Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVII.
GDZIE MOWA JEST ZGOŁA O CZEM INNEM NIŻ O ŚLUSARSTWIE.

Ludwik XVI nie wyszedł tym razem z kuźni schodami zewnętrznemi i wspólnemi dla całej służby; ale schodami tajemnemi, których sam wyłącznie używał.
Schody te prowadziły do jego gabinetu, gdzie miał swą pracownię.
Jeden ze stołów tego gabinetu, okryty był wielką mapą Francji, dowodzącą, że król często już badał drogę najkrótszą, lub najłatwiejszą dla wyjścia z królestwa.
Ale dopiero na samym dole i po zamknięciu drzwi za sobą i robotnikiem slusarskim, Ludwik XVI, rzuciwszy badawczym wzrokiem po gabinecie, zdał się poznawać swego towarzysza, idącego z kaftanem na ramieniu i czapką w ręku.
— Jesteśmy nareszcie sami, kochany hrabio, rzekł. — Niech ci najsamprzód powinszuję twej zręczności i podziękuję za twe poświęcenie.
— A mnie niech wolno będzie przeprosić Najjaśniejszego Pana, że, nawet w jego służbie śmiem przedstawiać się w podobnym stroju i przemawiać do Waszej królewskiej mości tak, jak to przed chwilą czyniłem.
— Mówiłeś, jak przystało na dzielnego szlachcica, mój kochany Ludwiku; a jakikolwiek jest ubiór, zawsze pod nim bije serce prawe. Nie mamy niestety czasu do stracenia; nikt, nawet królowa, nie wie o twej obecności tutaj, nikt nas nie podsłuchuje, powiedz mi prędzej, co cię sprowadza.
— Wszak Najjaśniejszy Pan posyłał do mego ojca oficera służbowego?...
— Tak, pana de Charny.
— Miał on list z sobą...
— Nic nieznaczący, przerwał król, był to tylko wstęp do ustnego polecenia.
— To ustne polecenie spełnił on, i dlatego, ażeby wykonanie było pewniejszem, oraz w nadziei, że będę mógł się osobiście rozmówić z Najjaśniejszym Panem, z rozkazu ojca wybrałem się do Paryża.
— Jesteś więc uwiadomiony o wszystkiem?...
— Wiem, że król w danej chwili chce być pewnym możności opuszczenia Francji.
— I że liczy pod tym względem na margrabiego de Bouillé, jako na człowieka, który mu najlepiej dopomóc może w tym zamiarze.
— Ojciec mój jest dumny i wdzięczny za uczyniony mu zaszczyt, Najjaśniejszy Panie.
— Mówmy o rzeczy głównej. Jak mu wydaje się mój zamiar?...
— Hazardowym, wymagającym wielkich ostrożności, ale nie niepodobnym.
— Najsamprzód... — zauważył król, ażeby współdziałanie pana de Bouillé mogło mieć tę skuteczność, jaką obiecuje prawość i poświęcenie, czy nie należałoby, oprócz dowództwa w twierdzy Metz, oddać pod jego zawiadywanie kilku prowincyj, a nadewszystko Franche-Comté?...
— Takie jest zdanie ojca, Najjaśniejszy Panie, i szczęśliwy jestem, iż król pierwszy wyraził w tym względzie, margrabia obawiał się ażeby król nie przypisał ambicji osobistej...
— Alboż to ja nie znam bezinteresowności twojego ojca?... Czy umawiał się z tobą o drogę?...
— Przedewszystkiem, Najjaśniejszy Panie, ojciec mój obawia się jednej rzeczy...
— Jakiej?...
— Ażeby nie przedstawiano Waszej królewskiej mości kilku projektów ucieczki, ze strony Hiszpanji, Cesarstwa, lub Turynu, i ażeby te projekty nie krzyżowały jego projektu; który chybić tym sposobem może przez jakąś z okoliczności przypadkowych, idących skutkiem zazdrości lub nieroztropności stronnictw.
— Mój kochany Ludwiku, przyrzekam ci, że pozwolę wszystkim intrygować około siebie; jest to najsamprzód potrzebą stronnictw, a następnie koniecznością mego położenia. Kiedy umysł Lafayetta i wzrok Zgromadzenia pójdą w kierunku nici, nie mających innego celu nad obłąkanie ich, my tymczasem, bez innych powierników krom osób ściśle potrzebnych do wykonania naszego projektu, a godnych zaufania, pójdziemy swoją drogą tem pewniej, im ona będzie bardziej tajemną.
— Po załatwieniu tego punktu, oto co ojciec mój ma zaszczyt przełożyć Waszej królewskiej mości.
— Słucham cię, — rzekł król, nachylając się nad mapą Francji, ażeby oczyma śledzić za różnymi projektami, jakie młody hrabia miał mu wykładać ustnie.
— Jest kilka punktów, do których król udać się może.
— Zapewne.
— Czy Najjaśniejszy Pan wybrał?...
