Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XLII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLII.
CO KRÓLOWA WIDZIAŁA W KARAFCE, PRZED DWUDZIESTU LATY W ZAMKU TAVERNEY.

Wstając od stołu gry, król skierował się ku grupie młodzieży, której wesołe śmiechy zwróciły jego uwagę wprzód jeszcze, nim wszedł do salonu.
Za jego zbliżeniem, nastąpiło głębokie milczenie.
— I cóż, panowie — zapytał — czyż król jest tak nieszczęśliwym, że smutek wiedzie za sobą?
— Najjaśniejszy Panie.. — wyrzekło zcicha kilku z młodzieży.
— Wesołość była wielka i śmiechy głośne, kiedyśmy tu wchodzili z królową.
— Najjaśniejszy Panie — odezwał się pan Lameth, — szacunek...
— Mój kochany Karolu — odrzekł król — kiedy wychodziłeś z pensji co niedziela i co czwartek, a ja cię sprowadzałem na rekreację do Wersalu, czy wtedy wstrzymywałeś się od śmiechu dlatego, że ja tam byłem? Powiedziałem przed chwilą: „biada królom, przed którymi ludzie śmiać się obawiają!“ Teraz powiadam: „Szczęśliwi królowie, przed którymi ludzie się śmieją“.
— Najjaśniejszy Panie, podjął pan de Castries, — przedmiot, który nas rozweselał nie wyda się może jednym z najkomiczniejszych Waszej królewskiej mości.
— O czemżeście mówili panowie?
— Najjaśniejszy panie, — rzekł Suleau podchodząc, — wydaję winnego w ręce Waszej królewskiej mości.
— Aha! to ty, panie Suleau. Czytałem twój ostatni numer Aktów Apostolskich. Ostrożnie! ostrożnie!
— Dlaczego, Najjaśniejszy panie? — zapytał dziennikarz.
— Jesteś nieco zbyt rojalistą, możesz ściągnąć na siebie niemiłą sprawę z kochankiem panny Théroigne.
— Z panem Populusem?... — rzekł, śmiejąc się Suleau.
— Właśnie. A cóż się stało z bohaterką twego poematu!
— Z Theroigną?
— Tak... coś już nic o niej nie słyszę.
— Ona podobno uważa, iż nasza rewolucja nie idzie dość spiesznie i pojechała podniecać zaburzenia w Brabancie. Wasza królewska mość wie zapewne, że ta skromna amazonka pochodzi z Liege?
— Nie, nie wiedziałem... Czy to z niej tak śmieliście się teraz?
— Nie, Najjaśniejszy Panie, ze Zgromadzenia Narodowego.
— Oh! oh! toście bardzo dobrze zrobili, poważniejąc za mojem nadejściem. Nie mogę pozwolić, ażeby się ze Zgromadzenia Narodowego śmiano w moim domu. Prawda i to, dodał król w sposobie kapitulacji, że nie jestem u siebie, ale u księżnej de Lamballe; więc też, nie śmiejąc się już, albo śmiejąc się pocichu, możecie mi powiedzieć, co było waszego śmiechu powodem.
— Czy Najjaśniejszy Pan wie, o czem dziś była mowa na całem posiedzeniu Zgromadzenia Narodowego?
— Wiem, i to mnie nawet bardzo zainteresowało. Mówiono o jakimś nowym przyrządzie do wykonywania kary śmierci na zbrodniarzach?
— Ofiarowanym przez doktora Guillotin narodowi... tak, Najjaśniejszy Panie — rzekł Suleau.
— Oh! oh! panie Suleau, i ty szydziłeś sobie z pana Guillotin, z filantropa Zapominasz, że i ja jestem filantropem?
— Najjaśniejszy Panie, są filantropi i filantropi. Stoi, naprzykład na czele narodu francuskiego filantrop, który zniósł tortury przygotowawcze; tego my szanujemy, czcimy... więcej nawet, tego my kochamy, Najjaśniejszy Panie.
Wszyscy młodzieńcy skłonili się jednym ruchem.
— Ale — mówił dalej Suleau — są inni, którzy, będąc lekarzami i mając w ręku tysiąc środków mniej lub więcej zręcznych lub niezręcznych, do wyprowadzenia duszy z chorych, poszukują jeszcze środka do wyprowadzenia duszy ze zdrowych? O! co do tych, upraszam Waszą królewską mość, ażeby mnie ich pozostawić raczył.
— I cóż z nimi zrobisz, panie Suleau? Czy im poucinasz głowy bez bólu? — zapytał król, czyniąc alluzję do pretensji objawionej przez doktora Guillotin; — czy dosyć im będzie na tem, gdy uczują lekki chłodek na szyi?
— Tego im życzę, Najjaśniejszy Panie, ale nie to im obiecuję.
— Jakto! tego im życzysz? — rzekł król.
— Tak, Najjaśniejszy Panie. Radbym ażeby ludzie, wymyślający machiny nowe, próbowali ich najprzód na sobie. Na nieszczęście, nie mam zaszczytu być królem; na szczęście, nie mam zaszczytu być sędzią: prawdopodobnie więc będę musiał trzymać się tego względem szanownego pana Guillotina, co mu obiecałem, i co już zacząłem dotrzymywać.
— A cóżeś to pan obiecał, a raczej coś dotrzymał?
— Przyszło mi na myśl, Najjaśniejszy Panie, że ten wielki dobroczyńca ludności powinien wydostać nagrodę z samego swego dobrodziejstwa. Owóż, jutro rano, w numerze Aktów Apostolskich, który drukują dziś w nocy, odbędzie się chrzest. Rzeczą słuszną jest, ażeby córka pana Guilloitin, uznana dziś publicznie przez ojca w obliczu Zgromadzenia Narodowego, nazywała się Guillotine (Gilotyna).
Król nie mógł się powstrzymać od uśmiechu.
— I — odezwał się Karol Lameth — ponieważ ani ślub ani chrzest nie może się odbyć bez piosnki, pan Suleau napisał, aż dwie.
— Dwie! — rzekł król.
— Według różnych gustów, Najjaśniejszy Panie — rzekł Suleau.
— A na jakąż nutę ułożyłeś te piosenki? Ja znam tylko jedną, któraby im odpowiadała, to: De profundis.
— Cóż znowu, Najjaśniejszy Panie! Wasza królewska mość zapomina jakiej przyjemności doznawać będą ludzie, którym córka pana Guillotin raczy ucinać głowy... Toż to będzie tłok u bram! Nie, Najjaśniejszy Panie: jedna z moich piosnek ułożona jest na nutę bardzo modną, menueta Exaudet; druga, na wszystkie nuty, to potpourri.
— A czy można mieć przedsmak twojej poezji, panie Suleau? — zapytał król.
Suleau ukłonił się.
— Ja nie jestem Zgromadzeniem Narodowem, Najjaśniejszy Panie — rzekł — iżbym miał pretensję ograniczać władzę królewską; nie, ja jestem wiernym poddanym króla i zdaniem mojem król wszystko może, co chce.
— Słucham więc pana.
— Posłuszny jestem Waszej królewskiej mości — odparł Suleau.
I na nutę menueta Exaudet, począł półgłosem pieśń:

„Guillotin,
Médecin
Politiique,
Imagine un beau matin,
Que pendre est inhumain
Et peu patniotique...“ i t. d.

(Guillotin, lekarz polityczny, duma pewnego dnia o tem, że wieszanie jest rzeczą nieludzką i niepatrjotyczną).
Po skończonej piosnce wzmogły się śmiechy młodzieży; a lubo wszystko to mało wesołem wydało się królowi, jednak, ponieważ Suleau był jednym z najwierniejszych. nie chciał on okazywać po sobie dziwnego wrażenia, jakiem serce jego piosnka ta ścisnęła.
— Mój kochany panie Suleau — rzekł — mówiłeś mi o dwóch pieśniach; ten menuet, to dopiero ojciec chrzestny, przejdźmy teraz do chrzestnej matki.
— Najjaśniejszy Panie, odparł Suleau, matka chrzestna zaraz się przedstawi; na nutę pieśni Paris est au roi:

„Monsieur Guillotin,
Ce grand médecin
Que l‘amour du pnochain
Occupe sans fin,
S‘avance soudain,
Prend la parole enfin,
Et, d‘un air bénin
Il propose
Peu de chose.

Qu‘il expose
Eai peu de mots;
Mais l‘emphase
De sa phrase
Obtiens les bravos
De cinq ou iix sots...“ i t. d.

