Historynka/Rozdział XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lucy Maud Montgomery
Tytuł Historynka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne B. Wierzbicki i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Janina Zawisza-Krasucka
Tytuł orygin. The Story Girl
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XXVII
KONKURS CIERPKICH JABŁEK

Nigdy nie mogłem pojąć, dlaczego Feliks tak głęboko wziął sobie do serca powodzenie Piotrka w konkursie cierpkich jabłek. Przecież na samym początku nie był tak bardzo przejęty tą ceremonją, zresztą fakt, że Piotrek mógł jeść cierpkie jabłka, nie krzywiąc się, nie wzbudził zbytniej zazdrości w sercach reszty uczestników konkursu. Lecz dla Feliksa wszystko nagle stało się nudne, przestarzałe i nie warte zachodu, dlatego, że Piotrek ciągle jeszcze w swych rękach dzierżył mistrzostwo, jeżeli chodziło o cierpkie jabłka. Prześladowało to Feliksa podczas dnia i nie dawało mu spokoju w nocy. Słyszałem nawet, jak przez sen mówił o tem. Jeżeli dotychczas nic nie mogło mu pomóc na schudnięcie, to napewno to właśnie zmartwienie bardzo się do tego przyczyniło.
Co do mnie, to nie przejmowałem się tem zbytnio. Pragnąłem przecież nadewszystko odnieść zwycięstwo w wygłaszaniu kazań i przykro mi teraz było, gdy wspominałem moją porażkę. Ale w jedzeniu cierpkich jabłek bez skrzywienia, nie miałem ochoty rywalizować i pod tym względem nie zgadzałem się absolutnie z moim bratem. Jednakże, gdy Feliks począł się modlić na ten temat, uświadomiłem sobie, jak bardzo głęboko leży mu to na sercu i pocieszałem się nadzieją, że kiedyś jednak odniesie biedak zwycięstwo.
Modlił się żarliwie, aby mógł jeść cierpkie jabłka bez skrzywienia i gdy tak modlił się trzy wieczory, następnego dnia zjadł już prawie całe jabłko, nie skrzywiwszy się ani razu, lecz przy ostatnim kęsie nie wytrzymał. Niezniechęciło go to jednak absolutnie.
— Jeszcze jedna, czy dwie modlitwy, a napewno będę mógł zjeść całe jabłko, — pocieszał się.
Nie urzeczywistnił jednak tego pragnienia. Mimo modłów i bohaterskich wysiłków, zawsze ostatni kęs musiał go zawieść. W pewnych kombinacjach nawet praca i wiara niezawsze zda się na coś. Przez dłuższy czas Feliks nie mógł tego zrozumieć, zgłębił dopiero tajemnicę, gdy pewnego dnia przyszła do niego Celinka i powiedziała, że Piotrek modli się przeciwko niemu.
— Codziennie modli się, abyś nigdy nie mógł zjeść kwaśnego jabłka bez skrzywienia, — opowiadała. — Powiedział o tem Feli, a Fela mnie powtórzyła. Zresztą zaznaczyła, że odrazu go o to podejrzewała. Uważam, że straszna jest taka modlitwa i powiedziałam jej to całkiem szczerze. Chciała wziąć ode mnie słowo, że ci tego nie powtórzę, ale ja jej słowa nie dałam, bo uważam, że powinieneś wiedzieć o wszystkiem.
Feliks był strasznie oburzony i przygnębiony jeszcze bardziej.
— Nie rozumiem, dlaczego Pan Bóg nie miałby wysłuchać moich próśb, tylko prośby Piotrka, — wołał z goryczą. — Ja przecież przez całe życie chodzę do kościoła, a Piotrek zaczął chodzić dopiero tego lata. Bardzo byłoby to nieładnie ze strony Pana Boga.
— Ach, Feliksie, nie powinieneś tak mówić, — zgorszyła się Celinka. — Wszystko, co Pan Bóg robi jest ładne. Powiem ci, co ja w tem wszystkiem podejrzewam. Piotrek modli się regularnie trzy razy dziennie — rano, w obiad i wieczorem — a często i podczas dnia, gdy przypomni sobie o tem, staje i modli się. Czyś słyszał kiedyś o czemś podobnem?
