Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
GDZIE SPEŁNIA SIĘ PRZEPOWIEDNIA CAGLIOSTRA.

Tegoż samego dnia, o godzinie pierwszej po południu, pisarz Chateletu zszedł ze czterema ludźmi, zbrojnemi do wiezienia margrabiego de Favras, i oznajmił mu, że ma stanąć przed sadem.
Margrabia de Favras uprzedzony był w nocy o tej okoliczności przez Cagliostra, a około dziewiątej godziny rano przez vicegubernatora Chateletu.
Czytanie aktu oskarżenia rozpoczęło się o wpół do dziesiątej zrana, i ciągnęło jeszcze o godzinie trzeciej po południu.
— Od dziewiątej sala była natłoczona ciekawymi.
Nikt nie wątpił, iż więzień zostanie skazanym.
Są w konspiracjach politycznych nieszczęśliwi, poświęceni zgóry; czuje się to, że potrzeba jest ofiary całopalnej, i że oni skazani są na taką ofiarę.
Czterdziestu sędziów zasiadało kołem na wyżynie sali; przewodniczący pod baldachimem; za nim obraz przedstawiający Chrystusa ukrzyżowanego, pod nim, na drugim końcu sali, portret króla.
Żywopłot grenadierów narodowych otaczał pretorium, wewnątrz i zewnątrz; drzwi strzegło czterech ludzi.
O kwadrans na czwartą sędziowie wydali rozkaz sprowadzenia oskarżonego.
Oddział z dwunastu grenadierów, czekających na ten rozkaz pośrodku sali z bronią u nogi, ruszył z miejsca.
Wtedy wszystkie głowy, nawet sędziów, obróciły się ku drzwiom, któremi wejść miał pan de Favras.
Po dziesięciu minutach ujrzano czterech grenadierów.
Za niemi szedł margrabia de Favras.
Za nim ośmiu innych kroczyło.
Więzień wszedł wśród jednej z tych przerażających ciszy, jakie umieją zrobić dwa tysiące ludzi zebranych w jednej komnacie wówczas, gdy ukazuje się nareszcie człowiek, lub rzecz, będąca przedmiotem ogólnego oczekiwania.
Fizjognomja zupełnie spokojna, ubranie najstaranniejsza: miał na sobie frak jedwabny haftowany perłowo, kamizelkę białą atłasową, spodnie takież jak frak, pończochy jedwabne, trzewiki ze sprzączkami i krzyż Ś-go Ludwika w dziurce. Uczesany był z rzadką zalotnością.
Na ten krótki czas jakiego potrzebował margrabia de Favras, ażeby przejść ode drzwi do ławy oskarżonych, wstrzymały się wszystkie oddechy.
Upłynęło kilka sekund pomiędzy przybyciem oskarżonego, a pierwszemi słowy, jakie przemówił doń przewodniczący.
Nareszcie, czyniąc ręką, co było zgoła niepotrzebnem, znak, jaki zwykle czynią sędziowie dla nakazania milczenia, zapytał głosem wzruszonym:
— Kto jesteś?
— Jestem oskarżonym i więźniem — odparł de Favras z największym spokojem.
— Jak się nazywasz?
— Tomasz Mahi, margrabia de Favras.
— Skąd pochodzisz?
— Z Blois.
— Twój stan?
— Pułkownik w służbie królewskiej.
— Gdzie mieszkasz?
— Na placu Królewskim, nr. 21.
— Ile masz lat?
— Czterdzieści sześć.
— Usiądź.
Margrabia usiadł.
Wtedy dopiero oddech zdawał się wracać obecnym a w powietrzu przeszedł, jakby podmuch straszliwy, jakby podmuch zemsty.
Oskarżony nie mylił się co do tego. Spojrzał naokoło: wszystkie twarze lśniły nienawiścią, wszystkie pieści groziły; czułeś, że potrzeba było ofiary temu ludowi, z którego rąk wydarto Augearda i Bezenvala i który codziennie wolał wielkim głosem, ażeby powieszono, przynajmniej in effige, księcia Lambesq.
W pośród tych wszystkich twarzy rozdrażnionych, w pośród tych wszystkich spojrzeń rozognionych, oskarżony poznał spokojną twarz i oko sympatyczne swego nocnego gościa.
Pozdrowił go gestem nieznacznym i dalej odbywał swój przegląd.
— Niech oskarżony gotów będzie do odpowiedzi — wyrzekł przewodniczący.
Favras się skłonił.
— Jestem na wasze rozkazy, panie prezesie — rzekł.
Wtedy rozpoczęło się drugie badanie, któremu oskarżony poddał się z równym spokojem, jak pierwszemu.
Potem nastąpiło przesłuchanie świadków potępiających.
Favras, który odmówił ucieczki dla uratowania życia, chciał się bronić przez dyskusje: wskazał wiec czternastu świadków na swą obronę.
Po przesłuchaniu wiec świadków potępiających, spodziewał się ujrzeć swoich, gdy naraz przewodniczący wyrzekł:
— Panowie, rozprawy zostają zamknięte.
