Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIV.
GDZIE ZBLIŻAMY SIĘ NAKONIEC DO TEJ PROTESTACJI, KTÓRĄ PRZEPISYWAŁA PANI ROLAND.

Rozmowa królowej z Barnavem objaśniła, mam nadzieję, czytelników dokładnie o położeniu, w jakiem się znajdowały wszystkie stronnictwa w dniu 15-go lipca 1791 roku.
Nowi Jakobini zajmują miejsce dawnych.
Dawni Jakobini tworzą nowy skład Feuillantów (umiarkowanych), Kordylierzy w osobie Dantona, Kamilla, Desmoulins i Legendra, przyłączają się do nowych Jakobinów.
Zgromadzenie, przeistoczywszy się w ciało monarchiczn-konstytucyjne, gotowe jest do ostatniego bronić króla.
Lud, zdecydowany jest uzyskać detronizację wszelkiemi możliwemi sposobami, lecz pragnie użyć jeszcze sposobów: protestacji i petycji.
A teraz co się działo przez noc i dzień, które upłynęły pomiędzy widzeniem się królowej z Barnavem i chwilą, w której wejdziemy do pani Roland?
Powiemy to w kilku słowach.
Podczas tej rozmowy, w chwili właśnie, gdy się kończyła, trzech ludzi siedziało około stołu, na którym znajdował się papier, atrament i pióra. Zobowiązani byli przez Jakobinów do napisania petycji.
Tymi ludźmi byli: Danton, Laclos i Brissot.
Danton nie był stworzonym do tego rodzaju posiedzeń; w swojem ruchawem i pełnem przyjemności życiu, czekał zawsze niecierpliwie końca każdej narady, której był członkiem.
Po chwili wyszedł, zostawdając Brissota i Laclosa, kończących petycję według swego uznania.
Laclos prowadził za nim wzrokiem, póki nie zniknął, i przysłuchiwał się oddalającym krokom, póki się drzwi nie zamknęły.
Ta podwójna czynność zmysłów zdawała się go wyrywać z pozornej ospałości, którą pokrywał niezmordowaną działalność; poczem opuszczając się na fotel i rzucając pióro:
— A! mój kochany panie Brissot!... odezwał się, ułóż to podanie, jak ci się podoba, bo co do mnie, usuwam się... Ah! gdyby to szło o jaką złą książkę, jak ją nazywają u dworu, o dalszy ciąg np. „Niebezpiecznych związków”, umiałbym się z tem obejść, ale petycja... petycja... — dodał, ziewając — to mnie ogromnie nudzi.
Brissot przeciwnie, był w swoim żywiole. Przekonany, iż ułoży podanie lepiej niż ktokolwiek, przyjął zastępstwo nieobecnego Dantona, i usuwającego się Laclosa, który ułożywszy się, jak można najwygodniej w fotelu, i zamknąwszy oczy, wpół-drzemiąc gotował się ważyć każde zdanie, każdy wyraz, aby dorzucić przy sposobności jakie zastrzeżenie, gwoli regencji swojego księcia.
W miarę, jak Brissot napisał jakieś zdanie, czytał je, a Laclos potwierdzał lekkiem skinieniem głowy.
Brissot wyjaśnił całe obecne położenie:
1-o. Obłudne lub lękliwe milczenie Zgromadzenia, które nie chciało, czy też nie śmiało powziąć postanowienia co do króla.
2-o. Faktyczna abdykacja Ludwika XVI, ponieważ uciekł, a Zgromadzenie zawiesiło go w czynnościach, kazało ścigać i aresztować. Naród nie zawiesza, nie ściga, nie aresztuje swego króla lub jeżeli to czyni, panujący nie jest już królem.
3-o. Potrzeba obmyślenia środków dla zastąpienia go.
— Dobrze, dobrze, rzekł Laclos przy tem ostatniem słowie.
I gdy Brissot chciał dalej czytać:
— Zaczekaj... zaczekaj!... rzekł sekretarz księcia Orleańskiego, myślę, że po słowach „dla zastąpienia go“, można coś dorzucić... coś, co pociągnie słabe umysły. Jeszcze nie wszyscy tak jak my, przerzucili czapkę przez płot.
— Być może... rzekł Brissot, cóż dodasz?
— O! ty łatwiej to ode mnie uczynisz, kochany panie Brissot; jabym dorzucił...
I Laclos udawał, iż szuka wyrażenia, które oddawna w jego umyśle czekało tylko stosownej chwili, aby wyjść na jaw.
