Historja Dziadka do Orzechów/O znalezieniu młodzieńca do stłuczenia Krakatuka
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Historja Dziadka do Orzechów |
Wydawca | Księgarnia Polska Bernarda Połonieckiego |
Data wyd. | 1927 |
Druk | Piller-Neumann |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Wanda Młodnicka |
Tytuł orygin. | Histoire d’un casse-noisette |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jan Kanty Świdrzycki do tego stopnia śpieszył się, aby donieść królowi o tej radosnej nowinie, że chciał wracać natychmiast. Jednak kupiec uprosił go, aby zaczekał chwilę i nie odjeżdżał, zanim zobaczy syna jego a swego siostrzeńca, którego przed piętnastu laty zostawił trzyletnim zachwycającym chłopaczkiem.
W tej chwili piękny ośmnastoletni młodzieniec wszedł do sklepu Pięknosza. Kupiec przedstawił go wujowi i powiedział do syna:
— Uściskajże wuja! — Wuj jednak, w obszarpanym surducie, łysy, z plastrem na oku, nie był wcale pociągającej powierzchowności. Młodzieniec się zawahał. Wobec tego kupiec popchnął go w plecy tak silnie, że odrazu znalazł się w objęciach mechanika.
Jednocześnie astrolog utkwił oczy w młodzieńcu z tak skupioną uwagą, że młody Pięknosz oddalił się czem prędzej, niezadowolony z tego, że go tak niedyskretnie oglądano.
Natenczas astrolog zaczął wypytywać kupca o niektóre szczegóły co do syna i dowiedział się, że młody Pięknosz miał lat ośmnaście, że nie nosił innego obuwia prócz butów z cholewami, a także odznaczał się tem dziwactwem, iż nigdy nie pozwolił golić sobie brody, mimo iż go z tego powodu koledzy na uniwersytecie wyśmiewali.
— Czemże się zajmował podczas wakacji — pytał dalej astrolog.
Ustrojony w piękny mundurek siadywał w sklepie i z zamiłowania gryzł orzechy dziewczątkom, które przychodziły kupować tu lalki. Nazywały go też dziadkiem do orzechów.
— Dziadkiem do orzechów! — wykrzyknął jednocześnie mechanik z astrologiem, podczas gdy kupiec wypatrzył się na nich mocno zdziwiony.
Opowiedzieli mu tedy, że syn jego posiada wszystkie warunki, aby mógł stłuc orzech Krakatuk, i że zatem czeka go wielkie szczęście.
— Może to wam się tylko wydaje — rzekł kupiec tonem powątpiewania.
— Ha! jeżeli tak — rzekli obaj uczeni, pójdźmy zapytać gwiazd.
Weszli więc na taras domowy i ujrzeli wedle horoskopu młodzieńca, że czeka go wielkie szczęście. Padli zatem sobie w ramiona. Gwiazdy przechyliły zdanie kupca na stronę uczonych, zgodził się aby syn jechał z nimi na dwór królewski.
— Teraz zostają tylko dwa warunki — rzekł astrolog, których nie należy zaniedbać.
— Mianowicie jakie? — zapytał mechanik.
— Pierwszy, abyś przytwierdził do karku siostrzeńca drewniany płaszczyk, któryby był spojony ze szczękami w celu podwojenia ich siły.
— Nic łatwiejszego — odrzekł Jan Kanty.
— Powtóre — dodał astrolog — żebyśmy starannie zataili przybycie młodzieńca do stolicy, gdyż im więcej ochotników połamie sobie zęby i szczęki na Krakatuku, tem większą nagrodę obmyśli król dla tego, kto dokaże, czego inni nie zdołali.
— Przyjacielu, rozsądnie mówisz — rzekł mechanik. — Teraz chodźmy spać!
To mówiąc obaj udali się do swego pokoju i zasnęli tak spokojnie, jak od piętnastu lat i sześciu miesięcy spać im się nie zdarzyło.
Z Amarantem jednak nie łatwa była sprawa. Ten płaszczyk drewniany, który mu miano przyprawić, niepokoił go mocno. Maszynerja jednak tak pomyślnie udała się Świdrzyckiemu, że najtwardsze pestki morelowe i brzoskwiniowe młodzieniec gryzł niby pastylki z czekolady.
Po tych doświadczeniach astrolog, mechanik i Amarant Pięknosz czemprędzej podążyli do stolicy. Kupiec byłby im najchętniej towarzyszył; ponieważ jednak musiał ktoś magazynu i lalek pilnować, poświęcił się i został w Norymberdze.