Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
W pięknej i energicznej swej mowie o emigrantach, Brissot wypowiedział jasno zamiary królów, objaśnił rodzaj śmierci, jaką gotowali rewolucji.
Czy ją zabić zamierzali?
Nie, pragnęli ją zdusić.
Brissot zrobił przegląd ligi europejskiej, i ukazawszy jednych monarchów ze szpadą w ręku, wywieszających śmiało sztandar nienawiści, innych kryjących tę nienawiść pod maską obłudy, zawołał:
— Dobrze zatem, przyjmijmy wyzwanie Europy arystokratycznej, i nie czekajmy aż nas zaczepi, ale zaczepmy sami.
Głośne oklaski zawtórowały mówcy.
Brissot odgadł myśl świętą, myśl poświęcenia, myśl, która przewodniczyła wyborom z 1791 roku, odgadł wojnę.
Nie tę wojnę samolubną, którą wydaje despota, aby pomścić zniewagi zadane swemu tronowi, swej godności, lub jednemu ze swych sprzymierzonych, nie tę wojnę, w której chodzi o zagrabienie cudzej prowincji, ale wojnę, która niesie z sobą iskrę życia; wojnę, której metaliczny odgłos trąbki woła gdzie tylko dojdzie: „Powstańcie, którzy pragniecie być wolnymi, bo wam wolność przynosimy!“
I w istocie, świat zaczął uczuwać coś, jakby wielki szmer, wzmagający się coraz bardziej na podobieństwo przypływu morza.
Ten szmer, była to pogróżka 30-tu miljonów głosów. Nie mówiły one jeszcze, ale szemrały, a Brissot wytłumaczył te szmery w sposób: „nie czekajmy aż nas uderzą, uderzmy sami“.
Od chwili, gdy na te groźne słowa odpowiedział grzmot oklasków, Francja była potężną, była pewną zwycięstwa.
Przejrzyjmy pobieżnie różne sprawy poszczególne, aby co najprędzej przystąpić do tego, co do opowiedzenia pozostaje.
Odgłos wypadków w Wandei, morderstwa w Awinjonie, zniewaga Europy, rozległy się w Zgromadzeniu prawodawczem, jak uderzenie piorunu.
Dnia 20-go października, Brissot zadawalniał się nałożeniem podatków na dobra emigrantów.
Dnia 25-go tegoż miesiąca Condorcet skazał dobra ich na sekwestr, a nadto, wymagał od nich przysięgi obywatelskiej. Żądał przysięgi obywatelskiej od ludzi, którzy się trzymali zdala od Francji, i byli przeciwko Francji uzbrojeni.
Powstało wówczas dwóch reprezentantów, którzy stali się Barnavem i Mirabeau tego nowego zgromadzenia: powstali Vergniaud i Isnard.
Vergniaud, jedna z tych natur sympatycznych, czułych, poetycznych, z tych natur, jakie zwykle rewolucje pociągają ku sobie, pochodził z żyznego Limoges.
Więcej czuły i serdeczny aniżeli namiętny, wzrosły w szczęśliwych warunkach, zwrócił był na siebie uwagę Turgota, intendenta z Limousin, i ten wysłał go do szkół w Bordeaux. Wymowa Vergniaud‘a była tak cierpką i gwałtowną, jak Mirabeau, natchniona duchem Greków, przeładowana mitologją, mniej jednak była rozwlekła i mniej dobitna niż Barnava. Najbardziej żywotną częścią tej wymowy, był głos dźwięczący o litość. Pośród gwałtownych i wzniosłych uniesień trybuny, z jego piersi płynął zawsze głos żądający litości. Przywódca stronnictwa niezadowolonych, gwałtownych, kłótliwych, wznosił się zawsze spokojny i pełen godności po nad okoliczności, chociażby one śmiertelnemi być miały. Nieprzyjaciele nazywali go niezdecydowanym, miękkim, obojętnym, zapytywali o jego duszę, bo zdawała się nieobecną i mieli słuszność. Dusza zamieszkiwała w nim tylko wówczas, gdy gwałtem przywoływał ją do piersi: cała jego istota oddana była kobiecie; błądziła ona na jego ustach, błyszczała w oczach i dźwięczała na strunach harfy; należała do pięknej, dobrej, zachwycającej Kandelji.
