział żartem, ale akcent, jakim starzec to powiedział, przeszył go niby szpilką.
— Niebawem wrócę w posiadanie mego pierwszego piętra, ten człowiek się rujnuje, oto było znaczenie słowa będzie warte, jakie rzucił Molineux niby draśnięcie szponem.
Wyblakła fizys, mordercze oko właściciela domu uderzyły du Tilleta, którego uwagę ściągnął najpierw łańcuszek od zegarka dźwigający dobry funt dźwięcznych breloków, oraz zielony frak z dziwacznym kołnierzem, co razem dawało starcowi wygląd węża z dzwoneczkami. Bankier podszedł do lichwiarza, pytając co go wprawia w taką radość.
— Tutaj, proszę pana, rzekł Molineux, stawiając nogę w buduarze, jestem na terenie hrabiego de Granville; ale tu, rzekł pokazując przyległy pokój, jestem u siebie; jestem właścicielem tego domu.
Molineux udzielał się tak chętnie każdemu kto go chciał słuchać, iż, zachwycony uwagą du Tilleta, jął się wywnętrzać, opowiedział swoje zwyczaje, zuchwalstwa pana Gendrin, oraz układ z perfumiarzem, bez którego-to układu bal nie mógłby się odbyć.
— A! pan Birotteau zapłacił panu wekslem, rzekł du Tillet, to rzecz zgoła przeciwna jego obyczajom!
— Och! ja sam mu to poddałem, jestem tak uczynny dla moich lokatorów!
— Jeżeli papa Birotteau zbankrutuje, pomyślał du Tillet, ta pocieszna figurka może być doskonałym syndykiem masy. Jego drobiazgowość będzie nam nieoszacowana; wygląda na to, iż kiedy się znajdzie sam, zabija, jak Domicjan, dla zabawy muchy.
Du Tillet miał siąść do gry, gdzie Claparon już znalazł się z jego rozkazu: sądził, iż, pod abażurem, przy stoliku z banczkiem, ta imitacja bankiera będzie bezpieczna od bliższego egzaminu. Zachowanie dwóch wygów miało tak zupełne cechy obojętności, że najpodejrzliwszy człowiek nie dostrzegłby nic, coby świadczyło o porozumieniu. Gaudissart, który wiedział o fortunie Claparona, nie śmiał podejść doń, ile że zbogacony komiwojażer obrzucił go zimnem spojrzeniem parwenjusza, który nie życzy sobie witać się z dawnym kamratem. Bal, niby błyszcząca raca, dogasał koło piątej rano. Ze stu kilkunastu pojazdów, jakie wypełniły ulicę św. Honorjusza, zostało jeszcze około czterdziestu. O tej godzinie, tańczyło się piekarkę, którą wyparł niebawem kotyljon i galop angielski. Du Tillet, Roguin, młodszy Cardot, hrabia de Granville, Juljan Desmarets ciągnęli banczek. Du Tillet wygrał trzy tysiące. Światło dnia wnikające do pokoju przyćmiło blask świec; gracze przyglądali się ostatniemu kontredansowi. W mieszczańskich domach, ten ostatni wybuch zabawy ma w sobie coś potwornego. Osoby imponujące już poszły; szał ruchu, gorąco, chochlik alkoholu utajony w najniewinniejszych napojach, rozkrochmaliły sztywność starych kobiet, które, wzdragając się niby, dają się wciągnąć do kadryla i ulegają szaleństwu chwili; mężczyźni są podnieceni, rozfryzowane włosy spadają na twarze i dają im komiczny, pobudzający do śmiechu wyraz, młode kobiety robią się swywolne, kwiaty sypią się z rozwichrzonych główek. Momus mieszczański zjawia się, wiodąc korowód swych igraszek. Buchają śmiechy, każdy oddaje się pustocie, świadom iż nazajutrz praca odzyska swoje prawa. Matifat tańczył w damskim kapeluszu na głowie; Celestyn błaznował na umór. Kilka pań klaskało głośno w ręce, w takt tego niekończącego się kontredansa.
— Jak oni się bawią! mówił szczęśliwy Birotteau.
— Byle nic nie stłukli, rzekła Konstancja do wuja.
— Dał pan najwspanialszy bal jaki widziałem, a widziałem ich wiele, rzekł du Tillet, żegnając dawnego pryncypała.