— Już ja tak zrobię, że przestanie się modlić przeciwko mnie, — zawołał rezolutnie Feliks. — Muszę z tem skończyć, zaraz do niego pójdę i powiem mu parę słów do słuchu.
Istotnie pomaszerował natychmiast do domu wuja Rogera, a my wszyscy poszliśmy za nim, wyczuwając coś niedobrego w powietrzu. Zastaliśmy Piotrka, łuskającego groch w altanie i gwiżdżącego wesoło, jakby sobie kpił ze wszystkich ludzi na całym świecie.
— Słuchaj, Piotrek, — odezwał się Feliks bez żadnych wstępów, — słyszałem, że modlisz się ciągle o to, abym ja nie mógł jeść cierpkich jabłek. Powiedz mi...
— Ja tego nie robię! — oburzył się całkiem szczerze Piotrek. — Ani razu w modlitwie nie wymieniłem twego imienia. Nigdy nie modliłem się o to, abyś nie mógł jeść cierpkich jabłek, modlę się tylko, abym w tym konkursie sam jeden był zwycięzcą.
— To przecież na jedno wychodzi, — zaperzył się Feliks. — Dość, że modliłeś się przeciwko mnie, a ja na to nigdy nie pozwolę, Piotrze Craig.
— Będę robił, jak mi się podoba, — rozgniewał się Piotrek. — Mam takie same prawo modlić się, jak i ty, Feliksie King, chociaż ty się wychowywałeś w Toronto. Prawdopodobnie sądzisz, że chłopiec do posług nie powinien modlić się o takie rzeczy, ale ja cię przekonam, że się mylisz. Będę się modlił, o co mi się żywne podoba, a ty zabronić mi tego nie możesz.
— Jak się będziesz modlił przeciwko mnie, to ja cię nauczę, — pogroził mu Feliks.
Dziewczynki otworzyły szeroko usta, tylko Dan i ja byliśmy uradowani, węsząc zbliżającą się bitwę.
— Doskonale. Jestem gotowy w każdej chwili, — wołał Piotrek gniewnie. — Umiem tak samo bić się, jak modlić.
— Ach, nie bijcie się, — prosiła Celinka. — Przecież to będzie okropne! Może potraficie to załatwić w jakiś inny sposób. Odstąpmy wszyscy od konkursu w każdym razie. Przecież to właściwie nie jest takie zabawne, a wówczas żaden z was nie będzie potrzebował modlić się o to.
— Ja tam nie chcę od konkursu odstąpić, — oświadczył Feliks, — i nie odstąpię.
— Ach, ale może w jakiś inny sposób to załatwicie, bez bitwy, — perswadowała Celinka.
— Ja przecież wcale nie chcę się bić, — odparł Piotrek, — to tylko Feliks. Gdyby się nie wtrącał do moich modlitw, nie trzebaby się było bić, ale z chwilą, gdy to już zrobił, inaczej tej sprawy załatwić nie można.
— A jak biciem ją załatwicie? — zapytała Celinka.
— Ten, który drugiego pobije, będzie mógł się dalej modlić, — postanowił Piotrek. — Załatwione będzie całkiem sprawiedliwie. Jeżeli ja zostanę pobity, nie będę miał prawa modlić się już o nic.
— Straszne jest, jeżeli trzeba się bić o coś tak religijnego, jak modlitwa, — westchnęła biedna Celinka.
— Dlaczego, przecież w dawnych czasach zawsze się bili o religję, — zdziwił się Feliks. — Im więcej coś było religijnego, tem dłużej się o to bili.
— Człowiek ma prawo modlić się o to o co mu się podoba, — oświadczył Piotrek, — a jeżeli ktoś mu chce tego zabronić, to niech się bije. Przynajmniej ja się tak na to zapatruję.
— Coby powiedziała panna Marwood, gdyby wiedziała, że zamierzacie się bić? — zauważyła Fela.
