Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Honoré de Balzac
Tytuł Historia wielkości i upadku Cezara Birotteau
Wydawca Biblioteka Boya
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna w Warszawie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
CEZAR PASUJE SIĘ Z NIESZCZĘŚCIEM.

W tydzień po tym balu, ostatnim płomyku słomianego ognia ośmnastoletniej szczęśliwości, Cezar przyglądał się przez szyby sklepowe przechodniom, myśląc o rozmiarach swoich interesów, które wydały mu się ciężkie! Dotąd, wszystko było proste w jego życiu; fabrykował i sprzedawał, lub też kupował aby odprzedać. Dziś, sprawa gruntów, udział w firmie A. POPINOT & SPÓŁKA, spłata weksli na sto sześćdziesiąt tysięcy franków rzuconych na rynek, wszystko to przerażało biednego człowieka mnogością myśli i dawało mu uczucie, iż ma w rękach więcej kłębków niż może ich utrzymać. W jaki sposób Anzelm poprowadzi swoją łódź? Birotteau patrzał na Popinota jak profesor na ucznia, nie miał zaufania w jego talenty, żałował że nie stoi za nim. Kopnięcie wymierzone Anzelmowi aby mu zamknąć usta u Vauquelina, tłómaczy obawy, jakie młody przemysłowiec budził w perfumiarzu. Birotteau strzegł się zdradzić przed żoną, córką lub subjektem; ale był jak prosty właściciel promu na Sekwanie, któremu, jakimś przypadkiem, minister powierzyłby dowództwo fregaty. Te myśli tworzyły w jego mózgownicy niby mgłę mało sprzyjającą medytacji; stał tedy nieruchomo, starając się w niej rozeznać. W tej chwili, ukazała się na ulicy postać, która budziła w Cezarze gwałtowną antypatję, mianowicie jego drugi gospodarz, pan Molineux. Każdemu człowiekowi zdarzyły się owe sny pełne zdarzeń które streszczają całe życie, i w których raz po raz powraca fantastyczna istota przynosząca z sobą nieszczęście, czarny charakter z dramatu. Zdawało się Cezarowi, iż podobną misję ma Molineux w jego życiu. Twarz starca wykrzywiała się na balu djabelskim grymasem, spoglądał na te przepychy okiem nienawiści. Obecnie mały wyskrobek tem bardziej przypomniał Cezarowi jego wrażenia, ile że, zjawiając się w pełni jego zadumy, obudził w nim nowy dreszcz odrazy.
— Panie, rzekł mały człowieczek głosem okrutnie bezbarwnym, tak prędko skleciliśmy rzecz, iż zapomniał pan stwierdzić podpisem naszego kontrakciku.
Birotteau wziął kontrakt najmu, aby naprawić zapomnienie. Wśród tego, wszedł architekt, skłonił się kupcowi i kręcił się dyplomatycznie po sklepie.
— Panie, szepnął wreszcie Cezarowi do ucha, wie pan jak początki każdego zawodu są trudne; jest pan ze mnie zadowolony, sprawi mi pan wielką przyjemność wypłacając mi honorarjum.
Birotteau, który wypruł się z gotówki oddając całą zawartość kasy i portfelu, polecił Celestynowi aby wystawił trzymiesięczny weksel na dwa tysiące i aby przygotował pokwitowanie.
— Szczęście to dla mnie doprawdy, że pan wziął na swój rachunek zaległy czynsz sąsiada, rzekł Molineux zdradziecko-jowialnym tonem. Odźwierny uwiadomił mnie dziś rano, że sędzia pokoju przyłożył pieczęcie wskutek zniknięcia imć pana Cayron.
— Bylem tylko nie beknął pięciu tysięcy franków, pomyślał Birotteau.
— Uchodził za bardzo zręcznego w interesach, rzekł Lourdois, który wszedł właśnie aby wręczyć perfumiarzowi rachunek.
— Kupiec bezpieczny jest od katastrofy dopiero wtedy kiedy się wycofa, rzekł Molineux, składając swój akt z drobiazgową dokładnością.
Architekt przyglądał się małemu staruszkowi z tą przyjemnością, jakiej doświadcza każdy artysta, widząc karykaturę potwierdzającą jego opinję o mieszczuchach.
— Kiedy ktoś ma parasol nad głową, myśli zazwyczaj że jest bezpieczny od deszczu, rzekł architekt.
Molineux, patrząc na architekta, przyglądał się o wiele baczniej jego wąsom i bródce niż samej fizjognomji; odczuwał tę samą wzgardę, jaką pan Grindot czuł dla niego. Został umyślnie, aby, wychodząc, drasnąć artystę pazurkami. Wskutek długiego życia z kotami, Molineux nabrał, w obejściu jak i w oczach, czegoś kociego.
W tej chwili, weszli Ragon i Pillerault.
— Mówiliśmy o naszej sprawie sędziemu, rzekł Ragon do ucha Cezara; utrzymuje, iż w spekulacji tego rodzaju, należałoby mieć pokwitowanie sprzedających i zahipotekować akty, aby być w rzeczywistości niepodzielnymi właścicielami...
— A, robicie panowie interes z Magdaleną, rzekł Lourdois, dużo o tem mówią w mieście, będą tam budowy!
Malarz, który przyszedł aby rychło ściągnąć swą należność, uznał za korzystniejsze nie przyciskać olejkarza.
— Wręczyłem panu rachunek, bo przypada właśnie koniec roku, szepnął Cezarowi do ucha, ale nie zależy mi na terminie.
— I cóż! co tobie? Cezarze? rzekł Pillerault, widząc zdumienie siostrzeńca, który, zaskoczony widokiem rachunku, nie odpowiadał ani Ragonowi ani panu Lourdois.
— Et, głupstwo, wziąłem weksli na pięć tysięcy franków od mego sąsiada parasolnika, który zbankrutował. Jeżeli mi wpakował weksle złe, dałem się wykierować jak dudek.
— Od dawna powtarzałem ci przecież, wykrzyknął Ragon: człowiek który się topi, uczepiłby się nogi własnego ojca aby się ocalić i topi się razem z nim. Tyle widziałem tych bankructw! taki człowiek nie koniecznie jest hultajem na początku katastrofy, ale staje się nim z musu.
— To prawda, rzekł Pillerault.
— Och! jeżeli dostanę się kiedyś do Izby, albo też jeśli będę miał jakie wpływy w rządzie... rzekł Birotteau, unosząc się na końcach palców i opadając na pięty.
— Cóżbyś pan uczynił? rzekł Lourdois, bo pan jesteś rozumny człowiek.
Molineux, którego wszelka dyskusja prawna interesowała, został w sklepie; że zaś uwaga drugich podsyca naszą uwagę, Pillerault i Ragon, którzy znali zapatrywania Cezara, słuchali go, mimo to, równie bacznie jak trzej obcy.
— Żądałbym, rzekł olejkarz, trybunału niewzruszalnych sędziów, mających prawo pociągać do odpowiedzialności karnej. Po śledztwie, w ciągu którego sędzia spełniałby bezpośrednio obecne funkcje agentów, syndyków i komisarza sądowego, uznanoby wypadek jako upadłość zdolną do rehabilitacji, albo też jako bankructwo. W pierwszym razie, zgłaszający upadłość obowiązany byłby wszystko spłacić; wówczas, byłby stróżem majątku własnego i swojej żony; jego prawa, dziedzictwa, wszystko należałoby do wierzycieli; prowadziłby interesy na ich rachunek i pod kontrolą; słowem, pozostałby w handlu, podpisując się wszakże: X. Y. w stanie upadłości, aż do zupełnego oczyszczenia. Jako bankrut, byłby skazany, jak niegdyś, na pręgierz w sali giełdowej, wystawiony przez dwie godziny, ubrany w zieloną czapkę. Dobra jego, majątek żony, oraz wszelkie jego prawa przypadłyby wierzycielom, a on sam byłby wygnany z kraju.
— Handel byłby wtedy trochę pewniejszy, rzekł Lourdois; każdy zastanowiłby się dwa razy, nimby podjął jakąś operację.
— Prawa obecnego nikt nie przestrzega, rzekł Cezar podrażniony. Na stu kupców, zdarza się więcej niż pięćdziesięciu, których stan czynny jest o siedmdziesiąt pięć procent poniżej biernego, lub którzy wyprzedają towar o dwadzieścia pięć procent niżej ceny inwentarza, rujnując w ten sposób handel.
— Ma pan zupełną słuszność, rzekł Molineux, dzisiejsze prawo zostawia zbyt szerokie granice. Trzeba albo zupełnej bezkarności, albo hańby publicznej.
— Ech, do kroćset, rzekł Cezar, tak jak rzeczy dziś idą, kupiec stanie się patentowanym złodziejem. Zapomocą prostego podpisu, może czerpać w kasie całego świata.
— Ostry pan jest, panie Birotteau, rzekł Lourdois.
— Ma pan słuszność, rzekł stary Ragon.
— Wszelka upadłość jest podejrzana, rzekł Cezar, wyprowadzony z równowagi tą drobną stratą, która dzwoniła mu w uszach jak trąbki dojeżdżaczy w uszach jelenia.
W tej chwili, starszy garson przyniósł rachunek Cheveta. Potem dysponent Felixa, garson z kawiarni Foy i muzykant Collineta przyszli z rachunkami pryncypałów.
— Kwadransik Rabelego, rzekł Ragon z uśmiechem.
— Na honor, dał pan ładny bal, rzekł Lourdois.
— Zajęty jestem, rzekł Cezar do komisantów, którzy, wobec tego, zostawili rachunki.
— Panie Grindot, rzekł Lourdois, widząc iż architekt chowa akcept podpisany przez Cezara, sprawdzi pan i ureguluje mój rachunek, chodzi tylko o zsumowanie, wszystkie bowiem ceny umówione są przez pana w imieniu pana Birotteau.
Pillerault spojrzał na Lourdois i na Grindota.
— Ceny umówione przez architekta z przedsiębiorcą, rzekł do ucha siostrzeńca: wpadłeś.
Grindot wyszedł, Molineux wysunął się za nim i ujął go za rękę z tajemniczą miną.
— Panie, rzekł, słuchał mnie pan, ale mnie pan nie słyszał: życzę panu parasola.
Lęk chwycił Grindota. Im mniej zysk jest prawy, tem bardziej człowiekowi zależy na nim: taka jest przyroda serca ludzkiego. Artysta w istocie wypieścił plany apartamentu con amore, poświęcił im cały swój czas i talent, zadał sobie trudu za dziesięć tysięcy franków i czuł się ofiarą swej miłości własnej; przedsiębiorcy zdołali go skusić bez wielkiego trudu. Nieodparty argument i dobrze zrozumiana groźba zemsty zapomocą bojkotu były mniej silne, niż uwaga jaką uczynił Lourdois co do gruntów św. Magdaleny: Birotteau nie ma zamiaru stawiać ani jednego domu, spekuluje jedynie na cenę gruntów. Architekci i budowniczowie są ze sobą jak autor z aktorami, zależą jedni od drugich. Grindot, uprawniony przez Cezara do przyjęcia cen, stanął po stronie swoich pobratymców przeciw klientowi. Toteż, trzej wielcy majstrowie, Lourdois, Chaffaroux i cieśla Thorien, rozsławili go, jako dobrego chłopca, z którym przyjemnie jest pracować. Grindot domyślił się, że rachunki w których miał swój udział, będą spłacone, jak jego honorarjum, wekslami, a mały staruszek obudził w nim wątpliwości co do ich realizacji. Grindot miał być nieubłagany na sposób artystów, najbardziej okrutnych w stosunku do mieszczucha.
Z końcem grudnia, Cezar miał na głowie rachunków na sześćdziesiąt tysięcy. Felix, kawiarnia Foy, Taurade i mali dłużnicy których jest zwyczaj regulować gotówką, posyłali po trzy razy do sklepu. W kupiectwie, takie głupstwa szkodzą więcej niż katastrofa, zwiastują ją. Straty znane są ograniczone, ale panika nie zna granic. Birotteau ujrzał dno w kasie. Wówczas strach chwycił olejkarza, któremu nigdy nie zdarzyła się podobna rzecz w ciągu jego kupieckiego żywota. Jak u wszystkich ludzi którzy nigdy nie musieli walczyć długo przeciw nędzy i którzy są słabi, okoliczność ta, pospolita dla większości drobnych kupców w Paryżu, wniosła zamęt w mózg Cezara. Dał Celestynowi zlecenie, aby posłać rachunki klijentom; subjekt kazał sobie dwa razy powtórzyć ten niesłychany rozkaz, nim przystąpił do jego wykonania. Klijenci — szlachetny termin dawany wówczas przez detalistów odbiorcom; Cezar posługiwał się nim wbrew żonie, tak iż powiedziała mu w końcu: nazywaj ich jak chcesz, byle płacili! — klijenci tedy, byli to ludzie bogaci, z którymi nigdy nie zachodziła obawa straty, którzy płacili wedle fantazji i u których Cezar miewał często pięćdziesiąt lub sześćdziesiąt tysięcy franków. Subjekt wziął księgę rachunków i zaczął kopjować najgrubsze. Cezar bał się żony. Aby nie okazać przygnębienia, w jakie wprawiał go ten samum nieszczęścia, chciał wyjść.
— Dzień dobry panu, rzekł Grindot, wchodząc z tą niedbałą miną jaką przybierają artyści mówiąc o interesach, na których, jak twierdzą, nic się nie rozumieją. Nie mogę nigdzie spieniężyć pańskiego wekslu, zmuszony jestem prosić pana abyś mi go zmienił na gotówkę. Jestem w rozpaczy, iż muszę posuwać się do tego kroku, ale wolę to, niż zwracać się do lichwiarzy, nie chcę obnosić pańskiego podpisu, mam na tyle pojęcia o handlu, aby rozumieć, iż byłoby to z ujmą dla pana, w pańskim tedy interesie jest...
— Panie, rzekł Birotteau osłupiały, ciszej, jeśli łaska, zdumiewa mnie pan, w istocie.
Wszedł Lourdois.
— Lourdois, rzekł Birotteau z uśmiechem, rozumie pan?...
Birotteau urwał. Biedny człowiek miał prosić przedsiębiorcę aby wziął akcept Grindota, żartując sobie z architekta ze swobodą kupca który jest pewny siebie; ale spostrzegł chmurę na czole pana Lourdois i zadrżał na myśl o swej nieostrożności. Ten niewinny żart był śmiercią zachwianego kredytu. W podobnym wypadku, bogaty kupiec wycofuje weksel, nie ofiarowuje go. Birotteau czuł zamęt w głowie, jak gdyby ujrzał dno najeżonej skałami przepaści.
— Drogi panie Birotteau, rzekł Lourdois pociągając go w głąb magazynu, rachunek jest obliczony, sprawdzony, proszę byś zechciał przygotować pieniądze na jutro. Wydaję córkę za Olesia Crottat, potrzeba mu pieniędzy, rejenci nie biorą weksli, zresztą nikt jeszcze nie widział mojego podpisu.
— Niech pan przyśle pojutrze, rzekł dumnie Birotteau, który liczył na rozesłane rachunki. I pan także, proszę pana, rzekł do architekta.
— A czemu nie odrazu? rzekł architekt.
— Mam wypłaty robotników, rzekł Cezar, który nigdy dotąd nie skłamał.
Wziął kapelusz aby wyjść z nimi. Ale murarz, Thorein i Chaffaroux zatrzymali go w chwili gdy zamykał drzwi.
— Panie, rzekł Chaffaroux, potrzeba nam bardzo pieniędzy.
— Ech! nie mam kopalni złota! rzekł Cezar zniecierpliwiony, oddalając się żywo. — Coś musi w tem być! Przeklęty bal! wszyscy mają człowieka za miljonera. Bądź co bądź, Lourdois nie wyglądał naturalnie: coś tam tkwi pod tem wszystkiem.
Szedł ulicą św. Honorjusza bez celu, jak człowiek ogłuszony, i natknął się na Aleksandra na rogu ulicy, jak baran albo jak matematyk pochłonięty rozwiązaniem problemu.
— A, rzekł przyszły rejent, jedno pytanie! Czy Roguin oddał pańskich czterysta tysięcy franków panu Claparon?
— Sprawa toczyła się w pana obecności; pan Claparon nie dał mi żadnego kwitu... walory miały... iść do eskontu... Roguin musiał mu oddać... moich dwieście czterdzieści tysięcy gotówką... Było powiedziane, że ma się zalegalizować ostatecznie akta sprzedaży... Sędzia Popinot utrzymuje... Kwit... Ale... czemu to pytanie?
— Czemu zadaję podobne pytanie? Aby wiedzieć, czy pańskie dwieście czterdzieści tysięcy franków są u Roguina. Roguin był od tak dawna w przyjaźni z panem, mógł, przez skrupuł wobec pana, oddać je Claparonowi, w takim razie ocalałby pan z ładnego pasztetu! Ale jakiż ja głupi!... uwozi je razem z pieniędzmi Claparona, który, na szczęście, posłał na moje zlecenie tylko sto tysięcy franków na poczet kupna kancelarji... Nie mam kwitu; dałem mu je tak, jak powierzyłbym panu moją sakiewkę. Właściciele gruntów nie dostali ani szeląga, przed chwilą byli u mnie. Suma pańskiej pożyczki na grunty nie istniała ani dla pana ani dla pożyczającego; Roguin pożarł je jak i pańskich sto tysięcy... których... nie miał już oddawna. Tak więc, pańskie ostatnie sto tysięcy franków poszły; przypominam sobie, że chodziłem je podejmować z banku.
Źrenice Cezara rozszerzyły się tak, że widział jedynie czerwony płomień.
— Pańskich sto tysięcy franków w banku, moich sto tysięcy na kancelarję, sto tysięcy pana Claparon, oto trzysta tysięcy franków gwiźnięte, nie licząc kradzieży które jeszcze wylezą, ciągnął młody rejent. Nie wiadomo co będzie z panią Roguin, du Tillet wyszedł cało, spryciarz! Roguin dręczył go cały miesiąc aby go wciągnąć do sprawy z gruntami, ale, na szczęście, miał wszystkie kapitały w jakiejś spekulacji z Nucingenem. Roguin napisał do żony straszliwy list! czytałem go właśnie. Czerpał z funduszu klijentów[1] od pięciu lat; i dlaczego? dla kochanki, dla pięknej Holenderki; rozstał się z nią na dwa tygodnie przed swoim figlem. Ta utracjuszka została bez grosza, sprzedano jej meble, podpisała weksle. Aby uniknąć pościgu, schroniła się do podejrzanego domu w Palais-Royal, gdzie ją zamordował wczoraj wieczór jakiś kapitan. Rychło spotkała ją kara boża, ją, która, bez żadnej wątpliwości, pożarła majątek Roguina. Są kobiety, dla których niema nic świętego; pożreć kancelarję rejenta! Pani Roguin ocali posag jedynie opierając się na prawnej hipotece, cały majątek obwiesia obciążony jest wyżej wartości. Kancelarję sprzedał mi za trzysta tysięcy franków! Myślałem że robię dobry interes, a zaczynam od tego, iż płacę o sto tysięcy drożej; nie mam kwitu, są ciężary które pochłoną kancelarję i kaucję; jeśli się upomnę o moje sto tysięcy, wierzyciele będą myśleli że byłem w zmowie, a kiedy się zaczyna, trzeba bardzo uważać na reputację. Dostanie pan ledwie trzydzieści za sto. W moim wieku, mieć do przełknięcia taki pasztet! Żeby człowiek pięćdziesięciodziewięcioletni bawił się w utrzymanki!... stary obwieś! Trzy tygodnie temu ostrzegał mnie, abym się nie żenił z Cezarynką, mówił że pan znajdzie się na bruku, potwór!
Aleksander mógłby długo mówić w ten sposób; Cezar stał nieruchomo, skamieniały. Ile zdań, tyle ciosów maczugą. Słyszał już tylko dźwięk pogrzebowych dzwonów, jak zrazu widział jedynie ogień pożaru. Aleksander Crottat, który uważał godnego olejkarza za człowieka silnego i zdolnego, przeląkł się jego bladości i martwoty. Następca Roguina nie wiedział, że rejent unosi więcej niż majątek Cezara. Myśl o bezzwłocznem samobójstwie przeszła przez głowę tego tak religijnego człowieka. Samobójstwo jest, w tym razie, sposobem uniknięcia tysiąca śmierci: wydaje się logicznem znieść tylko jedną. Crottat ujął pod ramię Cezara i chciał go prowadzić, nie było sposobu; nogi chwiały się pod kupcem, jakgdyby był pijany.
— Co panu? rzekł Crottat. Mój dobry panie Cezarze, odwagi! ostatecznie, nie umiera się od takich rzeczy. Zresztą, ocalisz pan czterdzieści tysięcy franków: pożyczający nie miał tej sumy, nie doręczono jej panu, można żądać skreślenia jej z kontraktu.
— Mój bal, Legja, dwieście tysięcy franków na rynku, nic w kasie. Ragonowie, Pillerault... Żona widziała jasno!
Deszcz mętnych słów, które budziły mnóstwo rozpaczliwych myśli i niesłychanych cierpień, spadł jak grad, ścinając wszystkie kwiaty klombu Królowej Róż.
— Chciałbym aby mi ucięto głowę, rzekł wreszcie Birotteau, zawadza mi, ciąży, nie służy mi do niczego...
— Biedny pan Birotteau, rzekł Aleksander, zatem pan jest w niebezpieczeństwie?
— W niebezpieczeństwie!
— Odwagi tedy, broń się pan.
— Bronić! powtórzył kupiec.
— Du Tillet był pańskim subjektem, ma tęgą głowę, pomoże panu.
— Du Tillet?
— No, chodź pan.
— Mój Boże, nie chciałbym wrócić do domu w tym stanie, rzekł Birotteau. Pan, który jesteś moim przyjacielem, jeżeli są przyjaciele — pan który cieszyłeś się moją sympatją i bywałeś u mnie na obiedzie... błagam cię, na imię mojej żony, przewieź mnie fiakrem, Olesiu, nie zostawiaj mnie!
Młody rejent wsadził z niezmiernym trudem do dorożki bezwładne ciało które miało na imię Cezar.
— Olesiu, rzekł głosem zmąconym łzami, w tej chwili bowiem łzy trysnęły mu z oczu i zwolniły nieco żelazną obręcz, która ściskała mu mózg, wstąpmy do sklepu, pomów za mnie z Celestynem. Mój złoty, powiedz mu, że idzie o życie moje i mojej żony. Niech, pod żadnym pozorem, nikt nie piśnie o ucieczce Roguina. Sprowadź na dół Cezarynę i poproś aby nie pozwoliła mówić przed matką o tej sprawie. Trzeba się strzedz najlepszych przyjaciół, Pilleraulta, Ragonów, wszystkich.
Zmiana głosu Cezara uderzyła żywo Aleksandra, który zrozumiał wagę tego zlecenia. Ulica św. Honorjusza leżała po drodze do sądu, spełnił tedy prośbę kupca, którego Celestyn i Cezaryna ujrzeli z przerażeniem w dorożce, bez głosu, bladego i jakby ogłupiałego.
— Zachowajcie w tajemnicy tę sprawę, rzekł olejkarz.
— A, rzekł w duchu Oleś, ocknął się, myślałem że już po nim.
Konferencja Aleksandra Crottat z sędzią trwała długo; posłano po prezydenta izby notarjalnej; niesiono wszędzie Cezara jak pakunek, nie ruszał się i nie mówił ani słowa. Około siódmej wieczór Crottat odwiózł Cezara do domu. Młody rejent miał to miłosierdzie, aby wejść pierwszy i uprzedzić panią Birotteau, że mąż jej uległ rodzajowi udaru.
— Myśli ma nieco zmącone, rzekł, czyniąc ruch jakiego się używa aby wyrazić zaburzenia mózgowe, trzebaby może krew puścić lub postawić pijawki.
— To musiało przyjść, rzekła Konstancja o sto mil od katastrofy; nie wziął, jak zwykle, na przeczyszczenie z początkiem zimy i haruje od dwóch miesięcy jak wół, jakgdyby nie miał zapewnionego chleba.
Żona i córka ubłagały Cezara aby się położył; posłano po lekarza domowego, starego Haudry. Haudry był to lekarz ze szkoły Moliera, stary praktyk i zwolennik dawnych formuł, karmiący chorych kordjałami niby owczarz wiejski. Przyszedł, obejrzał facies Cezara, kazał natychmiast postawić synapizmy na pięty: dojrzał objawów kongestji mózgu.
— Co mogło spowodować?... — rzekła Konstancja.
— Wilgotny czas, odparł doktór, któremu Cezaryna szepnęła słówko.
Często, obowiązkiem lekarzy jest wygłaszać świadomie głupstwa, aby ocalić honor lub życie ludzi stanowiących otoczenie chorego. Stary lekarz widział tyle rzeczy, że zrozumiał w pół słowa. Cezaryna wyszła za doktorem na schody, pytając o wskazówki.
— Spokój i cisza, później spróbujemy środków wzmacniających, skoro głowa będzie wolniejsza.
Pani Cezarowa spędziła dwa dni u wezgłowia męża, którego stan robił na niej często wrażenie maligny. Przeniesiony do niebieskiego pokoju żony, mówił, na widok draperji, mebli i innych przepychów, rzeczy niezrozumiałe dla Konstancji.
— Ojciec oszalał, rzekła do Cezaryny, w chwili gdy Cezar usiadł na łóżku i cytował uroczystym głosem urywki z kodeksu.
— Jeżeli uznają, że wydatki były nieumiarkowane!... Zdejmcie draperje!
Po trzech straszliwych dniach, przez które rozum Cezara był w niebezpieczeństwie, silna natura tureńskiego wieśniaka zwyciężyła; odzyskał przytomność; pan Haudry zalecił kordjały, energiczne odżywienie; wreszcie, po filiżance kawy podanej w porę, kupiec stanął na nogi. Konstancja, wyczerpana, zajęła miejsce męża.
— Biedna kobieta, rzekł Cezar, widząc ją uśpioną.
— No, ojczulku, odwagi! Jesteś człowiekiem tak niepospolitym, że zwyciężysz. Wszystko będzie dobrze. Pan Anzelm ci pomoże.
Cezaryna rzekła słodkim głosem owe pokrzepiające słowa, które tkliwość łagodzi jeszcze i które dodają odwagi najbardziej przybitym, jak śpiew matki usypia bóle ząbkującego dziecka.
— Tak, dziecko, będę walczył; ale ani słowa nikomu na świecie, ani Popinotowi który nas kocha, ani wujowi Pillerault. Przedewszystkiem, napiszę do brata; jest, zdaje mi się, kanonikiem, wikarjuszem katedry; nie wydaje nic, musi mieć pieniądze. Tysiąc talarów oszczędności rocznie, przez dwadzieścia lat, musi mieć sto tysięcy. Na prowincji, księża mają kredyt.
Cezaryna przyniosła skwapliwie ojcu stoliczek i przybory do pisania, wśród których zabłąkała się reszta zaproszeń na bal, na różowym papierze.
— Spal to wszystko, krzyknął kupiec. Djabeł chyba mógł mi podsunąć pomysł tego balu. Jeżeli padnę, będę wyglądał na hultaja. Dalej, bez frazesów.

LIST CEZARA DO FRANCISZKA BIROTTEAU.

„Drogi bracie!
Znajduję się w przesileniu handlowem tak trudnem, że błagam cię, abyś mi przysłał wszystkie pieniądze jakie zdołasz zgromadzić, choćby nawet przyszło ci się zapożyczyć.

Twój oddany
Cezar.

