Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Serca obojga biły z równą gwałtownością, lecz pod wrażeniem odrębnych uczuć. Serce królowej uderzało od nadziei i zemsty, serce Barnava pragnieniem miłości.
Królowa weszła szybko do drugiego pokoju, jakby szukając światła. Nie lękała się zapewne ani Barnava ani jego miłości, wiedziała o ile to uczucie było pełne uszanowania i poświęcenia, lecz instynktem kobiecym unikała ciemności.
Wszedłszy do drugiego pokoju, upadła prawie na krzesło.
Barnave zatrzymał się w progu i jednem spojrzeniem obrzucił całe wnętrze pokoju, oświetlonego dwiema tylko świecami.
Sądził, iż zastanie króla, który znajdował się przy dwóch poprzednich spotkaniach z Marją Antoniną.
Pokój był pusty. Pierwszy raz od pobytu w biskupstwie Meax, — Barnave ujrzał się sam na sam z królową.
Ręka jego mimowolnie przycisnęła mocno bijące serce.
— O!... panie Barnave... rzekła królowa po chwili milczenie, od dwóch godzin czekam na pana.
Pierwsze poruszenie Barnava na wymówkę, uczynioną tak słodkim głosem, było rzucić się do nóg królowej, lecz uszanowanie powstrzymało go.
Serce zwykle wskazuje, iż częstokroć upaść do nóg kobiety, jest to ubliżyć jej.
— Niestety, Najjaśniejsza Pani... wyrzekł, to prawda, lecz mam nadzieję, Wasza królewska mość jest przekonaną, że stało się to mimo mej woli...
— O tak!.. rzekła królowa, wiem, iż pan jesteś monarchji oddany.
— Jestem przedewszystkiem oddany mojej królowej... wyrzekł Barnave, i pragnę, aby o tem Wasza królewska mość była przekonaną.
— Nie wątpię!... powiedziała Marja Antonina, a zatem nie mogłeś pan przyjść wcześniej?...
— Usiłowałem przyjść o siódmej, lecz było jeszcze zbyt widno i spotkałem... jakim sposobem taki człowiek może się znajdować w blizkości tego pałacu?... spotkałem Marata na tarasie.
— Pan Marat?... rzekła królowa, jakby szukając w pamięci; czy nie jest to ten gazeciarz, który przeciwko nam pisze?...
— Który pisze przeciw wszystkim, tak... jego jaszczurcze oko śledziło mnie, póki nie zniknąłem za kratami klubu umiarkowanych. Przeszedłem, nie śmiejąc spojrzeć w te okna. Na szczęście na moście królewskim spotkałem Saint-Prix.
— Saint -Prix... kto to jest?... rzekła królowa z równą prawie pogardą, jaką okazała dla Marata... komedjant?...
— Tak, komedjant... odparł Barnave, ale co Najjaśniejsza Pani chce?... taki to już charakter naszej epoki, komedjanci i gazeciarze, ludzie, o których istnieniu królowie wiedzieli tyle tylko, aby im wydawać rozkazy, które oni z radością spełniali, komedjanci, mówię, i gazeciarze zostali obywatelami, mającymi wpływ, mogącymi dowolnie się poruszać, postępującymi według swego natchnienia i stającymi się głównemi sprężynami w tej wielkiej machinie, dla której władza królewska jest dziś kołem zbytecznem, o które nikt nie dba... Saint-Prix naprawił to, co zepsuł Marat.
— Jakim sposobem?...
— Saint-Prix był w mundurze. Znam się z nim bardzo dobrze, przystąpiłem wtedy do niego, spytałem, gdzie zaciągnął wartę, było to na szczęście w zamku!... Wiedziałem, iż mogę liczyć na jego dyskrecję, powiedziałem mu więc, że zaszczycony zostałem posłuchaniem u Najjaśniejszej Pani.
— Ach, panie Barnave!...
— Czyż lepiej było wyrzec się tego?...
Barnave chciał powiedzieć: tego szczęścia, lecz poprawił się i wyrzekł:
— Czyż lepiej było wyrzec się szczęścia zobaczenia się Najjaśniejsza Pani, oraz nie zawiadomić cię o ważnych nowinach, które ci przynoszę?
— Owszem!... odpowiedziała królowa, dobrze zrobiłeś.... Sądzisz pan tedy, że można liczyć na pana Saint-Prix?
