Hrabina Charny (1928)/Tom I/Rozdział XXXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXXVI.
W KTÓRYM GAMAIN PRZEKONYWA, IŻ JEST ISTOTNIE MISTRZEM NAD MISTRZE.

W kilka dni po rozmowie Ludwika XVI z Lafayettem, w obecności młodego pana de Bouillé, którą opisaliśmy w jednym z poprzednich rozdziałów, mistrz Gamain w towarzystwie terminatora warsztatowego, w ubraniu rzemieślniczem, ukazał się u bramy pałacu Tuilleries.
Po wpuszczeniu ich bez żadnej trudności, przeszli przez rozmaite korytarze, doszli do drzwi kuźni i wygłosili swe nazwisko i stan pokojowcowi będącemu na służbie.
Nazwiska brzmiały: Mikołaj-Klaudjusz Gamain i Ludwik Lecomte.
Pierwszy majster ślusarski, drugi terminator.
Nie imponowało w tem wszystkiem nic tak dalece arystokratycznego, atoli Ludwik XVI zaledwie usłyszał te nazwiska i stan, zerwał się sam ku drzwiom, wołając:
— Proszę!...
— Jestem!... jestem... — odrzekł Gamain, przedstawiając się z poufałością nietylko współpracującego, ale starszego.
Czy to mniej nawykły do stosunków królewskich, czy, że natura wlała w niego większy szacunek dla głów koronowanych, terminator, nie odpowiadając na wezwanie, i pozostawiając znaczną przestrzeń czasu między ukazaniem się Gamaina a swojem, stał, z kaftanem na ręku i czapką w ręku, przy drzwiach, które pokojowiec za nim zamykał.
Może wreszcie lepiej, niż stojąc w linji równej z Gamainem, mógł on z miejsca swego dostrzec błysk radości, tryskający w zagasłem oku Ludwika XVI.
— A!... to ty, mój kochany Gamainie!... — zawołał król, — miło mi cię bardzo widzieć. Doprawdy, nie rachowałem już na ciebie, myślałem, żeś o mnie zapomniał!...
— I dlatego wzięliście, Najjaśniejszy Panie, terminatora?... — rzekł Gemain. — Dobrzeście uczynili, mieliście prawo, skoro mnie tu nie było. Ale na nieszczęście dodał z gestem szyderczym, — terminator nie jest majstrem, hę!...
Terminator dał znak królowi.
— Cóż było robić!... mój biedny Gamainie!... — rzekł król. — Zapewniano mnie, że ty już się nie chcesz widzieć ze mną ani z bliska ani z daleka, mówiono mi, że obawiasz się skompromitować...
— Dalipan, Najjaśniejszy Panie, mogliście się przekonać w Wersalu, że niedobrze jest niekiedy należeć do grona waszych przyjaciół. A ja na własne oczy widziałem, fryzowane przez samego pana Leonarda, dwie głowy oficerów z Waszej straży przybocznej, bardzo krzywiące się na to, że były w przedpokojach Waszych wówczas, gdy Wasi dobrzy przyjaciele paryżanie, przyszli Wam złożyć wizytę.
Chmura przeszła po czole króla, terminator spuścił głowę.
— Ale powiadają... — prawił dalej Gamain, iż rzeczy idą lepiej od czasu, jakeście wrócili do Paryża i że teraz z paryżanami robicie, co chcecie. O!... nic dziwnego: ci Wasi paryżanie to tacy głupcy, a królowa taka miła, kiedy jej się podoba.
Co do młodego terminatora, ten zdawał się ogromnie cierpieć z powodu poufałości, jakich sobie pozwalał Gamain...
Obtarłszy pot z czoła chustką, nieco za cienką jak na ślusarczyka, podszedł bliżej.
— Najjaśniejszy Panie, — rzekł, — czy Wasza Królewska Mość, pozwali mi powiedzieć, jakim sposobem mistrz Gamain ma zaszczyt znajdować się w obecności Waszej i jakim sposobem ja się przy nim znajduję?...
— I owszem, mój kochany Ludwiku, powiedz.