— A więc... rzekł nareszcie, po tych słowach: „potrzeba obmyślenia środków dla zastąpienia go“ dodałbym „wszelkiemi sposobami konstytucyjnemu“.
Podziwiajcie i uczcie, się politycy, redaktorowie petycyj, protestacyj i projektów prawnych! ile miały znaczenia te niewinne słowa i dokąd one doprowadziły.
Wszystkie sposoby konstytucyjne dla obmyślenia zastępstwa po królu, zlewały się w jeden.
Tym jednym sposobem była regencja.
Nadto, z powodu nieobecności hrabiego Prowancji i hrabiego d’Artois, braci Ludwika XVI, a stryjów delfina, niepopularnych z powodu emigracji, komuż przypadała regencja?
Księciu Orleańskiemu.
Ten mały frazes, wsunięty do podania, zrobionego w imieniu ludu, czynił w imieniu tegoż ludu księcia Orleańskiego regentem.
Piękna to rzecz polityka, niepraważ?, lecz naród wiele jeszcze będzie potrzebował czasu, nim ją łatwo zrozumie, tembardziej, gdy będzie miał do czynienia z ludźmi podobnymi do pana Laclos.
Bądź, że Brissot nie dojrzał miny zamkniętej w tych kilku wyrazach i gotowej wybuchnąć, gdy zajdzie potrzeba, lub też nie widział węża, który się tu wślizgnął i podniesie w danej chwili swą syczącą głowę, albo też, że wiedząc, na co się naraża, jako redaktor tej petycji, rad był na wypadek zabezpieczyć sobie odwrót; nie zrobił żadnej uwagi, i dopisawszy zdanie, rzekł:
— W istocie, to nam przyłączy kilku konstytucjonistów: myśl jest dobra, panie Laclos.
Reszta podania stosowała się do uczucia, które kierowało uformowaniem całości.
Nazajutrz Pétion, Brissot, Danton, Kamil Desmoulins i Laclos udali się do Jakobinów. Przynieśli podanie.
Sala była prawie pustą.
Niemal wszyscy znajdowali się w klubie Umiarkowanych.
Barnave nie mylił się; dezercja była kompletną.
Pétion natychmiast udał się do Umiarkowanych.
I kogóż tam znajduje?: Barnava, Duporta i Lametha, układających adres do towarzystw Jakobińskich na prowincji — w którym donoszą o zniesieniu klubu Jakobinów w Paryżu i przeniesieniu go do Feuillantów pod imieniem Towarzystwa przyjaciół konstytucji.
A więc towarzystwo, którego ulepszenie tyle kosztowało trudów i które nakształt sieci, rozciąga się po całej Francji, przestanie działać, sparaliżowane chwiejnością.
Komuż będzie ono wierzyć, kogo słuchać: starych Jakobinów, czy nowych?
Przez ten czas zrobią stanowczy krok przeciw rewolucyjny i lud, nie mając oparcia, zaśnie w dobrej wierze, że nad nim czuwają, a przebudzi się zwyciężony i skrępowany.
Idzie o stawienie czoła burzy.
Każdy ułoży swoją protestację, którą wyśle na prowincję tam, gdzie może liczyć na jakieś stosunki.
Roland jest deputowanym Lyonu: ma on wielki wpływ na mieszkańców tej drugiej stolicy królestwa; Danton, nim się udał na pole Marsowe, gdzie w braku Jakobinów, których wcale nie znaleziono, lud ma podpisać petycję, wstępuje do Rolanda, wyjaśnia mu obecne położenie i nalega o wysłanie natychmiastowe protestacji do Lyończyków, zdając na niego napisanie tak ważnej przemowy.
Lud Lyonu poda rękę ludowi paryskiemu i razem z nim działać będzie.
Tę oto protestację ułożoną przez swego męża, przepisuje pani Roland.
Co do Dantona, ten poszedł na pole Marsowe połączyć się ze swymi przyjaciółmi.
W chwili gdy tam przybył, toczyła się walna rozprawa: w pośrodku wielkiej areny znajdował się ołtarz ojczyzny, wzniesiony na uroczystość 14-go lipca i który tam pozostał jak widmo przeszłości.
Na ołtarzu był obraz, przedstawiający triumf Woltera z dnia 12-go; na obrazie zaś plakat kordylierów, mieszczący przysięgę Brutusa.
Rozbierano właśnie pięć słów, podanych w petycji przez Laclosa.
