Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Jak powiedzieliśmy już o tem, nowe Zgromadzenie uzbroiło się wyłącznie przeciw szlachcie i księżom.
Była to rzeczywiście wyprawa krzyżowa, tylko sztandary w miejsce: Bóg tak chce, nosiły napis: Lud tak chce.
Dziewiątego października, w dniu uwolnienia Lafayetta, Gallois i Gensonné czytali raporty o zaburzeniach religijnych w Wandei.
Raporty były umiarkowane, więc wrażenie zrobiły głębokie.
Kto je natchnął jeżeli nie napisał?
Polityk jeden bardzo zręczny. Zobaczymy go wkrótce wchodzącego na widownię działania i do naszej książki.
Zgromadzenie było tolerującem.
Jeden z jego członków Fauchet, żądał, aby rząd zaprzestał płacić księżom, odmawiającym posłuszeństwa władzy, aby jednak płacił starcom i kalekom:
Duclos poszedł dalej. Odwołując się do tolerancji, żądał, aby pozostawiono księżom wszelką wolność w składaniu przysięgi.
Jeszcze dalej posunął się biskup konstytucyjny Torne.
Oświadczył, iż odmowa przysięgi jest u księży dowodem cnót wielkich.
Zobaczymy zaraz, jaki wpływ wywarła ta tolerancja na dewotów z Awinonu.
Po nieskończonych sporach co do księży konstytucyjnych, wzięto się do emigrantów.
Było to przejście od wojny wewnętrznej do zewnętrznej, było to dotknięcie dwóch ran Francji.
Fauchet rozbierał kwestję klasztorną, Brissot kwestję emigracji.
Ten ostatni podniósł ją ze strony wzniosłej i ludzkiej, podniósł ją z punktu, na którym rok pierwej zostawił ją umierający Mirabeau.
Brissot żądał, aby rozróżniano emigrację z trwogi, od emigracji z nienawiści; żądał pobłażania dla pierwszej; surowości dla drugiej.
Zdaniem Brissota nie można zamykać obywateli w królestwie: przeciwnie, trzeba im zostawić wszystkie wyjścia otwarte.
Brissot nie żądał nawet konfiskaty mienia emigrantów z nienawiści, żądał tylko, aby przestano płacić dochody tym, którzy się przeciw Francji uzbrajali.
Zadziwiająca rzecz istotnie! Francja nie przestawało płacić za granicą Kondeuszom, Lambescom i Karolom Lotaryngskim.
Zobaczymy zaraz, jak odpowiedzieli oni na to łagodne postępowanie.
Gdy Fauchet kończył mowę, nadeszły wiadomości z Awinionu.
Gdy kończył Brissot swoje, odebrano wieści z Europy.
Następnie zabłysła wielka jasność z zachodu, na podobieństwo wielkiego pożaru, były to wiadomości z Ameryki.
Zacznijmy od Awinionu.
Objaśnijmy w krótkości historję tego drugiego Rzymu.
Benedykt XI-ty zmarł w roku 1304 w sposób gorsząco nagły, mówiono, iż został otruty figami.
Filip Piękny, który ręką Colonny znieważył Bonifacego VIII-go, miał oko zwrócone na Perugję, gdzie się odbywało conclave.
Oddawna zamierzał on przenieść stolicę papieską z Rzymu do Francji, ażeby ciągnąć z niej korzyści, ażeby, jak mówi nasz wielki mistrz Michelet: Dyktować jej bulle zyskowne, wyzyskiwać nieomylność, ażeby z Ducha Świętego uczynić poborcę i zawiadowcę domu Francji.
Pewnego dnia przybył do króla posłaniec okryty kurzem, umierający ze znużenia i zaledwie mówić mogący.
Przyniósł on wiadomość, że parafja francuska i anti-francuska, tak się równoważyły na conclave, iż dotąd nikt na Papieża nie otrzymał kreski, mówiono też o zebraniu nowego conclave w innem mieście.