Bratanica twoja, Cezaryna, w której obecności piszę ten list, gdy biedna moja żona śpi, poleca się twej pamięci i zasyła czułości“.
To post-scriptum dodano na prośbę Cezaryny, która wręczyła list Raguetowi.
— Ojcze, rzekła wracając, pan Lebas przyszedł i chce z tobą pomówić.
— Pan Lebas, wykrzyknął Cezar, przerażony tak, jakgdyby katastrofa czyniła go zbrodniarzem, sędzia!
— Drogi panie Birotteau, nadto jestem panu życzliwy, rzekł gruby sukiennik wchodząc, zbyt dawno się znamy, razem byliśmy wybrani po raz pierwszy na sędziów, abym nie miał panu powiedzieć, iż niejaki Bidault, alias Gigonnet, lichwiarz, posiada pańskie weskle przekazane na jego zlecenie, bez gwarancji, przez dom bankowy Claparon. Te dwa słowa są nietylko zniewagą, ale śmiercią twego kredytu.
— Pan Claparon pragnie z panem mówić, rzekł Celestyn pokazując się, czy mam go wprowadzić?
— Dowiemy się, jaka jest przyczyna tej obelgi, rzekł Lebas.
— Panie, rzekł kupiec, widząc wchodzącego Claparona, oto pan Lebas, sędzia trybunału handlowego, mój przyjaciel...
— A, pan jest pan Lebas, rzekł Claparon przerywając, zachwycony jestem iż pana poznaję, pan Lebas z trybunału, tylu jest bowiem Lebasów...
— Widział, podjął Birotteau przerywając gadule, akcepty które panu wręczyłem i które, jak mnie pan zapewnił, nie będą puszczone w obieg. Widział je z temi słowami: bez gwarancji.
— Ano cóż! rzekł Claparon, istotnie nie są w obiegu, są w rękach człowieka z którym mam dużo interesów, starego Bidault. Dlatego przekazałem je bez gwarancji. Gdyby akcepty miały iść w obieg, byłby je pan wystawił wprost na jego zlecenie. Pan sędzia zrozumie moją sytuację. Co przedstawiają te akcepty? cenę nieruchomości; płatną przez kogo? przez pana Birotteau. Skąd żądanie, abym ja ręczył za pana Birotteau moim podpisem? Mamy zapłacić, każdy ze swej strony, swoją część w wiadomej cenie kupna. Otóż, czy to nie dosyć, iż występujemy solidarnie wobec sprzedających? U mnie, zasady handlowe są niewzruszone; tak samo nie daję bez potrzeby mojej gwarancji, jak nie daję pokwitowania sumy zanim ją otrzymam. Przewiduję wszystko. Kto podpisuje, płaci. Nie chcę narażać się na płacenie trzy razy.
— Trzy razy! rzekł Cezar.
— Tak, panie. Już zaręczyłem za pana Birotteau stronie sprzedającej, czemuż miałbym jeszcze ręczyć za niego bankierowi? Położenie, w jakiem się znajdujemy, jest ciężkie. Roguin czmychnął, unosząc moich sto tysięcy. W ten sposób, połowa gruntów kosztuje mnie już pięćset, zamiast czterystu tysięcy. Roguin zabiera dwieście czterdzieści tysięcy franków pana Birotteau. Cóżby pan zrobił na mojem miejscu, panie Lebas? niech się pan postawi w mojej roli. Nie mam zaszczytu być panu znanym, tak samo jak nie znam pana Birotteau. Niech pan dobrze uważa. Robimy interes do połowy. Pan dajesz ze swej strony całą gotówkę, ja reguluję moją w akceptach; daję je panu, pan się podejmujesz, przez osobliwą uprzejmość, zmienić je na pieniądze. Dowiadujesz się pan, że Claparon, bankier, bogaty, szanowany, przypuszczam wszystkie możebne cnoty w świecie, że cnotliwy Claparon znajduje się w upadłości z passywami sześciu miljonów; czy pan dasz, w tejże samej chwili, swój podpis aby ubezpieczyć mój? Chybabyś pan oszalał! Otóż, panie Lebas, Birotteau znajduje się w sytuacji, w której postawiłem Claparona: czy nie widzi pan, że mogę wówczas beknąć sprzedawcom z tytułu solidarności, i musieć pokryć jeszcze część pana Birotteau do wysokości jego weksli, gdybym je poręczył, nie mając...
— Komu? przerwał Birotteau.
— Nie mając jego połowy gruntów, rzekł Claparon nie zważając na przerywanie, bo nie miałbym żadnego przywileju; trzebaby tedy jeszcze raz kupować! Zatem, mogę zapłacić trzy razy.
— Zapłacić komu? pytał wciąż Birotteau.
— Ależ akceptantowi, gdybym dał żyro i gdyby panu zdarzyło się nieszczęście.
— Nie naraziłbym pana, mój panie, rzekł Birotteau.
— Dobrze, rzekł Claparon. Byłeś pan sędzią, jesteś wytrawnym kupcem, wiesz pan że wszystko należy przewidywać: nie dziw się tedy, że pilnuję mojego rzemiosła.
— Pan Claparon ma słuszność, rzekł Józef Lebas.
— Mam słuszność, odparł Claparon, słuszność handlową. Ale ten interes dotyczy gruntów. Otóż, co ja mam dostać?... pieniądze, bo trzeba będzie dać pieniądze sprzedającym. Zostawmy na stronie dwieście czterdzieści tysięcy franków, które pan Birotteau znajdzie, jestem tego pewny, rzekł Claparon, spoglądając na Lebasa. Przyszedłem pana prosić o drobnostkę, o dwadzieścia pięć tysięcy franków, dodał zwracając się do Cezara.
— Dwadzieścia pięć tysięcy franków! wykrzyknął Cezar czując lód zamiast krwi w żyłach. Z jakiego tytułu?
— Och, drogi panie, jesteśmy zobowiązani zalegalizować sprzedaż w obecności rejenta. Otóż, co się tyczy ceny, możemy się układać między sobą; ale z fiskusem, sługa uniżony! Skarb nie bawi się w daremne słowa, pakuje bez ceremonji rękę do kieszeni, musimy mu sypnąć czterdzieści cztery tysiące franków tytułem należytości w tym tygodniu. Nie spodziewałem się wymówek kiedy szedłem tutaj; domyślając się bowiem, iż tych dwadzieścia pięć tysięcy może panu sprawić kłopot, miałem panu oznajmić, że, najosobliwszym przypadkiem, udało mi się ocalić dla pana...
— Co? rzekł Birotteau, wydając ów krzyk rozpaczy na którym żaden człowiek się nie pomyli.
— Ot, nędzę! dwadzieścia pięć tysięcy franków weksli na rozmaite osoby, które Roguin oddał mi do umieszczenia. Zakredytowałem je panu na hipotekę i koszta, których rachunek panu przyślę; po potrąceniu eskontu, będzie mi pan winien sześć do siedmiu tysięcy.
— Wszystko to jest zupełnie słuszne, rzekł Lebas. Na miejscu pana Claparon, który wydaje mi się bardzo doświadczony w interesach, postąpiłbym wobec nieznajomego tak samo.
— Pan Birotteau nie umrze z tego, rzekł Claparon, trzeba więcej niż jeden strzał aby ubić starego wilka; widziałem wilki które z kulą we łbie goniły...
— Kto mógłby przewidzieć łajdactwo Roguina? rzekł Lebas, przestraszony milczeniem Cezara jak również tak olbrzymią spekulacją poza zakresem perfumerji.
— Niewiele brakło, a byłbym dał panu Birotteau pokwitowanie na czterysta tysięcy, rzekł Claparon, i byłbym beknął. W wilję, oddałem Roguinowi sto tysięcy. Nasze wzajemne zaufanie ocaliło mnie. Czy fundusz będzie u rejenta czy też u mnie aż do dnia ostatecznego kontraktu, to się nam wydało zupełnie obojętne.
— Byłoby lepiej, gdyby każdy zachował swoje pieniądze w banku do chwili płatności, rzekł Lebas.
— Roguin był dla mnie bankiem, rzekł Cezar. Ale on też ma udział w interesie, dodał patrząc na Claparona.
— Tak, w czwartej części, na słowo, odparł Claparon. Po tem głupstwie iż dałem mu uwieźć moje pieniądze, uczyniłbym drugie jeszcze kapitalniejsze, aby je w niego pakować. Niech mi odeśle sto tysięcy franków i dwieście tysięcy na swój udział, wówczas zobaczymy! Ale nie będzie mu w głowie przysyłać mi je na interes który wymaga pięciu lat pitraszenia, nim się zeń wygotuje pierwszy rosołek. Jeżeli wywiózł, jak powiadają, tylko trzysta tysięcy, trzeba mu przecież piętnastu tysięcy renty aby żyć przyzwoicie za granicą.
— Bandyta!
— Ech! Boże, miłość doprowadziła Roguina do tego, rzekł Claparon. Któryż starzec może zaręczyć, iż nie da się opanować, ponieść swemu ostatniemu zachceniu? Nikt z nas, ludzi statecznych, nie wie jak skończy. Ostatnia miłość, ba! to najgwałtowniejsza. Ot, patrz pan, taki Cardot, Camusot, Matifat!... wszyscy mają kochanki! A jeżeli my daliśmy się wykierować, czyż to nie nasza wina? W jaki sposób mogliśmy się nie mieć na baczności przed rejentem który puszcza się na spekulację? Każdy rejent, każdy agent bankowy, każdy pośrednik robiący interesy, jest podejrzany. Upadłość staje się wówczas u nich podstępnem bankructwem, czekają ich kratki sądowe, wolą tedy podróż za granicę. Nie dam się już wziąć drugi raz na fis. I cóż! jesteśmy na tyle słabi, iż ciężko nam ścigać zaocznie ludzi u których bywaliśmy na obiedzie, którzy dawali nam piękne bale, słowem ludzi umiejących żyć! Nikt się nie skarży... i to źle.
— Bardzo źle, rzekł Birotteau; prawo o upadłości i bankructwach powinno być z gruntu przerobione.
— Gdyby pan mnie w czem potrzebował, rzekł Lebas do Cezara, zawsze jestem na usługi.
— Pan Birotteau nie potrzebuje nikogo, rzekł niezmordowany gaduła, któremu du Tillet popuścił śluzy napełniwszy je wprzódy wodą. (Claparon powtarzał lekcję, którą mu bardzo zręcznie podszepnął du Tillet). Sprawa pańska jest jasna, upadłość Roguina da pięćdziesiąt procent dywidendy, wedle tego co mówił mi Oleś Crottat. Poza tą dywidendą, pan Birotteau ocali czterdzieści tysięcy franków, których pożyczający realnie nie posiadał; następnie może zaciągnąć pożyczkę na swoją posiadłość. Owóż, obowiązani jesteśmy zapłacić dwieście tysięcy właścicielom dopiero za cztery miesiące. Do tego czasu, pan Birotteau spłaci weksle: nie mógł przecież, dla spłacenia ich, liczyć na to co Roguin uwiózł z sobą. Ale, gdyby nawet pan Birotteau musiał się trochę ścisnąć... et! przy troszce obrotności, wyplącze się.
Kupiec nabrał otuchy, słysząc jak Claparon analizuje sprawę. W streszczeniu tem ujrzał niejako plan postępowania. Toteż, postawa jaką przybrał była stanowcza i zdecydowana; powziął zarazem wysokie pojęcie o zdolnościach ex-komiwojażera. Du Tillet uznał za właściwe uchodzić w oczach Claparona za ofiarę Roguina. Dał Claparonowi sto tysięcy franków dla wręczenia Roguinowi, który mu je zwrócił. Claparon, niespokojny, grał swoją rolę tem naturalniej, powtarzał każdemu kto go chciał słuchać, że Roguin go kosztuje sto tysięcy. Du Tillet nie uważał Claparona za dość tęgiego gracza, przypuszczał u niego zbyt wiele jeszcze uczciwości i honoru, aby mu powierzyć w całej rozciągłości swoje plany; wiedział zresztą iż Claparon niezdolny jest go przejrzeć.
— Jeżeli naszego pierwszego przyjaciela nie wystrychniemy na dudka, nie uda się nam to z nikim, rzekł do Claparona w dniu, w którym obsypany przezeń wymówkami złamał go jak zużyty instrument.
Lebas i Claparon wyszli razem.
— Wyłabudam się, rzekł Birotteau. Moje passywa w akceptach dochodzą dwustu trzydziestu pięciu tysięcy franków: mianowicie siedmdziesiąt pięć tysięcy za dom, a sto siedmdziesiąt pięć za place. Otóż, na pokrycie tych płatności, mam dywidendę Roguina, która wyniesie może sto tysięcy, mogę anulować pożyczkę na place, ogółem sto czterdzieści. Chodzi o to, aby wycisnąć sto tysięcy franków z Esencji Kapilarnej i doczekać, przy pomocy paru akceptów z grzeczności lub zapomocą kredytu u bankiera, chwili, w której odrobię moją stratę i kiedy place pójdą w górę.
Skoro raz człowiek w nieszczęściu zdoła sobie stworzyć fikcję nadziei, zapomocą szeregu mniej lub więcej słusznych rozumowań, któremi wypycha poduszkę aby oprzeć na niej głowę, jest często ocalony. Wiele ludzi wzięło ufność, jaką daje złudzenie, za energję. Może nadzieja jest połową odwagi; toteż, religja katolicka uczyniła z niej cnotę. Czyż nadzieja nie podtrzymała wielu słabych, dając im czas wyczekania szansy? Zdecydowany udać się do wuja żony i przedstawić mu sytuację nim poszuka pomocy gdzieindziej, Birotteau szedł ulicą św. Honorjusza aż na ulicę des Bourdonnais, nie bez owych nieznanych lęków które wstrząsały nim tak gwałtownie iż doznawał uczucia ciężkiej choroby. Miał płomień we wnętrznościach. W istocie, ludzie którzy odczuwają przeponą, doznają cierpień w tem miejscu, tak jak ludzie którzy odbierają wrażenia głową, doświadczają bólów mózgowych. Wielkie przesilenia zaskakują naturę tam, gdzie temperament pomieścił u danego osobnika siedzibę życia; ludzie słabi mają biegunkę, Napoleon usypia. Nim zdecydują się przypuścić szturm do czyjegoś zaufania, przeskakując wszystkie barjery dumy, ludzie honoru muszą niejeden raz uczuć w sercu ostrogę konieczności, tej twardej amazonki! Toteż, Birotteau znosił dwa dni te ukłucia, nim wybrał się do wuja; podjął nawet ten krok jedynie z pobudek rodzinnych: jakikolwiek był stan rzeczy, winien był wytłómaczyć swoje położenie surowemu handlarzowi żelaza. Mimo to, dochodząc do drzwi, uczuł ową niemoc, jakiej każde dziecko doświadczyło wchodząc do dentysty; ale to osłabienie, miast sprawiać tylko przemijający ból, ogarniało wszystkie jego centra życiowe. Birotteau wszedł powoli na schody. Zastał starca czytającego Constitutionnel przy kominku, przy małym okrągłym stoliczku, gdzie stało skromne śniadanie: nieduża bułka chleba, masło, ser Brie i filiżanka kawy.
— Oto prawdziwy mędrzec, pomyślał Cezar, zazdroszcząc wujowi jego życia.
— I cóż! rzekł Pillerault zdejmując binokle, dowiedziałem się wczoraj u Dawida o sprawie Roguina, o zamordowaniu pięknej Holenderki, jego kochanki! Mam nadzieję, że, uprzedzony przez nas, którzy chcieliśmy być rzeczywistymi właścicielami, wziąłeś pokwitowanie od Claparona?
— Niestety! wuju, w tem sęk, położyłeś palec na ranie.
— Tam do kroćset, jesteś zrujnowany, rzekł Pillerault upuszczając dziennik, który Birotteau podniósł, mimo że to był Constitutionnel.
Pillerault tak głęboko zatopił się w refleksjach, że twarz jego, podobna do surowego medalu, zbronzowiała jak metal pod uderzeniem młota; zesztywniał, patrzał ślepo przez szyby na mur naprzeciwko, słuchając równocześnie długiego wywodu Cezara. Widocznem było, iż słyszał i sądził, ważąc sprawę z nieugiętością Minosa, który przebył Styx handlowy, przenosząc się ze sklepu na swoje trzecie pięterko.
— I cóż, wuju? rzekł Birotteau, który, zakończywszy prośbą o sprzedanie za sześćdziesiąt tysięcy franków renty, czekał odpowiedzi.
— Cóż, drogi chłopcze, nie mogę, nadto jesteś zachlastany. Ragonowie i ja straciliśmy na tem po pięćdziesiąt tysięcy. Ci zacni ludzie sprzedali z mojej rady swoje akcje w kopalniach worczyńskich: poczuwam się do obowiązku, w razie straty, nie mówię zwrócić im kapitał, ale pomagać im, wspierać moją siostrzenicę i Cezarynę. Trzeba wam może będzie wszystkim chleba, znajdziecie go u mnie.
— Chleba, wuju?
— Ano tak, chleba. Oto więc, jak rzeczy stoją: nie wyłabudasz się. Z pięciu tysięcy sześciuset franków renty, mogę ująć cztery tysiące, aby je podzielić między was i Ragonów. Skoro przyjdzie katastrofa, znam Konstancję, będzie pracować jak wyrobnica, odmówi sobie wszystkiego, i ty także, Cezarze!
— Nie wszystko stracone, wuju.
— Nie patrzę na to tak jak ty.
— Dowiodę ci, że się mylisz.
— Nic mi nie sprawi większej przyjemności.
Birotteau pożegnał Pilleraulta bez odpowiedzi. Przyszedł szukać pociechy i otuchy, otrzymywał drugi cios, mniej silny wprawdzie niż pierwszy, ale, miast ugodzić go w głowę, trafiał w serce; serce było całem życiem tego biednego człowieka. Wrócił, zeszedłszy kilka schodów.
— Panie, rzekł zimno, Konstancja nie wie o niczem, niech pan zachowa przynajmniej sekret i niech pan prosi Ragonów, aby mi nie odejmowali w domu spokoju, którego potrzebuję aby walczyć przeciw nieszczęściu.
Pillerault skinął głową.
— Odwagi, Cezarze, dodał; widzę że masz do mnie urazę, ale kiedyś oddasz mi sprawiedliwość, wspominając żonę i córkę.
Zgnębiony wyrokiem wuja, w którym podziwiał niezwykłą jasność spojrzenia, Cezar spadł z całej wysokości nadziei w grząskie bagno niepewności. Kiedy, w tych straszliwych przejściach handlowych, człowiek nie ma duszy hartownej jak dusza Pilleraulta, staje się igraszką wypadków; chwyta się myśli cudzych, swoich, jak podróżny który goni za błędnemi ognikami. Daje się unieść huraganowi, miast położyć się śledząc go kiedy przechodzi, lub też zamiast się wznieść aby iść w jego kierunku, uchodząc jego szponów. W pełni boleści, Birotteau przypomniał sobie proces tyczący jego pożyczki. Udał się na ulicę Vivienne do Derville‘a, swego doradcy prawnego, aby wszcząć corychlej kroki sądowe, w razie gdyby adwokat widział jakąś nadzieję zanulowania kontraktu. Olejkarz zastał Dervile‘a w miękkim szlafroku, przy kominku, spokojnego i zrównoważonego, jak wszyscy prawnicy zahartowani na najstraszliwsze zwierzenia. Birotteau zauważył pierwszy raz ten nieodzowny chłód, który mrozi człowieka roznamiętnionego, zranionego, ogarniętego gorączką katastrofy, boleśnie ugodzonego w swojem życiu, honorze, żonie i dzieciach, jak nim się czuł Birotteau, opowiadając swoje nieszczęście.
— Jeżeli da się dowieść, rzekł Derville wysłuchawszy, że pożyczający nie miał już u Roguina sumy którą Roguin rzekomo zaliczył panu na jego rachunek, w takim razie, ponieważ nie było doręczenia walorów, jest moment do unieważnienia; pożyczający będzie miał wówczas regres do jego kaucji, jak i pan dla swoich stu tysięcy. Ręczę wówczas za wynik procesu, o tyle o ile można ręczyć, niema bowiem procesu wygranego z góry.
Zdanie tak wytrawnego prawnika wróciło nieco odwagi Cezarowi, który prosił Derville‘a aby uzyskał wyrok w ciągu dwóch tygodni. Adwokat odparł, iż dobrze będzie, jeśli przed upływem trzech miesięcy zapadnie werdykt unieważniający.
— Trzy miesiące! rzekł olejkarz, który sądził przez chwilę iż znalazł deskę ratunku.
— Ależ, nawet uzyskując rychłe wszczęcie sprawy, nie możemy zmusić przeciwnika aby szedł nam na rękę; będzie wyzyskiwał odwłoki prawne, adwokat nie zawsze jest obecny, kto wie czy przeciwna strona nie ucieknie się do zaoczności? Rzeczy nie idą tak jakby się miało ochotę, drogi panie! rzekł Derville z uśmiechem.
— A w trybunale handlowym?... rzekł Birotteau.
— Och, rzekł adwokat, sędziowie konsularni a sędziowie pierwszej instancji, to dwie różne odmiany! Wy tam, panowie, śmigacie sprawy piorunem! W sądzie obowiązują formy. Forma jest ochroną prawa. Czy podobałby się panu wyrok na łeb na szyję, któryby pana pozbawił pańskich czterdziestu tysięcy? Otóż, przeciwnik, który ujrzy iż suma jest zagrożona, będzie się bronił. Odwłoki, to są kolczaste druty sądownictwa.
— Ma pan słuszność, rzekł Birotteau, który pożegnał Derville‘a i wyszedł z rozpaczą w sercu.
— Wszyscy mają słuszność. Pieniędzy! pieniędzy! krzyczał na ulicy, mówiąc do samego siebie, jak wszyscy pochłonięci jakąś sprawą w tym wrzącym i zgiełkliwym Paryżu. Widząc wchodzącego Cezara, subjekt, który obszedł miasto przekładając rachunki, oznajmił, iż, zważywszy bliskość Nowego Roku, każdy poprzestał na pokwitowaniu odbioru.
— Niema zatem pieniędzy nigdzie, rzekł Cezar na cały głos w sklepie.
Zagryzł wargi, wszyscy subjekci spojrzeli na niego.
Pięć dni upłynęło w ten sposób; pięć dni, przez które Braschon, Lourdois, Thorein, Grindot, Chaffaroux, wszyscy niezaspokojeni wierzyciele przełknęli kameleonowe frazesy jakie cierpi wierzyciel, zanim, od spokoju kołysanego zaufaniem, przejdzie do krwawych barw handlowej Bellony. W Paryżu, okres piekącej nieufności zjawia się równie łatwo jak proces rosnącego zaufania odbywa się powoli; raz wszedłszy w gąszcz obaw i ostrożności, wierzyciel dochodzi do drapieżnych nikczemności, które go stawiają poniżej dłużnika. Od słodkawej uprzejmości, wierzyciele przechodzą do czerwonego żaru irytacji, do posępnych iskier dokuczliwości, do wybuchów rozgoryczenia, do stalowego błękitu decyzji i czarnego zuchwalstwa wyrażającego się w — pozwie. Braschon, ów bogaty tapicer nie zaproszony na bal, uderzył w dzwon na trwogę jak wierzyciel zraniony w swej ambicji; żądał zapłaty do dwudziestu czterech godzin; żądał gwarancyj, nie fikcyjnego zajęcia mebli, ale hipoteki wpisanej tuż po czterdziestu tysiącach na placach. Mimo swej furji, wierzyciele zostawiali chwile spoczynku, w czasie których Birotteau oddychał. Zamiast przeciwstawić tym pierwszym utrapieniom jakąś decyzję, Cezar zużył swą inteligencję na to aby żona, jedyna osoba która mogła go wesprzeć radą, nie dowiedziała się o niczem. Odbywał straż na progu mieszkania, dokoła sklepu. Wtajemniczył Celestyna w sekret swoich chwilowych kłopotów. Celestyn patrzał na pryncypała z równą ciekawością jak zdumieniem; Cezar malał w jego oczach, jak maleją w katastrofach ludzie nawykli do powodzenia, których cała siła polega na wiadomościach czerpanych w rutynie przez mierne inteligencje. Nie mając energji ani zdolności potrzebnych aby się bronić na tylu naraz punktach, Cezar miał wszakże odwagę spojrzeć w twarz położeniu. Na koniec grudnia i na 15-go stycznia, potrzebował, tak na dom jak na wypłaty, czynsze i zobowiązania, sumy sześćdziesięciu tysięcy franków, z czego trzydzieści tysięcy na 30-go grudnia; wszystkie jego zasoby dawały ledwo dwadzieścia tysięcy, brakowało tedy dziesięć. W jego oczach nic nie było straconego, widział bowiem już tylko chwilę obecną, jak ci awanturnicy którzy żyją z dnia na dzień. Nim wieść o krytycznym położeniu stanie się publiczną, postanowił puścić się na krok, który mu się zdawał wielką ideą, zwracając się do sławnego Franciszka Kellera, bankiera, mówcy i filantropa, głośnego ze swej dobroczynności i gotowości oddawania usług handlowi paryskiemu, w intencji utrwalenia swego mandatu do Izby z okręgu miasta Paryża. Bankier był liberałem, Birotteau rojalistą, ale Cezar osądził go wedle własnego serca i znalazł w różnicy przekonań jeden motyw więcej aby spodziewać się kredytu. W razie gdyby się okazała potrzeba weksli, nie wątpił o poświęceniu Popinota, zamierzał go prosić o podpis na jakie trzydzieści tysięcy, które, rzucone jako gwarancja najgłodniejszym wierzycielom, pozwoliłyby doczekać wygranej procesu. Cezar, tak skłonny do wywnętrzeń, który, przed zaśnięciem, spowiadał się drogiej Konstancji z najdrobniejszych wrażeń, który czerpał u niej odwagę, który szukał w jej opozycji rozjaśnienia myśli, nie mógł pomówić o swem położeniu ani z subjektem, ani z wujem, ani z żoną. Własne myśli ciężyły mu podwójnie. Ale szlachetny męczennik wolał raczej cierpieć, niż rzucać tę żagiew w duszę Konstancji: chciał jej opowiedzieć niebezpieczeństwo wówczas gdy minie. Może wzdragał się przed tem straszliwem zwierzeniem. Lęk, jaki budziła w mim żona, dodawał mu odwagi. Chodził co rano wysłuchać cichej mszy u św. Rocha i brał Boga na powiernika.
— Jeżeli, wracając od św. Rocha do domu, nie spotkam żołnierza, prośba moja ziści się. To będzie odpowiedź Boga, rzekł, pomodliwszy się o pomoc.
I był szczęśliwy, kiedy nie spotkał żołnierza. Jednakże czuł zbytni ucisk w sercu, trzeba mu było drugiego serca na którem mógłby się wyżalić. Cezaryna, której zwierzył się już w pierwszych chwilach nieszczęsnej wieści, posiadła całą tajemnicę. Wymieniali z sobą ukradkowe spojrzenia, spojrzenia pełne rozpaczy i tłumionej nadziei, nieme pytania i odpowiedzi, błyski z duszy do duszy. Dla żony, Birotteau stawał się wesoły, jowialny. Kiedy Konstancja zadała jakie pytanie, ba! wszystko szło doskonale, Popinot, o którym Cezar ani myślał, ostro bierze się do rzeczy! Esencja idzie jak woda, weksle Claparona wykupi się w terminie, niema najmniejszej obawy. Ta fałszywa radość miała coś przerażającego. Kiedy żona usypiała pod wspaniałemi kotarami, Birotteau siadał na łóżku, popadał w zadumę nad swem nieszczęściem. Cezaryna wsuwała się wówczas w koszuli, z szalem narzuconym na białe ramiona, boso.
— Ojczulku, słyszę, ty płaczesz, mówiła płacząc sama.
Po napisaniu listu, w którym prosił wielkiego Franciszka Kellera o audjencję, Birotteau popadł w stan takiego odrętwienia, iż córka wyciągnęła go na miasto. Dopiero wówczas spostrzegł na ulicach olbrzymie czerwone afisze, i wzrok jego uderzyły te wyrazy: Esencja Kapilarna. Podczas katastrof i zmierzchu Królowej Róż, firma A. Popinot wschodziła promienna w jaskrawych brzaskach powodzenia. Wspierany radami Gaudissarta i Finota, Anzelm rzucił na targ swą esencję, rozwijając wszystkie żagle. Dwa tysiące afiszów zajaśniało od trzech dni w najwidoczniejszych punktach Paryża. Nikt nie mógł uniknąć spotkania się twarzą w twarz z Esencją Kapilarną i nie przeczytać zwięzłego zdania wymyślonego przez Finota o niemożliwości wywołania porostu włosów i o niebezpieczeństwie farbowania ich. Aforyzm wsparty był ustępem z memorjału odczytanego w Akademji przez pana Vauquelin; istny certyfikat życia dla martwych włosów, przyrzeczony tym, którzy będą się posługiwali Esencją Kapilarną. Wszyscy fryzjerzy paryscy, perukarze, olejkarze, ozdobili drzwi złoconą ramą, zawierającą piękny druk na welinie, którego nagłówek zdobiła rycina Hero i Leandra w zmniejszeniu, z tym podpisem: Ludy starożytności zawdzięczały swoje bujne uwłosienie używaniu Esencji Kapilarnej.
— Wymyślił trwałe ramy, wiekuisty anons, rzekł w duchu Birotteau, który stanął zdumiony.
— Nie widziałeś tedy u siebie, ojczulku, rzekła córka, ramy, którą pan Anzelm sam przyniósł, oddając Celestynowi na skład trzysta flaszek?
— Nie, rzekł.
— Celestyn sprzedał już pięćdziesiąt gościom, a sześćdziesiąt stałym klientom.
— A, rzekł Cezar.
Olejkarz, oszołomiony tysiącem dzwonów, jakiemi ruina huczy w uszach swoich ofiar, żył w zawrotnym ruchu; w wilję, Popinot czekał nań godzinę i odszedł porozmawiawszy z Konstancją i Cezaryną, które objaśniły go, iż Cezara pochłania jego wielka sprawa.
— A, tak, sprawa placów.
Na szczęście, Popinot, który od miesiąca nie opuścił sklepu, a po nocach i w niedzielę nawet pracował w fabryce, nie widział ani Ragonów, ani Pilleraulta, ani stryja. Sypiał ledwie dwie godziny, biedne dziecko! miał tylko dwóch subjektów, w tempie zaś w jakiem szły rzeczy, trzebaby mu niebawem czterech. W handlu, chwila, sposobność, jest wszystkiem. Kto nie wskoczy na rumaka powodzenia czepiając się grzywy, chybia fortuny. Popinot powiadał sobie, iż miło będzie, za pół roku, powiedzieć wujostwu: „Wygrana! stoję na pewnych nogach“; miło będzie przynieść pryncypałowi, również za pół roku, trzydzieści lub czterdzieści tysięcy jako jego udział. Nie wiedział tedy nic o ucieczce Roguina, o klęskach i kłopotach Cezara, nie mógł się zdradzić wobec pani Birotteau. Anzelm przyrzekł Finotowi pięćset franków od wielkiego dziennika, a było ich dziesięć! trzysta od drugorzędnego dziennika, a było ich drugie dziesięć! jeżeli wspomną trzy razy na miesiąc o Esencji Kapilarnej. Finot ujrzał w tych ośmiu tysiącach franków trzy tysiące dla siebie, pierwszą stawkę, którą będzie mógł cisnąć na wielki i niezmierzony zielony stół spekulacji! Rzucił się tedy jak lew na przyjaciół, na znajomych; nie wychodził z redakcyj, wślizgiwał się rano do sypialni redaktorów, wieczór przebiegał kurytarze teatrów. „Pamiętaj, mój złoty, o mojej Esencji, mnie to w niczem nie dotyczy, sprawa koleżeńska, rozumiesz! Gaudissart, bajeczny kompan!“ To było pierwsze i ostatnie zdanie rozmowy. Czyhał na każdy kawałek wolnego miejsca w dziennikach, w których bazgrał artykuliki zrzekając się honorarjum na rzecz członków redakcji. Podstępny jak statysta który chce się wypchać na aktora, ruchliwy jak ulicznik zarabiający sześćdziesiąt franków miesięcznie, wypisywał przymilne listy, głaskał wszystkie próżnostki, oddawał potworne usługi naczelnym aby uzyskać wzmianki. Pieniądze, obiady, pochlebstwa, wszystko umiał zaprząc do swego celu. Przekupił, zapomocą biletów do teatru, robotników, którzy, koło północy, kończą skład, czerpiąc w potrzebie w drobnych wiadomościach, zawsze gotowej rezerwie pisma. Finot zjawiał się wówczas w drukarni, zaaferowany, jakgdyby miał rewizję artykułu. Mając wszędzie przyjaciół, wypchał Esencję Kapilarną przed Krem Regnauld przed Miksturę Brazylijską, przed wszystkie wynalazki, które pierwsze miały ten instynkt aby zrozumieć znaczenie prasy i niezawodny skutek jaki wywiera na publiczność częste powtarzanie jednej wiadomości. W tym złotym wieku niewinności, wielu dziennikarzy było jak cielęta, nie znali swojej siły, zajmowali się aktorkami, Floryną, Tullią, Marjetą, etc. Wszystko przechodziło przez ich ręce, a oni nie mieli nic. Finot nie zabiegał ani o aktorkę głodną ról, ani o sztukę do grania, ani o wodewil, ani o umieszczenie płatnego artykułu; przeciwnie, sam ofiarowywał się z pieniędzmi w krytycznej chwili albo ze śniadaniem w dobrym momencie; nie było tedy ani jednego dziennika któryby nie mówił o Esencji Kapilarnej, o jej zgodności z analizami Vauquelina, któryby nie drwił z ludzi wierzących iż można wywołać porost włosów i nie trąbił niebezpieczeństw ich malowania.
Te artykuły krzepiły duszę Gaudissarta, który zbroił się w dzienniki aby zwalczać przesądy, i uprawiał na prowincji to, co nazywa się w narzeczu brukowem jazdą na całego. W owym czasie, dzienniki paryskie panowały nad departamentami, które nie posiadały jeszcze własnych organów, niebożęta! Czytywano przeto dzienniki sumiennie, od deski do deski. Gaudissart, wspierany prasą, osiągnął nadzwyczajne sukcesy zaraz w pierwszych miastach w których puścił w ruch język. Wszyscy prowincjonalni sklepikarze zapragnęli mieć ramki z ryciną Hero i Leandra. Finot wymierzył przeciwko olejkowi Makassar paradny koncept, budzący tyle śmiechu w teatryku Funambule, kiedy Pierrot bierze starą włosianą szczotkę świecącą łysinami, napuszcza ją olejkiem Makassar i sprawia iż szczotka pokrywa się bujnym włosem. Ta ironiczna scena wzniecała powszechną radość. Później, Finot opowiadał wesoło, iż, bez tego tysiąca talarów, byłby umarł z nędzy i rozpaczy. Dla niego, tysiąc talarów, to był majątek. W czasie tej kampanji, odgadł, on pierwszy, potęgę anonsu, z którego miał uczynić tak wielki i bystry użytek. W trzy miesiące później, był naczelnym redaktorem małego dzienniczka, który w końcu kupił i który stał się podwaliną jego fortuny. Tak samo jak atak wykonany przez wielkiego Gaudissarta, Murata komiwojażerów, na prowincję i departamenty, zapewnił firmie A. Popinot zwycięstwo handlowe, tak samo zwyciężyła ona w prasie, dzięki wiekopomnej kampanji podjętej w dziennikach, która spowodowała ową niebotyczną reklamę, uzyskaną również przez Miksturę Brazylijską i Krem Regnauld. Z samego początku, to wzięcie szturmem opinji publicznej stworzyło trzy powodzenia, i pociągnęło za sobą napływ tysiąca ambicyj, które później wkroczyły gęstemi bataljonami na arenę dzienników, tworząc płatny anons, olbrzymią rewolucję! W tej chwili, firma A. Popinot i Spółka puszyła się na wszystkich murach i wystawach. Niezdolny ogarnąć doniosłości podobnej dźwigni, Birotteau rzekł od niechcenia: „Ten smarkacz Popinot idzie w moje ślady“, nie rozumiejąc różnicy czasów, nie doceniając potęgi nowych środków, których sprawność i rozległość ogarniały o wiele szybciej niż dawniej świat handlowy. Od balu, Birotteau nie przekroczył nogą progu fabryki: nie miał pojęcia o ruchu i czynności jakie Popinot tam rozwijał. Anzelm wziął wszystkich robotników Cezara, sypiał w fabryce; widział Cezarynę siedzącą na wszystkich skrzyniach, wydrukowaną na wszystkich fakturach; powiadał sobie: Będzie moją żoną! kiedy, z koszulą zawiniętą po łokcie, zrzuciwszy surdut, zabijał energicznie gwoździami skrzynie, w braku subjektów uganiających z wysyłkami.
Nazajutrz, rozważywszy w nocy wszystko co miał powiedzieć i nie powiedzieć jednemu z potentatów bankowych, Cezar wybrał się na ulicę Houssaye. Serce biło mu straszliwie kiedy wchodził do pałacu liberalnego bankiera, który podzielał opinje pomawiane tak słusznie o chęć wywrócenia Burbonów. Cezar, jak cały drobny handel paryski, nie znał obyczajów ani figur wielkich finansów. W Paryżu, między wielkiemi finansami a handlem, funkcjonują instytucje drugiego rzędu, użyteczne w pośrednictwie dla Banku, który znajduje w nich jedną gwarancję więcej. Konstancja i Birotteau, którzy nigdy nie zaawanturowali się poza swoje środki, których kasa nigdy nie znalazła się próżna i którzy akcepty zachowywali u siebie, nigdy nie mieli do czynienia z owemi pośredniemi instytucjami; tem bardziej byli obcy wysokim sferom bankowym. Może błędem jest nie stworzyć sobie kredytu, nawet niepotrzebnego; zdania na tym punkcie są podzielone. Jakbądź rzeczy mają się w istocie, Birotteau żałował bardzo, iż nie wypuszczał dotąd swego podpisu. Ale, znany jako wice-mer i jako człowiek polityczny, sądził, iż wystarczy mu oznajmić się i wejść; nie miał pojęcia o królewskim niemal natłoku, jakim odznaczała się audjencja bankiera. Wprowadzony do salonu, który poprzedzał gabinet człowieka sławnego z tylu przyczyn, Birotteau ujrzał się w środku licznego zgromadzenia, posłów, pisarzy, dziennikarzy, agentów giełdowych, wielkich przemysłowców, przedsiębiorców, inżynierów, a zwłaszcza zaufanych bywalców, którzy mijali grupy i pukali w specjalny sposób do gabinetu, dokąd mieli przywilej wstępu.
— Czem ja jestem w całej tej machinie? mówił sobie Birotteau, oszołomiony ruchem tej kuźni intelektualnej, gdzie miesił się codzienny chleb opozycji, gdzie próbowano role wielkiej tragikomedji odgrywanej przez lewicę. Słyszał, jak, na prawo od niego, dyskutowano pożyczkę na ukończenie kanałów projektowanych przez dyrekcję dróg i mostów, afera wielu miljonów! Po lewej, dziennikarze żerujący na ambicji bankiera, rozmawiali o wczorajszej Izbie i o improwizowanej mowie szefa firmy. W czasie dwóch godzin czekania, Birotteau ujrzał kilka razy politycznego finansistę, przeprowadzającego poza drzwi gabinetu wybitne figury. Franciszek Keller odprowadził do samego przedpokoju ostatniego interesanta, którym był generał Foy.
— Zgubiony jestem, pomyślał Birotteau, któremu serce się ścisnęło.
Kiedy bankier wracał do gabinetu, zgraja dworaków, przyjaciół i interesantów oblegała go jak psy które ścigają ładną sukę. Kilku śmiałych psiaczków wśliznęło się, mimo jego woli, do sanktuarjum. Konferencje trwały pięć, dziesięć minut, kwadrans. Jedni odchodzili markotni, inni przybierali miny zadowolone lub ważne. Czas upływał. Birotteau spoglądał z trwogą na zegar. Nikt nie zwracał najmniejszej uwagi na tę ukrytą boleść, jęczącą na złoconym fotelu przy kominku, u drzwi gabinetu, gdzie rezydował uniwersalny balsam, kredyt! Cezar myślał z boleścią, że i on był przez chwilę u siebie królem, tak jak ten człowiek jest królem co rano, i mierzył głąb przepaści w jaką się osunął. Gorzka myśl! Ile zdławionych łez w ciągu spędzonej tam godziny!... Ileż razy Birotteau modlił się do Boga, aby usposobił dlań życzliwie tego człowieka, dostrzegał w nim bowiem, pod grubą powłoką dobroduszności, zarozumiałość, żółć, brutalną żądzę panowania, która przerażała jego łagodną duszę. Wreszcie, kiedy już było nie więcej niż dziesięć do dwunastu osób, Birotteau odważył się, skoro drzwi gabinetu skrzypną, wstać z krzesła i stanąć wprost wielkiego mówcy, mówiąc: Jestem Birotteau! Grenadjer, który rzucił się pierwszy na redutę Moskwy, nie więcej rozwinął odwagi, niż jej było trzeba perfumiarzowi aby wykonać ten manewr.
— Ostatecznie, jestem jego wice-merem, rzekł sobie, wstając aby wymienić nazwisko.
Fizjognomja Franciszka Kellera przybrała wyraz uprzejmy, widocznem było iż chce być miły, spojrzał na czerwoną wstążeczkę olejkarza, cofnął się, otworzył drzwi do gabinetu, pokazał mu drogę i zatrzymał się chwilę z dwiema osobami, które wpadły do salonu z gwałtownością huraganu.
— Decazes chce mówić z panem, rzekł jeden z nich.
— Chodzi o to aby przewrócić Marsana! królowi otwarły się oczy, wyciąga rękę do nas! wykrzyknął drugi.
— Pójdziemy razem do Izby, rzekł bankier, wracając do gabinetu w pozie żaby która chce udawać wołu.
— Kiedy on ma czas na interesy? myślał Birotteau oszołomiony.
Słońce wielkości iskrzyło się, olśniewało Cezara jak światło oślepia owady, które potrzebują łagodnej jasności dnia lub półmroków pięknej nocy. Na olbrzymim stole spostrzegał Budżet, tysiące druków Izby, otwarte tomy Monitora, wertowane poto aby rzucić na głowę ministrowi jego dawniejsze zapomniane słowa i zmusić go do odrzekania się ich wśród oklasków głupiego tłumu, niezdolnego zrozumieć że wypadki zmieniają wszystko. Na drugim stole, spiętrzone teki, memorjały, projekty, tysiące informacyj, powierzanych człowiekowi w którego kasie próbowały czerpać wszystkie rodzące się przemysły. Królewski zbytek tego gabinetu, pełnego obrazów, posągów, dzieł sztuki; zatrzęsienie kosztownych drobiazgów na kominku, pliki akcyj krajowych lub zagranicznych rzuconych stertami, wszystko to uderzało Cezara, czyniło go małym, pomnażało jego przestrach i ścinało krew. Na biurku Franciszka Kellera leżały stosy weksli, obligów, cyrkularzy. Keller usiadł i zaczął podpisywać szybko listy nie wymagające rozpatrzenia.
— Czemu zawdzięczam zaszczyt pańskich odwiedzin? rzekł.
Na te słowa, wyrzeczone, dla niego jednego, głosem który mówił do Europy, gdy ta drapieżna ręka przesuwała się po papierze, biedny olejkarz uczuł niby pchnięcie rozpalonego żelaza we wnętrzności. Przybrał przyjemną minę, jaką bankier oglądał od dziesięciu lat u tych którzy mieli go zaprzątać sprawą ważną jedynie dla nich samych: mina ta już go uprzedziła najgorzej. Franciszek Keller rzucił tedy Cezarowi spojrzenie, które przeszyło go na wylot, spojrzenie napoleońskie. Naśladowanie spojrzeń Napoleona było lekką śmiesznością, na którą pozwalało sobie wówczas kilku parwenjuszów, nie dorastających ani do pięt swojego cesarza. To spojrzenie spadło na Cezara, prawicowca, człowieka oddanego władzy, podporę elekcji monarchicznej, jak ołów celnika który cechuje towar.
— Panie, nie chcę nadużywać pańskiego drogiego czasu, będę zwięzły. Przychodzę w sprawie czysto handlowej, zapytać czy mógłbym uzyskać kredyt w pańskim banku. Jestem dawnym sędzią trybunału handlowego i znanym Bankowi państwa; rozumie pan tedy, że, gdybym miał portfel pełny, potrzebowałbym tylko zwrócić się tam, gdzie pan jest głową. Miałem zaszczyt zasiadać w trybunale z panem baronem Thibon, szefem działu wekslowego, i z pewnością-by mi nie odmówił. Ale nigdy nie robiłem użytku z mego kredytu ani podpisu; podpis mój nie był dotąd w obiegu, a wiadomo panu, ile wówczas trudności przedstawia transakcja. — Keller potrząsnął głową, Birotteau wziął ten ruch za objaw niecierpliwości. — Oto fakta, podjął. Zaangażowałem się w sprawę placów, leżącą poza sferą mego przemysłu...
Franciszek Keller, który wciąż podpisywał i czytał, nie zdradzając aby słuchał Cezara, obrócił głowę i uczynił znak potakujący który dodał kupcowi odwagi. Birotteau sądził, iż sprawa jest na dobrej drodze, i odetchnął.
— Mów pan, ja słucham, rzekł Keller dobrodusznie.
— Jestem w połowie nabywcą terenów położonych koło św. Magdaleny.
— Tak, słyszałem u Nucingena o tym olbrzymim interesie, finansowanym przez bank Claparona.
— Otóż, podjął Cezar, kredyt stu tysięcy franków, zabezpieczony na moim udziale w tym interesie albo na moich walorach handlowych, wystarczyłby, abym mógł doczekać zrealizowania zysków, jakie ma dać w najbliższym czasie przedsiębiorstwo wyłącznie należące do zakresu perfumerji. Gdyby było trzeba, dałbym pokrycie w wekslach świeżej firmy, firmy Popinot, młodej firmy.
Keller zdawał się mało wzruszony firmą Popinot, Cezar spostrzegł że zboczył na złą drogę; zatrzymał się, poczem, przerażony milczeniem, podjął: — Co do procentów, to...
— Tak, tak, rzekł bankier, to się da ułożyć, niech pan nie wątpi o mojej szczerej chęci usłużenia panu. Ale, pochłonięty jestem tyloma zajęciami — mam na głowie finanse Europy — Izba zabiera mi wszystkie wolne chwile — niech się pan tedy nie dziwi, że mnóstwo spraw przekazuję do rozpatrywania moim pomocnikom. Niech pan wstąpi, na dole, do brata mego Adolfa, niech mu pan wytłómaczy charakter zabezpieczenia; jeżeli uzna operację za możliwą, wróci pan z nim jutro albo pojutrze, w porze w której badam gruntownie sprawy, o piątej rano. Będziemy się czuli szczęśliwi i dumni iż pozyskaliśmy pańskie zaufanie, jesteś pan bowiem z rzędu tych konsekwentnych rojalistów, których można być politycznym wrogiem, ale których szacunek jest zawsze pochlebny...
— Panie, rzekł olejkarz podniecony tym oratorskim frazesem, jestem równie godny zaszczytu jaki pan mi czyni, co szczególnego i królewskiego faworu... Zasłużyłem nań, zasiadając w trybunale konsularnym i walcząc...
— Tak, rzekł bankier, reputacja jakiej pan zażywa jest najlepszym paszportem, panie Birotteau. Nie proponowałby pan sprawy, która byłaby nie do przyjęcia, może pan liczyć na naszą pomoc.
Pani Kellerowa, jedna z córek hrabiego de Gondreville, otworzyła drzwi, których Birotteau nie spostrzegł.
— Mój drogi, mam nadzieję, że cię zobaczę przed Izbą, rzekła.
— Druga godzina! wykrzyknął bankier, bitwa rozpoczęta. Wybaczy pan, chodzi o zwalenie ministerjum... Niech się pan zobaczy z bratem.
Odprowadził Cezara aż do drzwi i rzekł do jednego z lokajów: — Proszę zaprowadzić pana do pana Adolfa.
Poprzez labirynt schodów, którym go wiódł famulus do gabinetu mniej wspaniałego niż gabinet naczelnika firmy, ale bardziej użytecznego, olejkarz, galopując na słówku jeżeli, najmilszym rumaku nadziei, gładził się po podbródku, widząc najlepsze wróżby w pochlebnych zdaniach sławnego człowieka. Żałował, iż wróg Burbonów jest tak pełen wdzięku, taki zdolny, tak wielki mówca.
Pełen tych złudzeń, wszedł do gabinetu nagiego, zimnego, mieszczącego za całe umeblowanie dwa biurka, parę lichych foteli, dość brudne firanki i chudy dywanik. Ten pokój był, w stosunku do tamtego, tem, czem kuchnia dla jadalni, fabryka dla sklepu. Tam rozgarniało się wnętrzności spraw bankowych i handlowych, omawiało się przedsięwzięcia i okładało podatkiem na rzecz banku wszystkie interesy uznane za korzystne. Tam kombinowało się owe śmiałe manewry, zapomocą których bank stwarzał sobie, na przeciąg kilku dni, zręcznie wyzyskiwany monopol. Tam studjowało się luki ustawodawstwa i układało bez sromu pułapki, narzucając udział w zyskach w zamian za najlżejsze usługi, za poparcie przedsiębiorstwa swojem nazwiskiem i kredytem. Tam knuły się owe pokryte legalnością oszustwa, które polegają na tem, aby iść do spółki bez zobowiązań w wątpliwych przedsięwzięciach, wyczekać ich powodzenia i zabić je aby je zagarnąć żądając w krytycznym momencie zwrotu kapitałów: ohydny manewr, w którego sieci wciągnięto tylu akcjonarjuszów.
Dwaj bracia podzielili między siebie role. Na górze, Franciszek, światowiec, polityk, zachowywał się jak król, rozdawał łaski i przyrzeczenia, był miły dla wszystkich. Z nim, wszystko było łatwe; nawiązywał szerokim gestem sprawy, upijał nowicjuszów i świeżej daty spekulantów winem swojej łaski i zawrotną wymową, rozwijając ich własne myśli. Na dole, Adolf tłumaczył brata politycznemi zatrudnieniami i przejeżdżał zręcznie grabkami po stole; on był owym wspólnikiem wystawionym na sztych, człowiekiem trudnym, żyłą. Trzeba było tedy posiadać dwa słowa, aby dojść do celu z tą przewrotną figurą. Często pełne wdzięku tak pysznego gabinetu Franciszka zmieniało się w suche nie w gabinecie Adolfa. Ten dwoisty manewr pozwalał na rozważenie sprawy i służył często do omamienia niezręcznych konkurentów. Brat bankiera rozmawiał właśnie ze słynnym Palmą, poufnym doradcą Kellerów, który wyszedł za zjawieniem się olejkarza. Skoro Birotteau wytłómaczył sprawę, Adolf, sprytniejszy z braci, istny ryś, z okiem szpiczastym, z wąskiemi wargami, żółciową cerą, opuszczając głowę, rzucił na Cezara, z ponad okularów, spojrzenie, które można nazwać spojrzeniem bankiera, a które ma coś z wzroku sępa i kauzyperdy; jest chciwe i obojętne, jasne i ciemne, błyszczące a ponure.
— Chciej mi pan przysłać akty, na których opiera się sprawa św. Magdaleny, rzekł, tam tkwi rękojmia kredytu, trzeba je zbadać nim panu otworzymy konto i omówimy warunki. Jeżeli sprawa jest dobra, będziemy mogli, aby pana nie obciążać, zadowolić się w miejsce eskontu udziałem w zyskach.
— Ba, rzekł Birotteau wracając do domu, widzę o co chodzi. Trzeba mi, jak ściganemu bobrowi, pozbyć się części futra. Ha, lepiej dać się ostrzyc, niż zginąć.
Wrócił tego dnia uśmiechnięty, a wesołość jego, tym razem, była szczera.
— Jestem ocalony, rzekł do Cezaryny, będę miał kredyt u Kellerów.
Dopiero 29 grudnia, Cezar zdołał dotrzeć do gabinetu Adolfa Kellera. Za pierwszym razem kiedy Cezar wrócił, Adolf oglądał majątek, odległy o sześć mil od Paryża, który wielki mówca chciał kupić. Za drugim razem, Kellerowie mieli konferencję trwającą cały ranek; chodziło o emisję pożyczki proponowanej w Izbie, prosili pana Birotteau aby zaszedł w najbliższy piątek. Te odwłoki zabijały olejkarza. Ale wreszcie zaświtał ów piątek. Birotteau znalazł się w gabinecie, przy kominku, koło okna, Adolf Keller w drugim rogu.
— To wszystko dobrze, proszę pana, rzekł bankier pokazując akty, ale co pan wpłacił na cenę placów?
— Sto czterdzieści tysięcy franków.
— Gotówką?
— Wekslami.
— Czy są wykupione?
— Jeszcze nie zapadł termin.
— A jeżeli pan przepłacił place, w stosunku do ich obecnej wartości, gdzie będzie nasza gwarancja? opierałaby się wyłącznie na dobrem mniemaniu jakie pan budzi i szacunku jakim się cieszysz. Gdybyś pan zapłacił dwieście tysięcy franków, przypuściwszy że byłoby to zapłacone o sto tysięcy za dużo, mielibyśmy zawsze gwarancję stu tysięcy, jako pokrycie stu tysięcy zaliczonych przez nas. Rezultat dla nas byłby ten, iż stalibyśmy się właścicielami pańskiej części płacąc ją za pana, trzeba zatem wiedzieć czy interes jest dobry. Czekać pięć lat aby podwoić kapitał, to już lepiej obracać nim w banku! Jest tyle możliwości! Pan chcesz wypuścić nowe weksle aby spłacić akcepty będące w obiegu: niebezpieczny manewr! To jest cofanie się, aby tem lepiej skoczyć. Interes nie dla nas.
Zdanie to ugodziło Cezara jakgdyby kat przyłożył mu do ramienia żelazne piętno, stracił głowę.
— Drogi panie, rzekł Adolf, brat interesuje się panem serdecznie, mówił mi o panu. Rozpatrzmyż pańskie interesy, rzekł, rzucając perfumiarzowi spojrzenie potrzebującej kurtyzany.
Cezar przedzierzgnął się w starego Molineux, z którego dworował niegdyś z taką wyższością. Mamiony przez bankiera, który sobie uczynił rozrywkę z tego aby przejrzeć jego karty i który umiał wziąć na spytki kupca jak sędzia Popinot wydobywał prawdę ze zbrodniarza, Cezar opowiedział swoje przedsiębiorstwa: Podwójny Krem Sułtanek, Wodą Karminową, sprawę Roguina, proces z powodu pożyczki hipotecznej której w istocie nie otrzymał. Widząc uśmiechniętą i uważną minę Kellera, jego potrząsania głową, Birotteau mówił sobie: „Słucha mnie! interesuje się mną! będę miał kredyt!“ Adolf Keller śmiał się z olejkarza, jak Cezar śmiał się z pana Molineux. Poniesiony gadulstwem człowieka, który dał się ogłuszyć nieszczęściu, Cezar odsłonił prawdziwego Birotteau; dobił się, ofiarowując, jako gwarancję, Esencję Kapilarną i firmę Popinot, swą ostatnią stawkę. Nieborak, wodzony za nos fałszywą nadzieją, dał się badać, zgłębiać Adolfowi Kellerowi, który ujrzał w tym kupcu rojalistycznego ciurę lecącego ku bankructwu. Zachwycony upadłością wice-mera swego okręgu, świeżo dekorowanego, filaru rządu, Keller oświadczył wręcz Cezarowi, że nie może mu otworzyć kredytu ani też wstawić się u Franciszka, wielkiego mówcy. Jeżeliby Franciszek chciał się bawić w niedorzeczne szlachetności, wspierając ludzi przeciwnych przekonań, politycznych wrogów, on, Adolf, sprzeciwi się całym swoim wpływem tym nieszczęsnym sentymentom, i nie pozwoli mu podać ręki staremu wrogowi Napoleona, inwalidzie z pod św. Rocha. Birotteau, zrozpaczony, chciał coś powiedzieć o chciwości wielkich bankierów, o ich nieużyteczności, ich fałszywej filantropji, ale przeszył go tak gwałtowny ból, iż ledwie zdołał wyjąkać kilka słów o Banku Francuskim, z którego Kellerowie czerpali.
— Ależ, rzekł Adolf Keller, Bank Francuski nie przyjmie nigdy eskontu, który prywatny bankier odrzuca.
— Bank, rzekł Birotteau, zawsze, w moich oczach, chybiał swemu przeznaczeniu, kiedy się szczycił, przedstawiając rachunek zysków, iż stracił ledwie sto lub dwieście tysięcy franków na handlu paryskim, którego powinien być opiekunem.
Adolf uśmiechnął się, wstając z gestem człowieka znudzonego.
— Gdyby Bank zaczął się wdawać w podpieranie ludzi zachwianych na najbardziej śliskim i niepewnym rynku świata, zbankrutowałby po roku. Już i tak ma dużo kłopotu z tem, aby się bronić przeciw cyrkulacjom i przeciw fałszywym walorom, ładnieby wyglądał, gdyby trzeba było rozpatrywać sprawy tych, którzy umizgają się do jego pomocy!
— Gdzie znaleźć dziesięć tysięcy franków, których mi brakuje na jutro, sobotę, TRZYDZIESTEGO? mówił w duchu Birotteau, mijając dziedziniec.
Wedle zwyczaju, płaci się trzydziestego, kiedy trzydziesty pierwszy przypada w święto.
Dochodząc do bramy z oczyma pełnemi łez, olejkarz zaledwie ujrzał pięknego angielskiego konia zlanego potem i osadzonego w miejscu oraz jeden z najpiękniejszych kabrjoletów jakie wówczas toczyły się po bruku Paryża. Byłby pragnął, aby go zgniótł ten kabrjolet, zginąłby przypadkiem i nieład jego interesów złożonoby na karb nieszczęścia. Nie poznał du Tilleta, który, wysmukły, w wytwornym stroju porannym, rzucił lejce służącemu a derkę na spocony grzbiet pełnej krwi konika.
— Jakim trafem tutaj? rzekł du Tillet do dawnego pryncypała.
Du Tillet wiedział dobrze, Kellerowie zasięgali wiadomości u Claparona, który, idąc za wskazówkami du Tilleta, zrujnował dawną reputację olejkarza. Mimo iż nagle powściągnięte, łzy biednego kupca były dość wymowne.
— Czyżbyś pan szukał pomocy u tych opryszków, rzekł du Tillet, u tych rzeźników handlu, którzy dopuszczają się niegodnych sztuczek jak podbijanie cen indyga skoro je zagarnęli, obniżanie ryżu aby zmusić hurtowników do odstąpienia go tanio, iżby wszystko mieli sami trzymając za gardło cały rynek; u tych bandytów bez czci i wiary, bez duszy? Nie wie pan, do czego oni są zdolni? Otwierają panu kredyt kiedy masz dobry interes, zamykają go w chwili kiedyś się zaplątał w kółka machiny i zmuszają wówczas do ustąpienia rzeczy za pół darmo. Hawr, Bordeaux, Marsylja mogą panu opowiedzieć piękne rzeczy o tych panach. Polityka służy im do pokrywania ładnych paskudstw, no! Toteż, wyzyskuję ich bez skrupułu! Przejdźmy się trochę, mój drogi Birotteau! Józefie, przeprowadź konia, zanadto zgrzany. Do djaska, toż to kapitał, tysiąc talarów. To mówiąc, skierował się w stronę bulwaru. — I cóż, drogi szefie, bo pan byłeś moim szefem, trzeba panu pieniędzy. Zażądali od pana gwarancji, nędznicy! Ja pana znam, ja panu ofiaruję gotówkę na prosty weksel. Zarobiłem uczciwie mój majątek, w niesłychanym mozole. Aż do Niemiec musiałem jeździć po niego! Mogę panu powiedzieć dzisiaj: skupiłem obligi króla z sześćdziesięcioma procentami opustu, pańska kaucja była mi wówczas bardzo przydatna, a ja umiem być wdzięczny! Jeżeli pan potrzebuje dziesięciu tysięcy franków, już je masz.
— Jakto, du Tillet, wykrzyknął Cezar, więc to prawda? nie żartujesz sobie ze mnie? Tak, jestem trochę w kłopotach, ale to tylko chwilowo.
— Wiem, wiem, historja z Roguinem, odparł du Tillet. Ech, i ja wpadłem na dziesięć tysięcy franków, które stary obwieś pożyczył odemnie na to aby drapnąć; ale pani Roguin zwróci mi je z tego co odzyska. Poradziłem biednej kobiecie, aby nie robiła głupstwa, i nie poświęcała swego majątku dla spłacenia długów zaciągniętych na jakąś dziewkę. To byłoby dobre, gdyby mogła spłacić wszystko, ale jak wyróżniać niektórych wierzycieli ze szkodą innych? Pan nie jesteś Roguinem, znam pana, rzekł du Tillet, raczej palnąłbyś sobie w łeb, niżbyś mnie miał narazić na stratę jednego grosza. Chodź pan, jesteśmy o dwa kroki, zajdź do mnie.
Parweniusz zrobił sobie tę przyjemność, aby przeprowadzić dawnego pryncypała przez swoje apartamenty, zamiast go wpuścić do biura; wiódł go zwolna, aby mu dać podziwiać piękną i bogatą jadalnię, przybraną zakupionemi w Niemczech obrazami, dwa salony lśniące wytwornością i zbytkiem, jaki Birotteau mógł dotąd podziwiać tylko u księcia de Lenoncourt. W zdumionych oczach mieszczucha tańczyły złocenia, dzieła sztuki, dziwaczne cacka, kosztowne wazy, tysiące szczegółów przy których bladł zbytek apartamentu Konstancji; olejkarz, znający cenę swego szaleństwa, powtarzał sobie w myśli: — Skąd on wziął tyle miljonów?
Wszedł do sypialni, wobec której sypialnia pani Birotteau zdała mu się tem, czem trzecie pięterko figurantki w porównaniu z pałacykiem balleriny. Sufit, cały z fiołkowego atlasu, pręgowanego białymi fałdami. Gronostajowy dywan przed łóżkiem odcinał się od barwy lila wschodniego kobierca. Meble, zdobienia uderzały nową i wyszukaną formą. Olejkarz zatrzymał się przed zachwycającym zegarem z Amorem i Psyche, jaki zrobiono właśnie dla sławnego bankiera; du Tillet zdobył jedyny egzemplarz istniejący obok oryginalnego modelu. Wreszcie, były pryncypał i były subjekt dotarli do zalotnego gabineciku, pachnącego bardziej miłością niż finansami. Pani Roguin ofiarowała, zapewne przez wdzięczność za dbałość o jej fortunę, nożyk do kartek z rzeźbionego złota, malakitowe przyciski w misternie cyzelowanej oprawie i inne kosztowne błahostki szalenie drogie. Dywan, jeden z najwspanialszych produktów Belgji, zdumiewał, zarówno na oko jak w dotknięciu, miękkim gąszczem wełny. Du Tillet posadził przy kominku biednego olejkarza, olśnionego, zdumionego, pomięszanego.
— Zje pan śniadanie ze mną?
Zadzwonił. Zjawił się pokojowiec, lepiej ubrany niż Birotteau.
— Powiedz Legrasowi, niech przyjdzie tutaj, potem idź powiedzieć Józefowi aby wracał, znajdziesz go u bramy banku Kellerów; wstąpisz też do Adolfa Kellera, oznajmić, że, zamiast być u niego, będę go tutaj czekał aż do giełdy. A teraz, niech dają śniadanie, szybko!
Maleńki groom poskoczył rozłożyć stół, którego Birotteau nie dojrzał tak był misterny, przyniósł pasztet z gęsich wątróbek, butelkę bordo, wszystkie owe wyszukane rzeczy, jakie pojawiały się u Cezara jedynie dwa razy na kwartał, w wielkie uroczystości. Du Tillet używał. Nienawiść jego do jedynego człowieka który miał prawo nim gardzić, pulsowała tak gorąco, że Birotteau robił na nim wrażenie barana broniącego się tygrysowi. Przeszło mu przez głowę mgnienie wspaniałomyślności: pytał sam siebie, czy zemście nie stało się zadość, wahał się między szeptami zbudzonej łaskawości a drgnieniem drzemiącej nienawiści.
— Mogę unicestwić tego człowieka, myślał, mam prawo życia i śmierci nad nim, nad żoną jego która mnie zlekceważyła, nad córką, której ręka wydawała mi się swego czasu fortuną. Mam jego pieniądze; zadowólmy się tem, aby pozwolić biednemu głupcowi pływać na końcu liny, którą ja będę trzymał.
Uczciwym ludziom brak jest taktu, nie posiadają żadnej miary w dobrem, gdyż dla nich wszystko jest bez fałszu i ukrytej myśli. Birotteau dopełnił swego nieszczęścia, podrażnił tygrysa, ubódł go bezwiednie w serce, zakamienił go jednem słówkiem, pochwałą, szlachetnem odezwaniem, dobrodusznością uczciwego człowieka.
— Panie Legras, przyniesie mi pan dziesięć tysięcy franków i weksel na tę sumę, wystawiony na moje zlecenie na trzy miesiące w imieniu pana Birotteau, rozumie pan.
Du Tillet podał pasztet, nalał szklankę bordo kupcowi, który, czując się ocalonym, wpadł w spazmatyczną wesołość; bawił się łańcuszkiem od zegarka i brał do ust kąsek dopiero wówczas kiedy dawny subjekt mówił: — Nie je pan? Birotteau odsłaniał w ten sposób głębię przepaści, w której ręka du Tilleta zanurzyła go, z której go wydobywała, w której mogła go zanurzyć z powrotem. Skoro kasjer wrócił, skoro, podpisawszy weksel, Cezar uczuł dziesięć biletów bankowych w kieszeni, nie mógł się już powściągnąć. Chwilę przedtem, cała dzielnica, Bank, wszyscy mieli się dowiedzieć o jego niewypłacalności, trzeba mu było przyznać się do ruiny przed żoną; teraz wszystko ocalone! Szczęście oswobodzenia równało się, co do nasilenia, mękom klęski. Oczy biednego człowieka zaszły mimo woli łzami.
— Co panu, drogi szefie? rzekł du Tillet. Czyżbyś nie uczynił dla mnie jutro tego, co ja czynię dla pana dziś? Czyż to nie jest zupełnie proste?
— Du Tillet, rzekł z emfazą i powagą poczciwiec, wstając i ujmując rękę dawnego subjekta, wracam ci cały mój szacunek.
— Jakto? czyż go straciłem? rzekł du Tillet, czując się, w pełni swojej pomyślności, tak brutalnie trafiony w pierś, iż zaczerwienił się cały.
— Stracił... nie... niezupełnie, rzekł olejkarz spiorunowany własną niezręcznością, mówiono mi to i owo o twoim stosunku z panią Roguin... Do licha... cudza żona...
— Kręcisz, stary, pomyślał du Tillet. Równocześnie wracał w myśli do zamiaru powalenia tej cnoty, zdeptania jej nogami, okrycia wzgardą na rynku paryskim zacnego i uczciwego człowieka, który przychwycił jego rękę w cudzej kieszeni. Wszystkie nienawiści, publiczne i prywatne, między kobietami czy mężczyznami, mają nie inne źródło. Nie nienawidzą się ludzie za wyrządzoną szkodę, za ranę, nawet za policzek; wszystko jest do naprawienia. Ale pochwycić kogoś na gorącym uczynku nikczemności! Pojedynek, jaki się wywiązuje między zbrodniarzem a świadkiem zbrodni, kończy się jedynie śmiercią jednego lub drugiego.
— Och, pani Roguin, rzekł du Tillet; czyż to nie jest raczej chlubna zdobycz dla młodego człowieka? Rozumiem pana, drogi szefie; zapewne powiedziano panu, że ona pożyczyła mi pieniędzy. I ot! przeciwnie, to ja ocaliłem jej majątek, szalenie wystawiony na szwank przez interesy jej męża. Źródło mego majątku jest czyste, mówiłem panu właśnie. Nie miałem nic, wie pan o tem! Młodzi ludzie znajdują się niekiedy w straszliwem położeniu. Można ulec pokusie gdy się jest w nędzy. Ale, jeżeli się poczyniło, jak Republika, przymusowe pożyczki, i cóż! spłaca się je, i wówczas jest się uczciwszym niż Francja.
— Tak, tak, rzekł Birotteau. Moje dziecko... Bóg... Czyż to nie Wolter powiedział: Skruchę uczynił pierwszą z cnót synów tej ziemi.
— Byleby, ciągnął du Tillet znów ugodzony w serce tym cytatem, byleby ktoś nie zagarniał mienia bliźniego, podstępnie, nikczemnie, jak naprzykład gdybyś pan miał zbankrutować przed upływem trzech miesięcy i gdyby moje dziesięć tysięcy franków poszły na spacer...
— Ja! zbankrutować... rzekł Birotteau, który wypił trzy szklanki wina i któremu radość zawróciła w głowie. Świat zna moje opinje o bankrutach. Bankructwo jest śmiercią kupca, umarłbym!
— Na zdrowie! rzekł du Tillet.
— Za twoją pomyślność, odparł Cezar. Powiedz, czemu nie zaopatrujesz się u mnie?
— Na honor, rzekł du Tillet, wyznaję że boję się pani Cezarowej, robi na mnie zawsze wrażenie! gdybyś pan nie był moim szefem, na honor! byłbym...
— Ba, nie ty pierwszy, moje dziecko, podziwiasz jej piękność, wielu zawracało sobie nią głowę, ale ona mnie kocha! A teraz, du Tillet, ciągnął Birotteau, drogie dziecko, nie ustawaj w połowie dobrego uczynku.
— Jakto?
Birotteau wyłożył sprawę placów du Tilletowi, który otwierał szeroko oczy i komplementował kupca za jego bystrość, przenikliwość, chwaląc interes.
— Wiesz co, du Tillet, rad jestem z twojej aprobaty, toć ty uchodzisz za jedną z najtęższych głów bankowych! Drogie dziecko, możebyś mi się wystarał o kredyt w Banku Francuskim, iżbym mógł doczekać owoców Esencji Kapilarnej.
— Mogę pana polecić firmie Nucingen, odparł du Tillet, przyrzekając sobie dać odtańczyć swojej ofierze wszystkie figury kontredansa bankrutów.
Ferdynand usiadł do biurka, aby nakreślić następujący list.