— A!... to tak!... mój kochany Ludwiku, mruknął Gamain... — do prostego robotnika, do terminatora, którego się przed dwoma tygodniami poznało!... Jakżeż tedy ma się mówić do mnie, który was znam od lat dwudziestu pięciu, który Wam pierwszą piłkę w rękę włożyłem?.. do mnie, który jestem mistrzem?... Oto co znaczy mieć język złocisty, a ręce białe!...
— Do ciebie powiem: Mój dobry Gamainie!... Nazywam tego młodzieńca mój kochany Ludwiku, nie dlatego ze się wytworniej, niż ty wyraża, nie dla tego, że myje ręce częściej zapewne od ciebie, ale, że znalazł sposób sprowadzenia tutaj ciebie, mojego przyjaciela, kiedy mówiono, że nie chcesz więcej widzieć się ze mną.
— O!... — to nie ja nie chciałem widzieć się z Wami — bo ja mimo wszystkich Waszych wad, koniec końców kocham Was; ale to żona moja, pani Gamaine, ona ciągle mi gadała: „Złe masz znajomości, Gamainie, znajomości za wysokie dla ciebie; niedobrze jest widywać się z arystokratami w tych czasach; mamy trochę grosza, pilnujmy go; mamy dzieci, wychowujmy je; jeżeli delfin zechce z kolei uczyć się ślusarstwa, niech się uda do kogo innego: niebrak we Francji ślusarzy“.
Ludwik XVI spojrzał na terminatora i tłumiąc westchnienie półszydercze, półmelancholijne, rzekł:
— Zapewne, nie brak ślusarzy we Francji, tylko takich jak ty, to niema...
— Powiedziałem to majstrowi, przybywszy doń od króla, — przerwał terminator. — Powiedziałem mu: „Oto co jest, panie majster, król zabrał się do zrobienia zamka sekretnego i potrzebował pomocnika. Powiedziano mu o mnie i wziął mnie do siebie; wielki to zaszczyt, dobrze; ale to bardzo delikatna robota, którą rozpoczął“...
— Rozumie się, rzekł Gamain, — wszystko mniejsza, ale zatrzask, to grunt, to dusza zamka.
— I arcydzieło ślusarstwa.
— Rzecz pewna, że nie każdemu dano wywiązać się z takiego zadania, — rzekł Gamain.
— Właśnie... Dlatego też, mówiłem dalej, przychodzę do was, mistrzu Gamain; bo ilekroć król nie mógł dać sobie rady, odzywał się z westchnieniem:
— A!... gdyby tu był Gamain!...
— Ja tedy powiedziałem królowi: To sprowadźcież, Najjaśniejszy Panie, tego sławnego Gamaina; zobaczymy jak on się weźmie do roboty.
Ale król odpowiedział:
— Daremnie, mój Ludwiku, Gamain zapomniał o mnie.
— Zapomniał o Waszej Królewskiej Mości!... człowiek, który miał zaszczyt pracować z królem!... to niepodobna!...
Więc oświadczyłem królowi:
— Pójdę ja po tego mistrza nad mistrzami!...
Król odrzekł mi:
— Idź, ale go nie sprowadzisz.
Ja na to:
— Sprowadzę!...
I poszedłem. — A!... Najjaśniejszy Panie; nie wiedziałem, czegom się podjął i z kim miałem mieć do czynienia. Najsamprzód, jakom się przedstawił, jako terminator, musiałem zdać egzamin trudniejszy, niż do szkoły kadetów. Ale nareszcie jestem u niego.
Nazajutrz, ośmielam się napomknąć, że przybyłem z waszej poręki. Teraz, to już myślałem, że mnie wyrzuci za drzwi: nazwał mnie szpiegiem, wąchaczem. Daremnie przekładałem, że jestem istotnie przysłany przez Waszą Królewską Mość, nic nie pomogło. I wtedy zaledwie odkorkował uszy, kiedy mu powiedziałem, iż zaczęliśmy we dwóch dzieło, którego nie możemy skończyć. Ostatecznie i to go nie wzruszyło.
Dopiero wczoraj, kiedym mu doręczył te dwadzieścia pięć luidorów, które na rzecz jego otrzymałem od Waszej Królewskiej Mości, powiedział:
— Ha!.. może to być istotnie z ręki króla!... A więc zgoda; dodał, pójdziemy jutro; kto nic nie ryzykuje, nic nie ma.