— Jeszcze nie; czekałem na zdanie margrabiego de Bouillé i spodziewam się, że mi je przysyła.
Młodzieniec z uszanowaniem potwierdził to skinieniem głowy.
— Jest najsamprzód Besançon, którego cytadela przedstawia punkt bardzo silny i korzystny dla zebrania armji, oraz dla podania znaku i ręki Szwajcarom. Szwajcarowie, połączeni z armją, będą mogli przejść przez Burgundję, gdzie rojaliści są liczni, a stamtąd ruszyć na Paryż.
Król uczynił ruch głową znaczący: „Wolałbym co innego“.
Młody hrabia mówił dalej:
— Jest następnie Valenciennes, lub inne miejsce we Francji, takie któreby posiadało załogę wojskową. Margrabia de Bouillé mógłby tam udać się sam z wojskiem zostającem pod jego dowództwem, wprzód, albo po przybyciu króla.
Ludwik XVI powtórzył ruch wyrażający: „Co innego, panie“.
— Król, — mówił dalej młodzieniec, — może także wyjść przez Ardenny i Flandrję austrjacką, i wrócić następnie przez tęż samą granicę, kierując się na punkt, któryby w zawiadywaniu swem otworzył margrabia de Bouillé, i gdzie możnaby wcześnie zgromadzić wojsko.
— Zresztą powiem ci, dlaczego chcę się zapytać, czy nie mamy co lepszego na myśli nad to wszystko.
— Nakoniec, król może udać się wprost na Sedan, lub na Mantmedy; tam generał, znajdując się w samym środku swego dowództwa, może postąpić według życzenia króla i osłaniać go, czyby mu się podobało wyjść z Francji, czy ruszać na Paryż.
— Kochany hrabio, rzekł król, wytłumaczę ci w dwóch stawach, dlaczego nie przyjmuję trzech pierwszych propozycji, i dlaczego prawdopodobnie zatrzymam się na czwartej.
Najsamprzód, Besançon jest za daleko, a tem samem mógłbym być łatwo zatrzymany na drodze, nimbym dojechał.
Valenciennes jest w sam raz, co do odległości, i chętniebym tam się udał, bo duch dobry ożywia to miasto; ale pan de Rochambeau, dowodzący w Hainaut, czyli prawie u jego bram, oddany jest całkiem duchowi demokratycznemu.
Co się tyczy wyjścia przez Ardenny i Flandrję, by się odwołać do Austrji, która mięsza się do naszych spraw dla tego tylko, ażeby je gmatwać, ale ma dosyć teraz z chorobą mego szwagra, z wojną Turecką, z powstaniem w Brabancie, poco jej jeszcze narzucać ciężar zerwania z Francją. Wreszcie ja nie chcę uchodzić z Francji; król, gdy raz stąpi krok poza swoje królestwo, nie wie nigdy, czy doń powróci. Pamiętaj Karola II, Jakóba II; jeden wraca dopiero po latach trzynastu, drugi nie wraca nigdy.
Nie, wolę Montmedy; Montmedy znajduje się w odległości przyzwoitej, w środku zawiadowstwa twego ojca... Powiedz margrabiemu, że jużem wybrał, i że się udam do Montmedy.
— Czy król postanowił już ten wyjazd, czy jest on tylko w projekcie?... — ośmielił się zapytać młodzieniec.
— Nie, kochany Ludwiku, jeszcze nic nie postanowiłem i wszystko zależeć będzie od okoliczności. Gdybym widział, że królowa i dzieci moje narażone są na nowe niebezpieczeństwa, jak to było w nocy z piątego na szósty października, postanowię i, powiedz to ojcu, jak raz postanowienie powezmę, będzie ono nieodwołalnem.
— A teraz, Najjaśniejszy Panie — mówił dalej młody hrabia, — gdyby mi wolno było względnie do sposobu, w jaki podróż ma się odbyć, poddać mądrości króla zdanie mego ojca...
— Proszę cię, proszę!..
— Ojciec mój mniema, że możnaby zmniejszyć niebezpieczeństwo podróży, rozdzielając je...
— Wytłumacz się jaśniej.
— Wasza królewska mość wyjechałby jedną stroną z księżną Elżbiettą, kiedy królowa wyjechałaby drugą stroną, z jego królewiczowską mością delfinom... tak że...
Król nie dał dokończyć hrabiemu.
— Próżno roztrząsać ten punkt, mój kochany Ludwiku. — rzekł. W chwili uroczystej przysięgliśmy, królowa i ja, że się nie rozłączymy. Jeżeli ojciec twój chce nas ocalić, niech nas ocali razem albo wcale.
Młody hrabia skłonił się.
— W danej chwili król wyda rozkazy, rzekł, a rozkazy króla będą wykonane. Pozwolę sobie tylko zwrócić uwagę króla, że trudno będzie znaleźć tak duży powóz, by wszystkie dostojne osoby, wraz ze służbą pomieścić się mogły.
