Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas, gdy Gilbert oddalał się pod wpływem obawy jaką w nim niewidzialna, a tajemnicza strona wypadków wzbudzała, margrabia de Favras, jak powiedziano w poprzednim rozdziale, wprowadzony został do Ludwika XVI.
Tak, jak i doktor Gilbert, zatrzymał się on w progu, tylko, że król dostrzegł go zaraz i dał znak, aby się przybliżył, skłonił się i czekał pełen uszanowania, aż król do niego przemówi.
Ludwik XVI utkwił w przybyłym wzrok badawczy.
Tomasz Mahi, margrabia de Favras, był szlachcicem czterdziestopięcioletnim, o eleganckiem i poważnem obejściu, o twarzy szczerej i otwartej.
Oględziny wypadły dlań korzystnie; coś jakby uśmiech przebiegł po ustach króla.
— Pan jesteś margrabią de Favras?... — zapytał.
— Tak Najjaśniejszy Panie — odpowiedział margrabia.
— Chciałeś pan być mi przedstawiony?...
— Wyraziłem Jego wysokości hrabiemu Prowancji moje gorące życzenie złożenia hołdu monarsze...
— Brat mój ma wielkie zaufanie w panu?...
— Zdaje mi się, Najjaśniejszy Panie i wyznaję, jako gorąco pragnę, żeby to zaufanie i Wasza Królewska Mość dzieliła.
— Brat mój zna cię oddawna, panie de Favras...
— Wasza Królewska Mość nie zna mnie... rozumiem to dobrze, ale niech tylko raczy pytać, a w dziesięć minut znać mnie będzie, tak dobrze, jak dostojny hrabia Prowancji.
— Mów, margrabio — rzekł Ludwik XVI. rzucając wzrokiem na portret Karola I-go, który nie mógł mu zejść z myśli i oczu, — mów, słucham...
— Co Wasza Królewska Mość wiedzieć pragnie?...
— Kto jesteś i co robiłeś?...
— Kto jestem, Najjaśniejszy Panie?... nazwisko moje już to powiedziało: jestem Tomasz Mahi, margrabia de Favras, urodziłem się w Blois 1745 roku, wstąpiłem do muszkieterów mając lat piętnaście i odbyłem kampanję 1761 roku. Zostałem kapitanem, następnie majorem w pułku Belzunce, a następnie pułkownikiem w straży szwajcarskiej hrabiego Prowancji.
— I w tym to stopniu zastałeś mego brata?... — zapytał król.
— Miałem zaszczyt być mu na rok przedtem przedstawionym, Najjaśniejszy Panie.
— Dlaczego opuściłeś pan jego służbę?...
— Opuściłem ją w roku 1775. Najjaśniejszy Panie, bo musiałem udać się do Wiednia, gdzie żonę mą uznano za prawą i jedyną córkę księcia Anhalt-Schanenburg...
— Żona pańska nigdy nie była mi przedstawiona?..
— Nie, Najjaśniejszy Panie, ale w tej chwili ma zaszczyt znajdować się wraz z najstarszym moim synem u królowej.
Ludwik XVI poruszył się niespokojnie, jakby chciał powiedzieć:
— A!... więc i tu znowu królowa?...
Następnie po chwili milczenia, przechadzając się wzdłuż i wszerz pokoju, a ukradkiem na portret Karola I-go spojrzawszy, zapytał:
— A cóż potem?...
— Potem, Najjaśniejszy Panie, to jest trzy lata temu dowodziłem oddziałem w czasie powstania przeciw Statuderom, ale widząc, że zły duch zapanowywa nad Francją, wróciłem do Paryża, aby oddać szpadę i życie na usługi króla.
— I w rzeczy samej, smutne widziałeś pan wypadki, nieprawdaż?...
— Widziałem dzień piąty i szósty października, Najjaśniejszy Panie.
Król miał ochotę zmienić rozmowę.
— I mówisz, panie margrabio, że brat mój, mając zaufanie do ciebie wielkie, polecił ci zaciągnąć w swem imieniu znaczną pożyczkę pieniężną?...
Na to pytanie niespodziane, pan de Favras zadrżał, jak człowiek, któremu wprost przeciwne zadają pytanie, gdy on ma na co innego przygotowaną odpowiedź.
— Tak, Najjaśniejszy Panie, Jego wysokość, okazał mi ten dowód zaufania...
Król czekał końca, jak gdyby ten kierunek rozmowy ciekawszym był od poprzedniego.