Do pana barona de Nucingen
w Paryżu.

Drogi baronie!
Oddawca tego listu, pan Cezar Birotteau, jest wice-merem drugiego okręgu i jednym z najtęższych filarów paryskiej perfumerji; pragnie wejść z panem w stosunki. Może pan spełnić z całem zaufaniem to o co poprosi; robiąc grzeczność jemu, czynisz ją

swemu oddanemu przyjacielowi,
F. du Tillet.
Du Tillet nie położył kropki nad i w swojem nazwisku. Dla tych z którymi pozostawał w stosunkach, to umyślne zapomnienie było umówionym znakiem. Najżywsze polecenia, gorące i serdeczne wstawiennictwa nie znaczyły wówczas nic. Taki list, w którym wykrzykniki rozpływały się w błaganiach, w którym du Tillet padał na kolana, był wówczas wydarty względami ubocznej natury: nie mógł go odmówić, należało go uważać za niebyły. Widząc i bez kropki, przyjaciel zbywał solicytanta frazesami. Wielu ludzi, i to z najwybitniejszych, staje się w ten sposób, jak dzieci, igraszkami w ręku aferzystów, bankierów lub adwokatów, którzy wszyscy mają podwójny podpis, jeden martwy, drugi żywy. Najsprytniejsi biorą się na to. Aby przejrzeć tę zdradę, trzeba doświadczyć dwoistego działania listu ciepłego i listu zimnego.

