Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XI.
POKÓJ SYPIALNY.

Olivier oparł się o poręcz kanapy z westchnieniem.
Andrea opuściła głowę na rękę.
Co działo się w tej chwili w sercu biednej kobiety, tego w żaden sposób opisać niepodobna.
Przed czterema laty wyszła za mąż za człowieka, którego uwielbiała; a człowiek ten wciąż zajęty kobietą inną, ani domyślał się ofiary, jaką ona uczyniła, zaślubiając go i widząc wszystko, znosząc wszystko, wszystko w sobie zamykając.
Od niejakiego czasu, po kilku łagodniejszych spojrzeniach męża, po kilku ostrzejszych słowach królowej, zdawało się Andrei, że jej uległość i poświęcenie nie będą bezpłodne.
Podczas dni upłynionych, dni strasznych, pełnych boleści nieustannej dla każdego, może wpośród tych dworzan i tych sług wylękłych, jedna tylko Andrea doznała wzruszeń radosnych. Było to wtedy, kiedy w chwilach ważnych, giestem, spojrzeniem, słowem, Charny zdawał się nią zajmować, szukając jej niespokojnie, odnajdując z radością. Było to lekkie ściśnięcie ręki w ukryciu, przesyłające uczucie niepostrzeżenie dla tłumu otaczającego, były to nareszcie wzruszenia rozkoszne, nieznane temu ciału ze śniegu i temu sercu z diamentu, które z miłości zaznało to tylko, co ona ma w sobie bolesnego — samotność.
Aż oto naraz, w chwili gdy biedna istota osamotniona odnalazła dziecię i macierzyństwo stracone, coś nakształt jutrzenki miłosnej wznosiło się na jej poziomie smutnym i tak ponurym dotąd.
Tylko, zbiegiem szczególnym i dowodzącym, że szczęście nie dla niej istnieje, dwa te wypadki schodziły się tak, że jeden niszczył drugi, i że powrót męża oddalał miłość dziecka, ze względu, że obecność dziecka zabijała, rodzącą się miłość męża.
Oto, czego odgadnąć nie mógł Charny po tym krzyku, jaki wyszedł z ust Andrei, po tej ręce, która go odepchnęła i po tem smutnem milczeniu jakie nastąpiło za okrzykiem, nader podobnym do okrzyku boleści, choć był okrzykiem miłości.
Olivier patrzył przez chwilę na Andreę z wyrazem, na którym byłaby się z pewnością poznała, gdyby wzniosła oczy na męża.
Westchnął Olivier i podejmując rozmowę w miejscu na którem ją przerwał:
— Cóż mam powiedzieć królowi, proszę pani? — zapytał.
Andrea drgnęła na dźwięk tego głosu, a wznosząc na Oliviera oko jasne i płynne:
— Panie — rzekła — tyle wycierpiałam od czasu jak mieszkam na dworze, iż skoro królowa raczyła mnie zwolnić, przyjmuję to z wdzięcznością. Nie urodziłam się do życia światowego, w samotności znajdowałam zawsze, jeżeli nie szczęście, to przynajmniej spokój. Dni najszczęśliwsze życia spędziłam jako młoda panienka Taverney, a później na ustroniu w klasztorze św. Djonizego obok tej dostojnej córy Francji, którą nazywano księżniczką Ludwiką. Za przyzwoleniem też waszem, panie, zamieszkam ten pawilon, pełen dla mnie wspomnień, które jakkolwiek smutne, nie są pewnego pozbawione uroku.
Na tę prośbę o pozwolenie, Olivier skłonił się, jakby ulegał nietylko prośbie, ale jakby gotów był spełnić każdy rozkaz.
— A więc, pani — rzekł — to stanowcze?
— Tak, panie — odpowiedziała Andrea, łagodnie ale stanowczo.
Olivier znowu się skłonił.
— A teraz, pani — dodał — pozostaje mi prosić o jedną tylko rzecz, czy wolno mi będzie odwiedzać panią tutaj?...
Andrea zwróciła na Oliviera oko zazwyczaj spokojne i zimne, ale na ten raz pełne zdziwienia i słodyczy.
— Ależ bez wątpienia, panie — nie będę tu widywać się z nikim; skoro ci więc obowiązki pozwolą na to, szczerze wdzięczną będę panu za każdą, choćby najkrótszą poświęconą mi chwilę.
