Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IX.
PAWILON ANDREI.

Droga była tylko jednym pocałunkiem wymienionym między matką i synem.
A więc dziecko swoje (bo serce jej nie wątpiło ani na chwilę, że to jej syn) odzyskała nareszcie! Ten syn, którego jej porwano w noc straszną, pełną boleści i niesławy, ten syn, który znikł tak, iż ten co go porwał nie zostawił po sobie żadnych śladów, prócz śladu nóg na śniegu, ten syn, którego nienawidziła, przeklinała zrazu, dopóki nie usłyszała jego pierwszego głosu, ten syn, którego wołała, szukała, którego brat jej ścigał w osobie Gilberta aż na Oceanie, ten syn, po którym bolała lat piętnaście, którego już nie spodziewała się zobaczyć, o którym myślała już tylko jak o umarłym, jakby o cieniu drogim, ten syn naraz, jakby cudem znajdujący się tu, gdzie go najmniej spotkać się spodziewała, poznaje ją, biegnie za nią, ściga, nazywa matką, a ona trzyma go na swem łonie, ciśnie do swoich piersi! Nie widział jej nigdy, a kocha miłością synowską, jak ona kocha go miłością macierzyńską. I oto usta jej czyste, żadnym pocałunkiem niedotknięte, odnajdują wszystkie radości straconego życia, w pierwszym pocałunku danym synowi!
Jest więc coś więcej ponad głowami ludzkiemi, niż ta próżnia, w której krążą światy, jest więc w życiu coś innego niż przypadek i fatalność!...
Ulica Coq-Heron, Nr. 9, pierwsza brama od ulicy Platriere, powiedziała hrabina de Charny.
Dziwny zbieg, który po latach przeszło czternastu; sprowadza dziecko do domu w którym się urodziło, i z którego je porwał ojciec!
Niewielki ten dom, kupiony niegdyś przez barona Tavernay, kiedy dzięki wielkim względom jakimi królowa zaszczycała ród jego, weszło nieco dobrobytu do ich ogniska niewielki ten dom utrzymał Filip de Taverney, a doglądał go stary odźwierny, którego dawni właściciele odstąpił, wraz z inwentarzem. Służył ten dom za przystanek młodemu baronowi, gdy wracał z podróży, lub Andrei gdy nocować miała w Paryżu.
Po ostatniej scenie jaką Andrea miała z królową po nocy u niej przepędzonej, Andrea postanowiła oddalić się od rywalki, która oddawała jej każdą swą boleść, a u której nieszczęścia królowej, jakkolwiek wielkie, zawsze stały niżej od nieszczęść kobiety.
Od rana też posłała swoją służącą do domu na ulicy Coq-Heron z rozkazem urządzenia pawilonu, który składł się z przedpokoju, sali jadalnej, salonu i sypialni.
Dawniej jeszcze, Andrea, dla umieszczenia przy sobie Nicoliny, zrobiła z salonu drugi pokój sypialny ale odkąd potrzeba ta ustała, każda komnata powróciła do swego pierwotnego przeznaczenia. Pokojówka pozostawiając mieszkanie całkiem wolne pani, która wreszcie przebywała tu bardzo rzadko i zawsze sama jedna, poprzestała na facjatce w szczycie.
Andrea wymówiła się przed królową, że mając sama tak ciasne pomieszczenie, potrzebuje raczej pokojówki niż osoby nie przywiązanej szczególnie do jej służby.
Królowa nie nalegała na zatrzymanie Andrei, a raczej nalegała tylko dla ścisłej przyzwoitości i około godziny czwartej po południu, gdy służąca Andrei oznajmiła jej że pawilon gotowy, hrabina, rozkazała jej natychmiast wyjechać do Wersalu, zabrać rzeczy, które przy nagłym wyjeździe zostawiła w zamku, i przywieżć je nazajutrz do Coq-Heron.
O godzinie piątej tedy hrabina de Charny wyjechała z Tuilleries, uważając za dostateczne pożegnanie te kilka słów które zrana powiedziała do królowej.
