Hrabina Charny (1928)/Tom II/Rozdział XXXVIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Tegoż roku, dziewiętnastego czerwca, o ósmej zrana, Gilbert przechadzał się wielkiemi krokami w mieszkaniu swojem, przy ulicy św. Honorjusza, a od czasu do czasu stawał przy oknie i wyglądał kogoś niecierpliwie.
Trzymał w ręku złożony we czworo papier z pieczęciami, zapewne ważny, bo kilka razy w tych chwilach oczekiwania, rozkładał go i czytał, składał i rozkładał, i czytał, a potem znów składał.
Nareszcie usłyszawszy turkot zatrzymującego się powozu, pobiegł żywo do okna, ale było za późno; osoba, która przybyła, weszła już do sieni.
Jednak Gilbert jakby odgadł gościa, bo otwierając drzwi przedpokoju, rzekł:
— Janie! otwórz drzwi panu hrabiemu do Charny.
I po raz ostatni przeczytał papier rozłożony, kiedy Jan zamiast pana de Charny, oznajmił:
— Hrabia Cagliostro.
Imię to tak dalekie było od myśli Gilberta, że zadrżał, jakby olśniony błyskawicą.
Szybko złożył papier i schował go do kieszeni.
— Hrabia Cagliostro? — powtórzył, zdziwiony jeszcze tem nazwiskiem.
— E! mój Boże, tak, to on sam, kochany Gilbercie — rzekł hrabia; — wprawdzie, nie mnie oczekiwałeś, ale pana de Charny. Pan de Charny zajęty jest w tej chwili — czem, powiem ci później, dopiero za pół godziny przyjdzie;. wiedząc o tem, pomyślałem: „Ponieważ jestem w tych stronach, wejdę na chwilę do doktora Gilberta“. Mam nadzieje, że lubo nieoczekiwany, źle przyjętym nie będę.
— Kochany mistrzu — rzekł Gilbert — wiesz, że o każdej godzenie dnia i nocy serce moje i drzwi są dla ciebie otwarte.
— Dziękuję ci, Gilbercie. Nastąpi dzień, gdy będę mógł ci dowieść, jak bardzo cię kocham. Teraz porozmawiajmy.
— A o czem? — spytał Gilbert z uśmiechem, bo obecność Cagliostra zawsze mu jakieś nowe zdziwienie zwiastowała.
— O czem? — powtórzył Cagliostro — o modnym przedmiocie rozmowy, o rychłym wyjeździe króla.
Gilbert uczuł dreszcz, przebiegający mu po ciele, ale uśmiech ani na chwile nie zniknął z ust jego; umiał już tyle panować nad sobą, że chociaż pot perlił się na czole, jednakże nie bladł.
— A ponieważ przedmiotu tego wystarczy nam na czas jakiś — ciągnął Cagliostro, — więc siadam.
I Cagliostro usiadł.
Zresztą, gdy przeminęło pierwsze uczucie zgrozy, Gilbert pomyślał, że skoro przypadek sprowadził doń Cagliostra, był to przypadek Opatrznościowy. Cagliostro, który nie miał dlań tajemnic, powie mu zapewne wszystko, co wie o wyjeździe króla i królowej.
— A więc — dodał Cagliostro, widząc, że Gilbert czeka — rzecz postanowiona na jutro?
— Kochany mistrzu — powiedział Gilbert — wiesz, że zwykle pozwalam ci mówić do końca, nawet wtedy, gdy błądzisz, zawsze się czegoś nauczę, nietylko z rozmowy, ale i z każdego twojego wyrazu.
— A w czem to pomyliłem się dotąd, Gilbercie? — spytał Cagliostro. — Czy wówczas, kiedy przepowiedziałem ci śmierć Favrasa, chociaż w stanowczej chwili czyniłem wszystko, co mogłem, aby do tego niedopuścić? Czy, kiedy ci mówiłem, że sam król intryguje przeciw Mirabeau, i Mirabeau nie będzie ministrem? Czy, kiedy mówiłem, że Robespierre wzniesie rusztowanie Karola I-go, a Bonaparte tron Karola Wielkiego? Ta możesz mnie o błąd posądzić, bo niektóre z tych rzeczy spełnią się przy końcu tego stulecia lub na początku przyszłego. Otóż dzisiaj, kochany Gilbercie, wiesz lepiej, niż ktobądź, że mówię prawdę, wspominając, iż król ma jutro w nocy uciekać, bo sam jesteś jednym z pomocników tej ucieczki.