Nigdy Olivier nie widział tyle uroku w spojrzeniu Andrei, nigdy nie zauważył tyle czułości w jej głosie.
Coś przebiegło po jej żyłach, coś nakształt tego dreszczu aksamitnego, jaki pierwszy pocałunek obudza.
Zwrócił wzrok na miejsce, gdzie siedział obok Andrei.
Byłby dał rok życia, aby tam znowu usiąść, i nie być odepchnięty jak za pierwszym razem.
Ale nieśmiały jak dziecko, nie mógł zdobyć się na to.
Ze swej strony, Andrea dałaby nie rok i nie dziesięć lat życia, ażeby czuć obok siebie tego, który tak długo był od niej zdaleka.
Nieszczęściem, jedno nie wiedziało o życzeniu drugiego oboje też pozostali nieruchomi w oczekiwaniu niema bolesnem.
— Powiadasz pani, że cierpiałaś wiele odkąd zamieszkujesz na dworze? Czyż król nie miał dla ciebie zawsze szacunku, dochodzącego aż do czci, królowa przywiązania, dochodzącego aż do bałwochwalstwa?
— O! tak — odpowiedziała Andrea — król był zawsze dla mnie dobrym niewymownie.
— Pozwól mi pani zwrócić uwagę, że odpowiadasz tylko na połowę mego zapytania; czyż królowa mniej od króla była dobrą dla ciebie?
Szczęki Andrei ścisnęły się, jak gdyby natura jej wzdrygała się przy odpowiedzi. Nareszcie z wysileniem powiedziała:
— Nie mam nic do zarzucenia królowej i byłabym niesprawiedliwą, gdybym nie przyznała Jej królewskiej mości...
— Mówię to — ciągnął Olivier — bo od niejakiego czasu... może być, że się mylę... ale zdawało mi się, że przyjaźń jaką królowa miała dla pani, zachwiała się nieco...
— Być może — odpowiedziała Andrea, dlatego też, jak miałam zaszczyt panu oświadczyć, chciałabym dwór opuścić...
— Pozostałabyś pani bardzo wtedy osamotnioną!
— To-rzecz zwyczajna dla mnie — odpowiedziała Andrea z westchnieniem — jako dziecko, jako dziewica,.. i jako...
Andrea zamilkła widząc, że idzie za daleko.
— Dokończ pani!... rzekł Charny.
— O! domyśliłeś się pan przecie. Chciałam powiedzieć: i jako żona...
— Byłżebym tak szczęśliwy, żebyś pani wyrzut mi uczyniła?...
— Wyrzut? — żywo odrzekła Andrea, a jakimże prawem mogłabym panu czynić wyrzut? Sądzisz pan, iż zapomniałam w jakich warunkach zostaliśmy połączeni? Wbrew tym, którzy u stopni ołtarza przysięgają sobie miłość wzajemną, opiekę, my przysięgnęliśmy sobie wieczną obojętność, rozdział zupełny... Moglibyśmy czynić sobie wyrzuty wtedy tylko, gdyby które z nas o tej przysiędze zapomniało.
Stłumione westchnienie Andrei, padło na serce Oliviera.
— Widzę, że postanowienie pani jest nieodwołalne, rzekł, ale czy pozwolisz mi przynajmniej zapytać o to w jaki sposób żyć tu zamierzasz? Czy pani tu nie będzie źle za bardzo?
Andrea uśmiechnęła się smutnie.
— Dom mojego ojca tak był ubogi... rzekła, iż przy nim ten pawilon, jakkolwiek wydać się panu może skromnym, przedstawia dla mnie zbytek, do jakiego nie byłam nawykła...
Jednakże... to rozkoszne ustronie... ten pałac Wersalski...
— O! panie, wiedziałam dobrze, iż to tylko schronienie chwilowe.
— Będziesz-że pani mieć tu przynajmniej wszystko, Czego ci potrzeba?
— Znajdę powoli to wszystko.
— Zobaczymy też... — rzekł Olivier, który chciał mieć wyobrażenie o mieszkaniu Andrei i zaczął się dokoła oglądać.
