Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XV.
KATARZYNA.

Od ulicy Sourdriere do domu w którym mieszki! Gilbert na ulicy St.-Honore, było kilkanaście kroków.
Ruch i chłód zbudziły Sebastiana. Chciał iść sam ale ojciec się uparł i wciąż niósł go w objęciach.
Przybywszy pod drzwi, Gilbert zastukał tak mocno, ażeby odźwierny nie dał mu długo czekać na ulicv; Sebastjana postawił tymczasem na nogach.
Takoż niebawem krok ciężki, ale prędki rozległ się w bramie.
— Czy to pan Gilbert? — zapytał głos.
— O! rzekł Sebastjan, to głos Ludwika Pitoux.
— A! chwałaż Panu Bogu! — zawołał Pitoux drzwi otwierając. — Sebastjan się znalazł!
Potem zwracając się ku schodom, w głębi których znać rwo blask świecy:
— Panie Billot! panie Billot! — krzyczał Pitoux. — Sebastjan się znalazł i bez wypadku, spodziewam się, nieprawdaż, panie doktorze?...
— Przynajmniej bez ważnego.... odparł Gilbert; pójdź Sebastianie, pójdź!
I kiedy Pitoux zamykał drzwi, Gil/bert w oczach zdumionego odźwiernego, który ukazał się na progu swej izdebki w koszuli i szlafmycy, wziął znowu Sebastiana na ręce i niósł po schodach.
Billot szedł pierwszy świecąc Gilbertowi; Pitoux posuwał się za nimi.
Gilbert mieszkał na drugiem piętrze: drzwi pootwierane świadczyły, że nań oczekiwano Złożył Sebastjana na łóżko.
Pitoux szedł nieśmiało i niespokojnie. Po błocie, okrywającem jego obuwie, pończochy i spodnie, po całej reszcie ubioru obryzganej, łatwo było się domyśleć, że tylko co odbył daleką podróż.
Takoż, odprowadziwszy załzawioną Katarzynę do domu, dowiedziawszy się z jej ust o boleści z powodu odjazdu pana Izydora de Charny do Paryża, Pitoux, któremu wyjawienie to podwójnie rozdzierało serce, jako zakochanemu i jako przyjacielowi, pożegnał Katarzynę, leżącą w łóżku matkę Billot, płaczącą przy niej, i skierował się do Haramont krokiem wolnym.
Powolność tego kroku, wielokrotność zawracań smutnemi oczyma na folwark, od którego oddalał się z sercem wezbranem boleścią Katarzyny i swoją własną, sprawiły, że do Haramont przybył nadedniem dopiero.
Przybywszy do domu, usiadł na łóżku z oczyma utkwionemi w ziemię, z rękoma na krzyż założonemi.
Zerwał się nareszcie, zbudzony nie jak ze snu, ale z myśli, spojrzał dokoła i spostrzegł arkusz papieru zapisany obcem pismem.
Podszedł do stołu i przeczytał list Sebastjana.
Trzeba wyznać na jego pochwałę, że natychmiast zapomniał o swych kłopotach osobistych i myślał tylko o niebezpieczeństwach, na jakie mógł być narażony jego przyjaciel w drodze do Paryża.
I nie zważając, jak dalece wyprzedzić go mógł chłopiec, wyszedłszy wczoraj, Pitoux ufny w swe długie nogi, udał się za nim w nadziei, że go doścignie, jeżeli Sebastjan, nie znalazłszy powozu, zmuszony będzie iść pieszo.
Nie zabrał z sobą nic. Opasał się pasem rzemiennym, jako miał zwyczaj wybierając się w podróż daleką, wziął czterofuntowy bochenek chleba, w który wcisnął kiełbasę i z kijem podróżnym w ręku puścił się w drogę.
Pitoux krokiem zwykłym szedł blisko milę na godzinę: krokiem przyśpieszonym mógł ujść półtory.
Ale, ponieważ musiał się zatrzymywać, ażeby się napić, zawiązać tasiemki u ciżemek, wypytać kogoś na drodze o Sebastjana, zeszło mu przeto dziesięć godzin nim stanął u rogatek, a potem z godzinę nim się dostał do mieszkania Gilberta: to znaczy godzin jedenaście. Wyszedł o dziewiątej zrana, przybył o ósmej wieczorem.
Było to właśnie w chwili, gdy Andrea zabierała Sebastjana z Tuilleries, a Gilbert rozmawiał z królem. Nie zastał więc ani Gilberta, ani Sebastjana tylko Billota, który nic nie wiedział ani o jednym, ani o drugim.