— Ratujesz mi życie, du Tillet! rzekł Cezar, czytając list.
— Mój Boże, rzekł du Tillet, zgłoś się pan wprost po pieniądze; skoro Nucingen przeczyta mój bilet, da panu ile sam zechcesz. Na nieszczęście, moje kapitały uwięzione są na jakiś czas; inaczej, nie wysyłałbym pana do tego potentata, Kellerowie bowiem są pygmejami w porównaniu z baronem. To drugi Law, zmartwychwstały w osobie Nucingena. Dzięki memu listowi, będziesz pan miał pokrycie do 15-go stycznia, a potem, zobaczymy. Jesteśmy z Nucingenem w najlepszej przyjaźni, nie chciałby mnie urazić ani za miljon.
— To istny cud, rzekł sam do siebie Birotteau, który wyszedł przeniknięty wdzięcznością dla du Tilleta. Tak, tak! powiadał sobie, dobry uczynek nigdy nie jest stracony! I poczciwiec snuł swoje filozoficzne rojenia. Mimo to, jedna myśl kaziła jego szczęście. Udało mu się, na kilka dni, wstrzymać żonę od zaglądania do ksiąg; przerzucił kasę na barki Celestyna, pomagając mu sam; mógł mieć ten kaprys, aby żona i córka cieszyły się w spokoju pięknym apartamentem który im urządził, umeblował; ale, po wyczerpaniu tych drobnych uciech, pani Birotteau raczejby umarła, niżby się miała wyrzec osobistego wglądu w sprawy firmy. Birotteau był już bezradny, wyczerpał wszystkie podstępy aby przesłonić oczom żony świadomość kłopotliwego stanu interesów. Konstancja bardzo niemile odczuła rozesłanie rachunków; połajała subjektów, powiedziała Celestynowi że chce zrujnować firmę, w mniemaniu iż Celestyn sam z siebie wpadł na ten pomysł. Celestyn zniósł z rozkazu Cezara połajankę. Pani Cezarowa, w oczach subjektów, była głową domu, co do tego bowiem kto ma istotną przewagę w gospodarstwie, można oszukać publiczność, ale nie domowych. Birotteau musiał wyznać sytuację żonie; otwarcie rachunku z du Tilletem wymagało usprawiedliwienia. Za powrotem, Birotteau ujrzał, nie bez drżenia, Konstancję za kantorem, sprawdzającą księgę płatności i obliczającą bezwątpienia kasę.
— Czem wypłacisz się jutro? szepnęła mu, kiedy usiadł obok niej.
— Gotówką, odparł, wyjmując bilety bankowe i dając znak Celestynowi aby je schował.
— Ale skąd wziąłeś?
— Opowiem ci wieczór. Celestynie, zapisz, koniec marca, akcept dziesięć tysięcy franków, zlecenie du Tillet.
— Du Tillet! powtórzyła Konstancja zdjęta grozą.
— Idę odwiedzić Popinota, rzekł Cezar. Źlem zrobił, że dotychczas nie byłem u niego. Czy sprzedaje się jego esencja?
— Trzysta flaszek jakie nam dał, już poszły.
— Cezarze, nie wychodź, mam z tobą do pomówienia, rzekła Konstancja biorąc za rękę i wciągając go do swej sypialni, z żywością, która, w każdym innym momencie, obudziłaby wesołość. — Du Tillet, rzekła, ujrzawszy się sama z mężem i upewniwszy się że w pokoju jest tylko Cezaryna, du Tillet, który ukradł nam tysiąc talarów! Robisz interesy z du Tilletem, potworem... który chciał mnie uwieść, szepnęła mu do ucha.
— Szaleństwa młodości, rzekł Birotteau, który nagle zmienił się w filozofa.
— Słuchaj, mężu, z tobą się coś dzieje, nie chodzisz już do fabryki... Coś jest, czuję to! Powiedz mi, chcę wszystko wiedzieć.
— A więc, rzekł Birotteau, omal nie byliśmy zrujnowani, groziło nam to jeszcze dziś rano, ale wszystko ocalone.
I opowiedział straszliwe dzieje ubiegłych dwóch tygodni.
— Oto więc przyczyna twojej choroby, wykrzyknęła Konstancja.
— Tak, mamo, zawołała Cezaryna. Wierz mi, ojczulek był bardzo dzielny. Chciałabym tylko, aby mnie ktoś tak kochał jak on ciebie. Myślał tylko o twojej boleści.
— Sen mój się spełnił, rzekła biedna kobieta, osuwając się na kozetkę, blada, drżąca, przerażona. Przewidziałam wszystko. Powiedziałam ci to owej fatalnej nocy, w naszym dawnym pokoju który zburzyłeś: zostaną nam tylko oczy do płakania. Biedna Cezarynka, widzę...
— Znowu! zawołał Birotteau. Nie odbierajże mi męstwa, którego potrzebuję.
— Daruj mi, drogi, rzekła Konstancja, ujmując rękę Cezara i ściskając ją z czułością która wniknęła w samo serce biednego człowieka. Przebacz: oto nieszczęście już przyszło, będę niema, zrezygnowana i pełna siły. Nie, nie usłyszysz nigdy ani jednej skargi. Padła w ramiona Cezara i rzekła płacząc: Odwagi, Cezarze, odwagi. Będę jej miała za dwoje, jeżeli zajdzie potrzeba.
— Moja Esencja, żono, moja Esencja ocali nas.
— Niech nas Bóg ma w swej opiece, rzekła Konstancja.
— Czyż Anzelm nie wspomoże ojca? rzekła Cezaryna.
— Idę do niego, wykrzyknął Cezar, zbyt wzruszony rozdzierającym akcentem żony, której nie znał jeszcze całkowicie, nawet po dziewiętnastu latach. Konstancjo, nie miej już żadnej obawy. Masz, przeczytaj list du Tilleta do pana de Nucingen; jesteśmy pewni kredytu. Do tego czasu, wygram proces. Zresztą, dodał, chwytając się z konieczności kłamstwa, mamy wuja Pillerault, chodzi tylko o to aby mieć wytrwanie.
— Gdybyż chodziło tylko o to, rzekła Konstancja uśmiechając się.
Birotteau, z uczuciem wielkiej ulgi, szedł jak człowiek wypuszczony na wolność. Mimo to, odczuwał w sobie owo nieokreślone wyczerpanie, następujące po nadmiernych moralnych walkach, w których zużywa się więcej fluidu nerwowego, więcej woli, niż jej się powinno wydawać codzień: czerpie się poniekąd z kapitału swego istnienia. Birotteau już się postarzał.
Firma A. Popinot bardzo się zmieniła od dwóch miesięcy. Sklep był odmalowany. Przegrody lakierowane, pełne buteleczek, cieszyły oko każdego wytrawnego handlowca. Podłoga w sklepie zarzucona była papierem do pakowania. Magazyn zawierał beczułki oliwy rozmaitych firm, których zastępstwo zdobył Popinotowi oddany Gaudissart. Księgi handlowe, kasa, znajdowały się nad sklepem. Stara kucharka prowadziła gospodarstwo dla trzech subjektów i Popinota. Popinot, uwięziony w kącie sklepu, w oszklonym kantorze, pojawiał się w fartuchu, z płóciennemi ochraniaczami na rękawy, z piórem za uchem, o ile nie był pogrążony w stosach papierów. W chwili kiedy przyszedł Birotteau, otwierał właśnie pocztę, pełną zamówień i pokwitowań. Na słowa: — I cóż mój chłopcze? wyrzeczone przez dawnego pryncypała, podniósł głowę, zamknął na klucz swą budkę i podbiegł z radosnem okiem, z zaczerwienionym końcem nosa. W sklepie, którego drzwi były otwarte, nie paliło się.
— Bałem się, że pan nigdy nie przyjdzie, odparł Anzelm tonem pełnym uszanowania.
Nadbiegli subjekci, aby ujrzeć wielkiego człowieka Perfumerji, wice-mera ozdobionego Legją, wspólnika ich szefa. Te nieme hołdy pochlebiły olejkarzowi. Birotteau, niedawno tak mały u Kellerów, uczuł potrzebę naśladowania ich; pogładził się po brodzie, podniósł się z ważną miną na piętach, rzucając banalne zdania.
— I cóż, chłopcze, wstaje się rano? spytał.
— Nie, nie zawsze idzie się spać, rzekł Popinot, trzeba kuć żelazo póki gorące.
— I cóż, co ci mówiłem? moja Esencja to majątek.
— Tak, panie szefie, ale i sposób wykonania też odgrywa rolę, dobrze panu oprawiłem pański djament.
— Zatem, rzekł Cezar, jak stoimy naprawdę? Jest już jaki zysk?
— Po miesiącu! wykrzyknął Popinot, czy pan żartuje? Poczciwy Gaudissart jest w drodze dopiero od trzech tygodni, wziął miejsce w dyliżansie nic mi nie mówiąc. Och, pomaga mi całą duszą. Wiele jesteśmy winni memu stryjowi! Dzienniki, rzekł do ucha Cezara, będą nas kosztowały dwanaście tysięcy franków.
— Dzienniki!... wykrzyknął wice-mer.
— Więc pan nie czytał?
— Nie.
— Zatem nic pan nie wie! rzekł Popinot. Dwadzieścia tysięcy za afisze, ramy i druki!... Sto tysięcy buteleczek!... Och, w tej chwili wszystko tonie we wkładach. Fabrykacja idzie na wielką skalę. Gdyby pan zajrzał na przedmieście, gdzie często spędzałem całe noce, ujrzałby pan przyrząd do tłuczenia orzechów mojego wynalazku. Na swój rachunek, zarobiłem w ostatnich dniach dziesięć tysięcy, na komisie olejków aptekarskich rozmaitego gatunku.
— Cóż za tęga głowa, rzekł Birotteau przeciągając ręką po włosach Popinota i targając ją, jakgdyby Popinot był wyrostkiem, przeczułem ją. Tu weszło kilka osób do sklepu. — Do niedzieli, jesteśmy na obiedzie u ciotki Ragon, rzekł Birotteau, który zostawił Popinota jego zajęciom, widząc że moment upuszczenia mu krwi jeszcze nie nadszedł. Nadzwyczajne! Z subjekta robi się kupiec w ciągu doby, myślał Birotteau, który tak samo nie mógł się opamiętać patrząc na szczęście i pewność siebie Popinota co na zbytek du Tilleta. Kiedy mu położyłem rękę na głowie, Anzelm zesztywniał, jakgdyby już był Franciszkiem Kellerem!
Birotteau nie pomyślał, że subjekci patrzyli i że szef firmy musi strzec u siebie swej godności. Tak samo jak u du Tilleta, tak i tutaj, poczciwiec strzelił głupstwo przez dobroć serca. Przez to iż nie umiał powstrzymać szczerego uczucia wyrażonego w mieszczański sposób, Cezar byłby zranił każdego innego człowieka niż Anzelma.
Ten obiad w niedzielę u Ragonów miał być ostatnią radością dziewiętnastu szczęśliwych lat stadła Birotteau, radością doskonałą zresztą. Ragon mieszkał przy ulicy Petit-Bourbon-Saint-Sulpice, na drugiem piętrze, w starożytnym domu o wyglądzie pełnem godności, w starem mieszkaniu ozdobionem boazerjami na których tańczyły pasterki w bufiastych sukniach i pasły się baranki z owego ośmnastego wieku, którego mieszczaństwo, poważne i uroczyste, o pociesznych obyczajach, przejęte szacunkiem dla szlachty, oddane monarsze i kościołowi, miało niezrównanego przedstawiciela w Ragonie. Meble, obrazy, bielizna, nakrycie, wszystko było patryarchalne, dziwiło formami nowemi właśnie przez swą starość. Salon, obity starym adamaszkiem, zdobny był firankami z brokatu, na ścianie wisiał wspaniały Popinot, ławnik z Sancerre, malowany przez Latoura. Był to ojciec pani Ragon, poczciwiec okazale przedstawiający się na płótnie, z uśmiechem dorobkiewicza w pełni swojej chwały. W domu, osoby pani Ragon dopełniał piesek angielski z rasy psów Karola II, doskonale wyglądający na małej twardej sofce o kształtach rokoko, która z pewnością nigdy nie odgrywała roli Sofy Crébillona. Między wszystkiemi swemi zaletami, Ragonowie odznaczali się posiadaniem starych win, oraz buteleczek z likierami, które wielbiciel, dość uparty aby kochać się (bez nadziei, jak powiadają) w pięknej pani Ragon, przywiózł jej z Wysp. Toteż, obiadki ich miały swoją reputację! Stara kucharka, Joasia, obsługiwała parę staruszków ze ślepem oddaniem: byłaby ukradła owoce aby im usmażyć konfitury! Gardząc składaniem pieniędzy w kasie oszczędności, stawiała je roztropnie na loterji, spodziewając się, pewnego dnia, przynieść główną wygraną swoim państwu. W niedziele w które państwo mieli gości, krzątała się, mimo swoich sześćdziesięciu lat, w kuchni i przy stole tak, iż, wedle wyrażenia starego Ragon, powtarzanego zresztą zbyt często, byłaby zawstydziła pannę Contat w roli Zuzanny w Weselu Figara.
Listę gości składali sędzia Popinot, wuj Pillerault, Anzelm, troje Birotteau, troje Matifat i ksiądz Loraux. Pani Matifat, która, swego czasu, wystąpiła na balu w turbanie, w niebieskiej aksamitnej sukni, w grubych bawełnianych pończochach i w trzewikach z kozłowej skóry, w rękawiczkach podszytych zielonym pluszem i w kapeluszu z różowemi kokardkami. Tych dziesięć osób zebrało się o godzinie piątej. Starzy Ragonowie błagali gości o punktualność. Kiedy się prosiło to godne małżeństwo, przesuwało się obiad na tę porę: siedmdziesięcioletnie żołądki nie mogły się nagiąć do nowych godzin, wprowadzonych przez dobry ton.
Cezaryna wiedziała że pani Ragon posadzi ją koło Anzelma; wszystkie kobiety, nawet dewotki i głupie, rozumieją się z sobą w rzeczach miłości. Córka olejkarza ubrała się tedy w ten sposób, aby zawrócić głowę Popinotowi. Matka, która z żalem wyrzekła się dla niej młodego Crottat, odgrywającego w jej myślach rolę udzielnego księcia, dopomogła, nie bez gorzkich refleksyj, do tej tualety. Macierzyńska przezorność obciągnęła skromną chusteczkę z gazy, aby odsłonić nieco ramiona Cezaryny, i uwydatnić nasadę szyi, w istocie niezwykle wytworną. Stanik grecki, skrzyżowany od lewej ku prawej w pięciu fałdach, mógł, rozchylając się, ukazać rozkoszne okrągłości. Szara merynosowa suknia, z falbankami ożywionemi zieloną wypustką doskonale rysowała kibić, która nigdy nie wydała się równie gibka i wiotka. W uszach miała złote kolczyki; włosy podczesane po chińsku, pozwalały podziwiać lubą swieżość prążkowanej żyłkami skóry, pod której matową bielą pulsowało najczystsze życie. Słowem, Cezaryna była tak zalotnie piękna iż pani Matifat zwróciła na to uwagę, nie spostrzegając że matka i córka zrozumiały konieczność oczarowania młodego Popinot.
Ani Birotteau ani jego żona, ani pani Matifat, nikt nie zamącił słodkiej rozmowy, jaką dwoje rozpłomienionych miłością dzieciaków wiodło z sobą pocichu we framudze koło okna, na którem mróz rzeźbił swoje desenie. Zresztą, rozmowa dorosłych ożywiła się, skoro sędzia Popinot rzucił słówko o ucieczce Roguina, czyniąc uwagę, iż to już drugi rejent dopuszcza się sprzeniewierzenia i że podobna zbrodnia niegdyś była nieznana. Słysząc nazwisko Roguina, pani Ragon trąciła nogą brata, Pillerault starał się zagadać sędziego; obaj wskazali mu nieznacznie panią Birotteau.
— Wiem wszystko, rzekła Konstancja do przyjaciół łagodnym i stroskanym głosem.
— I cóż! rzekła pani Matifat do Cezara, który zwiesił pokornie głowę, na ileż pana zarwał? Gdyby wierzyć gadaniom ludzkim, byłbyś pan zrujnowany.
— Miał moich dwieście tysięcy. Co do czterdziestu tysięcy, o których rzekomą pożyczkę wystarał się u jednego ze swych klijentów, strwoniwszy wprzód jego pieniądze, sprawa jest w procesie.
— Ma być osądzona w tym tygodniu, rzekł Popinot. Pomyślałem że nie weźmie mi pan za złe, jeśli wytłómaczę pańskie położenie prezydentowi sądu; polecił przedłożyć trybunałowi papiery Roguina, dla zbadania od jak dawna kapitał pożyczającego został sprzeniewierzony, oraz dowody przytoczone przez Derville’a, który stawał sam, aby panu oszczędzić kosztów.
— Czy wygramy? spytała pani Birotteau.
— Nie wiem, odparł Popinot. Mimo że należę do izby, przed którą toczy się proces, wstrzymam się od udziału w rozprawie, choćby mnie nawet powołano.
— Ale czyż może istnieć wątpliwość w sprawie tak jasnej? rzekł Pillerault. Czyż akt nie powinien zawierać wzmianki o wypłaceniu gotówki, rejenci zaś czy nie muszą oświadczyć iż widzieli jak wierzyciel wręczył ją dłużnikowi? Roguin poszedłby na galery, gdyby był w rękach sprawiedliwości.
— Wedle mnie, odparł sędzia, pożyczający winien szukać pokrycia na Roguinie na cenie kupna kancelarji oraz na kaucji; ale w sprawach jeszcze jaśniejszych zdania trybunału bywają podzielone.
— Jakto, panno Cezaryno, Roguin uciekł? rzekł Anzelm, dosłyszawszy wreszcie o czem mowa. Pan Cezar nic mi nie powiedział, mnie, który oddałbym za niego krew...
Cezaryna zrozumiała, że to za niego ogarnia całą rodzinę; gdyby niewinna dziewczyna nie odczuła akcentu, nie mogła się omylić na spojrzeniu, które objęło ją purpurowym płomieniem.
— Wiedziałam dobrze o tem, i mówiłam ojcu, ale on ukrył wszystko przed matką i zwierzył się tylko mnie.
— Mówiła pani ojcu o mnie, rzekł Popinot; czyta pani w mojem sercu, ale czy pani czyta w niem wszystko?
— Może...
— Jestem bardzo szczęśliwy, rzekł Popinot. Jeżeli pani zechce odjąć mi wszelką niepewność, za rok będę tak bogaty, iż ojciec pani nie przyjmie mnie już źle, skoro mu wspomnę o małżeństwie. Będę odtąd sypiał tylko pięć godzin na dobę.
— Niech się pan nie zamęczy, rzekła Cezaryna z nieporównanym akcentem, rzucając Popinotowi spojrzenie, w którem mógł wyczytać całą jej myśl.
— Żonusiu, rzekł Cezar wstając od stołu, zdaje mi się że ci młodzi mają się ku sobie.
— I cóż! to dobrze, rzekła Konstancja poważnym głosem, Cezaryna miałaby za męża człowieka z głową i pełnego energji. Inteligencja, to najpiękniejsze wiano przyszłego męża.
Spiesznie opuściła salon i przeszła do pokoju pani Ragon. Cezar wygłosił przy obiedzie parę zdań, które przyprawiły o uśmiech Pilleraulta i sędziego, tyle zdradzały ignorancji; przypomniały one zarazem nieszczęśliwej kobiecie, jak dalece mąż jej nie dorósł do tego aby walczyć przeciw nieszczęściu. Konstancja miała serce nabrzmiałe łzami, czuła instynktowny lęk przed du Tilletem, wszystkie matki bowiem znają owo Timeo Danaos et dona ferentes, nawet nie umiejąc po łacinie. Rozpłakała się w ramionach córki i pani Ragon, nie chcąc wyznać przyczyn swej zgryzoty.
— To nerwowe, rzekła.
Resztę wieczoru poświęcili starsi kartom, młodzi zaś owym rozkosznym grom t. zw. niewinnym, ponieważ pokrywają niewinne chytrości mieszczańskich amorów. Matifatowie grali także.
— Cezarze, rzekła Konstancja wracając, idź już 8-go do barona de Nucingen, abyś zawczasu miał zapewnione swoje wypłaty z 15-go. Gdyby zdarzyła się jaka niespodzianka, w jaki sposób, z dnia na dzień, znalazłbyś środki?
— Pójdę, kochanie, odparł Cezar, który ścisnął rękę Konstancji i córki mówiąc: Moje niebożęta drogie, smutną gwiazdkę wam sprawiłem!
W ciemnościach dorożki, obie kobiety, które nie mogły widzieć biednego kupca, uczuły gorące łzy spadające im na dłonie.
— Bądź dobrej myśli, rzekła Konstancja.
— Wszystko będzie dobrze, ojczulku; pan Anzelm powiedział mi, że dałby sobie utoczyć krwi dla ciebie.
— Dla mnie i dla mojej rodziny, nieprawdaż? rzekł Cezar, przybierając wesołą minę.
Cezaryna uścisnęła rękę ojca, zwierzając mu niejako, iż Anzelm jest jej narzeczonym.
Przez trzy pierwsze dni nowego roku Birotteau otrzymał przeszło dwieście kart z powinszowaniem. Ten napływ fałszywych przyjaźni, te świadectwa pomyślności straszne są dla ludzi, którzy widzą jak ich pochłania wir nieszczęścia. Trzy razy Birotteau zjawił się napróżno w pałacu sławnego barona de Nucingen. Początek roku i połączone z nim zabawy dostatecznie usprawiedliwiały nieobecność bankiera. Ostatni raz, kupiec dotarł aż do gabinetu szefa, gdzie pierwszy sekretarz, Niemiec, oświadczył mu, iż pan de Nucingen, wróciwszy o piątej rano z balu państwa Kellerów, będzie widzialny dopiero o wpół do dziesiątej. Birotteau zdołał zainteresować swemi sprawami sekretarza, z którym wdał się w półgodzinną blisko pogawędkę. W ciągu dnia, ten minister domu Nucingen doniósł mu, że baron przyjmie go nazajutrz, 13-go, w południe. Mimo, iż każda godzina przynosiła kroplę piołunu, dzień minął z przerażającą chyżością. Kupiec przybył fiakrem i zatrzymał go o parę kroków od pałacu, którego dziedziniec był natłoczony powozami. Biedny zacny człowiek uczuł ściśnięcie w sercu na widok przepychów tej słynnej firmy.
— A przecież on likwidował dwa razy, pomyślał, wstępując po wspaniałych schodach przybranych kwiatami i mijając bogate apartamenty, któremi baronowa Delfina de Nucingen uczyniła się sławną. Baronowa miała pretensję rywalizować z najbogatszymi domami dzielnicy Saint-Germain, dokąd jeszcze nie miała wstępu. Baron jadł śniadanie w towarzystwie żony. Mimo mnóstwa ludzi którzy czekali nań w biurach, oświadczył, iż przyjaciele du Tilleta mają wstęp o każdej porze. Birotteau zadrżał od nadziei, widząc zmianę jaką odezwanie barona spowodowało na zuchwałej zrazu twarzy lokaja.
Taruj mi, moja troka, rzekł baron do żony wstając i witając Cezara skinieniem głowy, ale pan jezd topry rojalizda i parco plizgi bżyjaciel du Dilleta. Sreżdą, pan jezd fice-merem trukieko ogręku, i taje pale o grólefsgim bżepychu, bżyjemnie pęcie ci ko boznadź[2].
— Ależ z największą przyjemnością zgodzę się brać lekcje u pana Birotteau. Ferdynand... (No, no, pomyślał olejkarz, nazywa go poprostu Ferdynandem) mówił nam o tym balu z podziwem o tyle szacowniejszym, iż człowiek ten nie jest skłonny do podziwu. Ferdynand jest surowy krytyk, uważa iż wszystko powinno być doskonałe. Czy niedługo wyda pan drugi bal? spytała najuprzejmiejszym tonem.
— Pani baronowo, biedni ludzie jak my rzadko pozwalają sobie na zabawę, rzekł kupiec, nie wiedząc czy to drwiny czy zdawkowy komplement.
Pan Krintot gierofał otnofieniem bańskich abardamentów, rzekł baron.
— A Grindot! młody, przystojny architekt, który świeżo wrócił z Rzymu, rzekła Delfina de Nucingen, przepadam za nim, wymalował mi śliczne widoczki w albumie.
Żaden spiskowiec przechodzący męki śledztwa w Wenecji nie czuł się bardziej nieswój w hiszpańskich butach, niż w tej chwili Birotteau w swojem ubraniu. Każde słowo zdawało mu się szyderstwem.
I my tajemy dżazem małe paligi, rzekł baron, obrzucając inkwizytorskiem spojrzeniem perfumiarza.
— Czy pan Birotteau zechce, bez ceremonji, zjeść z nami śniadanie? rzekła Delfina, wskazując wspaniale nakryty stół.
— Pani baronowo, przyszedłem w interesach, i...
Dag! rzekł baron. Dży bani bosfoli nam mófić o inderezach?
Delfina uczyniła głową ruch twierdzący, mówiąc do męża — Czy robisz jakieś zakupy w perfumerji? Baron wzruszył ramionami i obrócił się ku zrozpaczonemu Cezarowi.
Du Dilled parco szyjo inderezuje zię banem, rzekł.
— Wreszcie, pomyślał biedny kupiec, zbliżamy się do rzeczy.
S jeko lizdem, masz ban f moim tomu gretyd organidżony jetynie kranidzami mojeko majondgu...
Krzepiący balsam, zawarty w wodzie którą anioł podał Hagarze na puszczy, musiał być podobny do rosy, jaką rozlały w żyłach olejkarza te słowa semi-francuskie. Sprytny baron, aby sobie zabezpieczyć możność wyparcia się słów dobrze powiedzianych a źle dosłyszanych, zachował ohydną wymowę żydów niemieckich, którzy pochlebiają sobie że mówią po francusku.
Pęcie ban miał piesządzy rachuneg. Oto jag ułoszymy de szedży, rzekł z alzacką dobrodusznością dobry, czcigodny i wielki finansista.
Birotteau stracił ostatnie wątpliwości, był kupcem, i wiedział, że ktoś, kto nie ma zamiaru wygodzić, nie wchodzi nigdy w szczegóły wykonania.
Nie pętę bana poudżał, sze, ot fielgich jag ot malych, Pang fymaga dży botpizy. Satem, bżykoduje ban agdzebdy na sledzenie nażego bżyjadziela tu Dilleda, a ja je boślę dekoż zameko tnia s moim potpizem to Pangu i pęcie ban mial o dżwartej pobołutniu kodofisnę. Nie chdzę ani gomisowego ani esgondu, nic, pędę szdżęślify, sze banu mokę uzłuszyć... Ale zdafiam jeten faruneg! rzekł, podnosząc palec do nosa ruchem nieporównanego szelmostwa.
— Panie baronie, godzę się na niego z góry, rzekł Birotteau, który przypuszczał jakiś udział w zyskach.
Jeten faruneg to gdóreko bżyfionsuje najfięgżą fakę: chdzę, aby pani de Nisinken prała, jag zama mófi, legdzje u bani Piroddo.
— Panie baronie, niech pan nie żartuje ze mnie, błagam pana.
Banie Piroddo, rzekł finansista z poważną miną, szedż bosdanofiona, sabrasza nas ban na nazdembny pal. Szona jezd sastrozna, chce ficieć bańsgie abardamenda, o gtórych wżysdzy mófią dzuta.
— Panie baronie!
O, jeszeli ban nam otmafia, nidz s gretydu! wżyzdgo na nidz. Fe! Fiem, sze ban miał u ziepie brefegda Segfany...
— Panie baronie!
Bana te la Pillartière, żampelana Ispy, hrapieko te Vontaine, z gdórym ban otniozłeś ranę pod źwientym Rochem.
— 13-go Véndemiaire‘a, panie baronie.
Talej bana te Larbet, bana Foklin s Agatemi...
— Panie baronie!
Oho, źfientożeg, nie bąć ban tag zgromny, banie fice-merze, tofieciałem się sze król mófił, isz bański pal...
— Król? rzekł Birotteau, który nie dowiedział się więcej.
Do apartamentu wszedł poufale młody człowiek, którego krok, zdaleka rozpoznany przez piękną Delfinę de Nucingen, przyprawił ją o żywy rumieniec.
Zień topry, mój troki te Marsay! rzekł baron de Nucingen, ziataj na mojem miescu; botobno jezd zdrażna dziszpa w poszegalni. Fiem dlaszego! gobalnie Fordżyńskie tają tfieście brodzent! Tostałem fłaśnie rachungi! Ma bani zto tysięcy wuntów rendy fiędzej, bani te Nudzinken.
— Wielki Boże! Ragonowie sprzedali swoje akcje! wykrzyknął Birotteau.
— Któż to są ci państwo? spytał młody elegant z uśmiechem.
Dag, rzekł pan de Nucingen obracając się, był bowiem już przy drzwiach, staje mi zię, sze te ozopy... Te Marsay, to ban Piroddo, dfój tosdafdza gdóry taje pale o grólefsgim brzebychu, i gdórego gról sropił gajalerem Lekii.
De Marsay podniósł lorynetkę i rzekł:
— A,
prawda, zdawało mi się, że ta fizys nie jest mi nieznana. Uperfumuje pan zatem swoje interesy jakimś szlachetnym kosmetykiem, naoliwi je...
Fiędz, dzi Rakonofie, ciągnął bankier, czyniąc grymas niezadowolenia, mieli u mnie rachuneg, tafałem im f rędze wordunę, i nie umieli dżegadź ani tnia tłuszej.
— Panie baronie, krzyknął Birotteau.
Nieborak znajdował, iż sprawa jego jest bardzo niejasna, i, nie żegnając baronowej ani de Marsay‘a, pobiegł za bankierem. Pan de Nucingen był na pierwszym stopniu, olejkarz dopędził go na dole kiedy wchodził do biur bankowych. Otwierając drzwi, pan de Nucingen ujrzał zrozpaczony gest biednej istoty która czuła iż zapada się w otchłań, i rzekł:
No
fięc, rzedż ułoszona? ić ban to du Dilleda i bomóf s nim.
Birotteau sądził, iż może de Marsay ma wpływ na barona, pomknął po schodach z chyżością jaskółki, wślizgnął się do jadalni, gdzie baronowa i de Marsay musieli jeszcze się znajdować: zostawił Delfinę czekającą na kawę ze śmietanką. Ujrzał kawę stojącą na stoliku, ale baronowa i młody elegant znikli. Pokojowiec uśmiechnął się ze zdumienia kupca, który zeszedł wolno po schodach. Cezar pobiegł do du Tilleta: był, jak mu powiedziano, na wsi, u pani Roguin. Olejkarz wziął kabryolet i zapłacił suto aby znaleźć się równie szybko jak pocztą w Nogent-sur-Marne. W Nogent-sur-Marne, odźwierny objaśnił Cezara, że oboje Państwo wyjechali właśnie do Paryża. Birotteau wrócił złamany. Skoro opowiedział swój dzień żonie i córce, zdumiony był, widząc iż Konstancja, zazwyczaj kracząca jak ptak złowróżbny nad najmniejszą trudnością, obsypała go słowami najtkliwszej pociechy i zapewniła że wszystko będzie dobrze.
Nazajutrz, Birotteau znalazł się o siódmej rano na ulicy gdzie mieszkał du Tillet: od świtu był na czatach. Poprosił odźwiernego aby mu ułatwił widzenie ze służącym, przyczem wsunął odźwiernemu dziesięć franków. Uzyskawszy w ten sposób łaskę rozmowy z pokojowcem du Tilleta, poprosił go o wprowadzenie, skoro tylko bankier będzie widzialny, i, dla poparcia prośby, wcisnął dwie sztuki złota w dłoń fagasa. Te małe ofiary i wielkie upokorzenia, wspólne dworakom i suplikantom, pozwoliły mu dotrzeć do celu. O wpół do dziewiątej, w chwili gdy ex-subjekt narzucał ranny strój i otrząsał się ze snu, ziewał, przeciągał się, przepraszał dawnego pryncypała, Birotteau znalazł się oko w oko z łaknącym zemsty tygrysem, w którym chciał widzieć jedynie przyjaciela.
— Ależ proszę, proszę, rzekł Cezar.
— I cóż tam takiego, mój poczciwy Birotteau? rzekł du Tillet.
Cezar przedłożył, nie bez okropnych palpitacyj, odpowiedź i wymagania barona Nucingen nieuwadze du Tilleta, który ziewał, szukając mieszka, łając lokaja że niezręcznie rozpalił ogień.
Lokaj słuchał, Cezar nie widział go, ujrzał wreszcie, urwał zmięszany, i podjął, pod ostrogą jaką go połaskotał du Tillet: — Mów pan, mów pan, słucham, rzekł bankier z roztargnieniem.
Poczciwiec spocił się jak mysz. Pot jego ściął się lodem, skoro du Tillet skierował nań nieruchome spojrzenie swoich srebrnych, centkowanych nitkami złota źrenic, przeszywając go nawskroś djabolicznym blaskiem.
— Mój drogi szefie, Bank odrzucił pańskie weksle, przekazane przez firmę Claparon Gigonnetowi bez gwarancji, czy to moja wina? W jaki sposób pan, stary sędzia konsularny, możesz popełniać podobną nieostrożność? Jestem przedewszystkiem bankierem. Dam panu pieniądze, ale nie mogę narażać mego podpisu na odmowę Banku. Istnieję tylko kredytem. Wszyscy tem stoimy. Czy chce pan pieniędzy?
— Czy możesz mi dać wszystko czego potrzebuję?
— To zależy od sumy! Ileż panu potrzeba?
— Trzydzieści tysięcy franków.
— Bagatela! rzekł du Tillet wybuchając śmiechem.
Słysząc ten śmiech, Cezar, zmamiony zbytkiem du Tilleta, chciał w nim widzieć śmiech człowieka dla którego ta suma jest drobnostką; odetchnął. Du Tillet zadzwonił.
— Poprosić tu kasjera.
— Jeszcze nie przyszedł, jaśnie panie, rzekł pokojowiec.
— Te hultaje drwią sobie ze mnie! jest wpół do dziewiątej, do tej pory powinno się już zrobić za miljon interesów.
W pięć minut później, wszedł pan Legras.
— Ile mamy w kasie?
— Ledwie dwadzieścia tysięcy franków. Pan dał zlecenie, aby kupić za trzydzieści tysięcy renty, gotówką, płatne 15-go.
— Prawda, ja jeszcze śpię.
Kasjer popatrzał na Cezara z pod oka i wyszedł.
— Gdyby prawdę wygnano z ziemi, zwierzyłaby swoje ostatnie słowo kasjerowi, rzekł du Tillet. Czy nie ma pan jakiegoś udziału u młodego Popinota, który świeżo puścił w ruch interes? rzekł, po okropnej pauzie, w czasie której czoło olejkarza okryło się perlistym potem.
— Tak, rzekł naiwnie Birotteau, czy sądzi pan, że będziesz mi mógł zeskontować jego podpis na poważną sumę?
— Niech mi pan przyniesie weksli na pięćdziesiąt tysięcy franków, spuszczę je panu na umiarkowanych warunkach u niejakiego Gobsecka, bardzo uczynnego kiedy ma dużo kapitałów do ulokowania, a wiem że je ma.
Birotteau wrócił do domu zrozpaczony, nie spostrzegłszy się iż bankierzy odsyłają go sobie jak wolanta na rakietach; ale Konstancja zrozumiała już że wszelki kredyt jest niemożliwy. Jeżeli trzej bankierzy odmówili, wszystkich musiano już zapytywać o człowieka tak znanego jak wice-mer: tem samem na Bank Francuski nie można było liczyć.
— Spróbuj prolongować, rzekła Konstancja, idź do twego wspólnika, Claparona, do wszystkich wreszcie którym wystawiłeś weksle na 15-go, i ofiaruj prolongatę. Zawsze będzie czas wrócić do eskonterów z wekslami Popinota.
— Jutro 13-ty, rzekł Birotteau, zupełnie złamany.
Wedle wyrażenia własnego prospektu, cieszył się temperamentem sangwinicznym, który zużywa ogromnie dużo paliwa przez wzruszenia albo przez myśl, i który potrzebuje bezwarunkowo snu aby wyrównać swoje straty. Cezaryna pociągnęła ojca do salonu, i, aby go rozerwać, zagrała mu Sen Russa, bardzo ładny utwór Herolda. Konstancja usiadła obok z robótką. Biedny człowiek skłonił głowę na otomanę; za każdym razem kiedy podniósł oczy na żonę, widział łagodny uśmiech na jej wargach; w ten sposób usnął.
— Biedny człowiek! rzekła Konstancja, jakie tortury czekają go jeszcze! byleby je przetrwał.
— Och! co tobie, mamo? rzekła Cezaryna, widząc matkę zalaną łzami.
— Drogie dziecko, widzę zbliżające się bankructwo. Jeżeli ojciec będzie zmuszony zgłosić upadłość, trzeba przysposobić się tak, aby nie błagać nikogo o litość. Moje dziecię, gotuj się zostać zwykłą panną sklepową. Jeżeli ujrzę iż ty odważnie przyjmujesz swój los, będę miała siłę rozpocząć życie na nowo. Znam ojca: nie ukryje ani jednego grosza, ja zrzeknę się swoich praw, sprzedadzą wszystko co posiadamy. Ty, moje dziecko, zanieś jutro swoje klejnociki i suknie do wuja Pillerault, ty nie jesteś obowiązana do niczego.
Słysząc te słowa wyrzeczone z religijną prostotą, Cezaryna uczuła dreszcz bezgranicznego przerażenia. Powzięła zamiar udania się do Anzelma, ale powstrzymały ją względy delikatności.
Nazajutrz, o dziewiątej, Birotteau znalazł się na ulicy de Provence, wydany na pastwę innych zgoła tortur niż te które przebył dotąd. Prosić o kredyt, to w handlu zupełnie rzecz prosta. Codziennie, podejmując jakiś interes, potrzebuje się kapitałów; ale prosić o prolongatę, jest, w prawodawstwie handlowem, tem, czem policja poprawcza w stosunku do sądu karnego, pierwszym krokiem do bankructwa, podobnie jak przestępstwo prowadzi do zbrodni. Tajemnica waszej niewypłacalności i kłopotów dostaje się w obce ręce. Kupiec oddaje się w ten sposób ze związanemi rękami i nogami w ręce drugiego kupca, a miłosierdzie nie jest cnotą zbytnio uprawianą na giełdzie.
Olejkarz, który niegdyś podnosił oko tak żarzące się ufnością w siebie gdy kroczył po Paryżu, obecnie, ogarnięty zwątpieniem, wahał się czy ma wejść do Claparona; zaczynał rozumieć, że u bankierów serce jest tylko kawałkiem mięsa. Claparon wydawał mu się tak brutalny w swej grubej wesołości, tak go raził swą pospolitością, że drżał na myśl o tem widzeniu.
— Jest bliższy ludu, może będzie miał więcej duszy! Oto było pierwsze słowo buntu, jakie podyktowała mu rozpacz spowodowana własną pozycją.
Cezar zaczerpnął w duszy ostatnią dawkę odwagi, i wszedł po schodach na lichą antresolę, w której oknach ujrzał zielone, pożółkłe od słońca firanki. Wyczytał na drzwiach słowo Biuro, wyryte czarnym kolorem na mosiężnej tabliczce; zapukał: nikt nie odpowiedział, wszedł. Wnętrze to, więcej niż skromne, trąciło nędzą, skąpstwem lub zaniedbaniem. Żaden urzędnik nie pojawił się za mosiężną kratką, umocowaną na przepierzeniu z prostego drzewa, za którem mieściły się czarno malowane drewniane stoły i pulpity. Te opustoszałe biurka zastawione były kałamarzami, w których atrament zapleśniał, piórami rozczochranemi jak głowa ulicznika i skręconemi w kółko; pokryte wreszcie pudłami, papierami, drukami, z pewnością bezużytecznemi. Podłoga była, niby w przedpokoju w pensjonacie, wydarta, wilgotna i brudna. Drugi pokój, którego drzwi zdobiło słowo KASA, był w harmonji z posępnem błazeństwem pierwszego biura. W kącie, znajdowała się wielka klatka z dębowego drzewa, z miedzianą siatką, z ruchomą zasuwą, wyposażona ogromną żelazną skrzynią, niewątpliwie przeznaczoną na igraszki szczurów. Klatka ta, której drzwi były otwarte, zawierała również fantastyczne biurko i ohydny fotel, podziurawiony, zielony, z rozprutem siedzeniem, z którego kłaki wyglądały na świat, jak peruka właściciela, tysiącem figlarnych loków. Pokój ten, wyraźnie dawniejszy salon mieszkania nim go przerobiono na biuro, zawierał, jako główną ozdobę, okrągły stół, przykryty zielonem suknem, dokoła stare krzesła, obite czarną skórą z wytartemi gwoździami. Na dość wykwintnym kominku nie znać było zgoła śladów ognia; lustro, upstrzone przez muchy, robiło wrażenie plugawe, w harmonji zresztą z mahoniowym zegarem, kupionym na wyprzedaży po jakimś starym rejencie i osmucającym oko, zgnębione już dwoma świecznikami bez świec, oraz warstwą lepkiego kurzu. Obicia myszatego koloru z różowym szlakiem zdradzały zakopceniem swojem iż mieszkanie to jest miejscem pobytu zajadłych palaczy. Całość łudząco była podobna do banalnego salonu, jaki w dziennikach nazywa się gabinetem redakcyjnym. Birotteau, lękając się być niedyskretnym, zapukał trzy razy do drzwi naprzeciw tych, przez które wszedł z sieni.
— Proszę wejść! krzyknął Claparon, którego echowy głos zdradził odległość jaką musiał przebiec oraz próżnię tego pokoju w którym kupiec usłyszał trzeszczenie dobrego ognia, ale w którym bankiera nie było.
Pokój ten służył w istocie za prywatny gabinet. Między przepychem gabinetu Kellera a osobliwem niedbalstwem tego rzekomego przemysłowca, istniała cała różnica, jaka istnieje między Wersalem a wigwamem wodza Huronów. Olejkarz widział wspaniałość Banku, miał ujrzeć jego błazeństwa. Wyciągnięty w podłużnej norze stanowiącej nyżę gabinetu, w którym nałogi niechlujnego życia zniszczyły, powalały, zatłuściły, zatraciły, zrujnowały, podarły całe umeblowanie wcale wykwintne w dobie swej świeżości, Claparon, na widok kupca, zawinął się w brudny szlafrok, odłożył fajkę i zaciągnął firanki łóżka z szybkością, która obudziła w niewinnym olejkarzu podejrzenia co do jego obyczajów.
— Proszę, niech pan zechce usiąść, rzekł słomiany bankier.
Claparon, bez peruki, z przekrzywionym fularem na głowie, wydał się Cezarowi tem bardziej wstrętny, ile że rozchylony szlafrok odsłonił rodzaj trykotu z wełny niegdyś białej, ale obecnie brązowej wskutek nadmiernie przedłużonego użytku.
— Zje pan ze mną śniadanie? rzekł Claparon, przypominając sobie bal olejkarza i chcąc zarówno odwzajemnić jego przyjęcie jak odwrócić cel wizyty zapomocą tego zaproszenia.
W istocie, okrągły stolik, uprzątnięty na prędce z papierów, świadczył o obecności miłego towarzystwa, ukazując pasztet, ostrygi, białe wino i pływające w sosie pospolite „nereczki“ na szampanie. Przy rozpalonym ogniu omlet z truflami nabierał złotawej cery. Wreszcie dwa nakrycia oraz dwie serwetki noszące ślady wczorajszej wieczerzy byłyby oświeciły najczystszą niewinność. Mimo odmowy Cezara, Claparon nalegał, rozwijając, w swojem pojęciu, talenty dyplomaty.
— Oczekiwałem kogoś, ale ten ktoś dał znać że nie przyjdzie, wykrzyknął szczwany komiwojażer, w ten sposób aby być słyszanym przez osobę która zatuliła się w jego pościeli.
— Przychodzę, proszę pana, rzekł Birotteau, wyłącznie w interesie i nie zabawię pana długo.
— Jestem zawalony pracą, odparł Claparon ukazując sekretarzyk i stoły pokryte papierami; nie zostawiają mi jednej wolnej chwili. Przyjmuję tylko w soboty, ale dla pana, drogi gościu, jestem zawsze na usługi! nie mam już czasu ani na miłość ani na wytchnienie, tracę poczucie spraw które wymagają świeżości umysłu płynącej z umiejętnie zażytego próżniactwa. Już mnie nikt nie ujrzy na bulwarach, oddanego błogiemu wałęsaniu. — Ba! interesy nudzą mnie, nie chcę już słyszeć o interesach, mam dosyć pieniędzy a nigdy dosyć szczęścia. Na honor! chcę podróżować, zobaczyć Włochy! O moje drogie Włochy! ty ziemio piękna nawet wśród swoich nieszczęść, cudowna ziemio gdzie z pewnością spotkam jaką słodką i majestatyczną Włoszkę! Wie pan co? jedź ze mną do Włoch. Zobaczymy Wenecję, siedzibę dożów, bardzo nieszczęśliwie popadłą w nieinteligentne ręce Austrji, nie znającej się na sztuce! Ba! zostawmy w spokoju interesy, kanały, pożyczki i rządy. Ja jestem dobry kompan, kiedy mam kabzę nabitą. Kroćset bomb! jedzmy w podróż.
— Jedno słowo, i nie będę panu zabierał czasu, rzekł Birotteau. Pan przekazałeś moje weksle panu Bidault.
— Chce pan powiedzieć: Gigonnet, poczciwy Gigonnecik, człowiek gładki... jak stryczek.
— Tak, odparł Cezar. Chciałbym... i w tem rachuję na pański honor i delikatność...
Claparon skłonił się.
— Chciałbym... prolongować.
— Niepodobieństwo, odparł stanowczo bankier, nie jestem sam jeden w tej sprawie. Jest w tem cała Rada, prawdziwa Izba, w której wszyscy znają się jak łyse konie. A ba! dopieroż radzimy. Place św. Magdaleny to drobnostka, operujemy gdzieindziej. Ech, drogi panie, gdybyśmy nie byli związani na Polach Elizejskich, koło Giełdy która się kończy, w dzielnicy św. Łazarza i w Tivoli, nie byłoby, jak mówi gruby Nucingen, żadnego inderezu. Cóż jest cała Magdalena, ot, ochłapek. Phi! my nie żartujemy, mój zuchu, rzekł klepiąc Cezara po brzuchu i ściskając go. No, dalej, do stołu, siadaj pan, pogadamy, dodał Claparon aby złagodzić odmowę.
— Chętnie, odparł Birotteau. Tem gorzej dla gościa, rzekł sobie, myśląc o tem aby spoić Claparona dla wyciągnięcia zeń jacy są prawdziwi wspólnicy w sprawie która zaczynała mu się wydawać ciemna.
— Brawo! Wiktusiu! wrzasnął bankier.
Na ten krzyk ukazała się prawdziwa megera, ubrana jak handlarka ryb.
— Powiedz tam moim sekretarzom, że niema mnie w domu dla nikogo, nawet dla Nucingena, Kellerów, Gigoneta i innych!
— Przyszedł tylko pan Lempereur.
— Niech zabawi elegancką publiczność. Chudopachołków nie wpuszczać poza pierwszy pokój. Powiedzieć, że mam w głowie... dwie flaszki szampańskiego.
Upić byłego komiwojażera jest rzeczą niemożliwą. Cezar, biorąc rubaszną werwę za objawy pijaństwa, próbował wyspowiadać wspólnika.
— Musi pan znać miejsce pobytu tego nikczemnego Roguin, czyż nie powinienby mu pan napisać aby dopomógł przyjacielowi którego wtrącił w przepaść, człowieka z którym jadał obiad co niedzielę i którego znał od dwudziestu lat?
— Roguin?... głupiec, jego część mamy w kieszeni. Nie bądź markotny, mój zuchu, wszystko będzie dobrze. Zapłać pan 15-go, a najbliższym razem, zobaczymy! Kiedy mówię: zobaczymy... (szklaneczkę wina!)... kapitały nie obchodzą mnie w najlżejszej mierze. Och! gdybyś pan nawet nie zapłacił, jabym ani okiem nie mrugnął, ja jestem interesowany w całej sprawie tylko co do komisowego od ceny kupna i procentu przy legalizacji, w zamian za co obrabiam właścicieli... Rozumiesz pan, masz tęgich wspólników, toteż ja się nie boję, drogi panie! Dzisiaj interesy się specjalizuje! Interes wymaga współdziałania tylu talentów! Niech się pan rzuci, jak my, w interesy. Nie paskudź się w pomadzie i grzebieniach: ot, kramarstwo! Strzyż pan barany, przejdź do spekulacji.
— Spekulacja! rzekł olejkarz, cóż to za handel?
— To handel abstrakcyjny, odparł Claparon, handel który zostanie tajemny jeszcze przez jakie dwanaście lat, wedle tego co mówi wielki Nucingen, Napoleon finansów; handel, w którym człowiek obejmuje całość cyfr, zgarnia śmietankę z dochodów jeszcze przed ich istnieniem, koncepcja olbrzymia, racjonalny wyręb nadziei, słowem, nowa Kabała. Jest u nas dopiero z dziesięć lub dwanaście tęgich głów, wtajemniczonych w kabalistyczne sekrety tych wspaniałych kombinacyj.
Cezar otwierał oczy i uszy, próbując zrozumieć mętną frazeologję.
— Słuchaj pan, rzekł Claparon po pauzie, podobne sztuczki wymagają ludzi. Jest człowiek z pomysłami, który nie ma grosza, jak wszyscy geniusze pomysłów. Tacy ludzie dają, poddają, wydają, nie licząc się z niczem. Wyobraź pan sobie świnię, która wałęsa się po lesie pełnym trufli! Za nią, posuwa się tęgi chwat, człowiek z pieniędzmi, który słyszy chrząkanie wywołane odkryciem. Kiedy człowiek z pomysłami znalazł jakiś dobry interes, człowiek z workiem trąca go wówczas w ramię i mówi: A to znów co takiego? Pakujesz ryj do ognia, mój zuchu, nie masz dość tęgich krzyżów aby udźwignąć tę sprawę; masz tu tysiąc franków, i pozwól mnie ją w ruch puścić. Dobra! wówczas, bankier zwołuje przemysłowców. Dalej, chłopcy! do dzieła! prospekty! blaga na całego! Bierze się wówczas trąby i obwołuje przy dźwiękach fanfary: Sto tysięcy franków za pięć su! albo pięć su za sto tysięcy franków, kopalnie złota, kopalnie węgla. Słowem, całe trarara handlowe. Kupuje się nazwiska głośne w nauce lub sztuce, robi się paradę, publiczność się ciśnie, rozchwytuje za swoje pieniądze, a czysty dochodzik jest w naszej kieszeni. Świnia ćpa w chlewiku swoje łupki od kartofli, a inni się tarzają w biletach bankowych. Oto, drogi panie. Puść się pan na interesy. Czem pan chcesz być? świnią, indorem, dudkiem czy miljonerem? Zastanów się nad tem: sformułowałem panu teorję nowoczesnych finansów. Zachodź pan do mnie czasem, znajdziesz dobrego chłopca zawsze w jowialnym humorze. Jowialność francuska, równocześnie poważna i lekka, nie szkodzi w interesach, przeciwnie! Ludzie, którzy strąbią się razem, zawsze rozumieją się między sobą! Dalej! jeszcze szklaneczkę szampańskiego? cymes, co? To wino pochodzi z samego Epernay, przysłał mi je ktoś, komu go dosyć sprzedałem i po dobrych cenach. (Robiłem w winach). Umie być wdzięczny i pamięta o mnie w mojej pomyślności. To rzadkie.
Birotteau, zdumiony lekkomyślnością, paplarstwem tego człowieka, któremu wszyscy przyznawali zdumiewającą głębię i zdolności, nie śmiał go już wypytywać. W hałaśliwem podnieceniu w jakie go wprawiało szampańskie, przypomniał sobie jednak nazwisko które wymówił du Tillet i spytał kim jest i gdzie mieszka bankier Gobseck.
— Byłżeby pan już w tej ostateczności? rzekł Claparon. Gobseck jest taki bankier, jak kat paryski lekarz. Pierwsze jego słowo, to pięćdziesiąt od sta; jest ze szkoły Harpagona: ma do pańskiej dyspozycji kanarki w klatkach, wypchane węże boa, futra w lecie, nankiny w zimie. I jakie walory pan mu ofiarujesz? aby się zadowolił pańskim jednym podpisem, musiałbyś mu dać w zastaw żonę, córkę, parasol, wszystko, nawet pudełko od kapelusza, kalosze, drzewo w piwnicy!... Gobseck, Gobseck! Boże miłosierny, kto panu poradził tę gilotynę?
— Pan du Tillet.
— A hultaj, poznaję go. Byliśmy niegdyś w przyjaźni. Jeżeliśmy się poróżnili tak że się nie kłaniamy sobie, wierz mi pan, że moja odraza jest usprawiedliwiona. Pozwolił mi czytać w swojej duszy z błota, o mdłości mnie nie przyprawił na pięknym balu, który pan wydał; nie mogę znieść tej miny pyszałka: dlatego że ma rejencinę! Ja będę miał margrabiny kiedy zechcę, tak! a on nie będzie miał nigdy mojego szacunku! Och, mój szacunek, to piękna dama która nigdy nie przyjdzie go niepokoić w łóżku. Z pana także kawalarz, słuchajno ojczulku, kropić nam taki bal, a w dwa miesiące potem prosić o prolongatę! Może pan zajść daleko. Weźmy się razem do interesów. Pan masz reputację, to mi się przyda. Och, du Tillet, to człowiek zdolny zrozumieć Gobsecka. Du Tillet źle skończy kiedyś. Jeżeli jest, jak powiadają, manekinem starego Gobsecka, nie może zajść daleko. Gobseck siedzi w swojej sieci, przyczajony jak pająk który obszedł świat dokoła. Wcześniej czy później, fiut! lichwiarz połknie swego totumfackiego, jak ja tę szklankę wina. Tem lepiej! Du Tillet wypłatał mi sztuczkę... och! sztuczkę kryminalną.
Po dwóch godzinach strawionych na paplaninie bez sensu, Birotteau skierował się do drzwi widząc że ex-komiwojażer gotuje się opowiedzieć mu do końca przygodę pewnego reprezentanta ludu w Marsylji, zakochanego w aktorce która grała rolę w Pięknej Arsenie i którą rojalistyczny parter wygwizdał.
— Wstaje, rzekł Claparon, wychyla się z loży i powiada im... Wiesz pan, jak skończyła się ta sprawa?
— Żegnam pana, rzekł Birotteau.
— Niedługo mnie pan zobaczy, rzekł na rozstaniu Claparon. Pierwszy weksel Cayrona wrócił do mnie z protestem, dałem żyro, musiałem beknąć. Przyślę go panu, interesy przedewszystkiem.
Birotteau uczuł się w równym stopniu unicestwiony tą zimną i błazeńską uprzejmością, co twardością Kellera i niemiecką ironją Nucingena. Poufałość tego człowieka i jego głupie zwierzenia podgrzane szampańskiem skaziły duszę uczciwego kupca, który miał uczucie iż wychodzi z podejrzanego domu. Przebył schody, znalazł się na ulicy, nie wiedząc dokąd idzie. Szedł bulwarami, dobił ulicy St. Denis, przypomniał sobie pana Molineux i skierował się w jego stronę. Wszedł po brudnych i krętych schodach, na które niedawno wstępował szczęśliwy i dumny. Przypomniał sobie małostkową drapieżność kamienicznika i zadrżał na myśl iż przyjdzie mu go błagać. Jak wówczas, za pierwszej bytności wice-mera, kamienicznik siedział przy kominku, ale już trawił śniadanie; Birotteau przedstawił mu swą prośbę.
— Prolongować weksel na tysiąc dwieście franków? rzekł Molineux z wyrazem drwiącego niedowierzania. Chyba pan żartuje? Jeżeli pan nie masz tysiąca dwustu franków aby zapłacić weksel, w takim razie odeśle mi pan pokwitowanie komornego niezapłacone? Och, bardzo byłoby mi przykro: w sprawach pieniężnych nie znam się na uprzejmości; komorne, to moje środki do życia. Inaczej, czem zapłaciłbym ja znów moje zobowiązania? Jako kupiec, nie może pan potępić tej zbawiennej zasady. Pieniądz nie zna nikogo, pieniądz nie ma uszu, pieniądz nie ma serca. Zimę mamy ostrą, drzewo znów podrożało. Jeżeli pan nie zapłacisz 15-go, 16-go znajdziesz pozewek na stole. Ba, poczciwy Mitral, pański komornik, jest też i moim, doręczy panu pozew w kopercie, z wszelkiemi względami należnemi pańskiej pozycji.
— Panie, nigdy w życiu nie otrzymałem jeszcze pozwu, rzekł Birotteau.
— Wszystko ma swój początek, rzekł Molineux.
Zmiażdżony nagiem okrucieństwem małego staruszka, olejkarz wzdrygnął się, usłyszał dzwon pogrzebowy bankructwa jęczący mu w uszach. Każdy dźwięk budził w jego wspomnieniu sądy, jakie własny nieubłagany kodeks dyktował mu o bankrutach. Poglądy jego znaczyły się płomiennemi rysami w miękkiej substancji mózgu.
— Ale, ale, zapomniał pan napisać na akceptach wartość otrzymana w czynszu, co mogło zapewnić mi pierwszeństwo.
— Pozycja moja broni mi czegokolwiek uczynić na szkodę wierzycieli, odparł olejkarz, oszołomiony widokiem otwartej przepaści.
— Dobrze, panie, bardzo dobrze, sądziłem iż wszystkiego się już nauczyłem w sprawie czynszów z panami lokatorami. Dowiaduję się, dzięki panu, iż nigdy nie należy przyjmować komornego w akceptach. Och, pójdziemy do sądu, odpowiedź pańska dostatecznie świadczy że pan będziesz niewypłacalny. Sprawa obchodzi wszystkich kamieniczników paryskich.
Birotteau wyszedł zmierżony życiem. Jest w naturze tych tkliwych i miękkich dusz, że zrażają się pierwszą odmową, tak jak pierwsze powodzenie dodaje im odwagi. Cezar ufał już tylko poświęceniu młodego Popinot, o którym bezwiednie pomyślał, znalazłszy się w pobliżu jego sklepu.
— Biedne dziecko, ktoby był przypuścił, kiedy, przed sześcioma tygodniami, w Tuilleryach, wprowadzałem go w życie?
Była blisko czwarta, godzina w której urzędnicy wychodzą z Trybunału. Przypadkowo, sędzia zaszedł odwiedzić bratanka. Ów sędzia, jeden z najprzenikliwszych umysłów w sferze zagadnień moralnych, miał jakby drugi wzrok, który mu pozwalał widzieć tajemne intencje, poznawać znaczenie najobojętniejszych czynności ludzkich, zarodki zbrodni, korzenie przestępstwa. Bez najmniejszej świadomości kupca, przyglądał się Cezarowi. Birotteau, nierad że zastał bratanka w towarzystwie stryja, wydał mu się nieswój, roztargniony, pogrążony w myślach. Młody Popinot, wciąż zajęty, z piórem za uchem, był, jak zawsze, cały na usługi ojca Cezaryny. Banalne zdania, jakie Cezar rzucił wspólnikowi, zdały się sędziemu wstępem do poważnych żądań. Zamiast odejść, chytry sędzia został u bratanka wbrew jego chęciom, obliczył bowiem iż olejkarz spróbuje się go pozbyć odchodząc sam. Skoro Birotteau się pożegnał, i sędzia wyszedł, ale zauważył, iż Birotteau kręci się po ulicy. Ta drobna okoliczność obudziła podejrzenie starego Popinot co do zamiarów Cezara: oddalił się na pozór, kiedy zaś ujrzał iż olejkarz wszedł znowu do Anzelma, wrócił szybko.
— Mój drogi Popinot, rzekł Cezar do wspólnika, przychodzę cię prosić o przysługę.
— Co mam uczynić? rzekł Popinot ze szlachetną skwapliwością.
— Och, wracasz mi życie, wykrzyknął nieborak, uszczęśliwiony ciepłem serca które zamigotało pośród lodów gdzie błąkał się od czterech tygodni.
— Trzeba abyś mi zaliczył pięćdziesiąt tysięcy franków ręcząc za mnie, na poczet mojej części zysku, porozumiemy się co do płatności.
Popinot spojrzał bystro na Cezara, Cezar spuścił oczy. W tej chwili, zjawił się sędzia.
— Moje dziecko... Och, przepraszam, panie Birotteau! — Moje dziecko, zapomniałem ci powiedzieć... Rozkazującym gestem, sędzia pociągnął bratanka na ulicę, i zmusił go, mimo że był bez płaszcza, z gołą głową, aby go wysłuchał. — Mój chłopcze, możliwe jest iż twój szef znajdzie się w położeniu tak trudnem, że będzie zmuszony zgłosić upadłość. Nim dojdą do tego punktu, ludzie którzy liczą czterdzieści lat uczciwości, ludzie najzacniejsi, w żądzy ocalenia swego honoru, naśladują najzajadlejszych graczy; zdolni są do wszystkiego, sprzedają żony, puszczają na handel córki, wciągają w przepaść najlepszych przyjaciół, zastawiają to co do nich nie należy, idą do domów gry, stają się komedjantami, kłamcami; umieją płakać. Słowem, widywałem rzeczy najosobliwsze. Ty sam byłeś świadkiem dobroduszności Roguina, za którego włożyłoby się rękę w ogień. Nie stosuję tych surowych poglądów do pana Birotteau, wierzę w jego uczciwość; ale, gdyby cię prosił o cokolwiek coby było przeciwne obyczajom handlowym, jak naprzykład o podpisanie akceptów z grzeczności i puszczenie w obieg twego nazwiska, co, wedle mnie, jest początkiem oszustwa, ponieważ to jest fałszywa moneta papierowa, przyrzeknij mi, że nic nie podpiszesz, nie porozumiawszy się ze mną. Pomyśl, że, jeżeli kochasz jego córkę, nie należy ci, właśnie w interesie tego uczucia, niszczyć swej przyszłości. Jeżeli pan Birotteau ma upaść, pocóż macie padać obaj? Czyż to nie znaczy pozbawiać was obu wszystkich szans twojej firmy, która będzie jego schronieniem?
— Dzięki, mój wuju; rozumiem wszystko, rzekł Popinot, któremu rozpaczliwy wykrzyknik pryncypała stał się jasny.
Reprezentant oliwy wszelkiego pochodzenia wrócił do ciemnego sklepu z zatroskanem czołem. Birotteau zauważył tę zmianę.
— Niech mi pan uczyni ten zaszczyt i przejdzie do mego pokoju, lepiej nam będzie rozmawiać niż tutaj. Subjekci, mimo iż bardzo zajęci, mogliby słyszeć.
Birotteau udał się za Popinotem, przechodząc wszystkie wzruszenia skazańca pomiędzy uchyleniem wyroku lub odrzuceniem apelacji.
— Drogi mój dobroczyńco, rzekł Anzelm, nie wątpisz o mem oddaniu, jest ono bez granic. Pozwól mi jedynie spytać, czy ta suma ratuje cię zupełnie, czy nie jest ona tylko odwleczeniem katastrofy, a wówczas poco mnie wciągać? Żąda pan weksli z terminem trzymiesięcznym. Otóż, po trzech miesiącach, pewnem jest że nie będę ich mógł wykupić.
Birotteau, blady i uroczysty, wstał, popatrzył na Popinota.
Popinot, przerażony, wykrzyknął: — Podpiszę, jeżeli pan chce.
— Niewdzięczny! rzekł Cezar, który zebrał resztkę sił, aby rzucić w twarz Anzelmowi to słowo niby piętno hańby.
Birotteau skierował się ku drzwiom i wyszedł. Popinot, ochłonąwszy z wrażenia jakie uczynił na nim ten straszny wyraz, zbiegł po schodach, wypadł na ulicę, ale nie znalazł już kupca. Oblubieniec Cezaryny słyszał wciąż ów straszny wyrok, miał wciąż przed oczami zmienioną twarz Cezara; słowem, żył, jak Hamlet, z przerażającem widziadłem u boku.
Birotteau kręcił się po ulicach jak człowiek pijany. Wreszcie znalazł się na wybrzeżu, szedł wzdłuż Sekwany i doszedł aż do Sèvres, gdzie spędził noc w jakiejś oberży, oszalały z bólu. Przerażona Konstancja nie śmiała go kazać szukać. W podobnych okolicznościach, niebacznie wszczęty alarm jest zgubą. Roztropna pani Cezarowa poświęciła swoje niepokoje dla reputacji handlowej; czekała całą noc, przeplatając modlitwą swoje obawy. Czy Cezar nie żyje? Czy wyjechał gdzieś za Paryż, goniąc ślad jakiejś ostatniej nadziei? Nazajutrz rano, zachowała się tak, jakgdyby znała powód jego nieobecności; ale wezwała wuja i poprosiła aby się udał do Morgi, widząc iż o piątej Birotteau jeszcze nie wrócił. Przez ten czas, dzielna istota siedziała za kantorem, córka haftowała obok niej. Obie ze spokojną twarzą, ani smutną ani uśmiechniętą, załatwiały kupujących. Pillerault wrócił, prowadząc z sobą Cezara. Wracając z Giełdy, spotkał go w Palais Royal, wahającego się czy wejść do domu gry. Było to 14-go. Przy obiedzie, Cezar nie mógł nic jeść. Żołądek zbyt gwałtownie skurczony, zwracał potrawy. Poobiedzie było jeszcze straszliwsze. Kupiec doświadczył, po setny raz, jednej z owych zabójczych alternatyw nadziei i rozpaczy, które, każąc przebiegać duszy całą gamę radosnych wrażeń i strącając ją w ostateczną przepaść bólu, zużywają te słabe natury. Derville, adwokat Cezara, przyszedł i wpadł do wspaniałego salonu gdzie pani Cezarowa zatrzymała całą siłą biednego męża, który chciał się położyć spać na pierwszem piętrze, „aby nie widzieć pomników swego szaleństwa“, jak mówił.
— Proces wygrany, rzekł Derville.
Na te słowa, konwulsyjnie skurczona twarz Cezara odprężyła się, ale radość jego przeraziła wuja Pillerault i Derville‘a. Kobiety wyszły przestraszone, aby się wypłakać w pokoju Cezara.
— Mogę tedy zaciągnąć pożyczkę, wykrzyknął olejkarz.
— To byłoby nierozważnie, rzekł Derville, strona przeciwna apeluje, sąd może zwalić wyrok, ale za miesiąc będziemy mieli ostateczną decyzję.
— Miesiąc!
Cezar popadł w odrętwienie, z którego nikt nie silił się go wyrwać. Ten rodzaj paradoksalnej katalepsji w której ciało żyło i cierpiało, gdy funkcje inteligencji były zawieszone, ten wypoczynek zesłany przez traf wydał się Konstancji, Cezarynie, Pilleraultowi i Derville’owi dobrodziejstwem niebios. Dzięki temu, Birotteau mógł znieść rozdzierające wzruszenia nocy. Siedział w berżerce przy kominku, po drugiej stronie siedziała żona, która śledziła go bacznie, z uśmiechem na ustach. Był to jeden z owych uśmiechów, przez które kobiety bliżej są niż mężczyźni natury anielskiej: umieją w nich łączyć nieskończoną tkliwość z najpełniejszem współczuciem. Tajemnicę tę znają jedynie anioły, oglądane w jakichś marzeniach zrzadka rozsianych przez Opatrzność w życiu ludzkiem. Cezaryna, siedząc na taburecie u stóp matki, gładziła od czasu do czasu włosami rękę ojca, siląc się wyrazić tą pieszczotą myśli, których, w tego rodzaju przesileniach, niepodobna jest oddać głosem.
Siedząc w swym fotelu, jak figurka kanclerza de l‘Hospital w przedsionku Izby, Pillerault, ten filozof gotowy na wszystko, miał na twarzy ową inteligencję wyrytą na czole egipskich sfinksów i rozmawiał pocichu z Derville‘m. Konstancja była zdania, aby się poradzić adwokata, którego rzetelność była ponad wszelkie podejrzenia. Mając cały bilans w głowie, wyłożyła Derville‘owi szeptem sytuację. Po blisko godzinnej konferencji, która odbyła się przed oczyma odrętwiałego olejkarza, adwokat potrząsnął głową spoglądając na Pilleraulta.
— Pani, rzekł ze strasznym spokojem prawnika, trzeba zgłosić upadłość. Przypuściwszy, iż, zapomocą jakiejś sztuczki, zdołalibyście zapłacić jutro, musicie się wypłacić conajmniej z trzystu tysięcy franków, nim będziecie mogli pożyczyć na swoje płace. Pasywom w sumie pięciuset pięćdziesięciu tysięcy franków, przeciwstawiacie państwo stan czynny bardzo piękny, bardzo produktywny, ale nie do zrealizowania, musicie tedy paść w danym momencie. Moje zdanie jest, że lepiej wyskoczyć oknem, niż dać się wlec po schodach.
— Takie i moje zdanie, dziecko, rzekł Pillerault.
— Biedny ojciec, rzekła Cezaryna, która podniosła się pocichu aby ucałować czoło Cezara. Więc Anzelm nic nie mógł uczynić? spytała, kiedy wuj i matka wrócili do pokoju.
— Niewdzięczny! wykrzyknął Cezar, ugodzony tem imieniem w jedyny żywy punkt pamięci, niby klawisz klawikordu którego strunę uderzy młotek.
Od chwili w której to słowo padło nań niby klątwa, młody Popinot nie miał ani chwili spokoju, ani momentu snu. Nieszczęśliwy chłopiec przeklinał stryja, udał się do niego. Aby przywieść do kapitulacji to stare doświadczenie sądowe, rozwinął całą wymowę miłości, spodziewając się porwać człowieka, po którym słowa ludzkie spływały jak woda po ceracie, sędziego!
— Mówiąc handlowo, rzekł, zwyczaj pozwala kupcowi prowadzącemu firmę zaliczyć pewną sumę cichemu wspólnikowi na poczet zysków, nasza zaś spółka każe się ich spodziewać. Dobrze rozpatrzywszy sprawę, czuję się na siłach aby zapłacić czterdzieści tysięcy franków za trzy miesiące. Uczciwość pana Cezara pozwala mi wierzyć, iż tych czterdziestu tysięcy franków użyje na wykupno weksli. W ten sposób, wierzyciele, jeżeli przyjdzie do upadłości, nie będą nam mogli nic zarzucić! Zresztą, wuju, wolę raczej stracić czterdzieści tysięcy, niż stracić Cezarynę. W tej chwili z pewnością wie już o mojej odmowie i będzie mną gardzić. Przyrzekłem oddać krew za mego dobroczyńcę! Jestem w położeniu młodego majtka, który powinien iść na dno trzymając rękę kapitana, w położeniu żołnierza, który powinien zginąć ze swym generałem.
— Dobre serce, ale zły kupiec! nie stracisz mego szacunku, rzekł sędzia, ściskając rękę siostrzeńca. Dużo myślałem nad tem, rzekł; wiem że kochasz do szaleństwa Cezarynę, sądzę iż możesz uczynić zadość prawom serca i prawom kupiectwa.
— Och! wuju, jeżeli znalazłeś sposób, wracasz mi honor.
— Zalicz panu Birotteau pięćdziesiąt tysięcy franków, sporządzając akt wykupu jego udziału w Esencji, która staje się jakby twoją własnością; spiszę ci akt.
Anzelm uściskał stryja, wrócił do domu, wystawił weksle na pięćdziesiąt tysięcy i pobiegł na plac Vendôme, tak, iż, w chwili gdy Cezaryna, matka i wuj Pillerault spoglądali na olejkarza, zaskoczeni grobowym tonem jakim wymówił to słowo: Niewdzięczny! w odpowiedzi na pytanie córki, drzwi salonu się otwarły i ukazał się Popinot.
— Mój drogi, kochany szefie, rzekł ocierając czoło zlane potem, przynoszę to o co mnie prosiłeś. To mówiąc, podał weksle. — Tak, rozważyłem dobrze moje położenie, niech się pan nie obawia, wypłacę się, ratuj pan, ratuj swój honor!
— Byłam go zupełnie pewna, wykrzyknęła Cezaryna, chwytając rękę Popinota i ściskając ją z konwulsyjną siłą.
Pani Cezarowa uściskała Popinota, olejkarz zerwał się niby sprawiedliwy na głos trąby sądu ostatecznego, wychodził z grobu! Następnie, wyciągnął frenetycznym ruchem rękę, aby pochwycić pięćdziesiąt stemplowych papierków.
— Chwilę, rzekł groźnie wuj Pillerault, wyrywając weksle Popinota, chwilę!
Cztery osoby składające tę rodzinę, Cezar i jego żona, Cezaryna i Popinot, oszołomieni postępkiem wuja i jego akcentem, patrzyli z zapartym oddechem jak podarł weksle i rzucił w ogień który je strawił w jednej chwili: żadne z nich nie zdobyło się na to aby go powstrzymać.
— Wuju!
— Wuju!
— Wuju!
— Panie!
Cztery głosy, cztery serca, wypowiedziały się w jednomyślnym okrzyku. Wuj Pillerault ujął młodego Popinota za szyję, przycisnął go do serca i ucałował w czoło.
— Jesteś godnym uwielbienia wszystkich którzy mają serce, rzekł. Gdybyś kochał moją córkę, choćby ona miała miljon, a tybyś miał tylko to (ukazał czarny popiół spalonych papierów), o ileby cię kochała, bylibyście za dwa tygodnie po ślubie. Twój pryncypał, rzekł wskazując na Cezara, jest szalony. Mój siostrzeńcze, rzekł poważnie Pillerault, zwracając się do olejkarza, mój siostrzeńcze, dość już złudzeń. Interes trzeba liczyć na talary, nie na sentymenta. To jest wzniosłe, ale bezużyteczne. Spędziłem dwie godziny na Giełdzie, nie masz kredytu ani szeląga; wszyscy mówili o twojej katastrofie, o odrzuceniu prolongaty, o staraniach czynionych u kilku bankierów, o ich odmowie, o twoich szaleństwach, o sześciu piętrach na któreś się drapał aby kamienicznika gadatliwego jak sroka błagać o prolongatę tysiąca dwustu franków, o balu wydanym dla pokrycia kłopotów. Dochodzi do tego, iż mówią że nic nie miałeś u Roguina. Wedle twoich wrogów, Roguin jest pozorem. Jeden z moich bliskich, którego prosiłem o to, potwierdził moje podejrzenia. Wszyscy przewidują puszczenie w obieg akceptów Popinota; stworzyłeś rzekomo jego firmę umyślnie poto, aby zeń zrobić machinę do wybijania weksli. Słowem, wszystkie obmowy i oszczerstwa, jakie ściąga na siebie człowiek, który chce się wspiąć o szczebel wyżej na drabinie społecznej, krążą dziś w świecie kupieckim. Próżnobyś obnosił przez tydzień weksle Popinota po wszystkich kantorach; naraziłbyś się na upokarzające odmowy; niktby ich nie chciał; niema dowodu na to w jakiej liczbie je wypuszczasz, i wszyscy czekają jak poświęcisz to biedne dziecko dla swego ocalenia. Zniszczyłbyś zupełnie bezcelowo kredyt firmy Popinot. Czy wiesz, ile najśmielszy z lichwiarzy dałby ci za te pięćdziesiąt tysięcy? Dwadzieścia tysięcy, dwadzieścia, słyszysz? W handlu bywają chwile, w których trzeba wytrwać na oczach świata trzy dni bez jedzenia jakgdyby się miało niestrawność, a czwartego jest się dopuszczonym do spiżarni kredytu. Nie możesz wyżyć tych trzech dni, wszystko tkwi w tem. Mój biedny siostrzeńcze, odwagi, trzeba złożyć bilans. Oto jest Popinot, jestem ja, skoro tylko subjekci pójdą spać, weźmiemy się do pracy, aby ci oszczędzić tych wzruszeń.
— Wuju, rzekł kupiec składając ręce.
— Cezarze, chcesz tedy dojść do haniebnego bilansu, w którym stan czynny równy jest zeru? Twój udział w firmie Popinot ratuje ci honor.
Cezar, oświecony tym złowrogim i ostatnim snopem światła, ujrzał wreszcie okropną prawdę w całej rozciągłości, osunął się z powrotem na berżerkę, z niej na kolana, rozum mu się zaćmił, stał się znowu dzieckiem; żona myślała że umiera, uklękła aby go podnieść; ale przyłączyła się doń skoro ujrzała iż składa ręce, podnosi oczy i odmawia, z pełnem rezygnacji skupieniem, w obecności wuja, córki i Popinota, wzniosłą modlitwę katolicką:
„Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię twoje, przyjdź królestwo twoje, bądź wola twoja na ziemi jak i w niebie, chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj, i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom, amen!“
Łzy napłynęły do oczu stoicznego Pilleraulta. Cezaryna, zrozpaczona, we łzach, oparła głowę na ramieniu Popinota, który stał blady i sztywny jak posąg.
O wpół do jedenastej, zostawili Cezara opiece żony i córki. W tej chwili, Celestyn, który, podczas owej tajemnej burzy, prowadził firmę, wszedł i zapukał do salonu. Słysząc jego krok, Cezaryna pobiegła otworzyć, nie chcąc aby widział rozpaczliwy stan pryncypała.
— W wieczornej poczcie, rzekł, był list z Tours, niedokładnie zaadresowany, co spowodowało opóźnienie. Domyśliłem się, że to od brata pana szefa, i nie otwarłem.
— Ojcze, wykrzyknęła Cezaryna, list od stryja z Tours.
— Och! jestem ocalony, zawołał Cezar. Bracie! bracie! rzekł, całując list.

