Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.
PITOUX DOZORCĄ W CHOROBIE.

Pitou ździwił się mocno tem, że może przydać się na coś doktorowi, ale byłby się zdziwił bardziej jeszcze, gdyby doktór był mu powiedział, iż się odeń spodziewa pomocy raczej moralnej niż fizycznej.
Jakoż zauważył lekarz, że Katarzyna, w gorączce prawie zawsze łączyła nazwisko Pitoux z imieniem Izydora.
Były to, jeżeli sobie przypominamy, dwie ostatnie postacie, które musiały wyryć się w umyśle chorej. — Izydor, kiedy zamknęła cisy, Pitoux, kiedy je otworzyła.
Ponieważ jednak chora nie wymawiała obu tych imion jednakowym akcentem i ponieważ doktór niebawem dostrzegł po tej różnicy akcentu, iż nazwisko Anioł Pitoux oznaczać musi przyjaciela, a nazwisko Izydor de Charny kochanka, przeto nie widział żadnej niewłaściwości, ale przeciwnie, zauważy! korzyść w tem, ażeby wprowadzić do chorej przyjaciela, z którymby mogła rozmawiać o kochanku.
Bo dla doktora Raynala wszystko jasnem było jak dzień, i dość mu było zgrupować fakty, ażeby cala prawda stanęła przed jego oczyma.
Wszyscy w Villers-Cotterts wiedzieli, że w nocy z 5-gio na 6-ty października, Jerzy de Charny zabity został w Wersalu; i że nazajutrz wieczór brat jego, Izydor, wezwany przez Oliviera, pojechał do Paryża.
Owóż Pitoux znalazł Katarzynę zemdloną na drodze z Boursonne do Paryża. Zaniósł ja nieprzytomna na folwark; wskutek tego wypadku uległa ona zapaleniu mózgu. Zapalenia sprowadziło malignę; w malignie usiłowała chora zatrzymać odjeżdżającego, a ten odjeżdżający zwał się Izydor.
Widzimy wiec, że łatwo było lekarzowi odgadnąć tajemnice choroby Katarzyny, była to choroba serca.
Lekarz wobec tego uczynił takie rozumowanie.
Pierwsza potrzeba chorego na dolegliwość mózgowa jest spokój.
Co może tchnąć spokój w serce Katarzyny? Naturalnie wiadomość o kochanku.
Kogo może ona zapytać o kochanka? Tego, kto o nim wie cokolwiek.
A kto może o nim cowiedzieć? Naturalnie, Pitoux przybyły z Paryża.
Rozumowanie było proste i logiczne: bez wielkiego też wysilenia uczynił je lekarz.
Wziął on nasamprzód jednakże chłopca w charakterze pomocnika chirurgicznego; lubo przy tej czynności mógł się bezpiecznie obejść bez niego, zwłaszcza, że nie chodziło o nowe puszczenie krwi, ale o proste otwarcie poprzedniego upustu.
Lekarz lekko wyciągnął ramie Katarzyny za łóżko, odjął opaskę ściskajaca bliznę, rozsunął dwoma palcami mięśnie źle spojone i krew trysła.
Widząc te krew, za która chętnie oddałby swoja. Pitoux poczuł, że go siły opuszczają.
Usiadł w fotelu pani Clement, zakrył oczy rekami i łkał, powtarzając boleśnie:
— O! biedna panno Katarzyno! biedna panno Katarzyno!
I za każdym z tych wyrazów mówił do siebie:
— To pewna, że ona kocha pana Izydora więcej niżeli ja ją! to pewna, że cierpi więcej niżeli ja cierpiałem, skoro musza jej krew puszczać dlatego, że ma zapalenie mózgu i maligne, dwie rzeczy bardzo nieprzyjemne, których ja nie miałem nigdy!
Widząc to doktór Raynal, winszował sobie, że odgadł w Pitoux przyjaciela chorej.
Jak się pan Raynal spodziewał, ten maleńki upust krwi uśmierzył gorączkę: arterje u skroni uderzały łagodniej; w piersiach ulżyło; oddech, przedtem gwiżdżacy, stał się wolniejszym i równym; puls ze stu dziesięciu spadł na osiemdziesiąt pięć, i wszystko zapowiadało, że noc będzie spokojną.