— Najjaśniejsza Pani, — wyrzekł poważnie Barnave, chwila jest ostateczną, wierzaj mi, przyjaciele, którzy ci dotąd jeszcze pozostali, są to ludzie prawdziwie poświęceni. Gdyż jeżeli jutro, a to się jutro wyjaśni, Jakobini wezmą górę nad konstytucjonalistami, przyjaciele wasi będą uważani za wspólników, a prawo, jak Najjaśniejsza Pani wie, uwalnią Was od kary, aby ją wymierzyć tym przyjaciołom waszym, których za waszych wspólników uważa.
— To prawda- — podjęła królowa, więc utrzymujesz pan, że pan Saint-Prix?
— Pan Saint-Prix, Najjaśniejsza Pani, powiedział mi, że jest na straży w Tuileries od dziewiątej do jedenastej i będzie się starał zająć miejsce około entresol, a wtedy przez te dwie godziny Wasza królewska mość będzie miała czas wydać mi swe rozkazy; przytem, radził, abym przywdział mundur oficera gwardji narodowej, co też, jak widzi Najjaśniejsza Pani, uskuteczniłem.
— I zastałeś pan pana Saint-Prix na jego stanowisku?...
— Tak, Najjaśniejsza Pani... Musiałem się opłacić dwoma biletami do teatru, aby zyskać to miejsce od swego sierżanta. Widzi Najjaśniejsza Pani... dodał z uśmiechem Barnave, jak to zepsucie łatwo się zaszczepia...
— Pan Marat — pan Saint-Prix... dwa bilety do teatru... powtórzyła królowa, zagłębiając przerażony wzrok w tę przepaść, skąd powstają drobne wypadki, z których w dniach rewolucji wysnuwa się przeznaczenie królów.
— O!... tak, mój Boże... rzekł Barnave, to niesłychane, nieprawdaż, Najjaśniejsza Pani?... To jest to, co starożytni nazywali fatalizmem, co filozofowie za przypadek uważają, a co wierzący mienią Opatrznością.
Królowa wzięła w rękę prześliczny lok swych włosów, spadający jej na piękną szyję, a spoglądając nań smutno:
— Otóż to właśnie... wyrzekła, to pobieliło mój włos!...
Poczem, zwracając się do Barnava:
— Lecz słyszałam... podjęła, żeśmy podobno zwyciężyli w Zgromadzeniu.
— Tak, Najjaśniejsza Pani, zwyciężyliśmy w Zgromadzeniu, lecz doznaliśmy porażki u Jakobinów.
— Ależ mój Boże!.... rzekła królowa, ja nic tego nie rozumiem. Sądziłam, że Jakobini należeli do was, do pana Lameth, pana Duport, że trzymaliście ich w ręku, że robiliście z nimi, co wam się podobało?....
Barnave pokiwał smutnie głową.
— Tak było niegdyś, lecz inny duch wstąpił w Zgromadzenie.
— Duch Orleanów, nieprawdaż?.... spytała królowa.
— Tak, jak na teraz, stamtąd idzie niebezpieczeństwo.
— Niebezpieczeństwo!... ależ powtarzam raz jeszcze, czyliż nie uniknęliśmy go przez dzisiejsze głosowanie?...
— Zechciej tylko dobrze zrozumieć, Najjaśniejsza Pani, gdyż, aby stawić czoło położeniu, trzeba je poznać. Oto dzisiejsze głosowanie.
„Jeżeli król cofa swą przysięgę, jeżeli się stawia przeciw ludowi lub nie broni go, sam składa koronę, staje się zwyczajnym obywatelem, oraz podpada oskarżeniu za wykroczenia, spełnione po abdykacji.“
— Kiedy tak... rzekła królowa, to król nie cofnie przysięgi, nie powstanie przeciw ludowi i jeżeli kto napadnie na lud, bronić go będzie.
— Bardzo dobrze, lecz owo głosowanie to tylko furtka otwarta dla rewolucjonistów i orleanistów... powiedział Barnave. Zgromadzenie nie uchwaliło nic stanowczego względem króla, przedsięwzięło środki zaradcze przeciw powtórnej ucieczce, lecz odłożyło pierwszą na stronę, a dzisiejszego wieczoru, czy wiesz Najjaśniejsza Pani, co proponował Laclos orleanista Jakobinom?....
— O!... coś zapewne strasznego!... Cóż może proponować zbawiennego autor Niebezpiecznych Związków?...
— Żądał, aby w Paryżu i w całej Francji zbierano głosy na detronizowanie. Ręczył sam za dziesięć miljonów podpisów.