— Jeżeli tak jest — rzekł Gilbert — zapewne nie żądasz ode mnie, abym ci się przyznał, nieprawdaż?
— A czyż ja potrzebuję twego wyznania? Wiesz dobrze, że nietylko jestem tym, który jest, ale jeszcze, jestem tym, który wie.
— Ależ, w takim razie — podchwycił Gilbert — wiesz zapewne, co mówiła wczoraj królowa do pana de Montmorin, gdy pani Elżbieta nie chciała być na nabożeństwie Bożego Ciała w niedzielę: „Nie chce z nami jechać do Saint-Germain I‘Auxerrois, to mnie martwi; mogłaby jednak zasady swoje dla króla poświęcić“. Jeżeli więc królowa jedzie z królem w niedzielę do kościoła Saint-Germain l‘Auxerrois, nie wybierają się tej nocy, a przynajmniej nie w tak długa podróż.
— Tak, ale wiem — odparł Cagliostro — że wielki filozof powiedział: „Mowa na to dana człowiekowi, aby lepiej ukrywał swe myśli“. Otóż Bóg nie czyni wyjątków, aby tylko mężczyznę tym szacownym darem obdarzyć.
— Kochany mistrzu — rzekł Gilbert, próbując zachować ton żartobliwy — czy znasz historję niewiernego apostoła?
— Który zaczął wierzyć, gdy mu Chrystus swe ręce, nogi i bok pokazał. Otóż, kochany Gilbercie, królowa, nie chcąc się pozbawić wygody i przyzwyczajeń w czasie podróży, która podług obliczeń pana de Charny ma trwać trzydzieści sześć godzin, zamówiła u pana de Brosse, przy ulicy Notre-dame-des Victoires, śliczną szkatułkę z przyborami, srebrną, pozłacaną, przeznaczoną dla arcyksiężniczki Krystyny w Niderlandach. Neseser wczoraj ukończony przyniesiono wieczorem do Tuileries; — to dla rąk.
Jadą oni w wielkiej kolasie podróżnej na sześć osób. Zamówił ją u Louis pan de Charny, który jest tam w tej chwili i wypłaca mu sto dwadzieścia pięć luidorów, jako połowę umówionej sumy; próbowano jej wczoraj i próbę wytrzymała; raport pana Izydora de Charny był dokładny; — to dla nóg.
Wkońcu pan de Montmorin, nie wiedząc nawet co podpisuje, wydał dziś rano paszport dla baronowej Korff, jej dwojga dzieci, dwóch panien służących, intendenta i trzech lokajów. Pani de Korff, to pani de Tourzel, guwernantka dzieci Francji; jej dwoje dzieci, to córka królewska i delfin; jej dwie służące, to królowa i pani Elżbieta; jej intendent, to król; nakoniec trzej lokaje ubrani jak kurjerzy, którzy mają wyprzedzać i towarzyszyć powozowi, to pan Izydor de Charny, pan de Malden i pan de Valory; paszport, czyli papier, który trzymając, za wejściem mojem schowałeś do kieszeni, opiewa, co następuję;
„W imieniu Króla.
„Zalecamy przepuścić panią baronowa de Korff z jej dwojgiem dzieci, służąca, kamerdynerem i trzema lokajami.
Czy dobrze poinformowany jestem, kochany Gilbercie?
— Z wyjątkiem małej sprzeczności miedzy słowami pana, a wspomnianym paszportem...
— Jakiej sprzeczności?
— Mówisz pan, że królowa i pani Elżbieta zabrała dwie służące pani de Tourzel, kiedy na paszporcie widzę tylko jednę.