Postanowienie to nie podobało się Perugijczykom, chcieli oni mieć zaszczyt wyboru papieża w ich murach.
Otoczyli conclave i nie dopuszczali przynoszenia posiłku kardynałom.
Kardynałowie zaczęli głośno narzekać.
— Wybierzcie papieża!... wołali Perugijczycy, a dostaniecie jeść i pić.
Kardynałowie wytrzymali dwadzieścia cztery godzin.
Po dwudziestu czterech godzinach powzięli postanowienie.
Postanowili, że stronnictwo anti-francuskie wybierze trzech kardynałów, a francuskie wybierze z pomiędzy nich Papieża.
Stronnictwo anti-francuskie wybrało trzech jawnych nieprzyjaciół Filipa Pięknego. W ich liczbie znajdował się Bertrand de Got, arcybiskup z Bordeaux. Był on znany lepiej, jako przyjaciel osobistych swych interesów, niż jako wróg Filipa Pięknego.
Wysłano gońca z tą wiadomością.
Przebył on drogę w cztery dni i cztery noce i przybył umierający ze zmęczenia.
Nie było czasu do stracenia.
Filip wysłał umyślnego de Bertranda de Got i naznaczył mu schadzkę w lesie Andelys.
Widzenie to miało miejsce podczas nocy ciemnej, na rozdrożu.
Wśród takich miejscowości, ludzie chciwi wzywali szatana i przysięgając, iż będą mu lennikami, całowali jego rosochatą nogę.
Nadmienia się tu, iż dla uspokojenia biskupa, odprawiono najsamprzód mszę świętą, a potem na ołtarzu podczas Podniesienia król i prałat przysięgli tajemnicę. Zgaszono śwjatło, usunięto krzyż i naczynia poświęcane, jakby z obawy profanacji wobec sceny, która nastąpić miała.
Arcybiskup i król zostali sami.
Kto o tem, co usłyszymy, uwiadomił Willaniego?...
Szatan zapewne, bo on był niezawodnie pośrednikiem tej schadzki.
— Arcybiskupie, Bertrandzie de Got!... rzekł król, mam możność uczynienia cię Papieżem i dlatego przyszedłem da ciebie.
— Dowody?... zapytał Bertrand de Got.
— Oto one... odparł król, i pokazał list od swoich kardynałów, którzy nie pisząc, iż wybór był już zrobionym, pytali, kogo chce mieć papieżem.
— Co mam uczynić, aby zostać wybranym?... zapytał Gaskończyk, drżąc z radości i rzucając się do nóg Filipa.
— Zobowiązać się do wypełnienia sześciu łask, o które prosić będę.
— Mów, królu!... zawołał Bertrand de Got, jestem poddanym twoim, i słuchać cię powinienem.
Król podniósł arcybiskupa, pocałował go w usta i powiedział:
— Sześć łask, następujących żądam od ciebie:
Bertrand de Got słuchał z całą uwagą, obawiał się bowiem nie tego, aby król nie zażądał czegoś, coby kompromitowało jego sumienie, lecz aby nie żądał rzeczy niemożliwych.
— Pierwszą łaską... rzekł Filip, to pogodzenie mnie z kościołem i wyjednanie przebaczenia za występek, jaki uczyniłem, aresztując w Ananji papieża Bonifacego VIII-go.
— Dobrze!... powiedział Bertrand de Got.
— Drugą, to zdjęcie exkomuniki ze mnie i moich.
Flip był wyklętym.
— Dobrze!.. wyrzekł Bertrand, zdziwiony, iż żądano od niego tak mało, czyniąc dla niego tak wiele.
— Chcę po trzecie, abyś mi zabezpieczył w mojem królestwie dziesięciny duchowne na lat pięć, dla wyrównania wydatków poniesionych na wojnę z Flandrją.
— Dobrze!
— Chcę po czwarte, abyś zniszczył bullę papieża Bonifacego: „Ausculta filii.“
— Zgadzam się.