Wychodząc właśnie od królowej, a raczej z pokoju sąsiadującego z jej komnatą, przechodziła przez salon w którym czekał Sebastjan.
Wszystko tedy składało się dla Andrei tak, ażeby jej ten wieczór uczynić błogim i niezakłóconym. Zamiast apartamentu w Wersalu lub pokoju w Tuilleries, gdzieby nie mogła przyjąć tego chłopca tak cudownie znalezionego, albo gdzieby przynajmniej nie mogła wywnętrzyć się z całą miłością macierzyńską, była w domu własnym, w pawilonie odosobnionym, bez służącego, bez pokojówki, bez żadnego oka śledczego.
Z widoczną też radością dała adres, któryśmy zapisali powyżej.
Wybiła godzina szósta gdy brama otwarła się na zawołanie stangreta, i gdy powóz zatrzymał się przede drzwiami pawilonu.
Andrea nie czekała nawet aż stangret zejdzie z kozła, otworzyła drzwiczki i skoczyła na pierwszy stopień powozu, pociągając Sebastjana za sobą.
I dając żywo stangretowi pieniądz, stanowiący prawie drugie tyle co mu się należało, pobiegła, wciąż chłopca trzymając za rękę, do wnętrza pawilonu, troskliwie zamknąwszy drzwi od przedpokoju.
Przybywszy do salonu, stanęła.
Salon oświetlony był tylko ogniem płonącym na kominku i dwiema świecami, stojącemi nad kominkiem.
Andrea posadziła syna na kozetce, gdzie zestrzeliwało się podwójne światło świec i ognia.
I z wybuchem radości w której drgała jeszcze reszta powątpiewania, zawołała:
— O! moje dziecko, moje dziecko, tyżeś to ty?
— Matko moja! — odparł Sebastjan z rozczuleniem, które jak łagodząca rosa rozlało się na serce i żyły Andrei.
— I tu, tu! — zawołała Andrea, patrząc naokoło siebie, na ten sam salon, gdzie na świat wydała Sebastjana, i ze zgrozą rzucając oczyma ku tej komnacie z której go porwano.
— Tu? — powtórzył Sebastjan — co to znaczy, matko?
— To znaczy, mój synu, że lat temu blisko piętnaście urodziłeś się w tym pokoju w którym jesteśmy, i że błogosławię miłosierdzie Pana Wszechmocnego, który po latach piętnastu cudownie cię tu sprowadził.
— Oh! tak, cudownie — rzekł Sebastjan — bo gdybym się nie był obawiał o życie ojca, nie byłbym wyszedł sam po nocy do Paryża. Gdybym nie był wyszedł, gdybym nie był w niepewności co do wyboru drogi, nie byłbym czekał na gościńcu, nie byłbym wypytywał w przejeździe pana Izydora de Charny. On byłby mnie nie poznał, i nie przywiózł do Tuilleries, a ja nie byłbym cię zobaczył i poznał, matko, gdyś wychodziła z sali przyległej.
Na słowa Sebastjana: „Gdybym się nie był obawiał o życie ojca“. Andrea uczuła ostre ściśnienie serca, zamknęła oczy i wtył opadła.
Na słowa: „Pan Izydor de Charny nie byłby mnie poznał i zawiózł do Tuilleries“, oczy jej się roztworzyły, serce zwolniło bicie, wzrok dziękował niebu, bo rzeczywiście cud powrócił jej Sebastjana, skoro go brat mężowski przyprowadził.
I znowu przycisnęła Sebastjana do piersi.
Przez chwilę, przez którą trwało milczenie, słychać było tylko słodkie drganie ust macierzyńskich po czole dziecka.
— A, nareszcie... — zawołała Andrea... — niepodobna ażeby wszystko pozostało tak tajemniczem we mnie i około mnie. Wytłumaczyłeś mi wprawdzie, jakim sposobem tu jesteś, ale nie wytłumaczyłeś mi, jakim sposobem mnie poznałeś, dlaczego pobiegłeś za mną i matką nazwałeś!...