Panna Marwood była nauczycielką Feliksa w Szkole Niedzielnej i Feliks ogromnie ją lubił. W tym wypadku jednak Feliks był nieugięty.
Fela próbowała innego sposobu.
— Napewno i tak zostaniesz pobity, jak będziesz walczył z Piotrkiem, — rzekła. — Jesteś przecież za gruby do walki.
Po tych słowach żadna już siła na świecie nie mogłaby powstrzymać Feliksa od walki. Śmiało stawiłby czoło nawet całej armji wojowników.
— To może będziecie lepiej ciągnąć losy? — zaproponowała z rozpaczą Celinka.
— Ciągnienie losów jest o wiele bardziej okrutne, niż walka, — zauważył Dan. — To jest przecież rodzaj hazardu.
— Coby twoja ciotka Jane powiedziała, gdyby żyła i dowiedziała się, że zamierzasz walczyć? — zwróciła się Celinka do Piotrka.
— Bądź łaskawa nie mieszać w to mojej ciotki Jane, — mruknął ponuro Piotrek.
— Mówiłeś, że chcesz zostać Prezbiterjaninem, — klarowała dalej Celinka, — a dobry Prezbiterjanin nigdy się nie bije.
— Co ty mówisz, istotnie! A ja słyszałem, jak wasz wuj Roger opowiadał, że Prezbiterjanie byli najwaleczniejsi na świecie — a może najmniej waleczni, już dokładnie nie pamiętam, ale to mniej więcej ma to samo znaczenie.
Celinka uchwyciła się jeszcze ostatniej deski ratunku.
— Mam wrażenie, żeś twierdził w swem kazaniu, panie Piotrze, że ludzie nie powinni się bić.
— Powiedziałem, że nie powinni się bić dla zabawy, albo z powodu złego humoru, — odparł Piotrek, — ale tu jest całkiem inna historja. Ja przecież wiem dlaczego mam walczyć, tylko nie mogę tego określić słowami.
— Chcesz pewno walczyć o zasadę, — podsunałem mu.
— O, właśnie, — skinął głową Piotrek. — O zasadę każdy człowiek może walczyć. To jest tak, jakbym się modlił własnemi pięściami.
— Ach, czy nie możesz coś zrobić, żeby im wyperswadować tę walkę, Saro? — prosiła Celinka, zwracając się do Historynki, która siedziała na wysokiej skrzyni, wymachując swemi kształtnemi, obnażonemi nogami.
— Najlepiej się nie wtrącać do spraw chłopców, — odpowiedziała Historynka obojętnie.
Może się myliłem, ale jakoś nie chciało mi się wierzyć, żeby Historynka pragnęła zapobiec tej walce. Byłem również bardzo daleki od mniemania, że Fela chciała Piotrka z Feliksem pogodzić.
Zostało postanowione, że pojedynek odbędzie się w lasku sosnowym, za altaną wuja Rogera. Było to wymarzone puste miejsce, gdzie napewno nikt z dorosłych nie mógł nam przeszkodzić. Do lasku tego udaliśmy się o zachodzie słońca.
— Mam nadzieję, że Feliks zostanie zwycięzcą, — rzekła do mnie Historynka, — nie ze względu na honor rodziny, lecz dlatego, że powinna być pomszczona ta niesprawiedliwa modlitwa Piotrka. Aty nie uważasz?
— Nie mam pojęcia, — wyznałem z powątpiewaniem. — Feliks jest trochę za gruby. Napewno zmęczy się bardzo szybko. Piotrek jest zawsze spokojny i o rok starszy od Feliksa. Ale z drugiej znów strony Feliks ma więcej praktyki, bo niejednokrotnie już walczył z chłopcami w Toronto, a jeżeli idzie o Piotrka, to będzie to pierwsza jego walka w życiu.
— A ty kiedyś walczyłeś? — zapytała Historynka.
— Raz jeden, — odpowiedziałem krótko, lękając się następnego pytania, które jednak usłyszałem po chwili.