— A widzisz... Bo za przybyciem do Bondy, pani de Tourzel, która sądzi, że pojedzie do Montmedy, wysiądzie. Pan de Charny, człowiek poświęcony, na którego można liczyć, wsiądzie do powozu na jej miejsce, aby wyglądał przez drzwiczki i wrazie potrzeby dobył pistoletów. Królowa zostanie wtedy panią de Korff, a ponieważ będzie w powozie tylko pani Elżbieta, niepotrzebnie więc było oznaczać na paszporcie dwie służące.
Teraz czy chcesz innych szczegółów? Dobrze; szczegółów mi nie brak.
Ucieczka miała być dokonaną pierwszego czerwca: panu de Bouille wiele na tem zależało, napisał nawet w tym przedmiocie do króla list dosyć ciekawy, w którym prosi go o pośpiech, z uwagi, że wojska się psują i że za nic odpowiada, jeżeli żołnierze przystąpią do federacji.
Otóż — dodał Cagliostro tonem szyderskim — te słowa: psują się, znaczą, że armja, mając do wyboru między monarchją, która szlachcie poświęcała lud, oficerowi żołnierza — a konstytucją, nagradzającą zasługi — niewdzięczna armja ku niej się pochyla.
Ale ani powóz, ani szkatułka, nie były gotowe: niepodobna więc było jechać pierwszego czerwca, co było wielkiem nieszczęściem, bo armja mogła się bardziej zepsuć, a żołnierze zaprzysięgli konstytucje: dlatego oznaczono ósmy czerwca; ale pan de Bouille zapóźno był zawiadomiony i odpowiedział, że nie będzie gotów aż na 12-go: lepszy byłby 11-ty, lecz w dniu tym jedna kobieta, wielka demokratka, co więcej, kochanka pana de Gouvion, adjutanta pana de Lafayette — pani de Rechereul była dyżurną przy delfinie, i obawiano się, aby nie odkryła, jak mówił biedny pan de Mirabeau, tego przysmaku, który ukrywają królowie w swych pałacach.
Dwunastego, król przypomniał sobie, że za sześć dni odbierze czwartą część listy cywilnej, sześć miljonów. Do kata! przyznasz sam Gilbercie, że warto było zaczekać! Prócz tego, cesarz Leopold, wielce lubiący zwlekać, Fabjusz monarchiczny, obiecał, że z piętnastoma tysiącami Austrjaków zajmie 15-go Arlon.
Ani słowa! dojmujesz, że nic dobrej woli braknie tym dobrym królom, ale mają pewne interesa do ukończenia. Austrja połknęła Liege i Brabant, a w tej chwili trawiła miasto i prowincje; otóż Austrja jest jak boa; śpi kiedy trawi. Katarzyna pobiwszy królika Gustawa III, zawarła z nim pokój, aby miał czas w Akwizgranie powitać królowę Francji, kiedy wysiadać będzie z powozu; — filozoficzne Prusy i filantropijna Anglja przygotowują się rozciągnąć, pierwsze na brzegach Renu, druga na morzu Północnem.
Stanowczo więc postanowiono wyjazd na noc 19-go, to jest w niedziele, ale 18-go rano depesza od pana de Bouille, odłożyła ucieczkę na dwudziesty, to jest na jutro o północy; co sprowadzi wiele niedogodności, bo pan de Bouille musiał odwołać rozkazy. — Strzeż się, Gilbercie, strzeż się, to wszystko męczy żołnierzy i daje do myślenia ludności.
— Hrabio — rzekł Gilbert — nie chcę z tobą chytrze postępować: wszystko coś powiedział jest prawdą, a tem mniej użyję chytrości, że mojem zdaniem król nie powinienby opuszczać Francji. Teraz, wyznaj mi szczerze, zważywszy niebezpieczeństwo królowej i jej dzieci, czy jeżeli król powinien zostać jako król, czy jako człowiek, małżonek i ojciec, nie jest upoważnionym do ucieczki?
