Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz po aresztowaniu margrabiego de Favras, następujący okólnik obiegał po całym Paryżu:
„Margrabia de Favras (plac królewski) aresztowany został wraz ze swa małżonką, w nocy z 24-go na 25-ty, na ułożenie planu, mającego na celu podniesienie trzydziestu tysięcy ludzi dla zamordowania generała de Lafayette i burmistrza miasta, a następnie dla odcięcia nam żywności. Monsieur, brat królewski, stał na czele spisku.
Łatwo pojąć, jakie dziwne zaburzenie sprawił podobny okólnik w Paryżu z roku 1790, tak łatwym do wzruszeń.
Promień zapalonego prochu nie spowodowałby prędszego płomienia, niż ten, jaki się wzmógł wszędzie, gdzie dobiegł podżegawczy papier.
Zrazu był on we wszystkich rękach: we dwie godziny potem wszyscy umieli go na pamięć.
Wieczorem dnia 26-go, kiedy delegowani z Gminy zebrali się na naradę w ratuszu i czytali uchwałę komitetu śledczego, wydaną świeżo, woźny oznajmił naraz, iż Monsieur żąda posłuchania.
— Monsieur! — powtórzył dobry Bailly, przewodniczący w Zgromadzeniu — co za Monsieur?
— Monsieur, hrabia Prowancji, brat królewski.
Na te słowa, członkowie gminy spojrzeli po sobie. Imię Monsieur, od wczoraj zrana było we wszystkich ustach.
Ale, spoglądając po sobie, powstali.
Bailly rzucił wzrokiem pytającym dokoła, a ponieważ odpowiedzi nieme, jakie czytał w oczach swoich kolegów, wydały mu się jednozgodnemi:
— Idź — rzekł do woźnego — oznajmić Jego wysokości, że lubo zdziwieni zaszczytem, jaki nam czyni, gotowiśmy go przyjąć.
W kilka sekund potem Monsieur został.
Był on sam: twarz miał bladą, a jego chód, zazwyczaj niepewny, tego wieczora był bardziej jeszcze chwiejnym.
Szczęściem dla księcia, każdy z członków gminy miał przy sobie świece stojące na ogromnym stole w podkowę, przy którym wszyscy siedząc pracowali, tak, iż środek tej podkowy pozostawał we względnym zmroku.
Okoliczność ta nie uszła uwagi księcia.
Bojaźliwym wzrokiem spojrzał po tem licznem zebraniu, w którem, w braku sympatji, znalazł tylko szacunek, i głosem zrazu drżącym, ale stopniowo coraz pewniejszym:
— Panowie! — rzekł — chęć odepchnięcia okrutnego oszczerstwa sprowadza mnie pośród was. Pan margrabia de Favras aresztowany został onegdaj na rozkaz waszego komitetu śledczego, a dziś rozgłaszają z przesadą, że ja mam z nim obszerne stosunki.
Kilka uśmiechów przeszło po twarzach słuchaczów, szepty przyjęły tę pierwszą część przemowy księcia.
Mówi! on dalej:
— Z tytułu obywatela miasta Paryża, uważałem za właściwe sam zawiadomić was o jedynych stosunkach, wśród jakich znałem pana de Favras.
Jak łatwo się domyśleć, uwaga panów członków gminy podwoiła się; pragnęli dowiedzieć się z ust samego Monsieur, wierząc lub nie wierząc, jakie były stosunki Jego książęcej wysokości z margrabią de Favras.
Jego wysokość mówił dalej:
— W roku 1772, margrabia de Favras wszedł do mej gwardji szwajcarskiej i wyszedł z niej roku 1775; odtąd nie rozmawiałem z nim wcale.
Szmer niedowierzania przeszedł po słuchaczach; ale jedno spojrzenie Baillego powściągnęło ów szmer, tak, że Monsieur mógł pozostać w wątpliwości, czy szmer ten był na jego korzyść lub niekorzyść.
I mówił dalej:
— Pozbawiony od kilku miesięcy dochodów, niespokojny o znaczne wypłaty, jakie mnie czekają w styczniu, pragnąłem uczynić zadosyć moim zobowiązaniom, bez obciążania skarbu publicznego. Postanowiłem więc zaciągnąć pożyczkę. Przed dwoma tygodniami pan de la Chatre wskazał mi margrabiego de Favras, jako mogącego otrzymać taką pożyczkę od bankiera z Genui. Podpisałem więc oblig na dwa miljony, czyli na sumę potrzebną dla zadosyć uczynienia zobowiązaniom z początkiem roku, oraz dla opłacenia pensji mojego domu. Ponieważ to interes czysto finansowy, poleciłem memu intendentowi, ażeby się nim zajmował. Z margrabią de Favras nie widziałem się, nie pisałem do niego wcale, nie miałem z nim żadnego osobistego zetknięcia; i to wreszcie, co uczynił, jest mi zgoła nieznane.[1]
Śmiech wychodzący z szeregów publiczności dowodził, że nie wszyscy usposobieni byli wierzyć na słowo dziwnemu zapewnieniu księcia, że nie widząc pośrednika, powierzył mu oblig dwu-miljonowy.