Cały wieczór utrzymywałem pana majstra w tem usposobieniu, a dzisiaj rzekłem;
— Cóż, niema co robić, trzeba iść!...
Jeszcze się trochę powzdragał, alem go nareszcie przekonał. Zawiązałem fartuch pod pachami, podałem laskę do ręki, wyprowadziłem na ulicę, ruszyliśmy drogą do Paryża i jesteśmy.
— Witam was z przyjemnością!... — rzekł król, dziękując spojrzeniem młodzieńcowi za tyle trudności w ułożeniu treści, a zwłaszcza formy tego opowiadania, ileby miał Gamain w wypowiedzeniu mowy Bossueta, albo kazania Flechiera. — A teraz, mój przyjacielu Gamainie, ponieważ zapewne spieszysz się, przystąpmy więc do dzieła.
— I owszem, — rzekł Gamain. — tembardziej, iż przyrzekłem żonie powrócić dziś wieczorem. Gdzież to jest ten sławny zamek?...
Król podał Gamainowi zaimek w trzech czwartych skończony.
— A!... a!... nie chce chodzić, nieprawdaż?... Ale z mistrzem Gamainem musi, rzekł obejrzawszy całą robotę i wytłumaczywszy wszystkie uchybienia i powody, dla których zatrzask chwytać nie chciał.
— Nakierowanie może zająć cały dzień — odezwał się król po dokładnem rozpatrzeniu stanu rzeczy.
— O!... innemu niezawodnie, ale dla Gamaina dosyć dwóch godzin; tylko trzeba mnie zostawić samego i nie brzęczeć mi nad głową uwagami. Kuźnia zdaje się dostatecznie jest zaopatrzona; więc za dwie godziny, jeżeli robota będzie należycie skrapianą, — dodał z uśmiechem, — można powrócić: zamek będzie skończony.
Czego żądał Gamain, tego żądał i król: samotność Gamaina dawała mu sposobność pomówienia sam na sam z terminatorem. Udawał jednak, że robi trudności.
— Ale może ci czego potrzeba będzie, dobry Gamainie?...
— Jak mi czego będzie potrzeba, to zawołam pokojowego, i aby on tylko miał rozkaz podać mi co potrzebne, to dosyć.
Król podszedł do drzwi.
— Franciszku, — rzekł, — proszę cię, nie odchodź stąd. Oto pan Gamain, mój dawny nauczyciel ślusarstwa, który mi poprawia robotę chybioną. Podasz mu wszystko czego potrzebować będzie, a zwłaszcza jedną lub dwie butelki doskonałego bordeaux.
— Gdyby Najjaśniejszy Pan był łaskaw przypomnieć sobie, że ja wolę burgundzkie; bo to djabelskie bardzo, to jakby człowiek pił letnią wodę!...
— A!... to prawda, zapomniałem, — rzekł Ludwik XVI, śmiejąc się. — A przecież nieraz pociągaliśmy razem, mój dobry Gamain... A więc burgudzkiego, Franciszku, rozumiesz?... Volneya!...
— Doskonale!... — rzekł Gamain mlaszcząc językiem po ustach, przypominam sobie tę nazwę.
— Sprowadzi ci ono wodę na usta, hę?...
— Ej!... nie mówcie Najjaśniejszy Panie o wodzie. Ja nie wiem do czego służyć może woda, chyba do maczania żelaza. Ci co ją obracają na inny użytek, zdaje mi się, że ją odwracają od właściwego celu... woda... ph!...
— Bądź spokojny; dopóki tu będziesz, nie usłyszysz o wodzie, i ażeby wyraz ten nie wymknął się któremu z nas, zostawiamy cię samego. Jak skończysz, daj nam znać.
— A czem Najjaśniejszy Panie zajmować się będziesz przez ten czas?
— Szafą, do której zamek ten przeznaczony.
— To właśnie robota dla nas odpowiednia. Życzę przyjemności.
— Nawzajem!... odrzekł król.
I poufale skinąwszy Gamainowi, wyszedł z terminatorem Ludwikiem Lecomtem, czyli z hrabią Ludwikiem, jak woli czytelnik, bo zapewne w tym rzekomym robotniku ślusarskim domyślił się syna margrabiego de Bouillé.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.