— Skoro chcesz, to ci powiem jedno, Gilbercie: Ludwik XVI nie jako ojciec, nie jako mąż, nie jako człowiek ucieka, bo jako Bourbon, wreszcie, umiałby stawić czoło niebezpieczeństwu. On opuszcza Francję, bo konstytucja przykrojona na wzór Stanów Zjednoczonych i do monarchii zastosowana, nie zostawia mu dość wolnego powietrza do oddychania: opuszcza Francję dla sprawy rycerzy sztyletowych, dla sprawy Saint-Cloud, w której chciał sprawdzić swoją wolność, a lud dowiódł mu, że jest więźniem.
W dniu podróży do Saint-Cloud dotknięto króla: kiedy z Tuileries wypędzono rycerzy sztyletowych, dotknięto sługi jego; tego król znieść już nie mógł.
Oto dlatego sprowadzono pana de Charny z Montmedy; dlatego też król, który odmówił wyjazdu z panem de Favras i swemi ciotkami, zgadza się uciekać jutro, za paszportem pana de Montmorin — który nie wie, dla kogo go podpisał. Jedzie pod nazwiskiem Duranda, w ubraniu służącego, zalecając jednak, aby włożono między pakunki, ubranie pasowe ze złotem, które miał w Cherbourgu.
Kiedy Cagliostro mówił, Gilbert wzrok w nim zagłębił, próbując odgadnąć, co było na dnie myśli tego człowieka.
Ale nadaremnie: żaden wzrok ludzki nie przeniknął szyderczej maski, która się uczeń Althotasa okrywał. Gilbert więc postanowił otwarcie do rzeczy przystąpić.
— Hrabio — rzekł — prawda jest wszystko, coś powiedział, raz jeszcze powtarzam. Teraz, w jakim celu mi to mówisz? Czy przychodzisz do mnie jako prawy nieprzyjaciel, który ostrzega, że będzie walczył? Czy jako przyjaciel z rada?
— Najprzód, kochany Gilbercie — powiedział z uczuciem Cagliostro — przychodzę jako mistrz do ucznia, aby ci powiedzieć: „Przyjacielu, fałszywą idziesz drogą, czepiając się upadającego gmachu, konającej zasady, która zowią monarchią. Tacy jak ty, nie mogą być ludźmi przeszłości, ani nawet teraźniejszości: bo są ludźmi przyszłości. Opuść sprawę w którą nie wierzysz, dla tej, w którą my wierzymy: nie oddalaj się od rzeczywistości, aby ścigać mare, a jeżeli nie zechcesz być czynnym żołnierzem rewolucji, patrz na nią z daleka, nie próbując jej w drodze zatrzymać: Mirabeau był olbrzymem, a Mirabeau upadł w tem dziele“.
— Hrabio — rzekł Gilbert — odpowiem ci na to w dniu, kiedy król, który mi zaufał będzie bezpieczny. Ludwik XVI w dziele tem użył mnie za swego pomocnika, wspólnika. Przyjąłem misje, wypełnią ją do końca, z otwartem sercem, z zamkniętemi oczami! Teraz ty mi, hrabio, odpowiedz z kolei. W tych tajemniczych zamiarach, ponurych kombinacjach, czy trzeba, aby ta ucieczka udała się lub chybiła? Jeżeli ma upaść, daremna walka, powiedz: „Nie jedźcie“! i zostaniemy, pochylimy głowy, czekając ciosu.
— Bracie! — rzekł Cagliostro — jeżeli wezwany przez Boga, który mi wyznacza drogę, musiałbym uderzyć w tych, których twe serce miłuje lub twój genjusz osłania, pozostałbym w cieniu, błagając ową potęgą, aby ci nigdy nie dała wiedzieć skąd cios pochodził. Nie, jeśli nie przychodzę jako przyjaciel — nie mogę być przyjacielem królów, ja, który byłem ich ofiarą — nie przychodzą także jako nieprzyjaciel; przychodzą z wagą w ręku, mówiąc ci: „Zważyłem losy tego ostatniego Bourbona, i nie sądzę, aby śmierć jego potrzebna była dla sprawy. Otóż, niech mnie Bóg broni, mnie, który jak Pytagoras nie śmiałem rozrządzać życiem najdrobniejszego robaczka, abym miał podnieść nierozsądnie rękę na człowieka, króla stworzenia!“ Więcej jeszcze; nietylko mówię ci: „Zostanę neutralnym“, ale dodaję jeszcze: „Potrzeba ci mojej pomocy? Masz ją“.