— Nie troszcz się o to, kochany Ludwiku; każemy zrobić umyślnie, to rzecz przewidziana.
— Jeszcze jedna rzecz, Najjaśniejszy Panie. Dwie drogi prowadzą do Montmedy: pozostaje mi zapytać, którą Wasza królewska mość wybiera, ażeby ją wcześniej wybadać za pośrednictwem inżyniera zaufanego.
— Takiego inżyniera mamy. Hrabia de Charny poświęcony nam, wiernie i z niepospolitym talentem pozdejmował mapy z okolic Chandernagor, a im mniej osób przypuścimy do tajemnicy, tem lepiej: mamy w panu de Charny sługę oddanego bez granic, dzielny to człowiek i inteligentny, użyjemy go. Co do drogi, jak widzisz, zajmowałem się nią. Ponieważ zgóry wybrałem Montmedy, przeto obie drogi tam prowadzące wytknięte są na mapie.
— Są nawet trzy drogi — zauważył de Bouillé.
— Wiem, ta która prowadzi z Paryża do Metz, a następnie, po przebyciu Verdun, wchodzi na drogę Stenay, odkąd Montmedy znajduje się tylko półtory mili.
— Jest prócz tego droga na Reims, Isle, Rethel i Stenay, rzekł młody hrabia tak żywo, iż król mógł dostrzec, jako za tą najwięcej obstaje.
— A!... — odparł król, zdaje się, że ta najwięcej ci się podoba?...
— O!... Najjaśniejszy Panie, ja zaledwie dorosły młokos, nie śmiałbym przyjmować odpowiedzialności za opinję, w tak ważnej sprawie!... Nie moja też to opinja, Najjaśniejszy Panie, ale mojego ojca; opiera się zaś ona na tem, że kraj, który ta droga przebiega, jest ubogi, prawie pusty, a tem samem mniej wymagający ostrożności. Ojciec dodaje, że pułk Royal-Allemand, pułk najlepszy w całej armji, jedyny może, który pozostał zupełnie wiernym. kwateruje w Stenay, i od Isle lub Rethel mógłby użyty być na eskortę króla: tym sposobem uniknęłoby się zbyt wielkiego ruchu wojsk.
— Tak, przerwał król, ale trzebaby przejeżdżać przez Reims, gdzie byłem pomazany na króla i gdzie pierwszy lepszy mógłby mnie poznać. Nie, kochany hrabio, pod tym względem powziąłem postanowienie nieodzowne.
I król wyrzekł te słowa głosem tak mocnym, że hrabia Ludwik ani już myślał oponować.
— Więc Najjaśniejszy Pan, zapytał, wybiera drogę?
— Chalons przez Varennes z pominięciem Verdun. Co do pułków, te będą rozmieszczone po małych miasteczkach, pomiędzy Montmedy i Chalons; nie widziałbym nawet w tem nic niestosownego, ażeby pierwszy oddział oczekiwał na mnie w ostatniem mieście.
— O!... jak staniemy już na tym punkcie, Najjaśniejszy Panie, rzekł młody hrabia, to rzecz będzie do dyskusji, pod jakie miasto ciągnąć mają te pułki; tymczasem wiadomo zapewne Waszej królewskiej mości, że w Varennes niema poczty konnej.
— Miło mi, żeś tak dobrze świadom wszystkiego, hrabio, rzekł król śmiejąc się, — to dowodzi, żeś pilnie badał nasz projekt; ale nie obawiaj się o to, znajdziemy sposób, ażeby trzymać konie gotowe, powyżej lub poniżej miasta; nasz kwatermistrz i inżynier powie nam, gdzie lepiej.
— A teraz, — oświadczył młody hrabia, — kiedy prawie wszystko wyczerpane, czy Wasza królewska mość pozwoli mi zacytować, w imieniu mojego ojca, kilka wierszy autora włoskiego, które tak mu się dziwnie wydały stosownemi do położenia, w jakiem znajduje się król, że kazał mi się nauczyć ich na pamięć, ażebym je mógł powtórzyć.
— Słucham.
— Oto są: „Zwłoka jest zawsze szkodliwą, i niema nigdy okoliczności całkowicie przyjaznej we wszystkich przedsiębranych sprawach; tak, iż kiedy kto czeka aż do spotkania sposobności, ze wszech miar doskonałej, nigdy nie przedsięweźmie nic, albo jeśli przedsięweźmie, wyjdzie często na tem źle“. Tak mówi autor, Najjaśniejszy Panie. — a autorem tym jest Machiawel. Będę więc miał wzgląd na radę ambasadora wspaniałej republiki.... Ale cicho!... słyszę kroki na schodach... to Gamain schodzi; wyjdźmy naprzeciw niego, ażeby nie wiedział, żeśmy się zgoła czem innem zajmowali, niż szafą.
Powiedziawszy to, król otworzył drzwi od schodów tajemnych.
Majster ślusarski ukazał się też na ostatnim stopniu, z zamkiem w ręku.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.