Z kolei odetchnął doktór Raynal; dał pani Clement stosowne polecenia, a między innemi nakazał jej pójść przespać się ze dwie lub trzy godziny. Pitoux czuwać będzie tymczasem; chłopcu zaś dał znak, żeby udał się za nim do kuchni, Pitoux poszedł za lekarzem i zastali matkę Billot pogrążoną w cieniu komina.
Biedna kobieta tak była rozstrojoną, że zaledwie mogła zrozumieć, co do niej mówił doktór.
Były to jednak miłe słowa dla serca matki.
— Bądźcie spokojną, matko Billot — rzekł — wszystko idzie tak dobrze, jak nie może lepiej.
Poczciwa kobiecina jakby z tamtego świata powracała.
— Czy to prawda co mówicie, dobry panie Raynal?
— Prawda, noc złą nie będzie. Nie niepokójcie się jednak, gdybyście słyszeli jakie krzyki z pokoju waszej córki, a zwłaszcza nie wchodźcie tam.
— Boże! Boże! — zawołała dzierżawczyni z głęboką boleścią — smutno to bardzo, że matka nie może wejść do pokoju córki.
— Trudna rada! — powiedział doktór — zakaz to bezwarunkowy; ani wy, ani p. Billot.
— A któż się będzie opiekował moją córką?
— Bądźcie spokojną. Jest tam od tego pani Clement i Pitoux.
— Jakto! Pitoux?
— Tak, Pitoux; poznałem w nim w tej chwili niepospolite zdolności do medycyny. Zabieram go do Villers-Cotterets, gdzie każę sporządzić lekarstwo. Pitoux je przyniesie; pani Clement będzie je dawać chorej po łyżeczce, a gdyby zaszedł jaki wypadek, Pitoux, który czuwać będzie przy Katarzynie razem z panią Clement, weźmie za pas długie nogi i da mi znać w ciągu dziesięciu minut: — nieprawda, Pitoux?
— W pięć minut, panie Raynal! — zawołał Pitoux z taką wiarą w siebie, że nie mogła była zostawić najmniejszej w umyśle słuchaczy wątpliwości.
— Widzicie, pani Billot! — rzekł doktór Raynal.
— Niechże i tak będzie — oświadczyła matka Billot; — tylko pociesz pan jeszcze biednego ojca.
— Gdzie jest? — zapytał doktór.
— Tu, w pokoju obok.
— Nie potrzeba — odezwał się głos z progu pokoju — słyszałem wszystko.
I rzeczywiście, blady jak chusta Billot stanął w ciemnym otworze drzwi.
Potem, jakby to było już wszystko, co miał usłyszeć i powiedzieć, Billot wszedł do siebie, nie czyniąc żadnej uwagi nad nocnemi rozporządzeniami doktora Raynala.
Pitoux dotrzymał słowa: w kwadrans powrócił z lekarstwem uspakajającem, ozdobionem etykietą i opieczętowanem pieczęcią mistrza Pacquenaud, aptekarza dziedzicznego miasta Villers-Cotterets.
Przeszedł przez kuchnie i udał się do pokoju Katarzyny, nietylko bez żadnej przeszkody, ale nawet bez żadnego z czyjej bądź strony zapytania. Pani Billot powiedziała tylko:
— A! to ty Pitoux?
A on odpowiedział:
— Ja, pani Billot.
Jak przewidział doktór Raynal, Katarzyna spala dość spokojnie; obok niej, w wielkim fotelu, z nogami na poręczy kominkowej, siedziała dozorczyni, pół śpiąc, pól czuwając.
Wzięta ona w tym stanie półuśpienia, który był jej właściwym, flaszkę z rąk Pitoux, odkorkowała, postawiła na stoliku nocnym, a obok położyła łyżkę srebrną, aby chora jak najmniej czekała, gdy przyjdzie czas na lekarstwo.
I znowu rozciągnęła się w fotelu.
Pitoux zaś usiadł na krawędzi okna, ażeby się lepiej mógł wpatrywać w Katarzynę.
To uczucie litości, które zdjęto go na myśl o Katarzynie, nie zmniejszyło się na jej widok. Teraz, owszem, kiedy wolno mu było palcem, że tak powiem, dotknąć zła, i osądzić to straszne spustoszenie, jakie miłość zrobić może, był bardziej niż kiedybądź usposobionym poświęcić swoje uczucie, bo mu się ono niczem wydało obok miłości gorączkowej, strasznej, jaką dotknięta była Katarzyna.