— Chcę po piąte, abyś powrócił do godności kardynałów: Marka Jecobo i Piotra de Colonna, i udzielił tej godności kilku przyjaciołom moim.
— Zgadzam się! zgadzam się najchętniej!
Poczem gdy Filip milczał:
— A szósta łaska, królu? — zapytał arcybiskup niespokojnie.
— O szóstej... odpowiedział Filip Piękny, będę mówił w właściwym czasie i miejscu, gdyż to rzecz ważna i tajemnicza...
— Ważna i tajemnicza?... powtórzył Bertrand de Got.
— Ważna i tak tajemnicza, iż żądam, abyś mi ją naprzód na krucyfiks zaprzysiągł.
I zdjął krzyż z piersi i podał go arcybiskupowi.
De Got nie zawahał się ani chwili, był to bowiem ostatni szczebel, który go dzielił od papiestwa.
Wyciągnął rękę nad wizerunkiem Zbawiciela i wyrzekł głosem pewnym:
— Przysięgam!
— Dobrze... powiedział król. W którem z miast mego królestwa chcesz być koronowanym?
— W Lyonie.
— Chodź więc ze mną! Jesteś papieżem pod imieniem Klemensa V-go.
Klemens V-ty poszedł za Filipem Pięknym, lecz był mocno zaniepokojony o szóste życzenie królewskie.
W dniu, w którym mu je król objawił, uważał, że to rzecz tak małej wagi, iż nie robił żadnej trudności, było to żądanie zniesienia zakonu Templariuszów.
Wszystko to nie było widocznie zgodnem z wolą Bożą, bo Bóg okazał gniew swój w sposób doraźny.
W chwili oto, gdy orszak wychodząc z kościoła, w którym papież, Klemens V-ty był koronowanym, przechodził obok muru, przeciążonego widzami, mur ten runął, zranił króla, zabił księcia Bretanji, a przewrócił papieża.
Tjara spadła mu z głowy i potoczyła się w rynsztok.
W tydzień później, na bankiecie, wydanym przez nowego papieża, między ludźmi jego świątobliwości i kardynałami wszczęła się kłótnia.
Brat papieża, chcąc rozdzielić zwaśnionych, został zabitym.
Były to wszystko złe wróżby.
Do złych wróżb przyłączyły się złe przykłady. Papież wyzyskiwał Europę, lecz był wyzyskiwanym przez kobietę.
Była nią piękna Brunizonda. Więcej ona, jak mówią ówcześni kronikarze, kosztowała chrześcijaństwo, niżeli ziemia święta.
A jednakże papież wypełniał uczynione obietnice jednę po drugiej. Papież, którego wybrał Filip, był to jego papież, jego własność, rodzaj niejako kury o złotych jajkach, które znosić trzeba było rano i wieczorem.
Każdego dnia, jak kupiec wenecki, brał Filip funt mięsa od swego dłużnika z miejsca, z którego mu się podobało.
Nakoniec Bonifacy VIII-y ogłoszony został heretykiem i fałszywym papieżem.
Król wyjęty z pod klątwy.
Dziesięciny duchowne zapewnione na lat pięć.
Dwunastu kardynałów wybranych dla pobożnego króla.
Bulla Bonifacego VIII-go, zamykająca Filipowi Pięknemu worek duchowieństwa, zniesiona!
Zakon Templarjuszów zniesiony, a Templarjusze aresztowani.
Pierwszego maja 1308 roku, umarł cesarz austrjacki, Albert.
Filipowi Pięknemu przyszła wtedy myśl osadzenia na tronie brata swego, Karola Walezjusza.
I tu jeszcze Klemens V-ty miał się starać o to, aby tę myśl przeprowadzić.
Niewola zaprzedanego człowieka ciągle wzrastała.
Biedna dusza Bertranda de Got okiełznana i ujarzmiona, miała być popędzaną aż do piekieł przez króla Francji.
Zdobyła się nareszcie na odwagę, aby zrzucić swego straszliwego jeźdźca.
