Hrabina Charny (1928)/Tom III/Rozdział XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III Cały tekst |
Indeks stron |
Dowiemy się zaraz, co przepisywała pani Roland, lecz i aby czytelnik znał dokładnie położenie rzeczy, i jasno widział najgłębszą tajemnicę rewolucji, trzeba, aby przeszedł | z nami przez Tuileries, wieczorem 15 lipca.
Za drzwiami, wychodzącemi z pokoju na korytarz ciemny i odosobniony, położony w antresoli pałacu, stała kobieta z natężoną uwagą, z ręką na kluczu, drżąc za najmniejszym szelestem.
Jeżeli nie odgadujemy, kto jest ta kobieta, trudno nam będzie ją poznać, gdyż pomimo ciemności, która i w dzień tam panuje, jedyny, znajdujący się kinkiet, przypadkiem, czy też umyślnie został przyćmiony i bliski jest zgaśnięcia.
Przytem drugi dopiero pokój jest oświecony, a tu przy drzwiach pierwszego ta kobieta czeka, drży i słucha.
Kto jest ta kobieta?
Marja-Antonina.
Kogo oczekuje?
Barnava.
O! dumna córo Marji-Teresy! któżby powiedział w dniu, w którym cię na królowę Francji poświęcono, że nadejdzie chwila, gdy ukryta za drzwiami mieszkania swej pokojowej, i będziesz czekała, drżąc ze strachu i nadziei, na nieznanego adwokata z Grenoble, ty, która tak długo kazałaś czekać hrabiemu Mirabeau, i przyjęłaś go zaledwie raz tylko!
Lecz niech nikt nie rozumie tego fałszywie: królowa tylko w czysto politycznym interesie czeka na Barnava. W tym przytłumionym oddechu, w poruszeniach nerwowych i w ręce, która drżąca klucz ściska, serce nie ma żadnego udziału, duma tylko jest tu interesowaną.
Mówimy duma, gdyż mimo tysiącznych prześladowań, na jakie król i królowa są wystawieni od chwili powrotu, widocznem jest, że życie ich ocalone, a cała kwest ja zamyka się w tych kilku słowach:
Czy zbiegi z Varennes utracą resztę władzy, czy też odzyskają władzę straconą?
Od fatalnego wieczoru, w którym Charny opuścił Tuileries, aby już do nich nie wrócić, serce Marji Antoniny bić przestało. Przez kilka dni była na wszystko obojętną, nawet na obelgi, lecz powoli spostrzegła, że w jej potężnym organizmie dwa są źródła, z których płynęło życie; nienawiść i duma, i przyszła do siebie, aby nienawidzieć i mścić się.
Nie na Charnym mścić się chciała, nie Andreę nienawidzieć. Gdy o nich pomyśli, siebie samą nienawidzi, jest bowiem dość rozumną, aby powiedzieć sobie, że wszystkie błędy są po jej stronie, a wszelkie poświęcenia po stronie Oliviera i jego żony.
O!... gdyby mogła ich nienawidzieć, czułaby się szczęśliwą.
Lecz kogo nienawidzi z głębi serca, to ten lud, który ją dotknął swą ręką, przytrzymał, jak zwyczajnego zbiega, który ją napełnił wstrętem, ścigał obelgami i okrył wstydem. Tak, ona nienawidzi ten lud, który ją nazywał: madame Deficit, madame Veto, który zowie ją Austrjaczką i który ją ma nazwać wdową Capet.
Jeżeli będzie mogła się mścić o!,.. jakże się zemści!...
Co zdziałał Barnave dla królowej dnia piętnastego lipca 1791 roku, w tej chwili, gdy pani Roland przepisywała w swym saloniku w hotelu Bretońskim protestację, której treści jeszcze nie znamy: czy dał jej bezsilność i rozpacz, lub też posiłek bogów, który zwie się zemstą?...
W istocie położenie było krańcowe.
Dzięki zapewne Lafayettowi i Zgromadezniu narodowewemu, pierwszy pocisk został odparty puklerzem konstytucji, król nie uciekał, lecz został uwięziony.
Lecz pamiętamy afisze Kordyljerów, propozycje Marata, djatryb obywatela Prudhomme, kaprys Bonnevilla, wniosek Kamila Desmoulins, dowodzenia genewczyka Dumonta i pamiętamy, że ma być wydany nowy dziennik, do którego pisze Brissot i który będzie nosił nazwę „Republikanin“.