Myśli te nieznacznie wprawiały go w to usposobienie umysłu, jakie potrzebnem było, ażeby uczynić zadość planowi doktora Raynala.
Czcigodny lekarz rozumiał, że lekarstwem najbardziej potrzebnem Katarzynie, był powiernik.
Nie był to może wielki lekarz, ten doktór Raynal, ale był to, jak już powiedzieliśmy poprzednio, obserwator doskonały.
W godzinę po powrocie Pitoux, Katarzyna westchnęła i otworzyła oczy.
Trzeba oddać sprawiedliwość pani Clement, że na pierwsze poruszenie chorej była już przy niej, bąkając:
— Jestem, panno Katarzyno; czego żądacie?
— Pić mi się chce — odparła chora, wracając do życia boleścią fizyczna, a do czucia potrzeba materialną.
Pani Clement wlała na łyżeczkę kilka kropel napoju przyniesionego przez Pitoux, wetknęła łyżkę pomiędzy zeschłe wargi i ściśnięte zęby Katarzyny, a ta machinalnie połknęła płyn łagodzący.
Potem Katarzyna znowu opadła głową na poduszkę, a pani Clement, zadowolona ze spełnionego obowiązku, znowu rozciągnęła się na fotelu.
Pitoux westchnął; pomyślał, że go Katarzyna nie dojrzała.
Mylił się: kiedy pomagał pani Clement unieść chorą do przyjęcia leku, Katarzyna otworzyła oczy, i wzrokiem chorobliwym który przedarł się przez powieki, spostrzegła Pitoux.
Ale w ciągu gorączki trapiącej ją przez trzy dni, widziała tyle widm, że wzięła Pitoux za widmo.
Westchnienie więc, jakie wydał Pitoux, nie było całkiem przesadzone.
Zjawienie się atoli dawnego przyjaciela, dla którego była czasami tak niesprawiedliwą, sprawiło na chorej wrażenia głębsze niż poprzednie, i lubo pozostała z oczyma zamkniętymi, zdawało jej się, że widzi przed sobą dzielnego wędrowca, który, jak przedstawiała sobie w roztropnej wyobraźni, powinienby razem z jej ojcem znajdować się w Paryżu.
Dręczona myślą, iż na ten raz Pitoux jest rzeczywistością a nie wizja, otworzyła zwolna oczy, i patrzyła, czy ten. którego spostrzegła, znajduje się na tem samem miejscu.
Rozumie się, że on ani się ruszył.
Widząc oczy Katarzyny zwracając się na siebie, Pitoux zapłonął; widząc oczy jej powracające do życia i przytomności, wyciągnął ręce.
— Pitoux! — szepnęła chora.
— Panno Katarzyno! — zawołał Pitoux.
— A co? — odezwała się pani Clement.
Katarzyna spojrzała niespokojnie na dozorczynie i z westchnieniem opuściła głowę na poduszkę.
Pitoux domyślił się, że obecność pani Clement przeszkadza Katarzynie.
Podchodząc wiec ku dozorczyni, rzekł do niej pocichu:
— Idźcie się przespać, pani Clement; wszak wiecie, że pan Raynal kazał mnie czuwać nad panna Katarzyną.
— A! prawda — rzekła pani Clement.
I, jakby czekając tylko na to pozwolenie, poczciwa niewiasta zasunęła się w fotel, westchnęła i po chwili milczenia, chrapaniem zrazu nieśmiałem, ale które, ośmielając się coraz bardziej, po kilku minutach zapanowało nareszcie nad caem położeniem, wskazała, że pełnemi żaglami wchodzi w ten kraj snu zaczarowany, w którym bywała zazwyczaj tylko w marzeniu...
Katarzyna z pewnem zdziwieniem patrzyła na przyjaciela, i z bystrością właściwą chorej, nie straciła ani jednego wyrazu z tego, co Pitoux mówił do pani Clement.
Pitoux pozostał chwile przed dozorczynią, jak gdyby dla zapewnienia się, że sen jej jest istotnym; nie mając zaś już pod tym względem wątpliwości, podszedł ku Katarzynie potrząsając głową i opuszczając ramiona.
— Ah! panno Katarzyno — rzekł — wiedziałem, że go kochacie, ale nie wiedziałem, że miłość wasza aż tak daleko zachodi!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.