Odpowiedź Franciszka Cezarowi Birotteau.

Tours, 17 b. m.

„Kochany bracie, list twój sprawił mi najgłębsze zmartwienie; toteż, natychmiast po jego otrzymaniu, poszedłem ofiarować Bogu mszę świętą na twoją intencję, błagając go, na krew jego syna, naszego boskiego Odkupiciela, aby rzucił miłosierne spojrzenie na twoje niedole. W chwili gdy odmawiałem modlitwę Pro meo fratre Caesare, miałem oczy pełne łez myśląc o tobie, od którego, nieszczęściem, znajduję się tak daleko w chwilach kiedy musisz potrzebować braterskiej przyjaźni. Ale pomyślałem, iż szanowny i godny pan Pillerault zastąpi mnie bezwątpienia. Mój drogi Cezarze, nie zapominaj, w swoich zgryzotach, iż to życie jest życiem próby i znikomości; że kiedyś czeka nas nagroda za to iż cierpieliśmy dla świętego imienia Boga, dla jego świętego Kościoła, iż przestrzegaliśmy zasad Ewangelji i uprawiali cnotę; inaczej sprawy tego świata byłyby pozbawione sensu. Powtarzam ci te maksymy, wiedząc jak jesteś pobożny i dobry, bo może się zdarzyć osobom, które, jak ty, rzuciły się w burze świata i puściły na zdradliwe morze ludzkich pożądliwości, iż, porwane uczuciem bólu, pozwalają sobie, wśród swoich nieszczęść, na bluźnierstwa. Nie złorzecz ani ludziom którzy cię zranią, ani Bogu, który mięsza, wedle swej świętej woli, gorycz do naszego życia. Nie patrz na ziemię, ale, przeciwnie, wznoś zawsze oczy ku niebu; stamtąd płynie pociecha dla słabych, tam są bogactwa ubogich, tam postrach dla bogaczy...“
— Ależ Cezarze, rzekła żona, opuść to wszystko i zobacz czy co przysyła...
— Odczytamy często ten list, odparł kupiec wycierając łzy i rozchylając papier z którego wypadł przekaz na Skarb królewski. Byłem go zupełnie pewny, mego poczciwego Franciszka, rzekł Cezar podnosząc przekaz.
„...Poszedłem do pani de Listomère podjął czytając głosem przerywanym łzami, i, nie zdradzając przyczyn mej prośby, poprosiłem ją aby mi pożyczyła wszystko czem może rozporządzać dla mnie, aby pomnożyć owoc moich oszczędności. Wspaniałomyślność jej pozwoliła mi uzupełnić sumę tysiąca franków, podsyłam ci ją jako przekaz generalnego poborcy w Tours na Skarb królewski“.
— Ładna wspaniałomyślność! rzekła Konstancja spoglądając na Cezarynę.
„Usuwając pewne zbyteczne nawyki z mego życia, zdołam, w ciągu trzech lat, oddać pani de Listomère czterysta franków które mi pożyczyła, nie niepokój się zatem o to, drogi Cezarze. Posyłam ci wszystko co posiadam na świecie, życząc aby ta suma mogła ci dopomóc do szczęśliwego zakończenia kłopotów, które z pewnością będą chwilowe. Znam twoją delikatność i chcę uprzedzić twoje skrupuły. Nie myśl o tem aby mi płacić procent od tej sumy, ani też zwracać ją w dniu pomyślności, który niechybnie zaświta dla ciebie, jeżeli Bóg raczy wysłuchać próśb jakie doń będę zasyłał codzień. Z ostatniego listu jaki otrzymałem przed dwoma laty, sądziłem że jesteś zamożny, i zrozumiałem iż mogę obrócić moje oszczędności dla biednych, ale obecnie wszystko co posiadam należy do ciebie. Skoro już pokonasz tę chwilową mieliznę swej żeglugi, zachowaj i wówczas tę sumę dla Cezarynki. Niech, w chwili zamęźcia, obróci ją na jaki drobiazg przypominający jej starego stryja, którego ręce będą zawsze wznosiły się do nieba aby prosić Boga o zlanie błogosławieństw na nią i wszystkich jej drogich. Wreszcie, drogi Cezarze, pamiętaj, że ja jestem biednym księżyną, który żyje na łasce bożej jak te skowronki w polu, idąc swoją ścieżką, bez hałasu, starając się być posłuszny słowom naszego boskiego Zbawiciela, i któremu, tem samem, niewiele potrzeba. Toteż, nie miej żadnych skrupułów w trudnościach w jakich się znajdujesz, i myśl o mnie jak o kimś kto cię serdecznie kocha. Nasz przezacny ksiądz Chapeloud, któremu nie powiedziałem nic o twojem położeniu, a który wie że piszę do ciebie, polecił mi przesłać najserdeczniejsze wyrazy dla całej rodziny i życzy dalszego trwania twojej pomyślności. Bądź zdrów, drogi i ukochany bracie, zasyłam modły, aby, w okolicznościach w jakich się znajdujesz, Bóg zechciał cię zachować w dobrem zdrowiu, wraz z żoną i córką; życzę wam wszystkim cierpliwości i męstwa w przeciwnościach.

Franciszek Birotteau

wikary katedralnego i parafjalnego kościoła

Św. Kajetana w Tours“.