— Czy ja potrafię to powiedzieć? — odrzekł Sebastjan, spoglądając na Andreę z niewysłowionym wyrazem miłości. — Ja sam tego nie wiem. Mówisz o tajemniczości matko, wszystko jest tajemniczem we mnie, jak i w tobie.
— Ale ktoś przecie w chwili, gdy przechodziłam, musiał ci powiedzieć: „Dziecko, to twoja matka“.
— Powiedziało mi to serce moje.
— Serce?
— Posłuchaj mnie, moja matko, powiem ci coś, co na cud zakrawa.
Andrea bardziej jeszcze przysunęła się do chłopca, i spojrzała w niebo, jakby na podziękowanie, że zwracając syna, takim go jej zwróciło.
— Ja ciebie, matko, znam lat dziesięć.
Hrabina drgnęła
— Nie rozumiesz mnie? — zapytał.
Andrea zrobiła głową znak przeczący.
— Otóż miewał czasami przywidzenia jakieś dziwne, które ojciec mój halucynacjami nazywa.
Na wspomnienie Gilberta, przechodzące jak ostrze stali z ust dziecka do jej serca, przeszedł dreszcz po Andrei.
— Ja cię już, matko, widziałem przynajmniej ze dwadzieścia razy...
— Jakto?
— W tych wizjach o których ci wspominałem....
Andrea, ze swej strony, przypomniała sobie sny straszliwe, dręczące jej życie, te sny, z których jednemu, dziecko jej winno było urodzenie swoje.
I tu syn opowiedział jej szczegóły tych wizyj, których, jak wiemy z poprzednich opowiadań, była przedmiotem.
Ten dwoisty wzrok Sebastjana, ten sen na jawie w jego życiu, zanadto był podobnym do tego, co się wydarzyło samej Andrei, aby nie miała siebie rozpoznać w dziecku.
— Biedny chłopczyno — rzekła, cisnąc go do serca — daremnie więc oddaliła cię odemnie nienawiść; Bóg nas zjednoczył w chwili, kiedym się najmniej tego spodziewała. Mniej szczęśliwa od ciebie, nie widziałam cię ani we śnie, ani na jawie. Jednakże, dreszcz mnie przebiegł, kiedym przechodziła przez zieloną salę. Kiedym kroki twoje usłyszała za sobą, coś, jakby wir przeszedł pomiędzy umysłem moim i sercem. Kiedyś mnie nazwał „panią“, omałom się nie zatrzymała; kiedyś mnie nazwał „matką“, omało nie zemdlałam, dotknąwszy, poznałam cię natychmiast.
— Matko moja! matko! matko! — trzykroć powtórzył Sebastjan, jakby chciał pocieszyć Ardreę, że tak długo nie słyszała tego imienia.
— Tak, tak, matką twoją jestem! — odrzekła hrabina z uniesieniem miłości niepodobnem do opisania.
— A teraz, kiedyśmy się znaleźli — rzekł Sebaistjan — kiedyś tak matko kochana uradowana i szczęśliwa z odnalezienia mojego, czy już nie rozstaniemy się ze sobą?
Andrea drgnęła... Pochwyciła teraźniejszość, zamykając oczy na przeszłość i przyszłość.
— Biedne dziecko — wyrzekła cicho z westchnieniem — jakżebym cię błogosławiła, gdybyś mógł zdziałać cud podobny!
— Pozwól mi działać — rzekł Sebastjan — ja to wszystko urządzę.
— A jak?
— Nie znam powodów, które cię z ojcem rozłączyły...
Andrea zbladła.
— Ale... — mówił dalej Sebastjan, jakkolwiek wielkie były te powody, usuną się one przed moją prośbą i łzami.
Andrea wstrząsnęła głową.
— Nigdy!.. nigdy! — rzekła.
— Posłuchaj — powiedział Sebastjan, który ze słów ojca: synu, nie mów mi nigdy o twojej matce wnosił, że ona była winną rozłączenia — posłuchaj, ojciec kocha mnie najczulej...
Ręce Andrei, trzymające ręce syna, naraz się rozplotły, ale syn nie zdawał się zważać, a może i nie zważał na to.
