Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XLI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLI.
KWESTJA ETYKIETY.

Królowa nie postąpiła jeszcze dziesięciu kroków, kiedy człowiek jakiś w niebieskim płaszczu i okrągłym ceratowym kapeluszu, schwycił ją konwulsyjnie za ramię i pociągnął do powozu, stojącego na rogu ulicy Saint-Nicaise.
Był to hrabia de Charny.
W powozie tym od pół godziny, czekała rodzina królewska.
Myślano, że królowa przyjdzie znękana, ledwie żywa; przybywała śmiejąca się i wesoła. Jedno uderzenie laseczką w koła powozu Lafayetta, uderzenie, które jemu osobiście przeznaczała, dało jej zapomnieć o niebezpieczeństwach, zmęczeniu, pomyłce, czasie straconym i następstwach tej straty.
O kilka kroków od powozu służący trzymał osiodłanego konia.
Charny wskazał go Izydorowi, Izydor skoczył na konia i popędził galopem.
Jechał do Bondy, aby zamówić konie.
Królowa, widząc, jak się oddalał, rzuciła mu kilka słów podziękowania, których nie, usłyszał.
— Śpieszmy się, śpieszmy, Najjaśniejsza Pani — rzekł Charny pełen szacunku, lecz z silną wolą, jakiej ludzie pewni umieją użyć w ważnych okolicznościach — niema sekundy do stracenia.
Królowa weszła do powozu i usiadła w tyle, wziąwszy delfina na kolana.
Król zajął miejsce przy niej, na przodzie usiadły pani Elżbieta i pani de Tourzel, a miedzy niemi królewna.
Charny zamknął drzwiczki, wskoczy! na kozioł, i żeby zmylić szpiegów, gdyby jacy byli, skręcił konie na ulicą św. Honorego i bulwarami dojechał do bramy Saint-Martin.
Powóz czekał na drodze.
Droga była pusta.
Hrabia de Charny zeskoczył z kozia i otworzył drzwiczki powozu.
Przy podróżnej karecie stali już, otworzywszy drzwiczki, panowie de Malden i de Valory.
W jednej chwili sześć osób stanęło na drodze.
Wtedy hrabia de Charny, skręcił powozem w fosę.
Następnie wrócił do podróżnych.
Król wsiadł pierwszy, za nim królowa, za królową pani Elżbieta, potem dwoje dzieci a za dziećmi pani de Tourzel.
Pan de Malden siadł z tylu powozu, pan de Valory na koźle przy Charnym. Cztery konie zaprzężone do powozu biegły szybko.
Kwadrans na drugą bił na wieży św. Wawrzyńca.
W godziną podróżni byli w Bondy.
Tam z końmi gotowemi czekał Izydor.
Z drugiej strony drogi stał kabriolet, także z końmi pocztowemi, w którym siedziały dwie dozorczynie królewskich dzieci.
Sądziły one, że w Bondy znajdą powóz do wynajęcia, ponieważ go jednak brakło, kupiły od poczthaltera kabriolet za tysiąc franków.
Poczthalter, zadowolony ze sprzedaży, stał przed oberżą, chcąc się dowiedzieć, co się dzieje z osobami, które zrobiły takie głupstwo, że zapłaciły mu za kabriolet tysiąc franków.
Zobaczył przybywającą karetą króla, którą powoził Charny. Hrabia zeskoczył z kozia i zbliżył się do drzwiczek.
Pod płaszczem miał mundur oficera; w schowaniu powozowym był jego kapelusz.
Król, królowa i Charny postanowili, że w Bondy, Olivier zajmie w powozie miejsce pani de Tourzel, a ona wróci do Paryża.
Ale zapomniano poradzić się pani de Tourzel.
Król jej to powiedział.
Pani de Tourzel mimo poświęcenia dla familji królewskiej, pod względom etykiety równa była starej pani de Noailles.
— Najjaśniejszy Panie!... odrzekła — zadaniem mem jest czuwać nad dziećmi Francji i nie opuszczać ich ani na chwile; nie opuszczą ich, chyba za wyraźnym rozkazem Waszej królewskiej mości, który jednak byłby bezprzykładny w dziejach.
Królowa drżała z niecierpliwości. Podwójnie życzyła sobie mieć Oliviera w powozie; jako królowa byłaby bezpieczniejszą, jako kobieta weselszą.
— Kochana pani de Tourzel — rzekła królowa — jesteśmy ci jak najwdzięczniejsi; ale jesteś cierpiącą, przybyłaś tu z nadmiaru poświecenia; zostań w Bondy, a gdziekolwiek będziemy, przyjedź do nas jak najprędzej.
— Najjaśniejsza Pani — odparła pani de Tourzel — niech król mi rozkaże, a wysiądę i na gościńcu; lecz jego tylko rozkaz może mnie zmusić do niedopełnienia obowiązku lub odstąpienia prawa mojego.
— Najjaśniejszy Panie, Najjaśniejszy Panie! — mówiła królowa.
Ale Ludwik XVI nie śmiał decydować w tej tak ważnej kwestji; szukał wybiegu.
— Panie de Charny — rzekł — czy nie móglbyć pozostać na koźle?