Margrabia ciągnął dalej zmieszany:
— Jego wysokość, pozbawiony przez Zgromadzenie dochodów swoich, sądził, że książęta dla własnego bezpieczeństwa, pieniądze mieć powinni i powierzył mi kontrakty.
— Na które potrafiłeś znaleźć pożyczkę?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Pożyczyłeś sumę.znaczną, jak mi brat mówił?...
— Dwa miljony, Najjaśniejszy Panie.
— U kogo?...
Favras zawahał się z odpowiedzią. Ta rozmowa, przechodząca od spraw wielkich, powszechnych, do drobnych i prywatnych, od polityki do policji, zbijała go zupełnie z drogi.
— Pytam, u kogoś pan pożyczał?... — powtórzył król.
— Najjaśniejszy Panie, udawałem się najprzód do bankierów Schaumel i Sartorius: ale ponieważ upadli, jakiś bankier cudzoziemiec sam mi się ofiarował z usługą.
— Jakże się ten bankier nazywa?...
— Najjaśniejszy Panie! — wyjąkał Favras z wahaniem.
— Rozumiesz pan dobrze, oświadczył król, że podobny człowiek jest zawsze pożądanym, życzę więc sobie wiedzieć, kto to taki, choćby dlatego, aby przy sposobności podziękować mu za poświęcenie.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł Favras — nazywa się baron Zannone.
— A!... — rzekł Ludwik XVI — włoch?...
— Genueńczyk, Najjaśniejszy Panie.
— A mieszka?...
— W Sevres, Najjaśniejszy Panie, właśnie naprzeciwko miejsca, w którem szóstego października zatrzymano pojazd Waszych królewskich mości, gdy mordercy, prowadzeni przez Marata, Verriera i księcia d’Aiguillon, kazali fryzjerowi królowej, czesać ucięte głowy Vauricourta i Deshuttes‘a...
Kroi zbladł, a gdyby był w tej chwili zwrócił uwagę ku alkowie, ujrzałby silniej drgającą firankę, która okrywała w połowie alkowę królewską.
Widocznem było, że mu rozmowa ciążyła, że wolałby był jej nie rozpoczynać.
Dlatego czemprędzej postanowił z tem skończyć.
— To dobrze, panie Favras, rzekł, widzę, żeś jest wiernym sługą królewskim; przy sposobności nie zapomnę ci tego.
I ręką uczynił gest, który u książąt znaczy: „Dość długo już czyniłem ci zaszczyt, żem mówił z tobą i że cię słuchałem; możesz mnie pożegnać“.
Favras zrozumiał doskonale.
— Wybacz, Najjaśniejszy Panie — powiedział — sądziłem jednak, że Wasza Królewska Mość ma mnie o coś więcej zapytać.
— Nie — rzekł król, wstrząsając głową, jakby rzeczywiście nowych pytań szukał w pamięci, to wszystko, co wiedzieć chciałem.
— Mylisz się, Najjaśniejszy Panie — powiedział głos, na dźwięk którego i król, i margrabia odwrócili się ku alkowie. Wasza Królewska Mość chciałeś wiedzieć, jakiego sposobu użył dziad margrabiego de Favras, aby ocalić króla Stanisława w Gdańsku i aby całego do granicy pruskiej doprowadzić.
Obydwaj krzyknęli zdziwieni; tą trzecią osobą, która się do dyskursu wmieszała, była królowa. Marja Antonina nie zadowolniła się kilku objaśnieniami margrabiego de Favras, a domyślając się, że król nigdy nie doszedłby z nim do końca, przeszła skrytym korytarzem, aby w sam czas podtrzymać upadającą rozmowę.
Ta interwencja królowej i ten sposób podjęcia rozmowy o ucieczce króla Stanisława Leszczyńskiego, pozwalały Ludwikowi XVI słuchać pod przezroczystą osłoną alegorji, propozycje, jakieby mu uczynił Favras co do ucieczki jego własnej.
Favras zrozumiał, że powinien przedstawić swoje plany, a jakkolwiek żaden z jego przodków nie przyczynił się do ucieczki króla polskiego, odpowiedział spiesznie:
— Wasza Królewska Mość chce mówić zapewne o mym kuzynie generale Steinflicht, który winien sławę swego imienia usłudze, jaką oddał swojemu krajowi. Usługa to tem ważniejsza, że wyrwała Stanisława z rąk nieprzyjaciół, a następnie za sprawą Opatrzności uczyniła zeń pradziadka Waszej Królewskiej Mości.
— Tak jest!... tak jest!... — powiedziała żywo królowa, gdy Ludwik XVI patrzył z westchnieniem na portret Karola I-go.