— Tysiąc franków! wykrzyknęła pani Birotteau, wściekła.
— Schowaj je, rzekł poważnie Cezar, to wszystko co posiada. Zresztą to własność córki, trzeba nam będzie z nich żyć, aby o nic nie prosić wierzycieli.
— Pomyślą, żeś ukrył przed nimi jakie znaczne sumy.
— Pokażę im list.
— Powiedzą, że to sztuczka.
— Mój Boże, mój Boże, wykrzyknął Birotteau zdjęty zgrozą. I ja to samo myślałem o biednych ludziach, którzy zapewne byli w tem samem położeniu.
Zbyt niespokojne o stan w jakim znajdował się Cezar, matka i córka szyły siedząc przy nim w głębokiem milczeniu. O drugiej rano, Popinot otworzył pocichu drzwi i dał znak pani Cezarowej aby zeszła. Na widok siostrzenicy, wuj zdjął binokle.
— Moje dziecko, jest nadzieja, rzekł, nie wszystko jeszcze stracone; ale twój mąż nie przetrzymałby wzruszeń negocjacyj, które trzeba podjąć i których Anzelm i ja będziemy próbować. Nie opuszczaj jutro magazynu i postaraj się o wszystkie adresy weksli z jutrzejszym terminem, będziemy bowiem zajęci aż do czwartej. Oto mój pomysł. Ani Ragon, ani ja nie jesteśmy groźni. Wyobraź sobie, że wasze sto tysięcy złożone u Roguina dostałyby się do rąk właściwych: otóż, taksamobyście ich nie mieli, jak nie macie ich dzisiaj. Macie przed sobą sto czterdzieści tysięcy franków podpisanych Claparonowi, które mieliście zawsze spłacić w każdym obrocie rzeczy. Zatem, nie bankructwo Roguina was gubi. Widzę, jako pokrycie waszych zobowiązań, czterdzieści tysięcy franków, które możecie, prędzej lub później, zaciągnąć na fabrykę, i sześćdziesiąt tysięcy weksli Popinota. Można tedy walczyć; później będziecie mogli obciążyć place św. Magdaleny. Jeżeli główny wierzyciel zgodzi się wam pomóc, nie będę się liczył z moim majątkiem, sprzedam rentę, zostanę bez chleba. Popinot będzie wisiał na włosku, wy sami będziecie na łasce najlżejszego wstrząśnienia. Ale Esencja przyniesie niewątpliwie wielkie dochody. Naradziliśmy się z Popinotem, podeprzemy was w tej walce. Och, z wesołem sercem będę jadł suchy chleb, jeżeli powodzenie zaświta na widnokręgu. Ale wszystko zależy od Gigonneta i od wspólników Claparona. Pójdziemy obaj z Popinotem do Gigonneta między siódmą i dowiemy się co sądzić o ich intencjach.
Konstancja rzuciła się wzruszona w ramiona wuja, nie mogąc wydać głosu prócz łez i szlochań. Ani Popinot ani Pillerault nie przeczuwali, że Bidault false Gigonnet oraz Claparon są du Tilletem w podwójnej formie i że du Tillet pragnął wyczytać w Drobnych ogłoszeniach to straszliwe obwieszczenie:
„Wyrok trybunału handlowego ogłasza imć Cezara Birotteau, olejkarza, zamieszkałego w Paryżu, przy ulicy św. Honorjusza, l. 397, jako będącego w stanie upadłości, i oznacza tymczasowo jej otwarcie na 16 stycznia 1819. Sędzia-komisarz, pan Gobenheim-Keller. Powód, pan Molineux“.
Anzelm i Pillerault zgłębiali do rana interesy Cezara. O ósmej rano, ci dwaj heroiczni przyjaciele, jeden stary żołnierz, drugi wczorajszy podporucznik, którzy nie mieli nigdy poznać inaczej jak przez prokurację straszliwych wzruszeń ludzi wstępujących na schody Bidaulta-Gigonneta, skierowali się, nie mówiąc słowa, w stronę ulicy Grenétat. Cierpieli. Od czasu do czasu, Pillerault przesuwał rękę po czole.
Ulica Grenétat jest to ulica w której wszystkie domy, zawalone wszelakim handlem, przedstawiają odrażający wygląd. Panuje w nich plugawe niechlujstwo warsztatu. Stary Gigonnet mieszkał na trzeciem piętrze; okna pokratkowane były małemi brudnemi szybkami. Odźwierna mieszkała w antresoli, w nawpół ciemnej klitce. Z wyjątkiem Gigonneta, wszyscy lokatorzy uprawiali jakieś rzemiosło. Robotnicy wchodzili, wychodzili bezustanku. Schody były pokryte warstwą błota, twardego lub miękkiego, wedle stanu atmosfery, pomięszanego ze stekiem nieczystości. Na tych cuchnących schodach, w każdej sieni czytało się na drzwiach, na czerwono pomalowanej lakierowanej blasze, wypisane złotem nazwisko fabrykanta wraz z próbkami jego arcydzieł. Drzwi, przeważnie otwarte, pozwalały oglądać dziwne kombinacje gospodarstwa i przemysłu; dobywały się przez nie niesłychane krzyki i pomruki, śpiewy, gwizdania, przypominające karmienie zwierząt w botanicznym ogrodzie. Na pierwszem piętrze, wyrabiało się, w ohydnej norze, najpiękniejsze szelki paryskie. Na drugiem, kleiło się, pośród najplugawszego niechlujstwa, najwykwintniejsze kartonowe pudełka, jakie zdobią w Nowy Rok wystawy bulwarów i Palais Royal. Gigonnet umarł, zostawiając miljon ośmkroć, na trzeciem piętrze tego domu, z którego żadne względy nie były zdolne go wywabić, mimo propozycji pani Saillard, jego siostrzenicy, która ofiarowała mu mieszkanie w wykwintnej dzielnicy.
— Odwagi, rzekł Pillerault, pociągając sarnią nóżkę stanowiącą rękojeść dzwonka u szarych i czystych drzwi Gigonneta.
Gigonnet wyszedł sam otworzyć. Dwaj sekundanci olejkarza w szrankach upadłości przebyli pierwszy pokój, przyzwoity i zimny, z oknami bez firanek. Wszyscy trzej usiedli w drugim, gdzie wekslarz rezydował przy kominku pełnym popiołu, w którym drzewo broniło się ogniowi. Zielone kartony lichwiarza, mnisza surowość tego gabinetu przewiewnego jak piwnica, zmroziły Popinota do cna. Patrzał tępym wzrokiem na tani siny papier w trójbarwne kwiatki, strojący ściany od dwudziestu pięciu lat, skierował osmucone oczy na kominek ozdobiony zegarem w kształcie liry i smukłemi wazonami sewrskiej fabryki w bogatej oprawie ze złoconej miedzi. Szczątek ten, zebrany przez Gigonneta podczas rozbicia Wersalu, gdzie motłoch grabił wszystko, pochodził z buduaru królowej. Obok tych kosztownych waz, stały dwa żelazne świeczniki najlichszego typu, przypominające, tym dzikim kontrastem, okoliczność, dzięki której cacka owe znalazły się w domu lichwiarza.
— Wiem, że pan nie przychodzi dla siebie, rzekł Gigonnet, ale dla wielkiego Birotteau. No i cóż, o co idzie, moi mili?
— Wiem, że panu nikt nie powie nic nowego, będziemy zatem zwięźli, rzekł Pillerault: ma pan w ręku weksle na zlecenie Claparona.
— Tak.
— Czy chce pan wymienić pierwszych pięćdziesiąt tysięcy na akcepty obecnego tutaj pana Popinot, z potrąceniem eskontu, rozumie się?
Gigonnet zdjął ohydny zielony kaszkiet, który zdawał się zrodzony razem z nim, ukazał łysą czaszkę i rzekł z wolterowskim uśmiechem:
— Chcecie mnie panowie spłacić esencją na włosy; powiedzcie, na co mi się to zdało?
— Skoro pan żartuje, nie mamy tu co dłużej robić, rzekł Pillerault.
— Mówisz pan jak mędrzec, rzekł Gigonnet z pochlebnym uśmiechem.
— No, a gdybym ja poręczył akcepty pana Popinot? rzekł Pillerault, czyniąc ostatni wysiłek.
— Pański podpis, to szczere złoto, panie Pillerault, ale mnie nie trzeba złota, trzeba mi tylko moich pieniędzy.
Pillerault i Popinot skłonili się i wyszli. Na dole, Popinot czuł, że jeszcze mu się nogi chwieją.
— Czy to człowiek? rzekł do Pilleraulta.
— Tak utrzymują, rzekł starzec. Pamiętaj zawsze o tej krótkiej wizycie, Anzelmie! Widziałeś oto bank bez maskarady form i uprzejmości. Nieprzewidziane wypadki są śrubą tłoczni, my jesteśmy winnem gronem, a bankierzy beczką. Interes z placami jest z pewnością dobry. Gigonnet, lub ktoś poza nim, chce zadławić Cezara, aby przybrać się w jego skórę: wszystko przepadło, niema już ratunku. Oto kredyt, nie uciekaj się nigdy do niego.
W ciągu tego strasznego ranka, pani Birotteau pierwszy raz wzięła adresy tych którzy przychodzili po pieniądze, i odprawiła woźnego Banku, nie zapłaciwszy. O jedenastej, dzielna kobieta, szczęśliwa iż oszczędziła tych cierpień mężowi, ujrzała Anzelma i Pilleraulta, których oczekiwała wydana na pastwę rosnącego niepokoju; wyczytała wyrok na ich twarzy. Zgłoszenie upadłości było nieuniknione.
— On umrze z boleści, rzekła biedna kobieta.
— Życzę mu tego, rzekł poważnie Pillerault, ale jest tak religijny, że, w obecnych okolicznościach, jedynie jego spowiednik, ksiądz Loraux, może go ocalić.
Pillerault, Popinot i Konstancja czekali aż chłopiec przejdzie po księdza Loraux, zanim przedłożą bilans, przygotowany przez Celestyna, do podpisu Cezarowi. Subjekci byli w rozpaczy, kochali pryncypała. O czwartej, zacny ksiądz przybył, Konstancja obznajmiła go z nieszczęściem jakie na nich spadło, i kapłan wszedł na górę, jak żołnierz który wstępuje na wyłom.
— Wiem, ojcze, poco przychodzisz, wykrzyknął Birotteau.
— Synu mój, rzekł ksiądz, oddawna znam twoje poddanie woli bożej; ale chodzi o to aby je okazać czynem. Miej zawsze oczy zwrócone na krzyż, nie przestawaj patrzeć nań i myśleć o upokorzeniach jakie zniósł Zbawiciel z rąk ludzi. Rozmyślaj o cierpieniach Męki Pańskiej. Wówczas, łatwiej zdołasz znieść umartwienia jakie Bóg ci zsyła...
— Brat mój, ksiądz, już mnie przygotował, rzekł Cezar, pokazując list i podając go spowiednikowi.
— Masz pan dobrego brata, cnotliwą i słodką małżonkę, tkliwą córkę, dwóch prawdziwych przyjaciół, wuja i drogiego Anzelma, dwoje pobłażliwych wierzycieli, państwa Ragon; wszystkie te zacne serca będą lały bezustanku balsam na twe rany i będą ci pomagały dźwigać krzyż. Przyrzeknij mi, iż będziesz miał odwagę męczennika, iż spojrzysz w twarz męce bez omdlenia.
Ksiądz zakaszlał, aby uprzedzić Pilleraulta, który czekał w salonie.
— Rezygnacja moja jest bez granic, rzekł Cezar ze spokojem. Hańba już przyszła, trzeba myśleć jedynie o pokucie.
Głos biednego kupca i jego wyraz twarzy zdumiały Cezarynę i księdza. Mimo to, rzecz była zupełnie naturalna. Wszyscy ludzie lepiej znoszą nieszczęście znane, określone, niż okrutne wahania losu, który, na chwilę, przynosi albo nadmierną radość albo ostateczny ból.
— Śniłem przez dwadzieścia dwa lat, budzę się dziś z moim kijem podróżnym w ręku, rzekł Cezar, stając się z powrotem tureńskim chłopkiem.
Słysząc te słowa, Pillerault objął siostrzeńca. Cezar ujrzał żonę, Anzelma i Celestyna. Papiery, które trzymał subjekt, były bardzo wymowne. Cezar popatrzał spokojnie na tę grupę, gdzie wszystkie spojrzenia były smutne ale przyjacielskie.
— Chwilę jeszcze, rzekł odpinając krzyż Legji który podał księdzu Loraux: oddasz mi go, ojcze, kiedy będę go mógł nosić bez wstydu. Celestynie, dodał zwracając się do subjekta, napisz moją dymisją z funkcyj wicemera. Ksiądz proboszcz podyktuje list, położysz datę 14-go i prześlesz panu de la Billardière przez Ragueta.
Celestyn i ksiądz Loraux zeszli na dół. Blizko kwadrans głębokie milczenie panowało w gabinecie Cezara. Taka siła woli zdumiała rodzinę. Celestyn i ksiądz wrócili, Cezar podpisał dymisję. Skoro wuj Pillerault przedłożył mu bilans, biedny człowiek nie mógł powściągnąć strasznego nerwowego skurczu.
— Boże, miej litość nademną, rzekł, podpisując straszliwy akt i podając go Celestynowi.
— Panie, rzekł wówczas Anzelm Popinot, przez którego zasępione czoło przeszła błyskawica światła, pani, raczcie mi państwo oddać rękę panny Cezaryny.
Na te słowa, łzy napłynęły do oczu wszystkim obecnym, z wyjątkiem Cezara, który wstał, ujął za rękę Anzelma, i rzekł bezdźwięcznym głosem: — Moje dziecko, nie możesz zaślubić córki bankruta.
Anzelm spojrzał bystro na Cezara i rzekł: — Proszę pana, czy przyrzeka pan, w obecności całej rodziny, zgodzić się na nasze małżeństwo, o ile panna Cezaryna przyjmie mnie za męża, w dniu w którym pan podniesie się z bankructwa?
Zapanowała chwila milczenia, w czasie której wszyscy ze wzruszeniem śledzili wrażenia malujące się kolejno na znękanej twarzy kupca.
— Tak, odpowiedział wreszcie.
Anzelm uczynił niedający się opisać gest, aby ująć rękę Cezaryny, która mu ją podała, i ucałował jej dłoń.
— Zgadza się pani także? spytał Cetzaryny.
— Tak, rzekła.
— Należę zatem do rodziny, mam prawo zajmować się jej interesami, rzekł z osobliwym wyrazem.
Anzelm wyszedł spiesznie, aby nie okazywać radości, która była w zbyt wielkiej niezgodzie z boleścią pryncypała. Nie można ściśle powiedzieć aby Anzelm był uradowany z bankructwa, ale miłość jest tak bezwzględna, tak samolubna! Nawet Cezaryna czuła wzruszenie, które kłóciło się z jej smutkiem.
— Skoro już przeszliśmy tyle, szepnął Pillerault Konstancji, zadajmy wszystkie ciosy naraz.
Pani Birotteau uczyniła gest bólu raczej niż przyzwolenia.
— Mój chłopcze, rzekł Pillerault zwracając się do Cezara, co zamierzasz uczynić?
— Prowadzić dalej sklep.
— Nie byłbym tego zdania, rzekł Pillerault. Zlikwiduj i rozdziel stan czynny między wierzycieli, nie pojawiaj się już na rynku paryskim. Często wyobrażałem sobie siebie w podobnem położeniu... (Och! w handlu trzeba wszystko przewidywać! Kupiec, który nie myśli o bankructwie, jest jak generał, któryby rachował iż nigdy nie będzie pobity; jest kupcem tylko w połowie). Co do mnie, nigdybym nie prowadził dalej interesu. Jakto! wciąż rumienić się przed ludźmi których skrzywdziłem, znosić ich nieufne spojrzenia i nieme wymówki! Wyobrażam sobie gilotynę!... w jednej chwili wszystko się kończy. Ale mieć głowę która się odradza i czuć jak ją ucinają codzień, to męka przed którąbym się cofnął. Wielu ludzi podejmuje interesa tak jakgdyby nic się nie wydarzyło! winszuję im! silniejsi są niż Klaudjusz Józef Pillerault. Jeżeli będziesz prowadził interes gotówką, a jesteś do tego zmuszony, powiedzą iż umiałeś sobie zabezpieczyć środki; jeżeli będziesz bez grosza, nie podźwigniesz się nigdy. I bywaj zdrów! Oddaj swoje aktywa, pozwól sprzedać sklep i weź się do czego innego.
— Ale do czego? rzekł Cezar.
— Ot, rzekł Pillerault, poszukaj posady. Czyż nie masz protekcyj? księstwo Lenoncourt, pani de Morsauf, pan de Vandenesse; napisz do nich, idź do nich, umieszczą cię w domu królewskim z jakim tysiącem talarów; żona zarobi tyleż, córka może także. Pozycja nie jest stracona. We troje, zbierzecie może z dziesięć tysięcy franków na rok. W dziesięć lat, możesz spłacić sto tysięcy, bo nic nie ruszysz z tego co zarobicie; twoje panie znajdą tysiąc pięćset franków u mnie na swoje wydatki, a co się tyczy ciebie, zobaczymy.
Konstancja i Cezar zamyślili się nad temi roztropnemi słowami. Pillerault skierował się w stronę Giełdy, która mieściła się wówczas w tymczasowej budowli z desek przy ulicy Feydeau. Wieść o bankructwie olejkarza, człowieka na widoku i budzącego zazdrość, już się rozeszła i sprawiła ogólny hałas w wyższem kupiectwie wówczas nastrojonem konstytucyjnie. Liberalni kupcy widzieli w balu Cezara prowokację wymierzoną przeciw ich uczuciom. Opozycja chciała mieć monopol miłości ojczyzny. Wolno lojalistom kochać króla, ale kochać ojczyznę było przywilejem lewicy; lud należał do niej. Brano władzy za złe, iż cieszy się, za pośrednictwem swoich organów, z wydarzenia, którego wyłączne prawo eksploatacji liberałowie chcieli mieć dla siebie. Upadek protegowanego Dworu, ministerjała, niepoprawnego rojalisty, który 13-go Vendémiaire znieważał wolność bijąc się przeciw chlubnej Rewolucji Francuskiej, upadek ten wzniecał plotki i poklask Giełdy. Pillerault chciał poznać, zgłębić opinję. W najbardziej ożywionej grupie znajdowali się du Tillet, Gobenheim-Keller, Nucingen, stary Guillaume i jego zięć Józef Lebas, Claparon, Gigonnet, Mongenod, Camusot, Gobseck, Adolf Keller, Palma, Chiffreville, Matifat, Grindot i Lourdois.
— I cóż! jak to trzeba być ostrożnym, rzekł Gobenheim do du Tilleta, o włos, a moi szwagrowie byliby udzielili temu Birotteau kredytu!
— Ja wpadłem na dziesięć tysięcy, o które prosił mnie dwa tygodnie temu, dałem mu je na prosty podpis, rzekł du Tillet. Ale, swojego czasu, i on zrobił mi grzeczność, stracę tę sumę bez żalu.
— Pański siostrzeniec zrobił jak wszyscy inni, rzekł Lourdois do Pilleraulta, zaczął wydawać bale! Że jakiś hultaj rzuca ludziom piasek w oczy aby podtrzymać zaufanie, rozumiem; ale żeby człowiek, który uchodził za zwierciadło uczciwości, uciekał się do tego starego szarlatanizmu, na który chwytamy się zawsze!...
— Jak pijawki, rzekł Gobseck.
— Ufajcie jedynie tym, którzy żyją w norach, jak Claparon, rzekł Gigonnet.
Mój troki, rzekł gruby baron Nucingen do du Tilleta, dy chdziałeź chypa mnie fbagowadź nazyłajądz mi deko Piroddo. Nie wiem tlaszeko, dodał zwracając się do Gobenheima, nie bżysłał to mnie po pięcieziąd dyzięzy wrangów, pyłpym mu je tał.
— Och, nie, panie baronie, rzekł Józef Lebas. Musiał pan wiedzieć, że Bank odrzucił jego podpis, pan sam przeparłeś odmowę na posiedzeniu komitetu. Sprawa tego biednego człowieka, dla którego żywię jeszcze głęboki szacunek, przedstawia wiele okoliczności nader osobliwych...
Prawica Pilleraulta ściskała rękę Józefa Lebas.
— Niepodobna, w istocie, wytłómaczyć sobie tego co się stało, chyba że się przypuści, iż tkwią, poza Gigonnetem, bankierzy, którzy chcą zabić interes placów św. Magdaleny.
— Zdarzyło mu się to, co zdarzać się będzie zawsze ludziom którzy wychodzą ze swej specjalności, rzekł Claparon, przerywając Mongenodowi. Gdyby sam puścił w ruch Esencję Kapilarną, zamiast podbijać nam ceny gruntów w Paryżu, byłby stracił sto tysięcy franków u Roguina, ale nie byłby upadł. Będzie pracował pod nazwiskiem Popinota.
— Uwaga na Popinota, rzekł Gigonnet.
Roguin, wedle tej grupy, był nieszczęśliwym Roguinem, Cezar głupcem Birotteau. Jeden zdawał się wytłómaczony przez swą wielką namiętność, drugi bardziej winny z powodu swoich pretensyj. Opuściwszy Giełdę, nim wrócił na ulicę Grenétat, Gigonnet skręcił na ulicę Perrin-Gasselin, i wstąpił do pani Madou, kupczyni suchego owocu.
— Cóż, matusiu, rzekł ze swą okrutną dobrodusznością, jakże idzie handelek?
— Pomalutku, rzekła z szacunkiem pani Madou, podsuwając lichwiarzowi jedyny fotel, z niewolniczem nabożeństwem jakie miała jedynie dla drogiego nieboszczyka.
Pani Madou, która rzucała o ziemię woźnicę zbyt zuchwałego lub skłonnego do figlów, która nie bałaby się gnać na szturm Tuilleryj 10-go października, która puszczała finfy pod nos najlepszym klijentom, zdolna wreszcie iść przed samego króla z żądaniami pań z Hali, jejmość Aniela Madou przyjmowała Gigonneta z głębokim szacunkiem. W jego obecności czuła się bezsilna, drżała pod jego drapieżnem spojrzeniem. Lud długo jeszcze będzie drżał przed katem, Gigonnet zaś był katem handlu. W Hali, żadnej władzy nie czci się bardziej, niż człowieka który włada obiegiem pieniądza. Inne ludzkie instytucje niczem są w porównaniu. Sama nawet Sprawiedliwość ucieleśnia się w oczach Hali w osobie komisarza, osoby z którą Hala spoufaliła się. Ale lichwa, siedząca poza swymi zielonymi kartonami, lichwa którą błaga się z drżeniem w sercu, sprawia iż żart wysycha, gardło się ściska, duma kurczy się; wobec niej lud staje się pełen szacunku.
— Czy ma pan co do mnie? rzekła.
— Et, nic, drobiazg, przygotuj się pani na zapłacenie akceptów Birotteau, nieborak zbańczył, wszystko staje się płatne natychmiast, jutro poślę pani rachunek.
Oczy pani Madou ściągnęły się zrazu jak oczy kotki, następnie rzygnęły płomieniami.
— A, łajdak! a, bandyta! i sam przyszedł mi tu opowiadać że jest wice-merem, podbijać mi bębenka! Do paralusza, ładne świństwa dzieją się w tym handlu! Nie można już wierzyć ani merowi, sam rząd nas okrada. Poczekaj, już ja tam pójdę z tobą się policzyć...
— Ano, w tego rodzaju sprawach, każdy radzi sobie jak umie, drogie dziecko! rzekł Gigonnet, podnosząc nogę właściwym sobie lekkim, suchym ruchem, podobnym ruchowi kota który chce przejść przez mokre miejsce. Takie rzeczy zdarzają się i najgrubszym rybom.
— Dobrze! dobrze! popamięta moje orzechy. Joaśka! trzewiki i mój kaszmir z króliczej sierści, a prędko, albo ci rozgrzeję facjatę pięciolistną koniczyną.
— Będzie tam ciepło na placu Vendôme, pomyślał Gigonnet zacierając ręce. Du Tillet będzie kontent, baba narobi gwałtu na całą dzielnicę. Nie wiem co jemu zrobił ten biedaczysko, mnie tam żal go jest jak psa który sobie złamie łapę. To nie jest człowiek, nie dorósł do rzemiosła.
Pani Madou wyłoniła się, niby burza rewolucji, około siódmej wieczór przed drzwiami biednego Birotteau, które otworzyła z impetem, szybki chód bowiem spotęgował jeszcze jej gwałtowność.
— A ścierwa przeklęte, dawajcie mi moje pieniądze, chcę widzieć moje pieniądze! Zapłacicie mi do szeląga, albo wyniosę stąd tych głupich flaszeczek, rękawiczek, wachlarzy, towaru za pełne dwa tysiące! Widziane to rzeczy, żeby mer okradał podwładnych! Jeżeli nie zapłacicie, wyprawię go na galery, idę do prekuratora, poruszę wszystkie trebunały! Róbcie co chcecie, nie ruszę się bez pieniędzy.
Uczyniła gest, jakby chciała odsunąć szyby za któremi znajdowały się cenne przedmioty, wachlarze, etc.
— Stara Madou chce się powachlować, mruknął Celestyn do sąsiada.
Kupczyni usłyszała żart, w paroksyzmach bowiem wściekłości narządy zaostrzają się albo tępieją, zależnie od natury, i wymierzyła Celestynowi najtęższy policzek, jaki kiedykolwiek rozległ się w sklepie z pachnidłami.
— Naucz się szanować kobiety, mój aniołku, rzekła, i nie kpić sobie z tych których okradasz.
— Pani, rzekła pani Birotteau wychodząc z pokoju za sklepem (przypadkowo znajdował się tam Cezar, którego wuj Pillerault silił się wyprowadzić, a który, aby być posłusznym prawu, posuwał pokorę tak daleko iż chciał się dać zamknąć do więzienia), pani, na miłość boską, niech pani nie wywołuje zbiegowiska.
— Ale! hale! niech przyńdą, rzekła kobieta, opowiem im co się tu święci, niech się uśmieją! Tak, mój towar i moje talary ciułane w pocie czoła idą na to, aby wydawać bale! Chodzisz sobie pani wystrojona jak królowa francuska, w wełnie którą strzyżesz biednym jagniątkom jak ja! Jezusie! Toć-by mi to parzyło ciało, stroić się w kradzione dobro! Ja mam ino króliczą sierść na grzbiecie, ale kupioną za swoje. A, złodziejskie nasienie, dawajcie pieniądze, albo...
Rzuciła się na inkrustowaną skrzynkę, w której mieściły się kosztowne przybory tualetowe.
— Niech pani to zostawi, rzekł Cezar pokazując się, nic tu nie jest moje, wszystko należy do wierzycieli. Mam tylko moją osobę, i jeżeli pani chce na niej dochodzić krzywdy, wtrącić mnie do więzienia, daję słowo honoru (tu łza zabłysła mu w oku), będę czekał komornika, straży i woźnych...
Ton i ruchy w harmonji ze słowami uśmierzyły gniew pani Madou.
— Rejent uwiózł moje kapitały, niewinny jestem klęsk które sprawiam, ciągnął Cezar; ale spłacę panią z czasem, choćbym miał umrzeć z trudu i pracować jak prosty wyrobnik dźwigając ciężary.
— No, dobrze już, dobrze, pan jest porzonny człowiek, rzekła bohaterka Hal. Niech mi pani daruje moje słowa, ale trzeba mi się chyba rzucić w wodę. Gigonnet będzie mnie ścigał, a mam tylko dzięsieciomiesięczne weksle na wykupienie pańskich przeklętych papierów.
— Niech pani zajdzie do mnie jutro rano, rzekł zjawiając się Pillerault, załatwię pani tę rzecz na pięć od sta, u jednego z moich przyjaciół.
— Ale! toć to poczciwy ojciec Pillerault. Dy prawda, to panin wuj, rzekła do Konstancji. No, dobrze już, jesteście dobrzy ludzie, nie stracę na was, prawda? Do jutra, stary! rzekła do byłego kupca żelaznego.
Cezar uparł się koniecznie zostać pośród ruin, oświadczając iż porozumie się kolejno ze wszystkimi wierzycielami. Mimo błagań siostrzenicy, wuj Pillerault pochwalił zamiar Cezara i odprowadził go do domu. Chytry starzec pobiegł do doktora Haudry, objaśnił mu położenie, uzyskał receptę na napój usypiający, zamówił go w aptece i wrócił aby spędzić wieczór u siostrzeńca. Wciągnąwszy Cezarynę do spisku, skłonił Cezara aby się napił z nimi. Narkotyk uśpił olejkarza, który, w czternaście godzin później, obudził się w pokoju wuja Pillerault, uwięziony przez starca, który sam spędził noc na składanem łóżku w salonie. Kiedy Konstancja usłyszała turkot dorożki w której wuj Pillerault uwoził Cezara, męstwo opuściło ją. Często, siły nasze podsyca konieczność podtrzymywania kogoś słabszego. Biedna kobieta rozpłakała się zostawszy sama z córką, tak jakgdyby opłakiwała śmierć męża.
— Mamo, rzekła Cezaryna siadając na kolanach matki i pieszcząc ją z kocią przymilnością, jaką kobiety umieją naprawdę rozwinąć tylko dla siebie wzajem, mówiłaś, że, jeżeli ja zachowam się dzielnie, znajdziesz siłę w obliczu nieszczęścia. Nie płacz tedy, droga matko. Jestem gotowa wstąpić do magazynu i nie będę już myśleć o tem czem byliśmy niegdyś. Będę, jak ty za młodu, panną sklepową, i nie usłyszysz nigdy z ust moich skargi ani żalu. Wierzę w przyszłość. Nie słyszałaś, co mówił pan Popinot?
— Drogie dziecko! nie będzie moim zięciem...
— Och, mamo...
— Będzie moim prawdziwym synem.
— Nieszczęście, rzekła Cezaryna ściskając matkę, ma to dobre, że uczy poznawać prawdziwych przyjaciół.
Cezaryna zdołała w końcu uśmierzyć strapienie biednej kobiety, odgrywając wobec niej rolę matki. Nazajutrz rano, Konstancja poszła do księcia de Lenoncourt, jednego z ochmistrzów Dworu, i zostawiła list, w którym prosiła o posłuchanie. W oczekiwaniu odpowiedzi, zaszła do pana de La Billardière, przedstawiła mu położenie w jakie ucieczka rejenta wtrąciła Cezara, prosiła aby go poparł u księcia przemawiając w jej imieniu, lęka się bowiem iż sama nie zdoła się dobrze wysłowić. Chciała prosić o jakie miejsce dla Cezara. Birotteau byłby najuczciwszym kasjerem, gdyby mogły istnieć stopnie w uczciwości.
— Król zamianował właśnie hrabiego de Fontaine generalnym dyrektorem w ministerstwie Domu królewskiego, niema tedy chwili czasu do stracenia.
O drugiej, La Billardière i pani Cezarowa wstępowali po wielkich schodach pałacu Lenoncourt, przy ulicy św. Dominika; wprowadzono ich do ochmistrza, który cieszył się największemi sympatjami Ludwika XVIII, o ile Ludwik XVIII miał jakie sympatje. Uprzejme przyjęcie tego wielkiego pana, należącego do niewielkiej liczby prawdziwych panów jakich poprzedni wiek przekazał naszemu, obudziło nadzieję pani Cezarowej. Żona kupca okazała się wielka i prosta w swym bólu. Boleść uszlachetnia najpospolitsze osoby, ma swoją wielkość: aby nabrać jej blasku, wystarczy być szczerym. Konstancja była kobietą nawskroś szczerą. Chodziło o to, aby corychlej dotrzeć do króla.
Wśród tej narady, oznajmiono pana de Vandenesse; książe wykrzyknął: — Oto wasz zbawca!
Pani Birotteau nie była obcą temu młodemu człowiekowi, który był u niej raz czy dwa razy w pogoni za owemi drobiazgami, często równie ważnemi jak wielkie rzeczy. Książe przedstawił instancje pana de La Billardière. Dowiadując się o nieszczęściu jakie dotknęło chrzestnego syna margrabiny d‘Uxlles, Vandenesse udał się natychmiast z panem de La Billardière do hrabiego de Fontaine, prosząc parnią Birotteau aby nań zaczekała. Hrabia de Fontaine był, jak La Billardière, przedstawicielem owej dzielnej prowincjonalnej szlachty, owych prawie nieznanych bohaterów Wandei. Birotteau nie był mu obcy, widywał go niegdyś w Królowej Róż. Ludzie, którzy przelali krew za sprawę królewską, zażywali w tej epoce przywilejów, które król trzymał w tajemnicy aby nie drażnić liberałów.
Pan de Fontaine, jeden z faworytów Ludwika XVIII, uchodził za człowieka posiadającego jego pełne zaufanie. Nietylko hrabia stanowczo przyrzekł posadę, ale udał się do księcia de Lenoncourt, wówczas na służbie, aby go prosić o chwilę audjencji na wieczór i wyjednać dla La Billardièra audjencję u Księcia-pana[3], który osobliwie lubił tego dawnego dyplomatę Wandei.
Tegoż wieczora, hrabia de Fontaine udał się z Tuilleryj do pani Birotteau, aby oznajmić że mąż jej, po ułożeniu się z wierzycielami, urzędownie otrzyma posadę z pensją półtrzecia tysiąca franków, w Kasie amortyzacyjnej, ile że wszystkie stanowiska w Domu Królewskim były w tym momencie obsadzone nadliczbową szlachtą, względem której dwór miał zobowiązania.
Sukces ten był tylko częścią zadań pani Birotteau. Biedna kobieta udała się na ulicę Św. Jezus, do Józefa Lebas. W czasie tej wyprawy, spotkała panią Roguin, w świetnym ekwipażu, widocznie jadącą za sprawunkami. Oczy jej i oczy pięknej rejentowej spotkały się. Wstyd, jakiego kobieta w dostatku nie mogła stłumić widząc kobietę zrujnowaną, natchnął odwagą Konstancję.
— Nigdy nie będę jeździła powozami kosztem cudzej krzywdy, pomyślała.
Życzliwie przyjęta przez Józefa Lebas, poprosiła go, aby się postarał dla córki o miejsce w jakim magazynie z dobrą reputacją. Lebas nie przyrzekł nic; ale, w tydzień później, Cezaryna znalazła stół, pomieszczenie i tysiąc talarów w najbogatszym magazynie nowości w Paryżu, który otwierał nową filję. Kasę i nadzór nad magazynem powierzono córce olejkarza, która stojąc ponad pierwszą pannę sklepową, zastępowała właściciela.
Co do pani Cezarowej, udała się, tegoż samego dnia, do Popinota, ofiarując mu się prowadzić kasę, księgi i gospodarstwo. Popinot zrozumiał, że jego dom był jedyny, w którym żona perfumiarza mogła znaleźć należne względy i pozycję wolną od upokorzeń. Szlachetny chłopiec dał jej trzy tysiące franków na rok, życie, swoje mieszkanie które kazał urządzić, sam zaś zajął izdebkę subjekta. Tak więc, piękna perfumiarka, posmakowawszy przez miesiąc wspaniałości swego apartamentu, musiała zamieszkać w okropnym pokoju, z widokiem na ciemny i wilgotny dziedziniec, tam gdzie Gaudissart, Anzelm i Finot oblewali narodziny Esencji Kapilarnej.
Kiedy Molineux, mianowany agentem upadłości przez trybunał handlowy, przyszedł objąć w posiadanie stan czynny Cezara Birotteau, Konstancja, wspomagana przez Celestyna, sprawdziła z nim inwentarz. Następnie, matka i córka wyszły, w skromnem odzieniu, i udały się do wuja Pillerault, opuszczając dom w którym spędziły dwie trzecie życia. Poszły w milczeniu na ulicę des Bourdonnais, gdzie spożyły obiad z Cezarem pierwszy raz od chwili rozłączenia. Był to smutny obiad. Każdy miał czas poczynić refleksje, zmierzyć rozciągłość zobowiązań i zgłębić swą siłę. Wszyscy troje byli jak majtkowie gotowi stawić czoło burzy, nie ukrywając sobie niebezpieczeństwa. Birotteau odzyskał ducha, dowiadując się z jaką troskliwością dostojne osoby zajęły się jego losem; ale rozpłakał się na wiadomość czem ma zostać córka. Następnie podał rękę żonie, widząc odwagę z jaką bierze się z powrotem do pracy. Wujowi Pillerault stanęły, po raz ostatni w życiu, łzy w oczach na widok wzruszającego obrazu tych trojga kochających się istot, zlanych w uścisku, w czasie którego Birotteau, najsłabszy z trojga, najbardziej przybity, podniósł rękę, mówiąc: — Miejmy nadzieję!
— Dla oszczędności, rzekł wuj, będziesz mieszkał ze mną; zatrzymaj ten pokój i podziel mój chleb. Oddawna już przykrzy mi się samemu, zastąpisz mi to biedne dziecko które straciłem. Będziesz miał stąd tylko parę kroków do swego zajęcia.
— Boże miłosierny, wykrzyknął Birotteau, gwiazda błysła mi w odmętach burzy.
Zdobywając się na rezygnację, nieszczęśliwy dopełnia miary swego nieszczęścia. Od tej chwili, upadek Cezara Birotteau stał się rzeczą dokonaną; godził się z nim, stał się znowuż silny.
Po złożeniu bilansu, kupiec winien zajmować się już tylko tem, aby znaleźć we Francji lub zagranicą oazę, gdzieby mógł żyć nie mięszając się do niczego, niby dziecko za jakie go uznano; prawo ogłasza go małoletnim, niezdolnym do wszelkiego prawnego aktu i funkcji obywatelskiej. Ale, w rzeczywistości, jest inaczej. Zanim pojawi się w mieście, czeka na rodzaj paszportu, którego nigdy komisarz sądowy ani wierzyciele mu nie odmówili. Gdyby spotkano go bez tego exeat, dostałby się do więzienia, podczas gdy, opatrzony owym listem żelaznym, przechadza się jak parlamentarz w obozie nieprzyjacielskim, nie dla ciekawości, ale dla sparowania nieżyczliwości praw dotyczących bankrutów. Następstwem każdego prawa, które dotyka mienia prywatnego, jest to, że rodzi krętactwa. Wysiłkiem bankruta, jak wszystkich tych których interesom staje w poprzek jakieś prawo, jest obejść, na swoją korzyść oczywiście, ustawę. Położenie cywilnego nieboszczyka w jakiem bankrut pozostaje niby poczwarka motyla, trwa około trzech miesięcy, okres wymagany przez formalności, nim się dojdzie do konferencji, na której wierzyciele i dłużnik podpisują traktat pokoju; tranzakcja ta nazywa się konkordatem. To słowo wskazuje dostatecznie, iż zapanowała zgoda po burzy jaką wznieciły gwałtowne sprzeczności interesów.
Otrzymawszy bilans, trybunał handlowy mianuje natychmiast komisarza sądowego, który czuwa nad interesami masy nieznanych wierzycieli, jak również ma chronić upadłego przed dokuczliwościami wierzycieli rozjuszonych; podwójna rola, której odegranie przyniosłoby chlubę, gdyby komisarze sądowi mieli na to czas. Ten komisarz wyposaża agenta prawem objęcia w posiadanie nieruchomości, walorów, towaru, po sprawdzeniu stanu czynnego stwierdzonego w bilansie; wreszcie, kancelarja ogłasza zwołanie wszystkich wierzycieli, co odbywa się na hałaśliwej drodze anonsu. Wierzyciele — prawdziwi lub fałszywi — obowiązani są zebrać się dla zamianowania tymczasowych syndyków, którzy zastępują agenta, obejmują interesy bankruta, stają się, przez fikcję prawną, samym bankrutem, i mogą wszystko likwidować, sprzedawać, wszystkiem obracać, słowem stopić wszystko na korzyść wierzycieli, jeżeli upadły się nie sprzeciwi. Większość upadłości paryskich poprzestaje na syndykach tymczasowych, a to czemu:
Mianowanie jednego lub więcej syndyków stałych jest jednym z najokrutniejszych aktów, do jakich mogą się posunąć wierzyciele spragnieni zemsty, wywiedzeni w pole, wodzeni za nos, wystrychnięci na dudków, wykierowani, orżnięci, okradzeni i oszukani. Mimo że, naogół, wierzyciele zwykle są oszukani, okradzeni, orżnięci, wykierowani i wystrychnięci na dudków, nie zdarza się wszakże w Paryżu, aby zajadłość kupiecka przetrwała okres trzech miesięcy. W handlu, jedynie weksle kupieckie zdolne są po upływie trzech miesięcy podnieść głowę spragnioną zapłaty. Po kwartale, wszyscy wierzyciele, wycieńczeni i znużeni wszelakiemi „krokami“, formalnościami jakie pociąga za sobą bankructwo, śpią smacznie przy boku swych przemiłych kobietek. To może ułatwić cudzoziemcom zrozumienie, jak bardzo, we Francji, tymczasowe jest definitywnem; na tysiąc syndyków tymczasowych, ani pięciu nie staje się definitywnymi. Przyczynę tego odrzeczenia się nienawiści obudzonych bankructwem można pojąć. Ale koniecznem jest wytłumaczyć ludziom, którzy nie mają szczęścia być handlowcami, dramat bankructwa, aby mogli zrozumieć, w jaki sposób stanowi on w Paryżu jedną z najpotworniejszych fars legalnych, i w jaki sposób upadłość Cezara miała być olbrzymim wyjątkiem.
Ten piękny dramat handlowy ma trzy akty: akt agenta, akt syndyków, akt konkordatu. Jak każda sztuka teatralna, przedstawia on podwójne widowisko: wystawę dla publiczności i ukrytą maszynerję; przedstawienie widoczne z krzeseł, i drugie, od kulis. W kulisach mieści się bankrut i jego doradca prawny, adwokat strony skarżącej, syndykowie, agent, wreszcie komisarz sądowy. Nikt, poza Paryżem, nie wie, a nikomu w Paryżu nie jest tajne, że sędzia w trybunale handlowym jest najdziwniejszym urzędnikiem jakiego społeczeństwo pozwoliło sobie stworzyć. Ten sędzia może w każdej chwili lękać się trybunałów dla siebie samego. Paryż widywał, jak prezydent trybunału handlowego musiał zgłosić upadłość. Zamiast być starym kupcem wycofanym z interesów, dla którego ten urząd byłby nagrodą nieskazitelnego życia, sędzia ów jest przemysłowcem przeciążonym olbrzymiemi interesami, stojącym na czele ogromnej firmy. Warunkiem sine qua non wyboru tego sędziego, obowiązanego sądzić istny potop procesów handlowych w stolicy, jest to, aby miał wiele kłopotu z prowadzeniem własnych spraw. Ten trybunał handlowy, zamiast stanowić użyteczne przejście, z którego kupiec wznosiłby się bez śmieszności w regiony szlachectwa, składa się z kupców w stanie czynnym, którzy mogą gorzko odpokutować swoje wyroki, zetknąwszy się w życiu z rozgoryczonymi podsądnymi, jak Birotteau zetknął się z du Tilletem.
Komisarz sądowy jest tedy, z konieczności, osobistością w obliczu której mówi się wiele słów, który słucha ich myśląc o swoich sprawach, rzecz publiczną zaś zdaje na syndyków i na obrońcę, wyjąwszy jakieś osobliwe i dziwaczne wypadki, w których oszustwu towarzyszą ciekawe okoliczności. Osobistość tę, obecną w dramacie niby biust królewski w sali rozpraw, można oglądać, między piątą a siódmą rano, w składach, jeżeli jest handlarzem drzewa; w sklepie, jeżeli, jak niegdyś Birotteau, jest olejkarzem; lub wieczorem po obiedzie, przy kawie, zawsze zresztą straszliwie zaaferowaną. Tak więc, ta osobistość jest zwyczajnie niema. Oddajemy sprawiedliwość prawu: w materji tej prawodawstwo, sklecone pośpiesznie, związało ręce komisarzowi sądowemu, i, w wielu okolicznościach, uświęca szalbierstwa nie mogąc im przeszkodzić, jak się zaraz przekonacie.
Agent, miast być stróżem interesów wierzycieli, może się stać sprzymierzeńcem dłużnika. Każdy ma nadzieję, iż zdoła pomnożyć swą część, zyskując specjalne względy bankruta, u którego przypuszcza się zawsze ukryte skarby. Agent może służyć obu stronom; bądź nie zaogniając spraw upadłego, bądź też łowiąc coś dla ludzi wpływowych: pali tedy świeczkę Panu Bogu i djabłu. Często, sprytny agent uchyla wyrok, wykupując wierzytelności i podnosząc bankruta, który odskakuje wówczas od ziemi jak piłka elastyczna. Tak więc, akt rozgrywający się pod wezwaniem agenta jest aktem rozstrzygającym. Agent zwraca się w stronę lepiej zaprowidowanego żłobu, czyto kiedy chce pokryć najgrubszych wierzycieli a odkryć dłużnika, czy też poświęcać wierzycieli dla przyszłości bankruta. Na tysiąc przeciętnie upadłości, dziewięćset pięćdziesiąt razy agent działa na rzecz upadłego. W epoce w której działa się ta historja, prawie zawsze obrońcy zgłaszali się do komisarza sądowego i proponowali mu agenta którego mianowania sobie życzą; swojego człowieka, obznajmionego z danem przedsiębiorstwem, który będzie umiał pogodzić interesy masy z interesami zacnego człowieka w nieszczęściu. Od kilku lat, zręczni sędziowie każą sobie wskazywać agenta którego strona sobie życzy, aby go odrzucić, i starają się mianować kogoś quasi-nieskazitelnego.
Podczas tego aktu, zgłaszają się wierzyciele, fałszywi lub prawdziwi, aby naznaczyć syndyków tymczasowych, którzy są, jak wskazałem wprzódy, definitywnymi. W tem zgromadzeniu wyborczem, mają prawo głosu ci których wierzytelność wynosi dwa franki, tak samo jak ci, którym się należy pięćdziesiąt tysięcy: głosy się liczy, nie waży. Zebranie to, na którem znajdują się fałszywi wyborcy wprowadzeni przez bankruta, jedyni których nigdy nie braknie przy wyborze, proponuje, jako kandydatów, wierzycieli, z których komisarz sądowy, przewodniczący bez władzy, obowiązany jest wybrać syndyków. Tak więc, komisarz sądowy bierze, prawie zawsze, z ręki bankruta syndyków którzy jemu są dogodni: dalsze nadużycie, które czyni tę katastrofę jedną z najpocieszniejszych fars jakie Sprawiedliwość może osłaniać swą powagą. „Uczciwy człowiek“ popadły w nieszczęście, stawszy się panem terenu, legalizuje wówczas kradzież którą obmyślił. Naogół, drobny handel paryski wolny jest od wszelkiej skazy. Kiedy sklepikarz doszedł do złożenia bilansu, biedaczysko sprzedał wprzód szal żony, zastawił srebro, spieniężył co tylko mógł i padł z próżnemi rękami, zrujnowany, nie mając pieniędzy nawet na zapłacenie obrońcy, który, tem samem, bagatelizuje jego sprawę.
Prawo żąda, aby ugodę, która opuszcza handlującemu część długu i przywraca mu prowadzenie interesu, uchwaliła pewna większość sum i osób. To wielkie dzieło wymaga zręcznej dyplomacji, rozwiniętej, pośród sprzecznych interesów które krzyżują się i zderzają, przez bankruta, przez jego syndyków i obrońcę. Najczęstszy, pospolity manewr, polega na tem, iż części wierzycieli stanowiącej większość wymaganą przez prawo, dłużnik ofiarowuje premję ponad procent dywidendy zatwierdzonej w konkordacie. Na to olbrzymie oszustwo niema żadnej rady; członkowie trzydziestu trybunałów handlowych które przesunęły się kolejno po sobie, znają je, bo sami je praktykowali. Oświeceni doświadczeniem, zdecydowali się, w ostatnim czasie, na pewne zastrzeżenia, dzięki którym spodziewają się umoralnić upadłość, ale sprawią tylko tyle, iż stanie się jeszcze niemoralniejszą; wierzyciele wymyślą jakieś sztuczki jeszcze bardziej hultajskie, które sędziowie potępią jako sędziowie, ale z których będą korzystali jako kupcy.
Inna sztuczka nadzwyczaj używana, której zawdzięcza się wyrażenie wierzyciel poważny i uprawniony, polega na stwarzaniu wierzycieli, tak jak du Tillet stworzył dom bankowy, i wprowadzeniu pewnej ilości Claparonów: pod ich skórą ukrywa się bankrut, który wówczas o tyleż uszczupla dywidendę prawdziwych wierzycieli i zapewnia sobie środki na przyszłość, zapewniając równocześnie ilość głosów i sum potrzebnych do zatwierdzenia konkordatu. Wierzyciele weseli i nieuprawnieni są jak fałszywi wyborcy wprowadzeni do ciała wyborczego. Co może począć wierzyciel poważny i uprawniony przeciw wierzycielom wesołym i nieuprawnionym? pozbyć się ich, atakując? Dobrze. Aby wytępić intruzów, wierzyciel poważny i uprawniony musi poniechać swoich spraw, wziąć sobie obrońcę, który to obrońca, nie zarabiając na tem prawie nic, woli prowadzić upadłości, i bez zapału krząta się koło tego procesu. Aby wyrugować wierzyciela wesołego, trzeba zapuścić się w labirynt przedsiębiorstwa, cofnąć się w oddalone epoki, wertować księgi handlowe, uzyskać, mocą powagi prawa, przedłożenie ksiąg fałszywego wierzyciela, odkryć nieprawdopodobieństwo fikcji, wykazać je sędziom, pieniać się, gonić, dreptać, przekonywać; następnie grać rolę don Kiszota wobec każdego wierzyciela nieuprawnionego i wesołego, który, skoro mu dowiodą jego wesołości, oddala się składając pokłon sędziemu i mówi: — Darujcie panowie, mylicie się, ja jestem bardzo poważny. Wszystko bez naruszenia praw bankruta, który może doprowadzić don Kiszota aż do najwyższego trybunału! Przez ten czas, interesy don Kiszota utykają i on sam popada w niebezpieczeństwo bankructwa.
Morał: Bankrut mianuje syndyków, sprawdza wierzytelności i sam układa swój konkordat.
Wedle tych danych, któż nie odgadnie intryg, sztuczek Sganarela, wymysłów Frontyna, kłamstw Maskaryla i próżnych worków Skapena, jakie rozwija się w obu tych systemach? Niema bankructwa, któreby nie mogło dostarczyć treści na czternaście tomów autorowi, gdyby chciał je opisać. Jeden przykład wystarczy. Wielki Gobseck, mistrz Palmy, Gigonnetów, Werbrustów, Kellerów i Nucingenów, mając do czynienia z bankructwem i umyśliwszy sobie wykierować pewnego kupca który go potrafił załapać, otrzymał w wekslach, płatnych po konkordacie, sumę, która, połączona z sumą dywidendy, przedstawiała całkowitą jego wierzytelność. Gobseck rozstrzygnął o przyjęciu konkordatu, który zatwierdzał bankrutowi opust siedmdziesięciu pięciu od sta. Oto wierzyciele wykierowani na korzyść Gobsecka. Ale kupiec podpisał weksle nieważne z przyczyny stanu upadłości i zdołał uzyskać na tych wekslach siedmdziesiąt procent. Gobseck, wielki Gobseck, dostał ledwie pięćdziesiąt za sto! Kłaniał się zawsze swemu dłużnikowi z ironicznym szacunkiem.
Ponieważ wszystkie operacje podjęte przez bankruta na dziesięć dni przed upadłością mogą być zaczepione, przezorni ludzie mają tę zapobiegliwość aby nawiązać pewne sprawy z pewną liczbą wierzycieli, w których interesie, jak w interesie bankruta, leży dojść do rychłej ugody. Wierzyciele bardzo sprytni nachodzą wierzycieli bardzo naiwnych lub bardzo zajętych, malują im upadłość w czarnych kolorach i odkupują wierzytelności za połowę tego ile będą warte przy likwidacji, odzyskując w ten sposób swoje pieniądze, częścią w dywidendzie swoich wierzytelności, plus połowę, trzecią lub czwartą część zyskaną na wierzytelnościach wykupionych.
Upadłość, jest to zamknięcie, mniej lub więcej hermetyczne, domu, w którym, po rabunku, zostało parę worków pieniędzy. Szczęśliwy kupiec, który się wśliźnie przez okno, dach, piwnicę, przez jakąś dziurę, pochwyci worek i powiększy swoją część. W tym pogromie, gdzie każdy woła ratuj się kto może! jak w przeprawie przez Berezynę, wszystko jest bezprawne i prawne, fałszywe i prawdziwe, uczciwe i nieuczciwe. Podziwiają zręczność człowieka który się pokryje. Pokryć się, to znaczy zagarnąć jakieś walory ze szkodą innych dłużników.
Ten straszny bigos handlowy znają wszyscy w Paryżu tak dobrze, że każdy kupiec, o ile nie jest zainteresowany w upadłości na bardzo poważną sumę, zwłaszcza jeżeli jest zajęty, przyjmuje bankructwo jako klęskę elementarną, wpisuje sumę w rubrykę Straty i nie robi tego głupstwa aby tracić czas; pcha dalej swoje interesy. Co do małego kupca, perjodycznie skłopotanego końcem miesiąca, człapiącego za wozem swej fortuny, kosztowny i rozpaczliwie długi proces przeraża go; nie próbuje rozplątywać węzła, naśladuje grubą rybę i zwiesza głowę godząc się z faktem straty.
Wielcy przemysłowcy nie zgłaszają dziś zazwyczaj upadłości, likwidują polubownie; wierzyciele kwitują ich, biorąc co dają. Tym sposobem unika się hańby, długich procedur, kosztów obrońcy, zniżki towaru. Każdy sądzi, że upadłość dałaby mniej niż likwidacja. Więcej jest w Paryżu likwidacyj niż bankructw.
Akt syndyków przeznaczony jest na to, aby dowieść, że wszelki syndyk jest nieprzedajny, że niema między nim a bankrutem najmniejszego porozumienia. Parter, z którego każdy był mniej lub więcej syndykiem, wie, że każdy syndyk jest wierzycielem pokrytym. Słucha, wierzy w to co chce, i dobija do konkordatu, zużywszy trzy miesiące na sprawdzanie aktów i pasywów. Syndycy tymczasowi zdają wówczas zgromadzeniu mały raport, a oto jego ogólna formuła:
„Panowie, należało się nam wszystkim wraz miljon. Rozebraliśmy pacjenta niby zatopioną fregatę. Gwoździe, żelazo, drzewo, miedź, dały trzysta tysięcy. Mamy zatem trzydzieści za sto naszych wierzytelności. Szczęśliwi iż uzyskaliśmy tę sumę, gdy dłużnik mógł nam zostawić tylko sto tysięcy, ogłaszamy go za Arystydesa, wotujemy mu uznanie, wieńce, i proponujemy aby go zostawić w posiadaniu stanu czynnego, udzielając dziesięciu lub dwunastu lat na spłacenie pięćdziesięciu za sto które raczy nam przyrzec. Oto konkordat, przejdźcie panowie do kancelarji i podpiszcie!“
