Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XVI.
ROZEJM.

Tydzień upłynął od opowiedzianych wypadków do dnia w którym poprowadzimy czytelnika do Tuilleries, głównego odtąd teatru mających się spełnić katastrof.
O Tuilleries!... fatalne dziedzictwo przekazane przez królową nocy św. Bartłomieja, przez królową — cudzoziemkę, Katarzynę de Medicis, następcom i potomkom; o, pałacu który przyciągasz, aby pochłonąć, jakiż urok mieści się w twym przedsionku roztwartym, zamykającym się za szaleńcami w koronie, wyrzucanymi z kolei przez ciebie jako trupy bez głowy, lub wygnańcy bez korony!...
W tych kamieniach rzeźbionych, jak klejnoty Benvenuta Cellini, jest urok nieszczęsny bezwątpienia; jest jakiś śmiertelny talizman ukryty w twoim progu. Policz ostatnich królów, których przyjąłeś i powiedz coś uczyniło z nimi. Z pięciu jeden tylko wrócił do grobów, gdzie nań przodkowie czekali, z czterech innych — jeden skończył na szafocie a trzej na wygnaniu.
Dnia pewnego, jedno zgromadzenie chciało pokonać niebezpieczeństwo i zająć miejsce królów.
Odtąd zawrót głowy je opanował; odtąd niszczyło się samo między sobą; jedni zginęli na szafocie inni na wygnaniu, a szczególna dola połączyła Ludwika XVI i Robespierre’a, Collota d’Herbois i Napoleona, Billaud-Varennes‘a i Karola X, Vadiera i Ludwika Filipa.
O Tuilleries!... Tuilleries!... szalony ten, coby próg twój chciał przestąpić i wejść drzwiami, któremi weszli Ludwik XVI, Napoleon, Karol X i Ludwik Filip, bo prędzej czy później wyszedłby tą samą co i oni drogą.
A jednak ponury pałacu!... każdy z nich do wnętrza wstępował wśród okrzyków radości ludu, a każdy uśmiechnięty wierzył życzeniom tłumu; dzięki czemu, zawiele myśleli oni o własnych, a zamaiło o sprawach ludowych; lud spostrzegł to i dnia pewnego wyrzucił ich za drzwi, jak rządców niewiernych i niewdzięcznych.
Tak więc, po strasznej podróży szóstego października odbytej wśród błota, krwi i krzyków, blade słońce wschodzące nazajutrz, zastało dziedziniec Tuilleries pełen ludu wzruszonego powrotem króla i spragnionego jego widoku.
Cały dzień Ludwik XVI przyjmował ciała konstytucyjne. Lud tymczasem czekał, szukał pana poprzez szyby a ten, kto ujrzał, wołał do sąsiada:
— Widzisz?... widzisz?... to on!...
O dwunastej w południe musiał się król pokazać na balkonie, a jednomyślne oklaski i okrzyki wzbiły się w gorę.
Wieczorem trzeba było zejść do ogrodu; przywitały go łzy i wzruszenia.
Księżniczka Elżbieta, serce młode, pobożne a naiwne pokazywała lud ten mówiąc do brata:
— Zdaje mi się, że nietrudno nad takimi panować.
Mieszkanie jej było na dole. Wieczorem kazała otworzyć okna — i wieczerzę spożywała wobec wszystkich.
Mężczyźni i kobiety patrząc przez okna kłaniali się, szczególniej kobiety dzieciom swym, stawianym na krawędzi okna, kazały ją pozdrawiać i mówiły, że jest bardzo piękna.
A dzieci powtarzały: „Jesteś pani bardzo piękna!" i przesyłały drobnemi rączkami pocałunki bez końca i miary.