(Pan Guillotin, ten wielki lekarz, nieustannie najęty miłością bliźniego, podchodzi nagle, zabiera głos i z miną dobrotliwą czyni przedstawienie, które określa niewielu słowy; lecz napuszystość jego mowy zyskuje Oklaski pięciu czy sześciu głupców.[1]
— I cóż? panowie śmiejecie się — rzekł król — jeżeliby jednak ta machina pana Guillotin miała na celu oszczędzenie strasznych cierpień nieszczęśliwym skazanym! Bo i czegóż żąda społeczeństwo, wymagając śmierci występnego? Wymaga poprostu zniesienia jednostki. Jeżeli to zniesienie połączone jest z cierpieniami, jak w kole, jak w ćwiartowaniu, nie jest to już sprawiedliwość, ale zemsta.
— Ależ, Najjaśniejszy Panie — zauważył Suleau — kto może powiedzieć, że ból znosi się przez samo ucięcie głowy? Kto powie, czy życie nie utrzymuje się jeszcze czas jakiś razem w tych dwóch odciętych odłamach, i że umierający nie cierpi podwójnie; mając świadomość swej dwoistości?
— To — odrzekł król — podlega ocenieniu znawców; wreszcie, doświadczenie miało być podobno uczynione w Bicetre dziś rano; czy nikt z panów nie uczestniczył w tom doświadczeniu?
— Nie, Najjaśniejszy Panie! nie, nie, nie — odezwało się prawie razem kilkanaście głosów szyderczych.
— Ja byłem tam, Najjaśniejszy Panie — ozwał się jeden głos poważny.
Król obejrzał się i poznał Gilberta, który nadszedł na tę rozmowę, zbliżył się, ale milcząc dotąd, odezwał się tylko na zapytanie króla.
— A! to ty, panie doktorze — rzekł król drgnąwszy — byłeś więc tam?
— Byłem, Najjaśniejszy Panie.
— I jakże udało się doświadczenie?
— Doskonale na dwóch pierwszych; ale przy trzecim, chociaż kręgosłup został przeciętym, musiano dokonać odcięcia głowy za pomocą noża.
Młodzież słuchała z otwartemi ustami, z oczyma w słup.
— Jakto! Najjaśniejszy Panie — odezwał się Karol Lameth, przemawiając widocznie w imieniu swojem, jako i wszystkich innych — dziś rano egzekwowano aż trzech ludzi?
— Tak, panowie — odrzekł król; — tylko tymi trzema ludźmi były trzy trupy, dostarczone przez szpital. A wasze zdanie, panie doktorze?...
— O czem, Najjaśniejszy Panie?
— O przyrządzie.
— Jest to widoczny postęp wobec wszystkich tego rodzaju przyrządów wynalezionych dotąd; ale wypadek z trzecim trupem dowodzi, że wymaga ulepszenia.
— Jak on zbudowany? — zapytał król, w którym buchać się zaczynał duch mechanika.
Wtedy Gilbert próbował dać wyjaśnienie; ale gdy król ze słów doktora nie mógł dokładnie uchwycić formy przyrządu:
— Proszę cię, doktorze — powiedział; — oto są tam na stoliku pióra, atrament i papier... Zdaje mi się, że pan rysujesz?
— Rysuję, Najjaśniejszy Panie.
— Zrób mi więc szkic, to zrozumiem lepiej.
Młodzież, powstrzymywana szacunkiem, nie śmiała iść za królem bez jego rozkazu:
— Proszę panów, proszę — rzekł Ludwik XVI — rzeczy te obchodzą całą ludzkość.
— A przytem, kto wie — wyrzekł Suleau półgłosem — kto wie, czy któremu z nas nie sądzono poślubić pannę Guillotinę? Pójdźmy, panowie, pójdźmy poznać się z naszą narzeczoną.
I wszyscy, idąc za królem i Gilbertem, ugrupowali się około stołu, przy którym, na wezwanie króla, siadł Gilbert, by łatwiej wykonać rysunek.
Rozpoczął on więc szkicować machinę, której lin je Ludwik XVI śledził ze skrupulatną uwagą.
Niczego tam nie brakowało, ani pomostu, ani prowadzących nań schodów, ani dwóch słupów, ani tarcicy, ani lufcika, ani żelaza wykrojonego w półksiężyc.
Zaledwie kończył ten ostatni szczegół, gdy król go zatrzymał.
— Ha! — rzekł — nic dziwnego, że doświadczenie chybiło, zwłaszcza za trzecim razem.
— Jakto, Najjaśniejszy Panie? — zapytał Gilbert.
— Zależy to od kształtu tasaka — rzekł Ludwik XVI; trzeba nie mieć najmniejszego pojęcia o mechanice, by przedmiotowi mającemu ciąć materję, stawiającą opór, nadawać formę półksiężyca.
— Jakąż więc formę uważa Wasza królewska mość za najwłaściwszą?
— Oczywiście trójkąt.
Gilbert próbował sprostować rysunek.
— Nie, nie, nie tak — rzekł król. Pozwól mi pan pióro.
— Oto jest, Najjaśniejszy Panie, pióro, krzesło.
Zaledwie król ujął pióro i usiadł, aliści okrzyk rozdzierający, okrzyk przestrachu, niemal boleści, ozwał się nad jego głową.
Obejrzał się: była to królowa. Blada, chwiejąca się, rozstrojona, padła omdlała na ręce Gilberta.
Jak i inni pociągnięta ciekawością, podeszła do stołu, a przechyliwszy się nad krzesłem króla, przez ramię jego, i to w chwili gdy poprawiał najgłówniejszy szczegół, poznała ohydną machinę, którą ukazał jej przed dwudziestu laty Cagliostro w zamku Taverney-Maison-Rouge.
Na ten widok tyle tylko miała siły, by krzyknąć okropnie. Życie ją opuściło, tak jak gdyby złowroga machina już na niej odbywała swą czynność; i padła zemdlona, jak widzieliśmy na ręce Gilberta.

KONIEC TOMU PIERWSZEGO.




  1. Piosnki te, z powodu charakteru lokalnego i okolicznościowego są nie do przetłumaczenia wierszem; w prozie tracą tę gryzącą werwę i dziarskość pamfletu, jaką odznacza się tekst oryginalny.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.