Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Hrabina Charny |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928-1929 |
Druk | Wł. Łazarski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Comtesse de Charny |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IV Cały tekst |
Indeks stron |
Dumouriez wszedł w tej chwili.
— Najjaśniejszy panie, powiedział, na wniosek pana Vergniaud, dekret przeciwko duchowieństwu został przyjęty.
— A więc to spisek!.. zawołał król powstając. Jak ten dekret był ułożony?
— Oto jest, przyniósł go pan Durathon. Może Wasza królewska mość zrobi mi honor i wyrazi swoje zdanie, zanim się zbierze rada.
— Dobrze, daj mi ten papier.
I głosem drżącym ze wzruszenia, król przeczytał dekret, którego tekst przytoczyliśmy powyżej.
— Nigdy nie uznam podobnego dekretu!... zawołał Ludwik XVI.
Oświadczywszy to, zmiął papier w ręku i rzucił go daleko od siebie.
— Daruj mi, Najjaśniejszy panie, że i tym razem będę przeciwnego zdania z Waszą królewską mością — odezwał się Dumouriez.
— Panie, rzekł król, mogę się wahać w rzeczach polityki, ale w religijnych nigdy! W polityce rządzę się rozumem i mogę zbłądzić, religja jest rzeczą sumienia, a sumienie się nie myli.
— Najjaśniejszy panie, przed rokiem zatwierdziłeś dekret dotyczący przysięgi duchownych...
— Ah panie!... zawołał król, byłem do tego zmuszony.
— Na tamtym, Najjaśniejszy panie, powinieneś był położyć veto, ten jest tylko następstwem pierwszego. Pierwszy był przyczyną wszystkich klęsk Francji, ten jest na nie lekarstwem: twardy jest, lecz nie okrutny. Pierwszy był prawem religijnem, atakował wolność przekonań; ten jest prawem politycznem, które dotyczy tylko spokoju i bezpieczeństwa kraju, zabezpiecza księży nieprzysięgłych, przeciw prześladowaniu. Zamiast ocalić ich, swojem veto odbierzesz im pomoc prawa, wystawisz na rzeź pewną, a Francuzów uczynisz ich katami! Mojem przeto zdaniem — daruj Najjaśniejszy panie otwartości żołnierza — mojem zdaniem jest, iż gdy Wasza królewska mość popełniłeś błąd, uznawszy pierwszy dekret, to gdy położysz veto na drugim, mogącym wstrzymać potoki krwi gotowej popłynąć, obciążysz sumienie swoje wszystkiemi zbrodniami, jakich się lud dopuści.
— Lecz jakichże zbrodni ma się dopuścić, jakichże większych nad te, które już popełnił?... wyrzekł jakiś głos wychodzący z głębi pokoju.
Dumouriez zadrżał, bo poznał metaliczny dźwięk i akcent królowej.
— O Najjaśniejsza pani!... powiedział, wolałbym wszystko zakończyć z samym królem.
— Panie!... rzekła królowa, gorzko uśmiechając się do Dumourieza, a prawie pogardliwie do króla, chcę ci tylko jedno zadać pytanie.
— Jakie, Najjaśniejsza pani?
— Sądzisz pan, że król powinien znosić dłużej pogróżki Rolandów, zuchwalstwa Claviera i szachrajstwa Servana?
— Nie, Najjaśniejsza pani, odparł Dumouriez, jestem tem zgorszony, równie jak i Najjaśniejsza pani, podziwiam cierpliwość króla, i kiedy o tem mówimy, będę go błagał, aby zmienił całe ministerjum.
— Zupełnie? — spytał król.
— Tak, niech nas Wasza królewska mość oddali, jak jesteśmy wszystkich sześciu, a wybierze, jeżeli to jest podobnem, ludzi nie należących do żadnych stronnictw.
— Nie, nie, rzekł król, chcę abyś pozostał pan, dobry Lacoste i Durathon także, ale uwolnijcie mnie od tych trzech buntowniczych śmiałków; gdyż cierpliwość moja już się wyczerpała.