Każdy mówił: „Rewolucja skończona; król oswobodzony z Wersalu od dworzan i doradców. Urok który władzę królewską więził wśród świata automatów i posągów, nazwanego Wersalem, przerwany, zniszczony. Dzięki Bogu, król powrócił do życia i prawdy, to jest Najjaśniejszy Panie!... dotąd mogłeś tylko źle czynić; do rzeczywistej natury człowieka. Chodź tu, między nas, dziś wśród ludu twego, wolno ci spełnić wszelkie dobro!“....
Często masy a nawet jednostki — mylą się w sądzie czem są i czem jeszcze będą. Przerażenie w dniach piątym i szóstym października, zjednało królowi wiele serc i wiele umysłów.
Te krzyki w ciemności, przebudzenie wśród nocy, pochodnie ponuro oświetlające wielkie mury Wersalu, wpłynęły silnie na zacne wyobraźnie. Zgromadzenie Narodowe więcej się obawiało o króla, gdy był zagrożony, niżeli o siebie, kiedy samo zagrożonem zostało. Wtedy zdawało mu się, że jeszcze zależy od króla, a jednak sześć miesięcy nie minie i przekona się, że to król zależy od niego. Stu pięćdziesięciu członków wyrobiło sobie paszporty; Mounier i Lally (syn zmarłego na placu Greve), uciekli.
Dwaj najpopularniejsi ludzie we Francji: Lafayette i Mirabeau, wracali rojalistami do Paryża.
Mirabeau powiedział do Lafayette‘a: „Złączmy się i ocalmy króla!“...
Niestety Lafayette, zacny człowiek, ale ograniczonego umysłu pogardzał charakterem Mirabeau i nie pojmował jego genjuszu.
Poprzestał na udaniu się do księcia Orleańskiego.
Mówiono wiele rzeczy o Jego książęcej wysokości, mówiono, że w nocy widziano jak książę z naciśniętym na czoło kapeluszem i laską w ręku podburzał tłumy w marmurowym dziedzińcu do rabunku zamku, sądząc, że z rabunkiem połączy się morderstwo.
Mirabeau, cały oddany był księciu Orleańskiemu.
Lafayette zamiast porozumieć się z Mirabeau, poszedł do księcia i zaproponował mu opuszczenie Paryża. Książę Orleański sprzeciwiał się, walczył; ale Lafayette był rzeczywistym królem, trzeba go słuchać było.
— Kiedyż powrócę?... — spytał Lafayette‘a.
— Wtedy jak wam powiem, miłościwy książę, iż czas powrócić — odpowiedział Lafayette.
— A jeżeli się znudzę i powrócę bez waszego pozwolenia?... — spytał wyniośle książę.
— W takim razie — rzekł Lafayette, — nazajutrz po powrocie będę miał zaszczyt bić się z Waszą książęcą mością.
Książę Orleański pojechał, a wrócił dopiero przywołany.
Lafayette był trochę rojalistą przed szóstym października; po szóstym października stał się nim rzeczywiście, szczerze; ocalił królową i osłonił króla.
Człowiek więcej ma dumy niż wdzięczności; więcej go przywiązują usługi oddane, niźli przyjęte.
Król i księżniczka Elżbieta, którzy czuli w tym ludzie jakiś żywioł straszny, mściwy, jak gniew tygrysa, co ryczy pieszcząc, do głębi byli wzruszeni.
Ale inaczej działo się z królową. Złe usposobienie w jakiem znajdowało się serce kobiety, szkodziło i umysłowi królowej. Łzy które wylewała szły w połowie za Charnym, uchodącym z jej objęć, w połowie za berłem, wymykającem się jej z rąk.
Dlatego patrzyła na lud i słuchała krzyków jego z sercom suchem i umysłem rozdrażnionym. Młodszą była a przynajmniej w tym samym wieku, co księżniczka Elżbieta, ale dziewiczość duszy i ciała oblekła tę ostatnią w szatę niewinną i świeżą, kiedy tymczasem wskutek gorących namiętności królowej, pożółkły jak kość słoniowa jej ręce, zacisnęły się na zębach zbladłe usta, a siność pod oczyma — oznaczała ból głęboki, nieustanny, niewyleczony!...