— Dziesięć miljonów podpisów!... zawołała królowa, mój Boże!... czyż jesteśmy już tak znienawidzeni, że aż dziesięć miljonów Francuzów nas odpycha!...
— O, Najjaśniejsza Pani!... większość głosów łatwo się wytwarza!...
— A wniosek pana Laclos, czy się utrzymał?...
— Wywołał spór... Danton popierał.
— Danton!... ależ sądziłam, że ten pan Danton do nas należy?... Pan de Montmorin wspominał nam o posadzie adwokata w radzie króla, kupionej, czy sprzedanej, już dobrze nie pamiętam, która nam zapewniała tego człowieka.
— Pan de Montmorin omylił się, Najjaśniejsza Pani; gdyby Danton mógł należeć do kogo, należałby do księcia orleańskiego.
— A pan Robespierre, a ten, czy przemawiał?... Powiadają, że zaczyna nabierać wielkiego wpływu.
— Tak, Robespierre przemawiał, nie obstawał on bynajmniej za petycją, był za adresem do towarzystwa Jakobinów na prowincji.
— Trzebaby jednakże zjednać sobie pana Robespierre, kiedy zdobywa tak wielki wpływ.
— Nie można zjednać pana de Robespierre, Najjaśniejsza Pani, pan de Robespierre sam do siebie należy, do idei, utopji, do mary jakiejś, do ambicji być może.
— Lecz bądź cobądź, jakakolwiek jest ta jego ambicja, czy nie możemy jej zadowolić?... Przypuść pan, że pragnie być bogatym.
— On nie chce być bogatym.
— Być może?...
— Może, że chce być czemś więcej, niż ministrem!...
Królowa patrzyła na Barnava z rodzajem przerażenia.
— Zdawało mi się jednakże... rzekła, że zostać ministrem, jest to najwyższy cel, do jakiego może dążyć nasz poddany?...
— Jeżeli pan de Robespierre uważa króla jako strąconego z tronu, nie uważa się przeto za poddanego króla.
— Lecz czegóż się spodziewa nareszcie? — spytała przerażona królowa.
— Zjawiają się w pewnych chwilach ludzie, którzy marzą o nowych tytułach politycznych, powstałych w miejsce dawnych, już zatartych.
— Tak, rozumiem, że książę orleański marzy o regencji; bardzo dobrze: urodzenie powołuje go na tak wielki urząd, lecz pan de Robespierre, jakiś adwokat z prowincji.
Królowa zapomniała, że i Barnave także był adwokatem z prowincji, Barnave pozostał nieporuszony, bądź to, że cios zemknął się, nie dotknąwszy go, bądź, że z odwagą ukrył boleść swoją.
— Marjusz i Krommwell! Niestety! gdy, będąc dzieckiem,; słyszałam te imiona, nie myślałam wtedy, że kiedyś zadźwięczą tak strasznie w uszach moich! Ale idźmy dalej, « gdyż coraz więcej oddalamy się od faktów, zagłębiając się w ocenę ludzi. Pan de Robespierre, mówisz pan, był tedy przeciwnym petycji, proponowanej przez pana Laclos, a popieranej przez pana Dantona...
— Tak, lecz obecnie napłynęła cała fala ludu, banda natrętów i kobiet z Palais-Royal, całą usnuto intrygę dla poparcia Laclosa, i nietylko projekt tegoż utrzymał się, lecz nawet postanowiono, że jutro o jedenastej rano Jakobini, zebrawszy się, wysłuchają podania, zaniosą je na pole Marsowe, uświęcą podpisami na ołtarzu ojczyzny i prześlą stamtąd do stowarzyszeń prowincjonalnych, które również położą podpisy.
— A któż to podanie ułożył?
— Danton, Laclos i Brissot.
— Trzech nieprzyjaciół?
— Tak pani.
— Ależ przez Boga! cóż robią nasi przyjaciele konstytucjoniści?
— Ci, pani, gotowi są jutro stawić wszystko na kartę.
— Lecz już nie mogą łączyć się z Jakobinami?
— Godna podziwu znajomość ludzi i rzeczy, jaką Wasza Królewska mość posiada, dozwala ci widzieć położenie takiem, jakiem ono jest... Tak, Najjaśniejsza Pani, mając na czele Duporta i Lametha, przyjaciele wasi oddzielili się od nieprzyjaciół i stawiają opozycję Feuillantów przeciw Jakobinom.
— Co to są Feuillanci, daruj mi pan, ale nie rozumiem. Tyle napływa imion i wyrazów nowych do naszego języka politycznego, że każde prawie moje słowo jest pytaniem.
