Hrabina Charny (1928)/Tom IV/Rozdział XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hrabina Charny
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928-1929
Druk Wł. Łazarski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Comtesse de Charny
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XLVII.
VALMY.

A teraz odwróćmy na chwilę oczy od tych scen straszliwych i idźmy w wąwozy Argonnów za jedną z osób naszej powieści, trzymającą w tej chwili losy Francji w swojem ręku.
Czytelnicy zrozumieli zapewne, że mówimy o Dumouriezie.
Dumcuriez, jak wiemy, powrócił, opuszczając ministerjum do obowiązków generała służby czynnej, po ucieczce zaś Lafayette’a otrzymał tytuł komendanta armji wschodniej.
Ta nominacja Dumourieza była rodzajem cudownego natchnienia u ludzi, dzierżących władzę.
Dumouriez, niecierpiany przez jednych, pogardzany przez drugich, został oceniony, jako wódz.
Wszyscy generałowie oddani zostali pod rozkazy człowieka, któremu przerażona Francja składała nagle swą szablę, mówiąc:
— Tylko ty jeden możesz mnie obronić; broń mnie!...
A teraz dlaczego sprzymierzeni mocarze, mając wytknięty pochód aż do Paryża, zatrzymali się naraz po wzięciu Longwy i odcięcia Verdun? Oto sprzymierzone mocarstwa, które sądziły z opowiadań emigrantów, że Francja wybiegnie naprzeciw nim z otwartemi rękoma, spotykały wcale co innego.
Widziały tę ziemię francuską tak urodzajną i ludną, zmienioną, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki: zboża poznikały, jak gdyby je uniosła trąba powietrzna. Wieśniak uzbrojony, sam tylko pozostał na progu swej strzechy; ci, którzy mieli strzelby, stali ze strzelbami, ci którzy mieli tylko kosy lub widły, wzięli kosy lub widły.
Aura przyszła im w pomoc; deszcz nieustający przemaczał ludzi, psuł drogi, rozmiękczał ziemię. Ten deszcz wszakże padał dla jednych i dla drugich, dla Francuzów i dla Prusaków, tylko wszystko przychodziło w pomoc Francuzom, a zgubnem było dla Prusaków. Wieśniak, który miał dla nieprzyjaciela tylko strzelbę, kosę, widły i gorsze niż to wszystko — niedojrzałe winogrona, w ukryciu miał jako swego sprzymierzeńca szklankę wina, szklankę piwa, gdzieś pod przypieckiem i suchą słomę na ziemi!
Popełniano jednak błąd za błędem; pierwszego dopuścił się Dumouriez.
Napisał do Zgromadztenia Narodowego:
„Wąwozy Argonnów są Termopilami Francji, ale bądźcie spokojni, szczęśliwszy od Leonidasa nie zginę tutaj.
A jednak źle obsaczył wąwozy Argonnów, jeden z nich został wzięty i on zmuszony był cofać się. Dwóch jego generałów zabłądziło; on sam był prawie zgubiony z piętnastoma tysiącami ludzi najzupełniej zdemoralizowanych. Ci ludzie dwa razy pierzchnęli przed pięciuset pruskimi huzarami! Ale generał mimo to nie tracił nadziei i zachował pewność siebie, a nawet dobry humor, skoro pisał do ministrów:
„Odpowiadam za wszystko“.
W istocie, chociaż ścigany i odcięty, złączył się z dziesięcioma tysiącami Kellermana, zebrał rozproszonych generałów, i 19-go września był już w Saint Menchould, wyciągając na prawo i na lewo ręce ponad siedemdziesięcioma sześcioma tysiącami zbrojnych, podczas gdy Prusacy mieli ich tylko siedemdziesiąt tysięcy.
Prawda, że często armia ta szemrała; że była nieraz dwa lub trzy dni bez chleba, ale wtedy Dumouriez stawał między żołnierzami.
— Moi przyjaciele! — mówił im, sławny marszałek saski napisał dzieło o wojnie, i dowodzi w niem, że należy przynajmniej raz w tydzień nie dawać racji chleba żołnierzom, aby w razie potrzeby mogli brak jego wytrzymać; jesteśmy właśnie w tem położeniu a wy szczęśliwsi jeszcze jesteście od tych Prusaków, którzy nieraz po cztery dni są bez chleba i zjadają zdechłe swoje konie. Macie słoninę, ryż, mąkę; róbcie placki: wolność je przyprawi.
Było jeszcze coś gorszego w armji: były to szumowiny Paryża, męty z drugiego września, które wypchnięto do armji po rzezi. Wszyscy ci nędznicy przyszli, śpiewając i krzycząc, że nie ścierpią, ani szlif, ani krzyża Świętego Ludwika i haftowanych mundurów, że przyprowadzą wszystko do porządku.
Przybyli w takiem usposobieniu do armji i zadziwili się próżnią, jaka się wokoło nich wywiązała; nikt nie raczył odpowiadać nawet na ich groźby lub grzeczności, generał tylko oznajmił, że będzie przegląd nazajutrz.
Nowoprzybyli znaleźli się nazajutrz wzięci niespodziani# pomiędzy liczną kawalerję, gotową dać do nich ognia.
Wtedy Dumouriez podjechał do tych ludzi; formowali oni siedem bataljonów.
— Słuchajcie, wy! — krzyknął, — bo nie chcę was nazywać obywatelami, ani żołnierzami, ani mojemi dziećmi; widzicie przed sobą tę artylerję, a za sobą kawalerję; znaczy to, że was trzymam pomiędzy żelazem i ogniem! Zhańbiliście się zbrodniami, nie ścierpię tu ani zbójów, ani katów! Każę was posiekać na części przy najmniejszym buncie! Jeżeli się poprawicie, jeżeli postępować będziecie, jak waleczna armja, do której macie zaszczyt być wcielonymi, znajdziecie we mnie dobrego ojca. Wiem, że są pomiędzy wami zbrodniarze, którym zlecono wciągnąć was do występku; wypędźcie ich sami lub wskażcie mi ich. Czynię was odpowiedzialnymi jedni za drugich.