— A więc — rzekł Favras — Wasza Królewska Mość wie... wybaczcie, Najjaśniejszy Panie, Wasze Królewskie Mości wiedzą, że król Stanisław wolny w Gdańsku, lecz otoczony nieprzyjaciółmi, byłby zgubiony, gdyby się na prędką nie zdecydował ucieczkę.
— O!... tak, byłby zupełnie zgubiony — przerwała królowa — zupełnie, zupełnie zgubiony, panie Favras!...
— Najjaśniejsza Pani... — odezwał się Ludwik XVI z pewną surowością: — Opatrzność czuwa nad królami i nigdy ich nie gubi zupełnie.
— Ej!... — odpowiedziała królowa — jestem równie, jak wy pobożna i w Opatrzność wierzę, ale zdaniem majem, trzeba jej dopomódz koniecznie.
— Tego samego zdania był i król polski, Najjaśniejszy Panie — wtrącił Favras — oświadczył bowiem wyraźnie swym przyjaciołom; że uważając swe życie za zagrożone, żąda, aby mu przedstawiono kilka sposobów ucieczki. Mimo trudności, podano mu trzy projekty; mówię mimo trudności, bo Wasza Królewska Mość raczy przyznać, że trudniej było królowi Stanisławowi wyjść z Gdańska, niż gdyby przyszedł kaprys Waszej Królewskiej Mości wyjechać z Paryża... Gdyby Wasza Królewska Mość wyjechać chciała bez hałasu, dotarłaby w jeden dzień i jedną noc do granicy powozem pocztowym; gdybyś zaś Najjaśniejszy Panie chciał opuścić Paryż po królewsku, wydałbyś zaufanemu szlachcicowi rozkaz zgromadzenia trzydziestu tysięcy ludzi, którzy bezpiecznie z samych Tuilleries przeprowadziliby Waszą Królewską Mość... I w jednym i w drugim razie zamiar udałby się z pewnością...
— Najjaśniejszy Panie!... — podjęła królowa, pan de Favras mówi szczerą prawdę Waszej Królewskiej Mości.
— Tak — rzekł król; — ale położenie moje, Najjaśniejsza Pani, nie jest tak zatrważającem, jak króla Stanisława. Gdańsk, jak mówi margrabia, otoczony był przez nieprzyjaciół, a ostatnia jego podpora, twierdza Weichselmünde, kapitulowała.
— Tymczasem ty, królu — przerwała niecierpliwie królowa — jesteś pośród paryżan, którzy zburzyli Bastylję czternastego lipca, piątego października chcieli cię zamordować, a szóstego zmusili jechać do Paryża, znieważając przez całą drogę ciebie i rodzinę twoją... O!... prawda, że położenie piękne, że lepsze, niż króla Stanisława!...
— Jednakże, Najjaśniejsza Pani...
— Król Stanisław ryzykował na więzienie, na śmierć może, kiedy my...
Wzrok króla powstrzymał królową.
— Zresztą, ty decydujesz, Najjaśniejszy Panie, rzekła i siadła niecierpliwie naprzeciw portretu Karola I-go.
— Panie de Favras — powiedziała — mówiłam niedawno z margrabiną i jej synem; są pełni odwagi i postanowienia, jak przystoi żonie i synowi zacnego szlachcica; cokolwiekbądź się stanie, mogą liczyć na królową Francji; królowa Francji nie opuści ich, królowa Francji jest córką Marji Teresy, umie cenić i nagradzać odwagę.
Król podjął, jakby podniecony dąsami królowej.
— Mówiłeś pan, że trzy projekty podano Stanisławowi?...
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— A jakie one były?...
— Pierwszym środkiem było przebranie się za wieśniaka; hrabina Czapska, wojewodzina pomorska, mówiąca dobrze po niemiecku, ofiarowała się pod przebraniem chłopskiem udać go za swego męża. Sposób ten łatwo udałby się królowi Francji, gdyby trzeba było uciec incognito nocną porą.
— Drugi?... — spytał Ludwik XVI, jakby chciał stosować położenie swoje do którejkolwiek pozycji króla Stanisława.
— Drugim było przerżnąć się z tysiącem ludzi przez wojska nieprzyjacielskie; mówiłem o tem także Waszej królewskiej mości, z tą różnicą, że Najjaśniejszy Pan posiada nie tysiąc, ale trzydzieści tysięcy ludzi.
— Widziałeś wszak, naco mi one czternastego lipca się przydały; przejdźmy do trzeciego środka.