Isnard był wcieleniem namiętności. Urodzony w Grasse, w kraju kwiatów i wiatru północnego, posiadał gwałtowność tego powietrznego olbrzyma, co jednym podmuchem wstrząsa skałami i kwiaty z liści odziera. Gdy głos jego po raz pierwszy, rozległ się w Zgromadzeniu, sprawił wrażenie grzmotu. Najobojętniejsi podnieśli głowy, a każdy zadrżał jak Kain, gdy głos Boski usłyszą, i każdy gotów był zapytać: — Azali mnie wołasz, Panie?...
Jeżeli kto przerwał Isnardowi, wtedy:
— Zapytuję... wołał, Zgromadzenie, Francję, świat cały i pana — tu wskazywał na przerywającego — zapytuję, czy jest ktokolwiek, ktoby z dobrą wiarą, z czystem sumieniem chciał utrzymywać, że książęta i emigranci nie spiskują przeciw ojczyźnie?... Zapytuję powtórnie, czy jest kto w tem Zgromadzeniu, ktoby śmiał twierdzić, że każdy spiskujący nie powinien być jaknajśpieszniej oskarżony, ścigany i karany?
Jeżeli jest kto taki, niech wstanie!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Stanowczo po raz pierwszy słyszano taką siłę słowa. Dzika wymowa pociągała wszystko za sobą niby lawina z Alp spadająca i unosząca ze sobą drzewa, trzody, pastuchów i domy.
Na posiedzeniu zawyrokowano:
„Jeżeli książę francuski Ludwik Stanisław Ksawery, nie powróci w przeciągu dwóch miesięcy, to musi się zrzec praw swych do regencji”.
Następnie 8-go listopada postanowiono:
„Jeżeli emigranci nie powrócą do 1-go stycznia, zostaną jako spiskowi ścigani i karani śmiercią“.
Dnia 29-go listopada przyszła kolej na księży:
„Przysięga obywatelstwa ma być złożoną w przeciągu dni ośmiu.
„Wszyscy którzy jej nie wykonają, będą jako podejrzani o bunt, oddani pod dozór władzy.
„Jeżeli w gminie, w której przebywać będą, wybuchną rozruchy religijne, dyrektorjat departamentu mocen będzie wydalić ich z miejsca zamieszkania.
„Jeżeli nie będą posłusznymi, ulegną karze od jednego do dwóch lat więzienia.
„Gmina, w której siła zbrojna będzie użytą, skazaną będzie na zapłacenie wszelkich kosztów.
„Kościoły służyć będą do odprawiania nabożeństw płatnych przez rząd; te zaś, które się okażą zbytecznemi, będą mogły być zakupione przez inne wyznania.
„Zgromadzenie ceni wszystkie dobre dzieła, które mogą oświecać lud w kwestjach religijnych. Zgromadzenie każe je drukować i będzie wynagradzać autora“.
Było to najzupełniej zgodne z duchem departamentu Paryża; był to duch Barnava, Lafayetta, Lametha, Duporta i Baillego, który był jeszcze merem, ale na wylocie.
W dekrecie wydanym przeciwko księżom, wydanym, jak mówiono, przeciw sumieniu publicznemu, w dekrecie przeciw emigrantom, wydanym, jak mówiono, przeciw związkom familijnym — widziano sposób wypróbowania władzy królewskiej.
Klub umiarkowanych przygotował, a Dyrektorjat w Paryżu poparł protestację, w której proszono Ludwika XVI-go, aby położył veto na dekrecie duchownych dotyczącym.
Jak wiadomo, Konstytucja zawarowała Ludwikowi XV-mu wolność zakładania veto.
Kto podpisał tę protestację? Człowiek, który pierwszy atakował duchowieństwo: Talleyrand! człowiek, który odtąd zajmował się dyplomacją przez lupę, człowiek, który nie zawsze dość jasno zapatrywał się na rewolucję.
Rozgłos królewskiego veto rozszedł się prędko.