— Rzecz jest niebezpieczną, Najjaśniejszy panie.
— A... pan cofasz się przed niebezpieczeństwem?... zapytała królowa.
— Nie, Najjaśniejsza pani!... odparł Dumouriez, muszę tylko podać moje warunki.
— Warunki?... wyrzekła wyniośle królowa.
Dumouriez skłonił się uniżenie.
— Mów pan!... rzekł król.
— Najjaśniejszy panie!... zaczął Dumouriez, jestem wystawiony na pociski trzech stronnictw, które dzielą Paryż. Źyrondyści, Umiarkowani i Jakobini napadają mnie na wyścigi; zdepopularyzowany jestem zupełnie, a ponieważ tylko na mocy opinji publicznej można się utrzymać z wpływem u rządu, mogę przeto być Ci użytecznym, Najjaśniejszy panie, pod jednym warunkiem.
— A ten jest?
— Aby mówiono głośno, Najjaśniejszy panie, że pozostałem wraz z dwoma moimi kolegami jedynie tylko dlatego, aby uświęcić dwa wydane dekrety.
— Ależ to niemożliwe!... zawołał król.
— Niepodobne, niepodobne!... dodała królowa.
— Więc odmawiacie Najjaśniejsi państwo?
— Największy mój nieprzyjaciel nie podałby mi tak twardych warunków, jak to pan uczyniłeś.
— Na słowo szlachcica, na mój honor żołnierza, mówię ci, Najjaśniejszy panie, iż uważam to za konieczne dla twego spokoju.
Potem zwracając się do królowej, dodał...
— Najjaśniejsza pani!... jeżeli jako nieustraszona córa Marji-Teresy nietylko gardzisz niebezpieczeństwem, lecz chcesz jeszcze iść na przeciw niemu, to pamiętaj, że nie jesteś samą; pamiętaj o królu i o twych dzieciach, zamiast popychać ich w otchłań, połącz się ze mną, by zatrzymać Jego królewską mość i tron u przepaści, nad którą stoją. Jeżelim uważał za niezbędne zatwierdzenie dwóch dekretów, z mim król zażądał oddalenia trzech buntowników, którzy mu ciężą, to teraz tem więcej uważam to za konieczne. W przeciwnym razie, naród będzie miał pole do nowych niechęci: będzie Cię, Najjaśniejszy panie, uważał za nieprzyjaciela konstytucji, a odprawionych ministrów za męczenników i za dni kilka nowe niebezpieczeństwa zagrożą twej koronie i życiu. Co do mnie, uprzedzam cię, Najjaśniejszy panie, iż nie mogę, nawet dla oddania wam usług, iść wbrew moim przekonaniom i zasadom. Duranthon i Lacoste myślą podobnież jak ja, ale nie jestem upoważniony mówić w ich imieniu. Co się mnie tyczy, powiedziałem Waszej królewskiej mości, że tylko pod warunkiem zatwierdzenia dwóch dekretów pozostaję w Radzie.
Król poruszył się niecierpliwie.
Dumouriez skłonił się i zabierał do odejścia.
Król zamienił szybkie spojrzenia z królową.
— Panie!... podjęła Marja-Antonina.
Dumouriez się zatrzymał.
— Panie!... pomyśl, jak trudnem jest dla króla zatwierdzenie dekretu, sprowadzającego do Paryża dwadzieścia tysięcy łotrów, mogących nas wymordować.
— Najjaśniejsza pani!... odparł Dumouriez, niebezpieczeństwo jest wielkie, wiem o tem, lecz, lepiej mu przypatrzeć się zbliska, niż złe przesadzać. Dekret mówi, iż władza wykonawcza naznaczy miejsce zebrania się owym dwudziestu tysiącom ludzi. Nie wszyscy oni są koniecznie łotrami; dekret mówi również, że minister wojny naznaczy im oficerów i wskaże sposób organizacji.
— Ależ panie, minister wojny, to Servan!