Czy chcecie poznać prospekt tego dziennika?... Jest krótki lecz jasny. Amerykanin Tomasz Payne go redagował, przetłómaczył młody oficer, który bił się w wojnie o niepodległość, wydał zaś Duchâtelet.
Co to za straszna fatalność, która z czterech stron świata zwołuje nowych nieprzyjaciół dla zagłady chwiejącego się tronu!... Tomasz Payne!... Co tu robi ten człowiek, który jest zarazem anglikiem, amerykaninem, francuzem?... który próbował każdego rzemiosła, był fabrykantem, nauczycielem, celnikiem, majtkiem, dziennikarzem!... Przyszedł tu połączyć swoje tchnienie z burzliwym wichrem, który tak nielitościwie dmie na gasnącą pochodnię.
Oto prospekt „Republikanina“ z 1791 roku, tego dziennika, który miał wyjść w chwili gdy Robespierre pytał, co to jest republika:
„Poznaliśmy, że nieobecność króla jest dla nas pożyteczniejszą, niż jego przytomność. Uciekał, więc tem samem abdykował“.
Można sobie wyobrazić wrażenie, jakie zrobiło ukazanie się tego afisza, rozlepionego po murach Paryża.
Konstytucjonista Malouet przestraszył się okrutnie. Wbiegł, zaledwie oddychając, przerażony na Zgromadzenie Narodowe, oskarżając ten prospekt i żądając aresztowania autora.
— Dobrze!... odpowiedział Pétion, lecz przedewszystkiem przeczytajmy go.
Pétion, jeden z wielu ówczesnych republikanów, znał zapewne prospekt. Malouet, który go oskarżył, wymówił się od przeczytania, z obawy, że trybuny utworowi przyklasną.
Dwaj członkowie Zgromadzenia: Chabroud i Chapelier zagładzili bąka, ustrzelonego przez kolegę.
— Prasa jest wolną!... powiedzieli i każdy, rozumny czy głupi ma prawo wygłaszać swoje opinje. Pogardźmy dziełem szaleńca i przejdźmy do obrad dziennych.
I Zgromadzenie zajęło się obradami.
Niech i tak będzie, nie mówmy już o tem.
Lecz jest to hydra, grożąca monarchji.
Gdy ucięta głowa odrasta, znów kąsa.
Nie zapomniano o Monsieur, ani o spisku Favrasa, król usunięty, Monsieur uznany regentem. Dziś już nie idzie o Monsieur, który uciekł w tymże samym czasie, co król, szczęśliwszy od niego, gdyż dostał się do granicy.
Lecz pozostał książę Orleański.
Pozostał ze swoim złym duchem, człowiekiem, który go naprzód popycha, z Laclosem, autorem Niebezpiecznych związków.
Istnieje dekret o regencji, dekret, który butwieje w tece, dlaczegóżby nie użyć tego dekretu?...
Dnia dwudziestego ósmego czerwca jeden z dzienników ofiaruje regencję księciu Orleańskiemu, co dowodzi, że Ludwika XVI już niema, chociaż istnieje on dla Zgromadzenia.
Naturalnie, że książę Orleański udaje zdziwienie i odmawia.
Lecz pierwszego lipca Laclos, na mocy swej władzy prywatnej, ogłasza detronizację i domaga się regenta; 3-go oświadcza, że książę Orleański jest rzeczywiście opiekunem młodego księcia; 4-go żąda z trybuny Jakobinów, aby przedrukowano i ogłoszono dekret o reorganizacji. Na nieszczęście Jakobini, którzy jeszcze nie wiedzą dobrze, czego się trzymać, wiedzą przynajmniej dobrze, czego nie chcą.
Nie są orleanistami, chociaż książę Orleański i książę de Chartres, są członkami towarzystwa. Regencja księcia Orleańskiego jest odrzucona przez Jakobinów, lecz noc wystarcza Laclosowi do nabrania otuchy. Jeśli nie rządzi u jakobinów, jest za to panem swego dziennika, w nim ogłasza regencję księcia Orleańskiego, a ponieważ nazwa protektora była sprofanowana przez Kromwella, regent, który będzie posiadał wszelką władzę, zwać się będzie poskromicielem.