I nietylko ci ludzie pochylili głowy i stali się doskonałymi żołnierzami, nietylko wypędzili niegodnych, ale jeszcze rozsiekali sami nędznika Charlota, który rzucił polano na księżniczkę Lamballe i poniósł później jej głowę na pice.
W tem położeniu oczekiwano na Kellermanna. Bez niego nie można było nic ryzykować.
Dnia 19-go września Dumouriez otrzymał zawiadomienie, że namiestnik jego znajduje się o dwie mile no lewo. Dumouriez posłał mu natychmiast instrukcje.
— Równocześnie z wysłaniem instrukcyj do Kellermanna, Dumouriez spostrzegł armję pruską, rozwijającą się na górach przeciwległych, w ten sposób, iż Prusacy znajdowali się pomiędzy nim i Paryżem, to jest bliżej, aniżeli on Paryża. Było wszelkie prawdopodobieństwo, że Prusacy oczekują bitwy. Dumouriez zalecił zatem Kellermanowi, aby obrał pole bitwy na wzgórzach Valmy i Gizancourt,. Kellermann źle zrozumiał zlecenie i stanął tam obozem.
Był to albo wielki błąd, albo zręczność ogromna. W tej pozycji Kellermann nie mógł się cofnąć w tył, chyba przeprowadzając całą armję przez wąski mostek; nie mógł się cofnąć na prawo od Dumourieza, chyba przebywając trzęsawisko, które byłoby go pochłonęło; na lewo miał głęboką dolinę, w którejby go zgnieciono.
Odwrót więc był niemożliwy.
Czy tego chciał stary żołnierz alzacki? W takim razie udało mu się to zupełnie. Piękna pozycja, aby zwyciężyć lub umrzeć!
Książę Brunświcki przyglądał się żołnierzom francuskim ze zdziwieniem.
Ci, którzy się tam rozłożyli, zdecydowani są ani na krok nie odstąpić! — powiedział do króla pruskiego.
Ale zostawiono armję pruską w tem przekonaniu, że Dumouriez jest odcięty i zapewniono ją, że ta armja krawców, włóczęgów i łataczów obuwia, jak ją nazywali emigranci rozproszy się za pierwszym strzałem armatnim.
I uderzyli zboku na korpus Kellermanna.
Sześćdziesiąt paszcz ognistych wybuchnęło naraz; artylerzyści pruscy wypuścili je na chybił trafił, ale mierzyli do mas: nie zależało im na tem, aby celować trafnie.
Pierwsze strzały straszne były dla tej armji pełnej zapału, gotowej do uderzenia z zapałem, ale nieumiającej wytrzymać ataku.
Traf, bo nie zręczność ponieważ nic nie widziano, był też przeciwko nam z początku: granaty pruskie zapaliły dwa nasze jaszczyki i te wybuchnęły. Powożący pozeskakiwali z koni, aby uniknąć eksplozji i wzięto ich za uciekających.
Kellermanm zobaczył, że Prusacy formowali się w trzy kolumny, aby uderzyć na płaszczyznę Valmy, więc uformował swoich żołnierzy w trzy kolumny, a, przebiegając linję, zawołał:
— Żołnierze, ani jednego strzału! Czekajcie na nieprzyjaciela i weźcie go na bagnety.
I, kładąc kapelusz na koniec szabli, krzyknął:
— Niech żyje naród! Idźmy zwyciężać dla niego!
W tejże chwili cała armija poszła za jego przykładem. Każdy żołnierz założył kapelusz na koniec bagnetu i krzyczał: Niech żyje naród!“ Mgła opada, dym się rozprasza i książę Brunświcki spostrzega przez szkła widok dziwny, niesłychany. Trzydzieści tysięcy Francuzów stoi nieruchomo z gołemi głowami, wstrząsając bronią i odpowiadając na ogień nieprzyjacielski jedynie okrzykami:
— Niech żyje naród!
Niemiec pokiwał głową; gdyby był sam, armja pruska nie byłaby postąpiła ani kroku dalej, ale obecny przy nim król chciał bitwy; trzeba było słuchać króla.
Prusacy posuwali się krokiem pewnym pod okiem króla i księcia Brunświckiego; zbliżali się do nieprzyjaciól niewzruszeni, jak stara armja Fryderyka.
Nagle, przez środek, olbrzymi wąż zdawał się ją rozrywać, ale części złączały się natychmiast.
Po pięciu minutach jeszcze raz nastąpiło to samo. Dwadzieścia armat Dumourieza uderzyło z boku na kolumnę i zgniotło ją gradem kul.
Książę zrozumiał że bitwa już jest stracona, zarządził odwrót, lecz król rozkazał bić do ataku. Stanął na czele żołnierzy i popchnął swą waleczną piechotę pod podwójny ogień Kellermanna i Dumourieza. I rozbił się o kolumny francuskie. Coś wspaniałego i szczytnego unosiło się ponad tą młodą armją; była to wiara!
Nie widziałem podobnych fanatyków od czasu wojen religijnych!... — zawołał książę Brunświcki.
Zaczynali oni, ci bohaterowie z dziewięćdziesiątego drugiego roku, te wielkie podboje wojenne, które miały się zakończyć podbiciem umysłów.
Dwudziestego września Dumouriez ocalił Francję.
Nazajutrz Konwencja narodowa ogłosiła rzeczpospolitą!


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.