— Kto zwyciężył?
Bywają takie chwile, kiedy trudno jest powiedzieć prawdę, szczególnie młodej damie, dla której żywi się wiele sentymentu. Musiałem stoczyć zaciętą wewnętrzną walkę, z której mówiąc szczerze, nie wyszedłbym bez skazy na sumieniu, gdyby nie pewne postanowienie, jakie uczyniłem w dniu, poprzedzającym ów Dzień Sądu Ostatecznego.
— Mój przeciwnik, — odparłem z beznadziejną szczerością.
— Tak, — kiwnęła głową Historynka, — mam wrażenie, że nie o to chodzi, czy zostałeś pokonany, czy nie, skoro walczyłeś dobrze i prawidłowo.
Spokój brzmiący w jej głosie dał mi tę świadomość, że mimo wszystko jednak byłem tym bohaterem i wspomnienie owej pierwszej w życiu walki nagle przestało być dla mnie przykre.
Gdyśmy przybyli na miejsce pojedynku, reszta towarzystwa już tam się znajdowała. Celinka była bardzo blada, a Feliks i Piotrek zdejmowali właśnie marynarki. Był cudowny złocisty zachód słońca tego wieczoru i wszystkie zakątki sosnowego lasku przepojone były tym słonecznym blaskiem. Chłodny jesienny wiatr szemrał wśród gałęzi drzew i wśród krwawoczerwonych liści klonów otaczających altanę.
— Teraz, — rzekł Dan, — będę liczył, a gdy powiem trzy, rzucicie się na siebie i będziecie się tak długo zmagać, dopóki jeden z was nie będzie miał dosyć. Celinko, uspokój się! A zatem, raz, dwa, trzy!
Piotrek i Feliks „rzucili się na siebie“ z większym zapałem, niż nakazywała przywoitość z jednej i drugiej strony. W rezultacie Piotrek dostał kuksańca, który później zamienił się w siniak, a Feliksowi zaczęła krew płynąć z nosa. Celinka wydała głośny okrzyk i wybiegła z lasku. Byliśmy pewni, że uciekła, nie mogąc znieść widoku krwi i nie przejmowaliśmy się zbytnio tem jej demonstracyjnem zgorszeniem, podnieceni coraz bardziej niezwykłą sceną.

Szkic dwóch chłopców, walczących na pięści, boso na trawie

Feliks i Piotrek rozłączyli się po pierwszym ataku i zmęczeni przechadzali się po lasku. Gdy już mieli rozpocząć atak drugi, z poza węgła altany wyszedł wuj Alec, a za nim ukazała się Celinka.
Wuj Alec nie był zły. W oczach jego płonęły tajemnicze iskierki. Chwycił jednak walczących za kołnierze i natychmiast rozłączył.
— Musicie przestać, chłopcy, — zawołał. — Wiecie o tem, że nie pozwalam na żadne walki.
— Ach, wuju, ale to było w ten sposób, — zaczął gorączkowo Feliks... — Piotrek...
— Nie, nie chcę nawet o tem słyszeć, — przerwał mu wuj Alec. — Nie jestem ciekawy, o co walczycie, lecz sprzeczkę swoją musicie załatwić w inny sposób. Bądź łaskaw o tem pamiętać, Feliksie. Piotrek, pan Roger cię szuka, żebyś umył bryczkę. Idź tam natychmiast.
Piotrek oddalił się raczej niechętnie, Feliks zaś również niechętnie usiadł i począł opatrywać swój krwawiący nos. Do Celinki odwrócił się plecami.
Celinka miała za swoje po odejściu wuja Aleca. Dan nazwał ją „skarżypytą“ i tak długo jej dokuczał, aż biedaczka się rozpłakała.
— Nie mogłam stać i patrzeć, jak Feliks i Piotrek rozrywają się na strzępy, — szlochała. — Byli przecież takimi przyjaciółmi, więc przykro jest patrzeć, jak się biją.