Wśród ośmiu symfonij Beethovena znajduje się fantazja, wielka jak poemat, która góruje nad finałem symfonji C-mol. Po długich przygotowaniach boskiego czarodzieja, gest zachwyconego dyrygenta podnosi bogate płótno dekoracji, wyczarowując swą pałeczką olśniewający motyw, w którym skupiły się wszystkie potęgi muzyczne. Poeci, których serce bije wówczas, zrozumieją, że bal Cezara Birotteau był w jego życiu tem wrażeniem, jakie wywiera na ich dusze ów płodny motyw, któremu symfonja C-mol zawdzięcza może swą wyższość nad wspaniałemi siostrzycami. Promienna wróżka wznosi się w powietrze, migając laseczką. Słychać szelest zasłon z purpurowego jedwabiu, rozsuwanych dłonią aniołów. Złote bramy, rzeźbione jak bramy florenckiej kaplicy, obracają się na djamentowych zawiasach. Oko gubi się we wspaniałych horyzontach, obejmuje amfiladę cudownych pałaców, z których wychodzą orszaki nadziemskich istot. Kadzidło pomyślności dymi, ołtarz szczęścia płonie, zapach unosi się w powietrzu! Istoty o boskim uśmiechu, ubrane w białe tuniki z niebieskim szlakiem, przechodzą lekko przed waszemi oczyma, ukazując twarze nadludzkiej piękności, kształty nieskończenie doskonałe. Amory bujają, siejąc płomienie swych pochodni! Czujecie się kochani, jesteście szczęśliwi szczęściem które wdechacie nie rozumiejąc go, kąpiąc się w falach tej harmonji, która spływa i leje każdemu ambrozję wedle jego smaku. Czujecie się nasyceni w waszych tajemnych nadziejach, które spełniają się na jedną chwilę. Oprowadziwszy po niebiosach, głębokiem i tajemniczem przejściem basów, czarodziej zanurza was w bagnie rzeczywistości, aby was zeń wydobyć kiedy obudził w was pragnienie jego boskich melodyj i kiedy dusza wasza krzyczy: Jeszcze! Psychika najświetniejszego punktu tego pięknego finału, jest historją wzruszeń, roznieconych przez tę uroczystość w sercu Cezara i Konstancji. Collinet wygrał na swej fujarce finał ich symfonji handlowej.
Zmęczona ale szczęśliwa rodzina Birotteau zasnęła nad ranem wśród szumu tej fety, której koszta, w naprawach, przeróbkach, umeblowaniu, przyjęciu, strojach i bibljotece (ojciec zwrócił Cezarynie koszta niespodzianki), urosły, ponad oczekiwanie Cezara, do sześćdziesięciu tysięcy. Oto, ile kosztowała nieszczęsna czerwona wstążeczka, zatknięta przez króla w dziurkę od klapy olejkarza. Gdyby Cezarowi Birotteau powinęła się noga, szalony ten wydatek wystarczał aby go uczynić odpowiedzialnym kryminalnie. Kupiec podpada pod pojęcie „lekkomyślnej kredy“, jeżeli dopuszcza się wydatków uznanych za niepomierne. Straszniejszą może jest rzeczą iść przed szóstą Izbę za głupie bagatele lub za nieopatrzność niż przed Sąd karny za olbrzymie oszustwo. W oczach pewnych ludzi, lepiej jest być zbrodniarzem niż głupcem.
- ↑ Proboszcz z Tours.
- ↑ Córka Ewy.
- ↑ Turcaret, bohater głośnej komedji Lesage‘a pod tym tytułem.
- ↑ Córka Ewy etc.
- ↑ Gobseck, Blaski i nędze życia kurtyzany.
- ↑ Ojciec Goriot, Aferzysta, etc.
- ↑ Muza z zaścianka.
- ↑ Bank Nucingena.
- ↑ Data stracenia Ludwika XVI.
- ↑ Znakomity Gaudissart, Kuzyn Pons, etc.
- ↑ Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Bank Nucingena, etc.
- ↑ Ferragus.
- ↑ Gabinet starożytności, Blaski i nędze życia kurtyzany, etc.
- ↑ Kawalerskie gospodarstwo.
- ↑ Uczone białogłowy, Moliera.