Po tem przemówieniu, szczęśliwi kupcy winszują sobie i ściskają się. Po podpisaniu konkordatu, bankrut staje się kupcem jak wprzódy; oddają mu jego stan czynny, podejmuje na nowo interesy, nie będąc pozbawiony prawa zrobienia plajty z przyrzeczonych dywidend i małego pod-bankructewka które zdarza się często, niby dziecko, które matka wydaje na świat w dziewięć miesięcy po małżeństwie córki.
Jeżeli konkordat nie dojdzie do skutku, wierzyciele mianują wówczas syndykatów definitywnych, chwytają się nadzwyczajnych środków stowarzyszając się aby eksploatować majątek i handel dłużnika, przejmując wszystkie jego sperandy, spadek po ojcu, matce, ciotce, etc.
Istnieją zatem dwa bankructwa: bankructwo kupca który chce z powrotem objąć interesy, i bankructwo kupca, który, wpadłszy do wody, zadowala się pójściem na dno. Pillerault znał dobrze tę różnicę. Wedle niego, jak i wedle Ragona, równie trudno było wyjść czystym z pierwszego jak bogatym z drugiego. Doradziwszy poniechać wszystkiego, Pillerault zwrócił się do najuczciwszego obrońcy w trybunale, aby przeprowadził sprawę likwidując masę upadłości i oddając wartość do użytku wierzycieli. Prawo nakazuje, aby wierzyciele dostarczyli, przez czas tego dramatu, środków do życia bankrutowi i jego rodzinie. Pillerault uwiadomił komisarza, iż bierze na siebie potrzeby siostrzenicy i jej męża.
Du Tillet obmyślił wszystko, aby uczynić z bankructwa trwałą agonję dla dawnego pryncypała. Oto jak. Czas jest w Paryżu tak kosztowny, iż zazwyczaj, w każdem bankructwie, z dwóch syndyków jeden tylko zajmuje się sprawą. Drugi jest dla formy; potwierdza, jak drugi notarjusz w aktach rejentalnych. Syndyk czynny zdaje się dość często na obrońcę. Dzięki temu sposobowi, bankructwa pierwszego rodzaju załatwia się w Paryżu tak gładko, iż, w terminie żądanym przez prawo, wszystko jest sklecone, przybite, załatwione. W sto dni, komisarz sądowy może powtórzyć ową okrutną relację ministra: W Warszawie panuje spokój.
Du Tillet pragnął śmierci handlowej olejkarza. Toteż, nazwiska syndyków mianowanych dzięki wpływom du Tilleta, były bardzo znaczące dla Pilleraulta. Pan Bidault, zwany Gigonnet, główny wierzyciel, miał nie zajmować się niczem; Molineux, dokuczliwy staruszek, który nie tracił nic, — miał zajmować się wszystkiem. Du Tillet rzucił szlachetnego trupa handlowego małemu szakalowi, aby go zadręczył i ogryzł. Po zebraniu, na którem wierzyciele uchwalili syndykat, Molineux wrócił do domu, zaszczycony, jak mówił, wyborem współobywateli, szczęśliwy iż może przewodzić nad Cezarem, jak dziecko zabierające się do dręczenia owada. Zajadły na punkcie prawa, kamienicznik poprosił du Tilleta, aby go wspierał radą; sam zaś kupił kodeks handlowy. Ne szczęście, Józef Lebas, uprzedzony przez Pilleraulta, uzyskał przedewszystkiem u prezydenta, aby komisarzem sądowym mianował człowieka roztropnego i życzliwego. W miejsce Gobenheim-Kellera, którego spodziewał się przeprzeć du Tillet, znalazł się Camusot, zastępca sędziego, bogaty kupiec jedwabny, liberał, właściciel domu gdzie mieszkał Pillerault, i człowiek z opinją zacności.
Jedną z najstraszniejszych scen życia Cezara była obowiązkowa konferencja z małym Molineux, istotą, którą uważał za takie zero, a która, mocą fikcji prawnej, stała się Cezarem Birotteau. Musiał się udać, w towarzystwie wuja, do niego, przebyć sześć pięter i wejść do okropnego mieszkania starca, swego opiekuna, swego quasi-sędziego, przedstawiciela masy wierzycieli.
— Co tobie? rzekł Pillerault do Cezara, słysząc jego westchnienie.
— Och! wuju, ty niewiesz co to za człowiek ten Molineux!
— Od piętnastu lat widuję go czasami w kawiarni Dawida, gdzie grywa wieczorem w domino, dlatego wybrałem się z tobą.
Pan Molineux rozwinął nadzwyczajną uprzejmość dla Pilleraulta, a wzgardliwą łaskawość dla bankruta. Mały staruszek obmyślił postępowanie, wystudjował odcień każdego gestu, przygotował plan.
— Jakich objaśnień panu trzeba? rzekł Pillerault. Nie podniesiono żadnych kwestyj co do wierzytelności.
— Och! rzekł mały Molineux, wierzytelności są w porządku, wszystko sprawdzone. Wierzyciele są poważni i uprawnieni! Ale prawo, drogi panie, prawo! Wydatki upadłego są w niestosunku z majątkiem... Faktem jest, iż bal...
— Na którym pan był gościem, przerwał Pillerault.
— Kosztował blisko sześćdziesiąt tysięcy franków, lub też taką sumę wydano przy tej sposobności, gdy stan czynny upadłego nie przenosił wówczas stu kilkunastu tysięcy... Są dane, aby upadłego przekazać nadzwyczajnemu sędziemu, pod zarzutem lekkomyślnej kredy.
— Takie jest pańskie zdanie? rzekł Pillerault, widząc przygnębienie w jakie słowo to wtrąciło Cezara.
— Proszę pana, należy rozróżniać; otóż, imć Birotteau był urzędnikiem gminnym...
— Nie sprowadził nas pan chyba po to, aby oznajmić, że mamy iść przed policję poprawczą? rzekł Pillerault. Cała kawiarnia Dawida śmiałaby się dziś wieczór z pańskiego postępku.
Opinja kawiarni Dawida zdawała się wielce niepokoić małego staruszka, który spojrzał na Pilleraulta wystraszony. Syndyk spodziewał się, iż Birotteau zjawi się sam, obiecywał sobie przybrać pozę najwyższego sędziego, Jowisza. Spodziewał się przerazić Cezara z góry przygotowanym piorunującym aktem oskarżenia, wywijać nad jego głową toporem poprawczym, nacieszyć się jego niepokojem, grozą, następnie zmięknąć, dać się wzruszyć, i zaskarbić sobie dozgonną wdzięczność ofiary. W miejsce swego owada, spotkał starego sfinksa handlu.
— Panie, rzekł, tu niema przyczyn do śmiechu.
— Daruj pan, odparł Pillerault. Traktujesz pan dość szeroko z panem Claparon; zaniedbujesz interesy masy aby zapewnić sobie prerogatywy w ubezpieczeniu własnej sumy. Otóż, ja, w charakterze wierzyciela, mogę wkroczyć. Istnieje odwołanie do komisarza sądowego.
— Panie, rzekł Molineux, ja jestem nieprzedajny.
— Wiem, odparł Pillerault, postarał się pan tylko o pokrycie. Ale wróćmy do rzeczy: w czem możemy pana oświecić co do naszych spraw?
— Chcę wiedzieć, rzekł Molimeux z emfazą, czy pan Birotteau otrzymał jakie sumy od pana Popinot?
— Nie, panie, rzekł Birotteau.
Nastąpiła dyskusja co do udziału Cezara w firmie Popinot, z której wynikło, iż Popinot ma prawo ściągnąć w całości wyłożoną przez siebie kwotę, nie wchodząc w upadłość z połową kosztów urządzenia, jakie mu był winien Birotteau. Syndyk, wzięty w obroty przez Pilleraulta, doszedł bezwiednie do ustępstw, które dowodziły, jak mu zależy na sądzie kawiarni Dawida. W końcu, posunął się do tego, iż zaczął pocieszać Cezara i zaprosił go, zarówno jak Pilleraulta, aby podzielili jego skromny obiad. Gdyby Cezar przyszedł sam, byłby może podrażnił kamienicznika i sprawa byłaby się zaogniła. W tej okoliczności, jak i w wielu innych, stary Pillerault był mu aniołem opiekuńczym.
Istnieje straszliwa męka, jaką prawo handlowe nakłada bankrutom: muszą zjawić się osobiście, w towarzystwie tymczasowego syndyka i komisarza sądowego, na zgromadzenie, gdzie wierzyciele rozstrzygają o ich losie. Dla osobnika, który drwi sobie ze wszystkiego, naprzykład dla kupca który obmyśla odwet, smutna ta ceremonja jest niezbyt straszna. Ale dla człowieka jak Cezar Birotteau, scena ta jest męką, dla której możnaby znaleźć analogję jedynie w ostatnim dniu skazańca. Pillerault uczynił wszystko, aby złagodzić siostrzeńcowi wrażenia tego okropnego dnia.
Oto, jaki był plan operacyj pana Molineux, na które zgodził się upadły. Proces w sprawie gruntów położonych przy ulicy Faubourg-du-Temple, wygrano w apelacji. Syndykowie uchwalili sprzedać posiadłość, Cezar nie sprzeciwił się. Du Tillet, świadomy interesów rządu, co do kanału który miał łączyć Saint-Denis z górną Sekwaną przez dzielnicę du Temple, kupił nieruchomość Cezara za siedmdziesiąt tysięcy. Przekazano udział Cezara w placach św. Magdaleny panu Claparon, pod warunkiem iż zrzeknie się wszelkiej pretensji do kosztów kontraktu i hipoteki. Udział Cezara w firmie Popinot i Sp. sprzedano temuż Popinot za sumę czterdziestu ośmiu tysięcy. Sklep pod Królową Róż nabył Celestyn Crevel za pięćdziesiąt siedem tysięcy franków, z wszelkiemi prawami, towarem, umeblowaniem, własnością Kremu Sułtanek i Wody Karminowej i dwunastoletnim najmem fabryki, której urządzenie również stawało się jego własnością. Stan czynny po likwidacji wynosił sto dziewięćdziesiąt pięć tysięcy franków, do których syndyk dorzucił siedemdziesiąt tysięcy franków uzyskanych z praw Cezara w likwidacji nieszczęśliwego Roguina. Całość zatem wyniosła dwieście pięćdziesiąt pięć tysięcy franków. Stan bierny sięgał czterystu czterdziestu tysięcy, było zatem więcej niż pięćdziesiąt za sto.
Upadłość jest niby operacja chemiczna, z której zręczny handlowiec stara się wyjść tłusty. Birotteau, przedestylowany w tej retorcie, dał rezultat, który przyprawił du Tilleta o wściekłość. Du Tillet spodziewał się bankructwa hańbiącego, widział zaszczytną upadłość. Obojętny na swój zysk, otrzymywał bowiem place św. Magdaleny nie wyłożywszy szeląga, pragnął widzieć biednego sklepikarza zbezczeszczonym, zgubionym, osławionym. Wierzyciele, na zgromadzeniu ogólnem, zapewne obniosą olejkarza w tryumfie.
W miarę jak Birotteau nabierał otuchy, wuj, niby roztropny lekarz, stopniował dawki, wtajemniczając go w operacje upadłości. Każda z tych nowin była ciosem. Przemysłowiec nie może bez boleści patrzeć na deprecjację rzeczy, które przedstawiają dla niego tyle grosza, tyle trudu. Wiadomości, które przynosił wuj, ścinały go lodem.
— Pięćdziesiąt siedm tysięcy franków za Królowę Róż! ależ magazyn kosztował dziesięć tysięcy; mieszkanie kosztuje czterdzieści tysięcy; inwentarz fabryki, sprzęty, formy, kotły kosztowały trzydzieści tysięcy; ależ, licząc pięćdziesiąt od sta, mam w sklepie towaru za dziesięć tysięcy; ależ Krem i Woda warte są tyle co dobry folwark!
Te jeremiady biednego Cezara nie przestraszały Pilleraulta. Dawny kupiec słuchał ich tak jak się słucha szmeru ulewy za oknem; przerażało go natomiast tępe milczenie jakie zachowywał olejkarz kiedy była mowa o zgromadzeniu wierzycieli. Kto rozumie próżności i słabostki ludzi w każdej sferze, czyż nie odczuje, jak straszliwą było katuszą dla tego biednego człowieka wracać jako bankrut do trybunału handlowego, dokąd wszedł jako sędzia? znosić upokorzenia tam, gdzie tyle razy dziękowano mu za oddane usługi? On, Birotteau, którego nieugięte poglądy na bankrutów znano w całem kupiectwie paryskiem; on, który mawiał: „Jest się jeszcze uczciwym człowiekiem składając bilans, ale wychodzi się hultajem ze zgromadzenia wierzycieli!“ Wuj upatrzył pomyślną chwilę aby go oswoić z myślą o zjawieniu się wobec zebranych wierzycieli, jak żądało prawo. Ten mus zabijał Cezara. Nieme jego poddanie czyniło żywe wrażenie na wuju Pillerault, który często, w nocy, słyszał go, przez przepierzenie, jak wołał: nigdy! nigdy! wprzód umrę.
Pillerault, ten człowiek tak silny prostotą swego życia, rozumiał słabość. Postanowił oszczędzić Cezarowi wzruszeń, które mógł życiem przypłacić w czasie straszliwej sceny pojawienia się przed wierzycielami, sceny nieuniknionej! Prawo jest, na tym punkcie, stanowcze, wyraźne, nieugięte. Kupiec, który wzbrania się stanąć, może być, za sam ten fakt, oddany policji poprawczej, pod zarzutem oszukańczego bankructwa. Ale o ile prawo zmusza upadłego aby się zjawił, nie ma mocy zmusić do tego wierzycieli. Zgromadzenie wierzycieli jest ważną ceremonją jedynie w określonych wypadkach: naprzykład, jeżeli zachodzi potrzeba wyzucia oszusta i mianowania definitywnych syndyków; jeżeli istnieją sprzeczności między wierzycielami uprzywilejowanymi a pokrzywdzonymi, jeżeli konkordat jest hiper-złodziejski i bankrut potrzebuje wątpliwej większości. Ale, w razie upadłości w której wszystko zrealizowano, tak samo jak w bankructwie w którem hultaj wszystko ułożył, zgromadzenie jest formalnością. Pillerault obszedł wszystkich wierzycieli, prosząc każdego z osobna, aby podpisał prokurację na rzecz obrońcy. Każdy z wierzycieli, z wyjątkiem du Tilleta, żałował szczerze Cezara, powaliwszy go. Każdy znał życie olejkarza, wiedział jak księgi były wzorowo prowadzone, jak interesy jego były czyste. Wszyscy wierzyciele byli radzi, iż nie widzą w swojem gronie żadnego wierzyciela wesołego. Molineux, napierw agent, później syndyk, znalazł u Cezara wszystko co biedak posiadał, nawet rycinę Hero i Leandra ofiarowaną przez Anzelma Popinot, drobne kosztowności, szpilkę, złote klamry, dwa zegarki, które najuczciwszy człowiek byłby zabrał z sobą nie uważając się za niesumiennego. Konstancja zostawiła swój skromny skarbczyk. To wzruszające poddanie prawu uderzyło żywo świat kupiecki. Wrogowie Cezara nazywali to postępowanie głupotą; ale ludzie szlachetnie myślący ukazywali je w prawdziwem świetle, jako wspaniałą przesadę w uczciwości. W dwa miesiące później, opinia na Giełdzie zmieniła się. Najobojętniejsi przyznawali, że upadłość ta była jedną z najrzadszych osobliwości jakie zdarzyło się oglądać na rynku paryskim. Toteż, wierzyciele, wiedząc iż otrzymają około sześćdziesięciu za sto, zrobili wszystko czego żądał Pillerault. Obronców jest bardzo mało, zdarzyło się tedy, iż wielu wierzycieli miało tego samego zastępcę. Pillerault zdołał uszczuplić to straszliwe zgromadzenie do trzech obrońców, siebie samego, Ragona, dwóch syndyków i komisarza sądowego.
Rano w ów uroczysty dzień, Pillerault rzekł do siostrzeńca:
— Cezarze, możesz dziś iść bez obawy na zgromadzenie wierzycieli; nie zastaniesz nikogo.
Pan Ragon zechciał towarzyszyć swemu dłużnikowi. Kiedy dawny właściciel Królowej Róż wyrzekł pierwsze słowa swoim suchym głosikiem, jego ex-następca zbladł; ale poczciwy starowina otworzył ramiona, Birotteau rzucił się w nie jak dziecko w objęcia ojca i dwaj olejkarze zrosili się łzami. Bankrut odzyskał odwagę widząc tyle pobłażliwości i wsiadł z wujem do dorożki. Z uderzeniem wpół do jedenastej, wszyscy trzej przybyli do klasztoru Saint-Merri, gdzie, w owym czasie, znajdował się trybunał handlowy. O tej godzinie nie było nikogo w sali upadłości. Godzinę i dzień wybrano w porozumieniu z syndykami i komisarzem. Obrońcy zjawili się w imieniu klijentów. Tak więc, nic nie mogło trwożyć Cezara Birotteau. Mimo to, biedny człowiek nie bez głębokiego wzruszenia wszedł do gabinetu pana Camusot, który przypadkowo był dawniej jego własnym, i drżał na myśl o przejściu do sali upadłości.
— Zimno jest, rzekł Camusot do Cezara, sądzę że panowie obrońcy chętnie zostaną tutaj, zamiast byśmy mieli marznąć w sali. (Nie wymówił słowa upadłości). Siadajcie panowie.
Każdy zajął miejsce, sędzia zaś podsunął swój fotel zawstydzonemu Cezarowi. Obrońcy i syndycy podpisali.
— Przejmując pańskie walory, rzekł Camusot do Cezara, wierzyciele odpuszczają panu resztę należytości. Konkordat zredagowany jest w terminach, które mogą złagodzić pańską zgryzotę; pański obrońca zalegalizuje go w najkrótszym czasie; jest pan wolny. Wszyscy sędziowie trybunału, drogi panie Birotteau, wzruszeni są pańskiem położeniem, mimo iż nie jest dla nich niespodzianką pańska dzielność, a niema nikogo ktoby nie oddawał hołdu twojej uczciwości. W nieszczęściu, okazałeś się godny tego, czem byłeś tutaj. Oto dwadzieścia lat, jak się zajmuję handlem, i drugi raz dopiero widzę kupca, który, przez swą upadłość, zyskał jeszcze w publicznym szacunku.
Birotteau ujął ręce sędziego i ścisnął je ze łzami w oczach. Camusot spytał go, co zamierza robić; Cezar odparł, iż będzie pracował, aby spłacić wierzycieli w całości.
— Gdyby, dla dopełnienia tego szlachetnego dzieła, trzeba panu było jakich kilku tysięcy franków, znajdzie je pan zawsze u mnie, rzekł Camusot: dałbym je z przyjemnością, aby być świadkiem faktu dość rzadkiego w Paryżu.
Pillerault, Ragon i Birotteau wyszli.
— No i cóż! nie było tak straszne, rzekł Pillerault w progu.
— Poznaję twoją dłoń, wuju, rzekł biedak rozczulony.
— Już pan jest swobodny, jesteśmy o dwa kroki, chodźmy zajrzeć do siostrzeńca, rzekł Ragon.
Tam czekało Cezara okrutne wrażenie: widok Konstancji siedzącej w ciemnym i niskim pokoiku nad sklepem, gdzie błyszczał szyld, sięgający trzeciej części okna i kradnący światło, z napisem A. POPINOT.
— Oto jeden z generałów Aleksandra, rzekł z humorem Birotteau, ukazując szyld.
Ta sztuczna wesołość, w której naiwnie przebijało niewygasłe poczucie swej mniemanej wyższości, przejęła jakby dreszczem Ragona, mimo jego siedmdziesięciu lat. Cezar ujrzał żonę, która przyniosła Anzelmowi listy do podpisu; nie mógł wstrzymać łez ani powściągnąć bladości.
— Dzień dobry, dzień dobry, Cezarze, rzekła z uśmiechniętą twarzą.
— Nie pytam, czy dobrze ci tutaj, rzekł Cezar, patrząc na Popinota.
— Jak u rodzonego syna, odparła z wyrazem roztkliwienia który uderzył ex-kupca.
Birotteau objął Popinota i uściskał go, mówiąc: — Straciłem na zawsze prawo nazwania go synem.
— Miejmy nadzieję, rzekł Popinot. Pańska esencja idzie, dzięki staraniom Gaudissarta, który obrobił całą Francję, zalał ją afiszami, prospektami, a który obecnie drukuje w Strassburgu prospekty niemieckie i zwali się jak huragan na Niemcy. Zdołaliśmy umieścić trzy tysiące partyj po dwanaście tuzinów.
— Trzy tysiące! rzekł Cezar.
— Kupiłem, w dzielnicy Saint-Marceau, kawał gruntu, wcale tanio, buduję fabrykę. Zachowam także zakład w dzielnicy Temple.
— Kostusiu, rzekł Birotteau do ucha Konstancji, przy odrobinie pomocy, bylibyśmy wybrnęli.
Od tego fatalnego dnia, Cezar, żona jego i córka zrozumieli się. Biedny urzędnik chciał osiągnąć rezultat, jeżeli nie niemożliwy, to przynajmniej gigantyczny: całkowitą spłatę długu! Te trzy istoty, spojone węzłem dzikiej uczciwości, stały się skąpe, odmawiały sobie wszystkiego, każdy grosz zdawał się im święty. Przez wyrachowanie, Cezaryna oddała się swemu handlowi z całym zapałem młodej dziewczyny. Czuwała po nocach, wysilała dowcip aby pomnożyć pomyślność firmy, wymyślała wzory do materyj, rozwijała wrodzony talent handlowy. Pracodawcy musieli powściągać jej żarliwość, nagradzali ją gratyfikacjami; ale ona odsuwała wszystkie stroje i klejnoty jakie jej ofiarowywali pryncypałowie. Pieniędzy! to był jej krzyk. Każdego miesiąca, przynosiła swoje zasługi, swoje drobne zyski wujowi Pillerault. Toż samo czynił Cezar, toż samo pani Birotteau. Wszyscy troje uważali się za niezdatnych, żadne z nich nie chciało brać na siebie odpowiedzialności obracania tym kapitalikiem, powierzyli Pilleraultowi zupełną dyrektywę w lokowaniu oszczędności. Wszedłszy na nowo w handel, wuj mnożył ten kapitalik w ostrożnych obrotach giełdowych. Dowiedziano się później, że pomagali mu w owem dziele Julian Desmarets i Józef Lebas, wskazując mu życzliwie obroty bez ryzyka.
Ex-kupiec, który mieszkał u wuja, nie śmiał pytać go o użytek sum zdobytych pracą jego oraz żony i córki. Szedł przez ulice ze spuszczoną głową, kryjąc twarz przybitą, zmienioną, tępą. Cezar wyrzucał sobie, iż nosi ubranie z cienkiego sukna.
— Przynajmniej, mówił do wuja z anielskiem spojrzeniem, nie jem chleba moich wierzycieli. Twój chleb, wuju, mimo że dajesz mi go z litości, zdaje mi się smaczny, skoro pomyślę, iż, dzięki temu świętemu miłosierdziu, nie odkradam nic z mojej płacy.
Kupcy którzy spotykali Cezara, nie odnajdywali w nim ani śladu dawnego olejkarza. Obojętnym nasuwały się głębokie refleksje nad upadkami ludzkiemi, na widok tego człowieka, na którego twarzy najczarniejsza zgryzota rozpostarła swoją żałobę; który zdawał się przeorany tem, co nigdy wprzód nie pojawiło się u niego, myślą! Nie każdy zdolny jest do takiej ruiny. Ludzie lekkomyślni, bez sumienia, którym wszystko jest obojętne, nigdy nie zdołają skupić w sobie obrazu takiej klęski. Jedna tylko religja wyciska osobliwe piętno na istotach upadłych; wierzą w przyszłość, w Opatrzność; jest w nich jakiś blask po którym można je poznać, wyraz świętej rezygnacji zmięszanej z nadzieją, przechodzący w odcień rozczulenia; świadomi są wszystkiego co stracili, jak anioł strącony, płaczący u bram nieba. Bankruci nie mogą pojawiać się na Giełdzie. Wygnany z kręgu uczciwości, Cezar był obrazem anioła, wzdychającego za przebaczeniem. Przez czternaście miesięcy, przejęty religijnemi myślami jakie obudził w nim jego upadek, Cezar odrzucał wszelką rozrywkę. Mimo iż pewny przyjaźni Ragonów, nie mógł się zdobyć na to, aby przyjść do nich na obiad, ani do Lebasów, ani do Matifatów, ani nawet do pana Vauquelin, mimo iż wszyscy ci ludzie skwapliwie chcieli w Cezarze uczcić niecodzienną cnotę. Cezar wolał siedzieć sam w pokoju niż spotkać spojrzenie wierzyciela. Najdelikatniejsze względy przyjaciół przypominały mu gorzko jego położenie. Konstancja i Cezaryna nie bywały nigdzie. W niedzielę i święta, jedyne dni kiedy były wolne, zachodziły, w porze mszy św., po Cezara, i, dopełniwszy obowiązków religijnych, dotrzymywały mu towarzystwa u wuja. Pillerault zapraszał księdza Loraux, którego słowo podtrzymywało Cezara w tem życiu prób i wówczas spędzali dzień w rodzinie. Dawny kupiec żelaza nadto był czuły na punkcie uczciwości, aby potępiać skrupuły Cezara. Toteż pomyślał o tem, aby pomnożyć liczbę osób, wśród których bankrut mógłby się pokazywać z jasnem czołem i niespuszczonem okiem.
W maju 1820, rodzinę tę, pasującą się z przeciwnościami, spotkała pierwsza nagroda jej wysiłków, w postaci uroczystości jaką zgotował im pan jej losów. W ostatnią niedzielę tego miesiąca, przypadała rocznica dnia, w którym Konstancja przyjęła oświadczyny Cezara. Pillerault wynajął, w porozumieniu z Ragonami, domek wiejski w Sceaux, i oznajmił iż pragnie uroczyście obejść instalację.
— Cezarze, rzekł Pillerault w sobotę wieczór do siostrzeńca, jutro jedziemy na wieś, i ty z nami.
Cezar, który miał wspaniałe pismo, sporządzał wieczorami kopje dla Derville‘a i dla paru adwokatów. Otóż, w niedzielę, uzyskawszy dyspensę, pracował jak murzyn.
— Nie, odparł, pan Derville czeka na kopję rachunku z opieki.
— Żona twoja i córka zasługują na jakąś nagrodę. Zastaniesz tylko przyjaciół: księdza Loraux, Ragonów, Popinota i jego stryja. Zresztą, ja tak chcę.
Cezar i jego żona, uniesieni wirem interesów, nigdy, od owego dnia, nie byli w Sceaux, mimo że, od czasu do czasu, pragnęli tam się wybrać, aby zobaczyć drzewo, pod którem omal nie zemdlał dawny subjekt Królowej Róż. Cezar odbył drogę w dorożce z żoną i córką, oraz z Popinotem, który powoził. Konstancja rzucała mężowi porozumiewawcze spojrzenia, które jednak nie mogły sprowadzić na jego wargi uśmiechu. Szepnęła mu parę słów, potrząsnął głową za całą odpowiedź. Słodkie wyrazy tej czułości, niezmiennej ale przymuszonej, miast rozjaśnić twarz Cezara, uczyniły go tem bardziej ponurym i sprowadziły do oczu parę powściąganych łez. Biedny człowiek odbywał tę drogę przed dwudziestu laty, młody, bogaty, pełen nadziei, rozkochany w młodej dziewczynie równie pięknej jak dziś Cezaryna; marzył wówczas o szczęściu, a widział dzisiaj, w dorożce, swoje szlachetne dziecko pobladłe od czuwania, dzielną żonę której piękność podobna była miastu spłukanemu lawą wulkanu. Jedna tylko miłość została! Zachowanie Cezara dławiło radość w sercach córki i Anzelma, którzy uprzytomniali mu uroczą scenę z przed lat.
— Bądźcie szczęśliwi, moje dzieci, macie do tego prawo, rzekł biedny ojciec rozdzierającym tonem. Miłości waszej nie zatruwa żadna gryząca myśl, dodał.
Birotteau, wymawiając ostatnie słowa, ujął ręce żony i ucałował je ze świętą i pełną podziwu tkliwością, która wzruszyła Konstancję bardziej od najżywszej wesołości. Skoro przybyli do domku gdzie ich czekali Pillerault, Ragonowie, ksiądz Loraux i sędzia Popinot, wzięcie, spojrzenia i słowa tych pięciu wybornych osób były tego rodzaju, iż Cezar odzyskał swobodę; wszyscy bowiem pięcioro wzruszeni byli widząc tego człowieka zawsze jakby nazajutrz po swojem nieszczęściu.
— Idźcie się przejść po lesie, rzekł wuj Pillerault wkładając rękę Cezara w dłoń Konstancji, idźcie z Anzelmem i Cezaryną! wrócicie o czwartej.
— Biedni ludzie, krępowalibyśmy ich, rzekła pani Ragon, wzruszona szczerą boleścią swego dłużnika; będzie bardzo wesoły niebawem.
— To skrucha bez winy, rzekł ksiądz Loraux.
— Jedynie przez nieszczęście mógł uróść, rzekł sędzia.
Zapominać, to wielka tajemnica silnych i twórczych istnień; zapominać na sposób natury która nie zna swej przeszłości, która zaczyna co chwilę tajemnice swych niestrudzonych porodów. Istnienia słabe, jak Birotteau, żyją w boleściach zamiast je zmieniać na skarby doświadczania; napawają się niemi i zużywają siły, cofając się każdego dnia w minione niedole. Kiedy obie pary dotarły do ścieżki która prowadzi do lasów Aulnay, położonych nakształt wianka na jednem z najładniejszych wzgórz w okolicy Paryża, i kiedy Wilcza Dolina ukazała się w całej swej zalotnej krasie, piękność dnia, urok krajobrazu, pierwsza zieloność i rozkoszne wspomnienia najpiękniejszej doby młodości, zwolniły bolesne struny w duszy Cezara; przycisnął ramię żony do bijącego serca; oko jego straciło szklany połysk, trysnął zeń błysk przyjemności.
— Wreszcie, rzekła Konstancja, widzę cię, mój biedny Cezarze. Zdaje mi się, że prowadzimy się dosyć dobrze, aby sobie pozwolić, od czasu do czasu, na małą przyjemność.
— Czyż mi wolno? rzekł biedny człowiek. Ach! Konstancjo, twoje przywiązanie jest jedynem dobrem jakie mi zostało. Tak, straciłem nawet to zaufanie jakie miałem w sobie; nie mam już siły, mojem jedynem pragnieniem jest żyć dość długo aby umrzeć skwitowawszy się z ziemią. Ty, droga żono, ty, która jesteś moim światłem i rozumem, ty, która widziałaś jasno, która jesteś bez skazy, ty możesz być wesoła: ja jeden z nas trojga, ja jeden jestem winny. Półtora roku temu, w pełni tego nieszczęsnego balu, widziałem Konstancję, jedyną kobietę jaką kochałem, piękniejszą może niż była młoda osoba z którą biegałem po tej ścieżce przed dwudziestu laty, jak dziś biegają nasze dzieci!... W dwadzieścia miesięcy zniszczyłem tę piękność, moją prawą i godziwą dumę. Kocham cię tem więcej, im lepiej cię poznaję... Och! droga! rzekł, dając temu słowu wyraz który zapadł w serce jego żony, chciałbym abyś mnie łajała zamiast koić pieszczotą mą boleść.
— Nie sądziłam, rzekła, aby, po dwudziestu latach, miłość żony do męża mogła wzrosnąć.
Te słowa pozwoliły Cezarowi zapomnieć na chwilę o swych nieszczęściach, miał bowiem tyle serca, iż słowa te były dlań fortuną. Dotarł tedy niemal radosny do ich drzewa, którego, przypadkiem, nie ścięto. Małżonkowie usiedli pod niem, przyglądając się Anzelmowi i Cezarynie, którzy kręcili się po małej polance niewiedząc o tem, myśląc może że idą wciąż przed siebie.
— Panno Cezaryno, mówił Anzelm, czy pani uważa mnie za tak chciwego i nikczemnego człowieka, iż mógłbym skorzystać z nabytego udziału ojca pani w Esencji Kapilarnej? Chowam dlań z rozkoszą jego połowę. Zapomocą jego kapitałów eskontuję weksle; jeżeli akcept jest wątpliwy, biorą go na moją część. Możemy należeć do siebie dopiero po rehabilitacji ojca pani; staram się przyspieszyć ten dzień całą siłą jaką daje miłość.
Kochanek strzegł się zdradzić tę tajemnicę przed teściową. U najskromniejszego mężczyzny istnieje zawsze chęć ukazania się wielkim w oczach ukochanej.
— Czy to niedługo? spytała.
— Niedługo, rzekł Popinot. Odpowiedź tę dał tonem tak przenikającym, iż czysta i niewinna Cezaryna podała czoło drogiemu Anzelmowi, który złożył na niem pocałunek zarazem chciwy i pełen czci, tyle szlachetności kryło się w geście dziewczyny.
— Ojczulku, wszystko będzie dobrze, rzekła do Cezara tonem pełnym domyślników. Bądź miły, rozmawiaj, porzuć smutną minę.
Skoro ta kochająca rodzina wróciła do domu, Cezar, mimo iż słaby obserwator, spostrzegł u Ragonów zmianę, która zdradzała jakieś wydarzenie. Przyjęcie pani Ragon było szczególnie namaszczone, spojrzenie jej i akcent mówiły Cezarowi: Jesteśmy spłaceni.
Przy deserze zjawił się rejent ze Sceaux, wuj Pillerault podał mu krzesło i spojrzał na Cezara, który zaczął podejrzewać niespodziankę, nie wyobrażając sobie jej rozmiarów.
— Mój siostrzeńcze, od półtora roku, oszczędności twojej żony, córki i twoje dały razem dwadzieścia tysięcy. Otrzymałem trzydzieści tysięcy franków jako dywidendę mojej wierzytelności, mamy tedy pięćdziesiąt tysięcy franków do oddania wierzycielom. Pan Ragon uzyskał trzydzieści tysięcy franków dywidendy, zatem, pan rejent z Sceaux przynosi ci pokwitowanie z całkowitej spłaty, łącznie z procentami, twoich tu obecnych przyjaciół. Reszta sumy złożona jest u Aleksandra Crottat, dla starej Madou, dla pana Lourdois, dla murarzy, cieślów i najpilniejszych wierzycieli. Na przyszły rok, zobaczymy. Z czasem i cierpliwością, można zajść daleko.
Radości Cezara nie da się opisać, rzucił się w ramiona wuja płacząc.
— Niech dzisiaj włoży krzyż, rzekł Ragon do księdza Loraux.
Spowiednik przymocował czerwoną wstążeczkę do klapy urzędnika. Tego wieczora, Cezar oglądał się po dwadzieścia razy w lustrach, okazując przyjemność, z której śmialiby się ludzie mający się za wyższych, ale którą ci poczciwi mieszczanie uważali za zupełnie naturalną. Nazajutrz, Birotteau udał się do pani Madou.
— A jesteś pan, poczciwino, rzekła, nie poznałabym pana, tak pan posiwiał. Z tem wszystkiem, nieźle się wam dzieje; macie posady. A tu biedny człowiek musi harować jak ten pies co rożen obraca...
— Ależ, pani...
— Nie robię wymówek, rzekła, masz pan pokwitowanie.
— Przychodzę pani oznajmić, że spłacę pani dziś, u rejenta Crottat, resztę wierzytelności wraz z procentem.
— Naprawdę?
— Bądźże pani u niego o wpół do jedenastej...
— To się nazywa honorny człowiek, niema co, rzekła podziwiając naiwnie ex-olejkarza. Wie pan, drogi panie, robię doskonałe interesa z tym pańskim ryżym, daje mi dobrze zarobić nie targując się o cenę, niby żebym sobie nie krzywdowała za tamto: słuchaj pan, dam panu pokwitowanie, zachowaj pan pieniądze, mój biedny stary! Mama Madou zapala się, nagła jest kobieta, ale ma tutaj coś, rzekła waląc się po najobfitszych poduszkach żywego ciała jakie kiedykolwiek rozkwitły w Halach.
— Nigdy, rzekł Birotteau, prawo pani jest święte, chcę panią spłacić w zupełności.
— Więc dobrze, nie dam się dłużej prosić, rzekła. A jutro, w całych halach, otrąbię pańską honorność. Nie często się widzi takie rzeczy.
Poczciwiec przebył tę samą scenę u malarza, teścia Aleksandra Crottat, ale z pewną odmianą. Padał deszcz. Cezar zostawił parasol u drzwi. Zbogacony malarz, widząc że woda ścieka na posadzkę pięknej jadalni, gdzie śniadał wraz z żoną, przyjął go opryskliwie.
— No co, cóż pan tam powie, mój Birotteau? rzekł twardo, tonem jaki ma wielu ludzi dla natrętnych żebraków.
— Jakto? zięć panu nic nie mówił...
— Co takiego, rzekł Lourdois zniecierpliwiony, przypuszczając jakąś prośbę.
— Aby się pan zechciał zjawić u niego o wpół do dwunastej, dla pokwitowania mi całkowitej wierzytelności?
— A, to co innego, niechże pan raczy usiąść, panie Birotteau, i zje coś z nami...
— Niech-że pan nam zrobi tę przyjemność i podzieli nasze śniadanie.
— Zatem interesy idą dobrze, spytał Lourdois.
— Nie, panie, trzeba mi było zadowolić się na śniadanie kawałkiem chleba spożywanym w biurze aby zebrać trochę pieniędzy; ale z czasem mam nadzieję wyrównać szkody jakie wyrządziłem moim bliźnim.
— Doprawdy, rzekł malarz pokojowy łykając tartynkę z pasztetem, pan jest honorowy człowiek.
— A co robi pani Birotteau? rzekła pani Lourdois.
— Prowadzi książki i kasę u Anzelma Popinot.
— Biedni ludzie, szepnęła pani Lourdois do męża.
— Gdybyś pan mnie potrzebował, drogi panie Birotteau, niech pan do mnie zajdzie, mógłbym panu dopomóc...
— Potrzebuję pana o jedenastej godzinie, rzekł Birotteau odchodząc.
Ten pierwszy rezultat dodał odwagi bankrutowi, nie zwracając mu wszakże spokoju; żądza odzyskania honoru owładnęła bez miary jego życiem; stracił w zupełności kwitnącą cerę jaka niegdyś stroiła mu policzki; oczy jego przygasły, twarz się zapadła. Kiedy dawni znajomi spotykali Cezara o ósmej rano lub nad wieczorem, o czwartej, idącego do biura lub wracającego, w surducie który miał w chwili swego upadku i który oszczędzał jak podporucznik oszczędza swój uniform, z włosami zupełnie siwemi, bladego, wystraszonego, niektórzy zatrzymywali go wbrew jego woli, oko bowiem miał bystre i przemykał się pod murem jak złodziej.
— Wszyscy znają twoje postępowanie, przyjacielu, mówili mu. Cały świat ubolewa nad surowością z jaką postępujesz z samym sobą, zarówno jak z żoną i córką.
— Dajże sobie trochę wytchnienia, mówili inni, rana pieniężna nie jest śmiertelna.
— Nie, ale rana duszy, odparł pewnego dnia Matifatowi biedny Cezar, czując się bez sił.
Z początkiem roku 1822, uchwalono kanał św. Marcina. Grunty położone koło Temple doszły szalonych cen. Projekt przecinał właśnie posiadłość du Tilleta, niegdyś Cezara Birotteau: kompanja, której powierzono roboty, ofiarowała olbrzymią sumę, jeżeli bankier będzie mógł oddać teren w oznaczonym czasie. Kontrakt najmu, zawarty przez Cezara z Popinotem, krzyżował sprawę. Bankier zaszedł pogadać z drogistą. O ile samemu Popinotowi du Tillet był obojętny, narzeczony Cezaryny żywił do tego człowieka instynktowną nienawiść. Nie znał kradzieży i bezecnych matactw szczęśliwego bankiera, ale wewnętrzny głos wołał w nim: — Ten człowiek jest bezkarnym złodziejem. Popinot nie byłby z nim zrobił najmniejszego interesu, obecność jego była mu wstrętna. W tej chwili zwłaszcza, widział jak du Tillet bogaci się łupem po dawnym pryncypale, place bowiem św. Magdaleny zaczynały podnosić się szybko, wróżąc już owe obłędne ceny do jakich doszły w 1827. Toteż, skoro bankier wytłómaczył cel odwiedzin, Popinot popatrzył nań ze skupioną odrazą.
— Nie chcę odmawiać panu mego zrzeczenia, ale muszę za nie dostać sześćdziesiąt tysięcy franków, nie opuszczę ani szeląga.
— Sześćdziesiąt tysięcy franków! wykrzyknął du Tillet wstając.
— Mam jeszcze piętnaście lat najmu, wydam rocznie trzy tysiące franków więcej aby wyszukać sobie gdzieindziej fabrykę. Zatem, sześćdziesiąt tysięcy franków, albo nie mówmy o tem, rzekł Popinot wracając do sklepu, gdzie du Tillet podążył za nim.
Dyskusja zaogniła się, padło nazwisko Birotteau, pani Cezarowa zeszła i ujrzała du Tilleta pierwszy raz od sławnego balu. Bankier nie mógł powstrzymać zdumienia, na widok zmian jakie zaszły w dawnej pryncypałowej; spuścił wzrok, przerażony swojem dziełem.
— Pan bankier, rzekł Popinot do pani Cezarowej, zarabia na waszych placach trzysta tysięcy franków i odmawia nam sześćdziesięciu tysięcy franków odszkodowania.
— Trzy tysiące franków renty, rzekł du Tillet z emfazą.
— Trzy tysiące franków! rzekła pani Cezarowa prostym i przejmującym tonem.
Du Tillet zbladł. Popinot spojrzał na panią Birotteau. Zapanowała chwila głębokiego milczenia, które uczyniło tę scenę jeszcze mniej zrozumiałą dla Anzelma.
— Niech pan podpisze zrzeczenie które kazałem przygotować u rejenta, rzekł du Tillet wyjmując stemplowany papier z kieszeni, a ja dam czek na Bank francuski na sześćdziesiąt tysięcy franków.
Popinot spojrzał na panią Cezarową, nie ukrywając zdumienia; zdawało mu się, że śni. Podczas gdy du Tillet podpisywał na pulpicie czek, Konstancja znikła i wróciła do siebie. Drogista i bankier wymienili dokumenty. Du Tillet wyszedł, skłoniwszy się zimno Popinotowi.
— Wreszcie, za kilka miesięcy, rzekł Popinot patrząc za du Tilletem, idącym w stronę ulicy Lombardzkiej, gdzie zatrzymał się jego kabryolet, dzięki tej osobliwej sprawie będę miał Cezarynę. Moja biedna żoneczka nie będzie się już zamęczać pracą. Jakto! jedno spojrzenie pani Cezarowej wystarczyło!... Cóż jest między nią a tym opryszkiem? To wszystko jest, w istocie, bardzo osobliwe...
Popinot poszedł podjąć sumę w banku i wrócił aby pomówić z panią Birotteau, ale nie zastał jej w kasie, widocznie była u siebie. Anzelm i Konstancja żyli tak jak żyje zięć z teściową, kiedy zięć i teściowa są w dobrej harmonji, pobiegł tedy do pani Cezarowej, ze skwapliwością naturalną u kochanka, który dobija do progu szczęścia. Młody kupiec zdumiał się niemało, zastając przyszłą teściową, do której zbliżył się kocim susem, czytającą list du Tilleta, Anzelm bowiem poznał pismo dawnego subjekta. Zapalona świeca, czarne i drgające widma spalonych listów leżących na podłodze, przejęły dreszczem Popinota, który, obdarzony bystrym wzrokiem, ujrzał mimo woli, to zdanie na początku listu znajdującego się w ręku teściowej:
Ubóstwiam panią! wiesz o tem, aniele mego życia, i czemu...
— Cóż za wpływ pani ma na du Tilleta, aby go skłonić do podobnej decyzyi? rzekł śmiejąc się owym konwulsyjnym śmiechem, który maskuje zdławione w sercu podejrzenie.
— Nie mówmy o tem, rzekła pomięszana.
— Tak, rzekł Popinot, oszołomiony, mówmy o końcu waszych utrapień. — Anzelm zakręcił się na pięcie i podszedł do okna, gdzie zaczął bębnić w szybę wyglądając na dziedziniec. — Więc cóż! rzekł sobie, gdyby nawet kochała du Tilleta, czemuż nie miałbym postąpić jak uczciwy człowiek?
— Co tobie, dziecko, rzekła biedna kobieta.
— Rachunek czystego zysku z Esencyi Kapilarnej wynosi dwakroć czterdzieści dwa tysiące franków, połowa tego sto dwadzieścia jeden, rzekł nagle Popinot. Jeżeli odejmę od tej sumy czterdzieści ośm tysięcy franków danych przezemnie panu Birotteau, zostaje siedmdziesiąt trzy tysiące, które, dołączone do sześćdziesięciu tysięcy indemnizacyi za najem, dają 'wam sto trzydzieści trzy tysiące franków.
Pani Cezarowa słuchała z upojeniem, serce waliło jej tak mocno, iż Popinot słyszał jego bicie.
— Otóż, ja zawsze uważałem pana Birotteau za mego wspólnika, ciągnął; możemy tedy użyć tej sumy aby spłacić wierzycieli. Dodając do niej dwadzieścia ośm tysięcy franków waszych oszczędności ulokowanych przez wuja Pillerault, mamy sto sześćdziesiąt jeden tysięcy franków. Wuj nie odmówi nam pokwitowania za swoje dwadzieścia pięć tysięcy. Żadna siła ludzka nie może mi zabronić, abym memu teściowi, na poczet przyszłorocznego zysku, pożyczył ile trzeba dla dopełnienia sum należnych wierzycielom... I... będzie... zrehabilitowany.
— Zrehabilitowany! wykrzyknęła pani Cezarowa opierając się o krzesło. Złożyła ręce, odmawiając modlitwę, wypuściwszy z rąk list. Drogi Anzelmie, rzekła przeżegnawszy się, drogie dziecko! Wzięła go za głowę, ucałowała w czoło, przycisnęła do serca, w szale radości. — Cezaryna będzie zatem twoją!... będzie bardzo szczęśliwa. Opuści ten sklep, w którym się zabija.
— Przez miłość, rzekł Popinot.
— Tak, odparła matka z uśmiechem.
— Wysłuchaj, mamo, małego sekretu, rzekł Popinot, zerkając na nieszczęsny list. Wyświadczyłem usługę Celestynowi, aby mu ułatwić nabycie waszego sklepu, ale postawiłem pewien warunek. Mieszkanie wasze jest tak, jakeście je zostawili. Miałem w tem myśl, ale nie sądziłem iż los tak rychło przyjdzie nam z pomocą. Celestyn zobowiązany jest podnająć wam dawne mieszkanie, gdzie nie stąpił nogą i którego wszystkie meble będą należały do was. Ja zachowałem dla siebie drugie piętro, aby zamieszkać na niem z Cezaryną, która nie opuści was nigdy. Tu będę spędzał czas od ósmej rano do szóstej wieczorem. Aby wam zapewnić egzystencję, odkupię za sto tysięcy udział pana Cezara, będziecie tedy mieli dziesięć tysięcy franków renty. Czy nie będziesz, mamo, czuła się szczęśliwa?
— Nie mów już nic, Anzelmie, albo oszaleję.
Anielska postawa pani Cezarowej, czystość jej oczu, niewinność pięknego czoła odpierały tak wspaniale tysiączne myśli tańczące w mózgu zakochanego, iż zapragnął skończyć ze swym potwornym domysłem. Wszelki błąd niepodobny był do pogodzenia z życiem i z uczuciami siostrzenicy Pilleraulta.
— Droga ubóstwiana matko, rzekł Anzelm, przeszło mi, mimo mej woli, przez duszę okropne podejrzenie. Jeżeli chcesz mnie widzieć szczęśliwym, zniweczysz je w tej chwili. To mówiąc, Popinot podniósł list.
— Niechcący, mówił przerażony grozą jaka się odbiła na twarzy Konstancji, przeczytałem pierwsze słowa listu, pisanego przez du Tilleta. Te słowa schodzą się tak szczególnie z wrażeniem jakie pani uczyniła na tym człowieku, skłaniając go do tak rychłej zgody na me szalone wymagania, iż każdy tłómaczyłby to sobie, tak jak zły duch tłómaczył mi mimo mej woli. Twoje spojrzenie, dwa słowa wystarczyły...
— Nie kończ, rzekła pani Cezarowa, odbierając list i paląc go w oczach Anzelma. Moje dziecko, jestem straszliwie ukarana za drobny błąd. Wiedz tedy wszystko, Anzelmie. Nie chcę, aby posądzenie zbudzone przez matkę zaszkodziło córce, mogę zresztą mówić o tem bez rumieńca; powiedziałabym mężowi to, co mam wyznać tobie. Du Tillet chciał mnie uwieść, ostrzegłam natychmiast męża, postanowiliśmy go oddalić. W dniu, w którym mąż miał mu wypowiedzieć, ukradł nam trzy tysiące.
— Domyślałem się tego, rzekł Popinot, wyrażając tonem całą swą nienawiść.
— Anzelmie, twoja przyszłość, twoje szczęście wymagają tego wyznania; ale powinno ono umrzeć w twojem sercu, jak umarło w mojem i w sercu Cezara. Musisz pamiętać burę, jaką mąż wsypał ci z powodu omyłki w kasie. Aby uniknąć procesu i nie gubić człowieka, podłożył zapewne trzy tysiące franków, cenę kaszmirowego szala, który dostałam aż w trzy lata potem. Oto znaczenie mego wykrzyku. Otóż, drogie dziecko, przyznam ci się do mego dzieciństwa; du Tillet napisał do mnie trzy listy miłosne, które malowały go tak dobrze, rzekła wzdychając i rumieniąc się, że zachowałam je... jako osobliwość. Nie czytałam ich więcej niż raz. Ale, mimo to, nierozsądkiem było przechowywać je. Skoro ujrzałam du Tilleta, przyszło mi to na myśl, poszłam do siebie aby je spalić; miałam w ręku ostatni, kiedy ty wszedłeś... Oto wszystko, moje dziecko.
Anzelm przykląkł i ucałował rękę pani Cezarowej z cudownym wyrazem, który wycisnął obojgu łzy z oczu. Teściowa podniosła zięcia, wyciągnęła doń ręce i przycisnęła go do serca.
Ten dzień miał być dniem radości dla Cezara. Osobisty sekretarz króla, pan de Vandenesse, zaszedł do biura aby z nim pomówić. Wyszli razem na dziedzińczyk Kasy amortyzacyjnej.
— Panie Birotteau, rzekł wicehrabia de Vandenesse, wysiłki pańskie dla spłacenia wierzycieli doszły przypadkowo do uszu króla. Jego Królewska Mość, wzruszona tak rzadkiem postępowaniem, i wiedząc, iż, przez pokorę, nie nosisz pan krzyża Legji honorowej, posyła mnie z rozkazem abyś włożył z powrotem tę odznakę. Następnie, aby panu dopomóc w spełnieniu zobowiązań, J. K. M. polecił mi wręczyć panu tę sumę ze swej prywatnej szkatuły, żałując iż niepodobna Mu uczynić więcej. Niech to zostanie w głębokiej tajemnicy. Jego Królewska Mość uważa za rzecz mało królewską urzędowe rozgłaszanie swoich dobrych uczynków, rzekł osobisty sekretarz wręczając sześć tysięcy franków urzędnikowi, który, w czasie tej przemowy, przechodził niepodobne do opisu wzruszenia.
Birotteau zdołał ledwie wybąkać parę słów bez związku. Vandenesse pozdrowił go skinieniem ręki i uśmiechem. Uczucie, jakie ożywiało biednego Cezara jest tak rzadkie w Paryżu, iż życie jego mimowiednie wzbudziło podziw. Józef Lebas, sędzia Popinot, Camusot, ksiądz Loraux, Ragon, pryncypał znacznego domu w którym pracowała Cezaryna, Lourdois, pan de La Billardière mówili o tem głośno. Opinja, już zmieniona na tym punkcie, wynosiła go pod niebiosy.
— Oto człowiek honoru! To słowo niejeden raz obiło się już o uszy Cezara, kiedy przechodził ulicą i przyprawiało go o wzruszenia jakich doświadcza autor, kiedy słyszy: To on! Ta zaszczytna opinja była ciosem w serce du Tilleta. Kiedy Cezar otrzymał bilety bankowe przesłane przez monarchę, pierwszą jego myślą było spłacić niemi ex-subjekta. Poczciwiec udał się na ulicę Chaussée-d’Antin, tak iż, kiedy bankier wracał do siebie, spotkał się na schodach z dawnym pryncypałem.
— I cóż, mój biedny Birotteau, rzekł tonem obłudnego współczucia.
— Biedny! wykrzyknął dumnie dłużnik. Jestem bardzo bogaty. Złożę dziś głowę na poduszce z miłą świadomością, że pana spłaciłem.
Słowa te, nacechowane prawością, były dla du Tilleta niby pchnięcie nożem. Mimo powszechnego szacunku, nie szanował on sam siebie; niepodobny do zdławienia głos krzyczał mu: — Ten człowiek jest wzniosły!
— Mnie spłacić! cóż za interesy pan robi?
Pewien, iż du Tillet nie powtórzy jego zwierzenia, ex-kupiec rzekł: — Nie tknę się nigdy w życiu interesów. Żadna siła ludzka nie mogła przewidzieć tego co mi się trafiło. Kto wie, czy nie byłbym znowu ofiarą jakiego Roguina? Ale postępowanie moje doszło uszu Króla, serce jego raczyło współczuć z memi wysiłkami i poparł je, przesyłając mi w tej chwili sumę dość znaczną, aby...
— Chce pan pokwitowanie? przerwał du Tillet, czy pan płaci...
— Wszystko, łącznie z procentami; toteż, poproszę pana, abyś zechciał wstąpić o dwa kroki stąd, do kancelaryi pana Crottat.
— U rejenta!
— Ależ, panie, rzekł Cezar, wszak mam prawo myśleć o rehabilitacji; w takim zaś razie, prawomocne akta są nieodzowne...
— Chodźmy, rzekł du Tillet wychodząc z Cezarem, to tylko parę kroków. Ale skąd pan bierze tyle pieniędzy? dodał.
— Nie biorę, rzekł Cezar, zarabiam w pocie czoła.
— Winien pan jest ogromną sumę bankowi Claparona.
— Niestety! tak, to mój najcięższy dług, myślę że przyjdzie mi umrzeć pod tem brzemieniem.
— Nigdy nie zdoła się pan wypłacić, rzekł twardo du Tillet.
— Ma słuszność, pomyślał Cezar.
Biedny człowiek, wracając do siebie, skierował się ulicą św. Honoryusza, przez nieuwagę, zawsze bowiem okrążał ją, aby nie widzieć sklepu ani okien dawnego mieszkania. Pierwszy raz od swego upadku, ujrzał znowu ten dom, w którym ośmnaście lat szczęścia zatarło się od trzech miesięcy cierpień.
— Sądziłem, że dokończę tu mego życia, rzekł sobie. I przyśpieszył kroku, ujrzał bowiem nowe godło:

CELESTYN CREVEL[4]
DAWNIEJ CEZAR BIROTTEAU.

— Zwiduje mi się coś. Czyż to nie Cezaryna? wykrzyknął przypominając sobie iż spostrzegł główkę blond w oknie.
Ujrzał w istocie córkę, żonę i Popinota. Kochankowie wiedzieli, że Birotteau nie przechodzi nigdy koło dawnego domu. Nie mogąc przewidzieć tego co mu się zdarzyło, przyszli, aby poczynić pewne przygotowania do uroczystości jaką chcieli wyprawić dla Cezara. To szczególne zjawisko uderzyło Cezara tak, iż stanął w miejscu jak wryty.
— Hehe, to pan Birotteau przygląda się swemu dawnemu domowi, rzekł Molineux do kupca mającego sklep naprzeciw Królowej Róż.
— Biedny człowiek, rzekł były sąsiad olejkarza, wydał tutaj jeden z najładniejszych balów... Było dwieście powozów.
— Byłem tam, zbankrutował w trzy miesiące potem, rzekł Molineux, byłem syndykiem.
Birotteau umknął cały drżący i pognał do wuja. Pilleraut, powiadomiony o tem co zaszło w sklepie Popinota, sądził iż siostrzeniec jego z trudem przeniósłby wstrząs bezmiernej radości jaką sprawiłaby mu rehabilitacja, był bowiem świadkiem codziennych udręczeń tego człowieka, wciąż trwającego w swych niezłomnych zasadach co do bankrutów, i skupiającego w tym kierunku wszystkie siły. Honor był dla Cezara nieboszczykiem, który mógł mieć swój dzień zmartwychwstania. Ta nadzieja dawała jego cierpieniu niesłychaną energję. Pillerault podjął się przygotować siostrzeńca do dobrej nowiny. Kiedy Birotteau wszedł do wuja, zastał go dumającego jak wziąć się do rzeczy. Jakoż, radość z jaką urzędnik opowiedział o zainteresowaniu króla, wydała się dobrą wróżką dla Pilleraulta, zdumienie zaś z powodu widoku Cezaryny w Królowej Róż stało się doskonałem wprowadzeniem w materyę.
— Ano cóż, Cezarze, rzekł Pillerault, wiesz skąd to pochodzi? Z niecierpliwości, z jaką Popinot chciałby zaślubić Cezarynę. Nie może się doczekać, i ty nie powinienbyś, przez przesadną uczciwość, kazać młodości karmić się suchym chlebem i tylko łykać parę smacznego obiadu. Popinot chce ci dać kapitały potrzebne na zupełną spłatę wierzytelności.
— Kupuje żonę, rzekł Birotteau.
— Czyż nie jest zaszczytne chcieć zrehabilitować teścia?
— Dużo-by o tem powiedzieć. Zresztą...
— Zresztą, rzekł wuj udając gniew, masz może prawo poświęcać siebie, ale nie córkę.
Wywiązała się żywa dyskusja, którą Pillerault podgrzewał z umysłu.
— Ech! a gdyby Popinot nie pożyczył ci nic, wykrzyknął Pillerault, gdyby cię uważał za swego wspólnika, gdyby sumę wypłaconą wierzycielom na poczet twego udziału w Esencyi uważał za zaliczkę...
— To wyglądałoby, iż, w porozumieniu z nim, oszukałem wierzycieli.
Pillerault udał że się poddaje temu argumentowi. Dosyć znał serce ludzkie, aby wiedzieć, że przez noc zacny człowiek będzie roztrząsał w duchu ten punkt i że to go oswoi z myślą o rehabilitacyi.
— Ale dlaczego, rzekł przy obiedzie, Konstancja i Cezaryna były w dawnem mieszkaniu?
— Anzelm chce je wynająć, aby tam osiąść z Cezaryną. Konstancja trzyma jego stronę. Nic ci nie mówiąc, poszli dać na zapowiedzi, aby cię zmusić do zgody. Popinot powiada, iż mniejszą miałby zasługę zaślubiając Cezarynę po twojej rehabilitacyi. Przyjmujesz sześć tysięcy franków od króla, a nie chcesz nic przyjąć od własnej rodziny! Toć ja mam prawo pokwitować cię z tego, co mi się należy, czy odmówisz?
— Nie, rzekł Cezar, ale to nie przeszkodziłoby mi oszczędzać, aby wuja spłacić, mimo pokwitowania.
— To są czcze skrupuły, rzekł Pillerault; w rzeczach uczciwości, możesz polegać na mnie. Cóż za głupstwa mówiłeś przed chwilą? czy oszukałbyś wierzycieli, skorobyś ich wszystkich spłacił?
W tej chwili, Cezar spojrzał na wuja, i Pillerault doznał wzruszenia, widząc jak, po trzech latach, uśmiech pierwszy raz ożywił zgnębione rysy biednego siostrzeńca.
— To prawda, rzekł, spłaciłbym ich... Ale to znaczy sprzedać własną córkę!
— A jeżeli ja chcę aby mnie kupiono!... wykrzyknęła Cezaryna, ukazując się z Popinotem.
Kochankowie usłyszeli ostatnie słowa wchodząc na palcach do mieszkanka wuja, pani Birotteau szła za nimi. Wszyscy troje objechali dorożką pozostałych wierzycieli, aby ich zwołać na wieczór do Aleksandra Crottat, gdzie gotowano pokwitowania. Niezłomna logika rozkochanego Popinota zwalczyła skrupuły Cezara, który wciąż obstawał przy tem aby się uważać za dłużnika i utrzymywał iż obchodzi prawo. Nakazał wreszcie milczenie subtelnościom swego sumienia pod wpływem okrzyku Popinota: — Chce pan więc zabić córkę?
— Zabić córkę! rzekł Cezar osłupiały.
— Wszakże, rzekł Popinot, mam prawo uczynić panu darowiznę sumy, którą, w sumieniu, uważam za mój dług. Czy mi pan odmówi?
— Nie, rzekł Cezar.
— A zatem, chodźmy dziś wieczór do Aleksandra Crottat, aby już nie było o tem mowy, a za jednym zachodem ułożymy kontrakt ślubny.
Prośbę o rehabilitację, oraz wszystkie akta służące jej za poparcie, złożono, za pośrednictwem Derville‘a do rąk generalnego prokuratora królewskiego trybunału w Paryżu.
Przez miesiąc który zajęły formalności i zapowiedzi Cezaryny i Anzelma, Birotteau przechodził gorączkowe wzruszenia. Był niespokojny, lękał się że nie dożyje wielkiego dnia, w którym miano wydać wyrok. Serce biło mu bez przyczyny, powiadał. Skarżył się na tępe bóle w tym organie, równie zużytym przez zgryzoty, jak wyczerpanym tą nadmierną radością. Wyroki rehabilitujące są tak rzadkie w resorcie trybunału królewskiego w Paryżu, iż zapada zaledwie jeden na dziesięć lat. Dla ludzi, którzy biorą seryo społeczeństwo, aparat sądowy ma coś niezmiernie wielkiego i poważnego. Instytucye zależą w zupełności od uczuć jakie ludzie wiążą z niemi, i od majestatu w jaki odziewają je w myśli. Toteż, kiedy w ludzie niema już, nie religji, ale wiary, kiedy wychowanie rozluźniło w nim wszystkie więzy zachowawcze przyzwyczajając dziecko do bezlitosnej analizy, naród znajduje się w rozkładzie, spoistość jego polega bowiem jedynie na nieszlachetnych szwach materyalnego interesu, na formułach obrządku stworzonego przez dobrze zrozumiany egoizm. Wychowany w pojęciach chrześcijańskich, Birotteau brał Sprawiedliwość za to, czem powinnaby być w oczach ludzi, za wcielenie samego społeczeństwa, dostojny wyraz uchwalonego prawa, niezależny od formy pod jaką się objawia; im bardziej sędzia jest stary, złamany, siwy, tem uroczystszem jest jego dostojeństwo, które wymaga tak głębokiego znawstwa ludzi i rzeczy, które uświęca serce i hartuje je do strzeżenia żywotnych interesów. Rzadcy stają się owi ludzie, którzy nie mogą się oprzeć wzruszeniu, wstępując po schodach królewskiego trybunału, w starym Pałacu Sprawiedliwości w Paryżu; Cezar był jednym z tych ludzi. Niewiele osób zauważyło uroczyste dostojeństwo tych schodów, których samo położenie tak przyczynia się do potęgi wrażenia. Znajdują się nad perystylem zdobiącym dziedziniec pałacu: brama zaś jest w środku krużganku, który wiedzie z jednej strony do olbrzymiej sali des Pas Perdus, z drugiej do Sainte-Chapelle, dwóch budowli przy których snadno może się wydać małem wszystko co jest dokoła. Kościół św. Ludwika jest jedną z najbardziej imponujących budowli w Paryżu, dojście zaś do niego przez ten krużganek ma coś dziwnie posępnego i romantycznego. Wielka sala des Pas Perdus przedstawia, przeciwnie, perspektywę pełną światła, i trudno zapomnieć, że historja Francji wiąże się z tą salą. Schody te muszą mieć w swym wyglądzie coś szczególnie wspaniałego, skoro nie miażdżą ich te dwie wspaniałości. Może widok placu gdzie wykonywa się wyroki, oglądanego przez bogatą kratę, jest potężnym czynnikiem tego uczucia. Schody wychodzą na olbrzymią salę, przedsionek tej, w której trybunał pierwszej instancyi odbywa rozprawy. Osądźcie, jakie emocje musiał przejść bankrut, już dostatecznie wzruszony temi akcesoryami, idąc do sali sądowej w otoczeniu przyjaciół! Towarzyszyli mu Lebas, prezydent trybunału handlowego; Camusot, dawny komisarz sądowy Cezara, i Ragon, jego pryncypał; ksiądz Loraux, spowiednik. Zacny kapłan podniósł te przepychy ludzkie zapomocą refleksyi, która uczyniła je jeszcze bardziej imponującemi. Pillerault, ów życiowy filozof, wpadł na myśl, aby wzmóc odrazu radość siostrzeńca i uchronić go od niebezpieczeństwa nieprzewidzianych wydarzeń. W chwili gdy były kupiec kończył się ubierać, ujrzał przybywających swoich prawdziwych przyjaciół, którzy pragnęli go odprowadzić tryumfalnie przed kratki sądowe. Orszak ten napełnił zacnego człowieka zadowoleniem, rodząc w nim egzaltację potrzebną aby znieść imponujący wygląd trybunału. Birotteau znalazł i tam przyjaciół, zebranych w sali uroczystych audjencyj, gdzie zasiadało dwunastu rajców.
Po wywołaniu sprawy, obrońca Cezara przedstawił w kilku słowach żądanie. Na gest prezydenta, podniósł się generalny prokurator, wezwany do sformułowania wniosku. W imieniu trybunału, generalny prokurator, człowiek który przedstawia pomstę publiczną, zażądał sam, aby wrócono honor kupcowi, który go jeno zastawił; ceremonja jedyna w swoim rodzaju, skazany bowiem może być tylko ułaskawiony. Poczciwi ludzie mogą sobie wyobrazić wzruszenie Cezara, kiedy usłyszał pana de Granville, wygłaszającego takie, w skróceniu, przemówienie:
„Panowie, rzekł sławny dygnitarz sądowy, 16-go stycznia 1820, Cezar Birotteau został, wyrokiem trybunału handlowego Sekwany, ogłoszony jako będący w stanie upadłości. Powodem bankructwa nie była ani nierozwaga kupiecka, ani fałszywe spekulacye, ani inna przyczyna któraby mogła splamić jego honor. Czujemy potrzebę powiedzenia głośno: przyczyną nieszczęścia była jedna z klęsk, które, ku wielkiemu bólowi Sprawiedliwości i miasta Paryża, stają się coraz częstsze. Przypadło w udziale naszemu wiekowi, w którym długo jeszcze będzie fermentował zły zaczyn rewolucyjnych obyczajów i idej, patrzeć, jak notaryat Paryża oddala się od chlubnych tradycyj i, w ciągu kilku lat, daje obraz tylu bankructw, ile ich się zdarzyło ledwie przez dwa wieki za dawnej monarchii. Łaknienie łatwo nabytego złota dosięgło urzędników publicznych, owych opiekunów powszechnego mienia, owych uświęconych prawem pośredników“.
Następowała tyrada na ten temat, w której, posłuszny obowiązkom swej roli, hrabia de Granville znalazł sposobność do napaści na liberałów, bonapartystów i innych wrogów tronu. Wypadki dowiodły, iż urzędnik miał słuszność w swych obawach.
„Ucieczka rejenta paryskiego, który uniósł kapitały pana Birotteau, rozstrzygnęła o ruinie upadłego, ciągnął. Trybunał wydał w tej sprawie wyrok, dowodzący, do jakiego stopnia Roguin podszedł niegodnie zaufanie klientów. Doszło do konkordatu. Zauważymy tu, na chwałę upadłego, iż operacye odznaczały się czystością, jakiej nie spotyka się w żadnem z gorszących bankructw, które trapią codziennie handel paryski. Wierzyciele pana Birotteau znaleźli najdrobniejsze rzeczy jakie nieszczęśliwy posiadał. Znaleźli, panowie, jego ubrania, klejnoty, słowem sprzęty czysto osobiste, nietylko jego, ale jego żony, która zrzekła się wszystkich praw aby pomnożyć stan czynny. Pan Birotteau, w tej okoliczności, okazał się godnym poważania, które zyskało mu godności municypalne; był bowiem wówczas wice-merem drugiego okręgu, i otrzymał świeżo krzyż Legii honorowej, przyznany zarówno poświęceniu rojalisty, który walczył w dniach Vendémiaire na stopniach św. Rocha, zroszonych jego krwią, co urzędnikowi konsularnemu, szanowanemu dla swej wiedzy, kochanemu dla ducha pojednawczości, oraz skromnemu urzędnikowi municypalnemu, który odmówił zaszczytów merostwa, wskazując na swoje miejsce godniejszego, czcigodnego barona de la Billardière, jednego ze szlachetnych Wandejczyków, nauczywszy się go cenić w ciężkich dniach próby“.
— To zdanie piękniejsze jest od mego, rzekł Cezar do ucha wuja.
„Toteż, wierzyciele, otrzymując sześćdziesiąt od sta swoich wierzytelności, dzięki poświęceniu z jakiem ów lojalny kupiec, wraz z żoną i córką, oddał im wszystko co posiadał, dali wyraz uczuciom szacunku, w ugodzie jaka zapadła pomiędzy nimi a dłużnikiem, w której to ugodzie zrzekli się reszty wierzytelności. Świadectwa te zalecają się uwadze trybunału przez sposób w jaki są sformułowane”.
Tu, generalny prokurator odczytał treść konkordatu.
„W obliczu tego życzliwego usposobienia, panowie, niejeden kupiec czułby się oczyszczonym i pojawiłby się dumny na rynku. Daleki od tego, Birotteau, nie poddając się przygnębieniu, powziął, w sumieniu swojem, zamysł dosłużenia się chlubnego dnia jaki dziś wschodzi dla niego. Nic go nie zdołało zniechęcić. Skoro nasz ukochany monarcha dał rannemu z pod św. Rocha skromną posadę aby mu zapewnić chleb, upadły zachował płacę związaną z tem miejscem dla wierzycieli, nic nie biorąc na własne potrzeby, gdyż nie zbywało mu na serdecznem poparciu rodziny...“
Birotteau, płacząc, uścisnął rękę wuja.
„Żona i córka przelewały do wspólnego skarbca owoc swej pracy: i one przejęły się szlachetną myślą Cezara Birotteau. Obie zstąpiły z pozycji jaką zajmowały, aby podjąć ciężkie obowiązki. Te poświęcenia, panowie, należy nam uczcić głośno, to są najtrudniejsze ze wszystkich. Oto, jakie brzemię nałożył sobie Birotteau”.
Tu, jeneralny prokurator odczytał streszczenie bilansu, wymieniając sumy które pozostały jako dług i nazwiska wierzycieli.
„Każda z tych sum, łącznie z procentami, została spłacona, panowie, nie zapomocą prywatnych pokwitowań, które wymagają ścisłego dochodzenia, ale w drodze pokwitowań autentycznych, które nie mogą podejść dobrej wiary trybunału, ale które nie przeszkodziły urzędnikom spełnić swej powinności i przeprowadzić dochodzenia żądanego przez prawo. Oddacie panu Birotteau, nie honor, ale prawa, których się pozbawił, i spełnicie tem akt sprawiedliwości. Podobne zjawiska są tak rzadkie w tej sali rozpraw, iż nie możemy się wstrzymać od wyrażenia powodowi jak bardzo przyklaskujemy temu postępowaniu, które już Najdostojniejsze poparcie zaszczyciło swojem uznaniem”. Następnie, odczytał formalne wnioski w stylu urzędowym.
Trybunał odbył naradę nie opuszczając sali, poczem prezydent podniósł się, aby ogłosić wyrok. „Trybunał, rzekł kończąc, poleca mi wyrazić panu Birotteau zadowolenie, jakie mu sprawia sposobność wydania podobnego wyroku. Woźny wywoła następną sprawę”.
Birotteau, już przybrany w szatę godową w jaką go stroiły słowa dostojnika sądowego, był jak spiorunowany szczęściem, słysząc uroczysty wniosek, wygłoszony przez prezydenta pierwszego królewskiego trybunału Francyi, świadczący o drżeniu serca niewzruszonej Sprawiedliwości ludzkiej. Nie mógł opuścić miejsca u kratek, patrząc ogłupiałym wzrokiem na urzędników jako na aniołów, którzy otwarli mu bramy społeczeństwa; wuj wziął go za ramię i pociągnął do sali. Cezar, który nie usłuchał wprzód Ludwika XVIII, przypiął wówczas machinalnie wstążeczkę Legii. Natychmiast otoczyli go przyjaciele i zanieśli go w tryumfie do powozu.
— Gdzie mnie wieziecie, przyjaciele? rzekł do Józefa Lebas, Pilleraulta i Ragona.
— Do domu.
— Nie, jest trzecia godzina; chcę wstąpić na giełdę i korzystać z moich praw.
— Na giełdę, rzekł Pillerault do woźnicy, dając wymowny znak Józefowi Lebas, spostrzegł bowiem u zrehabilitowanego niepokojące objawy, lękał się aby nie oszalał.
Ex-olejkarz wszedł na giełdę, prowadzony pod rękę przez wuja i pana Lebas, dwóch szanownych kupców. Wieść o rehabilitacyi już się rozeszła. Pierwszą osobą, która ujrzała trzech kupców za którymi szedł stary Ragon, był du Tillet.
— Drogi szefie, rzekł, jestem uszczęśliwiony, widząc iż wydobyłeś się zupełnie z kłopotu. Może przyczyniłem się do szczęśliwego rozwiązania twoich utrapień, przez łatwość z jaką dałem się oskubać małemu Popinot. Odczuwam twoje szczęście, jakgdyby zdarzyło się mnie samemu.
— Nie możesz pan inaczej, rzekł Pillerault. To się panu nie zdarzy nigdy.
— Jak pan to rozumie? spytał du Tillet.
— Do kroćset! jaknajlepiej, rzekł Lebas, uśmiechając się z mściwej złośliwości Pilleraulta, który, mimo iż nie wiedząc nic, patrzał na tego człowieka jak na zbrodniarza.
Matifat poznał Cezara. Natychmiast, najszanowniejsi kupcy otoczyli ex-olejkarza, i urządzili mu domową owacyę; obsypano go najpochlebniejszemi komplementami, uściskami dłoni, które wzniecały wiele zazdrości, budziły nieco wyrzutów, na sto osób bowiem, które się tam przechadzały, więcej niż pięćdziesiąt przechodziło likwidacyę. Gigonnet i Gobseck, którzy rozmawiali w kącie, spoglądali na cnotliwego olejkarza tak jak fizycy musieli się przyglądać pierwszej drętwie elektrycznej, którą im przyniesiono. (Ryba ta, uzbrojona siłą butelki lejdejskiej, jest największą osobliwością królestwa zwierzęcego). Naoddychawszy się kadzidłem tryumfu, Cezar wsiadł do dorożki i puścił się do domu, gdzie miano podpisać kontrakt ślubny jego drogiej Cezaryny i oddanego Popinota. Od czasu do czasu, miał wybuchy nerwowego śmiechu, który uderzył trzech przyjaciół.
Wadą młodości jest to, że uważa cały świat za równie silny jak ona; wada, która wypływa zresztą z jej przymiotów; miast widzieć ludzi i rzeczy przez binokle, barwi wszystko blaskami swego płomienia i rzuca swój nadmiar życia nawet na starych ludzi. Jak Cezar i Konstancja, Popinot zachował w pamięci wspaniały obraz balu wydanego przez Cezara. Przez te trzy lata próby, Konstancja i Cezar, nieraz, nie mówiąc z sobą o tem, słyszeli orkiestrę Collineta, oglądali strojne zebranie, i smakowali owej okrutnie ukaranej radości, tak jak Adam i Ewa musieli niekiedy myśleć o owocu zakazanym, który dał życie i śmierć całej ich potomności, zdaje się bowiem, iż rozmnażanie się aniołów jest tajemnicą nieba. Ale Popinot mógł myśleć o tem święcie bez wyrzutów, z rozkoszą; Cezaryna, w całej swojej chwale, przyrzekła się jemu, biedakowi. Podczas tego wieczoru, zdobył pewność, że jest naprawdę kochany! Toteż, kiedy kupił dla Celestyna apartament odnowiony przez Grindota, stawiając warunek aby wszystko pozostało nietknięte; gdy święcie przechowywał najmniejsze rzeczy należące do Cezara i Konstamcji, marzył o tem, aby tam wydać bal w dzień swego ślubu. Przygotował tę uroczystość z umiłowaniem, naśladując pryncypała jedynie w potrzebnych wydatkach a nie w szaleństwach; szaleństwa były już zrobione. Toteż, obiad był od Cheveta, biesiadnicy mniejwięcej ci sami. Ksiądz Loraux zastępował kanclerza Legii, prezydent handlowego trybunału Lebas nie omieszkał się stawić. Popinot zaprosił pana Camusot, aby mu podziękować za względy jakie miał dla Cezara. Panowie de Vandenesse i de Fontaine przybyli w miejsce Roguina i jego żony. Cezaryna i Popinot rozesłali zaproszenia na bal z pewną oględnością. Oboje jednako obawiali się hałaśliwego wesela: uniknęli wrażeń, jakie odczuwają tkliwe i czyste serca, postanawiając wydać bal w dzień kontraktu. Konstancja odnalazła ową wiśniową suknię, w której, przez jeden dzień, zalśniła tak ulotnym blaskiem. Cezaryna cieszyła się zawczasu niespodzianką Popinota, skoro mu się zjawi w tej samej tualecie balowej, którą wspominał tak często. Tak więc, apartament miał ukazać oczom Cezara ów czarodziejski widok, którym się sycił tylko jeden wieczór. Ani Konstancja, ani Cezaryna, ani Anzelm nie widzieli niebezpieczeństwa dla Cezara w tej olbrzymiej niespodziance i czekali go o czwartej z radością, której objawy graniczyły z dzieciństwem.
Po niewymownych wzruszeniach jakie mu dał powrót na giełdę, ten bohater uczciwości handlowej miał doznać nowego wstrząśnienia. Skoro, wracając do dawnego domu, ujrzał, na schodach, które zachowały cały blask nowości, żonę w wiśniowej aksamitnej sukni, Cezarynę, hrabiego de Fontaine, wicehrabiego de Vandenesse, barona de La Billardière, znakomitego Vauquelina, oczy zaszły mu lekką mgłą; Pillerault, który prowadził go pod ramię, odczuł dreszcz.
— To nadto, rzekł filozof do rozkochanego Anzelma, nie zdoła znieść wszystkiego wina, które mu lejesz.
Radość była we wszystkich sercach tak żywa, że każdy przypisał wzruszenie Cezara i jego niepewny chód bardzo naturalnemu, ale często śmiertelnemu upojeniu. Skoro Cezar zrozumiał że jest u siebie, skoro ujrzał salon, gości w liczbie których znajdowały się kobiety ubrane jak na bal, naraz heroiczny finał wielkiej symfonii Beethovena buchnął w jego głowie i sercu. Ta idealna muzyka zalśniła się, zaiskrzyła wszystkiemi akordami, uderzyła we wszystkie trąby w oponach tego znużonego mózgu, dla którego miała się stać wielkim finałem.
Pod uciskiem tej wewnętrznej harmonii, Cezar ujął ramię żony i szepnął jej do ucha głosem zdławionym przez falę krwi: — Niedobrze mi!
Konstancja, przerażona, odprowadziła męża do gabinetu, dokąd zaszedł nie bez trudu, i rzucił się na fotel, mówiąc:
— Panie Haudry, księże Loraux!
Ksiądz Loraux przybył, a za nim goście i kobiety w balowych strojach; wszyscy zatrzymali się, tworząc zdumioną grupę. W obliczu tego błyszczącego grona, Cezar uścisnął rękę spowiednika i skłonił głowę na łonie klęczącej żony. Naczynie pękło już w piersiach, anewryzm dławił jego ostatni oddech.
— Oto śmierć sprawiedliwego, rzekł ksiądz Loraux poważnym głosem, ukazując Cezara niebiańskim gestem, jednym z tych jakie Rembrandt umiał odgadnąć w swoim obrazie przedstawiającym Chrystusa w chwili wskrzeszenia Łazarza.
Jezus nakazuje ziemi aby oddała swój łup, świątobliwy zaś kapłan wskazywał niebu męczennika kupieckiej uczciwości, idącego po palmę wiekuistą.

Paryż, listopad — grudzień 1837.

KONIEC




  1. Kawalerskie gospodarstwo.
  2. Już wydając Córkę Ewy, miałem sposobność zaznaczyć, iż Balzac niezmiernie wytrwale przestrzega tego przekręcania pisowni, mającego oznaczać wymowę alzacką; dlatego uważałem za konieczne zachować tę gwarę, mimo że nie zbyt przyjemną dla czytelnika.
  3. Monsieur, tradycyjny tytuł brata królewskiego.
  4. Kuzynka Bietka.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Honoré de Balzac i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.