Gilbert po raz drugi próbował przeniknąć myśli Cagliostra.
— Dobrze! — podjął ten, przybierając znów ton szyderczy — oto znowu wątpisz. Dalejże, człowieku uczony, czy nie znasz historji o lancy Ahillesa, która raniła i uzdrawiała. Ja posiadam te lancę. Kobieta która uchodziła za królową w ogrodach Wersalu, czyż nie mogłaby uchodzić za królową w komnatach Tuileries, lub na każdej innej drodze przeciwnej tej, którą uciekać ma królowa prawdziwa? No, wszakże ofiara moja nie do pogardzenia, Gilbercie.
— Bądź zupełnie szczerym, hrabio i powiedz w jakim celu mi to ofiarujesz?
— Ależ to bardzo proste, kochany doktorze; w celu, aby król wyjechał, aby opuścił Francję, aby nam pozwolił ogłosić rzeczpospolitą.
— Rzeczpospolitą! — zawołał Gilbert zdziwiony.
— Dlaczego nie? — rzekł Cagliostro.
— Ależ, hrabio, w całej Francji nie widzę, ani jednego republikanina.
— Mylisz się, ja widzę trzech: Petiona, Kamila Desmoulina i twego sługę; to są ci, których i ty widzisz. Ja spostrzegam ich więcej, i ty zobaczysz ich także, gdy czas ich ukazania się nadejdzie.
Gilbert zamyślił się chwilę.
Potem, wyciągając rękę do Cagliostra — rzekł.
— Hrabio, gdyby szło o mnie, życie, sławę, pamięć, nie dbałbym o to: ale tu idzie o królestwo, o króla, o królowę, o ród cały, o monarchję. Zostań neutralnym, kochany hrabio, to wszystko, o co cie proszę.
Cagliostro uśmiechnął się!
— Tak, rozumiem — rzekł — ja w historji naszyjnika!... A więc, kochany Gilbercie, człowiek z historji naszyjnika da ci jednę radę.
— Cicho! — rzekł Gilbert — ktoś dzwoni.
— Mniejsza o to, wiesz, że to hrabia de Charny. Otóż radę tę i on usłyszeć i zużytkować może. Wejdź, panie hrabio, wejdź.
Charny, w rzeczy samej ukazał się we drzwiach. Widząc nieznajomego, gdy sądził, że Gilbert będzie sam, zatrzymał się wahający, niespokojny.
— Rada ta — ciągnął Gilbert — jest następująca: Strzeżcie się zbyt kosztownych szkatułek, zbyt ciężkich powozów i zbyt podobnych portretów. Bądź zdrów, Gilbercie! do widzenia, panie hrabio! a życząc wam jak i im dobrej podróży, powtórzę ich zwykłe słowa: Niech Bóg ma was w swej świętej opiece!
I prorok, skłoniwszy się przyjaźnie Gilbertowi, a z dworskością Charnemu, odszedł ścigany niespokojnym wzrokiem jednego i pytającem spojrzeniem drugiego.
— Kto jest ten człowiek, doktorze? — spytał Charny, gdy ucichł odgłos jego kroków.
— Jeden z mych przyjaciół — rzekł Gilbert człowiek, który wie o wszystkiem, ale dał słowo, że nas nie zdradzi.
— A nazwisko jego? Gilbert zawahał się.
— Baron Zannone — rzekł.
— To dziwne — podjął Charny — nie znam tego nazwiska, a jednak twarz nie jest mi obca. Czy masz paszport, doktorze?
— Oto jest, hrabio.
Charny wziął paszport, rozwinął go szybko, a całkiem zajęty ważnością dokumentu, zdawał się chwilowo przynajmniej zapominać o baronie Zannone.