— Co pan chcesz zobaczyć? — zapytała Andrea, powstając żywo, i niespokojnie rzucając okiem na sypialnię.
— Chcę zobaczyć czy pani nie zanadto ograniczasz życzeń swoich. Pawilon ten jest naprawdę mieszkaniem... przeszedłem przez jeden przedpokój i już zaraz salon, te drzwi — i otworzył drzwi boczne — a! te drzwi wychodzą do pokoju jadalnego, a te...
Andrea stanęła między Olivierem i drzwiami, do których się zbliżał, a za któremi w myśli widziała Sebastjana.
— Panie! — rzekła — błagam, ani kroku dalej.
I ręce jej wyciągnięte zamykały przejście.
— Rozumiem, rzekł Olivier z westchnieniem, to drzwi od sypialni pani.
— Tak... odpowiedziała Andrea głosem stłumionym.
Olivier spojrzał na Andreę: była drżąca i blada; nigdy przestrach nie wyraził się wybitniej na jej twarzy.
— O! pani — wyrzekł zcicha Olivier głosem łez pełnym — wiedziałem, że mnie nie lubisz, ale nie wiedziałem, że mnie nienawidzisz!
I nie mogąc już dłużej zostać przy Andrei bez wybuchu, zatoczył się jak pijany, a potem przywołując wszystkie siły, wybiegł z mieszkania z okrzykiem boleści, który odbił się w głębi serca Andrei.
Hrabina wiodła za nim oczyma dopóki nie zniknął, stała z uchem wyciągniętem dopóki brzmiał odgłos jego oddalającego się powozu. Aż czując, że serce jej pęka i że tylko miłością macierzyńską może przynieść sobie ulgę, wbiegła do sypialni wołając:
— Sebastjanie! Sebastjanie!
Żaden głos jej nie odpowiedział.
Przy świetle lampki oświetlającej pokój, spoglądała niespokojnie dokoła i przekonała się, że był pusty.
Oczom własnym wierzyć nie chciała Zawołała po raz drugi:
— Sebastjanie! Sebastjanie!
I znowu głuche milczenie.
Wtedy dopiero spostrzegła, że okno było otwarte i że wiatr wnikając do pokoju, poruszał płomień lampki.
Toż samo okno, które także otwarte było przed laty piętnastu, kiedy syn jej znikł po raz pierwszy.
— A tak! — zawołała — wszak mi powiedział, że nie jestem jego matką!
I widząc, że traci syna i męża w chwili gdy ich niemal odnalazła, rzuciła się na łóżko. Ręce jej były wyciągnięte, dłonie skurczone. Postradała siły, rezygnację, moc nawet do modlitwy.
Zostały jej tylko krzyki, łzy, łkania i niezmierzone uczucie boleści.
Blisko godzinę spędziła w głębokiem uniesieniu, w zapomnieniu całego świata, w tem uczuciu powszechnego zniszczenia, jakie czepia się nieszczęśliwych w nadziei, że przechodząc w nicość, świat pociągnie ich za sobą.
Naraz, zdało się Andrei, że coś straszniejszego jeszcze, niż jej boleść wciska się między nią i jej łzy. Uczucie, jakiego doznała nie więcej nad trzy lub cztery razy, a które zawsze ogarniało wszystko, co jeszcze żyjącego w niej było.
Ruchem prawie niezależnym od swej woli, powstała: drżący głos zagasł jej w gardle; całe ciało, jakby mimowolnie obróciło się koło niej.
Oczy jej, poprzez wilgotną mgłę łez, zdawały się postrzegać, że nie jest samą. Wzrok jej, schnąc, rozjaśnił się i wzmocnił.
Człowiek jakiś, który zdaje się przeszedł przez poręcz okienną do pokoju, stanął przed nią widomie.
Chciała krzyknąć, zawołać, wyciągnąć rękę do dzwonka, ale nie mogła... uczuła nieprzezwyciężoną bezwładność która dawniej znamionowała jej — obecność Józefa Balsamo.
Nareszcie w tym człowieku, który stał przed nią, krępując ją gestem i wzrokiem, poznała Gilberta.
Jakim sposobem Gilbert, ten ojciec przeklęty przez nią, znajdował się tu, na miejscu ukochanego syna, którego szukała?
Zaraz to wytłumaczymy czytelnikowi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.