Klemens V-ty pisał się jawnie na korzyść Karola Walezjusza, skrycie zaś działał przeciwko niemu.
Od tej chwili trzeba było myśleć, jakim sposobem ujść z królestwa, gdzie życie papieża tem mniej miało pewności, iż od czasu nominacji dwunastu kardynałów, przyszłe wybory pontyfikalne były zupełnie zależnemi od króla Francji.
Klemens V-ty przypomniał sobie o figlach Benedykta XI-go, Z Poitiers, gdzie się znajdował, zdołał ujść nocą i dostać się do Awinjonu.
Dość trudno jest wytłómaczyć, co to był wtedy ten Awinjon.
Była to Francja i nie była to Francja.
Była to granica, ziemia schronienia, cząstka państwa, stara municypalność, republika, jak St. Maryńska.
Tylko, że była rządzoną przez dwóch królów.
Przez króla Neapolitańskiego, jako księcia Prowancji.
I przez króla Francji jako hrabiego Tuluzy.
Każdy z nich miał władzę nad połową Awinjonu.
Żaden z nich nie mógł aresztować zbiega na terytorjum drugiego.
Klemens V-ty schronił się naturalnie na część miasta, należącą do króla Neapolitańskiego.
Jeżeli jednak wymykał się z pod władzy Filipa Pięknego, nie uchronił się od przekleństwa Wielkiego Mistrza Templarjuszów.
Wstępując na stos, Jakób Molay zawezwał uroczyście dwóch swoich katów, iżby przed końcem roku stawili się przed sąd Boga.
Klemens V-ty pierwszy stawił się na grobowe wezwanie.
W siedem miesięcy później przyszła kolej na Filipa Pięknego.
W jaki sposób umarł?
Dwa o tem pozotały podania.
Oba zdają się być zemstą, pochodzącą z ręki Boga.
Według Sauvage‘a, król umarł na polowaniu.
Uniesiony przez konia w chwili, gdy nacierał na idącego ku sobie jelenia, uderzył z taką siłą o drzewo, iż spadł na ziemię, raniony w serce, a przeniesiony do Corbeil, umarł wkrótce tamże.
Wilhelm de Nangis opowiada, że Filip umarł wskutek choroby, „nieznanej doktorom“, że choroba ta była powodem wielkiego podziwu, jako też przerażenia, tem więcej, że ani puls, ani nic nie okazywało, iżby był chorym, a tem więcej zagrożonym śmiercią. Kazał się zawieźć do Fontainblau, miejsca swego urodzenia, gdzie wobec wielkiej liczby zebranych przyjął Sakramenta z gorliwością i nabożeństwem zadziwiającem, poczem oddał ducha Bogu.
Dante zaś mówił, iż umarł rozpłatany przez dzika.
Papieże: Jan XXII, Benedykt XII i Klemens VI, po śmierci Klemensa V-go, zamieszkiwali w Awinjonie i czekali przyjaznej chwili, aby go nabyć.
Ta chwila nadeszła dla ostatniego z nich.
Młoda, nieletnia jeszcze Joanna Neapolitańska, darowała go wzamian za absolucję udzieloną swoim kochankom splamionym strasznem morderstwem.
Przyszedłszy do pełnoletności, chciała odwołać cesję, ale Klemens VI-ty trzymał się mocno przy zdobyczy, tak, że nawet gdy Grzegorz XI przeniósł stolicę papieską w 1377 do Rzymu, Awinjon administrowany przez legata, pozostał przy tejże stolicy.
Należał do niej jeszcze w roku 1781, gdy nadeszły wypadki, które wywołały to długie zboczenie od przedmiotu.
Tak, jak wtedy, gdy Awinjon był rozdzielony między króla Neapolitańskiego, hrabiego Prowancji, i króla Francji hrabiego Tuluzy, były dwa Awinjony w jednym.
Awinjon księży i Awinjon handlowy.
Awinjon księży miał sto kościołów, dwieście klasztorów i pałac papieski.