Byłyby przeszły niepostrzeżenie, gdyby jakiś człowiek, zdający się należeć ubiorem i zachowaniem swobodnem, graniczącem z gwałtownością, do ludu, nie był zatrzymał nagle czytającego.
— Stój!... krzyknął, oszukują naród!
— Jakto?... spytał czytający.
— Przez te słowa: „wszystkiemi sposobami konstytucyjnemi“, zastępujące a przez a, przerabiacie tylko władzę królewską, a my już króla nie chcemy.
— Nie! nie! ani króla, ani władzy królewskiej nie chcemy!... krzyczała większość zebranych.
Dziwna rzecz! Jakobini wzięli stronę króla!
— Panowie, panowie!... wołali, uważajcie: ani władzy królewskiej, ani króla, to znaczy respublika, a my nie dojrzeliśmy jeszcze do respubliki.
— Nie dojrzeliśmy?... rzekł człowiek z ludu, być może lecz jedno lub dwa takie słońca jak w Varennes a dojrzejemy!
— Głosować!... wołano, głosować!
— Głosować! krzyczeli ci, którzy przed chwilą wołali: precz z królem! precz z władzą królewską!
— Niech ci, którzy nie chcą uznawać Ludwika XVI-go, ani żadnego innego króla, podniosą rękę... rzekł nieznajomy.
Tak przeważna liczba rąk podniosła się w górę, że nie można było wątpić o jednomyślności ogółu.
— To dobrze... oświadczył wyzywający, jutro niedziela, 17-go lipca; cały Paryż tu się zbierze, aby podpisać petycję. To ja, Billot, biorę na siebie obowiązek uprzedzenia Paryża.
Na dźwięk tego imienia, każdy poznał w nim straszliwego wieśniaka, który towarzysząc adjutantowi Lafayetta, zatrzymał króla w Varennes i sprowadził do Paryża.
I tak, jednym zamachem, prześcignął najśmielszych Jakobinów i kordylierów człowiek z ludu, czyli instynkt mas!
Kamil Desmoulins, Danton, Brissot i Pétion oświadczyli iż podług ich zdania, podobne postępowanie ludu paryskiego, może wywołać jakieś zamięszanie, że przeto należy uzyskać pozwolenie z ratusza, do zebrania się w dniu następnym.
— Niech i tak będzie... rzekł Billot, a jeżeli go nie otrzymacie, ja je wymogę!
Kamil Desmoulins i Brissot udali się do ratusza.
Baillego nie zastali, obecnym był tylko pierwszy syndyk, który nie chce brać odpowiedzialności na siebie, ani odmawiał, ani upoważniał i ustnie tylko przyznawał potrzebą petycji.
Brissot i Kamil Desmoulins odeszli, uważając się za upoważnionych.
W ślad za nimi pierwszy syndyk posłał uprzedzić Zgromadzenie o zamiarach ludu.
Zgromadzenie poznało, że się nie opatrzyło w porę.
Nie obmyśliło ono nic stanowczego w położeniu Ludwika XVI-go, który, zbiegły, zawieszony w swej władzy królewskiej, dognany w Varennes, sprowadzony do Tuilleries, siedział tam teraz od 26-go czerwca jako więzień.
Nie było czasu do stracenia, Desmeuniers ze wszelkiemi pozorami nieprzychylności dla rodziny królewskiej, przedstawił projekt dekretu zawarty w tych słowach:
„Zawieszenie władzy wykonawczej będzie trwało, dopóki akt konstytucyjny nie zostanie przedstawiony królowi i przez niego przyjęty“.
Dekret przedstawiony o 7-ej wieczorem, uchwalony został o 8-ej przeważną większością głosów.
A zatem podanie od ludu było niepotrzebnem: król zawieszony był do dnia, w którym przyjmie konstytucję, odzyskując tym sposobem władzę, jaką miał dawniej.
Ktokolwiek zatem będzie żądał detronizacji króla, popieranego konstytucyjnie przez Zgromadzenie, dopóki tenże zechce wykonywać przyjęte warunki, będzie uważanym za buntownika.
Ponieważ położenie jest niebezpiecznem, buntownicy będą ścigani wszelkiemi środkami, jakie prawo składa w ręce swych wykonawców.
Naznaczono zebranie rady municypalnej wieczorem w ratuszu.
Sesja rozpoczęła się o wpół do dziesiątej.