A wszystko to, jak widzimy, jest wyprawą przeciw władzy królewskiej, która, bezsilna sama przez się, niema innego sprzymierzeńca nad Zgromadzenie Narodowe. Są jeszcze Jakobini, którzy tworzą zgromadzenie, używając innego wpływu, a nadewszystko w inny sposób groźne, niż Zgromadzenie Narodowe.
Dnia ósmego lipca, patrzcie, jak postępujemy!... Pétion wnosi kwestję nietykalności królewskiej. Rozróżnia tylko nietykalność polityczną od nietykalności osobistej.
wracają mu uwagę, iż będą mieli zatargi z królami, jeżeli zrzucą z tronu Ludwika XVI.
— Jeżeli królowie chcą nas zwyciężyć!.. odpowiedział Pétion, — detronizując Ludwika XVI, zabieramy im najpotężniejszego sprzymierzeńca, gdy tymczasem pozostawiając go na tronie, zasilamy ich władzą, jaką jemu oddamy.
Brissot zaś, wszedłszy na trybunę, posuwa się jeszcze dalej. Rozbiera tę kwestję: czy król może być sądzony.
— Później... rzekł, zastanowimy się na wypadek złożenia z tronu, jako rząd zastąpi władzę królewską.
Brissot zaś, wszedłszy na trybunę, posuwa się jeszcze dalej natem posiedzeniu i, posłuchajcie, co o niem pisze:
„Nie były to oklaski, ale krzyki uniesienia. Trzy razy Zgromadzenie zachwycone wstawało, z rękami wyciągniętemi, z kapeluszami w powietrzu i w nieopisanym entuzjazmie. Niech przepadnie na wieki każdy, ktokolwiek, dzieląc to wielkie wzruszenie, mógłby nanowo włożyć kajdany!...“
A więc król nie tylko może być sądzonym, lecz nawet podnoszącego tę kwestję przyjmują z zapałem.
Osądźcie, jak strasznem echem odbiły się oklaski w Tuileries!
— Zgromadzenie Narodowe ze swej strony chciało również zbadać tę groźną kwestję.
Konstytucjoniści zamiast lękać się jej rozbioru, żądali go, byli pewni przewagi.
Lecz większość Zgromadzenia była daleką od reprezentowania większości narodu. Mniejsza o to, zgromadzenia wogóle mało się zajmują temi anomaljami, postanawiają one, a lud niech odrzuca lub przyjmuje.
Lecz gdy lud odrzuca postanowienie Zgromadzenia, nazywa się to poprostu rewolucją.
Dnia trzynastego lipca trybuny zapełnione są ludźmi pewnymi, wprowadzonymi za właściwemi biletami.
Dzisiaj nazwalibyśmy ich klakierami.
Oprócz tego rojaliści strzegą korytarzy, wynaleziono również przy tej sposobności kawalerów sztyletu.
Nakoniec, na wniosek jednego z członków, zamknięto Tuileries.
O!... zapewne tego wieczora, królowa oczekiwała Barnava z równą niecierpliwością, jak piętnastego.
W tym dniu jednak nic nie zostało rozstrzygnięte.
Czytano tylko raport, podany w imieniu pięciu komitetów.
Raport mówi:
„Ucieczka króla nie jest przewidziana w konstytucji, lecz o nietykalności jest mowa“.
Komitety uważają króla za nietykalnego, wydają w ręce sprawiedliwości tylko pana de Bouillé, de Charny, panią de Tourzel, kurjerów, służących, lokai. Nigdy dowcipna bajka o wielkich i małych nie miała lepszego zastosowania.
Kwest ja ta zresztą więcej była rozbierana u Jakobinów, niż w Zgromadzeniu.
Ponieważ nie została rozstrzygniętą, Robespierre pozostawał niezdecydowanym. Nie był ani republikaninem, ani monarchistą; można być wolnym tak pod rządem króla, jak i senatu.
Pan de Robespierre rzadko się kompromitował, a widzieliśmy w końcu zeszłego rozdziału, jaka go trwoga przejmowała bez najmniejszej do tego przyczyny.
Lecz byli tam ludzie, którzy nie mieli tej chwalebnej przezorności; tymi ludźmi byli: ex-adwokat Danton i rzeźnik Legendre, brytan i niedźwiedź.
— Zgromadzenie może uniewinnić króla... mówi Danton, lecz wyrok będzie zreformowany przez Francję, gdyż Francja go potępia!