Kordyljerzy wysunęli naprzód Kamila Desmoulin, ułana rewolucji, gotowego zawsze zatknąć lancę u mety.
Desmoulin podał także petycję, lecz jako zły mówca, dał ją do odczytania Fauchetowi.
Fauchet przeczytał takową.
Oklaskiwano ją od początku do końca.
Niepodobieństwem było dotknąć kwestji z większym sarkazmem, a jednocześnie zgłębić ją dokładniej.
„Nie skarżymy się — mówił towarzysz szkolny Robespierra i przyjaciela Dantona — nie skarżymy się, ani na konstytucję, która przyznała wolny głos, czyli veto królowi, ani na króla, który z prawa tego korzysta, bo przypominamy sobie zasadę wielkiego polityka Machiavela: naród byłby zbyt niesprawiedliwym i okrutnym, gdyby księciu, który musiał zrzec się władzy najwyższej brał za złe, że się sprzeciwia ciągle życzeniom ogółu, bo dobrowolnie spaść z tak wysoka sprzeciwia się naturze.
„Przejęci prawdą tych słów, nie będziemy nigdy żądać od byłego najwyższego władcy niemożebnej miłości dla wszechwładztwa narodu nie weźmiemy nigdy za złe, gdy położy swoje veto na najlepszych właśnie dekretach“.
Zgromadzenie, jak to już powiedzieliśmy, przyklasnęło i przyjęło petycję, nakazało wciągnąć ją do protokółu i rozesłać do departamentów.
Wieczorem wzburzyli się Umiarkowani.
Wielu członków klubu, reprezentantów Zgromadzenia prawodawczego nie stawiło się wcale na sesję.
Nieobecni dnia wczorajszego, zrobili dnia następnego najście na Zgromadzenie.
Byli w liczbie dwustu sześćdziesięciu.
Zniszczono dekret wczorajszy pośród krzyków i gwizdania z trybun.
Była to wojna między Zgromadzeniem i klubem i klub odtąd oparł się tem silniej na Jakobinach, których przedstawiał Robespierre, oraz na Kordyljerach, reprezentowanych przez Dantona.
Danton zyskiwał na popularności.
Potworna jego głowa, zaczęła się wznosić ponad tłumy; rósł jak olbrzym przed majestatem królewskim i zdawał się doń mówić:
— Strzeż się! morze, po którem żeglujesz, to morze strasznie wzburzone.
Nagle królowa występuje z pomocą Jakobinom przeciw Umiarkowanym.
Nienawiść Marji Antoniny była tem dla rewolucji, czem wichry i nawałnice dla Atlantyku.
Marja Antonina nienawidziła Lafayetta, który ją ocalił 16-go października, lecz pozbawił popularności na dworze 17-go lipca.
Lafayette pragnął zastąpić Baillego, jako mer Paryża.
Królowa zamiast mu pomagać, kazała rojalistom głosować za Pétionem. Dziwne zaślepienie na rzecz Pétiona, grubiańskiego towarzysza podróży w powrocie z Varennes.
Dnia 18-go grudnia król wchodzi na Zgromadzenie, aby położyć veto na dekrecie przeciw duchownym.
W wigilję tego dnia, miała miejsce u Jakobinów ważna demonstracja.
Virchaux, szwajcar z Neuchatel, ten sam, który na placu Marsowym pisał wnioski dla rzeczpospolitej, ofiarował Stowarzyszeniu szpadę damasceńską, przeznaczoną dla generała, który pierwszy zwycięży nieprzyjaciół wolności.
Isnard, wziął szpadę z rąk młodego republikanina, wyciągnął ją z pochwy, a rzucając się na trybunę zawołał:
— Oto miecz zwycięski Anioła mściciela! Francja wyda wielki okrzyk, na który ludy odpowiedzą i okryje się ziemia walczącymi, i nieprzyjaciele wolności zostaną wymazani z listy żyjących!
Ezechiel nie byłby lepiej powiedział.
Miecz wydobyty, nie poszedł już więcej do pochwy; wojna wewnątrz i zewnątrz została ogłoszoną.
Miecz republikanina z Neuchatelu miał uderzyć najpierwej w króla Francji, a potem i w innych.