— Mogę uczynić wszystko, co król zechce, — rzekł Charny ale musiałbym tam siedzieć albo w moim mundurze, który tu wszyscy znają od czterech miesięcy, albo w płaszczu i kapeluszu woźnicy, a ubiór taki za skromny jest dla tak eleganckiego powozu.
— Wsiądź pan do środka, panie de Charny — mówiła królowa; — ja wezmę delfina na kolana, pani Elżbieta Marję-Teresę, i będzie doskonale... Troszkę ciasno i nic więcej.
Charny czekał słów króla.
— Niepodobna, moja droga — rzekł król, pomyśl, że mamy pięćdziesiąt mil do przebycia.
Pani de Tourzel stała, gotowa usłuchać rozkazu króla; ale król nie śmiał go wydać: tak wielkiemi na dworze są nawet drobne przesądy.
— Panie de Charny, rzekł król do hrabiego — czy nie mógłbyś w miejsce brata, jechać naprzód i zamawiać konie?
— Mówiłem już królowi, że na wszystko jestem gotów; lecz zazwyczaj konie zamawia kurjer, a nie kapitan okrętu, zmiana mogłaby zadziwić poczthaltera i sprowadzić ważne następstwa.
— To prawda!... rzekł król.
— O! mój Boże, mój Boże! — szeptała królowa niecierpliwie.
Potem, zwracając się do Oliviera:
— Czyń pan, jak chcesz, — rzekła — ale nie chcę, ażebyś nas opuszczał.
— Jest to także mojem życzeniem, Najjaśniejsza Pani — odpowiedział Charny — a widzę na to jeden tylko sposób.
— Jaki?... Mów pan prędzej — dodała królowa.
— Zamiast siadać w środku, jechać na koźle lub zamawiać konie, będę jechał w zwyczajnem ubraniu pocztą na koniu za powozem. Jedźcie, Najjaśniejsza Pani, a zanim ujedziecie piąć mil, ja będę o pięćset kroków za wami.
— W takim razie wracasz pan do Paryża?
— Bezwątpienia, Najjaśniejsza Pani; ale aż do Chalons niema żadnej obawy, a w Chalons dogonię powóz.
— Jakżesz pan wrócisz?
— Wezmę konia, na którym mój brat przyjechał, Najjaśniejsza Pani; biegnie on doskonale, miał czas wytchnąć, w pół godziny będę w Paryżu....
— Wtedy?...
— Wtedy włożę stosowne ubranie, wezmę konia pocztowego, i jechać będę, póki się z wami nie złączę.
— Czyż niema innego sposobu? — rzekła w rozpaczy Marja Antonina.
— Ani słowa! — wtrącił król — nie widzę innego.
— Nie traćmy więc czasu — zawołał Charny. — Dalej, Janie, Franciszku na miejsca! Melchior, naprzód! Pocztyljonie, na konie!
Pani de Tourzel usiadła tryumfującą, powóz ruszył galopem, a kabrjolet za nim.
Przy tej ważnej rozmowie zapomniano dać kurierom nabite pistolety, które były w schowaniu powozowem.
Co się działo w Paryżu, gdy hrabia de Charny, pędząc konia, ku niemu podążał?
Fryzjer nazwiskiem Buseby, zamieszkały przy ulicy Bourbon, był tegoż wieczora w Tuileries u jednego ze swych przyjaciół; ten wiele mu opowiadał o ucieczce króla, która, jak zapewniali oficerowie, miała się odbyć tejże nocy. Perukarz myśli tej pozbyć się nie mógł i wróciwszy do domu opowiedział żonie. Żona uważała wszystko to za bajkę i uspokojony fryzjer rozebrał się i położył.
Ale myśl ta nie opuściła go jednak, i tak bardzo go zajęła, że nie mógł jej się oprzeć. Wyskoczywszy z łóżka, ubrał się na nowo i udał się do swego przyjaciela Hucher, który był piekarzem i zarazem saperem bataljonu Teatynów.
Tam wygłosił tak żywo swoje obawy co do ucieczki rodziny królewskiej, że piekarz nietylko je podzielił, ale jeszcze może od przyjaciela gorliwszy, zarzucił co mógł na siebie i pobiegł do drzwi sąsiadów, budząc ich ze snu.
Było to o kwadrans na pierwsza, w kilka minut po spotkaniu królowej z Lalfayettem w bramie Tuileries.
Zbudzeni obywatele uradzili, że w mundurach gwardji narodowej pójdą do generała de Lafayette, aby go o tem, co się dzieje, uprzedzić.
Pan de Lafayette mieszkał przy ulicy Saint-Honore, w pałacu de Noailles, blisko Feuillants. Patrioci byli u niego o wpół do pierwszej.
Generał, uspokoiwszy pana de Bailly, że król się położył, odwiedził jeszcze pana Emmery, członka Zgromadzenia narodowego, poczem wrócił do siebie i już miał się rozbierać.
W tejże chwili zapukano do drzwi pałacu. Pan de Lafayette posłał kamerdynera, ażeby się dowiedział, co to znaczy.
Ten wrócił natychmiast mówiąc, że ze trzydziestu obywateli życzy się z nim widzieć w ważnej sprawie.
Lafayette miał zwyczaj przyjmować o każdej godzinie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.