— Komitety są szalone... mówi Legendre, gdyby znały ducha, ożywiającego masy, wróciłyby do rozumu; zresztą — dodał — jeżeli tak mówię, to dla ich dobra.
Podobne mowy oburzały konstytucjonistów, którzy na nieszczęście dla siebie, nie tworzyli takiej większości u Jakobinów, jak w Zgromadzeniu.
Poprzestali na wyjściu z posiedzenia.
I źle zrobili, nieobecni są zawsze winnymi, jest też start pełne zdrowego rozsądku francuskie przysłowie: „Kto opuszcza miejsce, ten je traci“.
Nietylko konstytucjoniści utracili miejsca, lecz nadto miejsca te zostały zajęte przez deputacje ludowe, przynoszące adresy przeciw komitetom.
To sprzyjało Jakobinom i deputaci zostali z okrzykami przyjęci.
W tymże samym czasie, na drugim końcu Paryża, w klubie, a raczej w towarzystwie braterskiem kobiet i mężczyzn, które nazywano towarzystwem zakonników, La société des Mommes, redagowany był adres, a zyskał on pewne znaczenie w wypadkach, mających nastąpić.
Towarzystwo, o którem mowa, było zakładem pomocniczym Kordyljerów, ożywiał je duch Dantona. Młody człowiek, 24 lub 25 lat mieć mogący, redagował adres.
Młodym człowiekiem był Jan Lambert Talien.
Na adresie stał straszny napis: Naród.
Dnia 14-go zaczęły się obrady w Zgromadzeniu.
Tym razem niepodobieństwem było zabronić publiczności wstępu do trybun, niepodobieństwem zapełnić jak poprzednie korytarza i przejścia rojalistami i kawalerami sztyletu (sztyletnikami), niepodobieństwem nakoniec zamknąć ogród Tuilries.
Prolog został odegrany przed klakierami, lecz komedja miała być przedstawioną wobec prawdziwej publiczności.
A trzeba przyznać, że publiczność była źle usposobioną, tak źle, że Duporta, popularnego przed trzema miesiącami, słuchano w głuchem milczeniu, gdy proponował, ażeby przestępstwo króla złożyć na jego otoczenie.
Dokończył jednak mowy, mocno zdziwiony, że mu ani razu nie przerwano najmniejszym okrzykiem uznania.
Była to jedną z tych trzech gwiazd, których światło gasło powoli na niebie polityki: Duport, Lameth i Barnave.
Po nim Robespierre wstąpił na trybunę. Co nam też powie ten przezorny człowiek? Tydzień temu oznajmił, że nie jest ani monarchistą, ani republikaninem, po czyjej stronie stanie dzisiaj?
Nie wyjawił swego przekonania.
Wystąpił na trybunę i ckliwym głosem oznajmił, iż ustanawia się adwokatem ludzkości, że zdaniem jego byłoby niesprawiedliwością i okrucieństwem uderzać tylko na słabych, że nie powstaje przeciw królowi, ponieważ Zgromadzenie zdaje się uważać go za nietykalnego, lecz broni panów Bouillé, Charny, pani de Tourzel, kurjerów, lokai, służących, wszystkich nakoniec, którzy przez zależne swoje położenie zmuszeni byli do posłuszeństwa.
Zgromadzenie szemrało mocno podczas mowy; trybuny zaś przysłuchiwały się z wielką uwagą, nie wiedząc, czy przyklaskiwać, czy też ganić; dostrzegły nakoniec w słowach mówcy to, co w nich było rzeczywiście: wyraźne atakowanie władzy królewskiej i fałszywą obronę dworactwa.
Natenczas trybuny przyklasnęły Robespierrowi.
Prezes usiłował nakazać im milczenie.
Przeor z Marny chciał zwrócić rozprawy na grunt, oczyszczony ze wszelkich wykrętów i paradoksów,.
— Lecz cóżbyś zrobił obywatelu... zawołał, gdyby usuniętego od sprawy króla kazano ci powrócić do dawnej władzy?
Pytanie było tem więcej kłopotliwe, że zwrócone wprost do Robespierra; lecz są chwile, w których bezwstydne czoła reakcjonistów niczem się nie zawstydzają.
Desmeunieurs ponowił kwestję i zdawał się z uszczerbkiem króla podtrzymywać stronę Zgromadzenia.