— Wuj Roger napewnoby im pozwolił walczyć do końca, — zauważyła Historynka z niezadowoleniem. — Wuj Roger bardzo lubi, jak chłopcy się biją. Powiada, że taka walka nie wyrządza nikomu krzywdy, a ten, który zgrzeszył, za grzech swój musi odpokutować. Przecież Piotrek i Feliks po tej walce byliby znowu serdecznymi przyjaciółmi. Napewno zaprzyjaźniliby się jeszcze bardziej, gdyby została załatwiona kwestja tej modlitwy. A teraz nic z tego nie będzie, chyba, że Fela wpłynie na Piotrka, żeby się nie modlił przeciwko Feliksowi.
Po raz perwszy w życiu Historynka była mniej taktowna, niż zwykle. A może powiedziała to z obmyślonem okrucieństwem? W każdym razie Felę dotknęło to, że miała na Piotrka większy wpływ od innych.
— Mnie tam nie obchodzą modlitwy chłopców do posług, — burknęła impertynencko.
— Wogóle nie powinni byli walczyć o jakieś modlitwy, — odezwał się Dan, który doszedł do wniosku, że skoro walka i tak już minęła, wygodniej będzie, gdy zajmie stanowisko „uczuciowca“. — Głupi jest ten, który się modli o jakiś tam konkurs cierpkich jabłek.
— Ach, Dan, więc ty nie wierzysz, że modlitwą wiele można zrobić? — zapytała Celinka z wyrzutem.
— Owszem, wierzę, że modlitwą można coś zrobić, ale nie w takim wypadku, — odpowiedział z powagą Dan. — Nie chce mi się wierzyć, żeby Pan Bóg troszczył się o to, czy ktoś może zjeść cierpkie jabłko bez skrzywienia, czy też nie.
— Nie wiem, czy słuszne jest rozmawiać tak z Panem Bogiem, jakby się go dobrze znało, — wtrąciła Fela, która za wszelką cenę chciała dokuczyć Danowi.
— Bezwarunkowo, że to nie jest słuszne, — odparła w zamyśleniu Celinka. — Możemy tylko modlić się o to, czego pragniemy, a Piotrek modlił się, aby on jeden był zwycięzcą w konkursie. Widocznie miał pod tym względem słuszność, chociaż nam się tak nie wydawało. Straszniebym chciała to wszystko zrozumieć.
— Modlitwa Piotrka nie była słuszna, bo chciał postąpić samolubnie, — rzekła Historynka. — Według mnie Feliks miał rację, gdyż modlitwą swą nikomu krzywdy nie wyrządzał. Szczególnie w modlitwach nie powinniśmy być samolubni.
— Ach, teraz nareszcie zrozumiałam, — ucieszyła się Celinka.
— Tak, ale, — zawołał Dan z triumfem, — jeżeli mamy wierzyć w to, że Pan Bóg wysłuchuje naszych modłów, to przecież modlitwa Piotrka została wysłuchana. Co mi teraz na to odpowiecie?
— Ach! — Historynka potrząsnęła niecierpliwie głową. — Na nic się nie zda rozpatrywanie takich rzeczy. Im głębiej je analizujemy, tem bardziej staje się to wszystko zawikłane. Dajmy już temu pokój, a ja wam lepiej opowiem historię. Ciotka Oliwia otrzymała dzisiaj rano list od swojej przyjaciółki z Nowej Szkocji, która mieszka w mieście Shubenacadie. Gdy powiedziałam, że strasznie zabawnie to miasto się nazywa, ciotka Oliwja kazała mi zajrzeć do tej swojej wielkiej książki i właśnie w tej książce znalazłam pochodzenie nazwy tego miasta. Czy chcielibyście tę historję usłyszeć?
Oczywiście, że chcieliśmy. Usiedliśmy wszyscy na gałęziach sosen, a Feliks uporawszy się już wreszcie z krwią cieknącą z nosa, odwrócił się ku nam i też zaczął słuchać. Usiłował nie patrzeć na Celinkę, chociaż my wszyscy przebaczyliśmy jej już dawno.