Królowa bardzo była chora, cierpiała bez nadziei wyleczenia, bo czuła, że jedyny zbawienny środek — pokój i szczęście, już nie będą jej udziałem.
Dlatego wśród tych wszystkich krzyków, wiwatów, kiedy król wyciągał ręce do mężczyzn a księżniczka Elżbieta płacząc uśmiechała się do kobiet i dzieci, królowa czuła, że jej oko łzami własnego bólu rosi się wobec ogólnej radości.
Zdobywcy Bastylji przedstawili się jej, — nie chciała ich przyjąć.
Kobiety z targowiska przyszły z kolei — przyjęła je, ale w pewnej odległości: damy dworskie wreszcie, jakby chcąc ją od wszelkiego zetknięcia z motłochem obronić, rzuciły się naprzeciw niej i stanęły pomiędzy nią a przekupkami.
Wielki to był błąd Marji Antoniny. Przekupki były rojalistkami, wiele z nich wyparło się szóstego października.
Kobiety te przemówiły do niej. W podobnych grupach mówcy zawsze się znajdują.
Jedna z kobiet śmielsza od innych wystąpiła z radą.
— Najjaśniejsza królowo, rzekła, pozwólcie dać sobie ostrzeżenie z serca pochodzące.
Królowa skłoniła głową tak nieznacznie, że kobieta nie spostrzegła tego.
— Nie odpowiadacie?... — rzekła. — Nic nie szkodzi; mimo to powiem. Jesteście między nami, wśród waszego ludu, waszej prawdziwej rodziny. Trzeba wam teraz oddalić wszystkich dworzan co gubią królów, a kochać trochę biednych Paryżan, którzy od dwudziestu lat waszego we Francji pobytu — widzeli was cztery razy.
— Pani, odparła sucho królowa, mówisz tak, nie znając mego serca. Kochałam was w Wersalu, kochać was będę tak samo w Paryżu.
Niewielka to była obietnica.
Dlatego inna z mówczyń podjęła;
— Kochaliście nas w Wersalu? Z miłości więc dnia 14 lipca chcieliście oblegać i bombardować miasto? Z miłości w nocy szóstego października powzięliście zamiar ucieczki zagranicę, pod pozorem spaceru do Trianon.
— Tak wam doniesiono i uwierzyliście, odrzekła królowa; — oto co stanowi nieszczęście ludu i króla.
Jednak, biedna kobieta, a raczej biedna królowa wśród oporu dumy i serca rozdartego miała szczęśliwą chwilę.
Jedna z kobiet, Alzatka rodem, przemówiła do niej po niemiecku.
— Pani, odparła królowa, tak dalece stałam się francuską, żem rodzinnej mowy zapomniała! Było to wdzięcznem do powiedzenia; nieszczęściem źle zostało powiedziane.
Przekupki mogły odejść wołając pełnym głosem: „Niech żyje królowa“.
Odeszły tymczasem, mrucząc między zębami.
Wieczorem, zeszedłszy się razem król i księżniczka Elżbieta, zapewne, ażeby sobie dodawać ducha i pocieszać się, przypomnieli sobie, co znaleźli dobrego i pocieszającego w ludzie. Królowa nic nie umiała dodać da tego co mówili, prócz jednego szczegółu, to jest odezwania się delfina. Powtarzała je kilkakrotnie tego dnia i następnych.
Przerażony hałasem, jaki wchodząc uczyniły przekupki, biedny chłopczyna przybiegł do matki i zapytał:
— Mój Boże! mamo, czy, to dzisiaj jest jeszcze wczoraj?...
Delfin usłyszał, że matka o nim mówiła, i dumny, jak wszystkie dzieci, kiedy się niemi zajmują, podszedł do króla patrząc nań z zamyśleniem.