Awinjon handlowy miał rzekę, fabryki jedwabiów, przewóz towarów z Ljonu do Marsylji oraz z Nimes do Turynu.
Tak się składało w tem nieszczęśliwem mieście, że byli tam Francuzi królewscy i Francuzi papiescy.
Francuzi królewscy byli to prawdziwi Francuzi.
Francuzi papiescy byli prawie Włochami.
Francuzi królewscy to jest kupcy i przemysłowcy, zaledwie z wielkim trudem, z wielkiemi wysiłkami mogą starczyć na wyżywienia żon i dzieci.
Francuzi włoscy, to jest księża, mieli wszystko: władzę i bogactwa. Byli to opaci, biskupi, arcybiskupi, kardynałowie, próżniacy, eleganci, zuchwalcy, adjutanci dam wielkich, nieograniczeni władcy kobiet z ludu, które klękały przy ich przejściu, by ucałować białe ich ręce.
Czy mam wam jaki przykład przedstawić?
Weźcie oto pięknego opata Maury; jest to franko-włoch, syn szewca, arystokrata na wzór Lauzuna, dumny jak Clermont-Tonnere, zuchwały jak lokaj.
Wszędzie jest tak, że dzieci kochają się, zanim zostaną ludźmi.
W Awinjonie rodzą się one z wzajemną nienawiścią.
Czternastego września, 1791 roku, w czasie Zgromadzenia konstytucyjnego, dekret królewski przyłączył do Francji Awinjon z hrabstwem Venaissin.
Od roku zatem Awinjon był raz w ręku partj i francuskiej, drugi raz w anti-francuskiej.
Burza rozpoczęła się w roku 1790.
Papiści jednej nocy zabawiali się wieszaniem manekina w trójkolorowym stroju.
Na ten widok zadrżał zrana Awinjon francuski.
Porwano z mieszkań czterech papistów i powieszono w miejsce manekina.
Partja francuska miała na czele dwóch młodych ludzi: Duprata i Mainvilla, oraz człowieka w pewnym już wieku nazwiskiem Lescuyer.
Ten ostatni był francuzem w całem znaczeniu tego słowa, rodem z Pikardji, charakteru gwałtownego lecz rozważnego zarazem, mieszkał w Awinjonie jako notarjusz i sekretarz w magistracie.
Ci trzej naczelnicy zebrali dwa lub trzy tysiące żołnierzy, i zrobili z nimi wyprawę na Carpentras, która im się nie udała.
Deszcz zimny, mrożący, pomieszany z gradem, jeden z tych co spadają z gór Ventoux, rozproszył wojska Manivilla, Duprata i Lescuyera tak, jak burza rozproszyła flotę Filipa II-go.
Kto spuścił ten deszcz cudowny? Kto miał siłę rozproszenia wojska rewolucyjnego?
Dowódcy podejrzewali Katalończyka Patusa.
W Awinjonie prędko staje się zadość sprawiedliwości, zabijają zdrajców.
Patus został zabity.
Z kogo składało się wojsko przedstawiające partję francuską?...
Z chłopców, tragarzy i dezerterów.
Szukano człowieka z ludu, aby dowodził nimi.
Sądzili, że go znaleźli w osobie niejakiego Jouvre zwanego Jourdanem.
Urodził się on w Saint-Justes w pobliżu Puyen-Velay, był najpierw mulnikiem, potem żołnierzem, a w końcu karczmarzem w Paryżu.
W Awinjonie sprzedawał marzannę.
Chełpił się z popełnionych morderstw i zbrodni.
Pokazywał wielką szpadę, którą, jak twierdził, uciął głowę komendantowi Bastylji i dwom oficerom służbowym w dniu szóstym października.
Trochę przez szyderstwo, trochę z obawy, do przezwiska Jourdan, lud dodał mu przydomek: Ścinacz głów {Coupe-téte).