Nieszczęsny Pitoux był tak niespokojny, że nie wspominał nic Billotowi o Katarzynie. Cała jego rozmowa była tylko jednem narzekaniem na to, że go Sebastjan nie zastał w domu.
A ponieważ zabrał z sobą list Sebastjana, ażeby się nim w razie potrzeby usprawiedliwić przed Gilbertem, odczytywał go, wcale bezużytecznie, bo czytał go już tyle razy, że prawie umiał na pamięć.
Smutno więc obydwum upływał czas aż do drugiej z rana. Sześć godzin!... O drugiej młotek zakołatał po raz dziesiąty od przybycia Pitoux.
Za każdym razem zawodziła go nadzieja i Pitoux smutny, wolnym już krokiem wracał do Billota.
Nareszcie, ostatni raz, zbiegłszy prędzej jeszcze niż przedtem, uradował się, bo spostrzegł wracających ojca i syna.
Gilbert podziękował dobremu chłopcu jak na to zasługiwał, to jest uściśnieniem ręki, a domyślając się, że po dziesięciu milach drogi i sześciogodzinnem oczekiwaniu musi potrzebować spoczynku, życzył mu dobrej nocy i spać odesłał.
Uspokojony co do Sebastjana, Pitoux miał teraz interes do Billota. Dał mu więc znak, aby udał się z nim i Billot poszedł.
Gilbert raz jeszcze dobrze opatrzywszy syna już śpiącego, ułożył się na fotelu przy jego łóżku, tembardziej, że chłopiec miał gorączkę.
Niebawem, wspomniawszy w jakim niepokoju zostawać musiała Andrea. zawołał służącego, i kazał mu rzucić do najbliższej skrzynki pocztowej list, zawierający te tylko słowa:
„Bądź^pani spokojna, chłopiec odnaleziony i nic mu się złego nie stało“.
Nazajutrz, Billot z samego rana prosił o pozwolenia zobaczenia się z Gilbertem i uzyskał takowe.
Poczciwa twarz Ludwika Pitoux ukazała się uśmiechnięta przy drzwiach za Billotem, na którego znowu twarzy spostrzegł Gilbert powagę i smutek.
— Co się stało, ojcze Billot?.. — zapytał, co ci jest?....
— Dobrzeście uczynili, panie doktorze, zatrzymując mnie tu, skoro mogłem być użyteczny wam i krajowi; ale kiedy siedzę w Paryżu, tam wszystko źle idzie tymczasem...
Nie sądźmy jednak ażeby Pitoux wygadał przed Billotem miłostki Katarzyny z Izydorem. Nie; dusza dzielnego dowódcy gwardji narodowej w Haramont, wzdrygała się przed denuncjacją. Nastraszył go tylko upadkiem gospodarstwa i powiedział, że napotkał Katarzynę zemdloną na drodze z Villers-Cotterets do Pisseleu.
Billotowi mało chodziło o większy lub mniejszy zbiór zboża; ale sam omało nie zemdlał dowiedziawszy się o zemdleniu Katarzyny.
Wiedział, że takiej siły i temperamentu dziewczyna, jak jego córka, nie mdleje z byle czego na gościńcu publicznym.
Bardzo wreszcie szczegółowo wypytywał Ludwika, a jakkolwiek ten niezmiernie był powściągliwy w języku, nieraz Billot pokiwał głową mówiąc:
— Czas, widzę, czas, ażebym powrócił do domu.
Gilbert, łatwiej teraz niż kiedy zrozumiał co działo się w sercu Billota, gdy ten opowiedział mu wieści przyniesione przez Ludwika.
— Idźcie więc, kochany Billocie... — odpowiedział skoro was wzywa córka i gospodarka; ale nie zapominajcie, że w razie potrzeby wezwę w imię ojczyzny.
— Słowo tylko, panie Gilbercie, odrzekł zacny zagrodnik, a we dwanaście godzin będę w Paryżu.
Uściskawszy, tedy Sebastjana, który po nocy szczęśliwie przebytej, wolny był od wszelkiego niebezpieczeństwa, uścisnąwszy rękę Gilberta, Billot udał się drogą do swej zagrody z której wyjechał na tydzień, a której nie widział od trzech miesięcy.
Pitoux szedł za nim unosząc, jako ofiarę od doktora Gilberta, dwadzieścia pięć dukatów na pomoc w ubraniu i ekwipowaniu gwardji narodowej w Haramont.
Sebastjan pozostał przy ojcu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.