Monsieur zaczerwienił się i chcąc zapewne prędzej zakończyć fałszywe położenie, jakie sobie wytworzył, dodał żywo:
— Jednakże, panowie, dowiedziałem się wczoraj, że rozrzucano w stolicy nader szeroko papier brzmiący w tych słowach...
I Monsieur odczytał — co było rzeczą zgoła niepotrzebną, bo każdy go miał w ręku lub w pamięci — biuletyn, któryśmy zacytowali wyżej.
Na te słowa: „Monsieur, brat królewski stał na czele“, wszyscy członkowie Gminy uchylili głowy.
Znaczyłoż to, że byli tego samego przekonania, co biuletyn? Czy też wyrażało poprostu, że są właśnie w biegu tego oskarżenia.
Bądź co bądź, Monsieur mówił dalej:
— Nie oczekujecie zapewne po mnie, ażebym zstępował aż do usprawiedliwiania się z tak niskiej zbrodni; ale w czasie, gdy potwarze najniedorzeczniejsze mogą łatwo najlepszych obywateli pomieszać z wrogami rewolucji, uważałem, panowie, iż winienem to królowi, wam i samemu sobie, ażeby wejść we wszystkie szczegóły, któreście usłyszeli, dla uwolnienia opinji publicznej od wszelkiej niepewności. Od chwili, gdym na drugiem zebraniu notablów, objawił zdanie w kwestji zasadniczej, dzielącej jeszcze umysły, nie przestawałem mniemać, że dokonywa się wielki przewrót; że król, ze względu na swe chęci, cnoty i stopień najwyższy, powinien stanąć na jego czele, ponieważ przewrót ten nie może być korzystnym dla narodu, nie będąc zarówno korzystnym dla monarchii; że nareszcie władza królewska winna stanowić przedmurze dla wolności narodowej, a wolność narodowa podstawę dla władzy królewskiej...
Lubo znaczenie frazesu nie było dość jasne, zwyczaj oklaskiwania pewnych kombinacyj wyrazów sprawił, że i tu odezwały się oklaski.
Monsieur zachęcony podniósł głos, i dodał, zwracając się z nieco większą śmiałością do członków zebrania:
— Proszę przytoczyć jaki jeden z moich czynów, gdzieby nie sprawdzały się zasady, które wygłosiłem, i skądby się okazało, że w jakiejbądź okoliczności, szczęście króla i narodu przestało być jedynym przedmiotem myśli moich i życzeń. Aż dotąd, nie zmieniłem nigdy uczuć ni zasad, i nie zmienię ich nigdy!
Na to odpowiedział Bailly w ten sens:
— Miłościwy książę, jestto wielką uciechą dla przedstawicieli gminy Paryskiej widzieć pośród siebie brata ukochanego króla, króla odnowiciela wolności francuskiej. Dostojni bracia jednakie łączą was uczucia... Uczucia te zaznaczone są w wyjaśnieniach, jakich jego Wysokość raczył udzielić zebraniu. Książę wychodzi naprzeciwko opinji publicznej; obywatel ceni opinję swych współobywateli, ja też składam Jego wysokości w imieniu zebrania hołd szacunku i wdzięczności, jaki ono winno jego uczuciom, jego zaszczytnej obecności, a zwłaszcza cenie, jaką przywiązuje do szacunku ludzi wolnych.
Wtedy Monsieur, rozumiejąc zapewne, że pomimo wielkich pochwał, jakiemi Bailly obsypał jego postąpienie, postąpienie to rozmaicie będzie tłumaczone, odpowiedział mu z miną ojcowską którą potrafił przyjmować w okolicznościach, gdzie mogła mu być użyteczną.
— Panowie!... obowiązek, który tu spełniłem, przykrym był dla serca cnotliwego; ale wynagradzają go uczucia wyjawione mi przez zebranie, i usta moje nie powinny się już otworzyć jedno dla uproszenia łaski tym, którzy mnie obrazili...
Jak widzimy, Monsieur nie zobowiązywał ani siebie, ani zebrania. Dla kogo prosił o łaskę?... Nie dla Favrasa, bo nikt nie wiedział, czy Favras jest winnym, i wreszcie Favras nie obraził księcia.
Nie. Monsieur żądał poprostu łaski dla autora okólnika, który go oskarżał; ale autor nie potrzebował łaski, bo był nieznany.
Monsieur tedy wykonał na swój rachunek część rady, którą dał bratu, Ludwikowi XVI.
Wyparł się on Favrasa, a jak widzimy z pochwał, udzielonych mu przez cnotliwego Bailly, rzecz zyskała powodzenie.