Historynka pochyliła swoją ciemną główkę, opierając ją o pień drzewa i spojrzała w pogodne niebo, którego małe tylko skrawki wyglądały ku nam z poza gęstych konarów. Miała na sobie, pamiętam, suknię ciemnoczerwoną, a na głowie wianek z drobnych białych kwiatuszków, które wyglądały, jak perły. Policzki jej pałały jeszcze podnieceniem pod wpływem zdarzeń ostatniej godziny i w przyćmionem świetle zapadającego wieczoru była naprawdę piękna z tym swoim dziwnym tajemniczym wdziękiem, z tym swoim czarem, któremu każdy ulec musiał.
— Wiele, wiele lat temu nad brzegiem rzeki w Nowej Szkocji żyło plemię indjańskie. Jeden z młodych wojowników nazywał się Accadee; był najwyższy, najdzielniejszy i najprzystojniejszy w całem plemieniu...
— Dlaczego bohaterowie wszystkich historyj muszą być przystojni? — zapytał Dan. — Dlaczego niema historyj o brzydkich ludziach?
— Bo prawdopodobnie brzydkim ludziom nigdy nic ciekawego nie zdarza się w życiu, — odpowiedziała Fela.
— A ja mam wrażenie, że brzydcy ludzie są taksamo interesujący, jak ładni, — odciął się Dan.
— Może są interesujący, ale w życiu, — rzekła Celinka, — jednakże w opowieściach najłatwiej z brzydkich ludzi zrobić przystojnych. Ja osobiście wolę, jak bohater opowieści jest ładny. Lubię taksamo, gdy bohaterka książki jest piękna, jak marzenie.
— Ładni ludzie są zawsze zarozumiali, — odezwał się Feliks, którego długie milczenie zaczęło już męczyć.
— Bohaterowie opowieści zawsze są ładni, — rzekła Fela, patrząc na nas z wyższością. — Zawsze są wysocy i smukli. Czyż nie byłoby śmieszne, gdyby ktoś napisał opowieść o grubym bohaterze, albo o takim, który ma bardzo duże usta?
— Jeżeli idzie o mężczyznę, to wygląd jego nie jest taki ważny, — wtrąciłem, czując, że Feliks i Dan za chwilę wybuchną. — Mężczyzna przedewszystkiem powinien być szlachetny i spełniać dobre uczynki. To jest w istocie rzecz najważniejsza.
— Czy ktoś z was chce usłyszeć dalszy ciąg tej historji? — zapytała Historynka ugrzecznionym tonem, którym chciała nam przypomnieć o dobrych manierach. Zaczęliśmy ją przepraszać i przyrzekać, że na przyszłość się poprawimy, więc po chwili uśmiechnęła się pobłażliwie i zaczęła mówć dalej:
— Accadee mał właśnie te wszystkie zalety, o których wspomniałam i oprócz tego był najlepszym strzelcem w plemieniu. Żadna strzała przez niego wypuszczona, nigdy nie chybiła. Zabił już w swojej życiu wiele, bardzo wiele śnieżnobiałych łosiów i wszystkie najpiękniejsze skóry darował swojej ukochanej. Ukochanej tej na imię było Shuben, a piękna była, jak księżyc wschodzący nad morzem i miła, jak zmierzch podczas lata. Oczy miała czarne i błyszczące, stopy lekkie, jak wietrzyk, a głos jej szemrał, jak strumyk leśny lub jak zefirek przelatujący w nocy nad pagórkami. Shuben i Accadee kochali się bardzo i często razem polowali, bo Shuben równie dobrze władała swym łukiem i strzałami, jak ukochany jej Accadee. Kochali się od bardzo dawna, kiedy jeszcze byli dziećmi i kochać się mieli tak długo, jak daleko płynęła rzeka, nad którą mieszkali.
