Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ II.
JAK WYGLĄDAŁO NOWE ZGROMADZENIE.

Na dzień 1-szy października 1791 roku, naznaczonem zostało otwarcie Zgromadzenia prawodawczego.
Billot, tak jak i inni deputowani, przybył do stolicy w końcu września.
Nowe Zgromadzenie liczyło siedmiusetczterdziestu pięciu członków, pomiędzy nimi czterdziestu adwokatów i prawników, siedmdziesięciu dwóch dziennikarzy i literatów, a także siedmdziesięciu księży, którzy przysięgli na konstytucję, wreszcie dwustu trzech właścicieli, dzierżawców, kupców i rzemieślników.
Wybitną cechą nowych deputowanych była młodość: większa ich część nie liczyła więcej nad lat dwadzieścia sześć. Francja wysłała tu nowe i nieznane pokolenie, aby gwałtownie zerwać z przeszłością. Hałaśliwe, burzliwe, rewolucyjne zgromadzenie zerwało zaraz z tradycją. Dziennikarze, poeci, adwokaci, chemicy, ludzie pełni energji, pełni zapału, ludzie bez granic poświęcenia dla idei, a zupełnie nieświadomi interesów państwa, niedoświadczeni, gadatliwi, lekkomyślni i kłótliwi, byli niezadowolonymi zwiastunami tego wielkiego, ale strasznego zjawiska, którego z imienia nie znano.
Zjawisko nieznane w polityce zawsze budzi obawę.
Z wyjątkiem Condorceta i Brissota można było śmiało zapytać każdego z posłów: „Kto jesteś?“
W istocie, gdzież się podziały świeczniki, a nawet pochodnie Zgromadzenia? Gdzie się podzieli Mirabau, Sieyes’y, Duporty Bailli’owie, Robespierr’y, Bamavy, Cezales’y. Wszystko to zniknęło.
Zrzadka miejscami, jakby zabłąkane pośród pełnej życia młodzieży, ukazywały się głowy białe, reszta przedstawiała Francję młodą i mężną, Francję z czarnemi włosami.
Piękne głowy na łup dla rewolucji, bo prawie wszystkie ściętemi zostały!...
Wewnątrz kraju dawały się czuć zarody wojny domowej, a widziano też zbliżającą się wojnę z obcymi. Wszyscy młodzi posłowie nie byli zwyczajnymi deputowanymi, byli również walczącymi. Żyronda, która na przypadek wojny ofiarowała się cała, od dwudziestu do pięćdziesięciu lat, stanąć na granicy, Żyronda przysłała przednią straż swoją.
Tą strażą był sam rdzeń ludu, mającego się zwać Żyrondystami, ludu, który imię swoje przekazał sławnemu oddziałowi, co mimo licznych błędów pozostał sympatycznym dla licznych nieszczęść swoich.
Zrodzeni podmuchem wojny, stanęli jak atleci do walki, na broczącej krwią arenie życia politycznego.
Widząc, w jaki burzliwy sposób zasiadali na swych miejscach w Izbie, przeczuwano podmuchy wichrów które sprowadziły nawałnicę 20-go czerwca, 10-go sierpnia i 21-go stycznia.
Niema już strony prawej, prawica zniesiona, niema już zatem arystokratów.
Całe zgromadzenie występuje przeciw dwom nieprzyjaciołom: przeciwko szlachcie i księżom.
Jeżeli chcieliby się opierać, polecono złamać ich opór.
Co Się tyczy króla, pozostawiono sumieniu deputowanych orzeczenie, jak z nim postąpić należy. Żałują go i mają nadzieję, że potrafi się wyłamać z pod władzy: królowej, arystokratów i księży.
Jeżeli będzie ich podtrzymywał, przepadnie wraz z nimi.
Biedny król, już go nie nazywają ani królem, ani Ludwikiem XVI-ym, ani Jego królewską mością, nazywają go „Władzą wykonawczą“.
Pierwszym czynem deputowanych w sali zupełnie sobie nieznanej, było rozejrzenie się po niej.
Po jednej i drugiej stronie stała trybuna.
— Dla kogo te trybuny?... spytało kilka głosów.
— Dla deputowanych wychodzących, odpowiedział budowniczy.
— O, o, mruknął Vergniaud, co to ma znaczyć? komitet cenzuralny? Czy Zgromadzenie prawodawcze jest izbą przedstawicieli narodu, czy też szkołą uczniów?