Uznając to, król Ludwik XVI, postanowił ze swej strony zaprzysiąc wierność konstytucji.
Pewnego razu woźny oznajmił prezesowi Zgromadzenia Narodowego, którym tego dnia był pan Bureaux de Puzy, że król z kilku ministrami, zgłasza się do drzwi Maneżu.
Przedstawiciele ludu spojrzeli po sobie zdziwieni. Co ma im do powiedzenia król, który od tak dawna chodził innemi, niż oni, drogami?...
Wprowadzono Ludwika XVI i prezes ustąpił mu swego miejsca.
Na wszelki wypadek sala zabrzmiała okrzykami. Oprócz Petiona, Kamila Desmonlina i Marata, cała Francja była jeszcze, lub mniemała, że jest jeszcze monarchiczną.
Król uczuł potrzebę powinszować Zgromadzeniu jego prac; pochwalić piękny podział Francji na departamenty; ale czego nie mógł dość śpiesznie wyrazić, bo go uczucie dusiło, to swej gorącej miłości dla konstytucji.
Początek mowy wzniecił nieco niepokoju, środek usposobił umysły do wdzięczności, ale koniec, o!... koniec podniósł uczucia Zgromadzenia aż do zapału.
Król nie mógł powstrzymać się z wyrażeniem miłości dla tej małej konstytucyjki z roku 1791, która jeszcze się nie urodziła, cóż to dopiero będzie, jak cała na świat przyjdzie?...
Król wtedy stanie się jej fanatykiem.
Zgromadzenie płakało z rozczulenia.
Powiadamy, że płakało i wcale nie przesadzamy; płakał Barnave, Lameth płakał. Duport płakał. Mirabeau płakał i Barrere płakał. Był to istny potop.
Zgromadzenie straciło głowę. Powstało co do jednego; powstały trybuny: każdy wyciągał rękę i zaprzysięgał wierność konstytucji, która jeszcze nie istniała.
Król wyszedł; ale król i Zgromadzenie nie mogli się tak rozstać, zgromadzenie wyszło za królem, otaczało go, przybyło aż do Touileries, gdzie je królowa przyjmowała.
Królowa nie jest entuzjastką — ona, dzielna córa Marji Teresy, godna siostra Leopolda, nie płacze; ukazuje syna deputowanym narodu.
— Panowie!... — oświadcza — podzielam wszystkie uczucia króla; łączę się sercem z tem postąpieniem, jakie mu przywiązanie do ludu podyktowało. Oto mój syn; nie zaniedbam niczego, aby go przyuczyć do naśladowania cnót najlepszego z ojców, do szanowania wolności publicznej, do szanowania praw, których, spodziewam się, będzie on najsilniejszą podporą.
Trzeba było bardzo rzeczywistego zapału, aby go podobna mowa nie oziębiła; ale też zapał Zgromadzenia rozpalony był do białości. Zaproponowano wykonać natychmiast przysięgę; sformułowano ją naprędce; najpierwszy, prezes Zgromadzenia ozwał się w te słowa:
— Przysięgam być wiernym narodowi, prawu i królowi, i przysięgam podtrzymywać całą moją siłą konstytucję uchwaloną przez Zgromadzenie Narodowe, a zatwierdzoną przez króla.
I wszyscy członkowie Zgromadzenia, wyjąwszy jednego, podnieśli ręce, i każdy z kolei powtórzył: „Przysięgam!...“
Dziesięć dni następnych po tym szczęśliwym objawie, który wrócił radość Zgromadzeniu, spokój Paryżowi, spoczynek Francji, upłynęły na uroczystościach, balach, iluminacjach.
Na wszystkie strony słyszano tylko przysięgi: przysięgano na Gréve. w Ratuszu, w kościołach, na ulicach, na rynkach; stawiano ołtarze ojczyźnie, prowadzano do nich studentów, i studenci przysięgali tak jakby już byli ludźmi, i jakby wiedzieli, co to jest przysięga.
Zgromadzenie zarządziło Te Deum, na które udało się w pełni; przy ołtarzu, w obliczu Boga, ponowiono już wykonana przysięgę.
Tylko król nie poszedł do Notre Dame, a tem samem nie przysięgał.
Zauważono jego nieobecność, ale wszyscy byli tak uradowani, tak ufni, że poprzestali na pierwszym lepszym pretekście. jaki mu się podać podobało.
— Czemuż to ty nie byłeś na Te Deum?... czemuż to nie przysięgałeś na ołtarzu tak jak inni?... — zapytała ironicznie królowa.
— Bo skłamać mogę — odparł Ludwik XVI, — ale nie mogę krzywoprzysięgać.
Królowa odetchnęła.
Aż dotąd, równo z innymi wierzyła w dobrą wiarę króla.
- ↑ Jestto zeznanie hrabiego Prowancji. który w 25 lat potem panował jako król Francuzów pod imieniem Ludwika XVII. — P. R.