— Zgromadzenie... rzekł mówca, jest ciałem wszechmocnem, ma prawo zawiesić władzę królewską i utrzymywać to zawieszenie aż do chwili, w której konstytucja zostanie ukończoną.
Tym sposobem król, który nie uciekał, lecz był uwięzionym, zostanie czasowo tylko zawieszonym w swej władzy do wykończenia konstytucji.
Gdy konstytucja zostanie ukończoną, król powróci z całkowitemi prawami do sprawowania swych czynności królewskich.
— Nakoniec... zawołał mówca, ponieważ ode mnie żądają, (a nikt niczego nie żądał), abym w formie wniosku podał swoje objaśnienia, oto mój projekt:
1-o. Zawieszenie trwać będzie, dopóki król nie przyjmie konstytucji.
2-o. Jeżeli jej nie przyjmie, Zgromadzenie ogłosi detronizację.
— O! bądźcie spokojni... zawołał Gregoirle ze swego miejsca, nietylko przyjmie, ale i zaprzysięże wszystko, co tylko zechcecie.
I miał słuszność, lecz powinien był powiedzieć: „Zaprzysięże i przyjmie“ wszystko, co zechcecie.
Królowie łatwiej daleko przysięgają, niż przyjmują.
Zgromadzenie może byłoby przyjęło projekt z wniosku Desmeuniersa, lecz Robespierre ze swego miejsca zawołał:
— Strzeżcie się, taki wniosek postanawia naprzód, że król nie będzie sądzonym!...
Zostali złapani na gorącym uczynku, nie śmieli głosować.
Hałas, jaki usłyszano pode drzwiami, wybawił z kłopotu Zgromadzenie.
Była to deputacja z towarzystwa braterskiego Mnichów, przynosząca proklamację natchnioną przez Dantona, a redagowaną przez Talliena i podpisaną: Naród.
Zgromadzenie zemściło się na deputacji, odmawiając wysłuchania adresu.
Natenczas Barnave powstał.
— Nie czytajcie jej dziś... rzekł, lecz jutro wysłuchajcie i nie ulegnijcie wpływom sztucznych opinij. Prawo potrzebuje tylko położyć swoje znamię, a wszyscy dobrzy obywatele połączą się z niem.
„Zatrzymaj dobrze w pamięci te kilka słów, czytelniku, rozważ to zdanie z sześciu wyrazów złożone: Prawo potrzebuje tylko położyć swoje znamię! Zdanie zostało wypowiedziane 14-go; rzeż 17-go — jest w tem zdaniu.
Co znaczyły te słowa: położyć znamię prawa?
— Ogłosić prawo wojenne i zatknąć czerwoną chorągiew.
Rzeczywiście, dzień 14-go jest stanowczym. Zgromadzenie przedstawia groźny widok; nikt mu nie grozi, lecz ono chce mieć pozór zagrożonego. Wzywa Lafayetta na pomoc, a ten posyła Zgromadzeniu pięć tysięcy ludzi gwardji narodowej, nadto aby podburzyć lud, przyłączył tysiąc pik z przedmieścia św. Antoniego.
Strzelby oznaczyły arystokrację gwardji narodowej, piki proletarjat.
Zgromadzenie przekonane, jak Barnave, że potrzeba tylko obwieścić prawo, aby przyciągnąć do siebie nie lud, lecz Laafyetta, dowódcę gwardji narodowej i Baillego, mera Paryża, postanowiło uczynić krok stanowczy. Chociaż liczyło zaledwie dwa lata istnienia, Zgromadzenie było tak przebiegłe, jak Zgromadzenie z 1829 lub 1846 roku. Wiedziało dobrze, iż przedewszystkiem należało znudzić członków i słuchaczy mniej ważnemi obradami, a zachować na koniec posiedzenia główną kwestję.
Straciło zatem połowę czasu na słuchanie raportu wojskowego i o sprawach departamentu pozwoliło trzem czy czterem członkom, którzy mieli zwyczaj rozmawiania podczas dyskusji, rozprawiać dowolnie; nakoniec, doprowadziwszy rozprawy do końca, umilkło i wysłuchało dwie mowy Sallesa i Barnava, dwie mowy adwokatów, które tak trafiły do przekonania Zgromadzenia, że gdy Lafayette zażądał zamknięcia posiedzenia, zgodziło się na to spokojnie.