— Feuillants, Najjaśniejsza Pani, jest to wielki budynek, położony przy Maneżu, stykający się również z gmachem Zgromadzenia i nadający swe imię tarasowi w Tuileries.
— Któż więcej należy do tego klubu?
— Lafayette, czyli raczej gwardja narodowa; Bailly, to jest władza.
— Lafayette, Lafayette?... sądzisz pan, że można liczyć na Lafayetta?
— On mi się wydaje szczerze oddanym królowi.
— Oddany królowi, jak drwal dębowi, którego pień podcina od korzenia. Bailly, ten ujdzie jeszcze, nie mogę skarżyć się na niego; on to owszem, wręczył mi denuncjację tej kobiety, która odgadła naszą ucieczkę. Ale Lafayette...
— Wasza królewska mość oceni go przy sposobności.
— Tak, to prawda.. powiedziała królowa, rzucając bolesnym wzrokiem za siebie, tak. Wersal... Ale ten klub, wróćmy do niego. Co oni tam będą robić, co postanowią? jaką będzie miał władzę?
— Władzę ogromną, ponieważ rozporządzać będzie zarazem, jak to miałem honor oznajmić Waszej królewskiej mości, gwardją narodową, municypailnością, i większością Zgromadzenia, które z nami głosuje. Cóż więc pozostanie Jakobinom? Pięciu lub sześciu deputowanych może: Robespierre, Pétion, Laclos, książę Orleański; wszystko żywioły różnorodne, których całem zajęciem będzie wichrzyć zgraję nowych członków, intruzów; to gromada podszczuwaczy, którzy narobią dużo zgiełku, lecz żadnego wpływu mieć nie będą.
— Daj to Boże!... A tymczasem, co myśli uczynić Zgromadzenie?
— Zgromadzenie zamyśla, począwszy od jutra, zgromić ostro mera Paryża, za jego wahanie i brak energji w obecnej chwili. Z tego wypadnie, że poczciwiec Bailly, który ma jednę naturę z zegarem, bo potrzebuje tylko nakręcenia w swoim czasie, aby szedł, zostawszy nakręconym, zacznie działać.
W tej chwili trzy kwadranse na jedenastą uderzyło, i usłyszano lekkie kaszlnięcie straży.
— Tak, tak, rozumiem... szepnął Barnave, czas już, abym sobie poszedł, a jednak zdaje mi się, że mam tysiące rzeczy do opowiedzenia Waszej królewskiej mości.
— A ja, panie Barnave, mam tylko jedno powiedzieć ci, że jestem wdzięczna tobie i twoim przyjaciołom za tyle niebezpieczeństw, na jakie się dla mnie narażacie.
— Niebezpieczeństwo, Najjaśniejsza Pani, jest grą, w której mam wszystko do zyskania, jeżeli zwycięzca lub zwyciężony zasłuży na uśmiech Waszej królewskiej mości.
— Niestety! panie... rzekła królowa, zapomniałam już prawie, co to jest uśmiech! lecz tyle dla nas czynisz, że postaram się przypomnieć sobie chwile, w których byłam szczęśliwą i przyrzekam ci, że mój pierwszy uśmiech będzie dla ciebie.
Barnave skłonił się z ręką na sercu, i wyszedł, cofając się.
— Ale... zawołała królowa, panie Barnave, kiedyż się zobaczymy?
Barnave zdawał się rozważać.
— Jutro petycja i drugie głosowanie Zgromadzenia, pojutrze wybuch i środki zaradcze... w niedzielę wieczorem, będę się starał przyjść, aby zawiadomić Waszą królewską mość, co się działo na placu Marsowym.
I wyszedł.
Królowa zamyślana, wróciła do męża, którego zastała również, jak ona, zamyślonego. Doktór Gilbert opuścił go przed chwilą i opowiedział prawie to samo, co Barnave królowej.
Obojgu dość było spojrzeć na siebie, aby się przekonać, że z obu stron nowiny były zatrważające.
Król tylko co ukończył list, i nie mówiąc słowa, podał go królowej.
Było to upoważnienie na imię brata królewskiego, hrabiego Prowancji, aby traktował w imieniu króla o interwencję cesarza austrjackiego i króla pruskiego.
— „Monsieur“ wiele mi złego uczynił... rzekła królowa, nienawidzi mnie i wyrządzi mi wszystko złe, jakie będzie mógł, lecz gdy posiada zaufanie króla, posiada też i moje.
I wziąwszy pióro, położyła odważnie swój podpis obok królewskiego.