— Zaczekajmy, zauważył Herault de Sécheles, zobaczymy, jak się postawią nasi zwierzchnicy.
— Woźny! zawołał Thuriot, powiesz im, jak będą wchodzili, iż jest w Zgromadzeniu człowiek, który omało nie zrzucił gubernatora Bastylji z wierzchołka jej murów, powiesz im, że ten człowiek nazywa się Thuriot.
W półtora roku później człowiek ten zwał się Tue-roi (królobójca).
Pierwszym czynem nowego zgromadzenia było wysłanie deputacji do Tuileries.
Król był tyle nieoględnym, iż wysłał do niej ministra.
— Panowie, rzekł, tenże król nie może was przyjąć w tej chwili, raczcie przybyć o trzeciej po południu.
Deputowani odeszli.
— I cóż?... zapytali inni członkowie, widząc tak spiesznie wracających.
— Obywatele! odparł jeden z wysłanych, król nie był gotów, mamy trzy godziny przed sobą.
— Wybornie... zawołał ze swego miejsca beznogi Couthon, zróbmy użytek z tych trzech godzin, proponuję zniesienie tytułu: Najjaśniejszy.
Ogólne hurra przyjęło wniosek, tytuł „najjaśniejszy“ został jednogłośnie zniesiony.
— Jakże się nazywać będzie władza wykonawcza?... zapytał głos jakiś.
— Będzie się zwać: „Król Francuzów“, odpowiedział głos inny. Piękny to chyba tytuł, pan Capet powinien się nim zadowolić.
Wszystkie oczy zwróciły się na człowieka, który nazwał króla Francji: „panem Capet“.
Tym człowiekiem był Billot.
— Zgadzamy się na „króla Francuzów“, krzyknięto jednozgodnie.
— Zaczekajcie!... zawołał Couthon, pozostaje nam jeszcze dwie godziny czasu, chcę wam uczynić inną jeszcze propozycję.
— Słuchajmy!... wołano ze wszystkich stron.
— Proponuję, aby przy wejściu króla powitać, lecz gdy wejdzie, usiąść i nakryć głowy.
Powstało zamieszanie tak straszne, krzyki przyzwolenia były tak gwałtowne, iż je można wziąć było za głosy opozycji, gdy jednak hałas się uspokoił, przekonano się, że się wszyscy zgadzali.
Wniosek został przyjętym.
Couthon rzucił okiem na zegar.
— Mamy jeszcze godzinę czasu!... rzekł, jeszcze więc trzecia propozycja.
— Mów ją, mów!... wołano ze stron wszystkich.
— Proponuję, powiedział Couthon swym miękkim głosem, którym w razie potrzeby umiał przenikać w straszliwy sposób, proponuję, aby nie było tronu dla króla, lecz zwyczajny fotel.
Oklaski przerwały mu mowę.
— Zaczekajcie, zaczekajcie!... zawołał podnosząc rękę... jeszcze nie skończyłem.
Cisza zaległa natychmiast.
— Proponuję, aby fotel króla stał po lewej stronie prezydującego.
— Zastanów się!... zawołał głos jakiś, wszak to znaczy nie tylko zniesienie tronu, ale i uczynienie króla podwładnym.
— Proponuję.... rzekł Couthon, usunąć tron i uczynić króla podwładnym.
Powstały krzyki niesłychane. W straszliwych oklaskach, dźwięczał 20-ty czerwca i 10-ty sierpnia.
— Dobrze zatem obywatele!... zawołał Couthon, trzy godziny upłynęły. Składam dzięki królowi Francuzów, że nam czekać kazał, nie straciliśmy czasu napróżno.
Deputacja wróciła do Tuileries.
Tym razem król ją przyjął.
— Panowie!... wyrzekł... ja za trzy dni dopiero mogę się udać do Zgromadzenia.
Deputowani spojrzeli po sobie.
— A zatem, Najjaśniejszy panie, czwartego?
— Tak panowie, odparł król, to będzie czwartego — i odwrócił się od nich.
Czwartego października król kazał powiedzieć, iż jest chorym, i że przyjdzie na sesję siódmego.
Nie przeszkodziło to, iż czwartego, w nieobecności króla, konstytucja 1791-go roku, to jest dzieło najważniejsze ostatniego Zgromadzenia, została zatwierdzoną przez nowe zebranie.