— Przepraszam — odezwał się Favras, ze swą zwykłą uprzejmością — zapominacie o jednej rzeczy, wprawdzie małoważnej: zapominacie o przesłuchaniu czternastu świadków, powołanych na moje żądanie.
— Sąd — odparł przewodniczący — postanowił, że nie będą przesłuchani.
Coś jakby chmura przeszła po czole oskarżonego, a potem iskra trysła mu z oczu.
— Myślałem, że mnie sądzi Chatelot paryski — rzekł — omyliłem się: sądzi mnie, zdaje się inkwizycja hiszpańska.
— Wyprowadzić oskarżonego — odezwał się przewodniczący.
Odprowadzono Favrasa do wiezienia. Jego spokój, grzeczność, męstwa sprawiły pewne wrażenie na widzach, przybyłych bez uprzedzenia.
Ale tych była bardzo mała liczba. Odejściu Favrasa towarzyszyły krzyki, huki, groźby.
— Niema łaski! niema łaski! — wołało pięćset głosów przy jego przejściu.
Wrzaski te goniły za nim, aż pode drzwi wiezienia.
Wtedy jakby mówiąc sam do siebie:
— Ot, co jest spiskować z książętami i panującymi — rzekł zcicha.
Zaraz po wyjściu oskarżonego, sędziowie wzięli się do narad.
Favras udał się na spoczynek o zwykłej godzinie.
Około pierwszej wszedł ktoś do jego wiezienia i zbudził go.
Był to klucznik Ludwik.
Przyszedł pod pozorem przyniesienia więźniowi butelki wina bordo, której ten nie żądał.
— Panie margrabio — rzekł — w tej chwili sędziowie wyrzekają na was wyrok.
— Mój przyjacielu — rzekł Favras — jeżeliś dlatego mnie obudził, to mogłeś dać sobie spokój.
— Nie, panie margrabio, zbudziłem was dlatego, ażeby zapytać, czy nie macie co do powiedzenia temu panu, który nawiedzał was zeszłej nocy?...
— Nie.
— Zastanówcie się, panie margrabio; po wyroku strzeżonym będziecie ściślej, a jakkolwiek władnym jest ów pan, może wola jego skrępowana będzie niemożebnością.
— Dziękuję, mój przyjacielu — rzekł Favras — ale nie mam go o co prosić ani teraz, ani później.
— Jeżeli tak — powiedział klucznik — to żal mi, żem was obudził; ale i tak obudzonoby was za godzinę...
— Tak, że według twego zdania — podjął Favras z uśmiechem — nie warto już zasypiać napowrót, nieprawdaż?
— A no... osadźcie sami, panie margrabio.
Jakiś hałas niebawem dał się słyszeć na wyższych piętrach; drzwi otwierały się i zamykały, kolby uderzały o podłogę.
— Aha! — rzekł Favras — to dla mnie cały ten hałas?
— Przychodzą odczytać wam wyrok, panie margrabio.
— Do licha! postarajże się, ażeby pan protokulista dał mi czas wciągnąć spodnie.
Klucznik wyszedł i drzwi zamknał za sobą.
Przez ten czas margrabia włożył pończochy, trzewiki i spodnie.
Stanął na tym punkcie ubrania, kiedy drzwi się otworzyły. Nie uważał za właściwe posuwać dalej stroju i czekał.
Był istotnie pięknym, z głową w tył odrzuconą, z włosami przez pół rozczochranemi, z żabotem koronkowym, otwartym na piersiach.
W chwili, gdy protokulista wszedł, Favras opuszczał kołnierz od koszuli na ramiona.
— Widzisz pan — rzekł do protokulisty — czekałem na was i to w postawie bojowej.
I przeciągnął ręką po gołej szyi, gotowej do miecza arystokratycznego lub nieszlacheckiego stryczka.
— Słucham więc pana — dokończył.
Protokulista czytał, a raczej bąkał wyrok.
Margrabia skazany został na śmierć; miał odbyć pokutę przed kościołem Notre-Dame, a następnie być powieszony na Greve.
Favras wysłuchał całego czytania z największym spokojem, i nie zmarszczył brwi nawet na wyraz „powieszony“, tak przykry dla ucha szlacheckiego.
Tylko po chwili milczenia, patrząc w twarz protokuliście:
— Oh! panie — rzekł doń — jakże mi cię żal, żeś był zmuszony skazać człowieka na mocy takich dowodów.
Protokulista wyminął odpowiedź.
— Wiecie zapewne, panie margrabio — powiedział — że pozostaje wam tylko pociecha religijna.
— Mylicie się, panie — odparł skazany — pozostaje mi jeszcze ta, którą czerpię we własnem sumieniu.
Przyczem pan de Favras skłonił się protokuliście, który, nie mając już nic u niego do roboty, odszedł.
Odwrócił się jednak przy drzwiach z zapytaniem:
— Czy mam panu przysiąc spowiednika?
— Spowiednika z ręki tych, którzy mnie zabijają?... Nie panie, byłby mi podejrzanym... życie mogę wam oddać, ale zbawienie duszy zachowuje sobie!... Proszę o proboszcza z kościoła ś-go Pawła.
W dwie godziny potem czcigodny kapłan, którego zażądał ukazał się w jego celi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.