— Nie, Najjaśniejszy panie, od chwili, gdy zostanie wydalonym, ministrem tym będę ja.
— A prawda, pan! powiedział król.
— Pan więc bierzesz ministerstwo wojny?... spytała królowa.
— Tak, Najjaśniejsza pani, i obrócę przeciw waszym nieprzyjaciołom miecz, wiszący nad waszemi głowami.
Król i królowa spojrzeli po sobie, jakby się naradzając.
— Przypuść Najjaśniejszy panie, iż naznaczę Soissons na rozbicie obozu, że przeznaczę na głównego dowódcę człowieka pewnego i rozumnego, że dodam mu dwóch zdolnych generałów brygady, że uszykuję tych ludzi w bataljony, że stosownie do tego, jak ich się zbierze pięć lub sześć uzbrojonych, minister skorzysta z żądania generałów i wyślę ich na granicę, a natenczas zobaczysz, Najjaśniejszy panie, że dekret wydany w złych zamiarach, zamiast być szkodliwym, stanie się wielce pożytecznym.
— Lecz czy pewnym jesteś, że pozwolą im zebrać się w Soissons?
— Odpowiadam za to.
— W takim razie weź pan ministerjum wojny.
— Najjaśniejszy panie, jako minister spraw zagranicznych, mam odpowiedzialność małą i pośrednią; inaczej się rzecz ma z ministerjum wojny. Twoi generałowie są moimi nieprzyjaciółmi, widziałem ich nieudolność, ja odpowiadam za ich błędy; lecz ponieważ idzie tu o życie i spokój Waszej królewskiej mości, o utrzymanie konstytucji — przyjmuję! Jesteśmy zatem w zupełnej zgodzie co do uchwały dwudziestu tysięcy ochotników? Ponieważ obejmujesz ministerjum wojny, zdaję się zupełnie na ciebie.
— Kiedy tak, to przejdziemy teraz do uchwały duchownych.
— Tej, jak powiedziałem panu, nigdy a nigdy nie zatwierdzę.
— Najjaśniejszy panie, skoro uznałeś pierwszą, postawiłeś się w konieczności uznania drugiej.
— Jeżeli raz pobłądziłem, czego mocno żałuję, nie dowodzi to, abym miał błądzić po raz wtóry.
— Najjaśniejszy panie! wtrąciła królowa.
Król zwrócił się do Marji-Antoniny.
— I ty także czujesz to pani?
— Najjaśniejszy panie!... odrzekła królowa, muszę przyznać, że po wyjaśnieniach, jakie nam dał pan Dumouriez, jestem zupełnie jego zdania.
— A więc kiedy tak... wyrzekł król, to się zgadzam, ale pod warunkiem, że mnie, kochany Dumouriez, jak najprędzej uwolnisz od tych trzech buntowników.
— Wierz mi, Najjaśniejszy panie, że skorzystam z najpierwszej sposobności, aby ci zadość uczynić, i mam nadzieję, że długo czekać nie będziesz.
Skłoniwszy się królowi, oraz królowej, wyszedł.
Oboje odprowadzali oczyma nowego ministra wojny, dopóki nie zniknął za drzwiami.
— Dałaś mi Najjaśniejsza pani znak, abym się zgodził, cóż mi masz jeszcze do powiedzenia?
— Zgodzić się naprzód na dekret owych 20-tu tysięcy ludzi, pozwolić mu utworzyć obóz w Soissons, rozproszyć jego przyjaciół, a następnie... a no, następnie zobaczysz, co ci wypadnie zrobić z uchwałą duchownych.
— Ależ on przypomni mi dane mu słowo!
— Ale będzie skompromitowanym i będziesz go miał w ręku.
— To on, przeciwnie, to on będzie mnie miał w ręku, mając moje słowo.
— Eh! rzekła królowa, znajdzie się na to sposób, gdy się jest wychowańcem pana de Vauguyon!
I wziąwszy króla pod rękę, wyprowadziła go do sąsiedniego pokoju.