I mówił dalej:
Przygotuję go do zobaczenia się z tobą. Opowiem mu szczęście, jakieś mi dała. A potem kiedykolwiek wezmę cię za rękę, zaprowadzę do niego i powiem mu: „Patrzaj, ojcze, jaka ona piękna!“
Andrea odepchnęła Sebastjana i wstała.
Chłopiec spojrzał na nią zdziwiony; była tak bladą, że aż się przeląkł o nią.
— Nigdy! — powtórzyła — nigdy!
I na ten raz ton jej wyrażał coś więcej, niż przestrach, groźbę wyrażał.
Z kolei, chłopiec cofnął się na kanapie: odkrył na jej twarzy kobiecej te straszne rysy, jakie Rafael nadaje aniołom zagniewanym.
— A dlaczego?... — zapytał głosem głuchym, dlaczego nie chcesz się widzieć z moim ojcem?
Na te słowa, jakby na uderzenie dwóch chmur podczas burzy, wybuchnął piorun.
— Dlaczego?... — rzekła Andrea — pytasz mnie, dlaczego? Prawda, kochane dziecię, że ty nie wiesz nic o tem...
— Tak... — nalegał Sebastjan głosem silnym, pytam się dlaczego?
— Dlatego, odpowiedziała Andrea, niezdolna powstrzymać się dłużej, pod kąsaniem węża nienawiści który pruł jej serce — dlatego, że ojciec twój jest nędznikiem! że jest podły.
Sebastjan zeskoczył z siedzenia i stanął przed Andreą.
— Dlaczego tak o ojcu moim mówisz! — krzyknął — o ojcu moim, o doktorze Gilbercie, o tym, który mnie wychował, o tym, któremu zawdzięczam wszystko, o tym, którego ja znam jeden? Omyliłem się, widzę, proszę pani! pani nie jesteś moją matką!
Chłopiec ruch ku drzwiom uczynił.
Andrea go zatrzymała.
Słuchaj, rzekła, ty nie możesz tego wiedzieć, nie możesz tego rozumieć, nie możesz sądzić o tem....
— Ale mogę czuć i czuję, że już nie kocham pani...
Andrea wydała okrzyk boleści.
Ale w tejże samej chwili hałas z zewnątrz dochodzący spłoszył wzruszenie, jakiego doznała, lubo wzruszenie całą ją ogarnęło.
Był to hałas otwierającej się bramy wjazdowej, oraz powozu, zatrzymującego się przed peronem.
Na ten odgłos, taki dreszcz przebiegł po ciele Andrei, że aż się udzielił chłopcu.
— Zaczekaj! — rzekła doń — zaczekaj i milcz!...
Chłopiec, zniewolony usłuchał.
Otworzyły się drzwi do przedpokoju, i kroki zbliżały się ku salonowi.
Andrea Stanęła nieruchoma, niema, z oczyma ku drzwiom zwróconemi, blada, zimna, jak posąg Oczekiwania.
— Kogo mam oznajmić hrabinie? — zapytał głos starego odźwiernego.
— Oznajmij hrabiego de Charny i zapytaj panią hrabinę, czy mi pozwoli widzieć się ze sobą?...
— Dziecko — zawołała głucho Andrea, dziecko! wejdź do tamtego pokoju! On cie nie powinien widzieć! on wiedzieć nie powinien o twojem istnieniu!
I wprowadziła wylęknione dziecko do sąsiedniego pokoju.
— Pozostań tam, a potem opowiem ci wszystko i wszystko wyjaśnię... Nie! nie! ucałuję cię, a zrozumiesz że jestem istotnie twoją matką!
Sebastjan odpowiedział jękiem jakimś.
W tej chwili drzwi od przedpokoju otworzyły się i stary odźwierny, z czapką w ręku, spełnił polecenie dane mu przez przybyłego.
Za nim w otwartych drzwiach bystre oko Andrei odgadli postać ludzką.
— Prosić pana hrabiego de Charny!... powiedziała głosem donośnym.
Cofnął się stary odźwierny, a hrabia Olivier de Charny z kapeluszem w ręku, ukazał się na progu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.