Duprat, Mainville, Lescuyer i generał ich Jourdan, dość długo byli panami miasta, aby przestano ich się obawiać.
Zawiązał się przeciwko nim spisek, zręczny i tajemniczy, jakiemi są zwykle spiski przez księży knowane.
Szło o rozbudzenie fanatyzmu religijnego.
Żona partjoty francuskiego urodziła dziecię bez rąk.
Rozeszła się wieść, iż patrjota ów skradł nocą srebrnego aniołka z kościoła i obłamał mu ręce, a dziecię kaleka było karą niebios.
Ojciec musiał się schronić, gdyż rozerwanoby go na sztuki, chociaż nie wiedziano nawet z jakiego kościoła skradzionym był aniołek.
Opatrzność protegowała przedewszystkiem rojalistów, bez względu, czy byli powstańcami w Bretanji, czy papistami w Awinjonie.
W 1789 roku, Najświętsza Panna zaczęła płakać w jednym kościele przy ulicy du Bac.
W 1790 roku objawiła się w lasku Wandejskim na starym dębie.
W 1791 roku, rozproszyła armję Duprata i Mainvilla rzucając jej gradem w oczy.
Nakoniec w kościele Kordyljerów okazała żal nad obojętnością ludu w Awinjonie.
Ten ostatni cud, stwierdzony przeważnie przez kobiety, gdyż mężczyźni wiary mu nie dawali, wzburzył cokolwiek umysły, zwłaszcza, że inna wieść podniecająca rozeszła się po mieście.
Oto wielki kufer napełniony srebrem, został wyniesiony za miasto.
Nazajutrz nie było mowy o jednym, lecz o sześciu kufrach.
Na trzeci dzień zrobiło się z tego osiemnaście pak pełnych.
Cóż to było za srebro w tych pakach?...
Były to przedmioty z lombardu, które partja francuska opuszczając miasto, chciała jak mówiono zabrać ze sobą.
Wiadomość wywołała w mieście burzę, a ta jak wicher, jak ów sławny wicher Zoa-zou zawsze sprowadza spustoszenie.
Bieda tak była wielka w Awinjonie, iż każdy miał coś w zastawie.
Jakkolwiek mało zastawiał biedny, miał się jednak przez to za zrujnowanego.
Bogatego rujnuje strata miljona, biednego strata łachmana; wszystko względnem jest na świecie.
Było to szesnastego października, jednej niedzieli wieśniacy z okolic przyszli do miasta na mszę w kościele. W owej epoce każdy chodził uzbrojony. Chwila zatem dobrze była wybraną, cios dobrze wymierzony.
Nie szło już o stronnictwo, ale o złodziei, którzy okradli biednych.
Tłum napływał do kościoła Kordyljerów, wieśniacy, mieszczanie, rzemieślnicy, tragarze; biali, czerwoni, trójkolorowi krzyczeli, aby natychmiast zdano im rachunki na ręce Lescuyera.
Dlaczego wybrano Lescuyera?...
Niewiadomo.
Wtem przyprowadzono Lescuyera do kościoła.
Chciał się schronić do ratusza, ale go poznano, porwano i zaczęto popychać ku kościołowi kułakami, nogami i kijami.
Znalazłszy się w kościele, nieszczęśliwy, blady, lecz spokojny, wszedł na mównicę i chciał się usprawiedliwiać.
Dość było mu powiedzieć: „Otwórzcie lombard i pokażcie ludowi, że wszystkie przedmioty zastawione, znajdują się na miejscu“.
Ale Lescuyer zrobił inaczej.
— Bracia moi!... zawołał, uważałem rewolucję za konieczną i popierałem ją wszystkiemi siłami...
Nie pozwolono mu dalej mówić, nie chciano, aby się uniewinnił.
Straszliwy Zoa-zou, ostry, jak wiatr północny, przerwał mu mowę. Tragarz jakiś stanął za nim na mównicy i zrzucił go motłochowi.
Zaraz też szczwanie się rozpoczęło. Zawleczono nieszczęśliwego przed ołtarz.