— Czego chcesz, Ludwiku? — spytał król.
— Chciałbym — odparł delfin — spytać cię, ojcze, o coś bardzo poważnego.
— A więc, rzekł król, przyciągając go do siebie, o cóż chcesz się spytać? Mów!...
— Chcę wiedzieć, mówił chłopiec, dlaczego lud, który cię tak kocha, rozgniewał się na ciebie, i coś ty uczynił, aby go rozgniewać?
— Ludwiku! — szepnęła z wymówką królowa.
— Pozwólcie, niech ja mu odpowiem, rzekł król.
Księżniczka Elżbieta uśmiechała się do dziecka.
Ludwik XVI wziął je na kolana i usiłując zastosować politykę do dziecinnego pojęcia, rzekł:
— Chciałem, mój synu, lud szczęśliwszym niż był uczynić. Potrzebowałem pieniędzy na wydatki przez wojnę spowodowane; zażądałem ich od ludu, jak to moi czynili poprzednicy. Urzędnicy, składający mój parlament, sprzeciwili się temu mówiąc, że lud sam ma prawo przyznać mi te pieniądze. Zebrałem w Wersalu, z każdego miasta pierwszych urodzeniem, majątkiem i zdolnością, to się nazywa Stanami Generalnemi. Zebrani żądali odemnie rzeczy, których nie mogłem uczynić, ani dla siebie, ani dla ciebie, mojego następcy. Znaleźli się źli ludzie, którzy podburzyli lud do wybryków ostatniemi czasy Dopełnionych: ich to dzieło!... Mój synu, nie miej tego za złe ludowi!
Na ostatnie zalecanie, Marja Antonina zacisnęła usta; niezawodnem było, że gdyby miała powierzone wychowanie delfina, nie zachęcałaby go do zapominania obelg.
Nazajutrz, miasto Paryż i gwardja narodowa posłały prosić królową, aby obecnością swą w teatrze stwierdziła, ze z przyjemnością przebywa w stolicy.
Królowa odpowiedziała, że chętnieby to uczyniła, ale potrzebuje czasu, aby zapomnieć o wypadkach dni ostatnich. Lud już o tem zapomniał: dziwił się, że ona pamięta.
Dowiedziawszy się o wyjeździe księcia Orleańskiego swego nieprzyjaciela, miała Marja Antonina jedną chwilę radosną; ale nie czuła się obowiązaną Lafayettowi za to oddalenie; sądziła, że to sprawa osobista między księciem a generałem.
Sądziła, a przynajmniej udawała, że tak sądzi, aby nic nie zawdzięczać panu de Lafayette.
Pod względem mściwości i wyniosłości, prawdziwa księżniczka z domu Lotaryńskiego, chciała zwyciężać i mścić się.
„Królowe nie mogą się topić“ — powiedziała księżniczka Henrjetta Angielska podczas burzy, a ona była zdania księżniczki.
Marja Teresa nie była bliższą od niej śmierci, kiedy z dzieckiem na ręku ukazała się swym wiernym Węgrom.
Bohaterskie wspomnienie matki wpłynęło na córkę; był to błąd okropny tych, co porównywują okoliczności, nie sądząc ich! Marja Teresa miała lud za sobą; Marja Antonina miała go przeciw sobie.
A przedewszystkiem była kobietą; mniejby może lud nienawidziła, gdyby Charny był ją więcej kochał.
Oto co się działo w Tuilleries przez tych dni kilka, kiedy rewolucja odpoczywała, a rozgrzane namiętności oziębiały się, i kiedy, jak podczas zawieszenia broni — nieprzyjaciele poznawali się z nieprzyjaciółmi, aby rozpocząć potem walkę bardziej zabójczą.
Walka ta, tem jest prawdopodobniejszą, żeśmy wtajemniczyli czytelnika nietylko w to co się dzieje na powierzchni społeczeństwa, ale i w jego głębiach.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.