Konstytucja strzeżoną była przez dwunastu deputowanych najstarszych w Zgromadzeniu.
— Aż miło!... zawołał jakiś głos, oto dwunastu starców z Apokalipsy.
Archiwista Camus wstąpił na trybunę i pokazał konstytucję ludowi.
— Francuzi!... zawołał niby drugi Mojżesz, oto tablice prawa.
I zaczęła się ceremonja przysięgi. Całe zgromadzenie przedefilowało smutne i zimne, wielu wiedziało naprzód, że konstytucja jest bezsilna, że nie przetrwa roku jednego. Przysięgano, aby przysiąc.
Trzy części tych, którzy przysięgali, zdecydowani byli nie dochować przysięgi.
Pomimo to, rozgłos wydanych trzech dekretów rozszedł się po Paryżu.
Niema już tytułu królewskiego!
Niema tronu!
Jest tylko zwyczajny fotel po lewicy prezydującego, co znaczy prawie tyle. „Niema już króla“.
Finansiści jak zwykle zlękli się pierwsi, akcje spadły nadzwyczajnie, bankierzy zadrżeli.
Dziewiątego października nastąpiła wielka zmiana.
Nowa uchwała zniosła godność główno-dowodzącego gwardją narodową.
Dziewiątego października Lafayette miał się podać do dymisji, i każdy z sześciu dowódców legji miał nią rządzić z kolei.
Dzień siódmego października, dzień przeznaczony na posiedzenie królewskie, nadszedł nareszcie.
Król ukazał się w sali.
Wbrew oczekiwaniu, tak przywileje były jeszcze wielkiemi, gdy król wszedł, wszyscy odkryli głowy i rozległy się jednomyślne oklaski.
Zgromadzenie wołało: „Niech żyje król“.
W tejże chwili jakby rzucając wyzwanie nowym deputowanym, rojaliści zawołali z trybuny:
— Niech żyje Najjaśniejszy Pan!
Przeciągły szmer przebiegł po ławkach reprezentantów narodu. Oczy podniosły się ku trybunom i przekonano się, że to z trybun przeznaczonych dla byłych członków konstytucji okrzyki się rozlegały.
— Dobrze panowie!... mruknął Couthon, jutro się zajmiemy wami.
Cisza zapanowała.
Król dał znak, iż chce mówić.
Mowa, którą wypowiedział, napisana przez Duporta du Tertre z nadzwyczajną szczerością, wywarła wielkie wrażenie. Zalecała potrzebę utrzymania porządku i zjednoczenia się w imię miłości ojczyzny.
Pastoret przewodniczył Zgromadzeniu.
Król powiedział w mowie, iż: „potrzebuje być kochanym“.
— I my również, Najjaśniejszy Panie!... odpowiedział prezes, potrzebujemy być kochani przez ciebie.
Cała sala zagrzmiała oklaskami.
Król uważał w swej mowie rewolucję za skończoną.
Przez chwilę całe Zgromadzenie myślało to samo.
Aby tak się stało, potrzeba było królowi nie ulegać księżom z dobrej woli, a emigrantom z musu.
Wrażenie sprawione na Zgromadzeniu rozeszło się po całym Paryżu.
Wieczorem król z rodziną udał się do teatru.
Wielu płakało, on sam nawet, tak mało usposobiony do czułości tego rodzaju, miał jednak łzy w oczach.
Podczas nocy król napisał listy do wszystkich panujących, zawiadamiając ich o przyjęciu przez siebie konstytucji 1971 roku.
Wiadomo zresztą, iż pewnego dnia, w chwili uniesienia zaprzysiągł tę konstytucję, nim jeszcze była ukończoną.
Nazajutrz Couthon przypomniał sobie o trybunach.
Oznajmił, iż ma wnieść projekt.
Znano już projekty Couthona i chętnie go słuchano.
— Obywatele!... rzekł Couthon, żądam, aby znikł z tej sali wszelki ślad przywilejów, a tem samem, aby wszystkie trybuny otwarte były dla publiczności.
Wniosek przyjęto jednogłośnie.
Nazajutrz lud zajął trybuny byłych deputowanych i zniszczył w ten sposób ślady dawnego Zgromadzenia konstytucyjnego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.