O dziesiątej postanowiono, że nazajutrz, w niedzielę, dnia 17-go lipca, od godziny 8-ej rano, dekret Zgromadzenia, wydrukowany i rozlepiony na wszystkich murach Paryża, będzie nadto na wszystkich placach i zaułkach ogłaszany przy odgłosie trąb przez starszyznę miejską i woźnych otoczonych stosowną siłą wojskową.
W godzinę później wiedziano już o tej decyzji u Jakobinów.
Jakobini, czując się bardzo osłabionymi przez przejście większej części swych członków do umiarkowanych, ustąpili.
Santerre, piwowar z przedmieścia św. Antoniego, popularny od wzięcia Bastylji, podjął się w imieniu towarzystwa pójść na pole Marsowe i cofnąć podanie.
Kordylierzy okazali się jeszcze bardziej przezornymi.
Danton oświadczył, iż przepędzi dzień jutrzejszy w Fontenay-sous-Bois; jego teść, cukiernik, posiadał tam mały wiejski domek.
Legendre przyrzekł połączyć się z nim wraz z Fréronem i Desmoulins.
Rolandowie otrzymali bilecik, w którym uprzedzono ich, aby nie odsyłali swej protestacji do Lyonu.
Wszystko chybiło lub zostało odłożone.
Była już prawie północ i pani Roland ukończyła przepisywanie, gdy odebrała bilet od Dantona, z którego trudno było co zrozumieć.
W tymże samym czasie, dwaj ludzie siedzieli za stołem w tylnym pokoju w szynku Gros-Caillou i kończąc trzecią już butelkę wina po piętnaście sous, układali oryginalny zamiar.
Był to fryzjer i inwalida.
— A! jakież dziwne masz pomysły, panie Lajariette!... rzekł inwalida śmiejąc się głupowatym, ordynaryjnym śmiechem.
— A więc rzecz ułożona, ojcze Remy... odpowiedział perukarz, rozumiesz dobrze, nieprawdaż? Przed świtem idziemy na pole Marsowe, podnosimy deskę z ołtarza ojczyzny, wsuwamy się pod spód, zasuwamy ją napowrót, następnie grubym świdrem wiercimy dziury w desce. Mnóstwo młodych i pięknych obywatelek przyjdzie jutro na ołtarz ojczyzny podpisywać petycje, a my tymczasem przez zrobione dziury!...
Ordynaryjny śmiech inwalidy podwoił się jakby w swej wyobraźni patrzył już przez otwory zrobione w ołtarzu ojczyzny.
Fryzjer nie śmiał się tak ochoczo; szanowna i arystokratyczna korporacja, do której należał, była zrujnowana wypadkami czasu. Emigracja zabrała najlepszą praktykę artystom-fryzjerom gdyż, biorąc miarę ze sposobu noszenia włosów królowej, fryzjerstwo było artyzmem w tym czasie. Na domiar niepowodzenia, Talma odegrał rolę Tytusa w „Berenice“ mając włosy bez pudru, krótko przystrzyżone, co stworzyło nową modę.
Fryzjerzy przeto byli rojalistami; czytajcie Prudhomma, a przekonacie się, że w dniu egzekucji króla, pewien fryzjer poderżnął sobie gardło z rozpaczy.
Był to zresztą niezły figiel wypłatany tym nic wartym patrjotom, jak ich nazywały pozostałe we Francji wielkie damy. Lajariette miał zamiar przynajmniej przez miesiąc urozmaicać swe gawędki poranne kosztem spostrzeżeń uczynionych przez przewiercone w ołtarzu otwory.
Myśl tego żartu przyszła mu gdy popijał wino ze starym poczciwym przyjacielem, którego tak rozweselił, iż poczuł drganie nerwów w nodze, którą rząd wspaniałomyślnie zastąpił drewnianą.
Dwaj pijacy zażądali czwartej butelki, którą gospodarz spiesznie postawił.
Już mieli ją zacząć, gdy inwalida ze swej strony podał myśl zabrania małej baryłki z dwiema lub trzema butelkami wina, gdyż, jak mówił, bardzo schnie w gardle, gdy się długo patrzy w górę.
Fryzjer raczył się uśmiechnąć, zażądał od szynkarza baryłki i zapłacił za nią wraz z zabranem i wypitem winem. Włożywszy świder do kieszeni, o północy skierowali się ku polu Marsowemu; a tam podniósłszy deskę z ołtarza, postawili między sobą baryłkę i ułożywszy się jak można najwygodniej na piasku, zasnęli.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.