W chórze, Lescuyer żywy jeszcze zdołał umknąć z rąk morderców i wpaść do sali.
Jakaś litościwa ręka podała mu przybory do pisania.
Niespodziewana ta pomoc, dała mu chwilę wypoczynku.
Jakiś szlachcic bretoński, który idąc do Marsylji, wszedł przypadkiem do kościoła, zlitował się nad nieszczęśliwą ofiarą, i z odwagą, i uporem bretończyka, chciał ją ratować.
Dwa lub trzy razy odepchnął kije i noże wołając:
— Panowie, w imię prawa!... panowie, w imię honoru!... panowie, w imię ludzkości!...
Wtedy noże i kije zwróciły się ku niemu, lecz bretończyk zasłaniał Lescuyera swojem ciałem, i wołał wciąż: „panowie w imię ludzkości!...”
Lud znużył się nareszcie czekaniem na swoją zdobycz, porwał szlachcica i chciał go powiesić.
Ale trzej ludzie z tłumu uwolnili nieznajomego: „Skończmy najprzód z Lescuyerem, wołali, tego znajdziemy łatwo i później“.
Argument przypadł ludowi do przekonania; puszczono bretończyka i zmuszono do ucieczki.
Nazywał się on de Resély.
Lescuyer nie miał czasu na pisanie, zresztą jego usprawiedliwienie nie byłoby czytanem; tłum był za wielki.
Pośród tego tłumu, Lescuyer spostrzegł za ołtarzem małe drzwiczki; gdyby mógł się do nich dostać, byłby może ocalonym!...
Rzucił się ku nim w chwili, gdy się tego najmniej spodziewano.
Mordercy stanęli zdziwieni. Nagle u stóp ołtarza robotnik z fabryki jedwabiów tak silnie uderzył nieszczęśliwego zbiega kijem w głowę, że kij się roztrzaskał, a Lescuyer ogłuszony padł, jak wół pod obuchem i potoczył się tam właśnie, gdzie sobie życzono — do stóp ołtarza.
Gdy kobiety aby ukarać usta, które wyrzekły bluźnierstwo rewolucyjne: „Niech żyje wolność“, krajały mu usta w płaty, — mężczyźni wyskakiwali na jego brzuchu, miażdżąc go, jak świętego Stefana kamieniami.
Lescuyer wołał zakrwawionemi usty:
— Przez litość bracia moi!... w imię ludzkości siostry moje!... zabijcie mnie!...
Żądał biedak za wiele.
Musiał wycierpieć wszystkie męki konania!..
Oto jakie to wieści przychodziły do Zgromadzenia prawodawczego w odpowiedzi na filantropijną mowę Faucheta.
Prawda, że na trzeci dzień nadeszła znów inna wiadomość.
Duprat i Jourdan zawiadomieni zostali o tem, co się działo, lecz gdzie szukać ludzi swych rozproszonych?...
Duprat powziął myśl, iżby uderzyć na gwałt w sławny dzwon srebrny, który odzywał się tylko w dwóch wypadkach: przy wyborze oraz przy śmierci papieża.
Wydawał on dźwięk dziwny, tajemniczy...
Dźwięk ten wywarł podwójne wrażenie, zmroził serca papistów a dodał odwagi rewolucjonistom.
Na dźwięk tajemniczego dzwonu, wieśniacy wyszli z miasta i uciekli w kierunku swych mieszkań.
Jourdan na wezwanie srebrnego dzwonu, zebrał prawie trzystu swoich żołnierzy, opanował bramy miasta i postawił dla ich strzeżenia stu pięćdziesięciu ludzi.
Z innymi stu pięćdziesięcioma poszedł na Kordyljerów.
Miał dwie armaty, wycelował na lud i wystrzelił, poczem wszedł do kościoła.
Kościół był pusty, pod ołtarzem jęczał nieszczęśliwy Lescuyer.