W tym dniu Zgromadzenie nie potrzebowało się niczego obawiać. Trybuny miało za sobą, Tuileries zostały zamknięte, policja oddawna pod zarządem prezesa, Lafayette zasiadł w środku izby, aby żądać jej zamknięcia; Bailly stał na czele rady miejskiej, gotów do wszelkich wezwań. Wszędzie władza pod bronią w pogotowiu do walki z ludem.
Lud, nie mając sił odpowiednich, przeciągnął wzdłuż pik i bagnetów i zebrał się na polu Marsowem.
Lecz, uważajcie dobrze, lud nie zebrał się na polu Marsowem, aby burzyć; nie, on był pewnym, że znajdzie tam ołtarz ojczyzny, którego od dnia 14-go nie miano jeszcze czasu zniszczyć.
Tłum chciał ułożyć protestację i podać ją Zgromadzeniu. Podczas gdy tłum układał swą protestację. Zgromadzenie uchwalało.
1-o. Środek zapobiegający:
„Jeżeli król cofnie swą przysięgę, jeżeli będzie atakować lud, lub nie będzie go bronił, złoży koronę i stanie się zwyczajnym obywatelem, odpowiedzialnym za przekroczenia, mogące nastąpić po abdykacji”.
2-o. Środek karcący:
„Będą odpowiedzialni: Bouillé jako główny winowajca, a jako drugorzędni, wszyscy ci, którzy mieli udział w uwiezieniu króla“.
Podczas gdy Zgromadzenie głosowało, tłum ułożył i podpisał swą protestację; powrócił podać ją Zgromadzeniu, które zastał lepiej, niż kiedykolwiek strzeżone. Wszystkie władze w tym dniu były na stopie wojennej: prezesem Zgromadzenia był Karol Lameth, młody pułkownik; komendantem gwardji narodowej Lafayette, młody generał, nawet nasz zacny astronom Bailly, który na sukni uczonego zawiązał trójkolorową wstęgę i ozdobił swą myślącą głowę trójkolorowym kapeluszem, pośród tych pik i bagnetów miał wojowniczą minę, tak, że pani Bailly mogła go wziąć za Lafayetta, gdyż, jak mówiono, brała niekiedy Lafayetta za niego.
Tłum parlamentował, wyglądał tak nieprzyjaźnie, iż było niepodobieństwem odmówić mu tego. Wskutek parlamentowania, dozwolono deputatom mówić z panami Pétion i Robespierrem.
Lecz już było zapóźno, głosowanie skończono.
Dwaj członkowie Zgromadzenia, którzy nie byli przychylni głosowaniu, nie starali się zapewne ozłocić im tej pigułki i deputaci powrócili rozwścieczeni do tych, którzy ich wysłali.
Lud przegrał partję najpiękniejszej gry, jaką kiedykolwiek los złożył w jego ręce.
Był też w gniewie i rozproszył się po mieście, zaczynając od zamknięcia teatrów. Zamknięte teatry, mówił jeden z naszych przyjaciół w 1830 roku, to czarna chorągiew nad Paryżem.
Lafayette ze swym tysiącem pik i czterema tysiącami strzelb, chciał powstrzymać to powstanie w zarodzie, lecz władza municypalna odmówiła mu stosownego rozkazu.
Do tej chwili królowa była zawiadamianą o biegu wypadków, lecz zbrakło dalszych raportów. Barnave, którego tak niecierpliwie oczekiwała, miał jej powiedzieć, co się działo w ciągu dnia piętnastego.
Każdy prawie czuł zbliżanie się jakiegoś ostatecznego wypadku.
Król, który również oczekiwał na pana Barnava, w drugim pokoju pani Campan, został zawiadomiony o przybyciu doktora Gilberta i, aby uważniej wysłuchać wiadomości o wypadkach, powrócił do siebie, zatrzymując Gilberta, a zostawiając królowej Barnava.
Nakoniec około dziewiątej dały się słyszeć kroki na schodach, jakiś głos zamienił słów kilka ze strażą w sieni i ukazał się w korytarzu młody człowiek w mundurze oficera gwardji narodowej.
Był to Barnave.
Królowa z bijącem sercem, jakgdyby ten człowiek był jej ukochanym, otworzyła drzwi i Barnave, oglądając się na wszystkie strony, wsunął się do pokoju.
Drzwi zamknęły się natychmiast i usłyszano obracający się klucz w zamku.