— Trzeci projekt, przez króla Stanisława przyjęty, proponował przebranie się za wieśniaka i wyjście z Gdańska nie z kobietą, któraby w drodze przyczyniała kłopotu, nie z tysiącem ludzi, którzy zabitymi być mogli, ale z trzema pewnemi osobami, które zawsze i wszędzie przechodzą. Ten to był ostatni wniosek, przez pana Conti, posła francuskiego podany, a poparty przez mego kuzyna, generała Steinflichta...
— Ten był przyjęty?
— Tak, Najjaśniejszy Panie; a gdy jaki król w takiem znajdujący się położeniu, raczył mi tak zaufać, jak Wasz najjaśniejszy pradziad zaufał Steinflichtowi, odpowiedziałbym głową za jego bezpieczeństwo na drogach tak wolnych, jak francuskie i z jeźdźcem tak dobrym, jak Wasza Królewska Mość.
— Zapewne! rzekła królowa. — Ale w nocy z 5 na 6 października, król przysiągł mi, że nigdy nie pojedzie bezemnie, i z pewnością słowa dotrzyma.
— Najjaśniejsza Pani — rzekł Favras — to czyni podróż trudniejszą; ale nie niemożliwą; to też, gdybym miał zaszczyt dowodzić podobną wyprawą, dowiódłbym króla, królową i rodzinę królewską w całości i zdrowiu do Montmedy lub do Brukseli, jak dowiódł generał Steinflicht króla Stanisława do Marienwerder.
— Słyszysz, Najjaśniejszy Panie! — zawołała Marja Antonina — zdaje mi się, że niema się czego obawiać z takim, jak pan de Favras, człowiekiem.
— Jestem tego samego zdania Najjaśniejsza Pani, ale nie nadeszła jeszcze dla mnie godzina.
— Dobrze, odpowiedziała królowa, czekaj Wasza Królewska Mość, jak ten, którego portret lepszą ci powinien dać radę... czekaj, aż cię zmuszą do bitwy, czekaj przegranej; czekaj więzienia; czekaj niech wzniosą rusztowanie przed naszemi oknami, a jak dziś mówisz: „zawcześnie“, wtedy powiesz: „zapóżno“.
— W każdym razie, Najjaśniejszy Panie — wtrącił Favras z ukłonem — król zawsze gotowym mnie znajdzie. Życie moje należy do króla, on ma prawo niem rozporządzać.
— Dobrze, panie, odparł król i dodał — a w razie upadku sprawy, ponawiam dla margrabiny i jej dzieci, obietnicę królowej.
Tym razem odprawa była stanowczą i margrabia, jakkolwiek miał ochotę nalegać, zachęcony jedynie spojrzeniem królowej, nie śmiał pozostać.
Marja Antonina śledziła go gdy wychodził, a gdy kotara za nim zapadła, wyciągnęła rękę ku płótnu Van-Dycka i zawołała:
— O! sądziłam, rozkazując zawiesić ten portret w waszym pokoju, że lepiej natchnie was, Najjaśniejszy Panie.
I wyniosła, pogardliwa, posunęła się ku alkowie; lecz nagle, zatrzymując się, rzekła:
— Najjaśniejszy Panie, wyznaj, że margrabia nie był pierwszą osobą, którąś dzisiaj przyjmował.
— Nie, Najjaśniejsza Pani, masz słuszność, przed margrabią był u mnie doktor Gilbert.
Królowa zadrżała.
— A! — rzekła — domyślałam się tego! — I doktor Gilbert widocznie...
— Jest mego zdania, Najjaśniejsza Pani, utrzymuje, że nie możemy opuszczać Francji.
— Ale mówiąc o niemożności oddalenia się, podaje zapewne jaki środek, któryby nasz pobyt możliwym uczynił?
— Tak, ale podaje środek, jeżeli nie zły, to niepodobny.
— Jakiż?..
— Chce abyśmy kupili sobie pana Mirabeau na rok czasu.
— Jak drogo? — spytała królowa.
— Za sześć miljonów i... w dodatku za wasz uśmiech, Najjaśniejsza Pani.
Królowa zamyśliła się głęboko.
— W rzeczy samej, może byłby to środek...
— Tak, środek, którybyście ze swej strony odrzucili, Najjaśniejsza Pani?
— Nie mówię ani tak, ani nie, Najjaśniejszy Panie — odrzekła z wyrazem złego anioła, który pewny jest triumfu, — rzecz do namysłu...
A ciszej, odchodząc, dodała:
— Pomyślę ja zaraz nad tem!...