— Pewnego dnia o zmierzchu, gdy Accadee polował w lesie, udało mu się zastrzelić śnieżnobiałego łosia, zdjął więc z niego skórę i sam się nią owinął. Potem począł iść przez las przy świetle gwiazd i czuł się taki szczęśliwy i tak mu było wesoło na duszy, że zaczął podskakiwać, jak prawdziwy łoś podskakuje. Ujrzała go Shuben, która również tego dnia polowała i zdaleka miała wrażenie, że to był prawdziwy łoś. Zaczaiła się w lesie tuż nad maleńką dolinką. W dolince, przed nią stał śnieżnobiały łoś. Napięła łuk, naciągnęła strzałę, wycelowała i strzała wyfrunęła w powietrze. W następnej chwili Accadee padł martwy na ziemię, bo strzała Shuben ugodziła go w samo serce.
Historynka umilkła i nastała martwa cisza. W lasku sosnowym było już prawie ciemno. Jak przez mgłę widzieliśmy jej twarz i płonące oczy. Z poza altany wyglądał ku nam srebrzysty księżyc, a gwiazdy zdawały się do nas mrugać poprzez rozłożyste gałęzie drzew. Cały świat dokoła tonął w martwej ciszy październikowego wieczoru. Niebo nad nami było chłodne, jasne i tajemnicze.
Ze wszystkich stron skradały się cienie, a czarowna bajka, opowiedziana głosem dźwięcznym, pełnym modulacji, przeistaczała te cienie w ludzkie istoty, w dzielnych indjańskich wojowników, w piękne dziewczyny, o smagłych twarzach i płonących czarnych oczach.

Szkic przedstawiający rannego indiańskiego wojownika, ze strzałą wbitą w pierś

— I co Shuben zrobiła, gdy przekonała się, że zabiła Accadee? — zapytała Fela.
— Umarła przed nadejściem wiosny i obydwoje z ukochanym zostali pochowani obok siebie nad brzegiem rzeki, która odtąd nazywa się Shubenacadie, — odpowiedziała Historynka.
Silny wiatr powiał od strony altany i Celinka zadrżała. Usłyszeliśmy głos ciotki Janet, wołający: „Dzieci, dzieci!“ Otrząsnąwszy się z chwilowego uroku, porwaliśmy się z ziemi i pobiegliśmy w stronę domu.
— Chciałbym urodzić się Indjaninem, — westchnął Dan. — Cudowne musi to być życie, kiedy się nic nie robi, tylko poluje i walczy.
— Ale nie byłoby tak cudownie, gdyby cię Indjanie schwytali i zabili na pieczeń, — zaśmiała się Fela.
— Nie, — odparł Dan gniewnie. — Napewno nie dałbym się tak łatwo schwytać, szczególnie wówczas, gdybym sam był Indjaninem.
— Czy nie jest zimno? — zagadnęła Celinka, przejęta nagłym dreszczem. — Wkrótce już będzie zima, a jabym tak chciała, żeby zawsze było lato. Fela i Historynka bardzo lubią zimę, tylko ja jej nie lubię. Tak długo wtedy trzeba czekać do wiosny!
— Mniejsza o to, ale lato mieliśmy cudowne, — rzekłem, otaczając ją ramieniem, aby tym uściskiem ukoić jej dziecięcy smutek, który drżał w przyciszonym głosiku.
Istotnie mieliśmy cudowne lato i wspomnienie o niem pozostanie w naszej pamięci nazawsze. „Nawet bogowie nie mogą odbierać swych darów“. Mogą nas obrabować z tego wszystkiego, co ma nastąpić, mogą nasycić goryczą naszą teraźniejszość, lecz przeszłości naszej nie wolno im dotykać. Przeszłość ta ze wszystkiem, co było piękne i wesołe, z całym swoim urokiem pozostanie na wieki naszą własnością.
Mimo to jednak odczuwaliśmy smutek na samą myśl o mijającem lecie. Markotni byliśmy, dopóki Fela nie zabrała nas do spiżarni i nie poczęstowała jabłkowym plackem, przystrojonym kremem. Wówczas rozjaśniły się nasze twarze i doszliśmy do wniosku, że świat jest jednak piękny, a życie warte jest zachodu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lucy Maud Montgomery i tłumacza: Janina Zawisza-Krasucka.