Nie mógł umrzeć. Dlaczego ta masa krwawa, chociaż zdawała się być jedną raną, żyła jeszcze?...
Wleczono go tak przez ulice. Wszędzie, gdzie przechodzono, zamykały się okna z okrzykami:
— Ja nie trzymałem z Kordyljerami!...
Jourdan i jego stu pięćdziesięciu ludzi mogli teraz robić z Awinjonem i jego trzydziestoma tysiącami mieszkańców, coby tylko chcieli, tak wielką była groza.
Uczynił z nimi na małą skalę to, co Marat i Panis zrobili z Paryża drugiego września.
Zobaczymy później, dlaczego mówimy Marat i Panis, a nie Danton.
Zamordowano od sześćdziesięciu do osiemdziesięciu nieszczęśliwych i wrzucono trupy do lochów papieskich w wieży Glaciere.
Wiadomość ta, kazała zapomnieć o śmierci Lescuyera.
Co się tyczy emigrantów, których bronił Brissot i dla których żądał otworzenia bram Francji, oto wiadomości o ich czynach.
Godzili Austrję z Prusami i usiłowali uczynić dwóch przyjaciół z tych dwóch zaciętych wrogów.
Zrobili, że Rosja zakazała naszemu posłowi ukazywać się na ulicach Petersburga, i że posłała ministra do wychodźców Koblencji.
Zrobili, że Bern ukarało jedno z miast szwajcarskich, za to, że śpiewało „Ca ira“ rewolucyjne.
Sprawili, że Genewa, ojczyzna Roussa, który tyle uczynił dla rewolucji, skierowała na nas paszcze armat swoich.
Sprawili, że arcybiskup w Liége odmówił przyjęcia posła francuskiego.
Królowie sami z siebie wielu jeszcze innych rzeczy dokonali.
Rosja i Szwecja odesłały Ludwikowi XVI nierozpieczętowane depesze, donoszące o przyjęciu konstytucji.
Hiszpanja wydała inkwizycji Francuza, który tylko zadaniem sobie śmierci, san-benito, czyli tortur uniknął.
Wenecja wyrzuciła na plac św. Marka trupa człowieka zamordowanego nocą, z rozkazu rady dziesięciu, z tym prostym napisem: „zaduszony jako wolno-mularz“.
Cesarz Austrjacki i król Pruski odpowiedzieli wreszcie, ale odpowiedzieli pogróżkami.
Do wojny domowej w Wandei, do wojny domowej na południu, przybyła zatem perspektywa nowej jeszcze wojny.
Z za oceanu dochodziły jęki ludności z wyspy, którą mordowano.
Cóżto za jedni ci czarni niewolnicy, którym sprzykrzyła się rola kowadeł i chcą być młotami?...
To murzyni z St. Domingo, zabawiający się w krwawy odwet.
Jakże się to stało?
Opowiemy w dwóch słowach.
Konstytucja przyrzekła wolność murzynom. Oże, młody mulat, jedno z tych serc dzielnych, których tyle bywało, przebył morza z dekretami w chwili, gdy miały być ogłoszone.
Chociaż żaden urzędowy rozkaz nie poparł jeszcze tych dekretów, Oże, naglony żądzą swobody, wezwał gubernatora, aby je ogłosił.
Gubernator kazał aresztować zuchwalca. Oże schronił się na hiszpańską stronę wyspy.
Wiadomo, jakiem okiem patrzyła Hiszpanja na rewolucję. Oże został wydany.
Oże został rozszarpany kołem! Paniczny strach zapanował, gdy go stracono; podejrzewano, iż miał licznych sprzymierzeńców. Plantatorowie uczynili się sędziami i wykonywali egzekucje.
Pewnej nocy zbuntowało się 60 tysięcy murzynów. Biali zostali przebudzeni ogromnym pożarem, który zniszczył ich plantacje.
W tydzień później pożar został krwią przygaszony.
Co zrobiła Francja, ta biedna salamandra, zamknięta w ognistem kole?
Zobaczymy.